17 luty 2010 | Nr 166

Powrót...

 
  "Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego - Część X
Książka „Koniec?” powstała trzydzieści lat temu, kiedy Polska znajdowała się  za żelazną kurtyną i w każdej chwili groził nam wybuch wojny o globalnym  zasięgu. Teraz wprowadziłem tylko poprawki kosmetyczne ( inne daty ).  Czarnoskóry prezydent USA był w wersji oryginalnej, pomyliłem się tylko o
kilka lat. J

Powieść „Koniec?” zapoczątkował moją przygodę z pisaniem. Jednym słowem
zacząłem od końca.

Jacek Ostrowski


 
 
W tym momencie Gotfryd zbladł, mocniej wcisnął się w fotel .

- Czy to prawda ? - spojrzał na mnie pytająco. - Nie macie wolnych miejsc?

— A masz swojego kandydata ? — pytaniem odpowiedziałem na
pytanie.

Zawahał się przez moment, ale szybko nabrał odwagi i trochę zmieszany wskazał ręką właścicielkę willi.
Ta zarumieniła się i spuściła wzrok.

Ja udając, że nic nie rozumiem, zrobiłem zdziwioną minę.

- Czekam na jakieś wyjaśnienia! - gnębiłem go dalej.

- Chciałbym zabrać tą panią ze sobą! – wyrzucił z siebie i spojrzał niespokojnie na mnie, ale widząc kompletny brak reakcji kontynuował dalej: – Opiekowała się mną i dzięki jej staraniom czuje się naprawdę rewelacyjnie.
- Tylko dlatego ? –patrzyłem na niego i uśmiechałem się ironicznie.

- No, nie tylko! – burknął i mocno się zmieszał.

- Dobra! – wstałem i klepnąłem go po ramieniu – Załatwione!

Podszedłem do okna i nagle odskoczyłem jak oparzony

– Ktoś stoi przy furtce! – krzyknąłem.

Sierżant błyskawicznie przeładował broń i zniknął w przedpokoju, a właścicielka domu o ładnym imieniu Teresa szybko podbiegła do okna.

Wpatrywała się moment, ale po chwili uśmiechnęła się.

- Spokojnie, to ojciec Bernard, przyjaciel rodziny! Od niego nic nam nie grozi.

- Oby! - nie byłem zbytnio przekonany, bo z zasady nie wierzyłem duchownym. - No cóż, zobaczymy!

- Sierżancie ! - krzyknąłem w kierunku hallu. – Niech pan go ma cały czas na oku, a pani – zwróciłem się do niej – niech mu otworzy.

Skinęła głową i wyszła, żeby wpuścić gościa.

Z niepokojem wpatrywałem się w drzwi

Usłyszałem zbliżające się głosy i w progu stanął może sześćdziesięcioletni, chudy, o pociągłej twarzy mężczyzna. Krótkie gęste szpakowate włosy wystawały spod śmiesznej okrągłej czapeczki, ubrany był w ciemny habit z kapturem i wyglądał bardzo śmiesznie, a sama twarz z ostro zaznaczonymi kośćmi policzków, oraz potężnym zakrzywionym nosem wzbudzała zaufanie mimo moich wcześniejszych uprzedzeń.

Ogarnął nas badawczym wzrokiem, uśmiechnął dobrodusznie i pozdrowił

– Niech będzie pochwalony! - ale widząc brak reakcji dodał:

– Dzień dobry!.

Magda poderwała się z fotela i podeszła do zakonnika, żeby się przywitać, widać było, że się dobrze znali. Uściskał ją serdecznie i zajął miejsce w jej fotelu. Przyglądał się nam bardzo ciekawie, ale jednocześnie bardzo ciepło.

- Może ksiądz zapali? – wyciągnąłem paczkę papierosów w jego stronę.

- Synu, nie jestem księdzem – odparł spokojnie i spojrzał na papierosy. – Nie palę tej trucizny i tylko dobrego cygara to nie odmówię - pokręcił głową.

- Nie ma sprawy! Thomson, poczęstuj cygarem!- bez namysłu zwróciłem się po angielsku do sierżanta. Oj, nie był zadowolony, mało ich miał i „szczypał” się na nie okropnie. Nic jednak nie powiedział, sięgnął do kieszeni i wyciągnął podłużny pojemnik.

- O! Kubańskie! – zakonnik nie krył podziwu. – Dawno takich nie paliłem, naprawdę bardzo panu dziękuję! - uśmiechnął się do darczyńcy, a ten zrobił gest, tak jakby miał ich co najmniej kilka skrzynek.

Chmura dymu uniosła się nad naszym gościem, widać było, że delektował się tym rarytasem.

- A może kieliszeczek czegoś mocniejszego ojcze Bernardzie? – spytała właścicielka.

- Z przyjemnością, dziecinko! – zakonnik obdarzył ją wielkim uśmiechem – Troszkę koniaczku, jeśli można.

Widząc nasze zdziwione miny wyjaśnił:

– Alkohol w małych ilościach rozświetla umysł, a dobre cygaro sprzyja medytacjom, moi państwo!

- I do jakich wniosków dochodzi ojciec podczas tych rozmyślań? – spytałem z ironią.

- O , synu nie śmiej się z tego – spojrzał badawczo na mnie i kontynuował:

– teraz na przykład zastanawiam się, czy w ogóle wyjdę z tego domu, czy to cygaro jest ostatnim w moim życiu, czy w tej sytuacji już jestem gotowy do spotkania z moim Stwórcą?

Zatkało mnie z wrażenia, zakonnik nie był w ciemię bity i słuchałem w pewnym osłupieniu dalej.

- Jesteście tymi obcokrajowcami, których wszyscy szukają i nie dopuścicie, żebym stąd wyszedł żywy. Nie wyglądacie na bandziorów i zresztą za długo znam te panie – uśmiechnął się do Magdy i Teresy – żeby przypuszczać, że mogą mieć coś wspólnego z łobuzami, a zatem macie jakąś misję do spełnienia i one wam w tym pomagają. Nie wiem, o co tu chodzi, ale nie rozumiem czemu nie staracie sobie ułożyć tu życia, bo przecież tam wszędzie jest tylko śmierć! Wasze zdrowie! – sięgnął po kieliszek z ciemnobrązowym krystalicznie przejrzystym płynem i wypił jednym łykiem.

- Brawo! Zacznę palić cygara! – wstałem z fotela i zacząłem nerwowo przechadzać się po pokoju.

- Ma ojciec rację, jesteśmy tymi, których szukają, ale jest jeszcze coś o czym wiedzą nieliczni! – stanąłem przed nim, wpatrując mu się uważnie w twarz, ale nie zobaczyłem żadnych emocji. – Ten stan cudownego ocalenia będzie trwał jeszcze kilka dni, aż nagle potężna chmura radioaktywnego powietrza przykryje ten kraj na czterysta lat.

Raptownie zbladł, cygaro zatrzęsło mu się w dłoni, a pusty kieliszek z hukiem rozbił się na podłodze.

- Niemożliwe!! – szepnął. – To nie może się tak skończyć!

- Może i skończy – pokiwałem smętnie głową.

- Apokalipsa? Koniec świata? Inaczej to miało wyglądać! – wolno cedził słowa, bacznie mi się przyglądając. – To nie miało tak wyglądać, ale wy macie coś w zanadrzu? Nie dopuścicie do tak marnego końca?

- I tak, i nie! – odparłem. – To zależy od wielu czynników, a przede wszystkim od szczęścia, a zresztą według Biblii koniec miał nastąpić, więc nie wiem, skąd taka ojca reakcja?

- No tak, ale to miało być inaczej. Tylu ludzi zginęło niepotrzebnie i teraz kiedy myślałem, że dobry Stwórca dał nam szansę stworzenia nowego wspaniałego społeczeństwa, żeby mu wiernie służyć wszystko wali się w gruzy! Straszne!

-Jakie macie wyjście, proszę powiedzcie mi, przecież i tak mnie zabijecie, tu nie chodzi o mnie, ale o innych ludzi. Chciałbym wiedzieć w chwili śmierci, że nie wszystko stracone, że mamy jeszcze jedną szansę od Boga.

- Powiedz! – Magda wysłała mi błagalne spojrzenie.

- O.K., mamy, proszę ojca taką nowoczesną na miarę naszych czasów „Arkę Noego”.

Chwytał moje słowa, jak topielec powietrze. – Przybijamy ostatnie deski do kadłuba, ale nie wiemy, czy nie zatonie, nie było prób i stoimy przed wielką niewiadomą. To wszystko!

- Historia się powtarza! – szepnął z przejęciem i spojrzał w sufit. – Wybacz, Panie, że zwątpiłem , dajesz nam jeszcze jedną szansę, Twoja dobroć jest nieprawdopodobna.

Po czym zerknął się na mnie i rzekł z naciskiem

– Uda się i niech pan pamięta, że Wielki Bóg czuwa nad wami. Wierzcie, a na pewno On wam pomoże!

- Oby! – mruknąłem pod nosem.



- Nie zabijemy ojca! – uspokoiłem go. – ale od tej pory jesteśmy skazani na swoje towarzystwo , przykro mi, ale nie mam wyboru.

- Dziękuję, nie będę przeszkadzał, a może wam się do czegoś przydam, widzę palec boski w mojej wizycie – zakonnik uśmiechnął się do mnie.

Faktycznie, starał się nie wchodzić nam w paradę i raczej pomagał, a za punkt honoru wziął sobie próbę nawrócenia Jaskólskiego, prowadząc z nim długie pouczające rozmowy. Dla nas teraz najważniejszym zadaniem było obserwowanie wydarzeń i wybranie odpowiedniego momentu na dojazd do bazy, oraz dobranie jeszcze trzech osób, gdyż w obecnej sytuacji mieliśmy trzy miejsca wolne.

Tymczasem sytuacja w Polsce zaczęła się dramatycznie zmieniać, ponieważ zaczęło brakować paliwa, niektórych artykułów pierwszej potrzeby, a nawet elektryczności. Władze apelowały o spokój, ale oglądając reportaże z różnych rejonów widać było, że powoli sytuacja wymyka się spod kontroli i jeszcze dzień lub dwa, a chaos ogarnie cały kraj. W związku z ogólną sytuacją próby schwytania nas zeszły na dalszy plan, a to był jedyny pozytywny aspekt tego wszystkiego i teraz bardziej zacząłem obawiać się uzbrojonych band, niż policji, czy wojska, a to dlatego, że oni często najpierw strzelali, a dopiero później pytali. Jeśli mieli jeszcze kogo pytać.

- Jeszcze te trzy osoby i wracamy do bazy – cały czas ta myśl nie dawała mi spokoju, nawet we śnie.





ROZDZIAŁ XI





Obudziło mnie natarczywe szarpanie. Otworzyłem oczy i ujrzałem nad sobą zatroskaną Magdę.

- Co się stało ? - zapytałem na pół zbudzony. - Thomsonowi zakonnik ukradł cygara, czy coś gorszego?

- Żeby! - szepnęła - Agnieszkę porwano dziś w nocy!!

- Co ty wygadujesz ? - zerwałem się raptownie z łóżka – Zabielską??

- Tak ! – odparła. - Uprowadzono ją z jej pokoju, przypuszczalnie przez okno.

- Morderca profesora zaczyna działać!- powiedziałem sam do siebie. - I chcąc, czy nie chcąc, musimy się tym zająć.

Od nowa problemy, a czasu jest coraz mniej.

Szybko się ubrałem, ogoliłem, a następnie zbiegłem po schodach do kuchni, gdzie w drzwiach zderzyłem się z Thomsonem,

- Słyszał pan o porwaniu ? - przywitał mnie tymi słowami.

- Owszem - burknąłem pod nosem. - Znów zaczynają się kłopoty .

- Jakie kłopoty ? - spojrzał zdziwiony na mnie. - Przecież to jest nie nasza sprawa i tym powinna się zająć po­Licja, jeśli taka jeszcze istnieje, bo oglądając telewizję to śmiem wątpić.

- Nic nie rozumiesz? – z rezygnacją machnąłem ręką. - Prze­cież obiecałem Zabielskiemu, że zabiorę ją ze sobą i mu­szę słowa dotrzymać, a morderca o tym wiedział i dlatego porwał dziewczynę. Teraz nie on musi szukać nas, ale my jego.

- No tak - pokiwał ze zrozumieniem głową. - Chociaż mam jedną wątpliwość. No, bo jeśliby pan nie dotrzymał słowa, to on nic nie osiągnie.

- Zgadza się – przyznałem. — I on się z tym liczy, ale nie mając innej szansy, chwycił się ostatniej deski ratunku.

- Więc co teraz planujemy ? - nalewając herbatę, kątem oka zerknął na mnie.

- Zjeść porządne śniadanie - chwyciłem za nóż i zacząłem smarować masłem grubą pajdę chleba.

- Słusznie ! – przytaknął. - Przy pustym żołądku przychodzą do głowy głupie pomysły, bo na przykład mój szwagier bodajże pięć lat temu zaskoczył rano w kuchni teściową, jak wyjadała jego ulubioną wędlinę i tak się chłopak wkurzył, że złapał babsko za „wsiarz” i wyrzucił ją przez okno.

- O, cholera! – odparłem. – Ostry facet!!

- E, tam! – sierżant machnął ręką – Głupi, nie myślał racjonalnie bez śniadania, bo nie dość, że mieszkał na parterze, czyli nie ukatrupił cholery, to jeszcze musiał się nią opiekować przez rok jak mamka, bo inaczej groziła, że złoży zeznania. Gdyby był po śniadaniu, to tego by nie zrobił. Dlatego ja się nie ożeniłem, żeby nie mieć takich problemów!

- To fakt, to jest argument – zaśmiałem się. - A swoją drogą musiało to fajnie wyglądać, kiedy ją wyrzucał!

- Baran! – Thomson wzruszył ramionami. - Mógł ją spuścić z trzydziestego piętra, trzydzieści pięter to gwarancja sukcesu!

- Może i tak! – przytaknąłem mu.

- Dziwi mnie, jakim cudem Gotfryd chodzi, a może już biega.- zastanawiałem się - Zostawiliśmy go prawie umierającego i aż trudno uwierzyć, że nastąpiła taka poprawa jego stanu zdrowia.

- Czego to kobiety nie zrobią dla swojego wybranka –sierżant westchnął, tak jakby żałował, że nie ma nikogo takiego, kto by się o niego troszczył. - Zawiozła naszego " alpinistę " do zna­chora, czy jak go tam zwą.

- Do energoterapeuty - wtrąciłem ,

- 0 tak, do energoterapeuty - kontynuował - a ten podobno przyłożył rękę do jego nogi i noga prawie zdrowa, czyli coś jak w bajce dla grzecznych dzieci.

- Niech pan poda szklankę, to doleję herbaty - wyciągnął rękę w moim kierunku.

- Nalej - zgodziłem się chętnie. - W tym domu jest bardzo duszno, wciąż chce mi się pić.

- Najedliście się ? - Magda przerwała nam rozmowę.

- A ty jadłaś już śniadanie ? — zwróciłem się do niej.

- Tak! A obecnie zamierzam odwiedzić matkę Agnieszki i przyszłam się spytać, czy nie masz jakiś zastrzeżeń odnośnie mojego planu?

-Nie wiem, sam nie wiem, czy nie jest to zbyt ryzykowne - wstałem z krzesła, podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież.

Nagle zauważyłem starszą, kobietę idącą w kierunku furtki. Wydała mi się dziwnie znajoma, lecz nie mogłem sobie skojarzyć, gdzie ja ją wcześniej widziałem.

- Magda ! – zawołałem. - Chodź tu na chwilę.

Podeszła do okna i wzrok skierowała w tą samą stro­nę, co ja.

- 0 wilku mowa - rzekła zaskoczona. - To przecież Zabielska.

- Podałaś jej nasz adres ? - spytałem zaniepokojony. – To duża lekkomyślność.

- Nie! - kategorycznie zaprzeczyła. - Ona idzie nie do nas , lecz do Teresy, która jest jej siostrzenicą. Cie­kawe, co ją tu sprowadza, bo o ile się orientuję, to nie utrzymują ze sobą bliższych stosunków.

- Przypuszczalnie zaraz się dowiemy - odeszliśmy od okna, żeby przypadkowo nas nie zauważyła.

- Musimy się schować – zadecydowałem. - Magda i Teresa przyjmiecie gościa, ale rozmowę prowadźcie tak, by wyciągnąć z niej jak najwięcej na temat porwania.



Zaterkotał dzwonek, my przeszliśmy do pokoju obok, a gospodyni poszła otworzyć.

- Szybko zamykaj drzwi - trąciłem Thomsona. - Lepiej, żeby na razie nas nie widziała, gdyż może nas później wydać, a prócz tego może być przekonana, że zabiliśmy jej męża.

Cicho!



- Co za niespodzianka ! Jak się cieszę, ciociu, z tej wizyty - Teresa rzuciła się jej w objęcia - Tak dawno ciocia u mnie nie była.

- Ach, kochanie, - Zabielska przetarła chusteczką oczy — tyle nieszczęść zwaliło się na naszą rodzinę, że już tylko czekam na własną śmierć.

- Ależ co ciocia opowiada, proszę usiąść wygodnie w fotelu, a ja zrobię herbatę i przyniosę jakieś ciasteczka – usadowiła gościa, a sama poszła do kuchni.

W tym momencie do salonu weszła Magda.

- Dzień dobry ! – przywitała Zabielską.

- Co za szczęście, że panią widzę - Zabielska wyraźnie się ucieszyła widokiem najlepszej przyjaciółki swojej córki - szukam panią i myślałam, że Tereska pomoże mi w tych poszukiwaniach.

- Jednymi słowy, moja rola jest już zakończona - wtrąciła niosąca gorącą herbatę gospodyni .

- No, niezupełnie - zaprzeczyła profesorowa. - Potrzebuję dobrej rady i tylko do was mogę się o nią zwrócić.

- Proszę, niech ciocia mówi - zachęcała Zabielską. Ta jednak wybuchła wielkim płaczem - Agnieszkę porwali bandyci! Co za nieszczęście! Co oni zrobią z tym biedactwem ? - twarz ukryła w dłoniach, cała drżała ze zdenerwowania.

- Niech pani nie rozpacza - Magda próbowała uspokoić staruszkę - przecież ona żyje i wcześniej, czy później porywacze ją uwolnią.

- Łatwo tak mówić - Zabielska spojrzała na nią z wyrzutem - kiedy sprawa dotyczy osoby postronnej, ale gdyby porwali pani córkę, to nie wiem, czy podchodziłaby pani do tej sprawy w ten sposób ? Męża straciłam dwa dni temu, a teraz jedyną córkę. Dom zawsze pełen gwaru stał się pustelnią.

- Ale dlaczego ją porwali ? - zastanawiała się Teresa. - przecież ona nie ma dostępu do żadnych ściśle tajnych dokumentów, ona jest im zupełnie nieprzydatna.

- Już wiem dlaczego - oświadczyła Zabielska wycierając łzy. - Przed godziną dzwonili porywacze i przedstawili warunki zwolnienia, które są zupełnie niezrozumiałe ..

- Czego żądają?

- Chcą nawiązać kontakt z jakimś Amerykaninem, który będzie próbował się spotkać z moją córką i jeśli dopro­wadzę tego obcokrajowca pod wskazany adres, to mają w przeciągu pięciu godzin uwolnić Agnieszkę.

- Podali cioci ten adres ?

- Tak, ale zastrzegli się, że jeżeli zawiadomię policję, to nigdy jej żywej nie zobaczę i co ja mam biedna teraz robić?

- Chwileczkę - Magda wstała z fotela. — Jest tu z nami człowiek, który może coś pomóc w tej sprawie. Przyprowadzę go, a on na pewno znajdzie jakieś wyjście.

— Jeśli potrafi pomóc w uwolnieniu Agnieszki, to go przyprowadź kochanie — rzekła z nadzieją w głosie profesorowa .

— Proszę być dobrej myśli - wtrąciła Magda i zawołała. - Jack, chodź do nas !

Trochę niepewnie wkroczyłem do pokoju i nie bez racji. Zabielska, ujrzawszy mnie, zbladła.

- Źle się ciocia czuje ? - Teresa patrzyła z dużym niepokojem na staruszkę, ta zaś wskazywała na mnie ręką i szeptała: - To jeden z nich!

- Jeden z nich ? - zdziwiła się Magda.

- Tak! Jeden z tych bandytów - wykrzyknęła, a następnie zerwała się z fotela i z okrzykiem: - Oddaj, draniu, moje dziecko ! - rzuciła się w moim kierunku.

W tym momencie Teresa wykazała się dużym refleksem, ponieważ chwyciła

ją w pół, uniemożliwiając jakiekolwiek dalsze poczynania. Z wielkim trudem posadziła staruszkę z powrotem w fote­lu .

- Co ciocia wyrabia ? — rzekła z pretensją. - On nie ma nic wspólnego z tą sprawą, on tak jak i my pragnie uwolnić Agnieszkę.

— Przecież to z nim mąż rozmawiał dzień przed śmiercią, a następnie razem się udali do Instytutu - nie dawała się przekonać .

- Tak ! - potwierdziła właścicielka willi. - Ale to nie oznacza, że zamordował wujka!

— Więc kto go zamordował ?

- Ten, kto porwał Agnieszkę - rzekłem z naciskiem. - A jako dowód wyznam pani, że to ja jestem tym Amerykaninem, którego szukają porywacze.

- Pan ? - wyszeptała zaskoczona.

- Owszem ! - przytaknąłem - I aby wyciągnąć pani córkę z opresji, pojadę, żeby się z nimi spotkać.

- O, mój Boże! – złożyła ręce w geście przeprosin. – Przepraszam , ale tak już mnie starą kobietę skołowali, że już nic nie wiem, jeżeli jednak moja córka wyjdzie z tego cało, to nigdy tego panu nie zapomnę – była wyraźnie wzruszona - to przecież moje jedyne dziecko. Jeszcze raz bardzo przepraszam za ten wybuch, ale naprawdę myślałam , że pan jest jednym z tych zbirów.

- Nie ma za co przepraszać, spodziewałem się tego i niczym mnie pani nie zaskoczyła, a faktycznie wszystko wskazywało na mnie. - starałem się ją uspokoić. – Przejdźmy jednak do konkretów - rozsiadłem się wygodnie w fote­lu - muszę znać adres, pod który mam się udać .

- Oczywiście! - sięgnęła do torebki i wyjęła z niej ma­łą karteczkę. - Tu mam zapisany.

- Świetnie - wziąłem od niej skrawek papieru i scho­wałem do kieszeni. - Na tym pani rola się kończy, a moja zaczyna. Poczekacie tu na nas, a my razem z Thomsonem pojedziemy pod ten adres.

- Ale ja miałam iść tam razem z panem! – próbowała protestować.

- Nie! - pokręciłem przecząco głową. - To by się mogło źle skończyć, a im jest to obojętne, ponieważ chodzi tu wyłącznie o moją osobę.





- Patrz, to ten dom - szepnąłem do sierżanta, wskazując po­tężną dwukondygnacyjną willę, umiejscowioną w środku zapuszczonego ogrodu.

- Zatrzymać się?

- Nie ! – zaprotestowałem. - Przejedziesz dwieście metrów i dopiero wtedy wysiądziemy, gdyż lepiej, żeby nie widzieli, że nie jesteśmy sami, mogliby nabrać podejrzeń.



- No, wysiadka! – oznajmił, parkując samochód w dość dużej odległości od kryjówki porywaczy. Otworzyłem drzwi i wygramoliłem się na zewnątrz, a Gotfryd poszedł w mo­je ślady.

- No, stary ! - spojrzałem na Thomsona. - Cała nasza nadzieja w tobie i proszę, nie spieprz tego!

- Wchodziłem niepostrzeżenie do kryjówek terrorystów, więc myślę, że tu też sobie poradzę, tym bardziej, że mam do czynienia z amatorami – odparł.

- Uważaj ! - ostrzegłem go. - Często zawodowcy przegrywają
z nowicjuszami, ponieważ ich lekceważą, a stawka jest już bardzo wysoka.

- Nie martwcie się, na pewno was nie zawiodę – pomachał ręką i odjechał.

- Chodź, poruczniku. - rzekłem do Gotfryda. - Idziemy w odwiedzi­ny do jaskini lwa, przekonamy się, czy faktycznie jest on taki groźny.



Wolnym krokiem zbliżyliśmy się do furtki, po czym otworzyłem ją i znaleźliśmy się w ogrodzie. Oj, nikt nie dbał tu o zieleń, dom musiał być już długo niezamieszkały. Podeszliśmy do drzwi wejściowych, nacisnąłem klamkę i pchnąłem je — ustąpiły, a naszym oczom ukazał się mroczny holl zapełniony najprzeróżniejszymi sprzętami.

- No, wchodzimy! - szturchnąłem w ramię grafologa. Wahał się, nie pasowało mu zbytnio włażenie prosto w ła­py bandziorom, wolałby próbować odbić młodą Zabielską z bronią w ręku, ale niestety tylko ten plan miał szansę powodzenia. Ostrożnie wkroczyliśmy do środka i kiedy byliśmy w połowie korytarza oślepiło nas jaskrawe światło.

- Ręce do góry ! – usłyszeliśmy zza pleców.

Z ociąganiem wykonaliśmy polecenie, a z tyłu podszedł jeden z porywaczy i niezbyt delikatnie nas przeszukał, nie znalazł broni.





 
Tekst umieszczony w tej kolumnie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora.


Powrót...

Zapisz się na naszą listę
Email
Imie i nazwisko

 

 

Spis Książek Biblioteki SPK
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008

 

Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 17 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Discovery, History, Cartoon, TV4, Viva,TRWAM

IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza  

 

 

Czyszczenie Wentylacji
Duct cleaning


1485 Wellington Avenue
Winnipeg, MB, R3E OK4
Phone: (204) 284-6390
Cell: (204) 997-2000
Fax: (204) 284-0475
email

clean@advancerobotic.com

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 


Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 



Irena Dudek zaprasza na zakupy do Polsat Centre Moje motto: duży wybór, ceny dostępne dla każdego, miła obsługa. Polsat Centre217 Selkirk Ave Winnipeg, MB R2W 2L5, tel. (204) 582-2884

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 

 Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 16 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Nsport, AXN/Discovery, Boomerang, TV4,

Viva IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza


 



189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510



 

 

Kliknij tutaj, aby wejść na stronę gdzie można ściągnąć nagrania HYPERNASHION za darmo!!!

 


 

Royal Canadian Legion
Winnipeg Polish Canadian Branch 246
1335 Main St.
WINNIPEG, MB R2W 3T7
Tel. (204) 589-m5493

 


 

 

189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510

“Klub 13”
Polish Combatants Association Branch #13
Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło #13
1364 Main Street, Winnipeg, Manitoba R2W 3T8
Phone/Fax 204-589-7638
E-mail: club13@mts.net
www.PCAclub13.com


 

Zapisz się…
*Harcerstwo
*Szkoła Taneczna S.P.K. Iskry
*Zespół Taneczny S.P.K. Iskry
*Klub Wędkarski “Big Whiteshell”
*Polonijny Klub Sportowo-Rekreacyjny