Charles
Eisenstein
Wyobraźmy
sobie, że
wręczasz mi
milion dolarów
mówiąc: "Zainwestuj
je tak, by
przynosiły duży
zysk, a ja Ci za
to szczodrze
zapłacę". Jeśli
jestem ostrym
zawodnikiem - to
czemu nie? Tak
więc wyruszam na
ulicę i rozdaję
te banknoty
przypadkowym
przechodniom. Po
10 tysięcy
dolarów każdemu.
W zamian za to
każdy z nich
musi mi podpisać
weksel dłużny
opiewający na
zwrot 20 tysięcy
dolarów z
terminem
wymagalności za
5 lat. Po czym
wracam do Ciebie
i mówię: Patrz
ile mam weksli!
Osiągnąłem stopę
zwrotu z Twojej
inwestycji
wysokości 20%
rocznie. Ty
jesteś
zachwycony i
wypłacasz mi
szczodrą
prowizję.
Tak więc jestem
w posiadaniu
sterty weksli,
więc następnie
używam tych "aktywów"
jako zastaw pod
pożyczkę jeszcze
większych
pieniędzy, które
dalej pożyczam
innym ludziom
albo wręcz
zatrudniam
takich
zawodników, jak
ja sam. Mało
tego, opłacam
oczywiście
polisę
ubezpieczeniową,
która ma mi
pokryć straty,
jeśli moi
dłużnicy okażą
się
niewypłacalni. I
oczywiście
opłacam ją z
tymi samymi
wekslami, które
ubezpieczam. I
interes się
kręci, każdy
następny weksel
staje się czyimś
"aktywem" na
podstawie
którego można
pożyczyć kolejne
pieniądze. I
wszyscy czujemy
ciężar tych
ogromnych
prowizji i
zysków, albowiem
kwota "aktywów"
zgromadzona w
oparciu o ten
inicjalny milion
dolarów
zwiększyła się
już
pięćdziesięciokrotnie.
I wreszcie
nadchodzi dzień,
w którym
pierwszy z
weksli powinien
zostać spłacony.
Zgadnij co się
dzieje? Osoba,
która podpisała
ten weksel nie
jest w stanie
wypłacić mi
należnych teraz
pieniędzy. Tak
naprawdę, to
wielu moich
dłużników nie
jest w stanie
ich wypłacić.
Próbuję tuszować
problem i
odwlekam w
czasie swoją
spłatę, jak
tylko mogę. Ale
w końcu i ty
nabierasz
podejrzeń i
domagasz się
swoich milionów
- w gotówce.
Próbuję sprzedać
weksle wraz z
oczekiwanym
zyskiem, ale
wszyscy są
ostrożni i nie
chcą ich kupić.
Firma
ubezpieczeniowa
próbuję pokryć
moje straty, ale
może to zrobić
jedynie
sprzedając
weksle, które
jej zastawiłem!
W końcu rząd
wkracza do akcji
i wykupuje
weksle, udziela
poręczenia
firmie
ubezpieczeniowej
i wszystkim
innym
posiadaczom tych
weksli -
pokrywając
zarazem derywat
stojący za
każdym z nich. W
ten sposób owe
weksle uzyskują
realna wartość
ponad miliona
dolarów. Wszyscy
są zadowoleni, a
mój wspólnik w
interesach (ten,
który dał mi
inicjalny milion)
udaję się na
zasłużoną
emeryturę
zabezpieczony
godziwym zyskiem.
Kto za to płaci?
Wszyscy inni.
Tak wygląda
pierwszy etap
tego, co stało
się na rynkach
finansowych w
ostatniej
dekadzie.
Nastąpił ogromny
transfer dóbr
bezpośrednio do
kieszeni
finansowych elit
sfinansowany
przez
amerykańskich
podatników,
zagraniczne
korporacje i
rządy i nawet
zagranicznych
pracowników,
którzy
subwencjonują
zadłużenie
amerykańskiej
gospodarki
pośrednio -
przez
zmniejszenie
siły nabywczej
swoich własnych
zarobków. Ale
klasyfikowanie
aktualnego
kryzysu jedynie
jako wielkiego
przewału nie
obejmuje jego
rzeczywistego
znaczenia.
Myślę, że
wszyscy
zaczynamy
rozumieć, że
docieramy do
końca pewnej ery.
To co widać na
pierwszy rzut
oka, to koniec
ery, która
opierała się na
nieregulowanych
finansowych
manipulacjach
zaczerpniętych
żywcem z kasyna
gry. Ale obecne
wysiłki elit
politycznych,
które próbują
załatać tę
dziurę są na tym
samym poziomie i
jedynie ujawnia
rzeczywisty
zakres i głębie
dotyczącego nas
kryzysu. W
rzeczywistości
kryzys z każdej
strony zbliża
się do dna. I
wynika to z
natury pieniądza
i własności -
przypisanej do
dzisiejszego
świata. I
zjawisko to
będzie się
nasilać, dopóki
pieniądz nie
ulegnie
całkowitej
transformacji.
To proces
narastający
przez wieki,
który wreszcie
dobiega swojego
końca.
Kryzys i upadek
jest wpisany w
naturę naszych
pieniędzy.
Dzieje się tak ,
ponieważ
współczesny
pieniądz dąży do
zysku,
procentuje i tak
naprawdę jest
zrodzony z zysku.
Żeby to
zrozumieć
przyjrzyjmy się
naszym
finansowym
podwalinom.
Pieniądze są
tworzone, gdy
ktoś bierze
kredyt w banku (albo,
co ostatnio
często się
zdarza, dostaje
go w takiej czy
innej pośredniej
formie od innych
niż bank,
instytucji).
Zaciągnięty dług
jest niczym
innym, jak
zobowiązaniem do
jego spłaty
kiedyś, w
przyszłości, po
to, by coś móc
kupić teraz.
Innymi słowy
pożyczanie
pieniędzy jest
formą odroczenia
transakcji.
Otrzymuje coś
teraz (co
kupiłem za
pożyczone
pieniądze) i
zgadzam się
oddać coś w
przyszłości
(dobra lub
usługi, które
muszę sprzedać,
by mieć z czego
zwrócić dług).
Bank (albo inny
pożyczkodawca)
zazwyczaj godzi
się na
pożyczenie ci
pieniędzy, jeśli
istnieje
racjonalne
domniemanie, że
będziesz miał je
z czego spłacić
( wytworzyć
dobra lub usługi,
które następnie
sprzedasz). To "racjonalne
domniemanie"
zazwyczaj ma
formę zastawu
albo też
znajduje swoje
odbicie w
wysokości rat
kredytowych.
Za każdym razem,
gdy używasz
pieniędzy, to
jakbyś
gwarantował, że
już wytworzyłeś
dobro lub usługę
o wartości
porównywalnej do
kwoty, którą
zamierzasz
zapłacić. Jeśli
używasz
pieniędzy
pożyczonych, to
jakbyś
gwarantował, że
wytworzysz takie
dobra lub usługi,
które pokryją
wartość tych
pieniędzy w
przyszłości.
Teraz na scenę
wkracza zysk. Co
skłania banki do
tego, żeby
przede wszystkim
zająć się
pożyczaniem
pieniędzy? Zysk.
Zysk jest siłą
napędową
kreowania
pieniędzy we
współczesnym
świecie. Ilekroć
zaciągasz jakiś
dług, powodujesz
zarazem potrzebę
wykreowania
jeszcze większej
ilości pieniędzy
w przyszłości.
Tak więc łączna
kwota pieniędzy
"w puli" musi
rosnąć cały czas,
podobnie jak i
ilość
wyprodukowanych
dóbr i usług
musi rosnąć cały
czas.
Jeśli łączna
kwota pieniędzy
w obiegu rośnie
szybciej, niż
ilość dóbr i
usług, skutkuje
to inflacją.
Jeśli kwota
pieniędzy rośnie
wolniej -
chociażby
wskutek
ograniczeń
kredytowych -
skutkuje to
bankructwami,
recesją i
deflacją. Rząd
może zwiększyć
lub zmniejszyć
ilość pieniądza
w obiegu na parę
sposobów.
Pierwszym jest
pożyczka z banku
centralnego - w
przypadku
Ameryki jest nim
Rezerwa
Federalna. Te
pieniądze
powstaną jako
depozyt bankowy,
który wtórnie
pozwala bankowi
na zwiększenie
ekwiwalentu
zabezpieczeń,
które są mu
niezbędne, by
pożyczać kolejne
pieniądze.
Widzisz,
normalnie
zdolność banku
do kreowania
pieniędzy jest
ograniczona
kwotą
zabezpieczenia.
Zasadniczo bank
jest zobowiązany
do
przechowywania
gotówki (albo
depozytu w banku
centralnym) w
wysokości 10%
pożyczonej
gotówki.
Pozostałe 90%
może więc
pożyczyć kreując
nowe pieniądze.
Te nowe
pieniądze znów
się stają
depozytem
bankowym, co
pozwala na
kolejne pożyczki
w wysokości 81%
ich wysokości (bo
to 90% od 90%).
Tym sposobem
każdy 1 dolar
kreuje 9
następnych. Tak
więc każde
pożyczone przez
rząd pieniądze "zasiewają"
nasiona
następnych
nowych pieniędzy
(co oczywiście
zależy od chęci
banku do
udzielania
kolejnych
pożyczek; w
przypadku
zamrożenia
aktywów, z jakim
mamy do
czynienia
ostatnio banki
wolą gromadzić
rezerwy, co może
mieć wpływ na
ograniczenie
pożyczek nawet
pomimo
zastrzyków
pieniężnych
fundowanych
przez rząd).
Innym sposobem
na zwiększenie
kwoty pieniędzy
w obiegu jest
zmniejszenie
koniecznej
rezerwy
gotówkowej. To
jest rzadziej
stosowana metoda,
a przynajmniej
rzadziej się ją
stosuje
bezpośrednio.
Aczkolwiek w
ostatniej
dekadzie rożnego
rodzaju
instytucje inne
niż banki
radykalnie
ograniczyły ten
wymagany poziom
zabezpieczenia
gotówkowego
dzięki całej
palecie różnych
finansowych
instrumentów, o
których ostatnio
było głośno w
mediach.
Skutkiem tego
typu
działalności
każdy 1 dolar
zamiast być
zabezpieczony
jedną dziewiątą
częścią swojej
wartości okazał
się być
zabezpieczony
jedną
siedemdziesiątą
częścią swojej
wartości. To
zaowocowało
zwrotem z
inwestycji
bankowych na
poziomie dużo
wyższym, niż
przyjęte 5% w
tradycyjnej
bankowości i
monstrualnymi
wynagrodzeniami
poza
wyobrażalnymi
granicami
chciwości.
Każdy obecnie
wykreowany dolar
pojawia się od
razu wraz ze
swoim
zadłużeniem
wysokości
drugiego dolara,
a nawet większej,
z powodu zysku.
Ten dług może
zostać wykupiony
wraz z
wyprodukowanymi
dobrami lub
usługami, albo
też za pomocą
kolejnych
pożyczonych
pieniędzy, które
z kolei mogą być
ponownie
wykupione przez
kolejne pożyczki...
by w końcu być
spożytkowanym na
zakup jakichś
dóbr lub usług.
Zysk się bierze
skądś.
Pożyczanie
pieniędzy, które
pociąga za sobą
konieczność
spłaty zysku z
tytułu tej
pożyczki
wszelako
zaledwie opóźnia
dzień
rozrachunku
odwlekając
konieczność
wytworzenia
nowych dóbr lub
usług.
Cały system
procentowania
pieniędzy działa
sprawnie, dopóki
ilość dóbr i
usług, które
mają być
wymienione na
pieniądze
wzrasta. Kryzys,
z którym mamy do
czynienia po
części jest
spowodowany tym,
że ilość
wykreowanych
pieniędzy
znacznie
przewyższyła
ilość w tym
czasie
wyprodukowanych
dóbr i usług i
znacznie też
przewyższyła
wszystko, co
historycznie
można by uznać
za zrównoważony
rozwój. Istnieją
tylko dwa
rozwiązania
takiej sytuacji:
inflacja i
bankructwo.
Każde z nich
pociąga za sobą
zniszczenie
pieniądza.
Widoczne
konwulsje elit
finansowych i
politycznych
służą zamieceniu
pod dywan każdej
z tych opcji.
Obecnie ich
podstawowym
celem jest
zapobieżenie
temu, by nie
utracić
wszystkich
pieniędzy w
wyniku masowych
bankructw -
zwłaszcza, że to
są ich pieniądze.
Ale istnieje
jeszcze inny,
dużo głębszy
kryzys. Kryzys
produkcji dóbr i
usług, którego
cieniem jest
kryzys finansowy
i to on właśnie
zapoczątkował
kryzys na rynku
nieruchomości,
który tak
wszystkim nam
dał się we znaki.
I który
niektórym wydaje
się być
przyczyną
obecnej sytuacji.
By to dobrze
zrozumieć
doprecyzujmy
pojęcia "dóbr" i
"usług". W
ekonomii pojęcia
te odnoszą się
do czegoś, co
jest wymienialne
na pieniądze.
Jeśli opiekuję
się czyimiś
dziećmi za darmo
ekonomiści nie
widzą w tym
usługi. Nie da
się tym spłacić
finansowych
zobowiązań, nie
mogę pójść do
sklepu i
powiedzieć: "Ja
dziś się
opiekowałam
dziećmi sąsiadów
więc poproszę to
przyjąć jako
zapłatę za
jedzenie". Ale
jeśli zacznę
prowadzić
działalność
gospodarczą
polegającą na
odpłatnej opiece
nad dziećmi, to
tworzę "usługę".
Dochód narodowy
rośnie i,
zdaniem
ekonomistów,
społeczeństwo
staje się
bogatsze.
To samo dzieje
się, jeśli wytnę
las i sprzedam
go jako deski.
Dopóki las trwa
i nie da się go
"użyć", dopóty
nie jest "dobrem".
Zyskuje ten
przymiot dopiero
wtedy, gdy
zatrudnię
robotników,
wytnę go w
całości i zwiozę
do tartaku. Jak
przetworze las
na deski, na
towar, wówczas
dochód narodowy
rośnie. Podobnie
będzie, jeśli
nagram piosenkę
i udostępnię ją
za darmo, to
znów dochód nie
wzrośnie i
społeczeństwo
nie poczuje się
z tego tytułu
bogatsze. Ale
wystarczy, że
zastrzegę prawa
autorskie do
niej i zacznę ją
sprzedawać -
wówczas piosenka
stanie się "dobrem".
Mogę też znaleźć
tradycyjnie
żyjące
społeczności,
które od pokoleń
leczyły się
ziołami,
umiejętnościami
szamanów i
lekami
naturalnymi, i
wyniszczyć je
przez wymuszoną
zależność od
produktów
koncernów
farmaceutycznych,
pozbawić swojej
własnej ziemi,
tak, by nie
mogły się same
wyżywić, tylko
były zmuszone do
kupowania
gotowych
produktów. A na
końcu zatrudnię
ich wszystkich
na plantacjach
bananów, żeby
mieli za co
kupować jedzenie.
Tym samym
uczynię świat
bogatszym...
Sprowadziłem
różne role,
zależności i
naturalne źródła
do płaszczyzny
pieniędzy. W
moje książce
The Ascent of
Humanity ("Wstępowanie
Ludzkości")
opisałem to
szczegółowo -
konwersję
kapitału
społecznego,
naturalnego,
kulturowego i
duchowego w
kapitał
pieniężny.
Istota rzeczy
sprowadza się do
tego, że aby
następował
ekonomiczny
wzrost i aby
system
procentujących
pieniędzy trwał
nadal musimy
coraz więcej
związków z
naturą i
związków które
łączą nas, ludzi,
zamieniać na
pieniądze.
Przykładem tego
procesu może być
fakt, że
trzydzieści lat
temu ogromna
większość
posiłków była
przygotowywana w
domu, a teraz
dwie trzecie są
przygotowywane
przez
zewnętrznych
dostawców. A
niegdyś
nieodpłatna
czynność, jaką
jest gotowanie
stało się "usługą".
A ludziom żyje
się dostatniej,
nieprawdaż?
Innym motorem
wzrostu
ekonomicznego w
ostatnich trzech
dekadach jest
opieka nad
dziećmi. Z
pewnością
przyczyniło się
to do naszej
zamożności...
Jesteśmy
zwolnieni z
zajmowania się
dziećmi i
płacimy za tę "usługę"
fachowcom -
zamiast zlecić
to tym, którzy
zrobili by to
dużo lepiej.
W dawnych
czasach rozrywka
była również
nieodpłatna.
Każdy na czymś
grał, każdy mógł
gdzieś
występować. 75
lat temu każde
małe
amerykańskie
miasteczko miało
swoją orkiestrę
i zespół
bejsbolowy.
Teraz płacimy za
takie
przyjemności.
Parametry
ekonomiczne nam
rosną. Hurra!!
Kryzys w obliczu
którego się
znaleźliśmy ma
swoje źródła w
tym, że w
zasadzie nie ma
już kapitału -
społecznego,
kulturowego,
naturalnego i
duchowego -
który dał by się
jeszcze
przerobić na
pieniądze. Wieki
i tysiąclecia
niemal
permanentnej
kreacji
pieniędzy
doprowadziły nas
do punktu, w
którym w
zasadzie nie ma
już co sprzedać.
Nasze lasy są
tak zniszczone,
że ich odbudowa
jest prawie
niemożliwa,
nasza ziemia
jest wyjałowiona
i wypłukana do
cna, nasze
łowiska są
przetrzebione,
wreszcie
zdolność naszej
planety do
samoregeneracji
jest też
wyczerpana.
Nasze
dziedzictwa
narodowe, jak
słowo pisane,
piosenki, obrazy
i wizerunki
zostały
ograbione z
czego się dało i
zastrzeżone
prawami
autorskimi. I
cokolwiek
mądrego byś nie
wymyślił, okaże
się sloganem,
który jest
zastrzeżonym
znakiem
towarowym. Nasze
własne ludzkie
zdolności
zostały nam
zabrane i
wyprzedane, tak,
że musimy
korzystać w
każdej nieomal
sprawie z
pośrednictwa
ludzi nam obcych
i oczywiście
pieniędzy.
Dotyczy to
rzeczy, za które
kiedyś niewielu
płaciło gotówką:
jedzenia,
schronienia,
ubrania,
rozrywki, opieki
nad dziećmi czy
gotowania. Życie
samo w sobie
stało się
przedmiotem
konsumpcji. Dziś
sprzedajemy
resztki boskiego
dziedzictwa,
jakie nam
pozostało:
zdrowie, całą
biosferę, nasz
genom i nawet
nasze umysły.
Ten proces się
skumulował w
naszym obecnym
czasie. I w
zasadzie dotarł
do końca -
przynajmniej w
Ameryce i w tak
zwanych "rozwiniętych"
krajach. W
krajach
rozwijających
się są jeszcze
ludzie, którzy
żyją zasadniczo
w kulturach
opartych o
darmową wymianę
usług i dóbr,
gdzie naturalne
i społeczne
bogactwo nie
zostało jeszcze
zamienione we
własność.
Globalizacja
jest procesem w
którym te
wartości są
odzierane z
czego się da po
to , by
zaspokoić
nienasyconą
potrzebę rozwoju
machiny
pieniądza.
Niemniej i to
ogałacanie
pozostałych
obszarów dotarło
juz do granic
swojej własnej
zachłanności -
po pierwsze
dlatego, że już
nic nie zostało
do ograbienia a
po drugie, że
jednak stawiamy
temu coraz
skuteczniejszy
opór.
Skutek jest taki,
że zaopatrzenie
w pieniądze - i,
co za tym idzie,
wielkość długu
narodowego - od
kilku
dziesięcioleci
zdystansowało
poziom produkcji
dóbr i usług,
którego
obietnicę niosło
w sobie. Ma to
oczywiście
związek z
klasycznym
problemem
ekonomii
kapitalizmu -
nadmierną podażą.
Marksistowskie
ujęcie kryzysu
kapitału
przewiduje
możliwość jego
odwlekana w
przyszłość
dopóki jest
miejsce dla
rozwoju
nowoczesnych
wysoko
dochodowych
gałęzi przemysłu
i rynków, co
może zrównoważyć
cykliczne spadki
zyskowności,
obniżki dochodów,
spadki
konsumpcji i
nadprodukcję "starych"
gałęzi przemysłu
i rynków.
Ciągłość
kapitalizmu,
jakim go znamy,
zależy od
nieskończonego
rozwoju tych
nowych gałęzi,
co musi finalnie
doprowadzić do
całkowitego
spieniężenia
skądinąd
nieskończenie
rozległych
obszarów tych
już wymienionych
kapitałów -
społecznych,
kulturowych,
naturalnych i
duchowych. Innym
problemem jest
fakt, że surowce
naturalne nie są
zasobem
nieskończonym i
im bliżej
znajdujemy się
jego dna, tym
bardziej
bolesnym - w
szerokim
znaczeniu tego
słowa - staje
się wydobycie
tego, co
pozostało. Stąd
też jednocześnie
z kryzysem
finansowym mamy
też kryzys
ekologiczny i
zdrowotny.
Wszystkie one są
ściśle powiązane.
Nie mamy
możliwości
dalszego
spieniężania
Ziemi ani
naszego zdrowia
jeżeli nie
chcemy podciąć
gałęzi, na
której siedzimy.
Stojąc w obliczu
wyczerpania
zasobów jeszcze
nie
spieniężonych,
kapitał
finansowy
próbuje za
wszelką cenę
odwlec
nieuniknione
zjadając sam
siebie. Upadek
dot-comów
w latach 90.
pokazał, że nie
da się utrzymać
wzrostu
ekonomicznego w
tempie wzrostu
woluminu
pieniądza. Wiele
nadwyżek
pieniędzy
krążyło wtedy
gorączkowo by
znaleźć miejsce,
gdzie ktoś
mógłby wykupić
za ich
pośrednictwem te
wielkie nadzieje
na dobra i
usługi, które
miały być
wytworzone. Tak
więc by odsunąć
nieuniknione FED
(Amerykańska
Rezerwa
Federalna)
obniżył stopy i
zasadniczo
rozluźnił
politykę
monetarną po to,
by stare długi
mogły zostać
spłacone przez
nowe długi (bynajmniej
nie przez
produkcję
rzeczywistych
dóbr i usług).
Powstały za to
finansowe
"dobra" i "usługi",
które oparte są
na oszustwie i
kreatywnej
księgowości i to
na skalę
systemową.
Rzecz jasna
praktyka
finansowania
starych długów i
ich
oprocentowania z
nowych długów
nie da się
utrzymać na
długą metę, ale
to jest
dokładnie to, co
nasza ekonomia
robiła przez
ostatnie 10 lat.
Niestety samo
powstrzymanie
tego procesu nie
uratuje sytuacji.
Upadek nadchodzi
nieodwołalnie.
Rządowy plan
dofinansowania
odwlecze go o
rok, może dwa (a
może do 2012!) -
tyle ile
potrzebują
najwięksi
rynkowi gracze,
by zabezpieczyć
swoje pieniądze.
Ale oni też
odkryją, że nie
ma bezpiecznego
miejsca dla ich
kapitałów. Kiedy
dolar straci
swoją bezpieczną
pozycję, co
stanie się na
pewno, gdy rząd
wykupi toksyczne
aktywa banków z
Wall Street,
można oczekiwać,
że kapitał
będzie nerwowo
poszukiwał
towarów w
obliczu
gwałtownego
wzrostu inflacji,
która poprzedzi
równie gwałtowną
deflację. Jeśli
do tego dojdzie
polityka
zamrożenia
kredytów, co
zdeterminuje
rządowe
wskaźniki
inflacyjne,
zapaść nastąpi
jeszcze szybciej.
Obecny kryzys
jest tak
naprawdę finałem
kryzysu, którego
początki znamy z
lat 30.
ubiegłego
stulecia.
Kolejne pomysły,
które miały
rozwiązać
podstawowy
problem - jak
nadążyć za
wzrostem
pieniądza
napędzanego ratą
odsetkową -
zostały
zrealizowane i
zarazem
wyczerpane do
końca. Pierwszym
z nich była
wojna - stan
permanentny,
który trwa od
lat 40. Został
on ograniczony
po części w
wyniku powstania
broni nuklearnej
z jednej strony
jak i rozwoju
ludzkiej
świadomości z
drugiej - co w
jakimś stopniu
powstrzymało
nieustanną
militarna
eskalację.
Kolejnym
pomysłem okazały
się:
globalizacja -
która umożliwiła
rozwój nowych
usług, co
pozwoliło
wyłączyć
człowieka z
niektórych sfer
jego
działalności
dotychczas
nieutowarowionej
- oraz
technologia -
która umożliwiła
rabunkową
gospodarkę
surowcami naszej
planety. Podobny
kierunek obrał
autokanibalizm
systemu
finansowego.
Dopóki są
jeszcze jakieś
zasoby bogactwa,
których nie
wymieniłem i
zarazem nowe
obszary biedy,
ubóstwa,
rozpaczy i
osamotnienia, do
których możemy
dotrzeć, dopóty
to, co
nieuniknione
może być
odciągane w
czasie - i to
całkiem długo.
W obliczu
nadchodzącego
kryzysu ludzie
często zadają
sobie pytanie:
co można zrobić,
żeby
zabezpieczyć
samego siebie? "Kupować
złoto?
Puszkowane
jedzenie? Może
zbudować schron
w niedostępnym
miejscu? Co
powinienem
zrobić?". Ja bym
zasugerował
zupełnie inne
pytanie: "Co
naprawdę
pięknego mogę
zrobić?".
Widzisz,
ogarniający nas
kryzys niesie w
sobie
niesamowite
możliwości.
Deflacja i
upadek pieniądza
jest o tyle złem,
o ile
dotychczasowa
kreacja
pieniądza była
dobrem. Jak
mogłeś
wywnioskować z
przykładów,
które już
przytoczyłem,
kreacja
pieniądza
finalnie nas
zubożyła.
Przeciwnie do
tego - upadek
pieniądza może
nas wzbogacić.
Da on bowiem
możliwość
odzyskania
obszarów
straconych na
rzecz pieniądza
i własności.
W zasadzie taka
możliwość
pojawia się
każdorazowo w
czasach
ekonomicznej
recesji. Gdy
ludziom brakuje
pieniędzy, by
płacić za różne
dobra i usługi,
w naturalny
sposób muszą
zacząć polegać
na przyjaźni i
dobrosąsiedztwie.
Tam, gdzie
zabraknie
pieniądza, który
umożliwiał
dokonywanie
transakcji, tam
odżyje ekonomia
darowania (ang:
gift economie)
i powstanie nowy
rodzaj pieniądza.
Zarazem rzesze
ludzi i
instytucji będą
się bronić
rękami i nogami
przed takim
rozwojem
sytuacji.
Nawykową reakcja
na kryzys
ekonomiczny jest
gromadzenie
pieniędzy i
maksymalne
przyśpieszenie
zamiany na
pieniądze
wszystkiego, co
się da. Na
systemowym
poziomie fala
zadłużenia
wytwarza
niesamowite
ciśnienie, by
utowarowić
wszystkie dobra.
Widać to w
próbach
rabunkowej
eksploatacji
Alaski, czy
pomysłach na
odwierty w
poszukiwaniu
ropy w głębokich
rejonach oceanów.
Więc szkoda
tracić czasu.
Powinniśmy
odwrócić ten
proces i - tak
na początek -
zabrać co się da
z krainy "dóbr"
i "usług" do
krainy darów,
współpracy,
samowystarczalności
i współdzielenia
się z bliźnimi.
Zrozum mnie
dobrze: to się
wydarzy tak, czy
owak, w momencie
upadku pieniądza
i przebudzenia
się, gdy ludzie
będą tracić
swoje prace i
staną się tak
biedni, że nie
będą mogli nic
kupić. Wówczas
ci, którzy
naprawdę będą
sobie pomagać,
jak i całe
społeczności -
zaczną się
łączyć.
Zanim to się
stanie cokolwiek
nie zrobimy, by
zabezpieczyć
surowce
naturalne czy
też kapitał
społeczny od
zamiany ich na
pieniądze,
będzie skutkować
dwojako: z
jednej strony
przyśpieszy to
upadek starego
systemu ale z
drugiej złagodzi
jego
siermiężność.
Każde drzewo,
które uratujesz,
każda droga,
którą
powstrzymasz,
każda
kooperatywa
lokalnej
społeczności,
którą powołasz
do życia, każdy,
kogo nauczysz
jak się leczyć
samemu, albo jak
zbudować własny
dom, ugotować
sobie zdrowe
jedzenie, uszyć
swoje własne
ubranie, każdy
walor, który
stworzysz lub
dodasz do dóbr
ogólnie
dostępnych (ang:
public domain),
wszystko, co
zrobisz poza
zasięgiem
pożerającej
świat MACHINY z
pewnością
przyśpieszy kres
jej żywota.
Pomyśl o tym tak:
im więcej jest
takich dziedzin
życia w których
udało ci się nie
uzależnić od
pieniądza, tym
bardziej upadek
tego ostatniego
nie będzie dla
ciebie aż tak
bolesny. To samo
dotyczy poziomu
społecznego.
Każda sieć
współpracy
społeczności lub
jej instytucji,
która nie będzie
wehikułem dla
spieniężenia
tego, co nam
jeszcze zostało,
wzmocni i
wzbogaci
życie po
pieniądzu.
W moich
poprzednich
esejach opisałem
alternatywne
systemy
pieniędzy,
oparte na
wzajemnym
kredytowaniu się
i na takim ich
obiegu, który
nie powoduje
spieniężenia
wszystkiego co
piękne, dobre i
prawdziwe. Te
nowe pieniądze
powołują do
życia zupełnie
inną ludzka
tożsamość, inne,
niż dzisiejsze,
znaczenie JA.
Jest to koniec
zasady, że
więcej dla
ciebie oznacza
mniej dla mnie.
Jeśli popatrzyć
na to przez
pryzmat
doświadczenia
osobistego,
największą
zmianę, którą
możemy uczynić
to zmiana
naszego
rozumienia
siebie, w ramach
naszej
tożsamości.
Podzielone i
odseparowane JA,
którego droga
wiedzie od
Descartesa
poprzez Adama
Smitha, właśnie
dobiega do
swojego końca -
jego forma jest
juz przestarzała.
Zaczynamy
rozumieć swoją
nierozdzielność
od innych i od
wszystkich form
życia. Kategoria
zysku jest
sprzeczna z
kategorią
jedności,
albowiem
odwołuje się
właśnie do
odseparowanego
JA i do
gromadzenia
czegoś niejako "na
zewnątrz", poza
nami.
Prawdopodobnie
większość
czytelników tego
tekstu zgodzi
się, że jesteśmy
współzależni -
bez względu na
to, czy
podejdzie się do
tego z
perspektywy
buddyjskiej, czy
ekologicznej.
Nadszedł czas do
życia tą
współzależnością.
Jest to czas,
gdy wkracza duch
darowania (ang:
spirit of the
gift),
który ucieleśnia
poczucie
jedności i
nierozdzielności.
Staje się
wreszcie jasne,
że mniej dla
ciebie oznacza
także mniej dla
mnie. Ideologia
wiecznego
wzrostu
doprowadziła nas
do stanu ubóstwa
i pozbawiła
doszczętnie
środków do życia,
tak że musimy
łapczywie
walczyć o
powietrze. I to
właśnie ta
ideologia oraz
cywilizacja na
niej zbudowana
dziś się zawala.
Zarówno w
kategoriach
indywidualnych
jak i zbiorowych,
cokolwiek nie
będziemy robić,
aby odsunąć
nieuniknione,
jedynie pogorszy
sytuację. Więc
nie
sprzeciwiajmy
się rewolucji
ludzkiego bytu.
Jeśli chcesz
przetrwać te
osaczające nas
kryzysy, nie
zajmuj się tym,
by przetrwać.
Jeśli się na tym
skupiasz,
odwołujesz się
właśnie do
starej formuły
separacji i
czepiasz się dni,
które
bezpowrotnie
odchodzą.
Zamiast tego
skieruj swoje
myśli i
działania w
kierunku
wspólnoty i
pomyśl, co
możesz z siebie
dać. Czym możesz
obdarzyć ten
piękniejszy
świat, który
nadchodzi? To
jest twój jedyny
zakres
odpowiedzialności
i zarazem twoje
jedyne
ubezpieczenie. I
okoliczności,
które pozwolą Ci
przetrwać i
poczuć nowe
życie same
przyjdą do
Ciebie, albowiem
to, co czynisz
światu, to
właśnie czynisz
samemu sobie.
Artykuł
przedrukowano w
oparciu o
licencję
Creative
Commons z:
Reprinted from:
REALITY SANDWICH,
courtesy of
Creative Commons
license
tłumaczenie z
angielskiego:
Andrzej Bazgier
zdjęcie/photo
credit:
flickr /
mudricky ,
used courtesy of
a Creative
Commons license |