Środa, 2010-05-12
75. rocznica śmierci Józefa Piłsudskiego
75 lat temu zmarł Józef Piłsudski, uznawany za jedną z najwybitniejszych
postaci w historii Polski. W warszawskiej Archikatedrze św. Jana została
odprawiona msza w intencji Marszałka, a na warszawskim placu Piłsudskiego
złożono kwiaty pod pomnikiem Marszałka i pod Grobem Nieznanego Żołnierza.
Mszę w archikatedrze w intencji Marszałka i jego żołnierzy odprawił o.
Eustachy Rakoczy z Jasnej Góry. W uroczystym apelu na placu Piłsudskiego
uczestniczyli kombatanci, uczniowie szkół im. Józefa Piłsudskiego z całej
Polski, członkowie organizacji "Strzelec" oraz Związku Piłsudczyków.
Orkiestra wojskowa zagrała "Pierwszą Brygadę". Obecna była także córka
Marszałka - Jadwiga Piłsudska-Jaraczewska i jego wnuk Krzysztof Jaraczewski.
Obecny był też minister obrony narodowej Bogdan Klich.
Podczas uroczystości pod pomnikiem Marszałka Prezes Związku Piłsudczyków Jan
Kasprzyk powiedział, że w środę podpisano porozumienie o współpracy pomiędzy
Związkiem Piłsudczyków oraz Związkiem Strzeleckim "Strzelec". - Celem
porozumienia jest nawiązanie współpracy w celu kształtowania wśród młodzieży
i dorosłych postaw patriotycznych, przypominanie o szczytnych tradycjach
oręża polskiego - powiedział Kasprzyk.
Po południu przy Belwederze zostanie odsłonięta wystawa plenerowa
przygotowana przez Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Warszawskie
obchody rocznicy śmierci Marszałka zakończy wieczorny koncert w Filharmonii
Narodowej, podczas którego wystąpi Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus.
Józef Piłsudski zmarł 12 maja 1935 roku. Był politykiem, dowódcą wojskowym,
twórcą tzw. rządów sanacyjnych w II Rzeczpospolitej wprowadzonych w 1926 po
zamachu stanu.
Z jego osobą jest związanych wiele przełomowych wydarzeń w historii Polski.
W latach 1914 - 1916 dowodził Pierwszą Brygadą Legionów Polskich. W czasie I
wojny światowej był komendantem Legionów, a jego powrót do ojczyzny 10
listopada 1918 roku stał się sygnałem do ogłoszenia niepodległości Polski.
Jako Naczelny Wódz Wojska Polskiego Józef Piłsudski zorganizował w 1919 roku
zbrojny opór przeciwko najazdowi bolszewickiemu. Dowodził w rozstrzygającej
o losach wojny i o niepodległości Polski zwycięskiej Bitwie Warszawskiej w
sierpniu 1920 roku.
W 1923 roku po zamordowaniu prezydenta Gabriela Narutowicza Piłsudski
wycofał się z czynnego życia politycznego i przeniósł do Sulejówka pod
Warszawą, gdzie oddał się pracy literackiej.
Pogarszająca się sytuacja polityczna kraju i niepokoje społeczne sprawiły,
że Piłsudski zdecydował się wrócić do czynnej polityki. 12 maja 1926 roku na
czele wiernych sobie oddziałów Marszałek wkroczył do Warszawy i zmusił do
ustąpienia zarówno rząd, jak i gabinet prezydenta Stanisława
Wojciechowskiego. Przewrót majowy rozpoczął w historii Polski okres zwany "sanacją".
Piłsudski świadomy ograniczonych kompetencji prezydenta zrezygnował z tej
funkcji i objął tekę ministra spraw wojskowych, przewodniczącego Rady
Wojennej i Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Dwukrotnie pełnił też urząd
premiera.
12 maja 1935 roku Piłsudski zmarł na raka wątroby. Jego śmierć dla
wszystkich była zaskoczeniem. Pogrzeb Marszałka stał się manifestacją
narodową. Ciało zostało pochowane w krypcie św. Leonarda Katedry na Wawelu,
serce zaś zgodnie z pozostawionym przez niego testamentem umieszczono w
srebrnej urnie i przewieziono do Wilna, gdzie spoczęło w grobie jego matki,
na cmentarzu "na Rossie".
(IAR)
Rosjanie: Polacy to nie marionetki USA, to lider regionu
W stosunkach między Moskwą i Warszawą wciąż zachodzą ruchy tektoniczne;
wydarzenia, które były nie do pomyślenia jeszcze rok temu, następują jedno
po drugim - pisze wielkonakładowy "Moskowskij Komsomolec". "Przy całym swoim
proamerykanizmie Polacy nie są marionetkami Waszyngtonu (...) Polska jest
liderem regionu" - dodaje gazeta.
"W czasie niedawnych obchodów (65. rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi
Niemcami) w składzie jednej delegacji z p.o. prezydenta Polski (Bronisławem
Komorowskim) w Moskwie pojawił się ostatni komunistyczny przywódca tego
kraju Wojciech Jaruzelski. Jednocześnie znany w przeszłości z nienawiści do
Kremla brat nieżyjącego prezydenta Jarosław Kaczyński zwraca się do Rosjan
ze wzruszającym apelem o przyjaźń" - wyjaśnia gazeta.
Pozytywne emocje i pojednanie
Zdaniem "Moskowskiego Komsomolca", "część polskich elit jest gotowa pozwolić,
by historia była po prostu historią". "Co więcej, jak pokazały wydarzenia
ostatnich dni, ostre i otwarte atakowanie Rosji uważane jest wśród polskich
polityków za zły ton" - konstatuje ta sympatyzująca z rosyjskim prezydentem
Dmitrijem Miedwiediewem gazeta.
"Moskowskij Komsomolec" określa orędzie lidera PiS do Rosjan jako "przepojony
emocjami apel o pojednanie" i odnotowuje, że "oponenci natychmiast oskarżyli
kandydata na prezydenta Polski Kaczyńskiego o cynizm".
"Nawet jeśli to cynizm, to co z tego? Dwaj główni pretendenci na urząd
prezydenta przynajmniej w słowach są zwolennikami historycznego pojednania
Warszawy i Moskwy - oto co w tym momencie jest ważne" - podkreśla gazeta.
Polacy to nie marionetki Waszyngtonu, to lider regionu
"Moskowskij Komsomolec" zauważa, że "polsko-rosyjskie pojednanie nie jest
izolowanym procesem". "Przy całym swoim proamerykanizmie Polacy nie są
marionetkami Waszyngtonu. Jednak jeśli się głębiej zastanowić, to ocieplenie
między Moskwą i Warszawą jest bezpośrednim efektem rosyjsko-amerykańskiego 'resetu'"
- wskazuje gazeta.
"Moskowskij Komsomolec" tłumaczy, że "rezygnacja (prezydenta USA Baracka)
Obamy z planów rozmieszczenia tarczy antyrakietowej w Polsce i poszerzenia
NATO o Ukrainę i Gruzję usunęła dwa elementy, które powodowały napięcie w
stosunkach rosyjsko-polskich, i pozwoliła obu krajom zająć się leczeniem
wspólnych historycznych ran".
"Co będzie, jeśli władze w Waszyngtonie po kolejnych wyborach nagle się
zmienią i Republikanie znów zajmą się budową kordonu sanitarnego wokół
Moskwy? Bądźmy realistami. W naszych relacjach z Warszawą też mogą znów
zacząć wiać inne wiatry" - pisze gazeta.
Według "Moskowskiego Komsomolca", Moskwa powinna teraz "maksymalnie
wykorzystać czas, który ma do dyspozycji, by chociaż spróbować sprawić, aby
korzystne zmiany w stosunkach z Warszawą stały się nieodwracalne". "Należy
pamiętać, że Polska jest nieformalnym liderem politycznym Europy Wschodniej"
- zaznacza gazeta.
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego do Rosjan odnotowuje także inna
wielkonakładowa gazeta - "Komsomolskaja Prawda". "Zadziwiające jest to, że
bracia Kaczyńscy zawsze słynęli z antyrosyjskich wystąpień. Przeciwnicy już
oskarżyli Kaczyńskiego o uprawianie reklamy przed wyborami prezydenta Polski
20 czerwca. Wszak rozważania o 'odwilży' w relacjach z Rosją są dzisiaj
wśród Polaków bardzo popularne" - pisze "Komsomolskaja Prawda".
Natomiast dziennik "Wriemia Nowostiej" konstatuje, że "polsko-rosyjskie
zbliżenie, które zarysowało się w ostatnich tygodniach, znalazło
odzwierciedlenie również w kampanii prezydenckiej". "Jedni wykorzystują je
do poważnej poprawy stosunków Polski i Rosji, a inni - do kultywowania
rusofobii, która zdążyła już odejść w cień" - wskazuje gazeta.
"Wremia Nowostiej" informuje również, że przekazanie Komorowskiemu przez
Miedwiediewa 67 ze 183 tomów akt śledztwa katyńskiego w Warszawie oceniono
jako pozytywny gest. "Te dokumenty mają znaczenie, ale nie są głównym
przedmiotem polskich oczekiwań. Ich treść jest już znana polskim historykom"
- cytuje gazeta opinię współprzewodniczącego rosyjsko-polskiej Grupy ds.
Trudnych, byłego szefa MSZ Polski Adama D. Rotfelda.
Polaków obrażono, by nie wyjść z wprawy
Z kolei czołowa komentatorka opozycyjnej "Nowej Gaziety" Julia Łatynina
ocenia, że Komorowski został w Moskwie oszukany. "(Do Moskwy) przyjechał też
p.o. polskiego prezydenta Bronisław Komorowski. Po Katyń. I już na wstępie
został brutalnie oszukany. W błysku fleszów prezydent Miedwiediew wręczył mu
67 tomów akt śledztwa katyńskiego, które odtajniono już dawno. Z takim samym
powodzeniem Miedwiediew mógł wręczyć Polakowi poemat (Aleksandra Puszkina) 'Eugeniusz
Oniegin'" - pisze Łatynina.
"Nie potrafię wyobrazić sobie, co w tym momencie czuł Komorowski. Zdumienie?
Gniew? Osłupienie? I co miał zrobić? Cisnąć prezentem? To się obrażą.
Przełknąć upokorzenie? Przecież o to chodziło. Najważniejsze jest to, że
trudno pojąć, dlaczego Polaków z takim wyrachowaniem, w tak poniżający
sposób oszukano, mimo wyraźnej chęci poprawy stosunków z nimi po katastrofie
z Kaczyńskim. Najwyraźniej - z przyzwyczajenia; by nie wyjść z wprawy" -
wskazuje komentatorka "Nowej Gaziety".
(PAP)
Wtorek, 2010-05-11
Jest wstępna analiza urządzeń nawigacyjnych
Tu-154
- Do komisji badającej w Moskwie przyczyny katastrofy prezydenckiego TU-154
pod Smoleńskiem wpłynęła przygotowana w USA wstępna analiza od producenta
urządzeń nawigacyjnych z samolotu - poinformował polski obserwator w komisji
Edmund Klich.
Klich dodał, że otrzymał analizę w poniedziałek, odmówił jednak podania
szczegółów na jej temat. - Trudno na razie powiedzieć, kiedy wpłynie pełne
opracowanie - dodał.
Na początku maja Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) informował, że jego
przedstawiciel i polski ekspert udali się do Stanów Zjednoczonych, by
wspólnie ze specjalistami amerykańskimi zbadać system ostrzegania przed
zderzeniem z ziemią TAWS i system nawigacji satelitarnej GNSS z samolotu
Tu-154M w (amerykańskich) zakładach, które je wyprodukowały.
Polskiemu ekspertowi i przedstawicielowi MAK towarzyszył w USA specjalista z
amerykańskiego Krajowego Zarządu Bezpieczeństwa Transportu (NTSB), agencji
federalnej badającej m.in. przyczyny katastrof lotniczych. Jak informował
rzecznik NTSB Ted Lopatkiewicz, celem wizyty u producenta urządzeń jest
odzyskanie z nich wszelkich danych, które mogły przetrwać katastrofę i
ewentualnie mogą rzucić światło na jej przyczyny.
We wtorek radio RMF podało, iż według wstępnej analizy system TAWS
zamontowany w samolocie był sprawny. MAK komunikował już wcześniej, że w
czasie lotu Tu-154M 10 kwietnia system TAWS był włączony.
Wcześniej prokurator generalny Andrzej Seremet mówił, iż termin przekazania
Polsce zapisów z wszystkich czarnych skrzynek uzależniony jest od sposobu i
tempa prac MAK, który obecnie analizuje zapisy rejestratorów. Dodał, że
także jeden z rejestratorów badany w Polsce został już przekazana wraz z
analizą do Rosji. Nie chciał jednak ujawnić żadnych szczegółów tego badania,
bo - jak zaznaczył - było one prowadzone w ramach rosyjskiego śledztwa.
(PAP)
Polski Nobel trafił w ręce Nowosielskiego
Jerzy Nowosielski, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy ikon
został drugim po wojnie laureatem Nagrody im. Erazma i Anny Jerzmanowskich,
przyznawanej przez Polską Akademię Umiejętności. Uroczystość wręczenia tzw.
polskiego Nobla odbyła się w poniedziałek na Wawelu. Z tej okazji pamiątkowy
medal dla laureata zaprojektował i ufundował prof. Stefan Dousa.
Jerzy Nowosielski urodził się 7 stycznia 1923 w Krakowie. To polski malarz,
rysownik, scenograf, filozof i teolog prawosławny. Rada PAU przyznała
nagrodę w uznaniu jego zasług "na polu twórczości artystycznej oraz
pojednania Kościołów i Narodów".
- To artysta wielki i niezależny, mistyk, który miał odwagę pójść własną
drogą - opowiadał o laureacie Andrzej Białas, prezes PAU. - Przywrócił
malarstwu świat ikon i pokazał równocześnie, że mogą one być źródłem
inspiracji.
Marek Nawara, marszałek Małopolski przypomniał też postać Erazma
Jerzmanowskiego, fundatora nagrody. Był on człowiekiem wielu talentów, które
wykorzystywał z pożytkiem dla innych. W imieniu nieobecnego laureata nagrodę
odebrał Andrzej Starmach, prezes Fundacji Nowosielskich. - Wiem, jak
profesor ceni sobie to wyróżnienie - powiedział. - Jego twórczość od zawsze
była przepełniona symbolami. Czas, w którym dostaje tę nagrodę, to też
symbol i zwieńczenie jego twórczości.
To prestiżowe wyróżnienie było przyznawane od 1915 r. do II wojny światowej
za "prace literackie, naukowe i humanitarne, dokonywane z pożytkiem dla
ojczystego kraju". Nagroda wróciła w zeszłym roku, po 70 latach niebytu.
Wartość pieniężna odpowiadała dawniej 12 kg złota, dziś jest to 100 tys. zł.
Fundusz Nagrody utworzył w 1908r. Erazm Jerzmanowski, który dorobił się
fortuny w USA w branży gazowniczej.
O randze nagrody świadczą laureaci: ks. kard. Adam Sapieha, Henryk
Sienkiewicz. Pierwszą po wojnie laureatką była Janina Ochojska.
Polecamy wydanie internetowe "Gazety Krakowskiej" (Polska Gazeta Krakowska)
Artysta miał 53 lata, od kilku lat cierpiał na zapalenie
wątroby typu C.
Urodził się 8 września 1957 r. w miejscowości Kargowa w Zielonogórskiem. W
1984 r. ukończył studia na Wydziale Aktorskim łódzkiej PWSFTviT.
Rok wcześniej rozpoczął pracę w Teatrze Nowym w Poznaniu, gdzie występował
do 1988 r. Na poznańskiej scenie zagrał m.in. Dedala w "Zorzy" Bogusława
Schaeffera w reżyserii Izabelli Cywińskiej i Kaspra w "Weselu" Stanisława
Wyspiańskiego w reżyserii Janusza Nyczaka.
Był aktorem teatrów: Nowego w Poznaniu (1983-88), Studio w Warszawie
(1988-91), Zespołu J. Wiśniewskiego (1991-93), od 1998 roku był członkiem
zespołu Teatru Narodowego w Warszawie.
Maciej Kozłowski to jednak aktor znany przede wszystkim z wielu ról
serialowych i filmowych. Często był obsadzany w rolach czarnych charakterów.
Współpracował m.in. z Juliuszem Machulskim, Jerzym Hoffmanem czy Maciejem
Dejczerem.
Debiutował jeszcze jako student w serialu "Królowa Bona" (1980). Jedną z
pierwszych filmowych ról Macieja Kozłowskiego był Benko w serialu
telewizyjnym "Przyłbice i kaptury" w 1985 r. (reż. Marek Piestrak). Dwa lata
później Kozłowski zagrał Wasia, groźnego krasnala działającego na rozkaz
Kilkujadka, w komedii Juliusza Machulskiego "Kingsajz".
Kolejne role Kozłowskiego to m.in.: major von Seebohm w serialu "Pogranicze
w ogniu" (1988-1991) reż. Andrzej Konic), aktor amerykański w filmie "Ucieczka
z kina Wolność" Wojciecha Marczewskiego (1990), kapitan w "Krollu" (1991) i
Barański w "Psach" Władysława Pasikowskiego (1992), żołnierz niemiecki w "Liście
Schindlera" Stevena Spielberga (1993), "Ali" w "Mieście prywatnym" Jacka
Skalskiego (1994).
Maciej Kozłowski znany był także z głośnych ekranizacji polskiej literatury.
W 1999 r. wcielił się w Krzywonosa w "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana, w
2001 r. w Gwida w "Wiedźminie" Marka Brodzkiego, a w 2003 r. w Smerdę,
dowódcę wojsk Popiela w "Starej Baśni" Hoffmana.
W ostatnich latach zagrał m.in. "Szybkiego" - lidera grupy pruszkowskiej w "Świadku
koronnym" Jarosława Sypniewskiego i Jacka Filipiaka (2007) oraz sędziego w "Janosiku.
Prawdziwej historii" Agnieszki Holland (2009).
Od 1997 r. był aktorem Teatru Narodowego w Warszawie, gdzie grał w
spektaklach Jerzego Grzegorzewskiego i Kazimierza Dejmka. Publiczność
oglądała go na narodowej scenie m.in. w rolach: generała Józefa Chłopickiego
w "Nocy listopadowej" w reż. Grzegorzewskiego (1997), Kata w przedstawieniu
Dejmka "Dialogus de Passione" (1998), Wojtka w "Weselu" w reż.
Grzegorzewskiego (2002), Izaaka Widmowera w "Kurce wodnej" w reż. Jana
Englerta (2002), Don Juana w "Wiele hałasu o nic" w reż. Macieja Prusa
(2008).
Szerszej publiczności Maciej Kozłowski znany był jednak głównie z seriali.
Wystąpił m.in. w serialach "Ekipa", "Matki, żony i kochanki", "M jak Miłość",
"Na dobre i na złe", "Oficer" czy ostatnio w "39 i pół" oraz "Trzecim
oficerze".
W 2006 r. w wywiadzie dla "Gazety Poznańskiej" Maciej Kozłowski podkreślił,
że od najmłodszych lat przejawiał "nieodpartą chęć w dążeniu do wolności
osobistej", "miał swoje zdanie".
Aktor przyznał, że w latach szkolnych wagarował, często też zmieniał szkoły
- uczył się m.in. w liceum i w szkole zawodowej. - Rzucając szkoły, (...)
wciąż grałem w piłkę. Na jeden z turniejów dzikich drużyn przyszedł
Kazimierz Głowacki, trener trzecioligowej Borty Zgierz i zapytał po meczu,
co robię. "Nic nie robię, w piłkę gram i tak sobie chodzę". Spytał czy
zacząłbym się uczyć i chodzić do szkoły, gdyby załatwił mi miejsce w klubie.
Zgodziłem się. Dyrektor szkoły, do której mnie zaprowadził, przyjął mnie pod
warunkiem, że w ciągu roku zaliczę dwa lata szkoły zawodowej. Udało się i
jako 16-latek zadebiutowałem w III lidze. Piłce w życiu wiele zawdzięczam -
wspominał Kozłowski.
Pytany, co spowodowało, że zainteresował się aktorstwem, odparł: - Nie
wierzę w przypadki, ale tutaj zadziałał pewien splot okoliczności. Mój
kolega z technikum, próbował dostać się do szkoły filmowej i pojechałem z
nim do Łodzi na spotkanie konsultacyjne przed właściwymi egzaminami. On
wszedł na spotkanie, a ja siedziałem na korytarzu i przyglądałem się tej
menażerii, która tam się poruszała. Doszedłem do wniosku, że to ciekawe
miejsce, że może warto byłoby spróbować i być może będzie to moje miejsce w
życiu. Okazało się, że przeczucie mnie nie myliło.
W innym wywiadzie (2004, "Viva"), przyznał: - Urodziłem się z poczuciem
humoru. I zwykle starcza mi inteligencji, żeby się z siebie śmiać i je
ocalić. To pomaga zachować równowagę i dystans. (...) lepiej jest śmiać się
z siebie, niż gryźć paluszki z bólu.
W 2005 r. minister kultury Waldemar Dąbrowski odznaczył grupę pracowników
Teatru Narodowego. Wśród uhonorowanych znalazł się Maciej Kozłowski -
otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi.
Aktor był piłkarzem Reprezentacji Artystów Polskich, z jego inicjatywy
polska ekipa wzięła udział w Mistrzostwach Świata w Piłce Ulicznej Ludzi
Bezdomnych.
"Jestem ogromnie przybity tą smutną wiadomością. Maciek był pierwszym kolegą,
którego poznałem w szkole filmowej. Zresztą to dla niego wszyscy byli "pierwsi".
Był bowiem niezwykle ciepłą osobą. Fantastycznym człowiekiem i znakomitym
aktorem. Nie możemy o nim zapomnieć" - napisał we wspomnieniu przekazanym
PAP Cezary Pazura, prezes Stowarzyszenia Aktorów Filmowych i Telewizyjnych (SAFT),
do którego należał Kozłowski.
Więcej informacji o Macieju Kozłowskim na
www.film.wp.pl
(wp.pl, PAP, fot. AKPA / Euzebiusz Niemiec)
Pniedziałek,
2010-05-10
IPN zbada akta rosyjskiego śledztwa ws.
Katynia
Dyrektor biura prasowego kancelarii sejmu Krzysztof Luft poinformował, że 67
tomów akt śledztwa, które w latach 1990-2004 w sprawie zbrodni katyńskiej
prowadziła rosyjska prokuratura wojskowa, będzie udostępnionych ekspertom
m.in. z Instytutu Pamięci Narodowej. Obecnie akta, przekazane w sobotę
marszałkowi sejmu Bronisławowi Komorowskiemu przez prezydenta Dmitrija
Miedwiediewa, znajdują się w kancelarii prezydenta.
- Z całą pewnością IPN wystąpi do kancelarii prezydenta nie o udostępnienie,
ale o przekazanie akt tego śledztwa - powiedział rzecznik IPN Andrzej
Arseniuk.
Jak podało biuro prasowe kancelarii prezydenta, w sprawie uzgodnienia
dalszego trybu prac nad dokumentami we wtorek z przedstawicielami IPN spotka
się p.o. szef kancelarii prezydenta Jacek Michałowski.
Według IPN, 67 tomów akt śledztwa rosyjskiej Głównej Prokuratury Wojskowej,
które w 2005 r. zbadali prokuratorzy IPN, nie doprowadziło do uzyskania
istotnych informacji na temat mordu Polaków z 1940 r. Instytut zastrzega, że
do momentu zbadania dokumentów przekazanych stronie polskiej przez
Miedwiediewa nie będzie pewności, czy chodzi o te same akta.
- W momencie, gdy będziemy się mogli z nimi zapoznać, będziemy mieli pewność,
czy to są te same materiały, które już były poddane oględzinom w Moskwie,
czy też to będą inne materiały - powiedział prokurator IPN Piotr Dąbrowski,
naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu
w Warszawie.
Wybór materiałów w tej sprawie IPN opublikował w specjalnym tomie "Zbrodnie
przeszłości" z 2008 roku oraz w najnowszej publikacji IPN z kwietnia 2010
roku "Zbrodnia Katyńska. W kręgu prawdy i kłamstwa".
W sprawie akt w październiku 2005 r. przebywało w Moskwie trzech
prokuratorów i historyk IPN. "Podczas wizyty zapoznano się z udostępnionymi
67 tomami akt rosyjskiego postępowania karnego, przeprowadzono ich oględziny,
sporządzając stosowną dokumentację procesową. Czynność ta nie dostarczyła
istotnych informacji, bowiem udostępnione tomy akt zostały wyselekcjonowane
przez stronę rosyjską" - podała w "Zbrodniach Przeszłości" prokurator
Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w
Warszawie Małgorzata Kuźniar-Plota.
Okazana polskim prokuratorom dokumentacja została zgromadzona głównie na
początkowym etapie śledztwa nr 159 (lata 1990-1992). Natomiast dokumenty
pochodzące z późniejszych lat (1995-1997) pochodziły z pomocy prawnej
udzielonej przez prokuraturę ukraińską. Strona rosyjska nie wyraziła zresztą
zgody na wykonanie kserokopii dokumentów poddanych analizie.
Historyk IPN dr Sławomir Kalbarczyk, który brał udział w badaniu tych
dokumentów, powiedział, że wiele z nich było znanych stronie polskiej już od
1992 r. - Te 67 tomów to był między innymi wybór materiałów, które Rosja
przekazała Polsce w październiku 1992 r. Było to ok. 96 tomów - mówił
historyk dodając, że otrzymał je wtedy zastępca prokuratora generalnego
Stefan Śnieżko.
- W przebadanych przez nas w 2005 r. tomach akt były dokumenty dotyczące
m.in. działalności tzw. komisji Burdenki, sprawy katyńskiej na procesie
norymberskim, procesu docenta Markowa w Bułgarii związane z jego udziałem w
pracach ekshumacyjnych z 1943 r. oraz doniesienia agencji TASS na temat
działalności tzw. komisji Maddena z 1952 r. - wymieniał Kalbarczyk.
Jak podał, rosyjska prokuratura przedstawiła także protokoły przesłuchań
członków rodzin ofiar katyńskich, które wcześniej sporządziła polska
prokuratura. - Były to przesłuchania członków rodzin osób zamordowanych,
które wykonano w ramach pomocy prawnej przez polskie organy ścigania na
prośbę prowadzącej śledztwo Głównej Prokuratury Wojskowej - wyjaśnił
historyk.
IPN od kilku lat stara się dotrzeć do dokumentacji rosyjskiego dochodzenia
prowadzonego przez Główną Prokuraturę Wojskową, które mogłoby pomóc w
zamknięciu śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej, prowadzonego od 30
listopada 2004 r. przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko
Narodowi Polskiemu w Warszawie.
W rosyjskim śledztwie w sprawie zbrodni katyńskiej rosyjska Główna
Prokuratura Wojskowa zebrała 183 tomy akt. Poza przebadanymi przez IPN 67
tomami akt rosyjskiego śledztwa, reszta wraz z postanowieniem o jego
umorzeniu została objęta klauzulą tajności. O ich odtajnienie starają się
rosyjskie stowarzyszenie Memoriał i rodziny ofiar zbrodni katyńskiej, którzy
w tej sprawie wystąpili do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
(PAP)
"Pilot Tu-154 miał wszystkie wymagane uprawnienia"
Pilot prezydenckiego samolotu Tu-154 miał wymagane uprawnienia do lotu
maszyną w dniu katastrofy - zapewnia rzecznik Sił Powietrznych, podpułkownik
Robert Kupracz. Jest to odpowiedź na doniesienia "Rzeczpospolitej", która
sugerowała, że major Arkadiusz Protasiuk nie miał uprawnień do lądowania we
mgle 10 kwietnia.
- W dniu katastrofy informacje o pogodzie były takie, że major Protasiuk
mógł pilotować samolot jako jego dowódca - powiedział Robert Kupracz. Jak
mówił, informacje dziennika to spekulacje. Musimy poczekać na wyniki prac
komisji, która dokładnie ustali przyczyny i okoliczności tragedii.
Rzecznik Sił Powietrznych przypomniał, że 10 kwietnia o godzinie 8.25 strona
polska dostała tak zwaną "depeszę synoptyczną" ze stacji meteorologicznej
oddalonej od lotniska o około 10 kilometrów. - Depesza zawierała informację,
że warunki pogodowe się zmieniły, niebo jest zamglone, a widoczność wynosi
500 metrów - tłumaczył podpułkownik Kupracz. Dodał, że istotne jest, że była
to depesza ze stacji meteorologicznej, nie lotniskowego biura
meteorologicznego. Jak dodał, kontroler lotu powinien w momencie, gdy załoga
nawiązała z nim łączność, przekazać jej aktualne warunki meteorologiczne
panujące na miejscu. Podpułkownik Kupracz nie chciał spekulować, czy to
rosyjski kontroler źle lub niedokładnie przekazał komunikat pogodowy naszemu
pilotowi, czy może to pilot coś źle zrozumiał.
Rzecznik Sił Powietrznych nie zgodził się też z tezą, że jeśli pilot
wylądowałby przy widoczności 500 metrów, to groziłyby mu zarzuty
prokuratorskie. Kupracz tłumaczył, że jeśli pilot wykonuje czynności
niezgodne z regulaminem lotu, taka sytuacja jest rozpatrywana, są wtedy
wyciągane wnioski profilaktyczne, jak dodatkowe zajęcia, lot kontrolny.
Dzieje się tak jednak dopiero wtedy, gdy komisja stwierdzi naruszenie
przepisów. Rzecznik Sił Powietrznych dodał, że nie zna przypadku, by pilot
świadomie przekroczył swoje uprawnienia.
Podpułkownik Robert Kupracz wyjaśnił też, że przed zatwierdzeniem załogi do
danego lotu, sprawdza się trzy zasadnicze czynniki - tak zwane minimum dla
samolotu, które określa w jakich warunkach i w jakiej konfiguracji
sprzętowej na lotnisku można wykonać manewr lądowania. Kolejne to minimum
pilota oraz minimum lotniska. W przypadku lotniska pod Smoleńskiem mógł on
przyjmować samolot Tu-154M - zaznaczył rzecznik, a major Protasiuk miał
uprawnienia wykonywania lotów na tym samolocie. - Jego minimum pokrywało się
z ograniczeniami maszyny - zaznaczył.
Rzecznik Sił Powietrznych dodał też, że w dniu katastrofy dowódca samolotu
jak zwykle zapoznał się z pogodą, w trakcie lotu też miał możliwość zapytać
kontrolera przestrzeni powietrznej o warunki atmosferyczne. - Kiedy już
nawiązuje się kontakt z kontrolerem, ten ma obowiązek przekazać aktualną
pogodę na danym lotnisku i to ona jest miarodajna - podkreślił podpułkownik
Robert Kupracz.
(IAR) Niedziela,
2010-05-09
Miedwiediew: pokój na świecie wciąż jest
kruchy
Wojny nie zaczynają się w jednej chwili - zło nabiera siły, gdy się mu ulega,
próbuje nie zauważać - powiedział prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew
podczas defilady wojskowej w Moskwie z okazji 65. rocznicy zwycięstwa nad
hitlerowskimi Niemcami. - Lekcje II wojny światowej wzywają nas do
solidarności. Pokój jest wciąż kruchy. Tylko razem możemy sprostać
współczesnym wyzwaniom; tylko na gruncie dobrego sąsiedztwa można
rozwiązywać problemy globalnego bezpieczeństwa - oznajmił gospodarz Kremla.
Defiladę na Placu Czerwonym prezydent Rosji odebrał w towarzystwie premiera
Władimira Putina i liderów ponad 20 państw, w tym pełniącego obowiązki
prezydenta RP Bronisława Komorowskiego oraz kanclerz Niemiec Angeli Merkel.
Wzięło w niej udział około 10,5 tys. żołnierzy z Rosji i prawie 1 tys. z 13
innych krajów, w tym z Polski. Wśród weteranów II wojny światowej, którzy
zasiedli na trybunach, byli też polscy kombatanci, m.in. generał Wojciech
Jaruzelski.
Rosyjski prezydent podkreślił, że udział żołnierzy z krajów dawnej koalicji
antyhitlerowskiej w paradzie "świadczy o wspólnej gotowości do obrony pokoju,
niedopuszczenia do rewizji wyników II wojny światowej i do nowych tragedii".
"To Związek Radziecki przyjął na siebie główne uderzenie"
- Przed 65 laty rozgromiono nazizm, powstrzymano machinę unicestwiania
całych narodów. Naszemu krajowi i całej Europie zwrócono pokój. Położono
kres ideologii, która niszczyła fundamenty cywilizacji - wskazał. - To
Związek Radziecki przyjął na siebie główne uderzenie faszystów - zaznaczył
Miedwiediew.
Parada składała się z dwóch części: historycznej i współczesnej. Żołnierze z
zagranicy - po 70 z Polski, USA, Wielkiej Brytanii i Francji, a także
Azerbejdżanu, Armenii, Białorusi, Kazachstanu, Mołdawii, Kirgistanu,
Tadżykistanu, Turkmenistanu oraz Ukrainy - wystąpili w historycznej części,
którą otworzyli rosyjscy wojskowi w mundurach z czasów II wojny światowej.
Polacy - żołnierze Batalionu Reprezentacyjnego Wojska Polskiego -
maszerowali bezpośrednio po wojskowych z Rosji i innych krajów poradzieckiej
Wspólnoty Niepodległych Państw, a przed przedstawicielami USA, W. Brytanii i
Francji. Gdy przechodzili przed trybuną honorową spiker obwieścił, że polscy
żołnierze w latach II wojny światowej walczyli również na terytorium byłego
ZSRR, razem z Armią Czerwoną brali udział w szturmie Berlina i uczestniczyli
w Defiladzie Zwycięstwa w Moskwie w czerwcu 1945 roku.
Polscy żołnierze defilowali w czterech rodzajach umundurowania - Wojsk
Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej i Wojsk Specjalnych.
Stany Zjednoczone reprezentował 2. Batalion 18. Pułku 170. Brygady Piechoty,
który w czerwcu 1944 roku brał udział w inwazji w Normandii, a w kwietniu
1945 roku spotkał się z oddziałami Armii Czerwonej w Torgau nad Łabą. Wielką
Brytanię - batalion gwardzistów elitarnego Pułku Walijskiego. Francję -
piloci pod sztandarem słynnego pułku myśliwskiego Normandie-Niemen, który
walczył na froncie wschodnim.
Po wojskowych z dziewięciu krajów WNP i czterech państw koalicji
antyhitlerowskiej przez Plac Czerwony przemaszerowali słuchacze rosyjskich
akademii i uczelni wojskowych.
Zmechanizowaną część parady otworzyły czołgi T-34 i działa samobieżne
Su-100. Po tym sprzęcie bojowym z okresu II wojny światowej na Plac Czerwony
wjechały współczesne samochody opancerzone zwiadu GAZ-233014 Tygrys,
samochody patrolowe KamAZ-43269 Dozor, transportery opancerzone BTR-80, wozy
bojowe piechoty BMP-3, czołgi T-90A i samobieżne haubice Msta-M.
Następnie na Placu Czerwonym pojawiły się systemy rakiet przeciwlotniczych
Buk M2, miotacze ognia TOS-1A i systemy artylerii rakietowej RS30 Smiercz,
baterie przeciwrakietowe i przeciwlotnicze S-400 Triumf oraz Pancir-S. Na
końcu - rakiety operacyjno-taktyczne Iskander-M i międzykontynentalne
rakiety balistyczne Topol-M. Te ostatnie pokazywane były przy takiej okazji
po raz pierwszy.
Przez Plac Czerwony przejechało łącznie 161 jednostek sprzętu bojowego.
W lotniczej części defilady uczestniczyło 127 samolotów i śmigłowców
wojskowych. Nad Placem Czerwonym przeleciały helikoptery pokładowe Ka-27,
bliskiego wsparcia Ka-50 Czornaja Akuła, szturmowe Ka-52 Aligator,
wielozadaniowe Mi-8, szturmowo-desantowe Mi-24, ciężkie transportowe Mi-26 i
szturmowe Mi-28.
Później nadleciały samoloty transportowe Ił-76 i An-124, bombowce
strategiczne Tu-160, Tu-95MS i Tu-22M3, samoloty dowodzenia i rozpoznania
radiolokacyjnego Ił-80 i A-50, samoloty-cysterny Ił-78, jak również samoloty
szturmowo-bombowe Su-24, samoloty szturmowe Su-25, myśliwce przechwytujące
Su-27, myśliwce frontowe MiG-29, ciężkie myśliwce przechwytujące MiG-31,
wielozadaniowe myśliwce Su-34 i samoloty szkolno-bojowe Jak-130.
Jedna z grup - 11 Su-25 i 12 MiG-29 - leciała w szyku tworzącym liczbę "65",
a inna - 9 Su-25 kreśliła na niebie nad Kremlem trójkolorową flagę Federacji
Rosyjskiej.
Su-34, Mi-26 i Jak-130 zaprezentowały się nad Moskwą po raz pierwszy.
Samoloty uczestniczące w paradzie leciały na wysokości 300 metrów z
prędkością 550 km na godzinę.
Ostatnim akcentem defilady, która trwała 72 minuty, a którą dowodził dowódca
Moskiewskiego Okręgu Wojskowego, generał Walerij Gierasimow, był przemarsz
przez Plac Czerwony 1200-osobowej orkiestry wojskowej.
Po zakończeniu parady prezydent Miedwiediew i jego goście z zagranicy
wspólnie złożyli girlandę z kwiatów na Grobie Nieznanego Żołnierza w Parku
Aleksandrowskim, przed murem Kremla. Chwilą ciszy uczcili pamięć ofiar II
wojny światowej. W ceremonii tej uczestniczył też marszałek Sejmu Bronisław
Komorowski.
Jerzy Malczyk (PAP)
Wieńce i znicze na cmentarzach żołnierzy
radzieckich
W 65. rocznicę zakończenia II wojny światowej na cmentarzach żołnierzy
radzieckich w całej Polsce zapłonęły znicze; składano też wiązanki kwiatów.
W Warszawie - wieniec składał ambasador Rosji Władimir Grinin, a także
kandydat SLD na prezydenta Grzegorz Napieralski.
Na warszawski cmentarz przybyło kilkaset osób. Wieńce złożyli m.in.
ambasador Rosji w Polsce Władimir Grinin, przedstawiciele kombatantów,
rodziny poległych żołnierzy. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele
polskiego rządu: wiceminister spraw zagranicznych Jan Borkowski, sekretarz
Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Kunert oraz przedstawiciele
ministerstwa obrony.
- To jest element normalności. Oddajemy cześć żołnierzom, którzy ginęli
niezależnie od tego, kto wydawał rozkazy. Żołnierz wykonuje rozkazy na
wojnie; to byli młodzi chłopcy, którzy nic nie wiedzieli o polityce, a szli
na front - powiedział dziennikarzom wiceminister spraw zagranicznych Jan
Borkowski. Pytany o relacje polsko-rosyjskie powiedział, że "będzie to temat,
który będzie się rozwijał przez kolejne lata".
- Myślę, że trzeba się liczyć z tym, że to nie będzie jednorazowa akcja, ale
pewien proces. Będą inicjatywy obywatelskie, będziemy mieć do czynienia z
rozmowami na poziomie politycznym, które będą tworzyły klimat - powiedział.
Odegrano hymny Polski i Rosji, a następnie odmówiono modlitwę za zmarłych.
Osoby składające wieńce mogły wpisać się do księgi pamiątkowej. Orkiestra
odegrała też kilka pieśni żołnierskich, m.in. "Rozszumiały się wierzby
płaczące".
- To święto mamy we krwi od dziecka. Mój jeden, drugi dziadek zginęli na
froncie i w tym dniu zawsze odwiedzamy jakiekolwiek groby, czy tutaj czy
gdzie indziej i wspominamy tych, którzy z naszych rodzin zginęli -
powiedziała Nadia Dejneka, która pochodzi z Petersburga, a od lat mieszka w
Polsce. - Nie ma możliwości nie przyjść. To jest zawsze wzruszający moment -
powiedziała starsza pani, która na cmentarz przyszła z mężem.
Przyszli też okoliczni mieszkańcy. - Przyszłam tak, jak codziennie
przychodzę; zapaliliśmy lampkę koło ławeczki, gdzie siadamy codziennie -
powiedziała pani Krystyna.
Kilkadziesiąt minut po zakończeniu oficjalnych uroczystości przybył kandydat
SLD na prezydenta Grzegorz Napieralski. - Wierzę, że zbliżenie Polski i
Rosji nastąpiło i będzie się pogłębiało, bo przyjaciół trzeba szukać blisko
siebie, a Rosja jest naszym sąsiadem - powiedział dziennikarzom po złożeniu
wieńca.
Nekropolia położona jest przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie i zajmuje
obszar 19 hektarów. Powstała kilka lat po zakończeniu II wojny światowej. Ma
charakter rozległego parku. Spoczywają tu szczątki ponad 20 tys. żołnierzy
poległych w latach 1944-1945. Prochy żołnierzy spoczęły w kilkuset mogiłach,
tylko cześć z nich to groby indywidualne.
Nad grobami radzieckich żołnierzy w Bielsku Białej w strugach ulewnego
deszczu modlitwę zmówił ksiądz Mirosław Szewieczek z bielskiej parafii
Przenajświętszej Trójcy.
- Patrzę na to w kontekście chrześcijańskim. Wobec Boga, wobec śmierci każdy
jest równy. Jeżeli może być tylko jakakolwiek okazja by wspólnie się modlić,
to zawsze chciałbym uczestniczyć w takich chwilach. () Tym bardziej, gdy
istnieje napięcie między narodami, to chciałbym być osobą, która jest
znakiem pojednani, a nie sprzeciwu - powiedział.
W sobotę nekropolię porządkowali gimnazjaliści wraz z nauczycielką, Rosjanką
z pochodzenia Swietłaną Słotą. W niedzielę przyszli ponownie, by zapalić
znicze.
Marzena Steplińska z Bielska-Białej przyszła, bo chciała uczcić tych, którzy
tu spoczywają i oddać im hołd. - Z własnej woli na tę wojnę nie szli.
Walczyli o wolność, jakby jej nie pojmować. Na pewno nie walczyli o komunizm,
tylko z faszyzmem. Żal, że tylu młodych ludzi tu leży. To ofiary wojny -
mówiła.
Od 1990 roku corocznie w Zaduszki odmawiana jest modlitwa w intencji
żołnierzy. Jej inicjatorami byli: nieżyjący ksiądz Józef Sanak, stalinowski
więzień i były proboszcz bielskiej parafii Opatrzności Bożej, na terenie
której znajdował się cmentarz, a także Henryk Juszczyk, związany z
Solidarnością ówczesny szef rady miejskiej.
Cmentarz żołnierzy radzieckich w Bielsku-Białej założono w 1948 roku. W 21
zbiorowych mogiłach spoczywa 11 tysięcy - głównie bezimiennych - Rosjan,
Ukraińców, Białorusinów i żołnierzy radzieckich innych narodowości, którzy
zginęli na południu Polski.
(PAP)
Sobota, 22010-05-08
"Zasady badania katastrofy smoleńskiej to
precedens"
Zastosowanie załącznika 13 Konwencji chicagowskiej do badania wypadku
samolotu wojskowego, do którego doszło poza granicami Polski, a prowadzonego
przez państwo, na którego terenie doszło do zdarzenia, jest precedensem -
mówi radca prawny dr Piotr Kasprzyk, autor ekspertyzy zamówionej przez szefa
Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmunda Klicha.
PAP: Co skłoniło Pana do stwierdzenia, że przyjęte przez Polskę i Rosję
zasady badania katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem są
korzystne dla naszego kraju?
Piotr Kasprzyk: Przede wszystkim fakt, że wyjaśnianie przyczyn wypadku toczy
się według zasad określonych załącznikiem 13 do tzw. Konwencji chicagowskiej,
bez ich ograniczania przepisami prawa rosyjskiego, z udziałem polskich
przedstawicieli oraz dodatkowo we współpracy z polską komisją powołaną do
wyjaśnienia sprawy i to niezależnie od postępowania prokuratorskiego.
Czy nie byłoby korzystniej, gdyby to strona polska prowadziła od razu
postępowanie według załącznika 13?
- Ekspertyza nie ocenia podjętej decyzji o prowadzeniu badania przyczyn
wypadku przez stronę rosyjską, lecz wskazuje konsekwencje prawne z niej
wynikające. Ocena została sporządzona prawie miesiąc po wypadku. Decyzje
odnoszące się do trybu i sposobu przeprowadzenia zostały już podjęte, a samo
badanie znajdowało się w zaawansowanym etapie fazy dowodowej. Prośbą pana
Edmunda Klicha było odniesienie się do istniejącego stanu rzeczy. Do realiów,
w których pracuje akredytowany przedstawiciel strony polskiej.
I do jakich wniosków Pan doszedł?
- W największym skrócie załącznik 13, który nie dotyczy wojskowych statków
powietrznych, znalazł zastosowanie na mocy decyzji zainteresowanych stron.
To zaś spowodowało nowy stan prawny, wymagający wyjaśnienia. Zastosowanie
załącznika 13 do badania wypadku samolotu wojskowego i to zaistniałego poza
granicami Polski, a prowadzonego przez państwo miejsca zdarzenia, jest
precedensem.
Chciałbym raz jeszcze podkreślić, że celem opinii była próba wskazania
prawnych skutków podjętej decyzji, a nie ocena, czy możliwe było inne
rozwiązanie. Jednym z wniosków jest to, że pożądane byłoby szczegółowe
uregulowanie relacji pomiędzy komisją polską (na której czele stoi szef
MSWiA) a akredytowanym przedstawicielem i ekspertami uczestniczącymi w
pracach komisji rosyjskiej. Niektórzy z nich są bowiem jednocześnie
członkami komisji polskiej. Ocena jest dokumentem roboczym, przygotowanym na
potrzeby dalszych analiz niezbędnych dla podjęcia decyzji o sposobie, w jaki
ułożone zostaną owe relacje. To od tych relacji zależy m. in. skuteczność i
efektywność działania osób powołanych przez stronę polską do prowadzenia
postępowania w sprawie wyjaśnienia przyczyn wypadku lotniczego z dnia 10
kwietnia 2010 r.
(PAP)
Kilka tysięcy osób na XI Paradzie Schumana
Kilka tysięcy osób przeszło Traktem Królewskim w Warszawie w XI Paradzie
Schumana. Ważnym akcentem tegorocznej parady była kwestia integracji z
osobami niepełnosprawnymi. Przypomniano też, że 60 lat temu ogłoszony został
Plan Schumana.
Uczestnicy parady zebrali się na Placu Zamkowym w Warszawie, skąd w południe
wyruszył barwny pochód i przeszedł udekorowanym flagami Polski i UE Traktem
Królewskim do Nowego Światu, gdzie zorganizowano Miasteczko Europejskie.
Na paradę przyjechała młodzież szkolna z całego kraju, zrzeszona w Klubach
Europejskich, zakładanych pod auspicjami Polskiej Fundacji im. Roberta
Schumana.
Na czele parady jechała platforma, na której, obok młodzieży, stali m.in.:
były premier Tadeusz Mazowiecki, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz,
minister edukacji Katarzyna Hall, rzecznik praw dziecka Marek Michalak,
unijny komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski, szef Biura Informacyjnego
Parlamentu Europejskiego Jacek Safuta oraz prezes Polskiej Fundacji im.
Roberta Schumana - organizatora parady - Anna Radwan-Roehrenschef.
- Dzień dobry Warszawo - powitał zebranych Lewandowski. Życzył, by parada
była pełnym nadziei głosem, który wychodzi ze słonecznej stolicy. Prezydent
Warszawy podkreśliła, że jest z Paradą Schumana od początku, czyli od 2000
roku. Zwróciła uwagę, że wykonany w ostatnim czasie remont Krakowskiego
Przedmieścia był możliwy m.in. dzięki dotacji z UE. Minister Hall, zwracając
się do młodych ludzi, podkreśliła, że UE to ważny projekt, który Polacy
wybrali właśnie z myślą o nich.
Tadeusz Mazowiecki w Miasteczku Europejskim pokroił okolicznościowy tort,
którzy wolontariusze rozdawali zebranym.
W tym roku parada nawiązywała do 60. rocznicy Planu Schumana, który był
podstawą pojednania między Francją i Niemcami i uważany jest za początek
zintegrowanej Europy.
Do uczestnictwa zaproszeni zostali również przedstawiciele organizacji
działających na rzecz osób niepełnosprawnych, wśród nich Stowarzyszenie
Przyjaciół Integracji. - Na paradę przyjeżdża wielu młodych ludzi. Chcemy
przede wszystkim ich przekonać, by nie obawiali się kontaktu z rówieśnikami
z niepełnosprawnością - powiedziała Dorota Stażyńska z tego stowarzyszenia.
- Chcemy pokazać, że wszyscy są równi, bez względu na to, gdzie mieszkają,
kim są, czy są zdrowi, czy niepełnosprawni. Każdy ma prawo do szczęśliwego
życia - powiedział Jerzy Ostrowski, reprezentujący stowarzyszenie "Jeden
Świat" im. Zbigniewa Religi.
Wśród idących w Paradzie Schumana była również grupa przedstawicieli
Federacji Młodych Socjaldemokratów - młodzieżówki SLD - którzy towarzyszyli
Markowi Wikińskiemu, szefowi sztabu wyborczego kandydata SLD w wyborach
prezydenckich Grzegorza Napieralskiego. - Jako członek rządu Leszka Millera,
który wprowadził Polskę do Unii Europejskiej 1 maja 2004 roku, mam moralne
prawo i wręcz obowiązek, żeby uczestniczyć w paradzie, w tym dniu święta
wszystkich euroentuzjastów - powiedział Wikiński.
W kolorowym tłumie można było zauważyć również przedstawicieli młodzieżówki
Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD). Obecni byli także przedstawiciele
Friedrich Ebert Stiftung z Niemiec. - Chcemy razem z innymi organizacjami,
które biorą udział w paradzie, pokazać, jak idea wspólnej Europy może łączyć
narody, jak możemy szukać porozumienia między sobą - tłumaczył jeden z gości.
W pochodzie wzięli też udział młodzi ludzie z Ukrainy i Białorusi, którzy
przynieśli ze sobą flagi narodowe swoich krajów.
Na Nowym Świecie zorganizowano Miasteczko Europejskie, gdzie chętni mogli
wziąć udział w licznych konkursach dotyczących UE i porozmawiać z ekspertami.
Swoje stoiska mieli m.in.: Przedstawicielstwo Komisji Europejskiej w Polsce,
Biuro informacyjne PE w Polsce i organizacje zrzeszające osoby
niepełnosprawne i działające na ich rzecz.
Chętni mogli m.in. spróbować wsiąść na wózek inwalidzki i wykonać na nim
kilka prostych manewrów, by przekonać się, z jakimi trudnościami spotykają
się na co dzień osoby niepełnosprawne.
Polskie Spotkania Europejskie, w ramach których odbywa się Parada Schumana,
po raz pierwszy odbyły się 17 lat temu. Początkowo ograniczały się jedynie
do konferencji. Parada Schumana pierwszy raz przeszła ulicami Warszawy w
2000 roku i była elementem kampanii społecznej przed referendum akcesyjnym,
które odbyło się trzy lata później.
Robert Schuman (1886-1963) minister spraw zagranicznych Francji i twórca
powojennego planu pojednania między Francją i Niemcami jest uznawany za
jednego z twórców zjednoczonej Europy. Schuman, we współpracy z Jeanem
Monnetem i kanclerzem Niemiec Konradem Adenauerem, doprowadził do
porozumienia między Francją a Niemcami w sprawie wspólnego zarządzania
przemysłami stalowym i węglowym na terenie Zagłębia Ruhry. W ten sposób
powstała Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Plan Schumana ogłoszono 9 maja
1950 roku. Dla upamiętnienia tego dnia 9 maja obchodzony jest jako Dzień
Europy.
(PAP)
Polska ma nowego prymasa; kard. Dziwisz: dobra decyzja
Abp Józef Kowalczyk został nowym prymasem Polski. Taką decyzję podjął papież
Benedykt XVI - czytamy na stronie Episkopatu Polski.
Zastąpi on na tym stanowisku abp. Henryka Muszyńskiego, którego przedłużona
o dwa lata posługa metropolity gnieźnieńskiego i prymasa Polski dobiegła
końca.
20 marca abp Muszyński ukończył 77 lat. Benedykt XVI przyjął jego rezygnację,
a jednocześnie na jego następcą mianował nuncjusza apostolskiego w Polsce
abp. Józefa Kowalczyka. Nowego Nuncjusza Apostolskiego w Polsce poznamy
najwcześniej we wrześniu.
Honorowy tytuł prymasa Polski został decyzją Ojca Świętego Benedykta XVI
przywrócony arcybiskupowi gnieźnieńskiemu 19 grudnia 2009 roku. Wówczas abp
Henryk Muszyński przejął go od kard. Józefa Glempa, który dzień wcześniej
ukończył 80 lat.
"Proszę Was, przyjmijcie go otwartym sercem, w duchu wiary, jako posłanego
przez samego Chrystusa, który zapewnił Apostołów: Jak Mnie posłał Ojciec,
tak i Ja was posyłam (J 20,21) - tymi słowami w swoim liście abp Henryk
Muszyński żegnał się z wiernymi archidiecezji gnieźnieńskiej w niedzielę 2
maja, gdy jeszcze nie był znany jego następca. "Proszę Was również, czujcie
się odpowiedzialni i pielęgnujcie wielkie ewangeliczne dziedzictwo i
świadectwo życia św. Wojciecha. Bądźcie Jego wiernymi świadkami w waszych
rodzinach i w życiu publicznym" - napisał.
Dziwisz: to dobra decyzja
Zdaniem metropolity krakowskiego kard. Stanisława Dziwisza, mianowanie przez
Benedykta XVI abpa Józefa Kowalczyka nowym metropolitą gnieźnieńskim i
prymasem Polski to dobra decyzja i "wielkie ubogacenie episkopatu polskiego".
- Uważam, że to jest wielkie ubogacenie dla episkopatu polskiego -
powiedział w Krakowie kard. Stanisław Dziwisz. Ja się cieszę. Nowy prymas
będzie człowiekiem, który wniesie dużo doświadczenia, entuzjazmu, odwagi
pójścia naprzód - dodał.
Kard. Dziwisz podkreślił, że abp Józef Kowalczyk "jest człowiekiem ogromnie
doświadczonym, ma doświadczenie kościoła powszechnego, bo przecież tyle lat
pracował w stolicy apostolskiej na różnych stanowiskach, jest też znakomitym
prawnikiem i zna kościół powszechny w Polsce od wielu lat".
- Ma ogromne zasługi, ale nie dla zasług został zamianowany, ale dlatego, że
się nadaje - powiedział kardynał. - Jego głównym zadaniem będzie oczywiście
praca w archidiecezji gnieźnieńskiej, ale zawsze prymas jest tym ośrodkiem
łączącym cały Kościół, jest tym znakiem jedności. I na pewno tak będzie -
stwierdził kard. Dziwisz.
Kim jest nowy prymas?
Józef Kowalczyk urodził się 28 sierpnia 1938 roku w Jadownikach Mokrych w
diecezji tarnowskiej. Po ukończeniu gimnazjum wstąpił do seminarium
duchownego "Hosianum" w Olsztynie. Święcenia kapłańskie przyjął 14 stycznia
1962 roku. Przez dwa lata pracował jako wikariusz w parafii Przenajświętszej
Trójcy w Kwidzynie, w diecezji warmińskiej.
Studiował prawo kanoniczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W 1965
roku wyjechał do Rzymu, gdzie kontynuował studia w Papieskim Uniwersytecie
Gregoriańskim. W 1968 roku uzyskał doktorat.
Współpracując z Generalnym Sekretariatem Synodu Biskupów był jednocześnie
słuchaczem Studium Rotalnego, które ukończył z dyplomem adwokata. W tym
czasie uzyskał też dyplom archiwisty w Tajnym Archiwum Watykańskim.
W 1969 roku podjął pracę w Kongregacji Dyscypliny Sakramentów. W 1978 roku
został przeniesiony na polecenie Jana Pawła II do Sekretariatu Stanu, gdzie
organizował Sekcję Polską, a następnie objął jej kierownictwo.
Już jako nuncjusz apostolski w Polsce współorganizował i towarzyszył
papieżowi w pielgrzymkach do kraju w 1991, 1995, 1997, 1999 i 2001 roku.
Arcybiskup Kowalczyk otrzymał doktoraty honoris causa kilku polskich uczelni,
w tym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Jest inicjatorem budowy ośrodka
opiekuńczo-rehabilitacyjnego dla dzieci i młodzieży niepełnosprawnej oraz
Izby Pamięci Pontyfikatu Jana Pawła II w Jadownikach.
W Polsce tytuł prymasa był związany ze stolicą biskupstwa w Gnieźnie. Prymas
Polski nosił tytuł "legata urodzonego" oraz miał przywilej noszenia stroju
kardynalskiego nawet wówczas, gdy nie był kardynałem. Od 1572 roku pełnił
funkcję interreksa, głowy państwa w czasie wakującej monarchii. Koronował i
grzebał królów, udzielał im i ich rodzinom sakramentów i pełnił rozmaite
funkcje polityczne.
W 1992 roku nastąpiło rozdzielenie godności prymasa Polski od stolicy
metropolitalnej Gniezno. Józef Glemp zachował po reformie administracyjnej
Kościoła polskiego tytuł prymasa jako kustosz relikwii św, Wojciecha i
przestał jednocześnie pełnić funkcję arcybiskupa Gniezna.
W 1994 oddzielono także funkcje prymasa od przewodniczącego Konferencji
Episkopatu Polski. Przez pierwsze dwie kadencje przewodniczącym Konferencji
pozostawał nadal wybierany kardynał Glemp. Od marca 2004 przewodniczącym,
niezależnym od prymasa jest arcybiskup Józef Michalik.
(wp.pl) Piątek,
2010-05-07
TVP: program Pospieszalskiego wpisuje się w
misję
Jako "nieporozumienie" określił prezes TVP Romuald Orzeł stanowisko Rady
Etyki Mediów, w którym jej członkowie wyrazili oburzenie programem Jana
Pospieszalskiego z wypowiedziami ludzi przychodzących w dniach żałoby pod
Pałac Prezydencki.
Orzeł uznał, że program Pospieszalskiego wpisuje się w misję nadawcy
publicznego, bo relacjonował nastroje społeczne. Co więcej - próba odebrania
głosu ludziom miałaby jego zdaniem charakter cenzury. Według Orła, TVP jako
jedyna stacja w dniach żałoby podjęła "ryzyko" nadania programu "na żywo, z
ulicy".
We wtorek REM wydała oświadczenie, w którym napisała m.in., że "w relacjach
(ludzi) pojawiały się oskarżenia pod adresem przeciwników prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, stwierdzenia, że Polska nie jest krajem demokratycznym,
sugestie spiskowe dotyczące katastrofy pod Smoleńskiem". Według Rady,
Pospieszalski "reagował na to aprobująco", niektóre z tych wypowiedzi
powtarzał, a w innych widać znamiona manipulacji. Dwoje członków Rady
wyraziło odrębne zdanie w tej sprawie.
Według Orła, "pewna część" (z około stu wypowiedzi) "istotnie zawierała
zakwestionowane przez REM oskarżenia", jednak "relacjonowanie nastrojów
społecznych to ważne zadanie Telewizji Polskiej, wpisane w jej misję jako
nadawcy publicznego. Próba odebrania głosu osobom krytycznym wobec
niektórych przedstawicieli klasy politycznej miałaby - w ocenie Telewizji
Polskiej - charakter cenzury i modelowania nastrojów, a nie ich
relacjonowania" - napisał Orzeł w oświadczeniu.
"A przecież nikt nie zaprzeczy, iż prawo do krytyki jest podstawową
wolnością obywatelską" - podkreślił Orzeł.
"Stanowisko REM odbieramy jako nieporozumienie, wynikające z jednostronnej
interpretacji zasad i specyfiki zawodu dziennikarskiego" - napisał też
prezes TVP.
Orzeł napisał, że TVP jako jedyna stacja w dniach żałoby codziennie po
południu emitowała program na żywo, "w którym usłyszeć można było głosy
zarówno polityków, duchownych, specjalistów, publicystów, jak i tzw.
zwykłych Polaków".
Według niego, "program prosto z ulicy zawierał dużą dozę ryzyka, bowiem
wobec rozmiaru tragedii trudne do przewidzenia były reakcje osób, które
wypowiedziały się w Telewizyjnej Księdze Kondolencyjnej prowadzonej sprzed
Pałacu Prezydenckiego przez Jana Pospieszalskiego".
"W pierwszych dniach żałoby na ulicach Warszawy panował nastrój lęku i
osamotnienia. Był to także moment refleksji i oceny tego, co było obecne w
polskim życiu społecznym i politycznym przed katastrofą samolotu
prezydenckiego. W takim nastroju pojawiały się także - przypominane przez
rozmówców redaktora Pospieszalskiego - surowe oceny polityków, których ostre
słowa pod adresem prezydenta Lecha Kaczyńskiego nabrały po jego tragicznej
śmierci auto-oskarżycielskiego charakteru" - napisał Orzeł.
Prezes Telewizji zaznaczył również, że krytyka REM odnosi się do wykonywania
obowiązków przez Pospieszalskiego, a tymczasem reżyserem i autorem
scenariusza filmu "Solidarni 2010" jest Ewa Stankiewicz; Pospieszalski był
jej współpracownikiem.
"Założeniem dokumentu Ewy Stankiewicz była próba "uchwycenia nastrojów i
zarejestrowania pewnego zrywu społecznego" oraz "oddania głosu ogromnej
części społeczeństwa, która od lat była dyskryminowana i upokarzana przez
media". Tego rodzaju założenie wykluczało ingerowanie i cenzurowanie
wypowiedzi "zwykłych ludzi" w imię tzw. poprawności politycznej" - czytamy w
oświadczeniu.
Pospieszalski, odnosząc się do reakcji REM, mówił, że wszystkie wypowiedzi
ludzi, z którymi rozmawiał i które następnie zostały wyemitowane w TVP1,
miały spontaniczny charakter i nie były reżyserowane, a REM uczestniczy w
dyskredytowaniu twórców tego filmu.
Z kolei Stankiewicz oświadczyła, że starała się "przekazać głęboką potrzebę
złączenia się w bólu, wzajemnego wsparcia, ale i troskę o państwo i potrzebę
wyrażenia patriotycznych uczuć, szacunku do państwa, do prezydenta jako
głowy państwa, w sytuacji zagrożenia, najpoważniejsze obawy dotyczące
przyczyn katastrofy i dezaprobatę wobec mediów, czyli te emocje, które tak
bardzo były obecne wśród osób zgromadzonych pod Pałacem Prezydenckim".
Przyznała, że film nie pokazywał całego przekroju społeczeństwa; zaznaczyła,
że nie miała na celu podsycania kłótni.
W dniach żałoby narodowej po katastrofie pod Smoleńskiem Pospieszalski
nagrywał wypowiedzi osób, gromadzących się przed Pałacem Prezydenckim. Część
z nich została wyemitowana w jego programie "Warto rozmawiać". Z nagrań
powstał też film dokumentalny "Solidarni 2010". Wśród wyemitowanych
wypowiedzi znaczące były głosy wyrażające podejrzenie, że katastrofa nie
była przypadkiem, mnożyły się podejrzenia, że mógł to być zamach, powtarzały
się oskarżenia pod adresem Rosjan.
Program Pospieszalskiego wywołał dyskusję w mediach, a SLD zażądał, by film
"Solidarni 2010" oceniła Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Sojusz chce
też, by filmem zajęła się sejmowa komisja kultury. SLD zarzuca, że film "tworzy
pełne obsesji obrazy" i "znacząco odbiega od standardów, jakich oczekuje się
od mediów publicznych" oraz "zupełnie bezpodstawnie wykorzystuje śmierć
prezydenta Lecha Kaczyńskiego do partyjnej kampanii" i pokazuje "jednoznaczną,
przekoloryzowaną rzeczywistość, wygodną dla polskiej prawicy".
(PAP)
Kto przed północą jako ostatni złożył podpisy poparcia?
Kornel Morawiecki, który zamierza walczyć o prezydenturę, powiedział, że
chce zaproponować Polakom swoją wizję Polski w Europie jako poważnego
partnera i przewodnika w rozwoju wspólnoty. - Mam wizję Polski nowoczesnej i
solidarnej zarazem - mówił.
Morawiecki jako ostatni złożył w czwartek tuż przed północą podpisy poparcia
pod swoją kandydaturą. Jego komitetowi wyborczemu udało się zebrać ich około
110 tys. Morawiecki jest założycielem i przewodniczącym "Solidarności
Walczącej", był najdłużej ukrywającym się w PRL opozycjonistą.
Podczas piątkowej konferencji prasowej podziękował wszystkim osobom
zaangażowanym w zbieranie podpisów poparcia.
Jak powiedział, kandydowanie będzie dla niego okazją zwrócenia się do
społeczeństwa z wizją i wartościami, które reprezentuje swoją postawą i
życiem. - Mam wizję Polski nowoczesnej i solidarnej zarazem. Uważam, że
Polska powinna być otwarta na przyszłość, ale pamiętać o swojej wielkości
związanej z Solidarnością, z obaleniem komunizmu - mówił Morawiecki.
Jak dodał, chce razem z Polakami szukać prawdy. - Prawdy należy szukać razem
z Polakami, razem z narodem. To jest moja podstawowa w tej kampanii
wyborczej funkcja, którą chciałbym spełnić.Przywrócić w przestrzeni
publicznej słowo "prawda" i zabronować Polskę, która byłaby w rodzinie
europejskiej poważnym partnerem i przewodnikiem w rozwoju Europy -
powiedział.
Morawiecki liczy na to, że w czasie kampanii wyborczej będzie mógł zmierzyć
się z pozostałymi kandydatami w czasie publicznych debat. - Marzy mi się,
żeby media inicjowały debaty publiczne, w których moglibyśmy - my kandydaci
- uczestniczyć, spierać się, przedstawiać swoje racje, sylwetkę, dokonania i
propozycje dla Polski - powiedział.
Swoją kampanię wyborczą Morawiecki chce oprzeć na bezpośrednich kontaktach z
wyborcami, w tym z młodzieżą. - Charakterystyczne, że w tej akcji zbierania
podpisów od nich właśnie było najłatwiej to poparcie uzyskać, bo oni byli
bez uprzedzeń, mieli pewną nadzieję, że moja postawa i moja przeszłość
wniesie coś nowego w ich życie i plany - podkreślił Morawiecki.
Pytany, na jaki wynik w wyborach liczy, odparł, że dla niego wartością jest
sam start. Zwrócił uwagę, że scena polityczna w obecnej kampanii wyborczej
jest podzielona na dwa główne obozy - obóz kandydata PO, marszałka Sejmu
Bronisława Komorowskiego i obóz prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. W jego
ocenie ważne jest, by dać wyborcom jeszcze inne poza tymi dwiema propozycje.
Jak powiedział, liczy na to, że wyborcy, którzy nie chcą głosować ani na
Komorowskiego, ani na Kaczyńskiego uaktywnią się. - Że ich będzie w tych
wyborach więcej i to nam pomoże uzyskać lepszy wynik - powiedział Morawiecki.
PKW obecnie weryfikuje podpisy złożone w czwartek przez komitety wyborcze,
m.in. komitet Kornela Morawieckiego. Jak zapowiedział przewodniczący PKW
Stefan Jaworski, rejestracja kandydatów na prezydenta powinna zakończyć się
do wtorku.
(PAP)
Czwartek, 2010-05-06
Sejm wybrał nowego sędziego TK
Sejm wybrał prof. Sławomirę Wronkowską-Jaśkiewicz na stanowisko sędziego
Trybunału Konstytucyjnego. Jej kandydaturę zgłosiła Platforma
Obywatelska.
Za przyjęciem kandydatury Wronkowskiej-Jaśkiewicz było 415 posłów,
przeciw dwóch, 13 wstrzymało się od głosu. Większość bezwzględna,
potrzebna do wyboru sędziego TK, wynosiła 216 głosów.
Od 2 marca sędziów w Trybunale jest czternaścioro, bo dobiegła końca
9-letnia kadencja sędziego Janusza Niemcewicza. Na początku marca
zgłoszona przez PiS na sędziego TK prof. Krystyna Pawłowicz nie uzyskała
większości w sejmie. Jej kontrkandydat, zgłoszony przez PO Kazimierz
Barczyk, wycofał się jeszcze przed sejmowym głosowaniem. Dlatego
procedura wyboru sędziego TK ruszyła od nowa.
Urodzona w 1943 r. Wronkowska-Jaśkiewicz przez cały okres swej
aktywności zawodowej związana jest z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza
w Poznaniu. Od 1991 r. na tej uczelni kieruje Katedrą Teorii i Filozofii
Prawa. Jest autorką blisko 80 prac naukowych z zakresu teorii i
filozofii prawa, legislacji oraz techniki prawodawczej.
(PAP)
Rezolucja PiS nie przeszła w Sejmie
Sejm nie zajmie się projektem rezolucji autorstwa PiS ws. wezwania
premiera, by wystąpił do Rosjan o przekazanie Polsce postępowania
dotyczącego katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem -
zdecydowali posłowie.
Posłowie odrzucili wniosek PiS o poszerzenie porządku obrad sejmu o
punkt dotyczący rezolucji.
Przeciwko uzupełnieniu porządku obrad głosowało 268 posłów, za
wprowadzeniem rezolucji do porządku obrad było 158 posłów, 2 wstrzymało
się od głosu.
Posłowie PiS w projekcie rezolucji wzywali premiera do wystąpienia do
władz Rosji o przekazanie stronie polskiej postępowania w sprawie
katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, gdyż mnożą się
wątpliwości "co do sposobu prowadzenia postępowania, które powinno
wyjaśnić przyczyny katastrofy".
"W obliczu takiej tragedii każde państwo winno dążyć do jak najszybszego
i rzetelnego wyjaśnienia jej przyczyn przez własne organy śledcze i inne
właściwe instytucje" - napisano w projekcie.
Według PiS przepisy Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym z
7grudnia 1944 roku, w oparciu o które prowadzone jest śledztwo badające
przyczyny katastrofy mówią, że okoliczności wypadku może badać państwo
właściwe dla miejsca zdarzenia lub - na podstawie umowy dwustronnej -
może przekazać prowadzenie badania innemu państwu. Z treści tego zapisu
konwencji - argumentował PiS - "wynika więc jasno, że rząd polski ma
pełne prawo zwrócenia się o przekazanie postępowania polskim organom
powołanym do wyjaśnienia okoliczności katastrofy".
(PAP)
W którym polskim mieście żyje się najlepiej?
Ładniej niż w Paryżu, publiczne pieniądze na inwestycje wydawane lepiej
niż w Londynie. Gdzie jest ten raj? - w Białymstoku - podaje "Dziennik
Gazeta Prawna" w oparciu o badania Eurobarometru.
Mieszkańcy 75 europejskich miast zostali zapytani o to jak im się
mieszka, żyje i pracuje w rodzinnych miejscowościach. Pierwszy raz
zbadano to w 2006 r., po raz drugi kilka miesięcy temu. Wyniki zaskakują.
Cztery polskie miasta: Warszawa, Kraków, Gdańsk i Białystok są naprawdę
dobrze oceniane przez swoich mieszkańców. A najwyższe noty zebrał
właśnie uważany często za ubogi i słabo rozwinięty Białystok.
Dla białostoczan jest on miastem niezwykle czystym; mówi tak aż 90%
mieszkańców. 75% uważa, że nie ma w nim problemu z zanieczyszczeniem
powietrza, 67% z hałasem. 90% jest zachwyconych parkami i ogrodami,
ponad 80% ulicami. To lepsze oceny niż mają w oczach swoich mieszkańców
Paryż, Wiedeń, Oslo czy Lizbona.
Najbardziej jednak wzrosło zadowolenie mieszkańców Białegostoku z tego
jak wydawane są publiczne pieniądze. W ciągu trzech lat lepiej zaczęła
oceniać to jedna piąta białostoczan, w efekcie miasto zajęło pierwsze
miejsce pod względem wzrostu satysfakcji w tej dziedzinie. - W ciągu 7
lat wydatki te wzrosły blisko 10-krotnie. Dziś codziennie inwestujemy w
rozwój miasta blisko 2 mln zł i naprawdę widać te pieniądze w tym, jak
miasto wygląda - chwali się prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski.
(PAP)
.
|