zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się
na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać
E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas. Mile
widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o wszystkich
wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w
Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby dodać dwie
linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne
wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options -->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
Przez boje, przez znoje, przez
trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas
INDEX
JÓZEF
JANKOWSKI
|
|
Józef Jankowski
WSPOMNIENIA
Spisane w 1986 roku
|
|
|
Urodziłem się w 1914-tym roku na Wileńszczyźnie. Powołano
mnie do wojska polskiego w 1937 roku. Odbyłem pełną służbę wojskową w 10
pułku ułanów. Dostałem przydział do obsługi
karabinów maszynowych. Wysłano mnie do szkoły podoficerskiej.
Skończyłem ją w stopniu starszego ułana. Szkolenie ułanów było bardzo
intensywne i wymagające. Pamiętam jednym z takich rutynowych ćwiczen było
ścinanie trzech brzóz o grubości 1.5 cm i rozstawionych co 10 kroków od
siebie. Trzeba je było ściąć do wysokości jednego metra pędząc na koniu.
Innym ćwiczeniem było ścinanie warkocza ze słomy mającego wyobrażać głowę
ułańską ustawioną na sześć stóp od ziemi. Jedną ręką trzeba było trzymać
konia na wodzy a drugą operować szablą. Klacz musiała się nauczyć chodzić we
właściwym rytmie. Służba ułańska polegała na codziennych zajęciach z końmi.
Codzienne czyszczenie, potem karmienie koni i wielogodzinne zajęcia i
ćwiczenia. Po roku służby zostałem ujeżdżaczem koni. Musiałem ujeżdżać
wszystkie
nowe, 4-ro letnie remonty. Przyuczać je do nakładania siodła. Trudna to była
praca i odpowiedzialna. Cały rocznik remontów nazywano na tę sama literę,
np. "Gorąca", "Gomółka" itp. Ujeżdżone konie przekazywało się do szwadronu.
Woltyżerka należała do bardzo wymagających ćwiczeń. Trzeba było nauczyć się
wskakiwać w pędzie na konia, zeskoczyć i powtórnie wskoczyć w pędzie,
podczas gdy koń galopuje przez cały czas. Potem zmiany tempa od stępa do
kłusa i
galopu. ćwiczenia odbywały się w różnych warunkach terenowych, po piasku, po
lesie.
Na samym początku wojny dostałem, jako zadanie, intensywne ujeżdżanie nowych
koni. Potem przekazano mnie do karabinów maszynowych i poszliśmy na front na
wschód od Wilna. Okopaliśmy nasze pozycje. Doszło do pierwszych spotkań
z Rosjanami w miejscowości Mejszagoła. Wobec przewagi przeciwnika musieliśmy
się wycofać. Pułkownik Dąbrowski zaczął już wtedy organizować oddziały
partyzanckie. Zaatakowały nas rosyjskie czołgi. Daliśmy do
nich ognia, ale nasze "maksymy" niewiele zrobiły im szkody . Znaleźliśmy się
w okrążeniu. Dowódca nie widział innego wyjścia jak rozpuścić oddziały. Kto
był blisko swojego domu ten decydował się uciekać do swoich. Reszta
zamierzała się przekradać na Litwę. Po przekroczeniu granicy litewskiej
musieliśmy Litwinom zdawać broń. Litwini byli dobrze przygotowani na nasze
przyjście, byli dobrze okopani. Najbardziej było nam żal zdawać konie, w
których przygotowanie włożyłem tyle wysiłku. Zaprowadzono nas do Rokiszek
położonych około 150 km od Kowna. W obozie tym żywiono nas bardzo dobrze.
Dawano dużo mięsa. Nie otaczano nas drutami
kolczastymi. Jeńcy uciekali do miasta. Siedmiu naszych chłopców zdecydowało
się uciec do domów. Zostali jednak wkrótce schwytani i doprowadzeni
spowrotem do obozu, do Rokiszek. Zamknięto ich na 14 dni do aresztu. Myśl o
ucieczce nie opuszczała mnie. Przygotowałem
mapę okolic. Poszło nas pięciu. Maszerowaliśmy tylko nocami dnie spędzając w
kopach siana. W jednym z gospodarstw zauważyła nas mała dziewczynka i
powiedziała ojcu. Ten jednak pomógł się nam ukryć. Początkowe powodzenie
ucieczki skończyło się jednak. Wpadliśmy na sowiecki patrol. Zaczęli nas
indywidualnie przesłuchiwać i odprowadzili do koszar.
Przez miesiąc przetrzymywano nas w miejscowym areszcie. Potem załadowano na
ciężarówki i wywieziono w kierunku sowieckiej granicy. Po przekroczeniu
granicy odrazu rzucała się w oczy różnica. Na wschód od granicy mijaliśmy
wioski ubogie, bardzo różniące się od naszych. U nas było biednie, ale tu
panowała trudna do opisania nędza. Przywieziono nas do Kozielska pociągiem.
Znaleźliśmy się na liście podejrzanych. Wyładowano nas na stacji i
doprowadzono do
starego klasztoru - monastyru. Zrobiono każdemu zdjęcie z profilu. Dostałem
przydział do oddziału nr. 8. W sumie zgromadzono tu około 20 tysięcy ludzi.
Przetrzymano nas tam przez całą zimę (1940/41). Następnie
przetransportowano nas do Hermanowa, w okolicach Kamionki Strumiłowej.
Zatrudniano nas tam do tłuczenia kamieni przy budowie drogi. Za wykonanie
normy przydzielano t.zw. "trzeci kociołek".
Przeniesiono nas z kolei w okolice Lwowa. Przydzielono nas do budowy
lotniska pod Złoczowem. Dostałem tam pracę jako stolarz. Dali nam więcej
swobody i do pracy dochodziliśmy bez ochrony
sowieckiej. Któregoś dnia dostrzegliśmy krążące nad lotniskiem trzy samoloty
niemieckie. Był to widoczny znak, że coś ruszyło, że wybuchła wojna
niemiecko-sowiecka. Polidruk tłumaczył nam, że Niemcy napadli zdradziecko na
Związek Radziecki.
Rozpoczął się marsz na wschód w grupach po 200 do 300 ludzi. W całym obozie
było nas około 15 000 ludzi. Towarzyszyły nam samoloty niemieckie, które
ostrzeliwały kolumny. Doszliśmy do
Złoczowa. Stacja kolejowa została uprzednio zbombardowana i pędzono nas
dalej pieszo w kierunku na Kijów. Załadowano nas tam na pociąg i powieziono
do Starobielska. Ulokowano nas tam w starej cerkwi.
Doczekaliśmy się wreszcie wiadomości, ze organizuje się na terenie Rosji
polskie wojsko. Wydali nam odprawę po 500 rubli i ruszyliśmy do Buzułuku,
gdzie miała się organizować polska armia.
Rozpoczęło się rejestrowanie i tymczasowe przydziały. Na pierwszych
ćwiczeniach okazało się, że przydała mi się znajomość komend z
przedwojennego polskiego wojska. Dostałem przydział do 12 Pułku Ułanów
Podolskich, do oddziału ochrony sztabu. Zaczęło się intensywne szkolenie.
Wreszcie zaczęto nas przewozić statkami do Persji. Przydzielono mnie do
oddziału Opieki Społecznej i w związku z tym wyjechałem z Rosji na samym
końcu jako oddział likwidacyjny.
Po wyjeździe z tego kraju, który był przyczyną tylu naszych cierpień,
mogliśmy wreszcie swobodnie śpiewać: " O Boże, skróć ten miecz, co siekł
nasz Kraj". Rozpoczęło się intensywne szkolenie na pojazdach mechanicznych,
kariersach i morrisach i Ułani Podolscy zostali przekształceni w
zmotoryzowane oddziały. W roku 1943 przerzucono nas na front włoski.
Potrzeba było aż 36 statków aby przerzucić Korpus do Taranto we Włoszech.
Weszliśmy do akcji w San Basilio. Pułk nasz spełniał funkcje rozpoznawcze
dla Korpusu. Chodziłem ciągle na patrole. Jak znaleźli dobrego chłopaka,
nadającego się do tych funkcji, to go ciągle wysyłali. Pułk nasz został
wyznaczony do zdobycia wzgórza. Miałem w swoim plutonie Polaków, którzy
poprzednio służyli w niemieckiej armii. Wykorzystam to i udało się nam
zaskoczyć Niemców w sile dwóch plutonów. Mimo iż było nas tylko sześciu
wzięliśmy 22 jeńców do niewoli. Trzeba ich było zrewidować i potem
odprowadzić za linię i zdać.
Do akcji pod Monte Cassino pułk nasz został spieszony. Byliśmy na linii w
drugim rzucie. Dowódcami naszymi byli Dziewicki i Dziekoński. Staliśmy na
płaszczyźnie a Niemcy byli dobrze osłonięci w zagłębieniach skalnych.
Pamiętam początek ataku - godzinę "zero" wyznaczoną na 11:05 w nocy.
Nasilenie obstrzału artyleryjskiego przez 15 minut było tak duże, że pociski
niemieckie i alianckie spotykały się w powietrzu. Uczestniczyłem w
zaciekłych walkach o Domek Doktora. Często wyznaczano mnie na patrole.
Pamiętam szczególnie jeden z takich dziennych patroli, którego zadaniem było
sprawdzanie schronów. Poszedłem sam. Dostałem się pod obstrzał wyborowego
strzelca niemieckiego. Przejście odcinka 50 metrów, łączącego 4 schrony,
zajęło mi dwie godziny. W jednym ze schronów znalazłem ciężko rannego
Niemca. Niemieccy sanitariusze mieli sporo roboty i w pewnym momencie
zwrócili się do naszych o nosze dla swoich
rannych. Nasi sanitariusze mieli również pełne ręce roboty. Wreszcie Monte
Cassino padło. Pluton z naszego szwadronu został wyznaczony do zatknięcia
sztandaru na zdobytym klasztorze. Jak krwawe były walki, świadczyć może
wysoka liczba strat. Z 55-ciu żołnierzy naszego plutonu zostało 5 osób.
Wojna się skończyła. Przez jakiś czas pozostawaliśmy we Włoszech. Niektórzy
pożenili się z Włoszkami i pozostali we Włoszech. Reszta pojechała do
Anglii. Rozpoczęła się akcja przystosowania zwolnionych żołnierzy do życia w
cywilu (PKPR). Udało mi się nawiązać łączność z rodziną w Kraju. Napisałem
list do siostry. Przyszła odpowiedź, że moi rodzice zostali zamordowani
przez Sowietów. Nie znam szczegółów, ale zapewne za to, że współpracowali
z KOPem. Zostali pochowani na żydowskim cmentarzu w Berezówce, gdzie się
znajdowało gospodarstwo rodziców. Zaaresztowano również brata i wywieziono
go do Moskwy. Słuch po nim zaginął. W tej sytuacji nie było po co wracać do
Polski. Można się było zgłaszać na wyjazd do różnych krajów, do Australii,
Argentyny czy Kanady. Zgłosiliśmy się wszędzie i
zdecydowaliśmy, że pojedziemy tam, skąd przyjdą pierwsze papiery. Przyszły z
Kanady. Pojechaliśmy tam z całą grupą kolegów z tej samej jednostki.
Podpisaliśmy kontrakt na prace przy burakach i innych pracach na farmach.
Zarobiliśmy na burakach zaledwie na jedzenie. Trafiłem na dobrego farmera -
Anglika. Zarobiłem przez całe lato 120 dolarów.
Przeniosłem się do Winnipegu i zatrudniłem się w szwalni. Zarabiałem 45
centów na godzinę. Później dostałem pracę w szwalni przy kanadyjskiej armii.
Praca moja polegała na dopasowywaniu mundurów.
Kolega Wawrzyńczyk wprowadził mnie do Stowarzyszenia Polskich Kombatantów.
Utrzymuję stałe kontakty z grupą kolegów z pułku. Spotykamy się co piątek,
rozmawiamy o starych czasach i
gramy w karty. Opiekuję się starym Kaszubą, który jeszcze pamięta I- szą
wojnę światowa. Traktuje mnie jak najstarszego syna.
Od wielu lata służę w SPK w poczcie sztandarowym. Mam już dziś 71 lat i będę
nosił sztandar tak długo jak mnie nogi ponoszą.
|
|
INDEX
|