zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć
do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości
otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas.
Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o
wszystkich wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj
polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do
promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby
dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować
Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając
Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options
-->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
INDEX
WIADOMOŚCI PROSTO Z
POLSKI |
Wtorek, 2009-12-01
Obama dzwonił do Tuska,
prosił o żołnierzy
Premier Donald Tusk rozmawiał telefonicznie z prezydentem Stanów
Zjednoczonych Ameryki Barackiem Obamą. Trwająca pół godziny rozmowa
odbyła się z inicjatywy strony amerykańskiej i dotyczyła nowej strategii
sił NATO w Afganistanie.
Politycy podkreślili wagę solidarności w działaniach Sojuszu
Północnoatlantyckiego oraz respektowania zapisów art. 5. Traktatu
Waszyngtońskiego. Artykuł ten w przypadku zbrojnej napaści na państwa
NATO nakłada na pozostałych członków Paktu Północnoatlantyckiego
obowiązek udzielenia niezwłocznej pomocy.
Obaj przywódcy wyrazili także zadowolenie z zakończenia negocjacji w
sprawie umowy SOFA. Umowa regulująca zasady stacjonowania w Polsce wojsk
amerykańskich ma zostać podpisana w przyszłym tygodniu.
Premier Donald Tusk powiedział w TVN24, że w przypadku Amerykanów chodzi
o 30 tys. dodatkowych żołnierzy. Premier powiedział, że nie ma jeszcze
decyzji, o ile zwiększy się polski kontyngent. - Mówimy o kilkuset
żołnierzach - dodał. Jak ocenił, misja w Afganistanie to "jest
inwestycja w bezpieczeństwo Polski".
Szef rządu zaznaczył, że Obama zapewnił go, że wysłanie do Afganistanu
nowych żołnierzy ma doprowadzić w efekcie do rozpoczęcia redukcji
zaangażowania wojskowego "już po osiemnastu miesiącach".
Prezydent USA Barack Obama ma zamiar ogłosić o godz. 20 (czasu
lokalnego, o 2 nad ranem czasu polskiego) plan wysłania do Afganistanu
dodatkowych wojsk w liczbie 34 tysięcy żołnierzy. Obama przedstawi ten
plan w przemówieniu w Akademii Wojskowej West Point, transmitowanym
bezpośrednio przez telewizję.
Administracja amerykańska liczy także na wysłanie przez sojuszników USA
co najmniej 5 tysięcy nowych żołnierzy do sił NATO w Afganistanie.
Wraz z nowymi oddziałami liczebność sił USA w Afganistanie wzrośnie do
około 100 tysięcy żołnierzy. Razem z kontyngentami z krajów
sojuszniczych będzie to ponad 140 tysięcy, wliczając w to siły wsparcia
(które nie są uwzględniane w niektórych relacjach).
Oznacza to niemal potrojenie militarnej obecności USA w Afganistanie od
czasu, kiedy Barack Obama objął władzę. Prezydent nazwał w lecie
operację afgańską "wojną z konieczności, nie z wyboru".
Obama przez ponad trzy miesiące wahał się z decyzją o zwiększeniu
kontyngentu w Afganistanie, czego dowódca sił USA i NATO w tym kraju,
generał Stanley McChrystal, domagał się od końca sierpnia.
W USA znacznie spadło poparcie dla wojny w Afganistanie w związku z
pogorszeniem się tam sytuacji militarnej i rosnącymi stratami wojsk
amerykańskich. Przywódcy Demokratów w Kongresie byli przeciwni wysyłaniu
dodatkowych wojsk, podobnie jak wiceprezydent Joe Biden.
Nowe siły będą przybywać do Afganistanu etapami, począwszy od stycznia.
Większość żołnierzy będzie rozmieszczonych na południu kraju w prowincji
Kandahar, która jest główną bazą talibów.
W przemówieniu w West Point Obama ma także powiedzieć, jak rząd
sfinansuje zwiększone zaangażowanie w Afganistanie. Podkreśli również,
że amerykańscy żołnierze nie pozostaną tam bez końca i przedstawi ramowy
plan ich wycofania w miarę stabilizowania się sytuacji.
Tempo wycofywania się wojsk - podkreślił rzecznik Białego Domu Robert
Gibbs - będzie zależeć od postępów w szkoleniu armii i policji
afgańskiej, które będą stopniowo przejmować od sił USA i NATO zadania
ochrony bezpieczeństwa kraju.
Administracja skorygowała jednak w dół początkowy ambitny plan
wyszkolenia wojska i policji w sile 400 tysięcy ludzi. Obecnie zamierza
się ich wyszkolić znacznie mniej.
Brytyjski premier Gordon Brown powiedział w poniedziałek, że liczebność
armii afgańskiej ma zostać zwiększona do 134 tysięcy w przyszłym roku.
Obama ma w swoim przemówieniu wyznaczyć też szereg celów, które powinien
osiągnąć rząd afgański i prezydent Hamid Karzaj. Cele te będą warunkiem
dalszego zaangażowania USA w Afganistanie. Chodzi m.in. o skuteczniejszą
walkę z korupcją - plagą kraju, która ułatwia zadanie talibom.
(PAP)
Polskie wojsko zakończyło udział w misji ONZ w Libanie
Po 17 latach Polska zakończyła swój udział w oenzetowskiej misji w
Libanie; ostatni polscy żołnierze opuszczą ten kraj w połowie grudnia.
Symboliczna ceremonia przekazania obowiązków Duńczykom odbyła się we
wtorek w bazie Naqoura.
Podstawą decyzji o zakończeniu misji była rządowa strategia przyznająca
priorytet operacjom NATO i UE. Drugim powodem była - jak wielokrotnie
informowali przedstawiciele resortu obrony - także chęć poszukiwania
oszczędności. Z tych samych względów Polska wycofuje obecnie swych
żołnierzy także z misji ONZ w Czadzie oraz na Wzgórzach Golan.
- Musimy wycofać się z misji w Libanie ponieważ od początku roku
realizujemy inne priorytety związane z naszą obecnością w misjach
natowskich i unijnych; misje oenzetowskie są misjami trzeciej kolejności
ważności - powiedział dziennikarzom w Bejrucie wiceszef MON Stanisław
Komorowski. Jak zastrzegł, nie oznacza to, że "nie będziemy nigdy w
przyszłości takich (ONZ) misji realizować". Zapewnił, że Polska wciąż
pozostaje głęboko zainteresowana sytuacją na Bliskim Wschodzie.
Komorowski przyznał, że konieczność wycofania żołnierzy wynika z
ograniczonych możliwości - zarówno finansowych jak i osobowych. -
Ogólnie jesteśmy w stanie mieć równocześnie w jednym momencie ok. 3,2
tys. do 3,8 tys. żołnierzy na misjach zagranicznych. (...) Ograniczenie
zaangażowania na Bliskim Wschodzie i w Czadzie da nam możliwość
ewentualnego zwiększenia obecności w innych misjach - powiedział.
- Jeżeli chcemy - a rozważamy taką możliwość - wysłania większej ilości
żołnierzy do Afganistanu, o czym mówi premier Donald Tusk, to musimy
ograniczyć naszą obecność gdzie indziej, tak by takie potencjalne
wysłanie żołnierzy było możliwe - dodał.
Obecnie w ramach misji ISAF w Afganistanie służy ok. dwóch tysięcy
polskich wojskowych, kolejnych 200 jest gotowych do wysłania w rejon
misji w ramach strategicznego odwodu w kraju.
- Mogę powiedzieć to, co premier, że decyzja będzie podejmowana i
będziemy się kierować naszym polskim interesem oraz polską racją stanu,
ale również będziemy uwzględniali to, że nasza obecność w NATO, w misji
ISAF jest inwestycją w bezpieczeństwo Polski na przyszłość - powiedział
Komorowski.
Pytany o bilans naszej obecności w Libanie, Komorowski ocenił, że 17 lat
było świetną okazją, by polscy żołnierze działali w strukturach
międzynarodowych, poznali ich standardy i specyfikę. - Dzięki takim
misjom jak ta i innym, nasi żołnierze są znacznie lepiej przygotowani do
pełnienia podstawowej misji, jaką wojsko polskie ma, czyli dbania o
bezpieczeństwo naszego własnego terytorium - ocenił Komorowski.
Część wojskowych ekspertów uważa, że oszczędności z tytułu wycofania
naszych żołnierzy w misjach ONZ są pozorne, bo organizacja ta zwraca ok.
60% kosztów. Minister pytany o ograniczenie nakładów podał, że jest to
tylko jeden z argumentów, który przemawiał za takimi a nie innymi
decyzjami ws. misji.
- Misje ONZ są znane z tego, że znaczna cześć kosztów była zwracana,
czasem po wielu latach, ale była, do budżetu polskiego. To (zmniejszenie
wydatków) nie jest pierwszym i podstawowym argumentem, którym się
kierowaliśmy. Głównym argumentem było to, że w innych misjach
potrzebujemy większych kontyngentów - wskazał.
Jak przekonywał w rozmowie z dziennikarzami, "czasy się zmieniają,
pojawiają się nowe misje i nowe wyzwania". - My idziemy gdzie indziej,
inni przychodzą tu. Społeczność międzynarodowa dba o stabilizację i
wypełnianie mandatu ONZ. My będziemy robić co innego, inni będą
wypełniać nasze zadania, na tym polega solidarność międzynarodowa -
mówił Komorowski. W misji UNIFIL służy obecnie ok. 12 tys. żołnierzy.
Komorowski pytany jakie to uczucie "gasić światło" odparł, że "zawsze
trzeba myśleć o tym, że gdzieś się gasi, żeby gdzie indziej zapalić".
Ostatnia, 31. zmiana polskiego kontyngentu w Libanie liczyła około 500
żołnierzy. Do ich zadań należało m.in. transportowanie i magazynowanie
towarów oraz obsługa i naprawa sprzętu technicznego. - W tej chwili w
Libanie jest jeszcze dwustu kilkudziesięciu żołnierzy; w dwóch turach
wrócą do Polski. Grupa likwidacyjna powróci ok. 10-12 grudnia i wtedy
już nie będzie nikogo - podał wiceszef MON.
Jak poinformował dowódca 31 polskiego kontyngentu ppłk Piotr Walczak,
sprzęt, który w związku z zakończeniem misji ma zostać
przetransportowany do Polski, trafi tam drogą morską z Bejrutu. -
Pozostawiamy oczywiście sprzęt oenzetowski. Zabieramy nasz sprzęt,
wykorzystywany głównie przez kompanię manewrową, m.in. samochody
ciężarowe i terenowe - podał.
Przez długi czas o wyjazdach na misję UNIFIL mówiono w polskiej armii "WDW
Liban - Wojskowy Dom Wypoczynkowy". Warunki w porównaniu z tymi, jakie
czekały na żołnierzy w Iraku bądź Afganistanie były i są tu
"sprzyjające". Jak wszędzie, także i w Libanie przez kilkanaście lat
żołnierze "oswoili" rzeczywistość. W bazie Naqoura polskie kontenery
stały przy "ulicach" - Wspólnej i Alternatywy. Był budynek zwany
Hiltonem, a na ławeczce przed nim napisy "ławka dla emerytów" oraz
"ławka dla inwalidów". Między budynkami rosną kaktusy, agawy i palmy; za
ogrodzeniem - rozciąga się kamienista plaża, choć żeby wykąpać się w
morzu, trzeba przejechać ok. 20 kilometrów. Budynki gdzie mieszkali
polscy żołnierze czeka teraz gruntowny remont i przebudowa. -
Praktycznie wszystkie pomieszczenia zostaną rozebrane, a na ich miejsce
pojawią się nowe - mówi ppłk Walczak.
Geneza misji ONZ w Libanie sięga końca lat 70. W marcu 1978 r.
palestyńscy komandosi przeprowadzili rajd na terytorium Izraela i
porwali autobus z turystami - zginęło 37 osób a 76 zostało rannych. W
odpowiedzi oddziały Izraelskich Sił Obronnych przeprowadziły "Operację
Litani", atakując bazy Palestyńczyków i zajmując terytorium na południe
od rzeki Litani, wyłączając Tyr i jego najbliższe okolice.
Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do
przestrzegania integralności terytorialnej i bezwarunkowego wycofania
się z okupowanego terytorium Libanu i kolejną - powołującą Tymczasowe
Siły Narodów Zjednoczonych w Libanie (ang.: United Nations Interim Force
in Lebanon - UNIFIL). Jako główne zadania UNIFIL określono potwierdzenie
wycofania wojsk izraelskich, przywrócenie pokoju i bezpieczeństwa oraz
wsparcie rządu libańskiego w przejęciu kontroli nad okupowanym obszarem.
Polski kontyngent w misji UNIFIL rozpoczął wykonywanie zadań w 1992 r.,
początkowo jako kompania medyczna, na bazie której sformowano polowy
szpital. Potem w rejon misji przybywały kolejne polskie pododdziały -
m.in. batalion logistyczny.
Przez 17 lat udziału polskich sił w misji w Libanie doświadczenie
zdobyło tam ok. 10 tys. żołnierzy. Życie straciło siedmiu wojskowych:
mjr Marek Kaletka, sierż. Andrzej Wojda, st. chor. szt. Zbigniew
Jaszdejewski, st. sierż. Andrzej Malinowski, st. sierż. Kazimierz Boroch,
st. chor. szt. Mieczysław Jaszczuk i sierż szt. Bogusław Gibas.
(PAP)
Poniedziałek,
2009-11-30
Internauci WP: boimy się szczepionki, nie grypy!
- Nie zaszczepię ani siebie, ani
swojej rodziny czymś, co nie jest dobrze wyprodukowane! - pisze ada,
Internautka wp.pl podająca się za pielęgniarkę. Opinie na forum
potwierdziły wyniki ankiety przeprowadzonej przez Wirtualną Polskę.
Większość użytkowników deklaruje, że nie skorzysta ze szczepień przeciw
wirusowi A/H1N1.
Zwolennicy i przeciwnicy szczepionek wypowiedzieli się na forum pod
artykułem Anny Kolacińskiej Polacy boją się szczepionki przeciw A/H1N1.
Zdecydowaną mniejszość w dyskusji Internautów stanowią osoby, które
chciałyby uniknąć zachorowania korzystając z biopreparatu w strzykawce.
Wśród nich jest myślęsamodzielnie. Nie chorowała od lat, bo regularnie
sczepiła się przeciw sezonowej grypie. Teraz też nie ma obaw i chętnie
kupiłaby szczepionki dla całej rodziny. "Szczepili cię przeciw ospie,
gruźlicy i nikt nie pytał o skład" - przypomina Iwona.
Użytkownik jack uważa, że panikę wśród ludzi celowo wywołał rząd: "chyba
tylko on boi się szczepionki, bo kasa jest pusta!". Opinię tą popiera
Jane. "W Wielkiej Brytanii szczepionkę podaje się już od pół roku i
jeżeli byłoby coś nie tak, to dawno byłaby już wycofana" - przekonuje.
Także Anna nie ma nic przeciwko. Jej zdaniem szczepionka pozytywie
przeszła testy, a "każda inna jak i leki mogą wywołać skutki niepożądane".
Intenautka kasia.brzozowska1 przestrzega przed histerią: "ludzie nie
dajcie się zwariować!". Te argumenty nie przekonują jednak większości
użytkowników forum.
Ich zdaniem szczepionka zabija
"Szczepionka nie ma podanych skutków ubocznych i nie została
przetestowana" - pisze nieważne. Zdaniem użytkownika, aż 80%
szczepionych na nią osób umiera. Dimall źle wspomina szczepienie na
sezonową grypę. Długo po niej chorował, dlatego z całym przekonaniem
pisze "tej na pewno nie wezmę". Niepewny jest też Polak: "Szczepionki są
niebezpieczne, a ta grypa nie jest straszna". I dodaje, że więcej osób
umarło na zwykłą grypę niż na świńską.
"Nie dajmy się wymordować" - nawołuje Andreas, który także jest
przeciwny szczepionkom. Minka pisze, że wycofano całe partie w Kanadzie.
"Dlaczego pomimo dostępności szczepionek nie chcą się szczepić Niemcy i
Francuzi?" - zastanawia się. "Szczepionki to czysty biznes" - uważa
oświecona. Internautka babette także jest zdania, że zastraszenie
społeczeństwa miało na celu przynieść korzyści finansowe firmom
farmaceutycznym. Odrzuca wyniki badań WHO i pisze "pandemia to fikcja".
Monika Szafrańska, Wirtualna Polska (wp.pl)
Korwin-Mikke spalił flagę Unii Europejskiej
Janusz Korwin-Mikke spalił przed Uniwersytetem Warszawskim flagę
Unii Europejskiej. Polityk uważa, że 1grudnia - w dniu, kiedy zacznie
obowiązywać Traktat z Lizbony - Polska straci suwerenność, a UE stanie
się formalnie państwem, którego nasz kraj będzie jedynie częścią.
Korwin-Mikkemu towarzyszyła grupa zwolenników; spaleniu flagi
przyglądali się także przechodnie.
- Dzisiaj o północy Rzeczypospolita Polska traci suwerenność nad
ziemiami polskimi. Od tej chwili suwerenem Polski nie jest już
Rzeczypospolita Polska, ale Bruksela i Sejm Wiejskiej staje się
sejmikiem lokalnym - powiedział Korwin-Mikke.
Zaznaczył, że władze w Polsce stracą od wtorku zupełnie na znaczeniu, bo
- w jego opinii - Warszawa nie będzie miała możliwości sprzeciwienia się
decyzjom, które zapadną w Brukseli. Korwin-Mikke podkreślił, że wszelkie
dyrektywy, które zostaną przyjęte przez UE, będą obowiązywały w kraju.
Korwin-Mikke mówił, że zdumiewa go, iż Polaków "ta sprawa najwyraźniej
mało interesuje". Jego zdaniem, świadczy to o tym, że państwo polskie
nie funkcjonuje już od dawna.
Poinformował, że tworzy nową prawicową partię "Wolność i Praworządność".
- Byłem wieloletnim członkiem najpierw Stronnictwa Demokratycznego,
potem Unii Polityki Realnej, w tej chwili jest to trzecia partia i chyba
ostatnia, w której jestem. Bardzo rzadko zmieniam partię - raz na 20 lat
- dodał.
Wchodzący w życie 1 grudnia unijny Traktat z Lizbony ma usprawnić
funkcjonowanie rozszerzonej UE dzięki uproszczonemu procesowi
podejmowania decyzji i odejściu od prawa weta w ok. 40 dziedzinach. Weto
utrzymano jednak w tak zasadniczych kwestiach, jak zmiany w traktatach,
poszerzenie UE, polityka zagraniczna i obronna, zabezpieczenie socjalne,
podatki i kultura.
(PAP)
Niedziela,
2009-11-29
Złote Berło dla
Krzysztofa Pendereckiego
W warszawskiej Bibliotece Uniwersyteckiej Krzysztof Penderecki odebrał
nagrodę Złotego Berła. Laureatem "Małego Berła" został wiolonczelista
Rafał Kwiatkowski.
Kapituła Nagrody uhonorowała kompozytora i dyrygenta "za całokształt
twórczości kompozytorskiej, w której nowatorska ekspresja muzyczna
posłużyła do wyrażenia uniwersalnych treści duchowych oraz wprowadzenie
dawnej i nowej muzyki polskiej w główny nurt światowego życia muzycznego".
Mistrz Penderecki odbierając statuetkę Złotego Berła - podkreślił, że
tematy wielkie i uniwersalne są tym, co interesuje go najbardziej. -
Wychodzę z założenia, że szkoda czasu na drobiazgi i rzeczy błahe -
tłumaczył kompozytor i dodał, że stara się pokazać przestrzeń dobrą, a w
jego utworach miłość, wiara i nadzieja zawsze przezwyciężają śmierć.
Penderecki, to nazwisko rozpoznawane w całym świecie - powiedział w
uroczystej laudacji prof. Wiktor Osiatyński. To co, wyróżnia laureata -
to odwaga w doborze podejmowanych tematów trudnych. Niewielu ludzi
miałoby odwagę skomponować utwór z okazji 3000 lat istnienia Jerozolimy,
niewielu też kompozytorów miało odwagę zmierzenia się z problemami
historii naszego kraju, czy świata - podkreślał Wiktor Osiatyński.
Laureatem "Małego Berła" został wiolonczelista Rafał Kwiatkowski. Do
nagrody nominował go sam Krzysztof Penderecki. Nagrody złotego i małego
berła po raz 11 przyznała Fundacja Kultury Polskiej. Dotąd Złotym Berłem
zostali wyróżnieni: Jerzy Giedroyć, Wojciech Kilar, Stanisław Lem, Roman
Polański, Ewa Podleś, Sławomir Mrożek, Janusz Gajos, Tadeusz Różewicz,
Maria Fołtyn i Wojciech Młynarski.
(IAR)
Nowy prymas zdecydował: będzie nosił kardynalską purpurę
Abp Henryk Muszyński zdecydował, że jako prymas będzie nosił strój
kardynalski - ustalił portal tvp.info. Metropolita gnieźnieński
skorzysta tym samym z przywileju nadanego jego poprzednikom w 1749 roku
przez papieża Benedykta XIV. Z kolei kard. Józef Glemp będzie używał
tytułu „Prymas senior”.
Metropolita gnieźnieński obejmie urząd prymasa Polski 19 grudnia. Dzień
wcześniej kard. Józef Glemp skończy osiemdziesiąt lat i - zgodnie z
decyzją Benedykta XVI sprzed trzech lat - przekaże tytuł prymasa abp.
Henrykowi Muszyńskiemu. Wiele wskazuje zresztą na to, że nie na długo,
gdyż już w marcu także abp Muszyński przechodzi na emeryturę. Jeśli
Benedykt XVI nie przedłuży mu po raz kolejny urzędowania i mianuje
nowego arcybiskupa gnieźnieńskiego, tytuł prymasa na początku przyszłego
roku powędruje do innego, młodszego hierarchy.
Powstał problem, czy abp Muszyński, jako prymas nie będący kardynałem,
ma nosić strój arcybiskupi (fioletowy) czy kardynalski (purpurowy). -
Arcybiskup Muszyński będzie korzystał z przywileju papieskiego i jako
prymas Polski będzie używał purpury kardynalskiej - wyjaśnia portalowi
tvp.info ks. Zbigniew Przybylski, rzecznik prasowy Kurii Metropolitarnej
w Gnieźnie.
Przekazanie przez kard. Glempa tytułu prymasowskiego do Gniezna nie
wymaga żadnej papieskiej nominacji. - Nie należy się spodziewać żadnego
dodatkowego aktu prawnego ze strony Stolicy Apostolskiej, gdyż list
Benedykta XVI z 1 listopada 2006 roku rozstrzygnął już kwestię
prymasostwa w Polsce i termin przejęcia urzędu - dodaje ks. Przybylski.
Jak ustalił portal tvp.info, uroczystość inauguracji urzędu
prymasowskiego przez abp. Muszyńskiego odbędzie się 19 grudnia. Od tego
dnia kard. Glemp będzie używał tytułu „Prymas senior”.
W Polsce po raz pierwszy dochodzi do sytuacji, w której prymas
przechodzi na emeryturę i przekazuje swój urząd następcy (poprzednicy
kard. Glempa pełnili go dożywotnio). Pierwszy raz od 1946 roku prymas
będzie też rezydował poza Warszawą.
Tradycyjnie tytuł prymasa Polski (obecnie wyłącznie honorowy)
przysługuje arcybiskupom gnieźnieńskim, jednak od 1946 roku do 1992 roku
metropolita gnieźnieński był równocześnie arcybiskupem stolicy - dlatego
kolejni prymasi rezydowali w Warszawie. Później Stolica Apostolska
pozostawiła ten tytuł kard. Glempowi jako "kustoszowi relikwii św.
Wojciecha", zaznaczając jednak, że w przyszłości będą się nim
posługiwali nie metropolici warszawscy, lecz gnieźnieńscy.
Ukończenie przez kard. Glempa osiemdziesiątego roku życia wiąże się też
z tym, że straci on prawo do udziału w konklawe. Oznacza to, że w
wyborze papieża będzie mogło uczestniczyć tylko trzech Polaków:
kardynałowie Stanisław Dziwisz. Stanisław Ryłko i Zenon Grocholewski.
Tego prawa nie mają natomiast Henryk Gulbinowicz, Franciszek Macharski,
Stanisław Nagy, Andrzej Maria Deskur oraz Marian Jaworski.
Marcin Dzierżanowski (tvp.info)
Kulisy rezygnacji Bieleckiego - nie odszedł dobrowolnie
Jan Krzysztof Bielecki nie zrezygnował ze stanowiska prezesa Pekao SA
dobrowolnie - ustalił "Wprost". Dymisję złożył pod naciskiem Włochów z
UniCredit. Powodem miały być pogarszające się wyniki polskiego banku i
coraz większe zaangażowanie prezesa w sprawy polityczne.
O możliwym odejściu ze stanowiska Jana Krzysztofa Bieleckiego mówiło się
już w połowie listopada 2009 roku w Rzymie, podczas walnego zgromadzenia
akcjonariuszy UniCredit, którego częścią jest Pekao.
Po połączeniu z BPH w 2007 roku Pekao SA był największą polską
instytucją finansową. Jeszcze w 2008 roku górował nad konkurentami w
najważniejszych kategoriach - liczbie udzielonych kredytów, przyjętych
depozytów i wartości aktywów. Dziś kurczy się w oczach. Tylko wartość
aktywów Pekao zmniejszyła się ze 132 mld zł na koniec roku 2008 do 124
mld zł.
Włoskim szefom UniCredit zaczęło przeszkadzać, że prezes Pekao SA coraz
częściej zaczyna się udzielać w polityce - twierdzą informatorzy "Wprost".
Sam Bielecki nie chciał tego komentować. Tajemnicą poliszynela jest
jednak, że to jedna z najbardziej wpływowych postaci w otoczeniu
obecnego rządu. W dodatku w jednym z wywiadów Bielecki sugerował, że
gdyby pojawiła się odpowiednia propozycja, mógłby wrócić do polityki.
(IAR)
Sobota, 2009-11-28
Czubaj tegorocznym
laureatem Nagrody Wielkiego Kalibru
Mariusz Czubaj, autor książki "21:37", otrzymał tegoroczną Nagrodę
Wielkiego Kalibru dla najlepszej polskiej powieści kryminalnej lub
sensacyjnej wydanej w 2008 r. Nagrodę wręczono we Wrocławiu podczas
Międzynarodowego Festiwalu Kryminału.
Tegoroczna nagroda ma wartość 25 tys. zł. Ufundowana została przez
prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza.
W tegorocznej edycji do nagrody zostało nominowanych siedem powieści:
"21:37" Mariusza Czubaja, "Wilcza wyspa" Tomasza Konatkowskiego, "Aleja
samobójców" Marka Krajewskiego i Mariusza Czubaja, "Elektryczne perły"
Konrada T. Lewandowskiego, "Jedenaście" Marcina Świetlickiego, "Zabili
mnie we wtorek" Piotra Wereśniaka oraz "Komisarz Maciejewski. KinoVenus"
Marcina Wrońskiego .
"21:37" Mariusza Czubaja rozpoczyna cykl powieści kryminalnych "Polski
psychopata", których głównym bohaterem jest komisarz Rudolf Heinz.
Komisarz zajmuje się tropieniem sprawców najbardziej brutalnych i
tajemniczych przestępstw. Wiosną 2007 r. Rudolf Heinz dołącza do
specjalnej grupy operacyjnej, która ma wyjaśnić sprawę makabrycznego
morderstwa dwóch młodych mężczyzn - studentów seminarium duchownego. W
kontekście morderstwa pojawiają się dwie tytułowe liczby - 21 i 37.
Jak pisze wydawca powieści, Wydawnictwo W.A.B, "21:37" to klasyczny
kryminał osadzony w polskich współczesnych realiach. "Napisany z
mistrzowską precyzją i antropologiczną wyobraźnią. A komisarz Heinz -
niczym inspektor Maigret Simenona - nie spocznie, póki nie wyjaśni
każdej, najbardziej nawet demonicznej zagadki".
Nagroda Wielkiego Kalibru przyznawana jest od 2004 r. Otrzymuje ją autor
najlepszej powieści kryminalnej lub sensacyjnej, która została wydana w
roku poprzedzającym przyznanie wyróżnienia. W 2004 r. jako pierwszy
Nagrodę Wielkiego Kalibru otrzymał Marek Krajewski za powieść "Koniec
świata w Breslau".
W tym roku organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Kryminału po raz
pierwszy przyznali również Nagrodę Małego Kalibru, którą otrzymują autor
lub instytucja szczególnie zasłużeni dla promowania literatury
kryminalnej wśród dzieci i młodzieży. Laureatem tego wyróżnienia zostało
Wydawnictwo W.A.B.
W ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału, który potrwa we Wrocławiu
do czwartku odbywają się spotkania z autorami, warsztaty literackie,
wykłady, panele dyskusyjne i projekcjie filmów kryminalnych.
(PAP)
Znaleźli Jagdpanzera IV - to "historyczny rarytas"
Pozostałości po zniszczonym, niemieckim niszczycielu czołgów Jagdpanzer
IV znaleziono w Poznaniu w okolicy Cytadeli. Zdaniem kpt. Tomasza
Ogrodniczuka, kustosza Muzeum Broni Pancernej w Centrum Szkolenia Wojsk
Lądowych, znalezisko jest historycznym rarytasem.
Jagdpanzer IV został prawdopodobnie zniszczony podczas walk o Poznań w
1945 roku. Wykopany i wydobyty w sobotę pojazd po pracach
konserwacyjnych stanie w poznańskim Muzeum Broni Pancernej.
- Zadzwoniła do mnie właścicielka posesji, która mieszka w okolicy
poznańskiej Cytadeli, mówiąc, że ma w ogródku zakopany czołg,
prawdopodobnie T-34. Po ustaleniach z konserwatorami zabytków
przystąpiliśmy do prac wydobywczych. Wtedy tym niby radzieckim pojazdem
okazał się pojazd niemiecki - powiedział Ogrodniczuk.
Jak dodał, znalezisko jest pewnego rodzaju sensacją, bo w żadnych
historycznych źródłach dotyczących bitwy o Poznań taki pojazd nie
występuje.
- Dla nas wszystkich to jest zaskoczenie, teraz będziemy dochodzić do
tego, skąd ten pojazd mógł się znaleźć przy Cytadeli. Takie pojazdy to
rzadkość w zbiorach muzealnych w Polsce - powiedział.
Znalezisko zostanie zmontowane i trafi na muzealną ekspozycję. Jak
zaznaczył kpt. Ogrodniczuk nie ma szans, by pojazd przywrócić do dawnej
świetności. - Złożymy tylko te elementy, które zostaną wydobyte. Pojazd
jest dość poważnie uszkodzony, lufa jest u wylotu rozdęta, uszkodzony
jest oporopowrotnik. Znalezione elementy to przednia płyta pancerna,
jarzmo armaty, kawałek działa i cała komora nabojowa - wyjaśnił.
Wykopanego Jagdpanzera IV będzie można zobaczyć w Muzeum Broni Pancernej
prawdopodobnie za kilka tygodni.
Jagdpanzer IV to niemieckie działo pancerne z okresu II wojny światowej.
Używane było głównie jako niszczyciel czołgów. Pojazd miał prawie 26
ton, 8,5 m długości i 3 m szerokości, uzbrojony był w armatę kalibru 75
mm. Załogę stanowiły cztery osoby.
Poznańska placówka muzealna ma duże doświadczenie w przywracaniu do
życia wykopanych pojazdów z czasów II wojny światowej. We wrześniu w
poznańskim Muzeum Broni Pancernej pokazano odrestaurowane działo
Sturmgeschuetz IV wyciągnięte w 2008 roku z rzeki Rgilewki w gminie
Grzegorzew.
Konstruktorzy pracowali przy nim przez wiele miesięcy, by doprowadzić je
do stanu sprzed ponad 60 lat. Po renowacji pojazd jeździ, można też z
niego strzelać.
(PAP)
Piątek,
2009-11-27
Antoni Macierewicz
zaskarżył Traktat z Lizbony
Poseł PiS Antoni Macierewicz zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego.
Chce wydania orzeczenia, że Traktat z Lizbony jest niezgodny z
Konstytucją RP. Pod wnioskiem podpisało się 61 posłów PiS i dwóch
niezrzeszonych.
Autorzy wniosku twierdzą - jak napisano w uzasadnieniu - że Traktat z
Lizbony jest niezgodny z zasadą pierwszeństwa polskiej konstytucji przed
każdym innym unormowaniem prawnym. Wnioskodawcy twierdzą również, że
przepisy Traktatu mogą doprowadzić do sytuacji, że Polska będzie musiała
zaakceptować rozstrzygnięcia unijnych organów, nawet jeśli polskie
władze nie będą ich akceptować. Taka sytuacja zaś - ich zdaniem - godzi
w zasadę suwerenności narodu, który bezpośrednio lub przez swoich
przedstawicieli, czyli władze, decyduje o sprawach swego państwa.
Autorów wniosku niepokoi zmiana regulacji wynikających z innych
traktatów, zwłaszcza rezygnacja z systemu nicejskiego, korzystniejszego
z polskiego punktu widzenia. - Rzeczpospolita może znaleźć się w
sytuacji, że nie akceptując danej zmiany ustawowej, będzie musiała ją
przyjąć - mówi Antoni Macierewicz.
Wnioskodawcy zaskarżyli art. 1 i 2 Traktatu Lizbońskiego "w tym
zakresie, w jakim zmienione przez niego artykuły Traktatu o UE
dopuszczają stanowienie przez Radę Unii Europejskiej wbrew stanowisku RP
aktów prawnych obowiązujących na terytorium RP lub wiążących ją w
stosunkach zewnętrznych".
Według wnioskodawców przepisy te są niezgodne z art. 90 ust. 1 i 3
Konstytucji RP. Przewiduje on, że RP może na podstawie umowy
międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej kompetencje
organów władzy państwowej w niektórych sprawach oraz, że wyrażenie zgody
na ratyfikację takiej umowy może być uchwalone w referendum
ogólnokrajowym.
Ponadto, jak podkreślono, przepisy art. 1 i 2 Traktatu są niezgodne z
przepisem ustawy zasadniczej, stanowiącym, że konstytucja jest
najwyższym prawem RP. "W szczególności oznacza to niezgodność z wyrażoną
w preambule Konstytucji RP zasadą suwerennego i demokratycznego
stanowienia Rzeczypospolitej Polskiej o losie Ojczyzny oraz zasadą
nadrzędności Konstytucji RP nad wszelkim prawem obowiązującym w RP" -
czytamy w uzasadnieniu wniosku.
Równocześnie wnioskodawcy - na wypadek gdyby TK nie orzekł o
niezgodności z konstytucją zaskarżonych przez nich postanowień Traktatu
- zwracają się o orzeczenie niezgodności z ustawą zasadniczą art. 1
ustawy o ratyfikacji Traktatu z Lizbony. - Ustawa zezwoliła na
ratyfikację, nie wskazując na konieczność dołączenia do Traktatu ustaw
okołotraktatowych, które pozwoliłyby na akceptację unijnego
ustawodawstwa podejmowanego większością głosów poprzez uprzednie
przyjmowanie ustaw sejmowych - powiedział Macierewicz.
- Aby Traktat mógł być uznany za zgodny z konstytucją, musiałyby istnieć
ustawy okołotraktatowe, które mówiłyby, że przed rozważaniem przez
przedstawiciela Polski wniosku, który jest głosowany większością w Unii
Europejskiej, każdorazowo musiałaby być ustawa sejmu, senatu lub
referendum, dokładnie tak jak jest w Niemczech i Czechach - mówił
Macierewicz.
W Niemczech w związku z Traktatem Lizbońskim parlament przyjął ustawy
kompetencyjne. Bundestag będzie m.in. wyrażał zgodę w przypadku
przeniesienia kompetencji na UE w takich dziedzinach jak prawo karne,
polityka obronna, ochrona środowiska, prawo rodzinne w aspekcie
transgranicznym czy prawo pracy i sprawy socjalne, a także w przypadku
zastosowania tzw. klauzuli elastyczności, która daje UE możliwość
podejmowania działań w sferach nieprzewidzianych traktatem.
Macierewicz przyznał, że miał wątpliwości, czy można złożyć wniosek do
Trybunału, w sytuacji gdy - jak to jest obecnie - Traktat z Lizbony nie
jest jeszcze opublikowany w polskim Dzienniku Ustaw. - Brałem to pod
uwagę. Po opublikowaniu w Dzienniku Ustaw UE takie wątpliwości powinny
ustąpić. Czekanie w nieskończoność byłoby nieracjonalne - podkreślił.
Macierewicz zaznaczył, że gdyby wniosek był zakwestionowany ze względów
formalnych, złoży go ponownie, po publikacji Traktatu w polskim
Dzienniku Ustaw.
W ocenie posła PiS, jeżeli Trybunał nie przychyli się do wniosku, to
"popełni samobójstwo", bo pozbawi się kompetencji do orzekania o
zgodności unijnego prawa z konstytucją i przyjmie jego wyższość nad
polskim ustawodawstwem.
Podobny wniosek do TK ma przygotowany grupa senatorów PiS. Jak
powiedział senator Piotr Andrzejewski ze złożeniem wniosku czekają do
czasu opublikowania Traktatu z Lizbony w polskim Dzienniku Ustaw.
(PAP)
Już wiadomo, kto zastąpi Janusza Lewandowskiego w PE
Marszałek województwa pomorskiego Jan Kozłowski wejdzie na miejsce
Janusza Lewandowskiego do Parlamentu Europejskiego (PE). Z kolei
Kozłowskiego na stanowisku marszałka zastąpi dotychczasowy wicemarszałek
- Mieczysław Struk. Takie zmiany szykują się po wyborze Lewandowskiego
na komisarza do spraw budżetu UE.
W ostatnich wyborach do europarlamentu Jan Kozłowski (PO), pod względem
liczby zdobytych głosów, znalazł się na trzecim miejscu w okręgu
obejmującym woj. pomorskie. Wyprzedzili go Janusz Lewandowski i Jarosław
Wałęsa, którzy dostali się do PE.
Po tym, jak przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso ogłosił, że
Lewandowski ma objąć tekę komisarza do spraw budżetu UE, jego miejsce w
PE automatycznie zajmie Kozłowski. Funkcję tę będzie mógł objąć 1 lutego
(wcześniej propozycja Barroso dotycząca Lewandowskiego musi uzyskać
aprobatę PE).
Jan Kozłowski powiedział, że zaraz po tym, jak PE formalnie zatwierdzi
zaproponowany przez Barroso podział tek między komisarzy, złoży on
rezygnację z fotela marszałka. - Będzie to automatyczne z rezygnacją
całego zarządu - zaznaczył.
Jak dodał, po jego rezygnacji, sejmik wybierze nowego marszałka, a ten
zaproponuje nowych członków zarządu (będą oni musieli zostać także
zatwierdzeni przez sejmik).
Według Kozłowskiego, z góry wiadomo, iż nowym marszałkiem woj.
pomorskiego zostanie dotychczasowy wicemarszałek - Mieczysław Struk. -
PO ma w sejmiku większość i już dawno uzgodniliśmy kandydaturę pana
Struka, którą zresztą zaaprobował także premier Tusk - powiedział
Kozłowski.
63-letni Kozłowski jest absolwentem Wydziału Budowy Maszyn Politechniki
Gdańskiej. W latach 1969-72 był pracownikiem naukowo-dydaktycznym
Politechniki Gdańskiej. Następnie pełnił funkcję kierownika w Centrum
Techniki Okrętowej w Gdańsku, gdzie był jednym z założycieli
Solidarności. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniono go z pracy za
niepodpisanie deklaracji lojalności wobec władz.
W latach 1992-98 był prezydentem Sopotu. W latach 1998-2001 pełnił
funkcję wiceprezesa Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu. Od 2003 roku, już
drugą kadencję, pełni funkcję marszałka województwa pomorskiego. W tym
samym roku został wybrany na przewodniczącego pomorskiej Platformy
Obywatelskiej, którą to funkcję pełni do dzisiaj.
Po objęciu mandatu europosła Kozłowski ma zamiar walczyć o jak
najkorzystniejszy dla Polski podział środków unijnych na lata 2014-2020.
- Biorąc pod uwagę fakt, że Jerzy Buzek jest przewodniczącym PE, a
Janusz Lewandowski będzie komisarzem do spraw budżetu, możemy być
skuteczni - powiedział Kozłowski.
(PAP)
Czwartek, 2009-11-26
Miał odebrać order od L.
Kaczyńskiego; czuje się poniżony
Znany rosyjski dziennikarz i obrońca praw człowieka Aleksander
Podrabinek nie odbierze Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej od
Lecha Kaczyńskiego. Jak napisał w liście otwartym do polskiego
prezydenta, "szokującą okolicznością" jest, że zgodę na jego odznaczenie
musi wydać prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew. Kancelaria Prezydenta RP
wyjaśnia w specjalnym komunikacie: "przepisy niektórych państw
przewidują konieczność uzyskania zgody władz tych państw na przyjęcie
przez ich obywateli odznaczeń państwowych państw obcych".
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej w ubiegłym tygodniu podjął decyzję o
uhonorowaniu zasług 17 działaczy zasłużonych w działalności na rzecz
przemian demokratycznych w Europie Środkowo-Wschodniej i wspierających
dążenia niepodległościowe Polski. Był wśród nich także Podrabinek.
Jak wyjaśnia kancelaria prezydenta z tej grupy 14 osób odebrało
odznaczenia 20 listopada br. w Belwederze. Pozostałe 3 osoby są
obywatelami państw, w których wymagana jest zgoda władz tych państw na
przyjęcie przez ich obywateli odznaczeń państwowych państw obcych.
Przepisy takie obowiązują m.in. w Białorusi, Federacji Rosyjskiej, ale
również w Kanadzie, Republice Francuskiej, Republice Włoskiej, Wielkiej
Brytanii i Irlandii Północnej i innych.
Zgodnie z obowiązującym prawem - tłumaczy Kancelaria Prezydenta RP -
wystąpiono do Ministerstwa Spraw Zagranicznych o podjęcie niezbędnych
kroków w celu uzyskania wymaganej zgody. Procedura jej uzyskania trwa.
Po potwierdzeniu przez MSZ uzyskania takiej zgody możliwe będzie
podpisanie postanowienia przez Prezydenta RP i przekazanie odznaczeń.
"Podczas ceremonii - wspomina w liście Podrabinek - okazało się, że
wręczenie orderu opóźni się, ponieważ zgody nie wyraził prezydent Rosji
Dmitrij Miedwiediew. Okazało się, że istnieją dwustronne porozumienia
przewidujące taką procedurę. Jest to dla mnie szokująca okoliczność,
dlatego mimo wdzięczności wobec pana prezydenta za honor, jestem
zmuszony odmówić przyjęcia nagrody - podkreśla w liście Podrabinek.
W liście otwartym do Lecha Kaczyńskiego Podrabinek napisał: "Proszę
przyjąć wyrazy mojego szczerego współczucia dla narodowej niezależności
i suwerenności Polski, skoro wręczenie obcym obywatelom polskich
odznaczeń państwowych wymaga zgody dyktatorów i prezydentów, którzy we
własnych krajach nie mają społecznej legitymacji".
W czwartek rozgłośni "Echo Moskwy" dziennikarz uznał za
"niedopuszczalne", że władze polskie, które chcą go nagrodzić, "pytają o
zgodę prezydenta Miedwiediewa". - Uważam to za poniżające - powiedział
Podrabinek.
Podrabinek wywołał wściekłość zbliżonego do Kremla ruchu młodzieżowego
"Nasi", potępiając w swym artykule mera Moskwy, który nakazał
przemianować otwartą w lipcu w Moskwie restaurację "Antysowiecka" na
"Sowiecka". Władze tłumaczyły, że nazwa obraża starsze pokolenie Rosjan.
(PAP)
Wstrząsający raport nt. tragedii w kopalni "Wujek-Śląsk"
W kopalni "Wujek-Śląsk", gdzie we wrześniu zapłon i wybuch metanu zabiły
20 górników, złamano procedury dotyczące przebywania ludzi w strefach
szczególnego zagrożenia. 12 ofiar tragedii było w miejscach, gdzie w
ogóle nie powinno ich być - ustaliła komisja Wyższego Urzędu Górniczego
(WUG).
Wyjaśniająca przyczyny katastrofy komisja zebrała się w Katowicach na
czwartym posiedzeniu. Eksperci potwierdzili wcześniejsze przypuszczenia,
że stosowane w rejonie wypadku urządzenia elektryczne były w złym
stanie. Prawdopodobnie któreś z nich dało iskrę, która zapaliła metan.
O tym, że w rejonie katastrofy w rudzkiej kopalni było więcej górników,
niż przewidują to przepisy, mówiono już krótko po katastrofie. Komisja
WUG potwierdziła, że tak było, jednak ustalenie szczegółów wymagało
m.in. żmudnych przesłuchań świadków. Jak dotąd przesłuchano ponad 120
osób, niektóre wielokrotnie. 33 z nich to poszkodowani w katastrofie.
Rzecznik WUG Krzysztof Król poinformował, że w strefie, gdzie powinny
przebywać maksymalnie trzy osoby, było ich siedem - wszyscy zginęli. W
innym miejscu, gdzie były 23 osoby, ze względu na zagrożenie tąpaniami
nie powinno być nikogo. Pięciu górników z tej grupy zginęło. Komisja
wyjaśnia, kto i dlaczego skierował górników w ten rejon, z naruszeniem
przepisów.
- Można jednoznaczne powiedzieć, że jest to nieprawidłowość, która
wykraczała poza przepisy i ustalenia, jakie kopalnia miała w tym
zakresie. To, że było tyle osób w strefach, w których nie powinni być,
oraz to, w jakim stanie był sprzęt, na pewno jest zaniedbaniem.
Natomiast jest zbyt wcześnie, żeby jednoznacznie wyrokować co do winy i
ostatecznej przyczyny katastrofy - ocenił Król.
Badania ekspertów, którzy zbadali dotąd trzy czwarte zabranych po
wypadku do laboratoriów podziemnych urządzeń, potwierdziły bardzo zły
stan techniczny wielu z nich. - Były uszkodzone, nie spełniały wymogów
ognioszczelności, nie miały obudowy przeciwwybuchowej. Każde z tych
urządzeń, czy nawet kabli albo złączek, mogło spowodować zapłon metanu -
powiedział Król, zastrzegając, że wciąż nie ma pewności, czy tak właśnie
było.
Eksperci umiejscowili zapłon metanu między połową ściany wydobywczej a
jej wylotem. Dokładnego miejsca wciąż nie określono. Już wcześniej
badania (m.in. pobranych prób pyłu węglowego) wykazały, że zapalenie
nastąpiło w ścianie, gdzie przedostał się metan ze zrobów (miejsca po
eksploatacji węgla). Przemieszczając się w kierunku zrobów płomień mógł
napotkać większą ilość metanu i doszło do wybuchu. Potem miało także
miejsce wypalenie, choć nie wybuch, pyłu węglowego.
Do kolejnego posiedzenia komisji, które zaplanowano na początek
stycznia, będą zbadane urządzenia z rejonu, gdzie prawdopodobnie
nastąpił zapłon. Będzie też sprawdzone, które z nich były wówczas pod
napięciem oraz które kable były podłączone. - Być może pozwoli to na
wskazanie konkretnego urządzenia, czyli miejsca, gdzie ten zapłon mógł
nastąpić - wyjaśnił Król.
Komisja docieka także, skąd w wyrobisku pojawiła się nagle duża ilość
metanu. Zaplanowano m.in. symulację pod ziemią, z wykorzystaniem takiego
samego wentylatora, jak pracował wówczas. Chodzi o sprawdzenie jego
oddziaływania na przepływ powietrza i stwierdzenie, czy mogło to
zaburzyć stabilizację układu wentylacyjnego. Komisja ma zakończyć prace
do końca marca.
Obecnie ściana, gdzie doszło do katastrofy, jest odizolowana od
pozostałych wyrobisk specjalnymi tamami. Druga ściana, w pobliżu, ruszy,
gdy zostaną spełnione warunki bezpieczeństwa. Jeden z ważniejszych to
ograniczenie wielkości wydobycia o ponad 30 proc.
Innym warunkiem eksploatacji w tym miejscu jest skrócenie chodników
przyścianowych do 3-4 metrów. Komisja wyjaśniająca przyczyny katastrofy
ustaliła wcześniej, że chodniki przy feralnej ścianie były znacznie
dłuższe niż przewidywał projekt techniczny. Mógł tam gromadzić się
metan. Stąd m.in. warunek, by tym razem chodniki były odpowiednio
krótkie.
Zdecydowano także o zwiększeniu w przywracanej do eksploatacji ścianie
liczby czujników metanu z 9 do 12 i wprowadzenie dodatkowego,
dźwiękowego sygnału w sytuacji, kiedy stężenie metanu będzie zbliżać się
do niebezpiecznego poziomu. Obecnie przy stężeniu ok. 2% czujniki
odcinają prąd do pracujących pod ziemią urządzeń. Tak będzie nadal, ale
o zbliżaniu się takiego momentu górnicy dowiedzą się odpowiednio
wcześniej, z sygnału dźwiękowego.
Do zapalenia i wybuchu metanu w kopalni doszło 18 września 1050 metrów
pod ziemią. W dniu wypadku zginęło 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w
następnych dniach w szpitalach. Rannych zostało ponad 30 osób.
Kilkanaście z nich nadal leczonych jest w Centrum Leczenia Oparzeń w
Siemianowicach Śląskich. Przyczyny katastrofy, oprócz komisji WUG,
wyjaśnia także prokuratura.
(PAP)
Polscy duchowni biją na alarm: to godzina próby dla wiary
- To godzina próby dla naszej wiary. Biskupi i katolicy nie mogą milczeć
- tak o wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w
sprawie dopuszczalności obecności symboli religijnych w miejscach
publicznych powiedział przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp
Józef Michalik.
Episkopat Polski wyraził swój protest wobec wyroku Europejskiego
Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, dotyczącego obecności symboli
religijnych w miejscach publicznych. Na początku listopada Trybunał
orzekł, że wieszanie krzyży w klasach to naruszenie "prawa rodziców do
wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami" oraz "wolności
religijnej uczniów".
- Krzyż to nie tylko ozdoba i kultura. To najważniejszy moment w
historii, gdy Jezus umarł za nas na krzyżu. Ten wyrok musiał nas
wszystkich zaboleć - mówił arcybiskup Józef Michalik po zakończeniu
obrad Konferencji Episkopatu Polski na Jasnej Górze. Jak dodał, "dziś
krzyż jest przeszkodą, a jutro będzie człowiek o niebieskich oczach albo
czarnych oczach, albo długim nosie".
- Ja wiem, za co mego ojca zwalniali z pracy, gdy nie chciał zgodzić się
na zdjęcie krzyża w biurze, w którym pracował. Trzeba było robić różne
preteksty, urządzać drugie malowanie biura, żeby ten krzyż zdjąć. Myśmy
przechodzili różne "Włoszczowe", które nam dawały lekcje, jak się
zachowywać w takich sytuacjach - mówił przewodniczący KEP (w 1984 roku
we Włoszczowie skazano dwóch księży za kierowanie strajkiem młodzieży z
tamtejszego Zespołu Szkół Zawodowych; w proteście przeciw konfiskacie
symboli religijnych uczniowie bojkotowali zajęcia i okupowali szkołę;
niektórych z nich relegowano ze szkoły, innych nie dopuszczono do
matury; księża zostali w 1990 r. uniewinnieni przez Sąd Najwyższy).
Abp Michalik wyraził uznanie i podziękował europosłom, którzy zwrócili
się o zachowanie "wolności dla prezentowania krzyży w przestrzeni
publicznej".
W komunikacie, wydanym po zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu
Polski, hierarchowie wyrazili sprzeciw wobec przejawów wrogości wobec
znaku krzyża, jakie przy okazji orzeczenia Trybunału miały miejsce w
Polsce. Według biskupów, prawa niewierzącej mniejszości powinny być
łączone z obowiązkiem respektowania praw większości ludzi wierzących.
"Nie wolno ranić uczuć osób, dla których krzyż jest symbolem
największych wartości" - stwierdzili hierarchowie.
Podziękowali również wszystkim osobom zaangażowanym w obronę życia
poczętego. Szczególną wdzięczność wyrazili tym spośród polskich
parlamentarzystów oraz profesorów i lekarzy, którzy działają na rzecz
całkowitej ochrony życia ludzkiego i prawnego zakazu stosowania
zapłodnienia in vitro.
Podczas uroczystej Mszy św. w Kaplicy Jasnogórskiej biskupi podziękowali
kardynałowi Józefowi Glempowi za jego długoletnią posługę Prymasa
Polski. Wyrazili także wdzięczność abp. Józefowi Kowalczykowi za
20-letnią misję Nuncjusza Apostolskiego w Polsce.
(PAP)
|
|
INDEX
|