|
Feliks Biłos
WSPOMNIENIA Spisane w wrześniu 1986
|
|
Trąbka towarzyszyła mi od wczesnych lat i
splatała się dziwnie z moim życiem. Pomagała mi przetrwać trudne, czasem
tragiczne chwile. Już ojciec grał na trąbce i
postanowił, aby i syn poszedł w jego ślady. Zaczęła się żmudna nauka przeplatana
pociągnięciami za ucho, gdy mi nie wychodziły czyste tony. Aby uratować moje
uszy matka wymogła, aby nauką gry na trąbce zajął się ktoś inny. Był to członek
orkiestry w Wiśniczu Dolnym w powiecie bocheńskim. Ten zajął się moją edukacją
na serio i tak zostałem trębaczem i wkrótce członkiem orkiestry. Wiśnicz Nowy
miał stare tradycje muzyczne i mnie przypadło w udziale je kontynuować. Już w
czasie służby wojskowej w szkole podoficerskiej 10-tej Dywizji w Radzyminie
przydały się moje umiejętności muzyczne. Zwerbowano mnie do dywizyjnej,
rozrywkowej orkiestry jazzowej. W pośredni sposób przyczyniło się to do mojego
pozostania w wojsku jako nadterminowy. Karierę muzyczną przerwała wojna.
Służyłem w taborach i odpowiadałem za 300 wozów i 600
koni.
Już w pierwszych dniach wojny przechodziliśmy intensywne bombardowania, które
ostatecznie zniszczyły nasz oddział. W pamięci utkwił mi szczególnie dzień 17-go
września, kiedy to niespodziewanie zaatakowali Sowieci. Poddaliśmy się do
niewoli. Zaczęło się niszczenie legitymacji, dystynkcji, zaczęły się rewizje,
typowe zabieranie zegarków. Podałem się za mieszkańca Tarnopola i udało mi się
przedostać do Lwowa a potem do Przemyśla. Rozpoznał mnie jednak oficer sowiecki
i zawędrowałem do sądu. Pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy
zasądzono mnie na 5 lat obozu na Syberii. I tu zaczęły się dla mnie typowe
polskie losy. W okolicach Archangielska rąbanie lasu, wykonywanie norm, by
przeżyć na głodowych racjach. Zacząłem symulować kalectwo, kulałem i udało mi
się dostać do brygady. Pamiętam jak dziś, była to brygada czterdziesta, gdzie
zgromadzono samych inwalidów. Dostawaliśmy wprawdzie okrojone porcje chleba, ale
nie musieliśmy tak ciężko pracować. Poszukiwano Kogoś, kto się zna na koniach.
Zgłosiłem się i odkomenderowano mnie do pracy przy rozwożeniu wody jako "wodowóz".
Trzeba było wstawać wcześniej, ale za to można było zdobyć dodatkowe porcje
żywności, a żywność była tu warunkiem przeżycia.
I tu znów wplata się w mój los trąbka. W obozach
sowieckich, podobnie jak i w niemieckich obozach koncentracyjnych, więźniowie
wychodzili do pracy i wracali z niej w rytm muzyki orkiestry obozowej.
Kapelmistrz - Grek, zorientował się, że umiem grać na trąbce z nut i spowodował
przeniesienie mnie do orkiestry. Grałem znów na trąbce! Koledzy z innych brygad
wymyślali mi z tego powodu, ale tylko do czasu. Zmienili zdanie, kiedy się
okazało, że dzięki pracy w orkiestrze udawało mi się zdobywać dodatkowe porcje
chleba, z którymi się z nimi potem dzieliłem. Trąbka pomogła mnie i im przeżyć
obóz. Zaczęto przebąkiwać o tworzeniu się polskiej armii, ale nikt nie wiedział
nic pewnego. Wreszcie pewnej nocy zerwano nas na zbiórkę i żołnierz sowiecki
odczytał listę pięćdziesięciu nazwisk polskich. Moje było na "B" a więc pierwsze
na liście. Zapowiedział, że nie musimy już wychodzić rano do pracy, bo w
południe wyjedziemy do tworzącej się polskiej armii. Nie chcieliśmy wierzyć
swemu szczęściu. Płakaliśmy z radości. Płakali również i ci, których nazwisk tym
razem nie wyczytano . Pocieszaliśmy ich, że jeśli tworzy się polska armia, to na
pewno i oni się do niej w końcu dostaną. Odjazd nastąpił tego samego dnia w
południe, o dziwo, nie w wagonach bydlęcych, lecz w przyzwoitych osobowych.
Wszystko to było tak niewiarygodne, że szczypaliśmy się, by sprawdzić czy aby
nie śnimy. Wczoraj więźniowie, przymierający głodem - dziś poborowi i to jeszcze
do polskiego wojska ! Na stacji Jerczewo podstawiono pociąg do Moskwy z
pulmanami. Nie obyło się jednak bez przygód. Łobuz jakiś skradł mi papiery i
pociąg odszedł, gdy ja musiałem pójść do NKWD po nowe papiery. W końcu jednak po
wielu nieprzewidzianych przygodach udało mi się dotrzeć do Tatiszczewa.
Przyjechał oficer z Buzułuku i wybierał chłopców do ułanów. Udało mi się dostać
do tego oddziału, który w sile 150 ludzi został odkomenderowany jako szwadron
przyboczny generała Andersa. Po wielu późniejszych zmianach nazw szwadron został
w końcu II Pułkiem Ułanów Podolskich.
I tu znów wracamy do trąbki. Organizowała się przy
dywizji orkiestra wojskowa. Jakżesz mogłoby istnieć wojsko bez orkiestry!
Dowódca szwadronu, rotmistrz Florkowski, odkomenderował do tej orkiestry mnie i
dwóch innych podoficerów, o których wiedział, że grają na instrumentach.
Pierwszy występ odbył się z okazji przyjazdu generała Sikorskiego, gdy przy
trzaskającym mrozie, graliśmy mu generalskiego marsza. Kiwał tylko ze
zrozumieniem głową, bo instrumenty na takim mrozie fałszowały, a nasze palce
również drętwiały od mrozu. Nadszedł wreszcie czas, że organizacja armii
posunęła się tak daleko, że można było ją ewakuować z Rosji. Również orkiestra
była gotowa.
Panowała ostra zima. Wyjechaliśmy do Jangi-Jul. Tam
odbywały się intensywne ćwiczenia wojskowe. Przeżycia w Rosji odbiły się
tragicznie na zdrowiu żołnierzy i wielu z nich nie doczekało momentu wyjazdu z
Nieludzkiego Kraju. Orkiestra wojskowa miała w tym czasie pełne ręce roboty,
grając marsze żałobne na pogrzebach kolegów. Wreszcie nastąpił wyjazd do
Krasnowodska. Generał Anders uzyskał od generała żukowa, odpowiedzialnego za
ewakuację polskiej armii, specjalne zezwolenie na wyjazd orkiestry wraz z
kompletem instrumentów muzycznych. Tuż przed wyjazdem przyszedł rozkaz, że nie
wolno wywozić za granice sowieckiej waluty. Tymczasem kapelmistrz nasz
dowiedział się, że w Persji ruble są dobrym środkiem pieniężnym. Wielu z nas
wpadło więc na pomysł, aby te ruble ukryć gdzie można, a najbardziej stosownym
miejscem wydawały się nam instrumenty muzyczne, trąbki etc. Po przedstawieniu
specjalnego zaświadczenia władze nie czyniły trudności w zabraniu instrumentów
na pokład statku. Eskortowało nas kilkunastu enkawudzistów. W momencie, gdy
statek ruszał, wydali rozkaz, aby orkiestra zagrała hymny radziecki i polski. Na
orkiestrę padł strach. Ale nie straciliśmy rezonu. Klarnety, saksofony i inne
cienkie instrumenty, w które nie można było rubli pochować starały się piszczeć
jak najgłośniej. Wtórowały im potężnie bębny i inna perkusja, a my, z trąbkami
przy ustach, usiłowaliśmy naśladować własnym głosem dźwięk ogłuchłych od rubli
instrumentów. Muszę przyznać, że udało się nam to całkiem nieźle. Już na pełnym
morzu kamień spadł nam z serca, gdy opróżnialiśmy instrumenty z ich
niecodziennego ładunku. Po wylądowaniu mogliśmy już pełną piersią dmuchać w
instrumenty, maszerując na czele długiej kolumny żołnierzy.
I zaczęła się mozolna i
wymagająca praca orkiestry wojskowej.
Pamiętam dzień, gdy generał Sikorski wizytował nasze oddziały w Kirkuku.
Orkiestra nasza przygrywała mu w czasie obiadu. Kilka dni później, jak grom z
jasnego nieba przyszła wiadomość o katastrofie w Gibraltarze i śmierci
Naczelnego Wodza. Orkiestra umilkła. Wśród żołnierzy, przywykłych do żniwa
śmierci, zapanowało przygnębienie. Połowa naszej orkiestry składała się z żydów.
Gdyśmy dojechali do Palestyny prosili o tygodniowe urlopy. Dowództwo udzielało
im tych urlopów, ale okazało się, że 17 członków orkiestry już z takich urlopów
nie powróciło. Orkiestra przestała na pewien okres istnieć, ale że nie ma nic w
świecie niezastąpionego, nadeszły rezerwy z innych jednostek i orkiestra była
znów gotowa do służby. W trakcie dalszych reorganizacji orkiestra została
przekazana do Komendy Głównej a my, podoficerowie czasowo przydzieleni do niej,
powróciliśmy do swoich jednostek liniowych, ja do III- go szwadronu w II-go
Pułku Ułanów Karpackich. W tej jednostce przeszedłem dalsze losy bojowe we
Włoszech wojując już karabinem a nie trąbką. Walczyłem pod Monte Cassino, pod
Piedimonte, Monte Cassaro, Arezzo i innych. W tych akcjach zdobyłem kilka
odznaczeń bojowych, włączając w to Krzyż Walecznych, których bardzo mi
zazdrościli inni koledzy, którzy pozostali w orkiestrze. Na tym właściwie
skończyła się wojenna historia mojej trąbki.
Potem nastąpił wyjazd do Anglii a
stamtąd na kontrakt na buraki cukrowe do Manitoby. Potem przez 29 lat praca w
Dominion Bridge, przez ostatnie 11 lat jako operator dźwigowy. Wreszcie
założenie rodziny. Doczekałem się syna, który studiuje medycynę w Szkocji.
A co z trąbką? Z tą moją prywatną trąbką, którą kupiłem w
Buzułuku za 50 rubli i kawałek mydła? Przeszła ona ze mną wiernie wszystkie
koleje wojenne. Grywałem na niej już tu w Winnipegu na różnych imprezach
towarzyskich i mam ją jeszcze dzisiaj choć zarówno ona jak i ja przeszliśmy już
na zasłużoną chyba emeryturę.
|