Polonia Winnipegu
 

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

Bolesław czubak

 

 

Bolesław Czubak


WSPOMNIENIA 

spisane w październiku  1986  
 
 

 

 

         
Urodziłem się w Wadowicach w województwie krakowskim. Mój dziadek ze strony matki był bardzo bogaty. Pochodził
z Fidelusów, rodziny, która prawdopodobnie przyjechała z Hiszpanii. Dziadek kupił majątek na wschodzie od jednego z książąt Jabłonowskich w województwie stanisławowskim. Skończyłem gimnazjum w Krakowie. W domu bywałem bardzo rzadko. Większość czasu spędzam w internatach. Po maturze poszedłem do Szkoły Podchorążych przy 19-tym pułku we Lwowie a potem wysłano mnie na praktykę do 48-go pułku do Stanisławowa. Po jej zakończeniu w 1938
roku dostałem nominację na podporucznika, co było raczej nieczęste.Chciano mnie w ten sposób zachęcić do wybrania kariery zawodowego wojskowego. Ostatni rok przed wojną uczyłem w Korpusie Kadetów we Lwowie.


            Wybuchła wojna. Zostam zmobilizowany w drugim rzucie do 48 pułku do Stanisławowa. Wymaszerowaliśmy 3 września. Od Dębicy wycofywaliśmy się aż do Lwowa. Musieliśmy się przebijać przez nacierających Niemców. Byłem dowódcą kompanii. W Piaskach pod Lwowem zorganizowano linię obrony. Niestety przeważające siły niemieckie przerwały ją wkrótce. Jak grom z nieba spadła wiadomość, że Rosjanie zaatakowali i zajęli Lwów. O godzinie 2-ej w nocy
zwołaliśmy naradę kilku oficerów, aby zadecydować, co robić dalej. Zdecydowaliśmy się przedostać do Lwowa. Miałem tam znajomych. Po dwóch dniach pobytu u przyjaciół doniesiono mi, że rozwieszono odezwę władz sowieckich, że wszyscy oficerowie mają się zebrać na rynku koło hotelu George'a. Kilka tysięcy emerytowanych oficerów rezerwy i ja między nimi, zebrało się w punkcie wyznaczonym.
Wojsko sowieckie otoczyło nas i załadowali nas na stacji kolejowej na wagony. Transport przetaczał się między Stanisławowem i Podhajcami tam i spowrotem. Wyglądało na to, że nie wiedzieli, co mają z nami zrobić. Zatrzymali pociąg przy jakiejś wiosce i pozwolili niektórym oficerom pójść do wioski i zaopatrzyć się w jedzenie. Niewielu
oficerów zdecydowało się pójść do wioski, bo obawiali się band ukraińskich, które grasowały w tym rejonie. Jeden z moich kolegów oficerów, podporucznik Nitka, miał ojca, maszynistę i ten pomógł mu się wydostać z transportu. Podjechał lokomotywą na sąsiedni tor, puścił parę i w jej kłębach udało się Nitce przeskoczyć do maszyny.Jeden z sowieckich żołnierzy zwrócił się do mnie w przystępie szczerości i powiedział: "Ty pożałujesz, że jesteś oficerem. Pójdziesz
pod ściankę." Wziąłem jego ostrzeżenie serio i poprosiłem go, aby mi pozwolił przynieść ze stacji gorącą wodę dla chorych. Skorzystam z tej okazji, zdobyłem od kolejarzy cywilne ubranie i ukryłem się w piekarni niedaleko stacji. To mnie uratowało od niechybnej śmierci. Wszyscy moi koledzy z transportu zginęli w Katyniu.
            

             W cywilnym ubraniu przedzierałem się do Nadwórnej nad granicą rumuńską. Rosjanie obstawili szczelnie granice. Postanowiłem zorganizować ucieczkę do Rumunii. Dla zamaskowania zgłosiłem się jako nauczyciel do miejscowej szkoły i pracowałem tu przez dwa miesiące. Tu muszę opowiedzieć dziwne zdarzenie. Jedna ze znajomych dziewcząt na "andrzejki" przepowiadała mi z lanego wosku moją przyszłość. Powiedziała, że pójdę na krótko do Rosji na Ural, potem na południe a potem na inny kontynent. Nie wierzyłem, ale przepowiednia okazała się trafna.

           Organizowałem przeprawy przez granicę. Znalazłem przewodnika, Bojka, który szczęśliwie przeprowadził do Rumunii kilka grup. Płaciliśmy mu ubraniami, bo pieniądze nie miały wartości. Zorganizowałem podziemny punkt, nawiązałem kontakt ze Lwowem i stamtąd przysyłano mi ludzi z poleceniem, aby ich przeprowadzić przez granicę. W końcu ja sam chciałem się przedostać za granicę, bo zauważyłem, że dom, w którym mieszkałem jest obserwowany przez podejrzane typy. Zwiększyłem środki ostrożności i chodziłem tylko do szkoły. W tym samym domu mieszkał ukraiński ksiądz o prohitlerowskim nastawieniu. Któregoś wieczoru wróciłem do domu i zastałem w moim mieszkaniu NKWD. Z miejsca zaaresztowali mnie. Pozwolili zabraƒ futro (by»a zima - luty). Nie przesłuchiwali mnie w Nadwórnej a oficer NKWD, który mnie aresztował, przyjechał ze Lwowa. Przewieźli mnie do Lwowa i zamknęli w więzieniu na Zamarstynowie. Zaczęły się przesłuchania. Pytali, kogo znam w Nadwórnej. Podałem, że znam wszystkich nauczycieli i nikogo więcej. Nie wiedziałem o co chodzi. Zarzucali mi, że miałem kontakty z ośrodkami kontrrewolucyjnymi we Lwowie. Oczywiście zaprzeczałem wszystkiemu. Okazało się, że z ostatniej przeprawy schwytali dwóch
ludzi, którzy na śledztwie wyznali, że to ja organizowałem przerzuty przez granicę. Jeden z nich, którego przebrałem za drwala, mimo ostrzeżeń, zabrał ze sobą portfel ze zdjęciami żony i dziecka i z tego go rozszyfrowali. Przez kilkanaście miesięcy siedzieliśmy w jednej celi razem z całą, ostatnio schwytaną, partią przekradających się za granicę. Był z nami również Hucuł, przewodnik, który bardzo ļle znosił więzienie, nie wytrzymał nerwowo i powiesił się.

             Zawieźli mnie do obozu w Targopolu. Była to centrala zawiadująca wieloma obozami koncentracyjnymi. Pracowałem tam przy wyładowywaniu wagonów. Charakterystyczne było, że współwięźniowie Rosjanie, mimo wspólnego losu, starali się dokuczyć nam Polakom, utrudniając nam np. przenoszenie worków. Praca przy wyładunku dawała nam okazję do podkradania jedzenia, cukru. Kiedyś zabrałem kilka ciastek z przesyłki dla kierownictwa obozu. Jeden z żołnierzy pilnujących nas, okazał mi trochę sympatii i udał, że nie zauważył niczego.

              Wybuchła wojna z Niemcami. Siedziałem w więzieniu, w jednej celi, wraz z 50-cioma innymi więźniami. Prawdopodobnie dostałem się do tej grupy tylko dlatego, że byłem oficerem. Było w niej wielu ciekawych ludzi. Spotkałem tam wielu Polaków z Rosji i z Litwy. Widzieliśmy przez okno, jak rozstrzeliwali innych więźniów. Dowiedzieliśmy się w więzieniu o zawarciu umowy między Sikorskim a Stalinem. Czekaliśmy na zwolnienie, jednakże daremnie. Postanowiliśmy z kolegą pójść do komendanta i domagać się zwolnienia na podstawie zawartej umowy. Zagrozili nam rozstrzelaniem. Ostatecznie jednak skończyło się przeniesieniem mnie do innego więzienia. Tam spotkałem więźnia o nazwisku Brandys, który okazał się późniejszym premierem Izraela. Był on sprytny, nigdy nie pracował w obozie. My ścinaliśmy drzewa a on zawsze pozostawał w obozie. Może dlatego, że w NKWD było sporo żydów i ci protegowali żydów- więźniów. Umówiłem się z Brandysem, że będziemy się domagali od komendanta zwolnienia z obozu i zagroziliśmy głodówką całej grupy więźniów. Skończyło się karcerem. Posadzili nas na trzy dni, bez jedzenia. Oficer NKWD zaproponował, że skoro jesteśmy teraz aliantami, przerzucą nas za linie niemieckie, abyśmy dołączyli do działającej tam sowieckiej partyzantki. Nie godziłem się na to, bo chciałem iść do polskiego wojska. Zażądałem wysłania telegramu do polskiego ambasadora Kota. Będziemy głodowali tu tak długo, aż nie nadejdzie od niego odpowiedź. Po trzech dniach nadeszła odpowiedź i nazajutrz zwolnili nas.

            Pojechaliśmy do Archangielska i stamtąd już na południe Rosji. Potem już Brandysa nie widziałem. Dojechaliśmy do ługowoje, gdzie formowało się polskie wojsko, wkrótce stamtąd przez Krasnowodzk do Persji. Dostałem się do 26-go pułku. W Palestynie w obozie zachorowałem. Lekarze podejrzewali, że mam tyfus, bo miałem czerwona wysypkę na brzuchu. Okazało się, że alarm był fałszywy. Major Borkowski, mój były dowódca ze Stanisławowa rozpoznał mnie i przekazał mnie jako wykładowcę do Szkoły Podoficerskiej. Przerzucano nas z miejsca na miejsce. Byliśmy w Syrii, potem w Iraku. Zostałem dowódcą podoficerskiej szkoły weryfikacyjnej. Zatwierdzała ona stopnie tych, którzy nie mieli żadnych dokumentów, a takich było wielu. Dowódca Brygady generał Peszek rozpoznał mnie również i proponował mi aby pójść do Wyższej Szkoły Oficerskiej. Niestety spóźniłem się o dwa dni i grupa wytypowanych oficerów wyjechała już do Anglii. Dowódca batalionu Paluch odkomenderował mnie z kolei do Szkoły Podchorążych w Kirkucie. Uczyłem tam terenoznawstwa i taktyki. Zdarzyło się raz nieszczęście. Odbywał się wykład o obchodzeniu się z granatami. 50-ciu chłopaków zgromadziło się w jednym pomieszczeniu wokół stołu. Odbezpieczony granat upadł instruktorowi z ręki! 15 chłopców odniosło rany! Syn pułkownika Gigiela z 49-go pułku, chcąc uratował ludzi, przykrył granat rękami. Stracił ręce i oko. Dali mu później sztuczne ręce. Spotkałem go później w Londynie, uczył w wojennej szkole angielskiej, potem pracował w angielskim wywiadzie. Wspaniale się trzymał! Jego brawura uratowała wielu.

             I znów przenoszono nas do Palestyny, Egiptu i w końcu jako dowódca 3-ej kompanii pojechałem do Włoch, na front. Wysłano nas na patrol. Mieliśmy dotrzeć do rzeki. Nie miałem dużego doświadczenia w włoskich górach i zagubiliśmy się. Schwytaliśmy niemieckiego obserwatora i zabraliśmy go do niewoli. Zaznajamialiśmy się z terenem pod Monte Cassino.

           Pamiętam dwóch chłopców Leszka Kunca i Tytusa, którzy skończyli szkołę podchorążych. Dostali rozkaz, aby dołączyć do kompanii, jako uzupełnienia, po bitwie pod Monte Cassino. Nie posłuchali i uciekli ze szkoły, by dołączyć do kompanii. Tak bardzo chcieli wziąć udział w zapowiadanej bitwie. Po pierwszym ataku Tytus zginął. Został również ranny mój dowódca kompanii Tarnowiecki. W tej sytuacji, jako zastępca, objąłem dowództwo nie czekając na rozkaz dowódcy batalionu. Chcę tu sprostować powtarzaną wielokrotnie w źródłach informacje. To nie 12-ty pułk był pierwszy pod Monte Cassino, ale major Paluch i ja. Paluch, bardzo odważny major, przyszedł do mnie o 8-ej godzinie rano i zaproponował pójście do klasztoru. Zabraliśmy ze sobą dwóch szperaczy. Major uważał, że po tylu pociskach nie powinno zostać żadnej aktywnej miny ludzkiej. I rzeczywiście było pusto i spokojnie doszliśmy do klasztoru. Niemców już nie było. Nie mogliśmy nawet znaleźć żadnego przedmiotu, który chcieliśmy zabrać jako pamiątkę.

            Straty w mojej kompanii w rannych i zabitych dochodziły do 50%. Jako uzupełnienie dostałem wielu żołnierzy z niemieckiej armii, Polaków ze śląska, z Pomorza. Byli to wspaniali żołnierze. Naogół młodsi i dobrze wyszkoleni. Zmienili wszyscy nazwiska na wypadek dostania się do niemieckiej niewoli. Z nimi przeszedłem kampanię we wschodnich Włoszech. Jako pierwsi zajęliśmy Ankonę.

            Jeden z moich podchorążych był inżynierem. Namawiał mnie aby zabrać platynę z elektrowni. "Będzie pan milionerem po wojnie" - mówił. Zdecydowanie zabroniłem mu. Stałem na kwaterze w pałacu gubernatora. Pałac był świetnie wyposażony w porcelanę i sztućce.
Miałem ambicję, aby pokazać jak mnie moja matka uczyła eleganckiego przyjmowania gości. Zaprosiłem wszystkich dowódców łącznie z dowódcą dywizji. Jeden z moich żołnierzy, Jasio Małolepszy pochodził z Legii Cudzoziemskiej. Postarał sięo alkohol i nauczy; mnie pi. Przez pomyłkę wypiliśmy toast nie koniakiem, lecz czystym spirytusem. Wszyscy się zakrztusili a tylko dowódca dywizji poprosił o więcej.

           Po tej dygresji wracam do Monte Cassino. Pod Ankoną staraliśmy się zdobyć jeńców. Obserwowaliśmy przez szereg dni kiedy przynoszą obiad na linię. Zdecydowałem, że zaatakujemy w samo południe. Wziąłem na patrol samych ochotników. Zabraliśmy czujki bez wystrzału a po nich, również bez wystrzału, 32 Niemców. Nikt się nie spodziewał. Wdarliśmy się pierwsi do Ankony i za to dostałem Krzyż Virtuti Militari.

            Wojna się skończyła. Kanada była pierwszym krajem, który podjął inicjatywę przyjęcia polskich weteranów. Prawie połowa mojej kompanii zdecydowała się jechać ze mną do Kanady. Zorientowałem się, że był to bardzo przedsiębiorczy element. W Falconara zostało założone pierwsze Koło Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Zostałem wybrany prezesem. Poprosiłem, aby cały zarząd stowarzyszenia został zlokalizowany w centrum Kanady, w Manitobie. Niestety tylko mnie przysłali do Winnipegu, całą resztę rozrzucili po różnych prowincjach.
 

           Zaczęto nas zwalniać z wojska. Dostałem odprawę w wysokości 150 funtów angielskich. W Winnipegu miejscowa Polonia przyjęła nas bardzo serdecznie. Powitał nas brygadier Morton i zabrał nas do koszar. Byliśmy zainteresowani zakupieniem dla kombatantów grupowych ubezpieczeń. Przedstawiciel Metropolitan Company,
Ukrainiec zaoferował swą pomoc. Zarejestrował 150-ciu kombatantów w swoim towarzystwie ubezpieczeniowym. Każdy musiał na wstępie zapłacić składkę ubezpieczeniową. Początkowo wydawało mi się, że warunki ubezpieczenia są dobre. Po rozmowie z pułkownikiem Sznukiem w Ottawie okazało się, że agent nieprawnie pobrał od nas pieniądze. Po interwencjach u redaktora Synowieckiego z miejscowego "Czasu", Gruszki z miejscowej "Free Press", po bezpośrednich
telefonach do Centrali Metropolitan w Stanach Zjednoczonych, udało się nam unieważnić umowę i odzyskać wpłacone pieniądze.

           Pierwsze moje próby pracy na farmie, przy dojeniu krów, zakończyły się niefortunnie. Zostam pokopany przez krowę. Usiłowania Synowieckiego zwolnienia mnie z farmy spełzły na niczym. Wkrótce jednak udało mi się uzyskać formalne przeniesienie na farmę Polaka Dukowskiego, który nie wymagał ode mnie pracy. Mieszkałem w Winnipegu i mogłem więcej czasu poświęcić na sprawy związane z rozrzuconymi po farmach żołnierzami.

           Okazało się, że u wielu kombatantów stwierdzono gruźlicę i chciano ich odesłaę do miejsc, skąd przyjechali, t.zn. do Włoch. Po naszych protestach udało się ich wszystkich umieścić w sanatorium w Brandon. Mieli tam dobre warunki i wszyscy zostali po pewnym czasie wyleczeni. Zorganizowano dobrowolną składkę wśród kombatantów i opiekowaliśmy się nimi jak się dało. Było również wiele innych przypadków na farmach wymagających interwencji. Były wypadki pobicia naszych chłopców, przez farmerów, były prośby o przeniesienia na inne farmy. Tragiczne były wypadki samotności żołnierzy rzuconych na odległe farmy, bez możliwości porozumienia się w języku angielskim. Sprawy te musiałem negocjować z kanadyjskim przedstawicielem min. rolnictwa, Christiansonem. Mielimy problemy z wstrzymywaniem z Anglii wypłat, należnych dla byłych żołnierzy z tytułu odprawy. Obawiali się, że po ich wypłaceniu, żołnierze rzucą farmy i przyjadą do miasta. Dominion Bank przetrzymywał te pieniądze i odmawiał doliczania procentów. Wiele spraw udało mi się załatwić, dzięki dobrej współpracy z redaktorem Synowieckim, i mecenasem Dubieńskim, który miał dobre kontakty z Christiansonem.

            Miałem trudności finansowe. Jedynym łupem z wojny, który mi został był album Mussoliniego. Nie pozwalałem chłopcom niszczyć i zabierać rzeczy. Ale po walce, w której zdobyliśmy zamek Mussoliniego della Caminata, zabraliśmy kilka drobiazgów na pamiątkę. Pozostał mi miecz Mussoliniego i 2 albumy z fotografiami. Niemądry byłem wówczas i powyrzucałem zdjęcia z albumu. Sam album sprzedałem w Kanadzie za 300 dolarów. Wystarczyło mi to na przeżycie kilku miesięcy i na wyjazd do Ottawy.

            Mieliśmy pretensje do farmerów i władz, że traktują nas jak jeńców wojennych. W pewnym momencie rozważałem nawet możliwość zorganizowania strajku, aby wymusić na nich właściwe traktowanie. Synowiecki odwiódł mnie od tego zamiaru i miał chyba rację. W Ottawie spotkałem członków Kongresu Polonii Kanadyjskiej i prosiłem ich o interwencję w naszej sprawie. Spotkałem po raz pierwszy Ostrowskiego a także Rozmarka z Kongresu Polonii Amerykańskiej. Było to moje pierwsze spotkanie z centralnymi
władzami Polonii. Byłem wówczas młody, nie miałem doświadczenia i nie miałem zamiaru włączać się w wewnętrzne spory w Kongresie. Udało mi się załatwić sprawę emerytury, renty dla rannych, którzy przyjechali z nami. Kolega Sokołowski zwrócił uwagę, że nie nadaję się do lawirowania, że jestem zbyt prostolinijny. Zaproponował, żeby
w moim imieniu mówił kol. Ostrowski. Zgodziłem się na to. Zgłosiłem chęć przystąpienia Kół Stowarzyszenia Kombatantów do Kongresu. Zamierzaliśmy przystąpić do zbudowania bazy materialnej Kół. Na początek proponowaliśmy oszczędnościowe kasy samopomocowe w Kołach. Kongres obiecał dać 200 000 dolarów na początek, ale to pozostało w sferze obietnic. Zwołałem zebranie wszystkich łączników do Toronto i zdałem im sprawę z moich rozmów w Kongresie. Zrezygnowałem ze stanowiska prezesa Kombatantów i na kolejnym walnym zebraniu wybrano prezesem Ostrowskiego.

            Dalsze moje losy prowadziły przez Vancouver. Pracowałem w tartaku z Antonim Barzyckim. Chodziłem do szkoły, aby podciągnąć swoje kwalifikacje. Skończyłem kurs dla księgowych, kurs medyczny pierwszej pomocy. Przez jakiś czas pracowałem na statku jako stuart. Złożem wniosek o paszport amerykański i o dziwo dostałem go łatwo, pewnie dzięki protekcji znajomego senatora z Seattle. Znalazłem się w San Francisco. Moje medyczne kursy pomogły mi w uzyskaniu pracy w pogotowiu. Dzięki temu dobrze poznałem miasto. Z kolei dostałem bardzo dobrze płatną pracę jako księgowy, w końcu awansowałem do stanowiska kierownika działu planowania z 12-toma pracownikami. Jestem obecnie na emeryturze, zdrowie mi służy i spoglądam z optymizmem w przyszłość.
 

   

 

 
  

 

 

INDEX


Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228