Urodziłem się w 1915-ym roku.Rok 1939-ty
zastał mnie w służbie czynnej.
Służyłem w I-szym Pułku Artylerii Ciężkiej Przeciwlotniczej. Pułk
stacjonował w Warszawie przy Rakowieckiej. Tuż przed wybuchem II-wojny
światowej pułk został przesunięty do Katowic. Wojna wybuchła dokładnie na
dwa tygodnie przed moim zwolnieniem do cywila. Nie mieliśmy wiele okazji do
strzelania, bo samoloty niemieckie latały bądź zbyt nisko, bądź zbyt wysoko.
Jednakże udało się nam strącić jeden samolot powracający znad Polski do bazy
w Niemczech. Już w drugi dzień wojny musieliśmy się wycofać z Katowic przed
szybko posuwającym się nieprzyjacielem. Wycofaliśmy się do Krakowa. Również
tam nie mieliśmy wiele okazji do strzelania. Niemcy bombardowali m.in.
składy amunicji, szczęśliwie niecelnie. Mówiono, że mamy iść na pomoc
walczącej Warszawie, ale dotarliśmy około 12-go września do Brześcia nad
Bugiem. Nasze oddziały były zmotoryzowane. Działa 75-tki były
zainstalowane na samochodach, na lorach. Można je było obracać w granicach
kąta 50 stopni. Bateria składała się z czterech dział, które tak
były względem siebie ustawione, że obejmowały całe pole obstrzału, 360
stopni.
16-go września wycofano nas z Brześcia nad Bugiem do
Stanisławowa. Zajęliśmy tam stanowiska, ale samoloty niemieckie nie
pokazywały się nad nami. Latały jedynie samoloty sowieckie, ale dostaliśmy
rozkaz, aby do nich nie strzelać. Zdarzyły się wypadki, że Sowieci
bombardowali stację kolejową, a myśmy do nich nie mogli strzelać, bo nie
było rozkazu. Bombardowali z bardzo wysokiego pułapu, a my mieliśmy zasięg
tylko do 10 000 metrów. Doszły wieści, że Sowieci przekroczyli polską
granicę i musieliśmy się wycofać na Węgry. Przeszliśmy przez granicę z
pełnym sprzętem prosto na
południe. Dostaliśmy rozkaz zdania sprzętu Węgrom. Broń ręczną rzucało się
do rowów uprzednio wyjmując zamek i wyrzucając amunicję. Ciężki sprzęt
musieliśmy zdać w obozie wojskowym. żołnierze płakali, bo żołnierz bez broni
czuł się zagubiony. Z Węgier była zorganizowana tajna trasa ucieczki nad
granicę węgiersko- jugosłowiańską.
Smutna była Wigilia w obozie internowanych w 1939 roku.
Ustawiono choinkę na placu centralnym i śpiewaliśmy wspólnie kolędy.
Chodziliśmy do węgierskiego kościoła i śpiewaliśmy kolędy po polsku. W
Sylwestra dostałem przepustkę z obozu internowanych i poszliśmy z kolegą do
pobliskiego miasteczka. Bawiliśmy się razem z Węgrami, świętującymi wesoło
koniec starego roku. Mieliśmy przygotowane dokumenty. Kolega powrócił do
obozu, a ja udałem się na umówiony punkt przerzutowy. Kręciło się wielu
szpiegów dlatego trzeba było zachować dużą dyskrecję. Dostaliśmy na punkcie
ubrania cywilne. Mieliśmy kłopoty z przeprawą przez graniczną rzekę Drawę.
Napadało śniegu, który częściowo zamarzł i utrudnił nam przedostanie się do
punktu przeprawy, gdzie miały oczekiwać na nas łodzie. Łodzie czekały, ale w
końcu odjechały i my musieliśmy wracać do naszych gospodarzy. Po tygodniu
czekania, rzeka zamarzła, ale lód był bardzo cienki. Przeprawialiśmy się w
tyralierze, żeby lód wytrzymał. Na drugim brzegu czekała na nas już
jugosłowiańska straż graniczna i usiłowała nas zawrócić z powrotem na Węgry.
Po długich targach Jugosłowianie zlitowali się i zabrali nas na posterunek i
przenocowali. Rano saniami zawieźli nas na najbliższą stację kolejową. W
Jugosławii przygotowany był dla nas obóz francuski, w którym pozostawaliśmy
przez tydzień. Stamtąd do portu Split i statkiem do Marsylii. We Francji
pozostawaliśmy do czerwca. Niemcy byli już blisko i pod
bombami ładowaliśmy się na węglowy statek, który przewiózł nas do
Anglii, do Southhampton. Anglicy przyjęli nas bardzo dobrze. Obdarowywali
nas czekoladą. Dostaliśmy przydziały do artylerii przeciwlotniczej. Zaczęło
się znów intensywne szkolenie. Dostaliśmy działa 8-mio funtowe.
Wyjechaliśmy z kolei na Bliski Wschód, dokąd napłynęły 173 oddziały z Rosji.
Śmiano się, że "lordowie" z Anglii przyjechali szkolić "Buzułuków". Do
Chabbaniya przyjechaliśmy 8-go maja i po jakimś czasie wyjechaliśmy do
Kirkuku, gdzie znajdowało się zgrupowanie II-go Korpusu. Była tu duża
rafineria naftowa i nasz oddział stanowił również osłonę jej przed atakami
lotniczymi.
Było bardzo gorąco i szkolenie mogliśmy przeprowadzać tylko dwie godziny
rano i dwie godziny wieczorem. W pozostałych godzinach pociliśmy się w
namiotach i piliśmy wiele herbaty. Alkohol był zabroniony. Jesienią
wyjechaliśmy z Iraku do Palestyny i do Egiptu. W Sylwestra zaczęła się
strzelanina na wiwat.
Przyszedł czas na Monte Cassino. Braliśmy udział w bitwie jako artyleria p-
lotnicza. Niemieckie samoloty rzadko się tam pokazywały. Nasze stanowiska
były usytuowane pod Acquafondata. Gdy rozpoczęła się ofensywa z 12-go na
13-go maja nasza bateria ostrzeliwała pozycje niemieckie przez całą noc.
Używaliśmy czasowych pocisków p- lotniczych, które się rozrywały 10 metrów
nad ziemią.
Przeszedłem potem całą kampanię włoską i wreszcie w 1946- ym roku nastąpił
wyjazd do Anglii. Ostatnie kontakty z rodziną miałem w czasie pobytu na
Węgrzech. Później kontakty się skończyły. Pierwsze wiadomości z kraju
dostałem po przyjeździe do Kanady. Nie miałem problemów z decyzją powrotu do
Polski. Polska nie była wolna, więc nie było po co wracać.
Początkowo myślałem o pozostaniu w Anglii. Zarejestrowałem się nawet do
kopalni węgla. Zmieniłem plan, gdy przyszła wiadomość, że otwiera się
możliwość wyjazdu do Kanady. Podpisałem kontrakt 2- letni. Pracowałem przy
obróbce buraków, potem żniwa, potem zbiór buraków. Wykombinowaliśmy, aby
pojechać na wyrąb lasu, gdzie można było więcej zarobić. Ktoś jednak
zameldował władzom, że ci, którzy powinni być na farmach - pracują w lesie.
Urząd Pracy zażądał w lutym naszego powrotu na farmy. Płacili nam 45 dolarów
na miesiąc. Przepracowałem na kontrakcie całe dwa lata, choć w ostatnim
okresie nie byłem już na farmie. Kolega Świrski pomógł nam znaleźć pracę na
lepszych plantacjach buraków, gdzie można było zarobić 6 - 7 dolarów na
dzień a przy bardzo dobrych burakach, nawet do 10 i 12 dolarów na dzień.
Skończył się kontrakt, trzeba było szukać pracy na własną rękę. Koledzy z
wojska pomagali sobie wzajemnie w znalezieniu pracy. Znalazłem pracę początkowo
u kontraktora, który był na kontrakcie w Canadian Pacific Railway (CPR) a
potem w samym CPR. Zapisałem się do chóru przy "Sokole". Dyrygentem był
wtedy Radian. Na próbach poznałem, jesienią 1949-go roku, moją przyszłą
żonę. Pobraliśmy się w 1950-tym roku. Żona pracowała początkowo w
restauracjach. Mamy dwoje dzieci, Rozię i Kazia. Obydwoje mówią po polsku.
Rózia była czynna w harcerstwie. Pokończyli uniwersytet.
Rózia pracuje w Air Canada. Angażuje się również w Folkloramie. Należy
również do Klubu Polskich Profesjonalistów. Kazio pracuje u Eatons'a. Mogę
powiedzieć, że dzieci nie wstydzą się polskości.
Przeszedłem trzy lata temu na emeryturę. Jestem dumny z tego, że nigdy nie
byłem bezrobotny. Kupiliśmy dom, mamy również letni domek nad jeziorem
Winnipeg. Mogę powiedzieć, że jestem z życia zadowolony.