Polonia Winnipegu
 

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

ANTONI JÓŹWIAK

 

 

Antoni Jóźwiak

 

WSPOMNIENIA
Spisane we wrześniu 1986 roku

 


Pochodzę z województwa poznańskiego z okolic Gniezna. Urodziłem się w 1916 roku. Służbę wojskową odbywałem w 69 pułku piechoty w Gnieźnie. Byłem przydzielony do 9 kompanii 3-go  baonu dowodzonego przez majora Chudzikiewicza. Wojna zastała mnie w czynnej służbie. Do wojska powołano mnie zimą 1938 roku.

W 1939 roku pod koniec maja zaczęły się intensywne szkolenia
w przewidywaniu działań wojennych. Ćwiczyliśmy intensywne
marsze. Pierwszy taki forsowny marsz, na trasie około 20 km dał się
nam dobrze we znaki. Już następnej nocy maszerowaliśmy 30 km, a w
następnym dniu - ponad 35 km. Nie dano nam długo odpoczywać i
popędzono dalej. Przechodziliśmy niedaleko mojej wsi i prosiłem
dowódcę, aby mi pozwolił odwiedzić rodziców. Nie zgodził się. Po
trzecim dniu marszu pierwsi rezerwiści zaczynali odpadać z
wyczerpania i musiano ich zostawić. Dotarliśmy do miasteczka Skoki.
Byłem tak zmęczony, że nie poszedłem nawet po obiad. Chciałem
tylko spać i spać. Pracowaliśmy nad umocnieniami stanowisk rkm.
Każdy piechur obsługujący ręczny karabin maszynowy musiał być
strzelcem wyborowym, oznaczonym trzema kokardkami. Byłem takim
strzelcem wyborowym. Pracowaliśmy przy faszynowaniu rowów.
Prace te trwały około 3 tygodnie. W którąś niedzielę o godzinie 4:30
ogłoszono alarm. Wyruszyliśmy w teren. Nastrój był wesoły,
Śpiewaliśmy wiele. Przeszliśmy ze 40 km i doszliśmy do Łapuchowa.
Z przebiegu trasy okazało się, że idziemy w kierunku Poznania.
Dotarliśmy do miejscowości Junikowo i spaliśmy w tamtejszej szkole.
Budowaliśmy tam rowy przeciwczołgowe. 15-go sierpnia cały nasz
baon pojechał do Gniezna do własnych koszar na Święto Żołnierza. Tuż
po przyjeździe przypadła mi służba. Padałem na nos ze znużenia.

Wkrótce zaczęto ściągać konie do poboru do wojska. Można
było z tego wnioskować, że wojna już tuż. 26 sierpnia wyruszyliśmy
powtórnie w kierunku na Skoki. Doszliśmy do jeziora Lednickiego.
Dostaliśmy przepustkę na 3 godziny. Przyjechaliśmy rowerami do
swojej wioski. Odwiedziliśmy znajomych i trzeba było wracać do
jednostki.

Przyszedł rozkaz wymarszu na wschód. Zebrano w Gnieźnie
wszystkie przepustki i odznaki pułkowe i spalono. Wojna rozpoczęła
się! Doszły do nas wieści, że miasto Września zostało już
zbombardowane. Był 5-ty września. Maszerowaliśmy dalej w stronę
Konina. Po drodze widziałem staruszkę siedzącą spokojnie pod
drzewem. Podszedłem do niej i okazało sę, że jest martwa. Niedaleko  
dalej spotkaliśmy rosłego chłopa z wąsami jak wiechcie, również
martwy. Opawiadano, że zastrzeliły je niemieckie samoloty. Były to
pierwsze trupy, jakie widziałem w tej wojnie. 6 września doszliśmy do
Koła. Byliśmy świadkami walki powietrznej, w której strącone zostały
dwa samoloty, w tym jeden polski. Z lewej strony drogi do Łęczycy
okopałem się z moim rkm'em. Dostaliśmy pierwszy ostrzał niemieckiej
artylerii, ale szczęśliwie przenosili. Nasz pluton artylerii nie miał
widocznie wiele amunicji, bo nie odpowiadał bardzo na ostrzeliwanie
niemieckie. Było to 8/9 września. Pamiętam tę datę dobrze, bo
dostaliśmy wtedy ostatni regularny obiad wojskowy. 9-go września
rano zaatakowaliśmy Łęczycę. Na dwóch wieżach kościelnych
usadowiły się silne gniazda karabinów maszynowych. Dostaliśmy się
w błotnisty teren nad rzeką Bzurą. Pozostawaliśmy pod silnym
obstrzałem karabinów maszynowych i wtedy myślałem, że już z tego
nie wyjdę. Zaplątałem się w korzeniach drzewa i w błocie, to jeszcze
potęgowało uczucie strachu. Całe szczęście zauważył mnie jeden z
żołnierzy i pomógł mi wygrzebać się z błota. Wkrótce potem
odwzajemniłem mu się tym samym, gdy jemu zdarzyło się wpaść w
podobne bagno. Jeden drugiego musiał pilnować i wyciągać z bagna.
Nadjechał na motocyklu goniec do dowódcy naszego odcinka z
zapowiedzią posiłków. I rzeczywiście wkróce nadeszły trzy linie
piechoty. Zaczęło się gwałtowne ostrzeliwanie artylerii. Podobno biło
na nasz odcinek ponad 230 dział. Wycofali nas na drugą linię w celu
uzupełnienia przetrzebionych stanów. 11 września widziałem
prowadzonych do niewoli jeńców niemieckich. Trwało to od 6 rano do
3-ej po południu. Jeńcy nie byli obciążeni sprzętem. Mieli tylko karabin
i łopatkę. 12 września pamiętam jak zdobyłem niemiecki aparat
nadawczo-odbiorczy. Major Chudzikiewicz został ranny i jego miejsce
zajął wysoki rezerwista. Zorganizował sprawnie linię obrony.
Zaatakowało nas sześć czołgów. Podpuściliśmy ich bardzo blisko i na
komendę daliśmy silnego ognia z wszystkich naszych broni. W efekcie
rozbiliśmy cztery czołgi a dwa natychmiast zawróciły. Za pół godziny
atakowało nas znów dziewięć niemieckich czołgów. Nasz nowy
dowódzca porucznik rezerwy okazał znów silne nerwy. Podpuścił
czołgi bardzo blisko i w efekcie naszego ognia siedem zostało znowu
rozbitych. W porę wycofaliśmy z tego odcinka tak skutecznie dotąd
bronionego. Nie trwało długo, gdy nadleciały bombowce i silnie
zbombardowały opuszczony przez nas niedawno, teren. Po tej nawale
bombowej nastąpiła śmiertelna cisza. Odparliśmy jeszcze jeden atak
sześciu czołgów i zostaliśmy zluzowani przez 68 pułk piechoty z
Wrześni. Dostaliśmy jeden dzień odpoczynku.

I znów na linię. Z małej chatki za wioską padly strzały. Padł
starszy strzelec Spychała oraz mój kolega Janek Chrzanowski.
Podeszliśmy ostrożnie do chatki, gdzie w małej piwniczce usadził się
niemiecki karabin maszynowy. Nikt się nie odezwał na rozkaz do
poddania, więc rzuciliśmy wiązkę granatów, po której usłyszeliśmy
tylko jęki rannych. Ostrzeliwali nas również Niemcy z drzew. Lokowali
tam karabiny maszynowe chłodzone powietrzem, skąd mieli dobre pole
obstrzału.

W kolejnych dniach udało się nam zabrać kilku jeńców. 17 i
18-go września doszło do rozbicia Armii Poznań. Dostaliśmy rozkaz
wycofania się na Warszawę. Major Majdanowicz, dowódzca 61 pułku
piechoty Gniezno i major Kubicz z 68 pułku piechoty usiłowali
zorganizować oddziały z rozbitych wojsk. Udało im się zebrać około
siedem tysięcy ludzi, w tym głównie piechoty, dwa szwadrony
kawalerii, jedenaście dział polowych 75 mm, ponad 60 karabinów
maszynowych. Z amunicją było krucho. Mieliśmy zaledwie 9
taczanek. Natknęliśmy się koło spalonej leśniczówki na niemiecką
zasadzkę, która zasypała nas ogniem z karabinów maszynowych ze
stanowisk na drzewach. 19-go września dostaliśmy ostatni posiłek
przygotowany z zabitej krowy. Rozlegał sie jęk rannego, któremu już
chyba nikt nie mógł pomóc.

Oddział topniał. Zostało nas już zaledwie około 300 ludzi. Natknęliśmy się znów na Niemców. Niewiele zostało nam amunicji. Porucznik Wydra prowadził te resztki noca, w kierunku Warszawy, orientując się według gwiazd. Na polance w lesie natknęliśy się na niemiecką czujkę. Podeszliśmy ich cicho i zlikwidowaliśmy ich bez strzału. Zostało się nas już tylko 38 ludzi z porucznikiem Wydrą. Natknęliśmy się znów na niemiecki zwiad na motocyklu, zrobiliśmy zasadzkę i roznieśliśmy ich na bagnetach. Brak nam było już amunicji.

Kolega Ignacy Kuczyński ze Sławna okopał się ze swoim karabinem
maszynowym niedaleko mnie, nie dalej niż 20 metrów. Padł pocisk i
zostały z niego chełm i podkówki. Było mu pisane. Przedzieraliśmy
się o głodzie w kierunku stolicy. Jedliśmy co się dało. Dobrnęliśmy
wreszcie pod Warszawę. Dalej nie można było iść, bo wokół - Niemcy.
Siedzieliśmy w małym domku, gdy zdradził nas pies. 26-go września
rano o 5-tej rano wzięli nas Niemcy do niewoli. Było nas 35 i
porucznik Wydra. Dziś mija 47 lat od tego momentu. Uformowali
kolumny i pędzili nas przez cały dzień do Pruszkowa. Myślałem, że
będziemy pierwsi a okazało się, ze tam cała parowozownia była już
zapchana polskimi jeńcami. Było tak pełno, że przestałem koło drzwi
całą noc. Rano rozdali nam trochę chleba i kubek kawy i popędzili
dalej, cały dzień, do Żyrardowa. Na placu sportowym było już pełno
naszych. Tam spotkałem mojege przyjaciela, sierżanta Walaszyńskiego,
który poszedł do wojska na ochotnika, mimo iż był już na emeryturze.
Zabrano nam pasy. Opasałem się sznurem. Przeskoczyliśmy z kolegą
przez płot, bo za ogrodzeniem zauważyliśmy znajomych, którzy
przynieśli jeńcom trochę chleba. Wróciliśmy z dwoma bochenkami
chleba. Wygłodzone bractwo rzuciło się na nas, wyrwało nam chleb i
tyle go widzieliśmy. Chleb wylądował ostatecznie w błocie. Jeńcy
usiłowali zbudować prymitywne ziemianki, ale nie wiele było
materiału przydatnego do tego. Na następny dzień rozeszła się
wiadomość, że wszystkim jeńcom z Poznańskiego i Pomorza wydają
przepustki do domu. 30-go września załadowali nas na pociągi i mieli
zawieźć do Ostrowa Wielkopolskiego i stamtąd puścić do domów.
Okazało się jednak, że zawieźli nas do Niemiec na roboty, do
Wrocławia. W czasie transportu zmarło w moim wagonie sześciu
jeńców. Jechaliśmy prawie na głodno. Wydzielali nam niewielkie
porcje chleba i minimalne ilości margaryny - jedna kostka na dziesięciu.
5-go października dotarliśmy do Kolonii nad Renem. Prowadzili nas
ulicami. Dowódca naszego transportu zapowiadał otaczającemu nas
tłumowi ciekawych, aby nas nie obrzucano kamieniami, bo będą karani.
Umieścili nas na terenach jakiejś starej wystawy na betonowych
podłogach, dali po wiązce słomy. Doszedłem na miejsce zupełnie
wyczerpany, prowadzony przez dwóch kolegów. Na widok
niemieckiego oficera padała komenda "Achtung" i musieliśmy wstawać
na "baczność". Nie miałem zupełnie sił, padłem na cement i nabiłem
sobie solidnego guza. Oficer zapowiedział, że kto nie może wstać,
może leżeć. Tyle było dobrego w tej sytuacji. Było nas w tym miejscu
9 tysięcy jeńców. Zdarzały się wypadki, że wygłodzeni jeńcy rzucili
się na wóz z chlebem, mimo, że był pilnowany przez dwóch
niemieckich żołnierzy z karabinami. Codziennie umierało kilkunastu z
wycieńczenia i braku jedzenia. Dawano bochenek chleba na dwunastu
jeńców i wiadro czarnej melasy na kompanię. Muszę dziś powiedzieć,
że dzięki pomocy kolegi Stefana, przeżyłem ten ciężki czas. Przy
kuchni pracował Czesław Ciesielski z Kiszkowa. Chciał kolegom
pomóc i przynosił z kuchni czasem po kartoflu, ale schwytali go na tym
i zbili. Niemcy starali się wykorzystać tę sytuację dla celów
propagandowych, aby ukazać morale polskich jeńców w jak
najgorszym świetle. Robili zdjęcia dwóch jeńców, którzy rzekomo
ukradli chleb. Nad nimi napis: "Braciom Polakom ukradłem chleb".
Potem te zdjęcia pokazywano w prasie i w kinie. Dawano nam
zastrzyki ochronne, które zapewne pomogły mi względnie zdrowo
przeżyć okres niewoli.

Z Kolonii wywieziono nas na roboty do miasteczka Lechenick.
Stamtąd mieli nas rozwieźć do małych miejscowości. Staliśmy przy
ulicy i obserwowaliśmy przechodnia niosącego cały, pachnący
bochenek chleba. Głodni jeńcy wymieniali między sobą uwagi na
temat tego chleba. Uwagi zrozumiał przechodzeń, który, jak się
okazało, był Polakiem. Wspaniałomyślnie oddał nam ten chleb, który
zniknął w mgnieniu oka. W Gimnick umieszczono nas w starej
kręgielni. Pilnował nas policjant o nazwisku Mróz. Pochodził z Opola.
Przywitano nas kotłem gorącej zupy z ryżu. Wygłodzony zajadem
dwie i pół menażki. Wieczorem przychodzili niemieccy gospodarze,
rolnicy i oglądali nas rozpytując, czy np. umiemy doić krowy. Mnie
przydzielono do prezesa kółka rolniczego. Miał 18 krów. Wybrał nas
kilku, przyniósł koce. Pracowaliśmy u niego razem z innymi
robotnikami przy zwózce buraków cukrowych. Trudne były początki,
ręce nie przyzwyczajone do pracy. Trudno było poruszać się w
gliniastej mokrej glebie. Organizm był osłabiony, ale po trzech
tygodniach, podkarmiając się podkradanym mlekiem od krów i
śmietaną, przyszedłem do siebie. Okazało się, że kołnierz munduru
stawał się coraz bardziej ciasny. Nabrałem siły i mogłem skutecznie
pracować.

22-go lutego skończyliśmy pracę u gospodarza i zawieźli nas
nad holenderską granicę. Zabierali nam dobre buty i dawali wzamian
drewniaki. Pracowaliśmy ciężko i postanowiłem uciec. Schwytali
mnie na samej granicy holenderskiej. Uciekać trzeba w miesiącach
letnich, gdy można coś znaleďźć do jedzenia na polach. W innych
porach roku nie udaje się. Schwytali mnie i posadzili na cztery
tygodnie do paki. Przydzielili nas z kolei do pracy w fabryce. Jedzenie
było tam słabe. W 1941 roku podpisałem zwolnienie z niewoli.
Pracowałem odtąd jako cywilny robotnik. Musiałem sobie przyszyć
znaczek "P".

W końcu października postanowiłem uciekać do Polski.
Dojechałem pociągiem do Berlina, tam się przesiadłem. Kupiłem
niemieckie gazety, udaję że czytam i posypiam. Podsłuchałem
rozmowę dwóch Ślązaków, po polsku poddających w wątpliwość
szanse niemieckiego zwycięstwa na wschodzie. Wdałem się z nimi w
rozmowę. Wprawdzie miałem zwolnienie na urlop od mojego
gospodarza, ale nie miałem wymaganego w takich wypadkach
potwierdzenia przez Urząd Pracy: "Arbeitsamt". Ślązak zorientował się
w mojej sytuacji i zgłosił mnie do policji na dworcu w Poznaniu.
Opasły żandarm zorientował się, że jestem byłym jeńcem wojskowym
kazał mi stać przez godzinę na baczność. Spisał protokół. Potem na
prezydium policji spisali drugi protokół i porównywali zgodność
obydwóch zeznań. Zamknęli mnie do więzienia. Było nas 28-miu
więźniów w jednej małej celi. Wysłali nas do roboty do
wyładowywania cegły. Było bardzo zimno i odmroziłem sobie ręce.
Udało mi się napisać kartkę do domu. Ojciec przyjechał odwiedzić
mnie w więzieniu.

Przewieźli nas z kolei do Wrocławia, potem do Cottbus. Na
stacji widziałem konwojowanych dezerterów z armii niemieckiej.
Traktowali ich bardzo brutalnie. Zawieźli mnie z kolei do Kolonii.
Przeżylem tam gwałtowny nalot angielski. Podobno w nalocie tym
zginęło ponad 40 000 ludzi.

Amerykanie wyzwolili nas 14 kwietnia. Dostałem papiery na
wyjazd do Francji. Przez Szwajcarię wróciłem do Polski. W 1953 roku
zdecydowaliśmy się z żoną i synem wyjewchać do Kanady. Pracowałem
początkowo przy ładowaniu węgla. Potem dostałem pracę w Inland
Steel. Syn skończył studia i sprzedaje obecnie sprzęt sportowy. Miał
duże osiągnięcia w jeździe na rowerze.

Obecnie jestem na emeryturze. Dostałem od przedsiębiorstwa
zwyczajowy złoty zegarek.
 
  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228