Polonia Winnipegu
 

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

Stefania  kociołek

 

 

Stefania Kociołek

WSPOMNIENIA
Spisane w sierpniu 1986 roku

 


Pochodzę z województwa tarnopolskiego, powiatu Kopeczyńce. Tam zastała mnie wojna w 1939 roku. Już 10 lutego 1940-go roku wywieźli mnie na Sybir. Pamiętam, była to sobota rano. Zauważyłam jadące do naszego domu furmanki a na nich ruscy żołnierze. Kazali się nam spakować i powiedzieli nam, że zawiozą nas do innej wsi. Nie kazali nam zabierać wiele, bo dostaniemy wszystko co nam będzie potrzebne. Wsadzili nas na sanie i zawieźli do Husiatyna. Tam załadowali nas na pociąg. Było nas czworo w rodzinie, ojciec, matka, mój młodszy brat w wieku 5 -ciu lat i ja. Miałam wtedy niecałe 10 lat. Ludzie widząc, że nas zabierali i że nie mamy ze sobą wiele rzeczy, rzucali nam na sanie, co kto miał, chleb, kawał słoniny, bo wiedzieli, że czeka nas daleka droga. Sowieci przygotowali cały transport z sąsiednich wiosek. Mówili, że wysiedlają nas dlatego, że jesteśmy "kułaki".

Wsadzili nas do wagonów towarowych. Były już tak napakowane, że trudno było znaleźć miejsce. Nie wszyscy mogli siedzieć. Część musiała stać. Pozbijano naprędce prycze. Tak nas wieźli aż na Sybir. Była ostra zima. Ojciec, widząc głębokie śniegi i trzaskający mróz zapłakał». Mówił, że on sobie może radę da, ale dzieci mu chyba poumierają w tych warunkach.


Zawieźli nas do rejonu (obłast) Archangielska. Ojciec pracował przy ścinaniu drzewa. Matka ściągała wióry z drzewa. W zimie ojciec pracował w tartaku, a matka była z nami w domu. Do wiórowania drzewa chodziła matka dopiero, gdy zginął śnieg. Ja z młodszym bratem zbierałam w lesie poziomki i grzyby. O nauce w szkole nie było mowy. Nauczyliśmy się jedynie trochę po rosyjsku, rozmawiając z miejscowymi dziećmi. Ludzie miejscowi byli zastraszeni. Nie wiedzieli, kim jesteśmy, nie kontaktowali się i nie rozmawiali z nami wiele. Ojciec znał rosyjski język i zaznajomił się z brygadierem, który sie okazał bardzo dobrym człowiekiem i pomagał nam. Nasze baraki były oddzielone, w lesie, z dala od domów miejscowych. Początkowo dostawaliśmy z Polski paczki z żywnością, z kaszą, mąką i dzięki temu mogliśmy przeżyć. Pamiętam pierwsze Świta Bożego Narodzenia. Nie było co postawić na stole, jak to zawsze było w Polsce we zwyczaju. Co kto miał postawił na stół. Podzieliliśmy się suchym chlebem i taka była nasza wigilia.


Przebywaliśmy w tych lasach aż do momentu, gdy rodzice dowiedzieli się, że ogłoszono amnestię po podpisaniu umowy między rządem polskim a sowieckim. Rosjanie przyszli do nas do baraków i powiedzieli, że jesteśmy wolni. Spakowaliśmy nasz skromny dobytek, i każdy na własną rękę ładował się do wagonów. Pojechaliśmy na południe. Nie mieliśmy co jeść. Na jednej ze stacji, mój ojciec, a z nim kilku innych mężczyzn, wysiedli z wagonu i poszli do pobliskich osiedli w poszukiwaniu chleba. Tymczasem pociąg ruszył i wszyscy zostali. Po dziś dzień nie wiem, co się z nimi stało. Zaginęli bez śladu. Została matka z dwojgiem dzieci, bez dokumentów, gdyż ojciec miał wszystkie papiery ze sobą.


Wylądowaliśmy w kołchozie w Piskiencie w Uzbekistanie. Zawieźli nas do na plantacje bawełny. Zbieraliśmy w lecie bawełnę (watę) a jesienią obieraliśmy orzeszki (fistaszki) oraz karmiliśmy jedwabniki. Nie płacili nam rublami a jedynie wydzielali otręby z mąki. Z tego piekło się placki, które były całym naszym pożywieniem. Aby przeżyć usiłowaliśmy czasem kraść z magazynu trochę kartofli. Używaliśmy do tego długiego cienkiego kijka, którym przez dziurę w ścianie, pod strachem, wyciągaliśmy po kartoflu.


Miejscowa ludność uzbecka, nie wiedziała kim jesteśmy i nie okazywała nam przychylności. W kołchozie było wielu Polaków. Po pewnym czasie przewieźli nas z tego kołchozu do innego. Tam mój młodszy brat zachorował na odrę i przeziębił się. Nie było mowy o żadnej pomocy lekarskiej. Po kilku dniach brat zmarł. Miał wtedy 6 lat. Pochowaliśmy go na tamtejszym cmentarzu. Kilku mężczyzn dowiedziało się, że w Jangi Jul tworzy się polska placówka organizująca polska armię. Uciekliśmy wtedy z kołchozu, zabierając ze sobą co kto miał, do najbliższej stacji kolejowej. Musieliśmy się przeprawić przez szeroką rzekę o wartkim prądzie. Było nas 6 rodzin, same kobiety. Wynajęliśmy 5 wielbłądów. Powsadzali nas na nie i przewieźli przez rzekę. Dostaliśmy się do stacji i pociągiem dojechaliśmy do polskiej placówki do Wreska. Tam się już nami zaopiekowali i nakarmili. Mimo iż wojsko miało ograniczone przydziały żywności, dzielili się z nami - ludnością cywilną. Dopytywałyśmy się o ojca, ale nikt nie mógł nam udzielić żadnych informacji. Ślad po nim i innych, którzy mu towarzyszyli, zaginął.


We Wresku matka oddała mnie do sierocińca, bo tam były rzekomo lepsze warunki. Matka jednakże nie mogła wykazać, że jestem Polką, bo dokumenty zaginęły razem z ojcem. Na podstawie zeznań dwóch kobiet z naszej kolonii i księdza udało się odtworzyć zastępcze dokumenty. Przyjęto mnie do sierocińca, w którym przebywałam potem przez kilka miesięcy. Bierzmował nas ksiądz Gawlina.


Po jakimś czasie cały sierociniec wywieziono do Krasnowodzka. Matka została w obozie, a sierociniec wywieziono do Persji, do Pahlawi. Zaprowadzili nas do łaźni, obgolili zupełnie włosy, zdezynfekowali piaskowym mydłem. Podzielili nas na grupy i zawieźli ciężarówkami do Teheranu. Zachorowałam na malarię i zabrali mnie do szpitala. Lezałam w nim dwa tygodnie. Matka przyjechała do Pahlawi późniejszym transportem, odnalazła mnie w szpitalu i zabrała do siebie.


Z Teheranu wywieźli nas do Karaczi, do Indii. Byliśmy tam kilka miesięcy. Przede wszystkim pamiętam panujące tam ogromne upały. Nie można było wyjść na dwór bez specjalnych hełmów. Rozpoczęto rejestrację na wyjazd do Afryki lub do Meksyku. Zdecydowałyśmy się jechać do Meksyku. Dojechaliśmy do portu w Bombaju, wsiedliśmy na amerykański statek i popłynęliśmy do San Francisco. Podróż okrężną drogą trwała 6 tygodni. Zatrzymywaliśmy się w Australii i Nowej Zelandii aby uzupełnić paliwo. Australijska Polonia zaopatrzyła nas w odzież. Kilkakrotnie w czasie podróży
ogłaszano alarm, spowodowany zagrożeniem, prawdopodobnie przez japońskie łodzie podwodne. Musieliśmy ubrać kamizelki ratunkowe i wyjść na pokład. W całym transporcie było nas około 700 osób, większość kobiety i dzieci oraz kilku starszych mężczyzn.

Zawieźli nas pociągiem z San Francisco do Meksyku. Tam zaopiekowała się nami Rada Polonii Amerykańskiej. Zawieźli nas do Guanajuato. Umieścili nas w szkole. Po dwóch tygodniach przewieźli nas do kolonii Santa Rosa. Była to willa jakiegoś bogatego Meksykańczyka. Na początku uczyłyśmy się  pod drzewami. Potem przyjechała siostra zakonna i nauka rozpoczęła się bardziej regularnie. Stary młyn przebudowali na szkołę. Dojechało jeszcze 7 sióstr, profesor Sobota z Anglii oraz kilka polskich nauczycielek. Dostaliśmy z Anglii podręczniki. Założono Harcerstwo. Przyjechał z Anglii ks. Jarzembowski. Zorganizowano chór, urządzano tańce. Młodzież była w tym czasie bardzo zajęta.


Meksykańczycy przyjęli nas bardzo serdecznie. Pamiętam, gdy przyjechałyśmy zabiedzone na stację, przyjęła nas miejscowa meksykańska orkiestra. Rozpłakaliśmy się wszyscy ze wzruszenia. Dobrze nam było w Meksyku. Przebywaliśmy tam do roku 1946-tego. Kolonia została rozwiązana. Wiele dzieci pojechało do Ameryki, wiele kobiet dołączyło do swych mężów, czy ojców do Anglii. Ja z matka pozostałyśmy jeszcze przez 9 miesięcy pracując u konsula amerykańskiego. Matka była tam kucharką a ja opiekowałam się dziećmi.


W 1947-ym roku odszukała nas moja ciotka i zabrała do Kanady, na farmę w Saskatchewan. Byłyśmy tam przez trzy miesiące. Kuzynka matki sprowadziła nas do Winnipegu. Znalazłam pracę w szwalni. Wkrótce po przybyciu zapisałam się do chóru "Sokoła". Tam poznałam swojego męża. Pobraliśmy się w 1950-tym roku. Na początku było ciężko. Mąż miał jedną walizkę i ja jedną i to jeszcze drewniana, rosyjską. Sprowadziłam matkę z farmy, dzięki czemu mogliśmy obydwoje z mężem pracować. Urodziła się nam córka. Kupiliśmy sobie mały domek. Urodził się syn. Kupiliśmy drugi,
większy domek. Mąż należy do SPK a ja do Koła Pań Emilii Plater. Dzieci pokończyły uniwersytety, córka pracuje w Air Canada a syn u Eatonsa. W zeszłym roku syn się ożenił. Rodzina się powiększa. Po wielu dramatycznych przejściach udało się nam powrócić do normalności i cieszyć się życiem.

  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228