Zaczynam wracać do przeszłości i
mogłoby się wydawać, że wspomnienia się
wyczerpują. Tak naprawdę to jest ich bardzo wiele, choć prawdę mówiąc to
dość ciężko
mi rozpocząć te następne.
Ponownie czarne burzowe chmury pojawiły się nad moją kliniką, a konkretnie
nad
moją głową. Któregoś dnia przywieziono na wózku młodą kobietę, która
wielokrotnie
przed tym zgłaszała się do kliniki z różnymi problemami. Z trudnością
poruszała się
i weszła do pokoju lekarskiego do połowy zgięta. Nie była w stanie usiąść,
jedynie utrzymywała pozycję zgiętą w tułowiu, opierając się o stół
egzaminacyjny. Skarżyła się
na bardzo silne bóle lewego pośladka oraz trudności w staniu czy chodzeniu.
Podawała
również, że kilka dni temu z powodu tych bólów udała się do szpitala, gdzie
leczono
ją na silnie zaawansowany artretyzm w lewym stawie krzyżowo-biodrowym.
Prosiła
o wypisanie środków przeciwbólowych, które właśnie jej się skończyły.
Niezwłocznie
przystąpiłem do jej badania i stwierdziłem, że istotnie cała okolica stawu
krzyżowobiodrowego jest niezwykle bolesna uciskowo. Postanowiłem zastosować
blokadę
tej okolicy i oczywiście przepisałem środek przeciwbólowy oraz
przeciwartretyczny
zwany arthrotec. Pacjentka została odwieziona do domu na wózku przez matkę,
a ja
w jakiś sposób zadowolony, że ulżyłem jej bólom udałem się jak zwykle po
ciężkim
dniu do domu.
W dwa dni później kiedy przybyłem do pracy zobaczyłem faks przesłany do mnie
ze szpitala ginekologiczno-położniczego, w którym informowano mnie, że
pacjentka
doznała poronienia cztero i półmiesięcznej ciąży, którego przyczyną był
zapisany
przeze mnie lek arthrotec. W kilka dni po otrzymaniu tego faksu tak jak
można było się
spodziewać przyszedł list opatrzony pieczęcią
„CONFIDENTIAL”
Doskonale wiedziałem co on
zawierał, ale mimo wszystko otwierałem ten list
bardzo szybko. Moja instytucja kontrolująca domagała się pełnych wyjaśnień z
mojej strony
dotyczących tego przypadku. W międzyczasie otrzymałem następny list ze
szpitala
z którego dowiedziałem się, że przyczyną jej wcześniejszego tam przyjęcia
był urazy
brzucha i lewej strony miednicy, które nastąpiły na skutek kilku kopnięć w
tę okolicę,
zadanych przez jej znajomego po sprzeczce ulicznej.
Podejrzewano nawet pęknięcie
kości krzyżowej oraz zagrożenie poronienia. Do
poronienia jednak nie doszło, a zdjęcia rentgenowskiego nie wykonano
ponieważ
pacjentka była w ciąży. List ten nie uspokoił mnie jednak i postanowiłem w
trybie
doraźnym skontaktować się z adwokatem.
Adwokatem okazała się miła,
młoda kobieta, która widząc mój niepokój starała
się mnie uspokoić tłumacząc, że taka sprawa może zdarzyć się każdemu
ponieważ
jesteśmy tylko ludźmi. Oczywiście napisaliśmy ten list wspólnie. Faktem
było, że lek
ten przepisałem a pacjentka go zażyła i według ginekologa ta jedna zażyta
tabletka
była powodem jej poronienia. Nie mogłem zrozumieć również tego, że pacjentka
nie
otrzymała informacji o leku od farmaceuty, czy też nie przeczytała na
pojemniku,
w którym znajdował się lek, że zabronione jest jego używanie w ciąży. Jednak
te fakty
nie miały już teraz żadnego znaczenia dla mnie. Wiedziałem, że oczekiwać
będę bardzo
długo na zakończenie tej sprawy, bo nabyłem już trochę doświadczenia z
podobnymi
sprawami w tym kraju. Oczekiwanie przerażało mnie zwłaszcza, że w pierwszych
paru dniach po tym zajściu przestałem w ogóle sypiać. Nie pomagały zażywane
środki nasenne i natrętne myśli ciągle nurtowały moją głowę.
Mimo tego starałem się pracować, nie wyobrażałem sobie, że mogę teraz
zaniechać
pracy i pogrążyć się w tych strasznych rozmyślaniach poczucia winy za
zniszczenie
istnienia ludzkiego. Pierwszy tydzień był koszmarny i poczułem się jeszcze
gorzej kiedy
pewnego dnia zobaczyłem moją pacjentkę w klinice. Siedziała na wózku
inwalidzkim
i oświadczyła mi, że teraz po poronieniu zrobiono jej zdjęcie i kość
krzyżowa jest
pęknięta. Prosiła o środki przeciwbólowe i nasenne. Oświadczyła mi też, że
ma czworo
dzieci, ale to ostatnie jest dla niej żałosną stratą. Była młodą 24-letnią
Indianką. Dzieci
zostały jej odebrane, bo miała problemy z alkoholizmem oraz pobierała
nadmiar leków
uspakajających oraz nasennych. Nie wiedziałem jak się mam zachować w takiej
sytuacji
i jak prowadzić tę niezręczną rozmowę. Nie była wrogo ustosunkowana do mnie,
a przecież chyba została poinformowana o leku, który ja przepisałem i który
wywołał
to poronienie. Pojawiła się jeszcze kilkakrotnie w klinice, za każdym razem
prosząc
o to samo. Każda jej wizyta pogarszała mój stan psychiczny. Stroniłem od
towarzystwa
i chyba zacząłem spożywać więcej alkoholu przy jakichkolwiek spotkaniach.
Wypijany
alkohol przez moment blokował natrętne myśli, a czasami pozwalał na sen.
Pamiętam jak kiedyś z
przyjaciółmi spotkaliśmy się nad jeziorem, był piękny
słoneczny dzień a ja kilkoma kieliszkami wina próbowałem jak najszybciej
zablokować
koszmary. Po tym wybrałem się pływać i kiedy byłem już dość daleko od
brzegu,
postanowiłem ukarać sam siebie i więcej do tego brzegu nie powrócić.
Płakałem, bo trochę mi mimo
wszystko tego życia i ludzi tam pozostawionych było
żal. Jednak w tym momencie wydawało mi się, że jest to najwłaściwsza droga.
Jakby
na przekór wszystkiemu wzmogła się fala podążająca od środka jeziora i
utrudniająca
moje pływanie. W pewnym momencie duża silna fala zalała moją głowę. Nie
byłem na
nią przygotowany i zacząłem się krztusić, co w jakiś sposób przywróciło mi
zdrowy
rozsądek i zmieniło mój punkt widzenia na moje życie. Zawróciłem i słaniając
się na
nogach wyszedłem na brzeg.
Kto ma sumienie ten cierpi
napisał Dostojewski. A może cierpiący stają się lepsi
w swoim dalszym życiu, przekonam się na własnym przykładzie.
W trzy miesiące później
otrzymałem odpowiedź na moje wyjaśnienia, które okazały
się w pełni wystarczające aby sprawa została zamknięta.
Ucieszyło mnie to bardzo mimo
wszystko po latach mogę stwierdzić, że ta rana
zagoiła się wprawdzie, ale pozostawiła dość duża bliznę w mojej lekarskiej
psychice.
No cóż w takiej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak kontynuować swoją
pracę
mając jednocześnie nadzieję, że nic podobnego mi się już więcej nie
przytrafi . Choć
w tym nowoczesnym kraju zwanym Kanadą wszystko może się zdarzyć. Pacjenci
chodzą od lekarza do lekarza wymuszając na nim swoje żądania. My z kolei
jako
lekarze nie mamy żadnej nad tym kontroli. Od lat dyskutuje się nad
wprowadzeniem plastikowych kart indywidualnych dla pacjentów, które
umożliwiłyby lekarzom wgląd
w pełną historię choroby pacjenta i jego aktualnego leczenia. Niestety
ciągle są to tylko
rozmowy i plany, a głównie zachodzi obawa aby te wiadomości nie dostały się
do firm
ubezpieczeniowych, które tylko na tak smakowite” kęsy” czekają. I w taki oto
sposób
pozostawia się stan rzeczy niezmienny i nienaruszalny. Stan rzeczy, w którym
łatwiej
jest popełnić pomyłkę nie znając dokładnie faktów. Gdy prawie cały
nowoczesny świat
medyczny używa komputerów, tutaj z przymrużeniem oka akceptuje się ręcznie
pisane
historie choroby czy też konsultacje specjalistów w Izbach Przyjęć. Ale z
drugiej strony
chwalimy się, że jesteśmy jednym z najbardziej nowoczesnych krajów świata.
Wydaje mi się, że ponownie zbyt zagalopowałem się w moich rozważaniach, a tu
przecież pełna poczekalnia nowych pacjentów, których trzeba przyjąć,
wysłuchać
i rozwikłać ich problemy zdrowotne. Zobaczyłem, że do kliniki weszła młoda
matka,
której dwumiesięczne niemowlę bardzo źle toleruje pożywienie, a konkretnie
mleko
przyrządzone z mleka sproszkowanego. W ostatnim tygodniu była to już jej
trzecia
wizyta, dziecko nie przybrało na wadze, a ja nie miałem już za wiele
koncepcji. Matka
ta nie była w stanie karmić dziecka piersią, a ostatnia wizyta u pediatry
nie była dla niej
i dziecka zbyt owocna. Myślałem z uporem i nagle coś zaczęło się pojawiać na
moim
myślowym horyzoncie. Przypomniała mi się sprawa z Polski, kiedy to odbywałem
staż pediatryczny. Na oddziale mieliśmy dziecko niezwykle wyniszczone, które
jak to
niemowlę nie tolerowało posiłków sporządzonych z mleka w proszku. Część
matek,
których dzieci były w szpitalu przychodziła regularnie aby karmić piersią
swoje
pociechy. My stażyści mieliśmy za zadanie werbować niektóre matki aby oddały
część
swojego mleka dla biednego niemowlaka.
I proszę sobie wyobrazić, że to nam się nawet udało, stan dziecka bardzo
szybko się
poprawił a dziecko stało się maskotką oddziałową i dopiero po pięciu
miesiącach zostało
wypisane do domu dziecka. Z tym niemowlakiem kojarzy mi się dość zabawna
historia.
Otóż pewnego dnia do pokoju lekarskiego zgłosiła się kobieta prosząc o
informacje
w sprawie jej dziecka. Sądząc po ubiorze mieszkała na wsi koło Łodzi.
Zasugerowaliśmy
jej aby przyjeżdżała do szpitala i karmiła swoją pociechę piersią. Ponieważ
mieszkała
dość daleko od szpitala zdecydowała się na dojeżdżanie tylko dwa razy w
tygodniu, na
co oczywiście my wyraziliśmy pełną aprobatę. W pewnym momencie powiedziała,
że
ma bardzo dużo mleka i doprawdy nie wie co z nim robić.
Wszyscy zerwaliśmy się z miejsca i zaczęliśmy ją gorąco namawiać aby ten
nadmiar
pokarmu przekazała potrzebującemu niemowlęciu. Wysłuchała nas w milczeniu,
przez
moment stała w bezruchu, potem zaczęła przestępować z nogi na nogę, po czym
dość
szybko oświadczyła:
„Nie, nie, to za duży kłopot. Ja nastawiam to mleko na zsiadłe, a mój
chłop
wszystko wypija.”
Staliśmy bez ruchu, spoglądając
na siebie i zachowując powagę...
Doradziłem mojej pacjentce aby popróbowała znaleźć kogoś ze znajomych czy
koleżanek właśnie karmiących swoje dzieci piersią. Błysk radości w jej
oczach:
„Bardzo dziękuję mam dwie
kuzynki, zaraz z nimi się skontaktuję, może to
mojemu dziecku pomoże. One na pewno na to się zgodzą.”
Z innych ciekawostek lekarskiej pracy dotyczącej karmienia piersią - miałem
w swoim gabinecie pacjentkę z sześcioletnim chłopcem, który w trakcie wizyty
domagał
się przysłowiowego „cyca”, bo mu się chciało pić. Matka oświadczyła, że do
tej pory
w taki właśnie sposób go karmi, bo jest to dla niej bardzo wygodne.
Popatrzyłem na dość rosłego chłopaka i zapytałem matkę, czy wie, że w jego
wieku
samo jej mleko nie jest wystarczające.
Odpowiedziała, że wie, a syn ma dobry apetyt, ale lubi popijać jej mlekiem,
w czym
ona nie będzie mu przeszkadzać. Pomyślałem, że dobrze byłoby zobaczyć ich
ponownie
za 10 albo 15 lat.
Corocznie mamy w okresie
jesiennym szczepienia grypy, którymi są objęci pacjenci
powyżej lat 65 oraz młodsi jeśli mają poważniejsze medyczne problemy, takie
jak na
przykład cukrzyca, choroba wieńcowa, astma, choroby nowotworowe itp.
Pewnego dnia zgłosiła się na
szczepienie siedemdziesięcioletnia kobieta polskiego
pochodzenia, która rozpoczęła swoją rozmowę od tego, że kiedyś w Polsce była
pielęgniarką. Po krótkiej rozmowie zorientowałem się, że ma na” bakier” z
pamięcią
i najprawdopodobniej początki choroby Alzheimera. Zrobiłem jej zastrzyk,
zaklejając
miejsce plastrem z opatrunkiem. Kobieta podziękowała po czym dość
pośpiesznie
opuściła pokój lekarski. Nie minęło pięć minut, pojawiła się ponownie
prosząc o zastrzyk.
Wytłumaczyłem jej, że zastrzyk już otrzymała i może powrócić do domu, po
czym
ponownie wyszła, aby znów powrócić powtarzając to samo żądanie. Powróciła
jeszcze
dwukrotnie, a za ostatnim razem nie reagowała na moje wyjaśnienia domagając
się dość
agresywnie zastrzyku. Ponieważ byłem w pokoju z następnym pacjentem to
próbowałem
wyprowadzić ją na korytarz, ale protestowała. Wtedy odsłoniłem jej ramię i
pokazałem
przyklejony tam bandaż po zastrzyku. Na to ona spokojnie odpowiedziała:
„Dlaczego tego zaraz Pan mi nie powiedział.” - i spokojnie udała się
do swego
domu.
Moi pacjenci bardzo często
pytają się czy ja też szczepię się przeciwko grypie,
podziwiając moją odporność na choroby z którymi się stykam. Oczywiście
przestrzegam
wszystkich szczepień, a co do chorowania to różnie z tym bywa. Przypominam
sobie
w jaki sposób dostałem ostatnie zapalenie płuc od pacjenta. Jeden z moich
długoletnich
pacjentów, który był cukrzykiem, miał nadciśnienie oraz wszczepiony
rozrusznik
i niedawno przebył operację resekcji płuca z powodu raka. Upłynęło parę
miesięcy po
operacji i stan mojego pacjenta znacznie się poprawił po prostu zaadaptował
się do
nowych warunków życia z jednym płucem.
Któregoś dnia przybył do kliniki
i od razu zobaczyłem, że coś bardzo złego się
z nim dzieje. Był bardzo blady, miał duszność i bardzo powoli chodził. Gdy
wszedł
do pokoju skierował się w moją stronę. Wstałem aby się z nim przywitać i
wraz
z uściskiem ręki otrzymałem dawkę zarazków z jego jedynego płuca. Pacjent po
prostu bezwiednie zakasłał prosto w moją twarz stojąc blisko mnie. Po jego
zbadaniu
stwierdziłem, że ma zapalenie płuc i oczywiście przepisałem mu silny
antybiotyk.
W cztery dni później zacząłem kasłać i odpluwać żółto-zieloną plwocinę.
Zbadałem
sam siebie i zdiagnozowałem podobnie jak mego pacjenta, a więc zacząłem
używać
tego samego antybiotyku. W kilka dni później zadzwoniłem do niego, pytając o
stan
zdrowia. Okazało się, że on znacznie wcześniej czuł się lepiej w porównaniu
do swego
lekarza. Mój stan zdrowia poprawił się dopiero po dwóch tygodniach. Jednak
ja miałem
trochę więcej szczęścia bo żyję, jego stan zdrowia zaczął się jednak
pogarszać, a było
to spowodowane przerzutami raka płuc do wątroby. Oczywiście prosty wniosek,
że
powinno się używać masek ochronnych. Ale przyznam szczerze, że tu w Kanadzie
nie
ma takiej tradycji wśród lekarzy. Natomiast lekarze dentyści przestrzegają
tego dość
skrupulatnie.
|