Wszystkie opisane sytuacje
są
autentyczne. Zmieniono jedynie nazwy, nazwiska osób występujących w
opowiadaniu.
Kierownik Anastazy
podjął
decyzje. Decyzja ta miała odmienić całkowicie jego dotychczasowe życie.
Postanowił zostać prawdziwym mężczyzna! Stało się to po tym, jak
otrzymał w prezencie od swojej żony nową sztuczną szczękę. ”Teraz
zacznę gryźć”- postanowił. W dawnej jego Ojczyźnie, by zostać
myśliwym , trzeba było należeć do koła łowieckiego, ze dwa lata
chodzić w nagonce… męczyć się z dubeltówką i mieć pieniądze, bowiem mordowanie zwierzyny
było
drogim zajęciem . W kraju obecnego pobytu, Anastazy nie musiał się o to
martwić. Wystarczyło udać się do odpowiedniego sklepu i ze szczerością w
oczach i niewinną miną nakłamać, że owszem, poluje
się od kołyski, a
mordowanie wszelakiego ptactwa i zwierząt kopytnych wyssało się z
mlekiem matki. Udał się zatem Anastazy do sklepu zwanego “Kanadyjska
Opona” i nabył odpowiednie zaświadczenie upoważniające do
zabijania. Następnie zadzwonił do Wielkiego Łowczego. Był to stary znajomy
Anastazego, który uwielbiał jeździć na polowania. Zwierzyna też
uwielbiała Wielkiego Łowczego, bowiem ten, nigdy nie mógł w nic
trafić.. Działo się to za sprawą dziwnej przypadłości organizmu, bowiem
im bardziej Wielki Łowczy był trzeźwy, tym bardziej trzęsły mu się ręce. No a
przecież na polowaniu trzeba być trzeźwym. Przynajmniej w
pierwszej jego fazie... Toteż Wielki Łowczy miął pewne pozytywne wyniki w
łapaniu ryb jako że robaka łatwiej jest nadziać na haczyk, natomiast
jeśli chodzi o broń palną– zwierzęta mogły czuć się bezpiecznie... Uzgodniono termin polowania.
Wyznaczonego dnia, bladym
świtem
pod dom Kierownika Anastazego zajechał terenowy samochód Wielkiego
Łowczego. Anastazy, wystrojony w myśliwskie szatki i wszelkie czerwone
bereciki wymagane przez tutejsze prawo oraz dzierżąc automatyczny
karabin (a nie jakąś tam dubeltówkę) zasiadł za kierownicą samochodu…
Nie! Wieli Łowczy nie mógł prowadzić samochodu tego poranka... Jego
dłonie spokojnie spoczywały na butelce zimnego piwa, której zawartość
gasiła płomienie rozpalonego do czerwoności przełyku. Anastazy nie miał
wyjścia. Wprawdzie poprzedniego wieczoru również spożywał produkty
fermentacji owocowej i to w ilościach nieprzyzwoitych, ale nie mógł się
do tego przyznać! Jego plany zostania prawdziwym mężczyzną wzięły by w
łeb. Ruszyli. Po godzinie byli na miejscu. Wielki Łowczy wyznaczył
Anastazemu stanowisko, a sam zasiadł za kierownicę i polną, zaśnieżoną
drogą oddalił się w siną dal, zapewniając, że będzie w pobliżu...
“Polowanie czas
zacząć”-
pomyślał poetycko Anastazy i ruszył przed siebie brnąc po uda w śniegu.
Zima tego roku była obfita i w śnieg i w temperaturę. Było zimno jak… jak…można
spokojnie powiedzieć, że jak cholera! Anastazy przebrnął do małej polanki…cichutko
skradając się w kierunku zagajnika oddalonego jakieś 100... może 150
metrów, kiedy... i właśnie wtedy Kierownik Anastazy poczuł coś dziwnego. Nigdy przed tem nie
miał takiego uczucia. Jego brzuch wzdęło i zaczęło strasznie w nim
kręcić. No, po prostu – karuzela. Wiedział, że nie
ma szans. Do samochodu Wielkiego Łowczego było… nie wiadomo ile... a do
miasta przynajmniej godzina jazdy. Kierownik Anastazy nie raz musiał
podejmować decyzje błyskawicznie. Dlatego był właśnie Kierownikiem przez
duże “K “. Szybko zrozumiał ,że to jest ta właśnie chwila. Decyzja musi
zapaść natychmiast, bo jeśli nie…Tylko gdzie? W promieniu kilku
kilometrów– żywej duszy nie ma, zatem problemu z ukryciem się też nie ma.
Jedyny problem – to śnieg. A raczej jego ilość! Prawie po pachy.
Szybciutko…najpierw pas, kurtka… o... żesz... nóż wpadł w
śnieg... jak go
znaleźć później... A, to później- teraz szalik (długi, cholera, trzeba
zdjąć, bo za długi!!) druga kurtka…Sweter też, psia krew, też długi…po
co taki długi sweter…O, szlag trafił... jak ten wiatr wieje… brr…
Jeeezusicku... nie zdążę!!! Koszula-won, to nic, że w śniegu wszystko... byle
szybko... byle już... pasek od spodni... cholera – nie chce puścić... puuusścił!
Chwała Najwyższemu! Oooo... raany... jak kreci w tym
bebechu…Teraz spodnie... kalesony... majtki… szybko cholera jak zimno…
zdechnę
chyba... i to z zimna!!
Szedł Anastazy
śnieżna koleiną
w kierunku majaczącego w oddali samochodu Wielkiego Łowczego. Ten,
drzemał za kierownicą, grzejąc się w środku. Kierownik, zastukał w
szybę. Wcale nie wyglądał jak kierownik. Był siny i czerwony na przemian.
Chciał coś powiedzieć, ale wargi odmówiły posłuszeństwa... Zdziwił się Wielki
Łowczy na widok Anastazego. Po kilku pytaniach Wielki
Łowczy, ze zrozumieniem stwierdził, że takie polowanie to do dupy, i
nalał Anastazemu szklaneczkę produktu fermentacji
zobowo-pszenicznej. Dopiero po drugim łyku, Anastazemu wróciła w pełni
mowa, a po następnym także i uśmiech. I w oczach radość…i ulga…że ciepło wreszcie.
I wtedy
podjął jeszcze jedna
decyzję, która odmieniła jego życie na cale życie. Postanowił dokładnie
zapisać sobie w kajeciku godziny otwarcia wszystkich sklepów mięsnych w
mieście. I od tego czasu śpi spokojnie i żyje długo i szczęśliwie. Ale
czasem dzwoni do Wielkiego Łowczego i śpiewa mu przez telefon znana
popularna piosenkę wszystkich prawdziwych mężczyzn: ”Pojedziemy na łów,
na łów towarzyszu mój…”
Artur C.