24 luty 2010 | Nr 167

Powrót...

 
  "Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego - Część XI
Książka „Koniec?” powstała trzydzieści lat temu, kiedy Polska znajdowała się  za żelazną kurtyną i w każdej chwili groził nam wybuch wojny o globalnym  zasięgu. Teraz wprowadziłem tylko poprawki kosmetyczne ( inne daty ).  Czarnoskóry prezydent USA był w wersji oryginalnej, pomyliłem się tylko o
kilka lat. J

Powieść „Koniec?” zapoczątkował moją przygodę z pisaniem. Jednym słowem
zacząłem od końca.

Jacek Ostrowski


 
 
Strumień światła skierowano w górę i wreszcie mogliśmy się przypatrzeć napastnikom, a było ich trzech: dwóch dobrze zbudowanych wygolonych na łyso drabów, natomiast trzeci był małym, chudym człowieczkiem w wieku już dość zaawansowanym, coś około sześćdziesiątki. Na jego twarzy ujrzałem oznaki dużego zadowolenia, przypuszczalnie związanego z faktem łatwego pojmania nas, zaś gęby osiłków były tak tępe, że nic nie były w stanie wyrazić.

Skąd oni biorą tych goryli? – zastanawiałem się w duchu.

- Widzicie! – chudy człowieczek chełpił się do swoich kumpli. - Mój plan był prosty, ale za to skuteczny i jeżeli będziecie ze mną trzymać, to na pewno nie zginiecie. Dawajcie ich do pokoju, trzeba wydusić z nich wszystko to, co wiedzą na interesujący nas temat.

Brutalnie popchnięto nas w kierunku najbliższych drzwi, nie opieraliśmy się zbytnio, żeby nie odnieść niepotrzebnych kontuzji. No, dla pozorów stawialiśmy pewien op­ór. Posadzono nas na twardych zydlach, a ręce związano na plecach

- 0 co chodzi ? – spytałem, bacznie wpatrując się w ich przywódcę­.

Ten nachylił się nade mną ze zgryźliwym uśmiechem na twarzy i syknął przez zęby:

– O maszynę czasu !

- O co ? – zaśmiałem mu się w twarz, a ten od razu uderzył mnie otwartą dłonią w lewy policzek. Lichy facet, to i cios nie był zbyt mocny. Gorzej, jak te sterydy wezmą mnie w obroty – pomyślałem z niepokojem.
- Pytania to my zadajemy! – znów nachylił się nade mną, poczułem niemiły odór z jego ust, chyba wcale nie mył zębów i natychmiast z obrzydzeniem odwróciłem twarz. Złapał mnie za głowę i siłą skierował w swoim kierunku

– Patrz na mnie, jak mówię do ciebie – warknął.

Wyprostował się i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.

Nagle zatrzymał się przede mną, wziął krzesło, usiadł i spojrzał na mnie.

- Powiem krótko – zaczął. – Wiem wszystko od profesorka, a właściwie wszystkiego się dowiedziałem na imieninach u Agnieszki, bo kiedy rozmawialiście w gabinecie, ja stałem za drzwiami i wszystko słyszałem. Później tylko obserwowałem Zabielskiego i dzięki temu wiedziałem, kiedy będziecie w Instytucie, a tam już na was czekałem. Jak załadowaliście uran i kiedy profesor został sam, wtargnąłem do skarbca i zabrałem mu pistolet. Najpierw musiał wszystko wyśpiewać i nie powiem, że chętnie współpracował, ale w końcu zmiękł.

- To pan go zabił? – ogarnęło mnie wzburzenie. – Dlaczego?

- Owszem! – zaśmiał się. – Po pierwsze, mógł was zawiadomić o moich planach, a po drugie, wreszcie odegrałem się na nim za te długie lata poniżenia, zawsze zbierał wszystkie nagrody, odznaczenia , najwyższe premie, a mnie pozostało czekać. Straszną miałem radochę widząc jego minę, kiedy zbliżyłem się do niego z nożem w ręku i z zamiarem poderżnięcia mu gardła.

- Facet, ty jesteś chory ! – syknąłem. – Ciebie powinno się zamknąć u czubków!!

Zaśmiał się ponuro i spytał ponownie:

– Gdzie jest maszyna?

- Pieprz się draniu! – warknąłem.

- Andrzej ! - zwrócił się do jednego z drabów. – Pomóż mu odświeżyć pamięć!

Bydlak podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i w tym momencie otrzymałem potężny cios w szczękę, po którym razem z moim stołkiem znalazłem się na posadzce. Po­czułem silny ból w ustach, a krew wąską strużką zaczęła mi się ulewać między zębami. Na wpół zamroczonego po­dniesiono mnie i znów posadzono, a ja dłuższą chwilę bujałem się na tym przeklętym twardym zydlu nie mogąc dojść do siebie.

- Zwolnij dziewczynę, to powiem wszystko – wydusiłem bolącymi ustami.

- Dziewczynę? Mam zwolnić dziewczynę, kiedy mam was tu na widelcu? – wykrzyknął. – Chyba żartujesz, wszyscy już jesteście martwi i teraz tylko od was zależy, czy będzie to śmierć łagodna, czy też będziecie błagać o dobicie.

- Zwyrodnialec! - syknąłem.

- Ja, zwyrodnialec? – zaśmiał się. – Poczekaj, jak poznasz bliżej umiejętności moich współpracowników, oni są fachowcami w wydobywaniu informacji, będziesz konał, a jednocześnie śpiewał wszystko, o co się spytamy, wszystkich wydasz i to po kolei.

- Pieprz się, dupku! – jeknąłem.

Sytuacja zaczęła zmierzać w złym kierunku, a Thomsona nie widać, gdzie on jest, do cholery? Ważne, że dziewczyna żyje, ale jak się sierżant nie pośpieszy, to znajdzie tu tylko nasze zwłoki. Nie przewidzieliśmy, z kim będziemy mieć do czynienia i poszliśmy jak woły na rzeź!

- Szefie! Może przyprowadzić dziewczynę, to się trochę z nią zabawimy? – spytał jeden z drabów.

- Czemu nie? – zaśmiał się ich przywódca. – Może dzięki temu ci wcześniej się rozgadają?

- Rakarze ! - krzyknął po angielsku wkurzony Gotfryd i zaliczył silne uderzenie pięścią w brzuch, po czym z jękiem skulił się na swoim zydlu, ale szybko przyszedł do siebie , wyprostował się i splunął w twarz swojemu oprawcy. Tamten zareagował na to natychmiastowym kopnięciem w stołek, który wraz z grafologiem przewrócił się na podłogę.

Ale to nie był koniec, ponieważ zaczął ciężkim okutym butem zadawać razy, tłukł leżącego, gdzie popadnie, w głowę, brzuch, plecy. Przerwał dopiero wtedy, kiedy Gotfryd przestał się ruszać. Odwróciłem głowę, zagryzłem wargi i gdybym miał odwiązane ręce, to zadusiłbym drania.

Niestety, najważniejszym punktem naszego planu była gra na zwłokę, musieliśmy dać Thomsonowi jak najwięcej czasu.

- No jak, będziesz mówił? - szef porywaczy zbliżył się, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że i mnie to czeka, jeśli nie nabiorę rozumu.

— Będę ! - oświadczyłem zdecydowanie. - Tylko przestańcie go bić !

— Oczywiście ! - zgodził się. - My wcale nie zamierzaliśmy krzywdzić twojego towarzysza, ale był niezbyt kulturalny i byliśmy zmuszeni nauczyć go dobrych manier.
Przemilczałem tę wypowiedź, żeby nie zadrażniać sytuacji, zaś kątem oka, zerknąłem na Gotfryda, ale on ku mojemu zmartwie­niu, zupełnie się nie ruszał.

— Cholera ! – pomyślałem. - Chyba mu nie zrobili krzywdy?

— Gdzie znajduje się ten aparat? - ponowiono pytanie.

— Dziesięć kilometrów od Gdańska - odparłem z dużym wahaniem.

— Konkretnie?

— Nie pamiętam nazwy miejscowości - spojrzałem w róg pokoju, robiąc przy tym minę stwarzającą wrażenie, że się namyślam - nie, nie znam dobrze waszego kraju, a już tym bardziej nazw miejscowości i mógłbym jedynie was tam zawieźć.

— Kręcisz! - syknął przez zęby ów Andrzej, z którym miałem do czynienia wcześniej i w chwilę potem poczułem jego pięść ponownie na swojej szczęce. Było to jeszcze bardziej przykre uczucie, całą moją głowę ogarnął jeden potworny ból, na chwilę straciłem jakąkolwiek orientację i wpółprzytomny zwaliłem się na podłogę. Moja głowa znalazła się przy głowie Gotfryda, leżeliśmy jak dwa wory, bez­władni i obojętni na wszystko.

- Jack ! - usłyszałem cichy szept. - Nie możemy już dłużej tego ciągnąć, oni nas zakatrupią, czy chociaż ta dziewczyna jest warta naszego poświęcenia?

Nic nie odpowiedziałem, gdyż takie same myśli zaczęły mnie nachodzić. Znów brutalnie posadzono mnie na stołku, dużo musiałem włożyć wysiłku, żeby z niego nie spaść. Mój oprawca chciał znowu uraczyć moją osobę swoimi wzglą­dami, ale go powstrzymali.

- Nie! - zdecydował chudy człowieczek. - W ten sposób nic nie zdziałamy, spuchnie mu gęba i nie będzie mógł mówić, trzeba przynieść pieniek z piwnicy i siekierę. Jak odetniemy jeden paluszek, to wtedy zacz­nie mówić, a jeśli i to nie pomoże, to odetniemy drugi , trzeci i aż do skutku.

Dreszcze przeszły przeze mnie, poczułem pot na ca­łym ciele , a właściwie strużki potu, strużki, które spływały po plecach i piersiach, ogarnął mnie potworny strach, strach przed okropnym kalectwem. Ogarnęły mnie wątpliwości i w tym momencie zdałem sobie sprawę, że trochę przesadziłem w lojalności wobec Zabielskiego, że na­raziłem zdrowie kolegi, a do tego nie miałem prawa. Przypuszczam, że Gotfryd pomyślał to samo, gdyż patrzył na mnie z niemym wyrzutem, nie wytrzymałem tego spojrzenia, odwróciłem głowę w inną stro­nę.

W tym momencie nadszedł jeden z bandytów, turlając przed sobą pieniek i trzymając w dłoni średniej wielkości siekierkę. Postawili drewniany klocek na środku pokoju i ruszyli w kierunku mojego współtowarzysza.

- Nie ! - krzyknąłem przerażony ich zamierzeniami. – Weźcie mnie, jego skaperowałem w Polsce, on właściwie nic nie wie!

- Ale mu się spieszy i do tego jaki dżentelmen ! - zaśmiali się.

Osiągnąłem jednak to, co zamierzałem, ponieważ zrezygnowali z okaleczenia Gotfryda, natomiast chwycili mnie pod ramiona i dowlekli do miejsca egzekucji. Przecięli sznurek ści­skający moje dłonie i siłą wyciągnęli prawą rękę do przo­du.

- Co z tym Thomsonem ? - pomyślałem z rozpaczą. – Dlaczego nie wywiązał się ze swojego zadania? Może go wykończyli? E, chyba nie, pochwaliliby się tym faktem, ale jeśli zjawi się tu za dziesięć minut, to do tej pory zdążą mi uciąć kilka paluchów. Kątem oka obserwowałem bandytę trzymającego siekierę i nagle podniósł ją do góry, czułem mój mały palec na pieńku, który odruchowo się kurczył, zro­biło mi się gorąco, sprężyłem się nerwowo, z całej siły zamknąłem oczy, czekałem na uderzenie, na potworny ból i sam nie wiem na co , ponieważ nie znałem tego uczucia. Przy­puszczałem, że przypomina to ból przy wyrywaniu zęba, ale do bardzo dużej potęgi... Czekam, czekam, a tu nic. Czyżby to zupełnie nie bolało ? Co się dzieje ? Zamiast ostrza siekiery czuję na swojej dłoni ucisk bezwładnej masy. Otworzyłem oczy , rozejrzałem się wokoło i osłupia­łem. Nasi prześladowcy leżą pokotem na podłodze, a w drzwiach stoi sierżant, trzymając w dłoni pistolet z tłumikiem, wrażeń było juz za dużo i w tym momencie siły mnie opuściły, bezwładnie osunąłem się na podłogę .

- Niemożliwe! — szeptał Thomson, przyglądając się nam przerażonym wzrokiem. - Ale was urządzili!

Najpierw podbiegł do Gotfryda i przetransportował go ostrożnie na stojącą w rogu pokoju kanapę i kiedy się z tym upo­rał, to samo uczynił ze mną.

- Co z nimi ? - wycedziłem mimo potwornego bólu w ustach.

Podszedł do porywaczy, schylił się nad każdym , a następnie wyprostował się i ręką zakreślił w powietrzu znak krzyża.

— Nie żyją ? - spytałem bez zbytniego żalu .

- Tak ! - odparł - Gdybym natychmiast nie strzelał uciąłby łapę, to było jedyne wyjście z sytuacji.

- W samą porę - westchnąłem z dużą ulgą. — Jeszcze nigdy w życiu w przeciągu dwóch dni nie byłem w takich opałach, oni chcieli nas zarżnąć zupełnie bezkarnie i aż mi dreszcze przechodzą, kiedy próbuję to sobie wyobrazić.

- Co z tobą? - spojrzałem z niepokojem na Gotfryda.

— Fatalnie. - cały czas masował sobie brzuch, który musiał go silnie boleć. – Jestem, jak samochód po karambolu, ze wszystkich stron poobijany. Gdyby ich od razu Thomson nie wyko­ńczył, to ja sam bym tych bandziorów z premedytacją za­strzelił i nikt by mi w tym nie przeszkodził.- spojrzał wymownie na mnie, ale ja puściłem mimo uszu tą uwagę.

— 0 rety ! – rzekłem. - Zupełnie zapomnieliśmy, po co tu przyszliśmy, uwolniłeś Zabielską ?

— Tak ! – odparł. - Zamknęli ją piwnicy, a przed drzwiami czuwał jeden z tych zbirów ze spluwą w dłoni. Zdarzenia rozgrywające się w tym pokoju jednak tak go zainteresowały, że zszedł z posterunku, co mi ułatwiło dostanie się do pomieszczenia, w którym ją przetrzymywali i właśnie przecinałem sznurek, kiedy nadszedł jeden z tu leżących po pieniek i siekierę. Schowałem się za drzwiami i dzię­ki temu nie zauważył mnie. Domyśliłem się, że musicie mieć spore kłopoty i postanowiłem działać jak najszybciej. Nie ryzykowałem próby ujęcia żywcem, bo w przypadku niezbyt fortunnej akcji konsekwencje byłyby straszliwe. Kazałem Zabielskiej, żeby zaczęła wzywać strażnika, a kiedy zaintrygowany wszedł do piwnicy, zastrzeliłem go, po czym szybko pobiegłem schodami do góry i raptownie wtargnąłem do tego pokoju. Tak byli zaaferowani ucinaniem palców, że nikt mnie nie zauważył, a widząc uniesioną siekierę, bez namysłu zastrzeliłem ich wszystkich.

Pomimo straszliwego bólu uśmiechnąłem się z wdzięcznością do sierżanta, a jednocześnie wyciągnąłem dwa palce przed siebie Spojrzał zdziwiony , zaskoczony tym gestem .

- Co, dwa palce chcieli obciąć? – próbował domyślić się.

- Nie ! – wyszeptałem. - Dwa razy uratowałeś mi życie.

- Proszę nie przesadzać, każdy z nas spełnia jakąś role w tym przedsięwzięciu i akurat ja jestem pańską ochroną, a pan natomiast jest mózgiem, czyli tym kto kieruje wszystkim i trzeba przyznać, że robi to bez zarzutu.

- Później się licytujcie. - Gotfryd wtrącił się w naszą rozmowę - teraz należałoby jak najszybciej wynieść się z tej przeklętej willi. Ten cholerny pieniek źle na mnie działa i jak na niego patrzę, to coś się we mnie kotłuje!­
- Ma pan rację! – przytaknąłem. – Thomson, idź po dziewczynę, bo pewnie zamartwia się w tej piwnicy, a tu jest potrzebna.­
Poszedł, a my zostaliśmy sami, jeśli nie liczyć towarzy­stwa leżących na podłodze sztywniaków.

- Poruczniku - delikatnie szturchnąłem kolegę — przepraszam cię, tym razem mój plan okazał się nienajlepszy.

- Nie żartuj, chłopie! - oburzył się. — Przecież nie robiłeś tego dla siebie, ta Zabielska jest dla ciebie, jak i dla mnie osobą obcą, a nikt mnie nie zmuszał, żebym szedł tu razem z tobą, zresztą, mam taki sam dług u ciebie, jak ty u sierżanta.

W tym momencie Thomson wprowadził Agnieszkę, ta stanęła w progu z przerażeniem oglądając jakże nieprawdopodobną scenerię, na środku pokoju leżały bowiem zwalone na siebie trzy trupy, zaś w rogu na kanapie siedzieliśmy my, pobici i spływający krwią. Otrząsnęła się jednak szybko, zaraz przystąpiła do pobieżnego opatrywania ran, które mimo groźnego wyglądu, były bardzo powierzchowne i nie one nam dolegały, a bóle narządów wewnętrznych, których żadnymi opatrunkami nie można było uśmierzyć.

Sporo czasu zajęło im przetra­nsportowanie nas do samochodu, a namęczyli się przy tym nieludzko i nie tyle ja im sprawiłem kłopoty, co Gotfryd, który odniósł przykre kontuzje i trzeba go było właściwie nieść, mimo że próbował przemieszczać się o własnych siłach.



— O jejku, jak ty wyglądasz ? - Magda załamywała ręce,

ujrzawszy mnie, ale kiedy zobaczyła Gotfryda moje potłu­czenia zupełnie zlekceważyła, a zajęła się nim.

Rado­ści Zabielskiej nie da się opisać, mnie przypisywała największą zasługę, a jeszcze jedna sprawa dręczyła profesorową i do­myślałem się jaka.

- Pewnie ciekawi panią, kto zabił pani męża ? — spytałem.

- Tak ! – przyznała. - Ta sprawa nie daje mi spokoju.

Wyciągnąłem z kieszeni portfel, który znalazłem przy ciele szefa bandytów i podałem jej. – Proszę zobaczyć, to są dokumenty mordercy!

Nieśmiało wzięła i wolno otworzyła, a na wierzchu leżał dowód ze zdjęciem.

- O, mój Boże! – jęknęła i odruchowo usiadła. – To niemożliwe, przecież to Stefan!!

- Co, wujek Stefan? - krzyknęła płaczliwym głosem Agnieszka – To straszne ! Przecież był moim chrzestnym ojcem, przecież był prawie członkiem rodziny. - ukryła twarz w dłoniach, szlochała.

- Owszem ! – przytaknąłem. — Podczas imprezy imieninowej podsłuchał moją rozmowę z profesorem, a konsekwencją tego było zabójstwo.

- Jaka to rozmowa mogła uczciwego jak dotąd człowieka przemienić w mordercę ? — stara Zabielska spojrzała niedowierzająco.

- Uczciwego ? – zgryźliwie się zaśmiałem. — Czy osobę, któ­ra przy przesłuchiwaniu posuwa się do użycia średniowiecznych metod, można nazwać uczciwą?

- To jest okropne ! - odezwała się Agnieszka. - Nigdy bym nie posądziła wujka, ale przecież sama widziałam, to się naprawdę w głowie nie mieści.

— Komendancie! – ojciec Bernard stał w drzwiach i kiwał ręką w moim kierunku.
Był mocno zdenerwowany, więc nie zwlekając podszedłem do niego.

— Co się stało, proszę księdza? – spytałem.

- Nie jestem księdzem - znów mnie poprawił. – Jaskólski oddał ducha – wyszeptał z przejęciem – i nawet nie pojednał się z Bogiem mimo moich próśb.

— To znaczy? – patrzyłem się na niego, nic nie rozumiejąc.

- Powiesił się! Nie zabraliście mu paska i zrobił z niego użytek. Samobójca nie będzie zbawiony! – zakonnik był naprawdę bardzo przejęty.

- Spokojnie, ojczulku – uśmiechnąłem się do niego.

– Thomson, daj cygaro, bo nasz kapelan ma „doła”! – krzyknąłem do sierżanta. – I nalej jeszcze kielicha koniaku.

Twarz wielebnego wyraźnie odżyła:

– Tak, to może mi pomóc! – stwierdził z przekonaniem i wygodnie rozsiadł się w fotelu, obdarzając mnie wdzięcznym spojrzeniem.

- Następny do przeglądu - usłyszałem głos Magdy za swoimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak schodzi po schodach i wskazuje mnie palcem.

— Ja już dobrze się czuję - próbowałem protestować, ale na nic się to zdało i chcąc nie chcąc, byłem zmuszony poddać się lekarskim oględzinom.

- Zgoda ! — objąłem ją czule i przytuleni do siebie poszliśmy na górę.

- Tylko nie poddawaj go za gruntownym badaniom - usłyszeliśmy zgryźliwą uwagę Teresy, której towarzyszył wybuch śmiechu.

— Czemu nie - szepnęła głaszcząc moją posiniaczoną twarz. - Chociaż nie wyglądasz zachęcająco.

Skończyło się na badaniach typowych, inne odłożyliśmy na później.

Wszyscy poszliśmy wcześnie spać, ponieważ następnego dnia planowałem powrót do bazy, a w sytuacji, jaka już wytworzyła się w Polsce, mogła to być naprawdę wojenna wyprawa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kiedy szedłem się położyć, zaczepił mnie na schodach ojciec Bernard.

– Mam prośbę – zagadnął, rozglądając się wokół jakby w obawie, że ktoś może nas podsłuchać.

- Jasne, chodźmy do pokoju obok – wskazałem drzwi do pustego pomieszczenia na półpiętrze, a kiedy tam weszliśmy, zamknął starannie drzwi. Usiedliśmy na małej narożnej kanapie i w oczekiwaniu spojrzałem na niego. Trochę się zmieszał na początku, ale to była tylko chwila wahania.

- Widzisz, komendancie – zaczął. – Ja znam Magdę od dziecka, pomagałem ciotce ją wychować, bo znałem dobrze jej rodziców , byliśmy przyjaciółmi i kocham ją jakby była moją córka, chociaż jako duchowny nie powinienem tak mówić.

Zawsze była dzielna mimo ciężkiego dzieciństwa, zawsze miała dla nas dużo serca, ale – tu spojrzał na mnie uważniej- od kilku lat więcej serca miała dla kogoś innego i do tej pory głowiłem się dla kogo. Teraz to wiem i cieszę się, bo uważam jej wybór za trafny i tylko szkoda, że ciotka nie dożyła tej chwili.

- Miło mi – bąknąłem.

- Ale, jak zauważyłeś, młody człowieku – kontynuował – jestem orędownikiem religii, w której Magda tkwi mocno i chciałbym, żeby duch naszej religii popłynął waszą Arką.

- To znaczy? – nie wiedziałem, do czego zmierza.

- Chciałbym, żebyście jak najszybciej wzięli ślub – wyrzucił z siebie i zaczął uważnie mnie obserwować.

- Hm, myśleliśmy już o tym, ale nie bardzo jest kiedy! – odparłem i zaraz zobaczyłem, że moja odpowiedź była bardzo zadowalająca, bo życzliwie uśmiechnął się.

- Jutro rano mam wolny termin – kuł żelazo póki gorące.

- Ależ ja nawet nie wiem, co Magda na to? – byłem trochę zaskoczony terminem.

- Już z nią rozmawiałem i odpowiada jej ten termin – wykrzyknął z triumfem.

Normalnie zbaraniałem, ten facet był niesamowicie sprytny i naprawdę potrafił osiągać zamierzone cele, a to mi się podobało.

- Spiskujecie za moimi plecami! – żartobliwie pogroziłem mu palcem.

- Ale ja mam też sprawę do ks…. do ojca! – poprawiłem się szybko.

- Mów, komendancie ! – zaciekawiony przysunął się do mnie.

- Szukam jeszcze dwóch młodych, mądrych kobiet na naszą wyprawę – szeptałem. – Muszą być naprawdę bardzo mocne psychicznie , gdyż sam raptowny przeskok o tyle lat może niejednego doprowadzić do samobójstwa lub obłędu.

- Synu, chcesz bardzo dużo ode mnie. – podrapał się po głowie mocno zafrasowany – Mam tyle miłych sympatycznych parafianek i nagle mam wybrać wśród nich te dwie, te dwie godne przeżycia. Przecież wyobraź sobie taką sytuację, kiedy staję przed nimi , patrzę im w twarze i wybieram, nie, to jest straszne, nie mogę. - opierał się, był naprawdę wzburzony.

- Rozumiem, ale jednak! – nalegałem. – Są dwa wolne miejsca i szkoda ich zmarnować, trzeba dać jeszcze komuś szansę, proszę.

- A dlaczego kobiety? – spytał.

- Takie były zalecenia! – odparłem wymijająco. – Trzymam się rozkazów i to wszystko.

- Dobrze! – ojciec Bernard skinął głową – Wiem kto i niech Bóg mi wybaczy moją decyzję, ale nie miałem wyboru. Rano po nie zadzwonię.

- Bardzo dobrze - uśmiechnąłem się do niego – Jutro ważny dzień i chodźmy spać, trzeba być wyspanym.

- Tak – pokiwał głową. – Myślisz, komendancie, że ja zmrużę oko? Sumienie mi na to nie pozwoli! – puścił głowę i wyszedł z pokoju, a ja podążyłem za nim.

Niestety, też nie mogłem zasnąć, już byliśmy tak blisko i chyba dlatego denerwowałem się coraz bardziej, bałem się jakichś nieprzewidzianych okoliczności, jakiegoś głupiego zdarzenia, które mogło pokrzyżować nasze plany. Może gdyby nie ta cała sytuacja, to i do ślubu podszedłbym inaczej, a tak, w świecie, do którego zmierzaliśmy, było nam to zupełnie niepotrzebne.



Dwudziesty szósty kwietnia, wczesny ranek, a już wszyscy byli na nogach, nie tylko ja źle spałem.

Dziewczyny zrobiły śniadanie, my zabraliśmy się za przygotowania do wyjazdu, a trzeba było przejrzeć w pierwszej kolejności broń, której na szczęście mieliśmy pod dostatkiem, bo nawet Thomson ostatnim razem zabrał z bazy skrzynkę z ręczną wyrzutnią rakiet ziemia- ziemia, ziemia- powietrze i właściwie byliśmy uzbrojeni po zęby. Teraz priorytetowym zadaniem było zdobyć jakiś autobus, oraz paliwo do niego. Tym miał zająć się sierżant, a Gotfryd w podręcznym laboratorium miał stworzyć nam nowe i to bardzo wiarygodne dokumenty, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, bez żadnej fuszerki.

Około dziesiątej przyszły wybrane przez ojca Bernarda dziewczyny, z którymi zamknął się od razu w pokoju na piętrze i długo wyjaśniał im ich sytuację oraz wagę naszej misji.

Naprawdę, ten człowiek bardzo nam pomógł i dalej chciał służyć swoją pomocą aż do końca, wspaniały człowiek!

Około jedenastej zebraliśmy się w salonie, brakowało tylko Thomsona, który poszedł do pobliskiej bazy autobusowej, a przy skuteczności mojego kolegi byłem pewny, że nie upłynie godzina, a przed domem zaparkuje zatankowany pojazd.

Magda od rana starannie mnie unikała , chyba bała się pretensji, że spiskuje z ojcem Bernardem za moimi plecami.

Zakonnik rozsiadł się wygodnie w fotelu i podniósł rękę w górę w geście prośby o udzielenie głosu.

- Moi drodzy – spojrzał po obecnych – dziś w tej nietypowej scenerii będę udzielał ślubu i dlatego prosiłbym o wysłuchanie kilku słów, które chciałbym, żeby były przesłaniem nie tylko dla pary młodej, ale i dla was. - Wszyscy patrzyli w skupieniu, a on kontynuował.- Setki pokoleń żyły i umierały, ale każde zostawiało coś po sobie, jakiś okruch postępu, wiedzy. Nieraz cofaliśmy się o sto lat, żeby później przeskakiwać od razu dwieście, ludzkość szła krętą i nie zawsze łatwą drogą , tak jak my sami przez nasze krótkie życie. Chciałbym, byście nie zmarnowali tego wszystkiego, pracy waszych dziadów i pradziadów, żeby społeczeństwo, które stworzycie, nie powielało naszych błędów, żeby nie zmarnowało tego, co wywalczono krwią i potem. Pamiętajcie, że zostawiacie za sobą miliardy trupów , tych, którzy nie mieli waszej szansy, którzy teraz są już u Stwórcy, albo za kilka dni tam będą. Tak jak Bóg kazał Noemu zbudować Arkę, tak i teraz jego palec czuwa nad wami. Pamiętajcie, że daje nam jeszcze jedną szansę i starajcie się ją należycie wykorzystać. – zamilkł , chwycił kieliszek z koniakiem i jednym haustem wypił do dna.

— A niech was gęś kopnie ! - zamruczał pod nosem i dodał głośniej: - Młodzi, przygotować się do spowiedzi!

- Do spowiedzi ? - spojrzałem zaniepokojony na Magdę, ale ta nie wyglądała na zmartwioną, a wręcz odwrotnie, twarz jej promieniała radością.

- Tak, do spowiedzi! – powtórzył, patrząc na mnie wyzywają­co. — A co, komendant myślał, że udzielę ślubu zapapranej duszyczce ? Trzeba się najpierw umyć, a dopiero później założyć nowe ubranko.

- No, niech będzie! - zgodziłem się, chociaż w duchu kląłem cały pomysł.­
- No, na co czekacie ! - zrugał pozostałych. - Wyjdźcie z pokoju, musi być zachowana tajemnica spowiedzi.





 
Tekst umieszczony w tej kolumnie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora.


Powrót...

Zapisz się na naszą listę
Email
Imie i nazwisko

 

 

Spis Książek Biblioteki SPK
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008

 

Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 17 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Discovery, History, Cartoon, TV4, Viva,TRWAM

IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza  

 

 

Czyszczenie Wentylacji
Duct cleaning


1485 Wellington Avenue
Winnipeg, MB, R3E OK4
Phone: (204) 284-6390
Cell: (204) 997-2000
Fax: (204) 284-0475
email

clean@advancerobotic.com

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 


Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 



Irena Dudek zaprasza na zakupy do Polsat Centre Moje motto: duży wybór, ceny dostępne dla każdego, miła obsługa. Polsat Centre217 Selkirk Ave Winnipeg, MB R2W 2L5, tel. (204) 582-2884

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 

 Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 16 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Nsport, AXN/Discovery, Boomerang, TV4,

Viva IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza


 



189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510



 

 

Kliknij tutaj, aby wejść na stronę gdzie można ściągnąć nagrania HYPERNASHION za darmo!!!

 


 

Royal Canadian Legion
Winnipeg Polish Canadian Branch 246
1335 Main St.
WINNIPEG, MB R2W 3T7
Tel. (204) 589-m5493

 


 

 

189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510

“Klub 13”
Polish Combatants Association Branch #13
Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło #13
1364 Main Street, Winnipeg, Manitoba R2W 3T8
Phone/Fax 204-589-7638
E-mail: club13@mts.net
www.PCAclub13.com


 

Zapisz się…
*Harcerstwo
*Szkoła Taneczna S.P.K. Iskry
*Zespół Taneczny S.P.K. Iskry
*Klub Wędkarski “Big Whiteshell”
*Polonijny Klub Sportowo-Rekreacyjny