Kolonia była zorganizowana przez polski
Senat dla młodzieży polonijnej w wieku 13
do 16 lat. Oprócz Kanadyjczyków, z rożnych
prowincji, na kolonii była też młodzież z
USA i Białorusi. Z Manitoby była jeszcze
jedna koleżanka, Izabela. Ja mam 11 lat w
związku z tym moi rodzice zdecydowali, że
polecą ze mną do Polski i zawiozą mnie na
miejsce to znaczy do Pułtuska, gdzie
mieszkaliśmy. Inne dzieci przyleciały same
prosto z Kanady i były odebrane przez
organizatorów kolonii w Warszawie na
lotnisku.
Zamek w Pułtusku, w którym mieszkaliśmy był
w kształcie wielkiej podkowy. Z przodu był
piękny dziedziniec i ogród z kwiatami,
najwięcej było róż. Wszyscy się tam
fotografowali. Ja też mam stamtąd parę
zdjęć. Obecnie w tym zamku jest hotel - Dom
Polonii i odbywają się tam też rożne
imprezy. W tym hotelu, na korytarzach stały
wielkie zbroje z mieczami i szablami. Na
dole recepcja i restauracja, w której
jedliśmy wszystkie posiłki. Obok restauracji
znajdował się taki mały sklepik, w którym
sprzedawano bursztynową biżuterię. Moje
koleżanki Patrycja i Dagmara, z Ontario,
kupiły sobie tam fajne kolczyki.
Amerykańska grupa mieszkała na górze,
kanadyjska na dole, a wszystkie pokoje były
dwuosobowe. Ja miałam pokój z nasza
wychowawczynią, panią Marleną. Ona była
bardzo fajna, studiowała pedagogikę i nic
nie mówiła po angielsku, znała tylko kilka
słów.
Nasza kolonia trwała 10 dni i zawsze się cos
ciekawego działo. Każdy dzień
był bardzo
wypełniony. Na przykład, na drugi dzień po
przyjeździe zwiedzaliśmy Pułtusk.
Dowiedzieliśmy się, że
Pułtusk ma najdłuższy
rynek w Polsce. Przejechaliśmy się
rowerkami wodnymi po Narwi i chodziliśmy po
mieście. Mieliśmy też czas na zakupy.
Wieczorem tego samego dnia pojechaliśmy na
krótko do Opinogóry, do muzeum. Po
zwiedzaniu muzeum pojechaliśmy na farmę
gdzie były osiołki i krowy. Mogliśmy się
również przejechać na koniach.
Tego samego dnia wieczorem mieliśmy jeszcze
jedną atrakcję. Było to ognisko, smażenie
kiełbasek i dyskoteka zapoznawcza.
Dziewczyny dostały takie kolorowe suknie a
chłopacy ciupagi góralskie i kapelusze! Ja
nie miałam takiej sukienki, bo wszystkie
były na mnie za duże. Koloniści mieli super
zabawę, ale wydawało mi się, ze czasami było
im w tych strojach ciężko tańczyć.
Na następny dzień pojechaliśmy wszyscy do
Warszawy! Długo zwiedzaliśmy miasto. Ja
nigdy wcześniej nie byłam w Warszawie i
bardzo mi się spodobała. Na przykład,
widzieliśmy kolumnę Zygmunta, Syrenę, Grób
Nieznanego Żołnierza . Zwiedzaliśmy też
Stare Miasto, podziwialiśmy kamieniczki,
Zamek Królewski i Plac Trzech Krzyży.
Byliśmy również w Muzeum Powstania
Warszawskiego. Tam było dużo starych zdjęć,
mundurów i pistoletów z czasów wojny.
Przewodnik opowiadał historie chłopców,
którzy też mieli 11 lat i walczyli na
wojnie.
Na następny dzień mieliśmy wyprawę do
Torunia. Musieliśmy wcześnie wstać, bo o
6:30 rano było już śniadanie. Po drodze do
Torunia wszyscy zasnęliśmy w autobusie i
przez całą drogę była cisza. Na początku
przewodnik pokazał nam miasto. Z całego tego
zwiedzania zapamiętałam tylko, że dom
Mikołaja Kopernika i fontannę ze skrzypkiem
wokół którego siedziały żaby, a z nich lała
się woda.
Przewodnik opowiedział nam legendę o
piernikach i poczęstował nas prawdziwymi
piernikami. Poszliśmy także do cukierni
gdzie robią pierniki i tam każdy zrobił swój
piernik! Można było wybrać rożne wzory. Ja
wybrałam sobie foremkę w kształcie serca.
Pierniki pięknie pachniały w piecu i szkoda,
że nie mogliśmy ich zjeść. Jak były wyjęte z
piekarnika były za gorące, a potem jak
wystygły były za twarde. Ja się bardzo
zdziwiłam jak pani nam powiedziała, że
ciasto na pierniki trzeba przygotować trzy
miesiące wcześniej!
W drodze powrotnej z Torunia do Pułtuska
zatrzymaliśmy się w McDonalds na lunch, a do
Pułtuska dojechaliśmy na obiad! Po obiedzie
musieliśmy się szybko pakować bo na następny
dzień wyjeżdżaliśmy na cztery dni, na
wycieczkę do Częstochowy, Krakowa i
Oświęcimia! Ja nie umiem się pakować więc
musiałam usiąść na mojej walizce, żeby się
zamknęła.
Do Częstochowy wyruszyliśmy po śniadaniu. W
Częstochowie było bardzo ładnie, duże
kościoły i budynki. Przewodnik zabrał nas do
muzeum o Janie Pawle II. Potem poszliśmy do
kościoła gdzie jest taki obraz Matki
Boskiej. Nie mogliśmy wszystkiego dokładnie
obejrzeć bo właśnie była tam msza i bardzo
dużo ludzi! Udało mi się jednak, przez
kraty, zrobić zdjęcie tego obrazu.
Potem mieliśmy tylko chwilę żeby trochę
obejrzeć miasto i wyruszyliśmy do Krakowa,
do naszego pensjonatu. Pensjonat był bardzo
ładny, miał basen, boisko do koszykówki i
korty tenisowe. Niedaleko była też
cukiernia. Kupowaliśmy tam różne słodycze,
najbardziej smakowały mi takie ciekawe
cukierki, które wyglądały jak papierowe
banknoty polskie!
Następnego dnia zwiedzaliśmy Kraków.
Zrobiliśmy sobie zdjęcie przy takiej fajnej
rzeźbie która wygląda jak głowa. Jeden
chłopak wspiął się do środka tej rzeźby i
wystawił swoją głowę przez oko tej
rzeźby!
Najpierw przewodnik pokazywał nam kościoły i
rożne kamienice. Zwiedziliśmy Wawel i
Kościół Mariacki. Widziałam też wielki Dzwon
Zygmunta na wieży. Przewodnik powiedział, że
jak się go dotknie to się będzie miało
szczęście. Ja niestety nie mogłam do niego
dosięgnąć. Muszę tam pojechać jeszcze raz
jak będę starsza.
Widzieliśmy też Don Pedro, tego z krainy
deszczowców, który chodził sobie po rynku! W
Krakowie, chodziliśmy dużo po mieście i
słuchaliśmy opowieści przewodnika o rożnych
ciekawych historiach. Potem mieliśmy dwie
godziny wolnego czasu! Poszłam wtedy z
koleżankami karmić gołębie. Kupiłam
specjalne ziarno od pana na straganie.
Gołębie bardzo lubią ziarno! Te gołębie
łatały wszędzie, a aż trzy usiadły mi na
rękę. Musiałam więc kupić dużo więcej
ziarna. Potem poszłyśmy pod sukiennice. Było
tyle straganów i tłum ludzi! Kupiłam
czerwone korale, bursztynową
bransoletkę
i kilka małych pamiątek. Pod koniec
wycieczki szliśmy długą droga do naszego
autobusu i przy okazji mogliśmy zobaczyć
inne części miasta. Muszę powiedzieć, że
Kraków mi się bardzo podobał.
Na następny dzień musieliśmy się ciepło
ubrać, bo jechaliśmy do Wieliczki! Gdy
dojechaliśmy było bardzo dużo turystów i
musieliśmy czekać w kolejce żeby się dostać
do środka. Na początku schodziliśmy po
bardzo stromych drewnianych schodach. Było
ich może z dwieście. W końcu doszliśmy na
dół i potem przeszliśmy przez parę korytarzy
i tam dopiero było wejście. Byłam po prostu
zafascynowana. Tyle soli! Ściany z soli,
podłogi z soli, rzeźby z soli, wszystko z
soli. Weszliśmy do takiego wielkiego
pomieszczenia, w którym były ciekawe
żyrandole. One też były zrobione z soli!
Lizaliśmy ściany one naprawdę były słone!
Kolejnego
dnia wracaliśmy znowu do Pułtuska! Po
drodze zatrzymaliśmy się w Oświęcimiu i
zwiedzaliśmy obóz koncentracyjny. Rodzice
wcześniej wytłumaczyli mi co się tam stało.
Było trochę strasznie, niewiele stamtąd
pamiętam.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce do Pułtuska
mieliśmy dyskotekę pożegnalną dla grupy
amerykańskiej. Były też dzieci z Białorusi.
Ostatnie dwa dni spędziliśmy w Pułtusku.
Chodziliśmy do miasta, byliśmy w kościele,
pływaliśmy łódkami po Narwi, oglądaliśmy
łabędzie i kaczki, mieliśmy dyskoteki i
chodziliśmy na targowisko. Tam były kwiaty,
ubrania, kosmetyki, biżuteria, owoce, po
prostu wszystko!