17 września 2011-09-18
Jan Czekajewski
Kłopoty z Amerykańską Potęgą.
Cztery miesiące temu napisałem artykuł pod
tytułem „Ameryka w Głębokim Kryzysie”. Z zainteresowaniem
przeczytałem komentarze do tego artykułu, zwłaszcza
pochodzące od Polaków w Kraju albo żyjących w Ameryce
zaledwie kilka lat. Na ogół muszą to być ludzie młodsi,
którzy wyrośli w komunizmie, którego nienawidzili i dla
których Ameryka, jak Gen. Anders na białym koniu, przybieże
ratować Europę i Polskę w szczególności ze wszelkich
kłopotów, w tym także od siermiężnego komunizmu. Ze mną
jest sprawa nieco inna. Co prawda komunizmu nienawidziłem,
ale już sama wojna w Wietnamie stawiała dla mnie znak
zapytania, co do jej słuszności. Jeszcze wtedy, będąc młodym
człowiekiem uważałem, że wojna z komunistami w Wietnamie
jest słuszna, ale bez udziału tam Amerykanów. Jeśli
Wietnamczycy nie dadzą sobie rady, mimo pomocy finansowej i
uzbrojenia, to jest to już sprawa czysto wietnamska. Teoria
„domina”, wedle której po upadku Wietnamu upadną kolejne
kraje Azji Południowej do mnie nie przemawiała, tak jak nie
przemawiało do mnie przejmowanie kontroli nad kolejnymi
krajami Afryki Centralnej (Uganda, Etiopia, Angola itp.)
przez Związek Radziecki. Wiedziałem, że te kraje stanowić
będą takie obciążenie finansowe dla mało wydajnej gospodarki
radzieckiej, że przyczynią się do jej upadku. Nie pomyliłem
się, aczkolwiek trzeba było zaczekać do interwencji
sowieckiej w Afganistanie, kiedy ten próg wytrzymałości
sowieckiego systemu został przekroczony i Związek Radziecki
rozpadł się jak domek z kart.
Ciekawe, że teraz, ponad 40 lat później,
Wietnam „komunistyczny” jest przyjacielem Ameryki i naszym
największym zmartwieniem, jest sprawa konfliktu
Wietnamsko-Chińskiego o złoża ropy naftowej wokół wysp
Spratly na południu Morza Chińskiego. W tym konflikcie, my,
czyli US, stajemy w obronie Wietnamu. Pytanie które sobie
zadaję to, czy cała wojna która kosztowała US ponad 60
tysięcy ofiar, a Wietnamczyków, których nikt dokładnie nie
policzył, chyba ponad dwa miliony, zarówno żołnierzy,
partyzantów jak i ludności cywilnej miała jakiś sens. Ci
którzy tą wojnę przeżyli mogą zadąć sobie pytanie, czy było
warto walczyć w Wietnamie?
Wojny
Tak było
kiedyś, i wydawało się, że Ameryka wyciągnie z tego właściwy
wniosek. Że zacznie rozumieć ograniczenie swej potęgi.
Niestety, woda sodowa uderzyła ludziom u władzy, takim jak
George W. Bush, Dick Cheney, Paul Wolfowitz i Richard Perle
do głowy. Wykorzystali to terroryści Arabscy, którzy
zmontowali napad na World Trade Center 11 września 2001roku.
Nastąpiła dziwna symbioza interesów. Reakcja Ameryki jakiej
nie spodziewali się terroryści, którzy zmontowali ten
zamach, była jak atak alergii od którego ginie zdrowy
człowiek.. Z jednej strony społeczeństwo domagało się
ukarania złoczyńców, z drugiej strony grupa „neo-
konserwatystów”, bo tak ich nazwano, wykorzystała ten
wypadek dla rozpętania dwu wojen w Afganistanie i Iraku nie
licząc się ze specyfiką kultur ludzi tam zamieszkałych,
licząc na łatwe zwycięstwo i zmontowanie tam rządów
usłużnych ich interesom. Liczono na to, że brutalna przewaga
militarna tak sterroryzuje ludzi tam zamieszkałych, że kraje
te poddadzą się woli amerykańskiej, tak jak poddały się
kraje Europy Wschodniej sowieckiej dominacji. Nie
wyciągnięto wniosków ze stosunkowo niedawno przegranej wojny
w Wietnamie, że wysłanie „białego człowieka” do kraju
mającego uprzednie doświadczenie z białym kolonializmem,
zacementuje opór i sprawi, że utworzenie wiernych
„satelitów” niemożliwym. Zapomniano, że cena życia w krajach
o kulturze mahometańskiej jest inna niż w Europie lub w
Ameryce i że koszt prymitywnej miny, wyrobu domowego
kosztuje 1/100 jeśli nie mniej od skomplikowanych metod jej
unieszkodliwienia. Przywódcy polityczni Ameryki nie wałczą z
Talibami czy Al-Kaidą. Walczą młodzi ludzie z dołów
społecznych, głównie tacy którzy nie mogą znaleźć pracy.
Reszta społeczeństwa dała się łatwo nabrać i kilka lat temu
ich samochody były oblepione żółtymi plastykowymi kokardami
z napisem: „ Ja popieram naszych żołnierzy!”. Dzisiaj, 10
lat później, tych żółtych kokardek już nie zobaczysz. Może
jeszcze znajdzie się jakiś stary samochód ze starą naklejką,
której zdjęcie wymagałoby specjalnego zabiegu. Ci ze
znajomych Polaków, których ostrzegałem, że „wojny kosztują”
tłumaczyli, że wojna z Arabami ma sens, ponieważ ich „nie
lubią”. Zapomnieli, że na dłuższą metę, wojny mogą
kosztować ich prace, jeśli kraj zbankrutuje, a już do tego
ma bardzo blisko. Szczególnie łatwo im było im lubić wojnę,
jeśli to nie ich synowie podlegali obowiązkowej służbie
wojskowej.
Dawni
przyjaciele, dzisiaj wrogowie.
Dzisiaj, 25
września 2011 roku czytam w poczytnym The New York Times, że
zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych pochodzi nie tylko od
Al-Kaidy, ale od byłych „przyjaciół”, Talibów którzy
walczyli razem z nami przeciwko Sowietom. Jeden z nich to
Haqqani podobno działający w porozumieniu z pakistańskim
wywiadem. Coraz częściej słyszymy, że Pakistanowi nie można
ufać i że Pakistan stal się naszym wrogiem. Zabicie Bin
Ladena na terytorium Pakistanu, bez porozumienia z
Pakistanem, spowodowało dalsza rozbieżność interesów
amerykańskich i pakistańskich. Z obserwacji prasy
amerykańskiej wygląda na to że stosunki amerykańsko-
pakistańskie przechodzą w otwarta wrogość. Dla zbalansowania
Pakistanu , Stany Zjednoczone zacieśniają przyjaźń z
Indiami. Obydwa kraje, Indie i Pakistan, sobie nawzajem
wrogie, maja bomby atomowe. Konflikt miedzy nimi może
doprowadzić do konfliktu atomowego, pierwszego od czasu
zrzucenia bomb na Hiroszimę i Nagasaki. W świetle tego wojna
w Afganistanie jest mało ważna i nie do wygrania, aczkolwiek
może doprowadzić do wielkiej wojny atomowej. Jeśli chodzi o
Irak, to nie wygląda, aby Amerykanie pozwolili na jego
zupełną niezależność, aczkolwiek rząd w Bagdadzie ku
utrapienia Stanów Zjednoczonych zacieśnia stosunki z Iranem,
który jest naszym i Izraela głównym wrogiem.
Rewolucja w
krajach Afryki Północnej, tak zwana „Wiosna Arabska”
powoduje dodatkowe przetasowanie kart i wygląda na to, że
nowe rządy rebeliantów, będą mniej zależne od Stanów
Zjednoczonych, niż uprzedni dyktatorzy. Tylko należy
patrzeć, jak rewolucja zmiecie z tronu Sułtanów Arabii
Saudyjskiej, którzy od 60 lat byli ostoją potęgi dolara i
dyktowali ceny ropy naftowej wedle wskazań Stanów
Zjednoczonych. Czy potęga wojskowa Stanów Zjednoczonych
będzie w stanie dyktować politykę tych krajów, pozostaje
wątpliwe.
Podatki
Prezydent,
Obama na którego głosowałem i na którego liczyłem, zawiódł
moje nadzieje. Dzisiaj 19 września 20111 w wystąpieniu TV
wygłosił. Ze „milionerzy musza płacić za zadłużenie Kraju”.
Aczkolwiek nic nie mam przeciwko milionerom plącącym podatek
porównywalny do klasy średniej, dziwne było że Prezydent nie
wspomniał o 50% innych podatników którzy nie płacą żadnych
podatków federalnych. Nie z powodu oszustwa, ale zgodnie ze
wszystkimi przepisami. Ich dochody po odliczeniu należnych
im odliczeń nie kwalifikują ich do żadnego podatku. W
Europie istnieje podatek VAT , który dolicza się do każdego
produktu wyprodukowanego i który płaci konsument. W USA
podatku VAT niema. Istnieje obawa, że jeśli 50% podatników
nie płaci żadnego podatku, wobec tego ich glosy mogą zaważyć
na nieskończenie wysokim podatku nie tylko dla milionerów i
miliarderów ale dla całej klasy średniej. Komunizm może
zapanować w US drogą demokratyczną, poprzez wybory. Należy
tutaj przypomnieć, że Hitler także doszedł do władzy na
drodze demokratycznych wyborów.
Bezrobocie.
Prezydent
Obama zdaje sobie sprawę z rosnącego bezrobocia. Oficjalna
liczba 9% bezrobotnych obejmuje tylko tych którzy są
rejestrowani jako bezrobotni i szukają pracy w przedziale
czasu na jaki im zezwala fundusz kompensaty bezrobotnych. Co
z innymi, którzy po 1,5 roku nie znaleźli pracy i przestali
jej szukać. W niektórych okolicach faktyczne bezrobocie
przekracza 20%. Co z tymi, którzy nigdy pracy nie znajdą,
gdyż ich firmy zamknięto i produkcję przeniesiono do Chin?
No to mętną odpowiedz ma Prezes General Electric, którego
Obama wybrał jako swego doradcę ekonomicznego. Słyszałem
jego wypowiedzi na TV i zdziwiony byłem, że jego
przedsiębiorstwo, GE, musi budować fabryki tam, gdzie jest
zbyt na jego produkty. Zbyt jest w Chinach, wiec większość
inwestycji G.E. ma miejsce w Chinach. Co maja wiec robić
robotnicy amerykańscy? Jeśli Prezydent Obama dobiera sobie
takich doradców, których interes jest w utrzymaniu
dochodowość ich własnych przedsiębiorstw, bez względu na
dewastacje rynku pracy w USA, kryzys może się tylko pogłębić
i eksplodować rewolucją, która zniszczy nasz wszystkich
łącznie z wielkimi przedsiębiorcami jak General Electric.
Dlaczego
administracja US nie da wyraźnych ulg dla przemysłu
domowego? Dlaczego inwestycje nie idą w kierunku ulg
podatkowych dla inwestycji w badania naukowe i opracowania
nowych produktów w rodzimych amerykańskich
przedsiębiorstwach?
Dlaczego
prawo imigracyjne wyrzuca z naszego kraju tych zagranicznych
studentów, którzy otrzymali doktoraty w USA?
Dlaczego masę
pieniędzy ratujących ekonomie poszło w ratowanie banków
poprzez QE1 i QE2 ( QE1 i QE2 to nie nazwy transatlantyków,
ale wielkie dotacje rządowe, głównie dla banków) a niewiele
w reperacje dróg i infrastruktury? Czyżby absurdalna obawa,
że obcięcie premii bankowców zaważy na stracie ich
„talentów”? Jakach talentów, które nie przewidziały
katastrofy jaką ci utalentowani bankowcy spowodowali, nie
tylko w USA ale którą zarazili całą Europę?
Mógłbym tak
narzekać jeszcze długo. Czas jednak kończyć. Miejmy
nadzieję, że ludzie którzy nami rządzą rozumieją problemy z
jakimi się Ameryka boryka. Jeśli się mylę, to żyjemy na
krawędzi katastrofy.