Uciekinierzy polscy w Vancouverze
Jerzy i
Wanda Bułhakowie
O Polakach,
którzy dzięki Sugiharze dostali wizy japońskie, wiadomo
jeszcze mniej. Zimą, na przełomie lat 1940/41 Polonia w
Vancouverze zanotowała przyjazd tylko dwóch rodzin z
polskimi paszportami: Antoniego Jerzego Bułhaka z żoną Wandą
w roku 1940 i Jakuba Kaliskiego z żoną i dziećmi w roku
1941. Prawdopodobnie Bułhakowie podczas podróży koleją
transsy-beryjską posługiwali się fałszywymi paszportami.
Wiadomo bowiem, że w polskiej ambasadzie w Tokio prosili o
ponowne wystawienie paszportów, tym razem na ich prawdziwe
nazwisko, i zanim otrzymali kanadyjskie wizy, powrócili do
swoich orygi-nalnych nazwisk.
Z japońskiego
statku wiozącego ich do Kanady zeszli w Vancouverze dopiero
pod koniec 1940 roku.W wolnym przekładzie z angielskiego ich powrót do
oryginalnego nazwiska brzmiał następująco: „Konsularna
Sekcja Polskiej Ambasady poświadcza, że pan Antoni Jerzy
Bułhak, obywatel polski, syn Giedymina i Aldony, z domu
Dzierżyńskiej, urodził się w Zawołoczycach, w powiecie
Nowogródzkim, 3 marca 1898 roku. Pan A. J. Bułhak żonaty
jest z Wandą z domu Juchniewiczówną, urodzoną w Wilnie 8
marca 1901, córką Cezarego i Marii z domu Piłsudskiej.
Małżeństwo zostało zawarte 11 kwietnia 1923 roku w Wilnie, w
Polsce.
Pod jakim nazwiskiem podróżowali koleją transsyberyjską,
nie wiadomo.
Jerzy Bułhak
(używał swojego drugiego imienia) był postacią nietuzinkową.
Pochodził z rodziny szlacheckiej z północno-wschodnich
kresów przedwojennej Polski i miał tak zwane ciekawe życie.
W rodzinie Bułhaków był drugim fotografem po Janie Bułhaku,
jego stryju, ojcu polskiej fotografii krajobrazów. Jerzy
Bułhak także był
wielbicielem i znanym
fotografem polskich borów, rzek i rozlewisk. Biorąc udział w
wojnie polsko-bolszewickiej 1920/21 jako oficer kawalerii,
został ranny. Po za-kończeniu wojny stał się zapalonym
sportowcem - brał udział w rajdzie samochodowym z Polski do
Bułgarii. Gdy młodość mi-nęła, został organizatorem i
dyrektorem polskiej Giełdy Pro-duktów Rolnych w Warszawie.
Na własny użytek był bibliofilem - gromadził książki nawet w
Kanadzie, był wielostronnie wykształcony, znał się na
architekturze i budownictwie domów. Z charakteru i
doskonałych manier był dziewiętnastowiecznym szlachcicem,
ale jednocześnie człowiekiem obytym w Europie. Jak o nim
pisał Bogdan Czaykowski (za Jackiem Woźnia-kowskim): „była
w nim litewska dusza, nieugięta, harda, ży-wotna, i do rany
przyłóż, i blisko nie podchodź.”
Kiedy przypłynął do Kanady, miał
już ponad czterdzieści lat i nie posia-dał żadnego zawodu
ani umiejętności przydatnej w Nowym Kraju. Jak taki Polak
czuł się jako ubogi uciekinier w Brytyjskiej Kolumbii?
Przede
wszystkim musiał zacząć od szukania pracy. Rozpoczął więc od
złożenia wizyty w Departamencie Agronomii i Wiedzy o Hodowli
Drobiu na University of British Columbia w Vancou-verze. Tam
zyskał opinię polskiego dżentelmena-rolnika, zako-chanego w
pięknie Brytyjskiej Kolumbii, uciekiniera przed Hitlerem.
Nie miał jednak żadnych dyplomów stwierdzających jego
naukowe kwalifikacje, zaproponowano mu więc nisko płatną
pracę na uniwersyteckiej farmie eksperymentalnej hodowli
drobiu. Była to praca bardzo nieciekawa, w dużej mierze
fi-zyczna. Bułhak jednak nie miał innego wyboru, więc
przez jakiś czas tam pracował. Kiedy jednak nadarzyła się
okazja pracy na komisję
w jednej z prywatnych firm handlu nieruchomościami, został
agentem sprzedaży domów. Dzięki wojnie i wielkiemu
rozruchowi stoczni vancouverskich, był to okres ożywionego
handlu nieruchomościami w Vancouverze i wielu agentów
dora-biało się majątku. Bułhak nie mógł więc lepiej trafić.
Pracował w tym charakterze przez osiem lat. Na domach się
znał, był elokwenty, miał dobre maniery i firma, w której
pracował oczekiwała, że przyciągnie do niej wielu klientów.
Ale Bułhak, jak już wspomniano, był polskim
dziewiętnastowiecznym szlach-cicem i nie lubił widzieć
siebie w roli agenta sprzedaży nieru-chomości. Raziło go
prostactwo niektórych klientów nuwo-ryszów i ich kompletna
nieznajomość prawdziwej wartości do-mów wystawionych na
sprzedaż. Bystrym okiem z łatwością rozpoznawał wartość i
elegancję wykończenia wnętrz domów, nieraz nie pasujących do
klasowej przynależności jego klientów, którzy nie potrafili
docenić walorów pokazywanego obiektu. W takiej sytuacji,
oburzony, wręcz odmawiał sprzedaży. Z drugiej strony, jeżeli
klienta polubił i docenił, nie szczędził wysiłku, aby
wyszukać dla niego odpowiedni dom. A jeśli do tego klientami
byli Polacy, to wysiłki Bułhaka aby ich zadowolić jeszcze
się potęgowały. Kiedy Elżbieta i Włodzimierz Czetwertyńscy
za-częli szukać miejsca na swoją wymarzoną drugą Kopinę,
pensjonat, który chcieli otworzyć na Wyspie Vancouver,
Bułhak dlugo szukał działki, która w jego pojęciu najlepiej
by się dla nich nadawała. Gdy wreszcie ją znalazł, oboje
Czetwertyńscy z punktu się w niej zakochali, podziwiając jej
piękno i doskonałe położenie nad wschodnim wybrzeżem wyspy.
Przyjaciołom wynajdywał piękne stare domy, podkreślał ich
zalety i zwracał uwagę na wady, i doradzał jak negocjować
cenę. Nie umiał kłamać i schlebiać klientom, do których nie
czuł sympatii. Nierzadko takim klientom wprost odmawiał
sprzedaży działki lub domu.
Wprawdzie takie
postępowanie utrzymywało opinię firmy na bardzo wysokim
poziomie, ale nie przysparzało jej pieniędzy i szerokiej
klienteli, a Bułhakowi nie przynosiło dochodów
wy-starczających na pokrycie codziennych potrzeb. Jerzy
Bułhak rozwiązał ten problem na swój własny oryginalny
sposób. Był przecież w Polsce myśliwym i rybakiem, więc
postanowił uzupełniać swoją spiżarnię w Vancouverze jeżdżąc
z żoną na wyprawy myśliwskie - dzięki temu dom państwa
Bułhaków był znany ze swoich przysmaków wśród polskich
imigrantów.
Te wyprawy
łowieckie przyniosły mu w rezultacie także i inne zyski.
Przede wszystkim doskonale poznał lasy i góry połud-niowej
Brytyjskiej Kolumbii, ich mikroklimaty i glebę, a jego oko
agenta nieruchomości podsuwało mu rozwiązania urbani-styczne
zachowujące naturalne piękno okolic. Zakochany w przyrodzie
prowincji, bardzo szybko stał się jej obrońcą wobec
napierającej brzydoty urbanizacyjnej chaotycznie
rozrastającego się Vancouveru. Zaczął więc pisać artykuły do
gazet vancou-verskich. Najpierw były to artykuły na tematy
myśliwskie, ale stopniowo przeradzały się w opracowania o
charakterze ekolo-gicznym, broniące piękna przyrody
otaczającej Vancouver. Mieszkańcy Vancouveru zdumiewali się
tymi opisami, pytali kto zacz jest ich autorem, ale na tym
zainteresowanie Kanadyj-czyków Bułhakiem się kończyło.
Wreszcie w 1958 roku napisał i opublikował niewielki
Almanach of B.C., wypełniony informa-cjami o
przyrodzie, mikroklimatach i zwierzętach południowej
Brytyjskiej Kolumbii. Podkreślał wartości turystyczne dolin
i gór w okolicach Vancouveru i wpływ rozwoju miasta na jego
zaplecze. Broszurka była pełna informacji przydatnych
agentom sprzedaży nieruchomości i prędko stała się ich
kompendium, a vancouverczycy otrzymali pierwszą lekcję
ekologii, o której do tego czasu w ogóle nie słyszeli.
Jerzy Bułhak,
zdając sobie sprawę z niezadowolenia swoich pracodawców w
firmie, próbował znaleźć sobie inny zawód i nawet z tej
racji podjął studia na Uniwersytecie Brytyjskiej Kolumbii,
uzyskując stopień BAS (Bachelor of Agricultural Science).
Nie na wiele mu się to jednak przydało aż do chwili, kiedy
opublikował Almanach of B.C., który wywołał zdumienie
wśród Kanadyjczyków. Ten polski uciekinier stał się uznanym
autorytetem w sprawach kanadyjskiej ochrony przyrody.
Książeczka przyciągnęła uwagę Roda Haig-Browna,
przyrodnika w departamencie rządu
prowincjonalnego, oraz dr Normana
MacKenzie, rektora University of British Columbia.
Ułatwiło to Bułhakowi nawiązanie przyjacielskich stosunków z
pracow-nikami rządu prowincjonalnego, dzięki czemu jeszcze w
tym samym roku 1958 zostal mianowany kierownikiem
Departa-mentu Ośrodków Wypoczynkowych w rządzie
prowincjo-nalnym Brytyjskiej Kolumbii z siedzibą w
Vancouverze. A więc po osiemnastu latach borykania się z
otaczającą go obojętnością przebił się nareszcie do
środowiska anglosaskiego i zyskał w nim szacunek wywołany
nowością pracy nad ochroną przyrody. Vancouverczyków
zaskoczył swoją oryginalnością i uporem, z jakim starał się
bronić przyrodę przed naporem bezmyślnej zabudowy
podmiejskich terenów. Fakt, że uciekinier z Polski pouczał
publicznie lokalnych mieszkańców, jak należy chronić piękno
ich prowincji, był takim zaskoczeniem, że w końcu przełamał
ich obojętność. Tak się jednak złożyło, że uznanie zarówno
prasy jak i urzędników prowincjonalnych oraz propo-zycja
objęcia stanowiska w rządzie prowincjonalnym nadeszły
dopiero pod koniec życia Jerzego Bułhaka - schorowany, zmarł
zaledwie w trzy lata po otrzymaniu tej pracy. Na życzenie
męża, Wanda Bułhak jego prochy wrzuciła do ulubionej przez
niego malowniczej rzeki Capilano.