GÓRALU, CZY CI NIE
ŻAL…
VICTOR
KSIĘŻOPOLSKI
Wróciłem
właśnie do mojego Calgaryjskiego condo z Góralskiego Pikniku
wraz ze wspaniałym zapachem dymu z ogniska, widokiem pięknych
góralskich strojów, brzmieniem góralskich przyśpiewek i
góralskiej gwary w uszach. Nigdy nie miałem okazji spotkać w
Polsce tylu piknie wystrojonych górali i góralek razem i do tego
uczestniczyć w znakomicie zorganizowanym przez nich spotkaniu z
ceprami. Dopiero Kanada dala mnie, „góralowi nizinnemu” i innym
ceprom, okazję na takie spotkanie.
W dniu 9 lipca 2011 roku świeżo założony w Calgary
Związek Podhalan odświeżył nam swój polski swojski góralski
folklor wpisując go w kanadyjskie przedgórze Gór Skalistych.
Efekt był w moim odczuciu niezwykły. Raptem, widząc w oddali
ostre szczyty gór i patrząc na góralskie stroje naszych
wspaniałych organizatorów z podhalańskich hal i beskidzkich
siedlisk i słuchając ich mowy, można było łatwo sobie wyobrazić,
że jesteśmy na posiadach przy ognisku gdzieś na jakiejś
karpackiej hali. W końcu przecież Poronin, Nowy Targ, Rabka,
Nowy Sącz, Żywiec czy inne karpackie miasta to, poza Zakopanem,
też góralski świat. Ten powrót do przeszłości był dla mnie i
zapewne dla innych uczestników pikniku ogromnym wydarzeniem. Po
28 latach w Kanadzie mogłem wreszcie zapomnieć, choć na chwilę,
że jestem z dala od Polski. Chwała Górale wam za to.
Może niezupełnie łatwo było nam ceprom odnaleźć
miejsce pikniku, lecz, gdy już,
po minięciu Cochrane a nie dojeżdżając do Ghost Lake, odnalazło
się prowadzącą na północ drogę nr. 40, już z daleka polska flaga
przy bramie wjazdowej do Beaupre Community Hall wynajętym na tę
okazję i góralskie stroje wskazały nam gdzie można już wysiadać
z samochodu. Na bramie góralskie gościnne słowa, skasowanie
biletu, którego połówka miała służyć do otrzymania poczęstunku,
pieczątka na rękę, aby można było wyjechać i wrócić i „naprzód
wiara…”. W sympatycznym budynku czekał płatny bar oraz również
płatne żeberka, kiełbasy i kapusta w różnych zestawach
przyrządzone po góralsku (nawet chleb ze smalcem był dostępny w
jadłospisie dla smakoszy). Na dworze, na ruszcie wielkiego
paleniska, czekał uśmiechający się do nas wesoło pięknie
upieczony smakowity prosiak. Ten był wliczony w cenę biletu wraz
z uśmiechem przejętego swą rolą dzielenia i nakładania jego
porcji na nasze talerze Grześka, przedstawiciela młodej
góralskiej generacji. Stoły zapraszały do pogawędek przy polskim
i kanadyjskim piwku, prosiaczek znakomicie się konsumował z
chlebkiem, góralska muzyka dodawała uroku spotkaniu, a góralscy
gospodarze chętnie pozowali do zdjęć. Na sali czekała loteria
fantowa z losami, jeden za 2$, trzy za 5$ i atrakcyjnymi
nagrodami. Tak się złożyło, ze niespodzianie już w pierwszym
losowaniu jeden z moich trzech losów trafił w nagrodę i stałem
się właścicielem pięknie rzeźbionego drewnianego góralskiego
ornamentu do powieszenia na ścianie, butelki „Żywca” i
reklamowej koszulki „Okocimia”. Główną nagrodę w postaci dwu
litrowej butli gorzały wygrał niestety ktoś inny. Nie zapomniano
również o dzieciach, które też miały uciechę, otrzymując nagrody
za wygrywane konkursy.
Okazało się za niedługo, że mamy jeszcze jedną
niespodziankę. Góralskie melodie i przyśpiewki płynące z
głośników, wcale nie pochodziły od góralskich wykonawców. Grał i
śpiewał nam zespół ceprów z Victorii a jego znakomity solista
Heniek Benc był wśród nas prezentując chwilami na żywo swój
wspaniały „góralski” głos. W oparciu o entuzjazm kilku ceprów, z
dobrymi głosami i talentami muzycznymi, pochodzących z różnych
stron Polski, powstał, z pomocą Ryśka Rudzkiego głównego
organizatora, „White Eagle Band” z siedzibą w Victorii, w
polonijnym klubie White Eagle Hall,. Zespół spotkał się z
ogromnym entuzjazmem polonijnych słuchaczy odnosząc sukcesy w
Stanach w różnych polonijnych ośrodkach. Najbardziej
wyeksponowanym jego osiągnięciem i robiącym największe wrażenie
jest podobno Wigilia Góralska przedstawiana w góralskim domu.
Strona internetowa
WWW.strony.ca przedstawia dokładnie historię zespołu i jego
osiągnięcia. Jest tam również jego dokładny adres i sposób
kontaktu. Zespół zaprasza na swoje występy do Victorii i również
jest gotów przyjechać do Calgary, jeśli uzyska jakąś finansową
pomoc. Nasi gospodarze nie mogli się nadziwić brzmieniu muzyki i
przyśpiewek. Ja również. Jedyne, co nieco różniło je od
góralskiego oryginału, jak stwierdzali znawcy, to góralski
dialekt. Ale z tym jak i z angielskim trzeba się urodzić.
Atmosfera była wspaniała, muzyka piknie nam grała po
góralsku upewniając nas gdzie jesteśmy i kusząc do wzięcia
udziału w przyśpiewkach, dym z ogniska przypominał, że to piknik
a gospodarze chłonęli pochwały i dzielili się z rozmówcami
opowieściami o swojej polskiej i kanadyjskiej przeszłości.
Odniosłem w pewnej chwili wrażenie, że jestem w jakimś innym
normalnym acz dziwnym świecie, bo wreszcie z dala od różnych
oszołomów próbujących narzucać swój obraźliwy styl i język
członkom różnych lokalnych polonijnych organizacji, a także z
dala od bezsensownych rozgrywek polskich mężów stanu dzielących
zyski z nieudolnego rządzenia naszą Ojczyzną i budujących na tym
rządzeniu swój prywatny biznes. Az się cisnęło tu wspomnienie z
przeszłości o uratowaniu króla Jana Kazimierza od śmierci z rąk
szwedzkich przez góralskich patriotów z Podhala. A może by tak i
dziś przetrzepać skórę ciupagami tym wszystkim nieudacznikom
psującym nam tu na miejscu wizję naszej polskości. Aż się tu
prosi głośno zawołać:„Górale z karpackich siedlisk - łączcie
się”. Niech wam „halny” pomoże przewiać ten popaprany polski
„świat” i oczyścić go z rozplenionego badziewia.
Poprosiłem kilku naszych gospodarzy by mi powiedzieli
jak i dlaczego się tu w tej Kanadzie znaleźli i czy im, jak w
tej góralskiej przyśpiewce, nie żal było zostawiać stron
ojczystych. Każda opowieść była inna, lecz żadna nie kończyła
się żalem.
„Wiktor –
opowiadał Stasiek – „mnie w latach 70-tych z tej Polski
wyzucili. Bo gadołek im prawde o nik. Nie wazne teroz com gadoł.
Ale musiolek gadoc, bo nie dawało sie patsyć na to, co oni
robili z tom Polskom. Miołek 10 dni na jej opuscenie i tak ją i
opuściłek. Nie miolek gdzie się podzioć, to zem pojechoł do
Swecji, bo blisko. Kciołek jechać gdzie dalej, to mnie nie
kcieli. Na koniec w jakimścik baze, psy piwie, nalazłek jakiegoś
to waznego swedzkiego cepra i zaroz mnie zaceli w kanadyjskiej
ambasadzie kcieć. I tak zem tu do Kanady przyjechoł. I dzisiok
śmioć się z nich moge, emeryt jestem i dobre dudki na starość w
Kanadzie mom. Rozmowa była znacznie dłuższa lecz wprowadzony
przeze mnie jej skrót odzwierciedla charakter i sens Staśkowych
wspomnień. Użyłem tu specjalnie, może trochę nieudolnie, tego
wspaniałego góralskiego dialektu, aby Staśkowej historii nadać
jeszcze większą autentyczność, bo Stasiek chciał być uprzejmy i
mówił do mnie jak ceper do cepra. Mam nadzieję, że mnie za te
skróty i ubarwienie jego wypowiedzi, ciupagą po grzbiecie nie
przejedzie.
Józek przyjechał w odwiedziny do rodziny w Toronto.
Został się sam w tej Polsce i chcial zobaczyć jak to jest
inaczej gdzie indziej. Bo jakże to samemu, gdy rodzina cię
zostawi. Jakoś tak się stało, że po dwóch latach pobytu w
Toronto przyjechał do Calgary i jest tutaj do dziś. „Wiktor,
mówię ci, jak zobaczyłem te góry w oddali i odczułem ten świeży
powiew górskiego wiatru na twarzy, poczułem się jak na Podhalu i
zdecydowałem, że się nigdzie stąd już nie ruszę. Nie miałem do
czego w tej Polsce wracać. Dziś też jestem już na emeryturze,
jak ty i może jak i ty milionerem nie zostałem, ale dzieci
wykształciłem na ludzi, żonę szanuję, a gorzałkę piję tylko z
przyjaciółmi.
Jaśka musiałem szukać. Przyjechał na piknik ze swojej
pobliskiej farmy z trzema pięknymi końmi i dwoma psami. Powiedz
mi Jasiek - spytałem, gdy w końcu go znalazłem - czy nie
żałujesz, żeś do tej Kanady przyjechał? „A czego to ja mam
żałować” – on na to. „ Co ja w Polsce miałem - nic.
Jechałem w świat za chlebem, żeby coś mieć zanim umrę. No i
dziś, dzięki ciężkiej pracy, mam swoją farmę, koniki, owieczki,
nikogo nie muszę się słuchać i czuje się jakbym się tu urodził.
Dzięki Bogu, nie ma tu Krupówek ani popaprańców z ochrony
przyrody tatrzańskiej i mogę sobie po górach na koniku
pojeździć, gdy zechcę, a owieczki popaść na hali kolo domu,
zamiast jeździć w Bieszczady. Co roku za to jeżdżę do Idaho w
Stanach spotkać się Goralami z różnych innych krajów i wziąć
udział w corocznym festiwalu organizowanym z tej okazji. 3000
owieczek bierze z nami w nim udział. I ty możesz ze mną pojechać
i zobaczyć to wspaniałe widowisko. Zapraszam. Podziękowałem
pięknie za rozmowę i obiecałem, że kiedyś go na tej jego farmie
odwiedzę, a może i do Idaho z nim pojadę.
Żaden z moich góralskich 70-cio letnich rówieśników na
los nie narzekał. Żaden też nie potrzebował kończyć
uniwersytetów, aby rodzinie zapewnić byt. Bo wszyscy wiedzieli
po góralsku, że bez pracy samo nic nie przyjdzie. Jedno, czego
im brakowalo, to tej własnej wspólnoty, którą w końcu na obcej
ziemi udało im się stworzyć poprzez założenie góralskiej
organizacji łączącej górali ze wszystkich karpackich stron. By
mogli podtrzymywać wspólnie tradycje, pogwarzyć po swojemu i
przypominać nam ceprom o swojej miłości do polskiej góralskiej
tradycji. Zasłuchani w nagrania zespołu z Victorii uznali
jedynie, że pozostało im jeszcze jedno ważne przedsięwzięcie do
zrealizowania – góralska orkiestra. Wtedy by mogli góralską
muzyką i śpiewem wypełnić do końca swój góralski świat, a nam
dać chwile zapomnienia o tym, gdzie przygnał nas los.
Na koniec
pogadałem sobie z Grześkiem, nowym młodym nabytkiem góralskim.
Do Kanady przyjechał w 2008 roku z własnymi funduszami, aby
pracować tu wraz z żoną w zawodzie geologa naftowego. Spytałem
go czy trudno było ten przyjazd załatwić. Powiedział, ze
przyjechał do pracy w związku z umieszczeniem zawodu geologa
naftowego na liście poszukiwanych w Kanadzie specjalistów a
pieniążki pomogły mu zacząć. On też nie narzekał. Był bardzo
zadowolony z podjętej decyzji. Nie mniej na koniec rozmowy
powiedział mi tak: „Słuchaj, my jesteśmy nową generacją
emigrantów i nie wszystko, co dla „starej” emigracji jest
wspaniałe lub nie do przyjęcia będzie takie i dla nas.
Przyjechaliśmy z innej Polski niż oni, więc możemy czasem nie
zrozumieć ich doznań z przed lat, lub mieć inne zdanie niż oni
na różne opinie o Polsce, nie mniej na pewno połączy nas
góralska tradycja. Do tego potrzebna jest cierpliwość i unikanie
rozmów o polityce”. Alleluja. Zupełnie jak bym słyszał sam
siebie.
W sumie był
to wspaniały pokaz dobrej organizacji, pracowitości i chęci
pokazania, co polski góral potrafi. Brakowało tylko trochę
góralskiego tańca z przyśpiewkami, co pewnie zobaczymy na
następnym pikniku. Dziękuję wam górale, jako jeden z uczestników
pikniku, za niezapomniane doznania i życzę sukcesów w dalszej
działalności. Ważne byście zawsze byli razem i w zgodzie i nie
pozwolili, jak to ma miejsce w innych polonijnych organizacjach,
na mieszanie wśród was jakiemuś nawiedzonemu oszołomowi.
WIKTOR KSIĘŻOPOLSKI
Calgary, 10 lipca 2011
|