13 sierpnia 2010 | <<< Nr 139 >>>

   W tym numerze
Do Redakcji
Wydarzenia warte odnotowania
Humor
Życzenia
Pożegnanie śp. Stefana Balińskiego
Ostatnie takie zakończenie Folkloramy
w WARSZAWSKIM PAWILONIE
Gdzie można zamieszkać na emeryturze?
To dzieci ambasadora RP w Kanadzie zginęły w tragedii w Łagowie
Wiktor Księżopolski-  ŚRODZIEMNOMORSKA WYPRAWA
Upadek światowego systemu monetarnego cz 13
Felieton Jacka Ostrowskiego
 "Medusa"- książka Jacka Ostrowskiego
Kalendarz Wydarzeń
Ogłoszenia
Polsat Centre
Kącik Nieruchomości  

  Do Redakcji

Szanowni Państwo,

Uprzejmie przypominamy o ogłoszonym przez Konsulat Generalny RP w Toronto konkursie na opracowanie strony internetowej poświęconej Pomnikowi Katyńskiemu w Toronto.

Przedmiotem konkursu jest wykonanie projektu strony internetowej prezentującej Pomnik Katyński w Toronto, położony w parku Beauty Boulevard przy 1575 King Street West i/lub opracowanie hasła dotyczącego Pomnika Katyńskiego w Toronto do encyklopedii internetowej „Wikipedia”.

Prace konkursowe, z dopiskiem na kopercie „Konkurs – Pomnik Katyński”, należy dostarczyć do siedziby Konsulatu Generalnego RP w Toronto, 2603 Lakeshore Blvd. W., Toronto ON, M8V 1G5, do dnia 24 września 2010 r.

Przewidywane jest przyznanie nagród dla autorów prac, które zajmą miejsca od I do III.

Szczegółowe informacje dostępne w załączonym regulaminie konkursu, a wszelkie bliższe informacje można uzyskać pod adresem e-mail: toronto.info@msz.gov.pl .

Dział Polonii i Promocji

KG RP w Toronto
 


This 8-minute animation of Polish history is apparently being shown in the Polish Pavilion at the 2010 Expo in Shanghai, China. What will viewers understand? See also the comments posted by the You Tube viewers . . . the good, the bad, and the ugly . . .

http://www.youtube.com/watch?v=vCycel-Q46I  

Info about the Polish Pavilion is on the official Chinese website:

http://en.expo2010.cn/c/en_gj_tpl_4.htm#zgld   

and the Polish website is:

http://www.expo2010.com.pl/
 


Młode, bardzo miłe, małżeństwo z Polski (Damian i Karolina Kruk) przyjeżdża na studia doktoranckie do U of M, 17 sierpnia 2010. Poszukuja pokoju/mieszkania/ piwnicy/stancji do wynajecia, z dostepem do autobusu który dowiózł by ich do Uniwersytetu Manitoba. Bardzo proszę o kontakt jeśli macie Państwo taką możliwość lub słyszeliście o takim locum. Podaje ich e-mail: damkru@gmail.com  oraz własny oleszkie@shaw.ca

Pozdrawia
Janek Oleszkiewicz


Szanowny Panie Bogdanie, przesyłam gazetkę "Wiadomości Polonijne" na miesiąc sierpień. Z góry dziękując za wstawienie jej do Pańkiego Biuletynu Informacyjnego jako Link, pozdrawiam serdecznie.
 
Tadeusz Michalak.
 


 

Szanowni Państwo,

Uprzejmie informujemy, że w dniu 23 sierpnia 2010 roku o godzinie 19.00 na kanale DISCOVERY CHANNEL emitowany będzie program poświęcony Polsce.

Życzymy miłych wrażeń!

Dział Polonii i Promocji

Konsulat Generalny RP w Toronto



Dear Sirs,

Please be informed that the special program devoted Poland will be presented on Discovery Channel in August 23, 2010 at 7.00 p.m.

Have a good time!

Polonia and Promotion Department

Consulate General of the Republic of Poland in Toronto

 


Szanowni Panstwo,

Zespól Szkól dla Dzieci Obywateli Polskich Czasowo Przebywajacych za Granica realizuje projekt "Otwarta szkola - system wsparcia uczniów migrujacych". Projekt jest skierowany do polskich dzieci i mlodziezy.

Poniewaz chcielibysmy dotrzec do jak najszerszej grupy Polaków przebywajacych za granica, zwracam sie z uprzejma prosba o umieszczenie na Panstwa stronach internetowych informacji o projekcie (w zalaczeniu) lub ewentualne przekazanie informacji zainteresowanym za pomoca innych kanalów komunikacji.

Bedziemy zobowiazani za pomoc.

Z wyrazami szacunku,

Justyna Pabian
Koordynator ds. e-learningu
Projekt "Otwarta szkola - system wsparcia uczniów migrujacych"
Zespól Szkól dla Dzieci Obywateli Polskich Czasowo Przebywajacych za Granica

 

Zespół Szkół dla Dzieci Obywateli Polskich Czasowo Przebywających za Granicą zaprasza do udziału w projekcie „Otwarta szkoła – system wsparcia uczniów migrujących”. Projekt jest skierowany do polskich dzieci i młodzieży przebywających za granicą.

W ramach projektu uczniowie mogą brać udział w lekcjach, konsultacjach, kursach maturalnych oraz kołach zainteresowań. Proponowane zajęcia będą odbywać się za pomocą platformy e-learningowej.

Szczegółowe informacje na temat warunków uczestnictwa znajdują się pod adresem: http://www.spzg.pl/index.php/menu-gorne/about/deklaracje-checi-uczestniczenia-w-konsultacjach-on-line/  lub http://www.polskaszkola.edu.pl/Konsultacje/default.aspx  .

Termin nadsyłania zgłoszeń upływa 30 lipca 2010 r.

Projekt jest rozszerzeniem pilotażowego programu Konsultacje on-line dla uczniów. Szczegółowe informacje na ten temat znajdą Państwo na stronie internetowej www.polskaszkola.edu.pl  lub na stronie Zespołu szkół www.spzg.pl  w zakładce: dla rodziców i dzieci wyjeżdżających.

Serdecznie zapraszamy!
 


Szanowni Państwo,

Przesyłamy link dotyczący oferty polskich uczelni wyższych w zakresie studiów w językach obcych: http://www.studyinpoland.pl/

Dział Polonii i Promocji

Konsulat Generalny RP w Toronto

 

 


   Wydarzenia warte odonotwania
   Tenten... Kropki...Dots...

Tenten... Kropki...Dots...
Friday July 30th at Golden City Fine Art
211 Pacific Ave.

 


 




Koncert "Chopin with friends"

Polskie Towarzystwo Muzyczne im I.J.Paderewskiego zaprasza na koncert galowy:
„Chopin with Friends”


Celem koncertu jest uczczenie 200-nej rocznicy urodzin Fryderyka Chopina oraz 20-to lecia działalności Towarzystwa Muzycznego.
W programie utwory fortepianowe, pieśni, transkrypcje instrumentalne i wokalne, a także choreografie tańca klasycznego i współczesnego do muzyki Fryderyka Chopina.
Wykonawcy:
Tadeusz Biernacki – fortepian
Natalia Zielińska – skrzypce
Michał Kowalik – baryton
Jennifer Welsman – Royal Winnipeg Ballet
Eric Nipp – Royal Winnipeg Ballet
Jolene Bailie – taniec współczesny
Kwartet wokalny z University of Manitoba
Muzycy z Winnipeg Symphony Orchestra

Niedziela 12 września 2010 r. godzina 19:00.
Franco –Manitoban Cultural Centre, Salle Pauline Boutal 340 Provencher Blvd.

Bilety $20 - POLSAT CENTRE 217 Selkirk Ave. lub przy wejściu.
Informacja telefoniczna 338-9510


 

 

 

   Humor
 

Główna siedziba Viagry

 

 

 

  Życzenia
     Na stronie naszego Biuletynu możesz złożyć życzenia swoim bliskim, znajomym, przyjaciołom... z różnych okazji: urodziny, ślub, narodziny dziecka, jubileuszu, świąt... Do życzeń możesz dodać zdjęcie, ale="2">Życzenia prosimy przesyłać na adres: jolamalek@onet.eu
Kto składa życzenia
np. Jan Kowalski
Z jakiej okazji składasz życzenia np. Z okazji 18 urodzin
Treść życzeń Twoje życzenia zostaną opublikowane w serwisie dopiero po akceptacji zespołu redakcyjnego w kolejnym numerze Biuletynu. 


 

   

S  P  O  N  S  O R

 

  Pożegnanie śp. STEFANA BALIŃSKIEGO

Śp. Stefan Baliński  był uczestnikiem Powstania Warszawskieg, inicjatorem i reżyserem polskiego programu telewizyjnego, producentem polskich programów radiowych Radia Polonia w Winnipegu, Był człowiek wszechstronnie uzdolnionym, aktywnym w środowisku polonijnym, był dobrze znany Polakom w Winnipegu. Wielokrotnie nagradzany za działalność w różnych dziedzinach wymienię tu tylko kilka. Śp.Stefan Baliński odznaczony został Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Armii Krajowej, Medalem "Pro Memoria", Medalem SPK Canada, od Ojca Świętego Jana Pawła II za przyczynianie się do utrzymania na terenie Kanady Polskości otrzymał specjalne Apostolskie Błogosławieństwo. 

 

Pana Stefana miałam okazje poznać osobiście, dlatego też wraz z grupa Polonii osobiście też chciałam uczestniczyć w ostatniej drodze tego niezwykłego człowieka. Msza żałobna, którą odprawił ojciec Mieczysław Burdzy w kościele Św. Ducha w Winnipegu odbyła się 7 sierpnia 2010 r. Pan Stefan w swoim życiu wiele przeszedł a mimo to był człowiekiem niezwykle radosnym, ciepłym i skromnym. Rozmawiając z nim przekonałam się jak niezwykłą jest postacią i rozumiem dlaczego bliscy i znajomi Śp. Stefana Balińskiego żegnali go z wielkim żalem.

Śp. Stefan Baliński urodził się w Warszawie tam się wychowywał i mieszkał. W Warszawie też zastała go II wojna światowa, miał wtedy 14 lat. Nie był pełnoletni a chciał walczyć, więc zapisał się do partyzantki a w 1942 do Armii Krajowej. Walczył w Powstaniu Warszawskim 63 dni najpierw na Starym Mieście potem był Mokotów Śródmieście.

Po Powstaniu do kwietnia 1945 r. Pan Stefan przebywał w obozie jenieckim z którego uciekł pod koniec wojny. Stefan Baliński trafił do obozu przejściowego a stąd do Włoch gdzie był żołnierzem II Korpusu generała Andersa i służył do 1947 roku po czym  wrócił do Polski do Warszawy do swoich rodziców, ale niestety ich domu już nie było.
Po powrocie chciał studiować prawo, ale gdzie nie trafił to jako żołnierz AK miał trudności i studiów nie umożliwiono mu skończyć. Stefan Baliński był przetrzymywany przez UB, był  zaangażowany w działalność przeciwko rządowi  i coraz trudniej było Mu żyć w ojczyźnie więc zdobył papiery, na których  wyjechał do Danii a z Dani przyjechał do Kanady do Winnipegu.

Zaraz po przyjeździe do Winnipegu 1970 roku rozpoczął prace w radiu. Prowadził audycje radiowe 25 lat. Na początku było trudno, audycje były krótkie ciężko było znaleźć sponsorów a bez pieniędzy nie można było nic zrobić.
Pierwsze audycje trwały pół godziny potem były godzinne a na końcu to już były audycje trzy godziny w sobotę i w niedziele.  To były audycje tematyczne, reportaże, wywiady. Redaktor Baliński docierał do szerokiej publiczności dlatego był między innymi kącik dla dzieci, magazyn harcerski, programy religijne i ogólne.
Działał w wielu organizacjach polonijnych, prowadząc radio chętnie ze wszystkimi współpracował . Z inicjatywy Stefana Balińskiego od 1987 zaczęto w radiu transmitować msze święte z kościoła Świętego Ducha- transmisje odbywają się do dziś.


Pan Stefan podczas prowadzenia adycji radiowej


Przed  pracą w Radio Polonia Pan Stefan przez rok prowadził audycje w telewizji to były programy, w których najwięcej czasu zajmowały wiadomości z Polski i informacje o działalności organizacji polonijnych w Winnipegu.


Moment przeciecia wstęgi przez premiera Manitoby Edwarda Schreyera w czasie inauguracji polskiej godziny w telewizji. Od lewej: inicjator i reżyser telewizyjnego programu Stefan baliński, ks. Donald Malinowski poseł Parlamentu Manitoby- kierownik Zespołu, Premier Edward Schreyer i p. Alfred Skowmentu radny miasta Winnipeg - kierownik finansowo - administracyjny Zespołu.
 

Pan Stefan Baliński pisał i publikował wiersze i poematy. To jeden z wierszy Sp. Stefana Balińskiego

W 1939 roku sami bój tak krwawy toczyliśmy,

Po klęsce, nad mogiłami, po stracie Polski płakaliśmy.

Na zachodzie Polski żołnierz, toczył walkę krwawą,

o Tobruk, Fales, Monte Cassino, okrywając się sławą.

W kraju, przez dwóch wrogów na części rozdartym,

Chopin melodie żałobne ponownie układał,

które w 1944 wróg w Powstaniu, bombami, kulami wysmagał.

Wieczny odpoczynek racz dać wszystkim poległym Panie!

Matko Polskich Sierpniów usłysz nasze wołanie!

Niepodległość Polski jest zawsze w historii krwawą blizną.

Więc wstaw się za Polską! Za naszą Ojczyzną!

ŻOŁNIERZ ARMII KRAJOWEJ "BIAŁAS"
BATALIONU "ZOŚKA" STEFAN BALIŃSKI

 

Jolanta Małek polishwinnipeg.com

Zdjęcia z uroczystości pogrzebowych w kościele Św. Ducha z cmentarza oraz poczęstunku po uroczystościach:

 

 

 
 Ostatnie takie zakończenie Folkloramy
 w WARSZAWSKIM PAWILONIE
Wiele razy już pisaliśmy na łamach polishwinnipeg.com o festiwalu Folklorama odbywającym się w Winnipegu od wielu, wielu lat. Jest to bowiem ważny Festiwal, który promuje etniczno-kulturową różnorodności Manitoby poprzez zabawę, publiczne uroczystości kulturalne i edukację a Polacy mają w nim znaczący wkład. Latami podczas Folkloramy Polonia Winnipegu prezentowała swój dorobek kulturalny przez 2 tygodnie trwania Festiwalu. Jeden tydzień organizatorami Folkloramy było PTG Sokół Winnipeg- Kraków pawilon a w drugim tygodniu Folklorama odbywała się w pawilonie Warszawa organizowanym przez SPK koło nr 13. Od 3 lat niestety Polonia promuje swoją kulturę tylko przez jeden tydzień w pawilonie Warszawa. 

Organizatorzy pawilonu Warszawa jak każdego roku tak i w tym zapraszali gości do swojej siedziby przy 1364 Main Street. W sobotę 7 sierpnia w tej lokalizacji odbyło się ostatnie zakończenie Folkloramy pawilonu Warszawa. Wcale nie oznacza to, że Polonia już nie będzie brała udziału w Folkloramie, wręcz przeciwnie ze względu na dużą popularność polskiego pawilonu organizatorzy zdecydowali się na nową dogodniejszą lokalizację. Jak się okazuje siedziba SPK koło nr 13 stała się nieco zbyt mała na potrzeby Folkloramy. W przyszłym roku organizatorzy pawilonu Warszawa swoich stałych fanów a także nowych gości zaproszą do dużego obiektu ze sceną i dogodnym parkingiem.

Dziś prezentujemy galerię zdjęć z ostatniego zakończenia Folkloramy pawilonu Warszawa w siedzibie SPK. Zakończenie to jak zwykle tłumy gości, odwiedzających wystawę, korzystających z przysmaków polskiej kuchni, oglądających oryginalny program artystyczny z elementami humorystycznymi oraz doskonała zabawa do białego rana. Tego ostatniego w nowej siedzibie zapewne zorganizować już się nie da, ale kto wie przecież Polacy potrafią naprawdę zaskoczyć publiczność.

Niespodzianką były odwiedziny pawilonu Warszawa maskotki Folkloramy:

Były podziękowania dla organizatorów, którzy pracują wolontariacko nie tylko przez tydzien trwania folkloramy wczesniej jest wiele godzin, dni i miesięcy przygotowań:

 

Galeria zdjęć z zakończenia Folkloramy w pawilonie Warszawa:

 

 

 
Jolanta Małek polishwinnipeg.com

Więcej zdjęć...

 
 Gdzie można zamieszkać na emeryturze?
Każdy człowiek przychodząc na świat przechodzi różne etapy swojego życia. Dziesiątki lat rozwijamy się, troszczymy o wiele spraw a w końcu przychodzi emerytura kiedy ma się jeszcze wiele energii, ale mimo mniejszej aktywności zawodowej brak czasu lub sił na martwienie się, że dach trzeba naprawić, że trawa znowu urosła i trzeba ją skosić, że by wyjechać z garażu trzeba uprzątnąć śnieg, że znowu nie ma pomysłu co ugotować na obiad. Wtedy rozglądamy się za wygodnym miejscem gdzie można o takie i inne sprawy nie martwić się a swój czas poświecić na podróżowanie, dla bliskich na rozwijanie pasji itd.

 Są oczywiście takie domy w Winnipegu. Polonijni emeryci często zapraszani są do różnych takich domów na ciekawe imprezy i uroczystości. Jedna z takich imprez odbyła się w minioną niedziele 8 sierpnia w Amber Meadow Retirement Residence przy 320 Pipeline Road http://www.holidaytouch.com/Our-Communities/amber-meadow.aspx

Wnętrza w Amber Meadow:


biubloteka


stołówka

Jolanta Małek polishwinnipeg.com

 

 
 To dzieci ambasadora RP w Kanadzie zginęły
 w tragedii w Łagowie

 

 


Fot. Jarosław Kubalski / Agencja
W tragedii w Łagowie zginęły trzy osoby


15-letnia Maria i 19-letni Michał oraz ich 20-letnia kuzynka Sylwia zginęli w dramatycznym wypadku, który w poniedziałek rano wydarzył się w Łagowie. Dwoje pierwszych to dzieci ambasadora RP w Kanadzie.

Informacje "Gazety" potwierdza tygodnik polonii kanadyjskiej "Życie". "Z wielkim bólem donosimy, że obecnego ambasadora Rzeczpospolitej Polskiej w Kanadzie pana Zenona Kosiniak-Kamysza i jego żonę Katarzynę dotknęła największa, jaką można sobie wyobrazić, tragedia osobista - śmierć obydwojga dzieci. Łączymy się w bólu z państwem Kamyszami i wszystkimi ich bliskimi" - czytamy na stronie tygodnika polonii kanadyjskiej "Życie".

Tragedia wydarzyła się w poniedziałek ok. godz. 5 nad ranem w Łagowie. Jadący drogą wojewódzką renault megane najprawdopodobniej nie zatrzymał się przed znakiem "stop" i wjechał na skrzyżowanie z krajową 74 prosto pod tira z naczepą. Auto stanęło w płomieniach, na ratunek ruszył kierowca tira, ale parząc sobie ręce zdołał wyciągnąć tylko jedną osobę, kobietę. Niestety, zmarła mimo reanimacji. Dwie inne osoby spłonęły w aucie. Kierowca tira relacjonował, że gdyby ktoś mu pomógł, być może udałoby się uratować tych ludzi. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura rejonowa w Ostrowcu Świętokrzyskim.

- Samochód, którym jechały ofiary wypadku należał do ambasadora RP w Kanadzie. Zginęły trzy osoby: dwie kobiety i mężczyzna. Jednak ze względu na fakt, że ciała były zwęglone, aby zidentyfikować ofiary konieczne jest wykonanie badań genetycznych. Mamy oczywiście przypuszczenia, że mogła podróżować rodzina pana ambasadora, ale będziemy mogli się wypowiadać dopiero znając wyniki badań DNA - wyjaśnia Sławomir Mielniczuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Kielcach.

Jak podaje m.in. kanadyjska gazeta Ottawa Citizen dzieci ambasadora - 15-letnia Maria i 19-letni Michał - odwiedzali podczas wakacji rodzinę w Polsce. Towarzyszyła im kuzynka z Oshawy, 20-letnia Sylwia, Kanadyjka. Prawdopodobnie to ona tragicznego dnia prowadziła samochód.

- Ta straszna wiadomość dotarła do nas we wtorek poprzez posła Blainea Calcins'a, przewodniczącego kanadyjsko-polskiej grupy przyjaźni parlamentarnej, który przesłał wiadomość wraz z kondolencjami dla państwa Kosiniak-Kamyszów. W tej chwili nie rozmawiamy tutaj z kimkolwiek, wszyscy są wstrząśnięci. Najgorsza rzecz jaka może się wydarzyć w życiu, to śmierć dziecka. A z drugiej strony fakt, że dotyczy to oficjalnej osoby jeszcze wzmaga ogrom tej tragedii - podkreśla Jacek Szczepiński, redaktor tygodnika polonii kanadyjskiej "Życie".

Sylwia Domisiewicz, szef protokołu Ambasady Polskiej w Ottawie, we wtorek powiedziała dziennikarzom, że ambasador miał w planach podróż do Polski w czwartek na okresowe spotkanie korpusu dyplomatycznego. Wtedy miał się spotkać z dziećmi. Po tragicznej wiadomości państwo Kamyszowie natychmiast polecieli do Polski, przed odlotem odwiedził ich ksiądz proboszcz parafii św. Jacka w Ottawie. Ich córka Maria uczyła się w Colonel By Secondary School w Ottawie, Michał był studentem University of Ottawa.

W środowej "Gazecie Wyborczej" minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski "wstrząśnięty ogromem osobistej tragedii" jaka spotkała ambasadora Kosiniak-Kamysza i jego żonę zamieścił wyrazy współczucia dla rodziny.
Agnieszka Drabikowska 2010-08-11

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html  © Agora SA

 

 

 
  Wiktor Księżopolski- ŚRODZIEMNOMORSKA WYPRAWA


Poniższe opowiadanie jest fragmentem pisanej właśnie książki o historii moich zmagań z nieprzewidywalnym losem w moim dość długim, lecz ciekawym życiu.

Był marzec roku 1978-ego. Pieniądze przywiezione z pierwszego kontraktu w Libii powoli się kończyły, zajmowane stanowisko w polskiej firmie nie dawało nadziei na kokosy i tylko wyjazd na nastepny pomagał mi pozytywnie myśleć o przyszłości. Pomógł mi w tym znajomy Arab poznany na pierwszym kontrakcie, który załatwił mi pracę w arabskiej firmie wiercącej studnie. Wystarczyło tylko do niej dojechać. Niestety nie przewidziałem jednak, że wyjazd z Polski będzie problemem, bo wredny kierownik z poprzedniego kontraktu skutecznie uszkodził mi opinię w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Więc, gdy już mój dyrektor zaakceptował mój wyjazd, Polservis podpisał zgodę na prywatny kontrakt, wódz nadrzędnej instytucji gratulował mi kolejnej przygody, okazało się, że mam kłopot z otrzymaniem paszportu. Po dwóch miesiącach oczekiwania, gdy zbliżał się termin wyjazdu, znów okazało się, że bez układów w dążącej do komunistycznej chwały elicie „człowiek brzmi dumnie”, lecz jest zerem i tylko dostęp do niej może załatwić każdą nawet najtrudniejszą sprawę. Układ się znalazł, zasada się sprawdziła i paszport trafił do mojej kieszeni w 24 godziny od interwencji „towarzysza” u towarzyszy. Oczywiście bez złotej łapówki dla żony towarzysza się nie obyło. Pozostało mi tylko bieganie za wizami austriacką, włoską i tunezyjską, bo zamierzałem odbyć podroż swoim samochodem. Wiza libijska czekała na mnie na granicy z Tunezją. Samochód Fiat 127, kupiony za pieniądze z poprzedniego rocznego kontraktu w 1973 roku, otrzymał podwójne resory z tyłu, rozkładane siedzenia, abym mógł w nim spać i alarm drzwiowy z włącznikiem w bagażniku, aby mi go nie ukradli. Wiedząc, że w Libii łóżka i mebli nie dostanę a pościeli, ręczników, garnków i radia nie będę miał za co kupić, zamierzałem to wszystko zabrać ze sobą. Miałem tylko 150 dolarów US na podroż i zostawiałem żonie drugie tyle w przeliczeniu na złotówki. Miała ona do mnie przyjechać z córką, gdy się urządzę. Dwa zgrabne meble wykonałem sam, do zmontowania bezgwożdziowo na miejscu. Wylądowały one razem ze składanym łóżkiem i cienkim materacem na dachu samochodu, przymocowane łańcuchem do dachowego bagażnika. Reszta została upchnięta w środku tak, abym miał możliwość spać w samochodzie. Rosyjska kuchenka benzynowa miała mi służyć do gotowania posiłków, a tanie polskie papierosy i czysta wódka do wymiany w Wiedniu na szylingi. Wyposażyłem się w jajka, kiełbasę, cukier, sól, herbatę, wodę, kawę, chleb, konserwy oraz zupy w proszku, aby jakoś przeżyć tę podroż. Całą drogę miałem rozrysowaną na fragmentach map drogowych. Jednego nie miałem, to rezerwacji na promie w Genui. Za to napewno miałem optymistyczną fantazję Polaka, który wie, że zawsze sobie poradzi.

Plan był prosty. Dojechać z Warszawy przez Słowację i Austrię do Genui we Włoszech, tam wsiąść na prom i przepłynąć Morze Śródziemne do Tunezji i z Tunisu dojechać do granicy z Libią, a potem znaleźć się w jej stolicy Trypolisie. Nawet przez chwile nie zastanawiałem się, że coś się może nie udać. Tydzień przed terminem kontraktu, w niedzielę, o godzinie 3:00 po południu, wyjechałem wreszcie w podróż, żegnając córeczkę i żonę na parkingu przed domem. Pod wieczór, po nudnej drodze, byłem już w Cieszynie. Na granicy ze Słowacją żegnałem się z celnikami i Polską odpijając z nimi butelkę wódki. Przy okazji zostałem też odprawiony bez kontroli bagażu. Siedzieliśmy sobie z celnikami dyskutując przypadki przemytu, zrobiła się noc, a ja jakoś tej granicy nie potrafiłem przekroczyć. W końcu padło pytanie, dlaczego odprawiony nie wjeżdżam na Słowację, odpowiedziałem, że sentyment do Kraju mi nie pozwala i że jeszcze się prześpię w samochodzie po polskiej stronie. Rano celniczka odprawiała mnie raz jeszcze, lecz na podstawie posiadanych dokumentów nie było się do czego przyczepić. I tak w końcu przekroczyłem tę granicę zaczynając swoją nową przygodę. Widok słowackiej służby granicznej tylko wzmógł moje rozterki globtrotera. Celnicy dodali mi jednak otuchy, nie mając do mnie zastrzeżeń, i w ten sposób, psychicznie podbudowany ruszyłem w długą trasę, bez oglądania się za siebie. Z przodu była Bratysława, a potem Wiedeń.

Do Bratysławy dojechałem gdzieś po południu. Drogi nie były najgorsze i ruch niewielki.
Szybko minąłem Żilinę, Trencin i Trnawę i znalazłem się w stolicy Słowacji, wtedy jeszcze będącą częścią Czechosłowacji. Tu się zatrzymałem, żeby pożywić się zabraną z domu kiełbasą, pochodzić po mieście, spojrzeć na Dunaj i odwiedzić okazały dom towarowy. Towaru było trochę więcej niż w polskich sklepach. Korzystając z okazji i znając afrykańskie upały kupiłem sobie „slunecznik”, czyli mały parasol plażowy i płetwy do pływania w morzu. Nie pamiętam jak za to płaciłem, ale chyba koronami czeskimi, ktore mi pozostały z poprzedniego pobytu w Pradze. Z Bratysławy do Wiednia było już blisko. Celnicy na austriackiej granicy dość podejrzliwie przyglądali się wyładowanemu pojazdowi i mnie i nie byli zbyt uprzejmi, ale dokumenty mówiły same za siebie. W Wiedniu byłem wieczorem. Pomny wskazówek, jakich udzielił mi znajomy, że mam się skierować na Mexico Platz, bo to żydowsko-polskie centrum handlowe, musiałem w mieście zasięgnąć informacji u taksówkarzy gdzie to jest. Kierowcy byli bardzo uprzejmi, wyjaśnili mi kierunki i obdarowali mnie nawet szczegółową mapą miasta tak, że nie miałem problemu z trafieniem. Było już ciemno, gdy wjechałem na ten plac. Światła uliczne, jakieś przymglone, nie pozwalały rozeznać się w okolicy i nikt po ulicach nie spacerował nawet z psem. Jedynym rozpoznawalnym obiektem na placu był wielki kościół stojący w centralnej jego części. Tam też zaparkowałem samochód, zakładając, że bliżej Boga bezpieczniej. Wyciągnąłem z samochodu moja maleńką kuchenkę, patelnię i czajniczek i na parkingowym krawężniku usmażyłem sobie jajecznicę oraz ugotowałem wodę na herbatę. Kolacja była wyśmienita i po niej nie pozostawało nic innego tylko położyć się spać. Rozkładanie siedzenia i przekładanie bagaży na sąsiednie nie zajęło mi zbyt wiele czasu i za chwilę wygodnie wyciągnięty spałem sobie zmęczony w zabranym z Polski śpiworze. Ranek zastał mnie niespodzianie. Około ósmej rano coś zaczęło stukać w samochód, a gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem jakiegoś człowieka stojącego obok i pukającego w okno. Pomyślałem, że to ktoś chce mnie wygonić z parkingu i w tym momencie padło po polsku z żydowskim akcentem: „dzień dobry panu, jak się panu spało, czy ma pan coś do sprzedania?” Miałem nie wiele, ale miałem. Wymieniłem wiec z żydkiem na szylingi pół litra wódki i karton papierosów, dzięki czemu stałem się bogatszy aż o 70 szylingów (600 zl w Polsce). Trzeba było wstawać. I znów manele poszły na swoje miejsce, kuchenka na krawężnik i pan podróżnik zrobił sobie śniadanko. A po śniadanku spacer po okolicy. I tu dopiero się okazało gdzie ja jestem i skąd się wziął żyd. Wkoło placu widoczne były małe sklepiki, na których pisało po polsku: „Janek wysyła paczki do Polski, dobre ceny” lub „U Franka wymienisz wszystkie waluty po najlepszym kursie” lub po prostu „przyjdź do nas, dostaniesz rabat”. Wymieniłem w jednym z nich swoje szylingi na dolary i powłóczyłem się po bulwarach starając się wsłuchać w echa walców Straussa. Czas leciał szybko a droga przede mną daleka, wiec zbyt długo nie dałem się ponosić wyobraźni i koło południa ruszyłem dalej w drogę. Tym razem celem była włoska granica, a przede mną austriackie miasta Wiener Neustadt, Graz, Klagenfurt i Villach. Za Grazem zaczely się Alpy Austriackie ze szczytami ponad 2000 m. Droga wiła się wśród pionowych skał raz w górę raz w dół i nie dawała wielu szans na podziwianie widoków. W jednym z mijanych miasteczek położonym na zboczu góry w końcu się zatrzymałem, żeby chwile odpocząć i popatrzeć na pięknie utrzymane domy i panoramę gór. Był to wspaniały widok. Trzeba było jechać dalej, bo zmrok w górach szybko zapada, a droga kręta.

Z Klagenfurtu, który zakończył serpentyny, na szczęście do Villach nie było daleko, tylko kilkanaście kilometrów. Znalazłem się tam po zmroku i we mgle, spodziewając się kolejnych dyskusji na granicy. Tym razem wszystko poszło gładko, no bo w końcu, jeśli facet przejechał przez inne granice bez problemów, to po co na niego tracić czas. Ruszyłem wiec już włoską,
biegnącą w dół, górską, krętą i ciemną drogą, zastanawiając się gdzie przyjdzie mi spać i zjeść. I znów szczęście mi dopisało, bo po kilku kilometrach błysnęło jakieś światełko i neonowy napis po lewej stronie drogi pokazał wjazd na teren jakiejś górskiej restauracji. Skorzystałem z tego wjazdu i w głębi ukazał mi się obszerny plac z małym podświetlonym stawem z pływającymi kolorowymi rybami i okazałym budynkiem pośrodku. Zaparkowałem na boku, wyciągnąłem „piersiówkę” wiśniówki i wszedłem do środka. Siadłem sobie gdzieś z boku i czekałem co będzie. Zaraz, widząc obcego w tych stronach, dosiadł się do mnie jakiś młody człowiek (dzis myślę, że był to cywilny pomocnik służby granicznej). Wzięliśmy sobie po piwie i rozmowa szybko potoczyła się w kierunku mojej jazdy i jego pochodzenia, bo nazwisko miał polskie. Opowiedziałem mu skąd i dokąd jadę a on, że trudno mu ocenić swoje pochodzenie, bo granice w tym rejonie zmieniały się dość często i w związku z tym w rodzinie ma przedstawicieli wszystkich obecnych okolicznych państw, a sam z tego tytułu uważa się za „borderland man”, czyli człowieka z pogranicza. Po chwili mój rozmówca przyprowadził tłustawego właściciela ubranego w biały strój i takąż czapę. Wyciągnąłem butelczynkę, aby wypić po kielichu za przyjaźń polska –włoską. Przy okazji poznany kolega w skrócie opowiedział właścicielowi o mnie i wspomniał, że jestem głodny i że nie pogardzę spaghetti. Spaghetti znalazło się zaraz na stole z podziękowaniem a właściciel się zgodził, że mogę przenocować w zaparkowanym samochodzie na terenie restauracji i nawet się umyć pod pompą, abym tylko mydła nie napuścił do stawu i nie spalił knajpy. Rankiem wyniosłem się grzecznie z gościnnego miejsca zjadając na śniadanie rybki z puszki.

Kolejnym etapem drogi była Wenecja, gdzie mieściło się biuro podroży zajmujące się moim promem przez Morze Śródziemne do Tunezji. Dotarłem do niej dość szybko jadąc przez Udine i Treviso i korzystając z płatnej autostrady. Znalazłem się wreszcie w słynnym, historycznym, starym mieście kochanków i zabójstw politycznych. Miasto z dziesiątkami kanałów, grzybem na zanurzonych w wodzie zniszczonych wilgocią domach nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Nie miałem czasu podziwiać pałaców, ale w poszukiwaniu mojego biura odwiedziłem plac św. Marka z tysiącem gołębi i zwiedziłem pobliski kościół. Poziom wody na schodach schodzących z placu do laguny mówił, że miasto powoli się zapada i od czasu powstania jest co najmniej metr głębiej. W biurze podróży powiedziano mi, że rezerwacji nie robią, ale jak się zgłoszę na prom w Genui trzy dni przed odjazdem, to na pewno się zabiorę. Pozostało mi tylko wsiadać w samochód i jechać dalej. Tym razem trasa nie była tak prosta i się w niej nieco pogubiłem. Drogi tu były w złym stanie, a ich oznakowanie też nie lepsze. Poza tym było ich ogromnie dużo i trzeba było bardzo uważać, aby nie pojechać w nieznane. Zaczęło się nawet dobrze. Wyruszyłem z Wenecji w stronę Padwy, Vicenzy i Verony, które z braku czasu ominąłem bez zatrzymania i następnie w rejonie Brescii miałem odbić na południe, aby przez Cremonę i Placenzę znaleźć się na drodze do Genui. Do Cremony udało mi się jakos dojechać i nawet się w niej zatrzymałem, żeby odpocząć. Znane z historii miasto również mnie nie zachwyciło. Było jakieś brudne, ospałe i zapyziałe przynajmniej w miejscu, gdzie się zatrzymałem. Niestety tuż potem w Piacenzie drogi mi się pomyliły w zmroku i zamiast do Genui znalazłem się na drodze do Mediolanu. Przejechałem tą drogą dobry kawałek po ciemku zanim znalazłem jakąś zatoczkę przy szosie i mogłem zakończyć jazdę zasłużonym noclegiem. Rano trzeba było zawrócić i pędzić do tej Genui przez nieznane mi z historii miasteczka, aby być w niej na czas.

Do odjazdu promu pozostały już tylko dwa następne dni. Po przyjeździe znalazłem szybko strzeżony parking na trawce, usytuowany blisko portu i po rezerwacji miejsca szybciutko pognałem na nabrzeże, aby zgłosić swoją radosną obecność. Biuro w Wenecji miało rację. Zostałem odnotowany, wykupiłem bilet i wróciłem na mój parking, gdzie przyszło mi tylko czekać na dzień i godzinę odjazdu. Miałem dużo czasu i wreszcie już nigdzie nie musiałem się śpieszyć. Okazało się za to, że mam co robić. Karoserię zaczęła nadgryzać jakaś zaraza i miejscami blacha pokryła się purchlami wybrzuszonej farby. Trzeba było się zabrać do pracy. Na szczęście wiozłem ze sobą papier ścierny, szpachle i lakier i powoli samochód wracał do swego normalnego wyglądu. Okazało się, że blacha pod farba zawiera jakąś czarną węglikową substancję powodującą jej puchnięcie i wspomniane purchle. Prawdopodobnie wykonana była z jakiegoś paskudnego stopu rożnych metali i jeden ze składników utleniał się pod powierzchnią lakieru i powodował nadżerki. Zdzieranie tego draństwa do gołej blachy było bardzo trudne, bo osad siedział w rożnych wżerach i usunąć się z nich tak łatwo nie dawał. Wyobrażałem sobie, jakie muszą być nadżerki po drogiej stronie blachy, ale na szczęście tych widać nie było. Gdy byłem przy którymś kolejnym purchlu musiałem położyć się na trawie i otworzyć drzwi samochodu. Gdy chciałem się podnieść zapomniałem o tych drzwiach i zadrapałem sobie plecy ich kantem. Zabolało nieco, ale kontynuowałem pracę dalej z przerwą na posiłki i pod wieczór pomalowany samochód wyglądał jak nowy. Można było iść na piwo by uczcić sukces i zapomnieć o plecach. Następnego dnia przyszedł dzień wyjazdu z Genui. Na prom ładowały się ogromne traki, ciężarówki, maszyny, a ja cierpliwie czekałem na swoją kolej. Wreszcie, gdy już prawie nikt się nie pchał, przypomniałem się grzecznie rozprowadzającemu, że ja też chciałbym popłynąć z moim autem. „Które to?” spytał mój rozmówca i gdy mu pokazałem mój pojazd roześmiał się i orzekł: „To?, Takie małe?, Nie ma problemu, zaraz się go wciśnie” i wcisnął. Wcisnąłem się i ja, sygnał odjazdu ryknął i ruszyliśmy. Prom był bardzo duży, wiele większy niż ten, którym płynąłem kiedyś przez wzburzone Morze Północne do Anglii. Miał kabiny pasażerskie i można było na nim spać, coś zjeść i wypić. Tylko alkoholu nie było. Włócząc się po promie poznałem przy jakimś stoliku młodą parę Austriaków, którzy jechali zwiedzać Tunezję. I tu również moi towarzysze podroży nie potrafili konkretnie określić swojego pochodzenia. Na moje oko chłopak wyglądał na rodaka, a dziewczyna na rodowitą Austriaczkę. Okazało się, że znamy tą samą grę w karty i podroż płynęła nam szybko. Zmrok zapadł jak zwykle niespodzianie i w końcu trzeba było iść spać. Obudziłem się z bólem pleców w miejscu zadrapania i poczułem, że rośnie mi wrzód.

Wieczorem, po wylądowaniu w Tunisie, było jeszcze gorzej, czułem, że mam gorączkę. Zeszło mi trochę zanim znalazłem polską ambasadę licząc na jakieś wsparcie. Zajechałem tam już po ciemku, tylko po, żeby się poczuć jak małpa w klatce, bo poza oglądaniem mnie przez okna żadnego wsparcia nie dostałem. Nie wiele się namyślając zaparkowałem przy krawężniku obok wejścia i ponieważ nikt mnie nie przeganiał, bo żadnej ochrony nie było, wyciągnąłem jak zwykle kuchenkę, czajniczek i garnek i sporządziłem sobie przed snem sympatyczny posiłek, po czym po przemeblowaniu pojazdu poszedłem spać. Moi obserwatorzy uznając w końcu, że to nie terrorysta ich nawiedził, poszli spać także. Rano byłem chyba pierwszym klientem Ambasady. Czułem się podle, gula na plecach rosła i zaczynałem powoli się bać o moją dalszą podroż. Personel ambasady tym razem okazał mi trochę serca, wskazując mi najbliższy szpital, gdzie uzyskam poradę i dając mi na wszelki wypadek dwa adresy polskich lekarzy na mojej trasie do granicy z Libią. Udałem się więc do szpitala, gdzie na niezrozumiale pytania po francusku i arabsku do mnie znającego tylko angielski, polski i rosyjski, pokazałem w końcu swoje plecy jakiemuś osobnikowi. Ten wskazał mi gestem, że mam czekać i po chwili przyleciał z jakąś długą igłą zaopatrzoną w strzykawkę, aby mi tą narośl wyssać. Jakoś się z tego zabiegu wybroniłem wołając po angielsku, że chcę się widzieć z doktorem. Ponieważ słowo doktor jest w miarę międzynarodowym hasłem, więc za chwilę pojawił się lekarz. Obejrzał mi plecy, stwierdził infekcję, dał mi jakąś pigułkę oraz receptę na dwa zastrzyki z jakiegoś antybiotyku do wykupienia w szpitalnej aptece. Gdy je przyniosłem zrobiono mi jeden zastrzyk w szpitalu a drugi miał mi zrobić za czas jakiś, personel napotkanej po drodze apteki lub jakiś inny szpital. Szybko poczułem się lepiej po pierwszym zastrzyku, wiec znów ruszyłem w trasę. Pierwszy adres polskiego lekarza miałem w Soussie i, choć ból ustał, postanowiłem zasięgnąć polskiej fachowej porady, co dalej. Nie wiem jak mi się udawało znajdować te wszystkie adresy nie znając lokalnego języka ani miast, ale i tym razem problemu nie miałem. Domek był na samym brzegu nadmorskiej plaży i piach usypał wydmę pod drzwiami. Zastukałem w drzwi, w których zaraz pojawiła się bardzo ładna młoda kobieta. Wygłosiłem w progu krótką przemowę: „Dzień dobry pani. Jadę z Warszawy do Trypolisu na kontrakt, dostałem kontakt z Panią w Ambasadzie Polskiej w Tunisie, aby zasięgnąć porady lekarskiej”. Na to Pani uśmiechnęła się szeroko i rzekła: „Kochany mój panie nie mam teraz czasu na zajęcie się panem, bo śpieszę się do szpitala. Proszę się wykąpać, w lodówce są mielone kotlety, na stole pomarańcze, wrócę za dwie godziny, to porozmawiamy” i wyszła. Szczerze powiem, że nieco osłupiałem myśląc, że śnię. Nieznajomy facet w cudzej chacie sam, z możliwością zjedzenia wreszcie porządnej strawy i kąpielą, zresztą pierwszą od wyjazdu z Kraju. Cóż za zaufanie. Aż się przejrzałem w lustrze, czy ja rzeczywiście z wyglądu mogę być uznany za uczciwego człowieka. Widać mogłem, wiec natychmiast wskoczyłem do wanny z pomarańczą w ręku, nawet nie myśląc, jakie przeznaczenie mają wiszące ręczniki pani domu. Natomiast brudną wannę umyłem jak umiałem, aby nie uznano mnie za flejtucha. Nie tracąc czasu zająłem się zaraz kotletami i gdy sobie pojadłem pani wróciła. Cóż za rozkosz być czystym i sytym. Po krótkiej mojej opowieści przeszedłem zaraz do tematu, pani obejrzała moje plecki, stwierdziła infekcję i orzekła, że na razie nic nie można z nią zrobić, bo, choć gula jest bardzo duża, jest jeszcze za twarda do usuwania jej zawartości. Muszę więc poczekać, bo może w międzyczasie stan jej się zmieni na korzystniejszy do zabiegu. Właścicielka domku spodziewała się, że raczej zostanę na noc, lecz z nieudawaną przykrością musiałem odmówić wymawiając się czasem. A szkoda bo, gdyby nie to czekanie w Genui, może miałbym małą intymną przygodę na brzegu morza.

Ruszyłem więc zaraz w dalszą drogę mile żegnany przez Panią Doktor. Nastepny adres miałem w Sfaxie. Dojechałem tam pod wieczór, znów szybko znalazłem adres dużego piętrowego budynku, lecz tym razem stwierdziłem po dłuższym pukaniu do drzwi, że lokatorów mieszkania nie ma. Nie pozostało mi nic innego tylko czekać. W pewnym momencie na podwórzu pojawiła się dziewczynka z buzią Polki. By się upewnić, powiedziałem najpierw „dobry wieczór”, a gdy usłyszałem odpowiedź, spytałem ją czy nie jest przypadkiem córką lekarki i okazało się, że jest. Stałem przy wyładowanym samochodzie z polską rejestracją, wiec dalsze moje wyjaśnienia miały potwierdzenie w faktach. Panienka odpowiedziała, że rodzice zaraz nadejdą a ja, że poczekam na nich na dole. Niebawem nadeszli i rodzice. Ci od razu dostrzegli polską rejestrację i sami podeszli pytając, co ja tu robię. Opowiedziałem w skrócie swoją historię i że właśnie czekam na nich. Zostałem zaproszony na górę, zabierając po drodze flaszeczkę na powitanie. Opowiadania trwały do późnej nocy. Pani doktor po obejrzeniu mojego problemu orzekła, że rano idzie do szpitala, ale wróci, żeby mnie zabrać na zabieg, jeśli dogada się z chirurgiem. Miał go zrobić jakiś Rosjanin. Jak powiedziała tak i się stało. Rano pojechaliśmy do jej szpitala i chirurg, wielkie niedźwiedziowate chłopisko, obmacał mi bolącą narośl, ułożył mnie na łóżku, czymś mi plecy posmarował, cos wstrzyknął i w końcu ciachnął skalpelem. Płyn w środku, musiał być pod dobrym ciśnieniem, bo trysnął wysoko zmuszając lekarza do szybkiego uniku i paru rosyjskich mocnych słów. Potem było gruntowne czyszczenie otwartej rany, wkładanie gumowego sączka no i opatrunek. Dostałem również jakieś pigułki, podziękowałem lekarzowi za fachowa robotę, pani doktór, która asystowała przy zabiegu, za pomoc i w drogę. Do granicy był jeszcze spory kawał. Mijalem przydrożne barki z arabami pijącymi piwko przy ulicznych stolikach, był upał, a ja jechałem nie dotykając plecami do oparcia siedzenia, bo bolało. W końcu zobaczyłem, że granica tuż tuż i nagle znalazłem się w wielkiej kolejce samochodów czekających na odprawę celną. Było już po południu a do Trypolisu jeszcze 200 km. Nie sądziłem, że zdążę do miasta przed zamknięciem biura. Nagle koło samochodu pojawiło się dwóch arabów i zagadało do mnie po angielsku - „Are you Victor?” „Yes I Am” - odrzekłem „. “We have been sent here to pick you up at noon and we are already tired of waiting for you”. (wysłano nas tu, aby cię spotkać w południe i jesteśmy już zmęczeni czekaniem na ciebie). „Sorry”- odpowiedziałem - „there were some complications on my way”. Kazali mi podjechać bliżej granicy i jeden z nich przyprowadził celnika. Ten zajrzał do samochodu, z obrzydzeniem wyciągnął buteleczkę z odrobiną wiśniówki na dnie, która wyrzucił w piach, i w końcu machnął ręką, aby jechać. Musiałem zrobić jakoś miejsce dla jednego z moich towarzyszy i tak dojechaliśmy do Trypolisu. Dostałem adres firmy i plan jak do niej trafić następnego dnia i zostałem pożegnany na środku głównej ulicy i pozostawiony samemu sobie bez zaprosin choćby na kawę. No cóż, co kraj, to obyczaj.

Trypolis pod wieczór był nagrzany, ale lekki powiew z nad morza chłodził i suszył nasiąknięta potem odzież. Mając hotel na kółkach nie musiałem się martwić o spanie i zaopatrzenie, nie mniej zastanawiałem się gdzie tu się udać, żeby mnie jakiś Arab nie zaczepił w czasie snu. Myślałem podjechać pod Ambasadę Polską, jak kiedyś w Tunisie, lub zatrzymać się przed filią Polservisu. Spieszyć się już nie musiałem nigdzie. Trypolis znałem z poprzedniego kontraktu i wiedziałem gdzie jestem i gdzie znajdują się wszystkie interesujące miejsca w mieście. Oparłem się więc o samochód i przy papierosku wspominałem w myślach swą podróż. Nagle, gdy tak rozmyślałem, ktoś blisko mnie wymówił słowo „Wiktor?” Spojrzałem i zaniemówiłem na chwilę z wrażenia. „Cześć Zbyszek. Ty też tutaj? Ale numer”. Był to mój kolega geofizyk z poprzedniego kontraktu, który jadąc samochodem do domu, przyhamował widząc wyładowany samochód z polską rejestracją. Trzeba mieć wyjątkowe szczęście, żeby w wielkim mieście spotkać kogoś z kim się kiedyś w Libii spędziło rok do tego mieszkając razem w jednym pokoju. Zaskoczenie dla nas obu było całkiem spore. Żeby niespodzianek było więcej, okazało się, że mój kolega pracuje prywatnie dla tego samego Araba, który mnie załatwił kontrakt. Jego praca to pomiary geofizyczne w studniach wierconych przez firmę, w której mam zacząć pracę. Chyba już bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że mamy wspólną Babcię. Opowiedziałem koledze w skrócie o mojej podroży i dlaczego wogóle tu jestem no i spytałem, czy nie zna kogoś, kto ma pokój do wynajęcia od zaraz. Okazało się, że chyba ma. Podjechaliśmy pod jakiś piętrowy dom i, po uzgodnieniu warunków, miałem już kąt dla siebie. Co to znaczy mieć szczęście. Był to pokój w trzypokojowym mieszkaniu zamieszkałym przez polskie małżeństwo. Pani domu była pielęgniarką. Budynek był trzypiętrowy i piętro niżej mieszkał też Polak, były komandos. Było co opowiadać, lecz niestety nie było co wypić. Libijska prohibicja była surowo przestrzegana. Pozostało w końcu przenieść moje graty z samochodu, rozłożyć je w pustym pokoju i iść spać. Rano czekała mnie podróż do firmy. Tak zakończyła się moja podróż z Warszawy do Trypolisu by zapewnić rodzinie godziwy byt.

Victor Księżopolski
Calgary, Sierpień 2010

 

 

 
  Upadek światowego systemu monetarnego cz. 13

 

   

S  P  O  N  S  O R

 

   Felieton Jacka Ostrowskiego

 

 

 

 

Krzyżowcy XXI wieku



Zacznę może od Hemingwaya. W jednym ze swoich opowiadań napisał coś w tym
rodzaju „Polacy to tacy katolicy, że w niedzielę idą do kościoła, a po
wyjściu z niego wyjmują noże i się nimi dźgają”. Coś w tym jest. Na
podstawie moich obserwacji mogę stwierdzić, że polski katolicyzm to
katolicyzm marynarko - garsonkowo– kufajkowy. Prawdziwy katolik powinien
nosić w sercu swoją wiarę, powinien swoim postępowaniem wcielić w życie
nauki Chrystusa. Tymczasem polski katolik zdejmuje swój katolicyzm razem z
marynarką, czy też garsonką wracając z kościoła . Co jest warte chodzenie do
kościoła, kiedy nie przynosi żadnych wymiernych efektów? Katolik powinien
tam czerpać pozytywną energię, żeby być w swoim życiu lepszym, żeby szerzej
otwierać serce dla innych. Co ważne, ksiądz powinien przekazywać wiernym
nauki i prowadzić ich przez trudy życia codziennego ku …….. wiecznemu
życiu. Tak to wygląda ogólnie z punktu widzenia zwykłego parafianina.
Prawda jest jednak zupełnie inna. Przeciętny Polak idzie do kościoła z kilku
powodów, ale akurat te wymienione wcześniej nie są najważniejsze, o ile w
ogóle mają znaczenie. Najważniejsza w Narodzie jest tradycja. Niedzielna
msza jest tradycją i basta. Każdy Polak powinien iść do kościoła. Nieważne,
czy czuje potrzebę, nieważne czy tam będzie się modlić. Ważne jest to, że
musi tam być. Wystarczy, że będzie ruszał ustami, klękał razem ze
wszystkimi, a czasem w porywie pobiegł do komunii wcześniej na chybcika
zahaczając o konfesjonał. Później, co ważne należy wrzucić ofiarę na tacę.
Jeśli obok nas stoją znajomi, czy sąsiedzi należy wrzucić duży nominał,
niech widzą . Jeśli wokół nas są same obce twarze wrzucamy grosiki i
jesteśmy z tego bardzo dumni. Po wyjściu ze świątyni idziemy do domu,
siadamy do rodzinnego obiadu i zaczynamy obgadywać znajomych. Ten ubrał się
niegustownie, ten dał grosze na tacę, a tamten mimo, że znamy jego grzeszki
pobiegł do komunii. Wieszania psów na bliźnich nie ma końca.

Widząc bojowników krzyżowców w Warszawie próbuję wkomponować ich w ten mój
wzór polskiego katolika. Próbuję przyłożyć szablon i wiele kratek pokrywa
się. Nie wszystkie, bo to jest odłam , odłam polskiego katolicyzmu. Jest w
Polsce grupa ludzi źle rozumiejących nauki Chrystusa, rozumiejących pewne
sprawy zbyt dosłownie. Rola księdza między innymi polega na tłumaczeniu słów
Bożych, ale nieraz księża są za bardzo nasiąknięci genem polskiego
katolika. To niektórym bardzo przeszkadza. Typowy Polak nie znosi Żydów.
Trochę to dziwaczne, bo typowy Polak modli się do króla żydowskiego. Modli
się do Żyda, a jednocześnie nienawidzi innych Żydów. Modli się do Matki
Boskiej też Żydówki i do Apostołów również Żydów. Może to byli dobrzy
Żydzi, a teraz po świecie chodzą źli?

Nigdy nie potrafiłem rozgryźć tej zagadki.

Następną grupą, która chce zniszczyć obrońców krzyża są komuniści. Okrzyki
„Precz z komuną „ sam słyszałem. Szybko wbiegłem do pobliskiej księgarni i
zajrzałem w stojący na półce kalendarz. Nie, nie myliłem się, jest rok 2010.
Komunizm padł 21 lat temu.

Trochę zbulwersowały mnie wypowiedzi, że krzyż jest symbolem Polski. O ile
wiem, to nie jest. Nie chciałbym, żeby moim symbolem był znak cierpienia.
Cierpienie może ukształtować człowieka, ale nie powinno być jego znakiem
przewodnim. W średniowieczu byli tak zwani biczownicy. Jednak ta epoka
minęła i całe szczęście. Owszem, wychodzę z założenia, że jeśli ktoś chce to
czynić, to może, ale lekarze nazywają to masochizmem. Nie ukrywam, że cała
sytuacja budzi mieszane uczucia u każdego normalnego człowieka. Przeraża
mnie, że mała grupka ludzi zupełnie oderwana od rzeczywistości, żyjąca w
swoim wyimaginowanym świecie pełnym komunistów, Żydów, smoków wawelskich ,
antychrystów i Bóg wie, kogo więcej może zmusić w XXI wieku władze kraju
leżącego w samym środku Europy do ustępstw. Dziwi mnie, że w kraju
pochodzenia Jana Pawła II papieża mówiącego do ludu przez cały swój
pontyfikat wychowały się grupy balansujące na pograniczu obłędu religijnego.
Dziwi mnie, że politycy bez skrupułów wykorzystują tych ludzi, bo dla i tak
marnych korzyści zatruwają ich myśli, wypaczają poglądy. Jednym słowem,
krzywdzą ich. Ci ludzie potrzebują pomocy w postaci opieki duchowej, a nie
zimnego nakręcania na innych.

Dlatego nie powinniśmy tych ludzi surowo oceniać, bo oni nie wiedzą, co
czynią.

Jacek Ostrowski

  "Medusa"- książka Jacka Ostrowskiego
"MEDUSA" to książka autorstwa Jacka Ostrowskiego, którą we fragmentach publikować będziemy na stronach polishwinnipeg.com
 

Szybko podbiegłem do kabiny helikoptera i wrzuciłem bombę do skrzynki pod
siedzeniem pilota. Dieter przyglądał się temu z uwagą, ale nie skomentował .

- Gdzie macie tych łobuzów? – krzyknąłem starając się przekrzyczeć warkot
turbiny.

- Tam,  pod ścianą! – John wskazał leżące w oddali sylwetki jeńców.

- Spadamy! – zawołałem. Ruszyli za mną

Wskoczyliśmy do busa. Na pełnym gazie pomknęliśmy w kierunku Cesny, by po
chwili zająć w niej miejsca. Zanim jednak to uczyniliśmy poluzowałem więzy
na rękach kierowcy, żeby mógł się szybko uwolnić. Wsiadłem jako ostatni.
Zamknąłem drzwi, a Dieter uruchomił silnik i maszyna zaczęła wolno kołować
po pasie. Wraz ze wzrostem obrotów samolot nabierał prędkości.  Odwróciłem
się przez lewe ramię i zobaczyłem furgonetkę mknącą  w kierunku hangaru.
Wszystko szło zgodnie z planem i kiedy nasza awionetka oderwała się od ziemi
w ślad za nią  podążał  czarny helikopter.  Amerykanin też to zauważył.

- Leci za nami! – krzyknął  uderzając ze złości pięścią w ścianę kabiny –
mówiłem, że należy ich zlikwidować.

- Spokojnie! – Dieter puścił do mnie oko – myślę, że chłopaki rozrywkowe i
zaraz  rozerwą  się.

- Mam taką nadzieje – burknąłem pod nosem  cały czas niespokojny, czy aby na
pewno nikt nie odkrył niespodzianki pod fotelem pilota?

-  Nie rozumiem. Może wyjaśnicie, o co chodzi? – John był wyraźnie
zdezorientowany.

Potężna eksplozja rozerwała ścigającą nas maszynę, ogromna kula ognia runęła
na ziemię, podmuch powietrza rzucił nami na boki.

- No tak, teraz wszystko jasne – odetchnął z ulgą.

- Będziemy lecieć nisko – zadecydował Hausel  - chociaż nie wiem, czy nie
wytropią nas z satelity. Nie mam pojęcia, jakie mają możliwości?

- No cóż, jak nie teraz, to w Paryżu umkniemy tym draniom – pomyślałem
rozglądając się wokoło. Samolot zniżył się dosyć niebezpiecznie, ale pewnie
sterowany przez zawodowca  mknął prosto na północ. Nikt nas nie ścigał, ale
to mogło być bardzo złudne. Przy dzisiejszej technice są różne sposoby, żeby
niezauważalnie kogoś śledzić.

- Gdzie chcesz lądować ? – spytałem..

- Na Polach Marsowych!

- Poważnie? Chcesz im zagrać na nosie? – pokręciłem głową z niedowierzaniem.

-  Tak, mam na to straszną ochotę!  Nie będą się nas tam spodziewać. Będzie
popołudniowa pora , to szybko wmieszamy się w tłum. Oni obstawią lotniska,
okoliczne pola i dlatego tam będzie najbezpieczniej.

- Ok.! Lądowanie z fasonem panowie… w centrum Paryża.

- No wreszcie znajome tereny – westchnął Amerykanin – Uwielbiam Paryż , a te
Francuski !

Tam zdobędę dla nas papiery i postaram się o większą gotówkę.

- Skąd będziesz miał forsę? – zdziwiłem się.

- Trochę zaoszczędziłem na czarną godzinę i wpłaciłem do jednego
szwajcarskiego banku, który ma tu swoje przedstawicielstwo. – uśmiechnął się
do mnie od ucha do ucha.

- Latynoski cwaniaczek.– pomyślałem, ale z drugiej strony co za szczęście,
że jest teraz razem z nami.

Tymczasem w Bordeux w tajemniczej willi na peryferiach ogłoszono alarm
pierwszego stopnia.

- Panie pułkowniku  - młody wywiadowca meldował  szefowi operacji –
terroryści zbiegli zabijając naszych ludzi. Przypuszczalnie kierują się na
Paryż. Nasz satelita wytropił mały samolot lecący w tamtym kierunku.

- Jak to możliwe?? Misterny plan, a oni byli bardziej cwani od nas – dowódca
uderzył dłonią w blat stołu nad którym pochylał się wraz ze swoimi
współpracownikami.

- Dajcie tu plan Paryża! – ryknął  i natychmiast wielka płachta znalazła się
przed nimi.

Spojrzał z uwagą i popukał palcem w jedno miejsce.

 - Obstawcie lotniska, oraz okoliczne pola, ale tylko w najbliższej
odległości. Niech samoloty patrolują non stop niebo i jeśli namierza tę
cholerną Cesnę,  to mają natychmiast ją zniszczyć. Pamiętajcie jednak,  żeby
się upewnić. Jeśli strącimy jakiegoś  „żabojada”,   to możemy doprowadzić do
konfliktu międzynarodowego.

- Co mamy powiedzieć Francuzom? –wtrącił  jeden z oficerów.

-że szukamy terrorystów zamierzających wysadzić w powietrze…… wieże Eifla.
Są uzbrojeni i nafaszerowani materiałami wybuchowym. Tylko zabicie uchroni
nas od ofiar. Nie mogą wziąć ich żywcem.

- Ok., przekażemy to dalej – oficer skinął głową i  wyszedł z pokoju.

- Panowie! – pułkownik  spojrzał na współpracowników – sytuacja jest bardzo
poważna i to co powiem teraz może być dla was kompletnie niezrozumiałe.-
spojrzał po twarzach swoich słuchaczy i kontynuował – Jeśli nie uda nam się
ich zlikwidować w przeciągu trzech dni nasze zadanie zmieni się
diametralnie, bo wtedy pod żadnym pozorem nie będzie wolno nikogo z nich
pozbawić życia. Będziemy musieli bez względu na straty pojmać ich żywcem.

Wiem,  że brzmi to dziwnie, ale takie są rozkazy z Centrali i tylko to macie
wiedzieć.



Patrzyli po sobie ze zdziwieniem, ale w tej organizacji nie zadawało się
pytań tylko wykonywało rozkazy.

                                                           ROZDZIAŁ V

Około dziewiętnastej zaczęliśmy nerwowo wypatrywać celu naszej podróży.

- Jest! – krzyknąłem pokazując palcem strzelistą stalową wieżę, symbol
Paryża , a jednocześnie chyba najdziwniejszą budowlę świata.

- No i mamy nasze lotnisko – Dieter łagodnie  przechylił samolot delikatnie
korygując kierunek naszej podróży. Lecieliśmy nisko poza zasięgiem radarów
i poza zasięgiem wzroku pilotów myśliwców wciąż patrolujących przestrzeń
wokół Paryża.  Wieża robiła się coraz większa, byliśmy coraz bliżej
lądowiska. Samolot przemykał tuż nad dachami kamienic wywołując
zaciekawienie, a chwilami panikę wśród mieszkańców.

- Proszę, tylko nas nie zabij – syknąłem patrząc z przerażeniem jak prawie
ocieraliśmy się o dachy i ściany budynków.

- Spokojnie! – zaśmiał się  – Już jesteśmy na miejscu.

Wieża była tuż  przed nami,  a Dieter nawet nie próbował jej ominąć. Leciał
prosto na nią.

- Całe życie o tym marzyłem! – wycedził przez zęby i zachichotał.

- Co on robi? O, nie! – bowiem zrozumiałem, że zamierza przelecieć między
jej filarami, tuż nad głowami tłumu oczekującego na wjazd na górę.  Cesna
leciała dosłownie trzy metry nad ziemią powodując wielką panikę wśród
turystów. Ludzie rozpierzchali się na boki, lub padali na ziemię. Zamknąłem
oczy. Właśnie przelatywaliśmy pod wieżą, straszne uczucie. Uff!  Otworzyłem
oczy. Udało się. Minęliśmy rząd autokarów i zaczepiając o anteny radiowe
zaczęliśmy siadać na długim i szerokim trawniku. Teren raptownie kurczył
się, a  przed nami w szybkim tempie rosło jakieś monumentalne gmaszysko.
Nagle zaległa cisza , maszyna zatrzymała się.

- Szybko! Zwiewamy stąd! – krzyknął John – Biegnijcie za mną, znam to miasto
jak własną kieszeń.

Otworzył drzwiczki i pierwszy wyskoczył  z samolotu, a my śpiesznie
ruszyliśmy za nim. Czas naglił.  Ludzie po chwilowym popłochu otrzeźwieli i
zaciekawieni zaczęli skupiać się wokół niespodziewanego przybysza, a lada
moment mogła przybyć policja. Rozpychając się tłumie dobrnęliśmy do wejścia
do metra, by za moment zniknąć w podziemiach. Nie minęły trzy minuty jak
pędziliśmy kolejką  w tylko Johnemu znanym kierunku. Po pół godzinie i po
dwóch przesiadkach dotarliśmy do paryskiej dzielnicy rozpusty i słynnego
placu Pigalle,  ale to nie tam był kres naszej dzisiejszej wędrówki. Wąskimi
gwarnymi uliczkami wciąż idąc pod górę dotarliśmy do Rue Gabrielle numer
bodajże dwadzieścia trzy. Nieduża brudna szara dwupiętrowa  kamieniczka z
jakąś włoską knajpą na parterze nie wyróżniała się niczym specjalnym .
Podeszliśmy do bocznego wejścia,  a John nacisnął na przycisk dzwonka. Po
chwili usłyszeliśmy jazgot elektrycznego zamka, pchnęliśmy drzwi i
znaleźliśmy się na ciemniej wąskiej klatce schodowej. Amerykanin wiedział
dobrze gdzie jest i wyraźnie czuł się tu jak u siebie w domu. Pewnie, mimo
półmroku ruszył starymi drewnianymi schodami do góry i zatrzymał się dopiero
przed solidnymi szerokimi drzwiami na drugim piętrze. Otworzyły się
bezszelestnie i w progu ujrzeliśmy ubraną w dżinsy i jakiś czerwony
podkoszulek  bardzo ładną mulatkę w wieku około dwudziestu pięciu lat.
Szczupła, średniego wzrostu z fantastyczną gęstwiną kruczoczarnych włosów i
bardzo delikatnymi rysami twarzy mogła przyciągnąć wzrok  mężczyzny. Stała
jak słup soli i z niedowierzaniem patrzyła się na Johna.

- Żyjesz? Ty żyjesz? To przecież niemożliwe, widziałam twoje zwłoki.
Dotykałam ich , to jest niemożliwe! – szeptała przerażona.

- Żyję – John chwycił ją za ramiona i przesunął na bok, byśmy mogli wejść do
środka.

- Już sam nie wiem, czy cieszysz się, że żyję, czy też nie? – spojrzał
badawczo na nią.

- Pewnie, że się cieszę ! – krzyknęła -  Ale sama już nie dowierzam własnym
zmysłom. Identyfikowałam twoje zwłoki i wszystko się zgadzało. Każde znamię,
a przecież masz ich kilka, każda blizna, twarz , nie mogło być pomyłki.
Teraz już nie wiem kim ty jesteś , duchem, czy zmartwychwstałeś?

Nagle chwyciła jego koszulę i rozchyliła z boku. Naszym oczom ukazała się
duża dziwnie wygięta blizna, bardzo charakterystyczny znak szczególny.

- On też to miał – szepnęła – Tak on, bo to nie mogłeś być ty, on był tak
strasznie poszarpany – głos jej zadrżał, schowała twarz w dłoniach i zaczęła
płakać.

- Spokojnie – John objął ją ramieniem i zaprowadził w głąb mieszkania, a my
podążyliśmy za nimi. Powiem szczerze, że nigdy bym nie przypuszczał iż w
takiej nędznej kamieniczce zobaczymy tak luksusowy apartament. Przestrzeń ,
super nowoczesne wyposażenie , bardzo drogi sprzęt telewizyjno – radiowy,
wspaniałe podłogi i bajeczny taras pełen wspaniałej roślinności. Usiedliśmy,
a właściwie zapadliśmy się w głębokie skórzane fotele. Dziewczyna  w tym
czasie zdążyła trochę ochłonąć i poszła do kuchni przygotować coś do
jedzenia. John zaś zabrał się ostro za nasze interesy i wykonał około
dziesięciu telefonów, a kiedy skończył szeroki uśmiech zagościł na jego
twarzy.

- Musimy zrobić fotki paszportowe i do praw jazdy – oświadczył
riumfująco  – Marika zaniesie je pod wskazany adres i jutro wieczorem
odbierzemy papiery. Jedyny problem to to , że będą to dokumenty brytyjskie,
a wasz angielski mimo że poprawny, nie jest idealny. W razie kontroli
musicie mówić, iż jesteście uchodźcami  z byłych kolonii .

- Dobrze – przytaknąłem – Ale powiedzcie mi, o co tu właściwie chodzi? Cały
czas myślę i nic logicznego nie przychodzi mi do głowy. Może wy coś więcej
wiecie? – spojrzałem na moim towarzyszy, ale oni tylko z rezygnacją  kręcili
głowami.

- Skoro nas szukają i to  z takim nakładem środków to znaczy, że
przedstawiamy dla nich dużą wartość. – zaczął Dieter.

- Ale chcą nas zabić! – John skrzywił się  - To się wzajemnie wyklucza.

- To nie o to chodzi – coś mi zaczęło świtać – Jeśli mieli identycznych
ludzi żeby ich za nas podstawić to znaczy, że akcja była przygotowywana całe
lata. Posunę się dalej w moich przypuszczeniach i wydaje mi się, że od
naszego urodzenia to było zaplanowane.

- Od urodzenia? – Niemiec skrzywił się. – Ja wychowałem się w małym
miasteczku, gdzie każdy o każdym wszystko wiedział. To niemożliwe , żeby
ktoś coś kombinował i nikt by tego nie zauważył.

- Gdzie się urodziłeś, w domu czy w szpitalu? – spytałem.

- Chyba w szpitalu – zawahał się. – Ale to nie ma znaczenia.

- Ma i to duże .Mogli ciebie podrzucić, a prawdziwe dziecko zlikwidować.

- Bzdura! – obruszył się, ale zauważyłem, że wbiłem mu małą zadrę, dałem mu
trochę do myślenia.

- Ja wychowywałem się w sierocińcu  do czasu, aż wzięła mnie pewna rodzina ,
czyli nie wiem kim jestem naprawdę – John był mocno podekscytowany – Może
jestem księciem?

- Chrzanisz – burknąłem – Książęta ich nie obchodzą. Tu musi chodzić o coś
innego. Teraz musimy się zastanowić, co robimy dalej. Mamy panowie dwa
wyjścia. Albo wciąż będziemy uciekać ,albo..  – tu zawahałem się.

- Albo? – Dieter spojrzał na mnie uważnie.

-  Albo my zaczniemy ich ścigać – wydusiłem .

- To kiepski pomysł! – Niemcowi wyraźnie nie przypadło to do gustu.

Tekst umieszczony na stronie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora.

 

   Ogłoszenia

Roadshow Polska wraz z Krajową Izbą Gospodarczą, Prezydentem Miasta
Gdańska, Gdańską Agencją Rozwoju Gospodarczego Invest GDA oraz we
współpracy z PAIiIZ zapraszają na POLISH INVESTFORUM 2010, którego
kolejna edycja odbędzie się w dniach 4-6 listopada 2010r. w Gdańsku.

Polish Investforum to pierwszy w Polsce cykl konferencji prezentujących
zagranicznym podmiotom możliwości inwestycyjne w Polsce oraz w
poszczególnych regionach kraju. Głównym celem Forum jest promocja
wizerunku Polski oraz pokazanie jej atrakcyjności dla lokalizacji
inwestycji zagranicznych.

W programie forum:
• 3 dniowy program
• Imprezy towarzyszące – koktajle, imprezy kulturalne i networkingowe,
specjalnie przygotowany przez Urząd Miasta Gdańska, program study tour
• Usługi doradcze w zakresie: prawodawstwo polskie, finansowanie
inwestycji, spotkania indywidualne z przedstawicielami miast polskich i
specjalnych stref ekonomicznych
• Paneliści- przedstawiciele rządu, samorządów, agencji rządowych,
instytucji finansowych, eksperci polscy i międzynarodowi
• Forum interaktywne- dające możliwości dyskusji i wymiany
doświadczeń

Główne tematy forum:
• Finansowanie inwestycji zagranicznych
• Sytuacja inwestorów zagranicznych w Polsce- Debata inwestorów z
rządem, samorządami, konsultantami
• Chiny i Indie – Doświadczenia inwestorów chińskich i hinduskich na
rynku Polskim, uwarunkowanie i perspektywy rozwoju
• Infrastruktura, budownictwo, rynek nieruchomości
• Outsourcing BPO/KPO, nowe technologie
• Energetyka i odnawialne źródła energii

Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości objęła patronat nad Polish
Investforum 2010.

Więcej informacji:
www.roadshowpolska.pl

Proszę nie odpowiadać na ten e-mail.

Jeśli nie chcesz otrzymywać więcej wiadomości:
http://archiwum.parp.gov.pl/lists/?p=unsubscribe&uid=f254b80399c652e0b7e5049cea27ee82

Aby zaktualizować swoje preferencje:
http://archiwum.parp.gov.pl/lists/?p=preferences&uid=f254b80399c652e0b7e5049cea27ee82

Przekaż wiadomość do kogoś:
http://archiwum.parp.gov.pl/lists/?p=forward&uid=f254b80399c652e0b7e5049cea27ee82&mid=28

Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości
ul. Pańska 81/83,
00-834 Warszawa,
tel.: (22) 432 80 80
fax: (22) 432 86 20, 432 84 04
 


Szanowni Państwo,

Przesyłamy link dotyczący oferty polskich uczelni wyższych w zakresie studiów w językach obcych: http://www.studyinpoland.pl/

Poniższe uczelnie oferują naukę na różnych wydziałach :

· Academy of Fine Arts in Poznan

· Adam Mickiewicz University

· AGH University of Science and Technology

· Andrzej Frycz Modrzewski Krakow University

· Bronisław Markiewicz State School of Higher Vocational Education In Jaroslaw

· Cardinal Stefan Wyszyński University in Warsaw

· Cracow University of Economics

· Cracow University of Technology

· Częstochowa University of Technology

· Eugeniusz Piasecki University of Physical Education in Poznan

· Gdansk University of Technology

· Jagiellonian University

· Karol Adamiecki University of Economics in Katowice

· Kazimierz Wielki University

· Kielce University of Technology

· Kozminski University

· Lazarski University

· Maria Curie-Sklodowska University

· Maria Grzegorzewska Academy of Special Education

· Medical University of Lodz

· Medical University of Lublin

· Opole University of Technology

· Poznan University of Economics

· Poznan University of Medical Sciences

· Poznan University of Technology

· Pultusk Akademy of Humanities

· Technical University of Lodz

· University of Silesia in Katowice

· University of Agriculture in Krakow

· University of Lodz

· University of Warmia and Mazury in Olsztyn

· University of Warsaw

· University of Wroclaw

· University School of Physical Education in Wroclaw

· Warsaw School of Economics

· Warsaw School of Social Sciences and Humanities (SWPS)

· Warsaw University od Life Sciences - SGGW (WULS - SGGW)

· Warsaw University of Technology

· Wroclaw Medical University

· Wroclaw University of Economics

· Wroclaw University of Technology

Na wskazanej stronie internetowej znajdziecie Państwo również odpowiedzi na pytania:

Why choose Poland?
Do I have to speak Polish?
How can I find a course of my interest?
What are the tuition fees at Polish institutions?
What are the living expenses in Poland?
Am I allowed to work in Poland?
Is health insurance necessary?
How will i find housing?
How do I legalize my stay in Poland?
Are any scholarships available?

Dział Polonii i Promocji

Konsulat Generalny RP w Toronto


 

 


 

 


 


www.mbvolunteer.ca

Need to recruit volunteers? Post opportunities on Volunteer Manitoba's free recruitment website free of charge! Current listings

are sent to media, universities, colleges, high schools, trade schools, and selected agencies on a weekly basis.
We see an increase in “website traffic” each January, so post your positions in time for the New Year!

Step 1: Log on to mbvolunteer.ca and click on Create an Account link.
Step 2: Fill in the form provided and click Send Registration when complete.
Step 3: Activate your new account. An activation email will be sent to you.
Step 4: Go to mbvolunteer.ca and click on Login in the menu. Enter your user name and password.
Step 5: Click on the Post a Position link in the menu (or on the homepage). The Posting Form will appear.
You can choose to have your opportunity appear on both of our websites!
Step 6: Click Submit when form is completed. It will be posted on our site within 2 business days.

www.myvop.ca

Need to recruit youth volunteers? Manitoba Youth Volunteer Opportunities  (MYVOP) is also a free recruitment tool for organizations.  Visit www.myvop.ca or en français www.myvop.ca/fr and follow the steps above to recruit youth volunteers ages 13-30.

Please do not hesitate to contact us for further information!

Cheers,
Noreen Mian
Program Manager
Volunteer Manitoba 
Suite 410 - 5 Donald Street S.
Winnipeg
, MB Canada R3L 2T4
Ph: 204.477.5180 Ext. 230
Toll Free: 1.888.922.4545
Fax: 204.284.5200
www.myvop.ca

Hello:

I am the Program Assistant of the University of Winnipeg's English for Specific Purposes Program. Please find attached a poster for our upcoming Winter session of courses for internationally educated professionals or for immigrants who would like to improve their English and academic skills to enter university. We would be very grateful if you would  place this poster in an area where members of your ethnic community will see it. Our courses are free to qualifying immigrants.

If you have any further questions, please do not hesitate to contact me.

With gratitude,
Carolynn

Carolynn Smallwood, M.A.
Program Assistant
English for Specific Purposes Program
515 Portage Avenue, Room 4C34
(4th floor, Centennial Hall, Room 34)
 

Mailing Address:
English Language Programs
English for Specific Purposes
515 Portage Avenue
Winnipeg, Manitoba  R3B 2E9
p: 204.982.1818
c.smallwood@uwinnipeg.ca
 

If you are delivering an application in-person, please drop it off at the English Language Programs offices at 491 Portage Avenue in the Rice Building (Lobby), and mark it "Attention: Carolynn Smallwood--English for Specific Purposes."

If you are delivering an application in-person, please drop it off at the English Language Programs offices at 491 Portage Avenue in the Rice Building (Lobby), and mark it "Attention: Carolynn Smallwood--English for Specific Purposes."

Szczegóły


 


Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
 
Kalendarz wydarzeń
<<< sierpień >>> 2010
Ni Po Wt Śr Cz Pi So
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31        
Zapisz się na naszą listę
Email
Imie i nazwisko

 

 

Spis Książek Biblioteki SPK
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008


Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę



 


 

Irena Dudek zaprasza na zakupy do Polsat Centre Moje motto: duży wybór, ceny dostępne dla każdego, miła obsługa. Polsat Centre217 Selkirk Ave Winnipeg, MB R2W 2L5, tel. (204) 582-2884

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę
 

 

Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 16 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Nsport, AXN/Discovery, Boomerang, TV4,

Viva IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza

 

 



189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510

 



Kliknij tutaj, aby wejść na stronę gdzie można ściągnąć nagrania HYPERNASHION za darmo!!!
 


 

Royal Canadian Legion
Winnipeg Polish Canadian Branch 246
1335 Main St.
WINNIPEG, MB R2W 3T7
Tel. (204) 589-m5493


 



“Klub 13”
Polish Combatants Association Branch #13
Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło #13
1364 Main Street, Winnipeg, Manitoba R2W 3T8
Phone/Fax 204-589-7638
E-mail: club13@mts.net
www.PCAclub13.com


Zapisz się…
*Harcerstwo
*Szkoła Taneczna S.P.K. Iskry
*Zespół Taneczny S.P.K. Iskry
*Klub Wędkarski “Big Whiteshell”
*Polonijny Klub Sportowo-Rekreacyjny