Copyright ©
Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone
bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w
dokumencie.
10 luty 2011 | <<< Nr 165 >>> |
W tym numerze | |||||||||||
|
Do Redakcji |
Szanowni Państwo,
Pragnę podąć do wiadomości, ze KPK okręg Manitoba i Radio Polonia zapraszają wszystkich do wysłuchania specjalnej audycji radiowej poświeconej wywózkom Polaków na Sybir.
CKJS, 810
am w dniu 12 lutego o godz 14:00
do 17:00
ZAPRASZAMY
Panie Redaktorze,
W
załączniku "Wiadomości
Polonijne" Luty 2011.
Z
góry dziękuję za umieszczanie
jej w Polish Winnipeg.
Pozdrawiam
Tadeusz Michalak
Lekcje gitary
klasycznej
„Studencki Nobel
2011” to konkurs organizowany przez
Niezależne Serdecznie witam, |
Wydarzenia warte odonotwania | ||||||||
|
Wiadomości z Polski | |||||||
|
Recenzje Synergy Duo | |||||
|
Tworzenie się nowego porządku świata cz 17. Index | |||||
|
Zaczerpnięte
z
http://www.poland.gov.pl Poczta - telefonyTelefonowanieW dobie telefonów komórkowych turyści korzystają ze swoich komórek w celu połączenia się z domem. Jeśli jednak wolą, mogą dzwonić z budek telefonicznych, które wciąż można bez problemu znaleźć w całej Polsce. Budki te głównie należą do Telekomunikacji Polskiej - byłego monopolisty i największej firmy telekomunikacyjnej w Polsce. Aby móc z nich skorzystać należy zakupić kartkę telefoniczną, którą można bez problemu dostać w kioskach, salonikach prasowych czy na stacjach benzynowych. Dzwonienie z telefonów hotelowych jest dość drogie i nieopłacalne. Wykaz numerów kierunkowych za granicę (dla dzwoniących z telefonów stacjonarnych oraz komórkowych) znajduje się na stronie http://peru.numer-kierunkowy.pl/ . Aby obniżyć koszty połączeń mamy do wyboru telefonię internetową (Skype, Tlenofon i wiele innych) lub karty pre-paid (jak np. Telegrosik czy Telerabat), które można dostać w podobnych miejscach co tradycyjne karty telefoniczne. Rozmowy lokalne i międzymiastowe
Z
zależności
od tego
czy
dzwonimy
z
telefonu
komórkowego
czy
stacjonarnego
inaczej
wygląda
sposób
dzwonienia.
Należy
też
pamiętać,
że bez
względu
na to
czy
chcemy
wykonać
połączenie
lokalne
czy
międzymiastowe,
zawsze
należy
wykręcić
numer
kierunkowy
danej
miejscowości.
Poniżej
znajduje
się
tabelka
obrazująca
zasady
telefonowania.
|
Oświadczenie
|
Humor |
Putin versus Obama
|
|
||
S P O N S O R |
Wiersze lokalnych poetów - Maria Kuraszko |
Miłości gdzie Jesteś |
Ciekawostki | ||
|
|
S P O N S O R |
Manitoba- Luty w fotografii |
Fot. Bogdan i Alicja Fiedur |
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego - Część IX |
Książka „Koniec?” powstała
trzydzieści lat temu, kiedy Polska
znajdowała się za żelazną
kurtyną i w każdej chwili groził nam
wybuch wojny o globalnym
zasięgu. Teraz wprowadziłem tylko
poprawki kosmetyczne ( inne daty ).
Czarnoskóry prezydent USA był w
wersji oryginalnej, pomyliłem się
tylko o kilka lat. J Powieść „Koniec?” zapoczątkował moją przygodę z pisaniem. Jednym słowem zacząłem od końca. Jacek Ostrowski
W
tym
momencie
Gotfryd
zbladł,
mocniej
wcisnął
się
w
fotel
.
- Czy to prawda ? - spojrzał na mnie pytająco. - Nie macie wolnych miejsc? — A masz swojego kandydata ? — pytaniem odpowiedziałem na pytanie. Zawahał się przez moment, ale szybko nabrał odwagi i trochę zmieszany wskazał ręką właścicielkę willi. Ta zarumieniła się i spuściła wzrok. Ja udając, że nic nie rozumiem, zrobiłem zdziwioną minę. - Czekam na jakieś wyjaśnienia! - gnębiłem go dalej. - Chciałbym zabrać tą panią ze sobą! – wyrzucił z siebie i spojrzał niespokojnie na mnie, ale widząc kompletny brak reakcji kontynuował dalej: – Opiekowała się mną i dzięki jej staraniom czuje się naprawdę rewelacyjnie. - Tylko dlatego ? –patrzyłem na niego i uśmiechałem się ironicznie. - No, nie tylko! – burknął i mocno się zmieszał. - Dobra! – wstałem i klepnąłem go po ramieniu – Załatwione! Podszedłem do okna i nagle odskoczyłem jak oparzony – Ktoś stoi przy furtce! – krzyknąłem. Sierżant błyskawicznie przeładował broń i zniknął w przedpokoju, a właścicielka domu o ładnym imieniu Teresa szybko podbiegła do okna. Wpatrywała się moment, ale po chwili uśmiechnęła się. - Spokojnie, to ojciec Bernard, przyjaciel rodziny! Od niego nic nam nie grozi. - Oby! - nie byłem zbytnio przekonany, bo z zasady nie wierzyłem duchownym. - No cóż, zobaczymy! - Sierżancie ! - krzyknąłem w kierunku hallu. – Niech pan go ma cały czas na oku, a pani – zwróciłem się do niej – niech mu otworzy. Skinęła głową i wyszła, żeby wpuścić gościa. Z niepokojem wpatrywałem się w drzwi Usłyszałem zbliżające się głosy i w progu stanął może sześćdziesięcioletni, chudy, o pociągłej twarzy mężczyzna. Krótkie gęste szpakowate włosy wystawały spod śmiesznej okrągłej czapeczki, ubrany był w ciemny habit z kapturem i wyglądał bardzo śmiesznie, a sama twarz z ostro zaznaczonymi kośćmi policzków, oraz potężnym zakrzywionym nosem wzbudzała zaufanie mimo moich wcześniejszych uprzedzeń. Ogarnął nas badawczym wzrokiem, uśmiechnął dobrodusznie i pozdrowił – Niech będzie pochwalony! - ale widząc brak reakcji dodał: – Dzień dobry!. Magda poderwała się z fotela i podeszła do zakonnika, żeby się przywitać, widać było, że się dobrze znali. Uściskał ją serdecznie i zajął miejsce w jej fotelu. Przyglądał się nam bardzo ciekawie, ale jednocześnie bardzo ciepło. - Może ksiądz zapali? – wyciągnąłem paczkę papierosów w jego stronę. - Synu, nie jestem księdzem – odparł spokojnie i spojrzał na papierosy. – Nie palę tej trucizny i tylko dobrego cygara to nie odmówię - pokręcił głową. - Nie ma sprawy! Thomson, poczęstuj cygarem!- bez namysłu zwróciłem się po angielsku do sierżanta. Oj, nie był zadowolony, mało ich miał i „szczypał” się na nie okropnie. Nic jednak nie powiedział, sięgnął do kieszeni i wyciągnął podłużny pojemnik. - O! Kubańskie! – zakonnik nie krył podziwu. – Dawno takich nie paliłem, naprawdę bardzo panu dziękuję! - uśmiechnął się do darczyńcy, a ten zrobił gest, tak jakby miał ich co najmniej kilka skrzynek. Chmura dymu uniosła się nad naszym gościem, widać było, że delektował się tym rarytasem. - A może kieliszeczek czegoś mocniejszego ojcze Bernardzie? – spytała właścicielka. - Z przyjemnością, dziecinko! – zakonnik obdarzył ją wielkim uśmiechem – Troszkę koniaczku, jeśli można. Widząc nasze zdziwione miny wyjaśnił: – Alkohol w małych ilościach rozświetla umysł, a dobre cygaro sprzyja medytacjom, moi państwo! - I do jakich wniosków dochodzi ojciec podczas tych rozmyślań? – spytałem z ironią. - O , synu nie śmiej się z tego – spojrzał badawczo na mnie i kontynuował: – teraz na przykład zastanawiam się, czy w ogóle wyjdę z tego domu, czy to cygaro jest ostatnim w moim życiu, czy w tej sytuacji już jestem gotowy do spotkania z moim Stwórcą? Zatkało mnie z wrażenia, zakonnik nie był w ciemię bity i słuchałem w pewnym osłupieniu dalej. - Jesteście tymi obcokrajowcami, których wszyscy szukają i nie dopuścicie, żebym stąd wyszedł żywy. Nie wyglądacie na bandziorów i zresztą za długo znam te panie – uśmiechnął się do Magdy i Teresy – żeby przypuszczać, że mogą mieć coś wspólnego z łobuzami, a zatem macie jakąś misję do spełnienia i one wam w tym pomagają. Nie wiem, o co tu chodzi, ale nie rozumiem czemu nie staracie sobie ułożyć tu życia, bo przecież tam wszędzie jest tylko śmierć! Wasze zdrowie! – sięgnął po kieliszek z ciemnobrązowym krystalicznie przejrzystym płynem i wypił jednym łykiem. - Brawo! Zacznę palić cygara! – wstałem z fotela i zacząłem nerwowo przechadzać się po pokoju. - Ma ojciec rację, jesteśmy tymi, których szukają, ale jest jeszcze coś o czym wiedzą nieliczni! – stanąłem przed nim, wpatrując mu się uważnie w twarz, ale nie zobaczyłem żadnych emocji. – Ten stan cudownego ocalenia będzie trwał jeszcze kilka dni, aż nagle potężna chmura radioaktywnego powietrza przykryje ten kraj na czterysta lat. Raptownie zbladł, cygaro zatrzęsło mu się w dłoni, a pusty kieliszek z hukiem rozbił się na podłodze. - Niemożliwe!! – szepnął. – To nie może się tak skończyć! - Może i skończy – pokiwałem smętnie głową. - Apokalipsa? Koniec świata? Inaczej to miało wyglądać! – wolno cedził słowa, bacznie mi się przyglądając. – To nie miało tak wyglądać, ale wy macie coś w zanadrzu? Nie dopuścicie do tak marnego końca? - I tak, i nie! – odparłem. – To zależy od wielu czynników, a przede wszystkim od szczęścia, a zresztą według Biblii koniec miał nastąpić, więc nie wiem, skąd taka ojca reakcja? - No tak, ale to miało być inaczej. Tylu ludzi zginęło niepotrzebnie i teraz kiedy myślałem, że dobry Stwórca dał nam szansę stworzenia nowego wspaniałego społeczeństwa, żeby mu wiernie służyć wszystko wali się w gruzy! Straszne! -Jakie macie wyjście, proszę powiedzcie mi, przecież i tak mnie zabijecie, tu nie chodzi o mnie, ale o innych ludzi. Chciałbym wiedzieć w chwili śmierci, że nie wszystko stracone, że mamy jeszcze jedną szansę od Boga. - Powiedz! – Magda wysłała mi błagalne spojrzenie. - O.K., mamy, proszę ojca taką nowoczesną na miarę naszych czasów „Arkę Noego”. Chwytał moje słowa, jak topielec powietrze. – Przybijamy ostatnie deski do kadłuba, ale nie wiemy, czy nie zatonie, nie było prób i stoimy przed wielką niewiadomą. To wszystko! - Historia się powtarza! – szepnął z przejęciem i spojrzał w sufit. – Wybacz, Panie, że zwątpiłem , dajesz nam jeszcze jedną szansę, Twoja dobroć jest nieprawdopodobna. Po czym zerknął się na mnie i rzekł z naciskiem – Uda się i niech pan pamięta, że Wielki Bóg czuwa nad wami. Wierzcie, a na pewno On wam pomoże! - Oby! – mruknąłem pod nosem. - Nie zabijemy ojca! – uspokoiłem go. – ale od tej pory jesteśmy skazani na swoje towarzystwo , przykro mi, ale nie mam wyboru. - Dziękuję, nie będę przeszkadzał, a może wam się do czegoś przydam, widzę palec boski w mojej wizycie – zakonnik uśmiechnął się do mnie. Faktycznie, starał się nie wchodzić nam w paradę i raczej pomagał, a za punkt honoru wziął sobie próbę nawrócenia Jaskólskiego, prowadząc z nim długie pouczające rozmowy. Dla nas teraz najważniejszym zadaniem było obserwowanie wydarzeń i wybranie odpowiedniego momentu na dojazd do bazy, oraz dobranie jeszcze trzech osób, gdyż w obecnej sytuacji mieliśmy trzy miejsca wolne. Tymczasem sytuacja w Polsce zaczęła się dramatycznie zmieniać, ponieważ zaczęło brakować paliwa, niektórych artykułów pierwszej potrzeby, a nawet elektryczności. Władze apelowały o spokój, ale oglądając reportaże z różnych rejonów widać było, że powoli sytuacja wymyka się spod kontroli i jeszcze dzień lub dwa, a chaos ogarnie cały kraj. W związku z ogólną sytuacją próby schwytania nas zeszły na dalszy plan, a to był jedyny pozytywny aspekt tego wszystkiego i teraz bardziej zacząłem obawiać się uzbrojonych band, niż policji, czy wojska, a to dlatego, że oni często najpierw strzelali, a dopiero później pytali. Jeśli mieli jeszcze kogo pytać. - Jeszcze te trzy osoby i wracamy do bazy – cały czas ta myśl nie dawała mi spokoju, nawet we śnie. ROZDZIAŁ XI Obudziło mnie natarczywe szarpanie. Otworzyłem oczy i ujrzałem nad sobą zatroskaną Magdę. - Co się stało ? - zapytałem na pół zbudzony. - Thomsonowi zakonnik ukradł cygara, czy coś gorszego? - Żeby! - szepnęła - Agnieszkę porwano dziś w nocy!! - Co ty wygadujesz ? - zerwałem się raptownie z łóżka – Zabielską?? - Tak ! – odparła. - Uprowadzono ją z jej pokoju, przypuszczalnie przez okno. - Morderca profesora zaczyna działać!- powiedziałem sam do siebie. - I chcąc, czy nie chcąc, musimy się tym zająć. Od nowa problemy, a czasu jest coraz mniej. Szybko się ubrałem, ogoliłem, a następnie zbiegłem po schodach do kuchni, gdzie w drzwiach zderzyłem się z Thomsonem, - Słyszał pan o porwaniu ? - przywitał mnie tymi słowami. - Owszem - burknąłem pod nosem. - Znów zaczynają się kłopoty . - Jakie kłopoty ? - spojrzał zdziwiony na mnie. - Przecież to jest nie nasza sprawa i tym powinna się zająć poLicja, jeśli taka jeszcze istnieje, bo oglądając telewizję to śmiem wątpić. - Nic nie rozumiesz? – z rezygnacją machnąłem ręką. - Przecież obiecałem Zabielskiemu, że zabiorę ją ze sobą i muszę słowa dotrzymać, a morderca o tym wiedział i dlatego porwał dziewczynę. Teraz nie on musi szukać nas, ale my jego. - No tak - pokiwał ze zrozumieniem głową. - Chociaż mam jedną wątpliwość. No, bo jeśliby pan nie dotrzymał słowa, to on nic nie osiągnie. - Zgadza się – przyznałem. — I on się z tym liczy, ale nie mając innej szansy, chwycił się ostatniej deski ratunku. - Więc co teraz planujemy ? - nalewając herbatę, kątem oka zerknął na mnie. - Zjeść porządne śniadanie - chwyciłem za nóż i zacząłem smarować masłem grubą pajdę chleba. - Słusznie ! – przytaknął. - Przy pustym żołądku przychodzą do głowy głupie pomysły, bo na przykład mój szwagier bodajże pięć lat temu zaskoczył rano w kuchni teściową, jak wyjadała jego ulubioną wędlinę i tak się chłopak wkurzył, że złapał babsko za „wsiarz” i wyrzucił ją przez okno. - O, cholera! – odparłem. – Ostry facet!! - E, tam! – sierżant machnął ręką – Głupi, nie myślał racjonalnie bez śniadania, bo nie dość, że mieszkał na parterze, czyli nie ukatrupił cholery, to jeszcze musiał się nią opiekować przez rok jak mamka, bo inaczej groziła, że złoży zeznania. Gdyby był po śniadaniu, to tego by nie zrobił. Dlatego ja się nie ożeniłem, żeby nie mieć takich problemów! - To fakt, to jest argument – zaśmiałem się. - A swoją drogą musiało to fajnie wyglądać, kiedy ją wyrzucał! - Baran! – Thomson wzruszył ramionami. - Mógł ją spuścić z trzydziestego piętra, trzydzieści pięter to gwarancja sukcesu! - Może i tak! – przytaknąłem mu. - Dziwi mnie, jakim cudem Gotfryd chodzi, a może już biega.- zastanawiałem się - Zostawiliśmy go prawie umierającego i aż trudno uwierzyć, że nastąpiła taka poprawa jego stanu zdrowia. - Czego to kobiety nie zrobią dla swojego wybranka –sierżant westchnął, tak jakby żałował, że nie ma nikogo takiego, kto by się o niego troszczył. - Zawiozła naszego " alpinistę " do znachora, czy jak go tam zwą. - Do energoterapeuty - wtrąciłem , - 0 tak, do energoterapeuty - kontynuował - a ten podobno przyłożył rękę do jego nogi i noga prawie zdrowa, czyli coś jak w bajce dla grzecznych dzieci. - Niech pan poda szklankę, to doleję herbaty - wyciągnął rękę w moim kierunku. - Nalej - zgodziłem się chętnie. - W tym domu jest bardzo duszno, wciąż chce mi się pić. - Najedliście się ? - Magda przerwała nam rozmowę. - A ty jadłaś już śniadanie ? — zwróciłem się do niej. - Tak! A obecnie zamierzam odwiedzić matkę Agnieszki i przyszłam się spytać, czy nie masz jakiś zastrzeżeń odnośnie mojego planu? -Nie wiem, sam nie wiem, czy nie jest to zbyt ryzykowne - wstałem z krzesła, podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież. Nagle zauważyłem starszą, kobietę idącą w kierunku furtki. Wydała mi się dziwnie znajoma, lecz nie mogłem sobie skojarzyć, gdzie ja ją wcześniej widziałem. - Magda ! – zawołałem. - Chodź tu na chwilę. Podeszła do okna i wzrok skierowała w tą samą stronę, co ja. - 0 wilku mowa - rzekła zaskoczona. - To przecież Zabielska. - Podałaś jej nasz adres ? - spytałem zaniepokojony. – To duża lekkomyślność. - Nie! - kategorycznie zaprzeczyła. - Ona idzie nie do nas , lecz do Teresy, która jest jej siostrzenicą. Ciekawe, co ją tu sprowadza, bo o ile się orientuję, to nie utrzymują ze sobą bliższych stosunków. - Przypuszczalnie zaraz się dowiemy - odeszliśmy od okna, żeby przypadkowo nas nie zauważyła. - Musimy się schować – zadecydowałem. - Magda i Teresa przyjmiecie gościa, ale rozmowę prowadźcie tak, by wyciągnąć z niej jak najwięcej na temat porwania. Zaterkotał dzwonek, my przeszliśmy do pokoju obok, a gospodyni poszła otworzyć. - Szybko zamykaj drzwi - trąciłem Thomsona. - Lepiej, żeby na razie nas nie widziała, gdyż może nas później wydać, a prócz tego może być przekonana, że zabiliśmy jej męża. Cicho! - Co za niespodzianka ! Jak się cieszę, ciociu, z tej wizyty - Teresa rzuciła się jej w objęcia - Tak dawno ciocia u mnie nie była. - Ach, kochanie, - Zabielska przetarła chusteczką oczy — tyle nieszczęść zwaliło się na naszą rodzinę, że już tylko czekam na własną śmierć. - Ależ co ciocia opowiada, proszę usiąść wygodnie w fotelu, a ja zrobię herbatę i przyniosę jakieś ciasteczka – usadowiła gościa, a sama poszła do kuchni. W tym momencie do salonu weszła Magda. - Dzień dobry ! – przywitała Zabielską. - Co za szczęście, że panią widzę - Zabielska wyraźnie się ucieszyła widokiem najlepszej przyjaciółki swojej córki - szukam panią i myślałam, że Tereska pomoże mi w tych poszukiwaniach. - Jednymi słowy, moja rola jest już zakończona - wtrąciła niosąca gorącą herbatę gospodyni . - No, niezupełnie - zaprzeczyła profesorowa. - Potrzebuję dobrej rady i tylko do was mogę się o nią zwrócić. - Proszę, niech ciocia mówi - zachęcała Zabielską. Ta jednak wybuchła wielkim płaczem - Agnieszkę porwali bandyci! Co za nieszczęście! Co oni zrobią z tym biedactwem ? - twarz ukryła w dłoniach, cała drżała ze zdenerwowania. - Niech pani nie rozpacza - Magda próbowała uspokoić staruszkę - przecież ona żyje i wcześniej, czy później porywacze ją uwolnią. - Łatwo tak mówić - Zabielska spojrzała na nią z wyrzutem - kiedy sprawa dotyczy osoby postronnej, ale gdyby porwali pani córkę, to nie wiem, czy podchodziłaby pani do tej sprawy w ten sposób ? Męża straciłam dwa dni temu, a teraz jedyną córkę. Dom zawsze pełen gwaru stał się pustelnią. - Ale dlaczego ją porwali ? - zastanawiała się Teresa. - przecież ona nie ma dostępu do żadnych ściśle tajnych dokumentów, ona jest im zupełnie nieprzydatna. - Już wiem dlaczego - oświadczyła Zabielska wycierając łzy. - Przed godziną dzwonili porywacze i przedstawili warunki zwolnienia, które są zupełnie niezrozumiałe .. - Czego żądają? - Chcą nawiązać kontakt z jakimś Amerykaninem, który będzie próbował się spotkać z moją córką i jeśli doprowadzę tego obcokrajowca pod wskazany adres, to mają w przeciągu pięciu godzin uwolnić Agnieszkę. - Podali cioci ten adres ? - Tak, ale zastrzegli się, że jeżeli zawiadomię policję, to nigdy jej żywej nie zobaczę i co ja mam biedna teraz robić? - Chwileczkę - Magda wstała z fotela. — Jest tu z nami człowiek, który może coś pomóc w tej sprawie. Przyprowadzę go, a on na pewno znajdzie jakieś wyjście. — Jeśli potrafi pomóc w uwolnieniu Agnieszki, to go przyprowadź kochanie — rzekła z nadzieją w głosie profesorowa . — Proszę być dobrej myśli - wtrąciła Magda i zawołała. - Jack, chodź do nas ! Trochę niepewnie wkroczyłem do pokoju i nie bez racji. Zabielska, ujrzawszy mnie, zbladła. - Źle się ciocia czuje ? - Teresa patrzyła z dużym niepokojem na staruszkę, ta zaś wskazywała na mnie ręką i szeptała: - To jeden z nich! - Jeden z nich ? - zdziwiła się Magda. - Tak! Jeden z tych bandytów - wykrzyknęła, a następnie zerwała się z fotela i z okrzykiem: - Oddaj, draniu, moje dziecko ! - rzuciła się w moim kierunku. W tym momencie Teresa wykazała się dużym refleksem, ponieważ chwyciła ją w pół, uniemożliwiając jakiekolwiek dalsze poczynania. Z wielkim trudem posadziła staruszkę z powrotem w fotelu . - Co ciocia wyrabia ? — rzekła z pretensją. - On nie ma nic wspólnego z tą sprawą, on tak jak i my pragnie uwolnić Agnieszkę. — Przecież to z nim mąż rozmawiał dzień przed śmiercią, a następnie razem się udali do Instytutu - nie dawała się przekonać . - Tak ! - potwierdziła właścicielka willi. - Ale to nie oznacza, że zamordował wujka! — Więc kto go zamordował ? - Ten, kto porwał Agnieszkę - rzekłem z naciskiem. - A jako dowód wyznam pani, że to ja jestem tym Amerykaninem, którego szukają porywacze. - Pan ? - wyszeptała zaskoczona. - Owszem ! - przytaknąłem - I aby wyciągnąć pani córkę z opresji, pojadę, żeby się z nimi spotkać. - O, mój Boże! – złożyła ręce w geście przeprosin. – Przepraszam , ale tak już mnie starą kobietę skołowali, że już nic nie wiem, jeżeli jednak moja córka wyjdzie z tego cało, to nigdy tego panu nie zapomnę – była wyraźnie wzruszona - to przecież moje jedyne dziecko. Jeszcze raz bardzo przepraszam za ten wybuch, ale naprawdę myślałam , że pan jest jednym z tych zbirów. - Nie ma za co przepraszać, spodziewałem się tego i niczym mnie pani nie zaskoczyła, a faktycznie wszystko wskazywało na mnie. - starałem się ją uspokoić. – Przejdźmy jednak do konkretów - rozsiadłem się wygodnie w fotelu - muszę znać adres, pod który mam się udać . - Oczywiście! - sięgnęła do torebki i wyjęła z niej małą karteczkę. - Tu mam zapisany. - Świetnie - wziąłem od niej skrawek papieru i schowałem do kieszeni. - Na tym pani rola się kończy, a moja zaczyna. Poczekacie tu na nas, a my razem z Thomsonem pojedziemy pod ten adres. - Ale ja miałam iść tam razem z panem! – próbowała protestować. - Nie! - pokręciłem przecząco głową. - To by się mogło źle skończyć, a im jest to obojętne, ponieważ chodzi tu wyłącznie o moją osobę. - Patrz, to ten dom - szepnąłem do sierżanta, wskazując potężną dwukondygnacyjną willę, umiejscowioną w środku zapuszczonego ogrodu. - Zatrzymać się? - Nie ! – zaprotestowałem. - Przejedziesz dwieście metrów i dopiero wtedy wysiądziemy, gdyż lepiej, żeby nie widzieli, że nie jesteśmy sami, mogliby nabrać podejrzeń. - No, wysiadka! – oznajmił, parkując samochód w dość dużej odległości od kryjówki porywaczy. Otworzyłem drzwi i wygramoliłem się na zewnątrz, a Gotfryd poszedł w moje ślady. - No, stary ! - spojrzałem na Thomsona. - Cała nasza nadzieja w tobie i proszę, nie spieprz tego! - Wchodziłem niepostrzeżenie do kryjówek terrorystów, więc myślę, że tu też sobie poradzę, tym bardziej, że mam do czynienia z amatorami – odparł. - Uważaj ! - ostrzegłem go. - Często zawodowcy przegrywają z nowicjuszami, ponieważ ich lekceważą, a stawka jest już bardzo wysoka. - Nie martwcie się, na pewno was nie zawiodę – pomachał ręką i odjechał. - Chodź, poruczniku. - rzekłem do Gotfryda. - Idziemy w odwiedziny do jaskini lwa, przekonamy się, czy faktycznie jest on taki groźny. Wolnym krokiem zbliżyliśmy się do furtki, po czym otworzyłem ją i znaleźliśmy się w ogrodzie. Oj, nikt nie dbał tu o zieleń, dom musiał być już długo niezamieszkały. Podeszliśmy do drzwi wejściowych, nacisnąłem klamkę i pchnąłem je — ustąpiły, a naszym oczom ukazał się mroczny holl zapełniony najprzeróżniejszymi sprzętami. - No, wchodzimy! - szturchnąłem w ramię grafologa. Wahał się, nie pasowało mu zbytnio włażenie prosto w łapy bandziorom, wolałby próbować odbić młodą Zabielską z bronią w ręku, ale niestety tylko ten plan miał szansę powodzenia. Ostrożnie wkroczyliśmy do środka i kiedy byliśmy w połowie korytarza oślepiło nas jaskrawe światło. - Ręce do góry ! – usłyszeliśmy zza pleców. Z ociąganiem wykonaliśmy polecenie, a z tyłu podszedł jeden z porywaczy i niezbyt delikatnie nas przeszukał, nie znalazł broni. |
Tekst umieszczony w tej kolumnie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora. |
Polki w świecie- Olga Żmijewska |
Współpraca
Polishwinnipeg.com z czasopismem Kwartalnik „Polki w Świecie” ma na celu promocję Polek działających na świecie, Polek mieszkających z dala od ojczyzny. Magazyn ten kreuje nowy wizerunek Polki-emigrantki, wyzwolonej z dotychczasowych stereotypów. Kwartalnik „POLKI w świecie” ma także za zadanie uświadomić Polakom mieszkającym nad Wisłą rangę osiągnięć, jakimi dzisiaj legitymują się Polki żyjące i działające poza Polską. Czasopismo w formie drukowanej jest dostępne w całej Polsce i USA. Redaktor naczelna magazynu Anna Barauskas-Makowska zainteresowała się naszym Polonijnym Biuletynem Informacyjnym w Winnipegu, odnalazła kontakt z naszą redakcją proponując współpracę.
Nasza
współpraca polega na publikowaniu wywiadów
z kwartalnika „Polki
w Świecie”
w polishwinnipeg.com a
wywiady z kobietami, które ukazały się w naszym biuletynie zostaną
opublikowane w kwartalniku ”Polki
w Świecie”.
AUTOR: Magdalena MellerJesteś osobą bikulturową, w jakich momentach się to najbardziej przejawia? Zawsze w interakcji z drugim człowiekiem – najczęściej w kontaktach z osobami, które mnie nie znają. Nie widać i nie słychać, że wychowałam się również w Niemczech i że jestem trochę jak obcokrajowiec. Dlatego rozmówca zakłada, że używamy tego samego kodu komunikacyjnego i że przeszliśmy tę samą socjalizację. Tak jednak nie jest. Są dwa wymiary tej mojej bikulturowości. Pierwszy polega na tym, że znam obydwie kultury wraz z ich słabościami i mocnymi stronami. Potrafię nabrać do nich dystansu, zanalizować i porównać je oraz ewentualnie wybrać cechy, które mi się bardziej podobają. Tak oto bardzo podoba mi się polski zwyczaj serdeczności wobec drugiego człowieka. Moja teściowa jest taką ciepłą osobą. U niej w domu zawsze znajdą się nocleg, także dla obcych, i sycący posiłek. Podzieli się wszystkim, co ma. Na pewno bardzo by się zdziwiła, gdybym opowiedziała jej historię mojej wizyty u koleżanki w Niemczech. Po roku nieobecności w mieście odwiedziłam ją (oczywiście w uzgodnionym wcześniej terminie). Usiadłyśmy przy stole, rozpoczęłyśmy rozmowę. Koleżanka po piętnastu minutach zapytała, czy napiję się wody niegazowanej. Może ktoś, kto nie zna niemieckiej kultury, obraziłby się, że nie został ugoszczony posiłkiem, ciepłą herbatą, a może nawet alkoholem? Ja przyjęłam to jako normalną różnicę kulturową. Kiedy ostatnio odwiedzili nas znajomi z Litwy, postanowiłam przyjąć ich po polsku. Miewam też kłopoty z komunikacją. Zauważyłam, że w Polsce ludzie nie komunikują się bezpośrednio. W Niemczech na taki sposób komunikacji mówi się „durch die Blume", czyli „owijanie w bawełnę”. Tak oto, kiedy np. jest mi zimno w pomieszczeniu, mówię „Jest mi zimno. Czy mogę zamknąć okno?”. Moje polskie koleżanki często dają to tylko do zrozumienia, np. pocierając ramiona lub stwierdzając nieśmiało, że „jakoś się zrobiło zimno”. Należy wtedy wywnioskować, że trzeba zamknąć okno. Nadal tego nie umiem! Niestety, ta zasada odnosi się do wysoce bardziej skomplikowanych sytuacji niż zamykanie okna, co nierzadko prowadzi do spięć, ponieważ „powinnam się była czegoś domyślić”, a tego nie zrobiłam. To polskie owijanie w bawełnę i istnienie pewnych tematów tabu wprowadziło mnie nawet kiedyś w tarapaty. Mieszkałam jeszcze w Niemczech, studiowałam kulturoznawstwo i właśnie pisałam pracę o Żydach w Polsce. Często słyszałam, że pewna osoba w naszych kręgach w Polsce jest Żydówką. Skojarzyłam sobie ten fakt i postanowiłam ją zapytać o historię rodzinną, którą chciałam wykorzystać do pracy naukowej. Kiedy w towarzystwie zadałam to pytanie, otrzymałam negującą odpowiedź. Nastała bardzo głęboka i długa cisza. Nikt nie wyjaśnił mi, o co chodzi i dopiero po kilku dniach dowiedziałam się, że moje pytanie było bardzo nietaktowne i – przede wszystkim – zadane zbyt wprost. Oto moje wielkie wyzwanie w Polsce – starać się nie urazić rozmówcy bezpośrednim pytaniem bądź stwierdzeniem. Wiem, że po przybyciu do Niemiec, bardzo tęskniłaś za Polską i zawsze chciałaś wrócić? Dlaczego? Tak, to prawda. Razem z rodzicami wyemigrowaliśmy do Niemiec w 1990 r. Tęskniłam „do domu” już w drodze do Niemiec i wtedy, w wieku ośmiu lat, obiecałam sobie, że wrócę. Zdaję sobie sprawę, że może to brzmieć nieprawdopodobnie, lecz dzisiaj chyba rozumiem, na czym ta tęsknota polega. Nie jest to tyle tęsknota za państwem, „narodem”, ile za „małą ojczyzną”, którą w języku niemieckim nazywa się „Heimat". Jest nim dla mnie Idzbark, mazurska wieś pod Ostródą, w której się wychowywałam do ósmego roku życia. Do dziś sama siebie zaskakuję tą moją tęsknotą. Podam przykład. W październiku ubiegłego roku miałam okazję odbyć staż w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Był to mój drugi staż w PE. Pierwszy odbyłam w 2005 r. w Luksemburgu. Byłam zachwycona atmosferą międzynarodową i możliwościami, jakie oferuje praca dla struktur Unii Europejskiej. W 2005 r. jeszcze studiowałam i nie mogłam przyjąć zaproponowanej mi wówczas posady. Postanowiłam ukończyć studia (na wydziale Kulturoznawstwa Europejskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą) i spełnić swoje wielkie marzenie, jakim była praca w strukturach unijnych. Cztery lata później, właśnie w październiku 2009 r., zdecydowałam się na odbycie stażu w biurze poselskim europosłanki z Irlandii Północnej. Miał to być test dla mojego marzenia. I proszę sobie wyobrazić, że marzenie tego testu nie zdało! Już po tygodniu w tej wyśnionej Brukseli zaczęłam liczyć dni do końca pobytu. Mimo, że pobyt zaowocował wieloma bardzo interesującymi doświadczeniami i znajomościami, ja nosiłam w sobie – dobrze mi znane - uczucie melancholii, które nie pozwalało mi się w pełni cieszyć wspaniałymi przeżyciami. Kiedy dwa dni po powrocie do Polski zadzwonił telefon z propozycją pracy w Brukseli, miałam już pewność, że jej nie podejmę. Myślę, że wielu osobom takie zachowanie wyda się nieracjonalne. Ja natomiast mam poczucie, że moja droga jest tutaj. Jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie do tej małej wioseczki i każe tutaj wracać. Ponieważ wiem, jak nieszczęśliwym można być robiąc coś wbrew sobie (mam na myśli pobyt w Niemczech, o którym zadecydowali rodzice). Chcę się w końcu kierować intuicją. Jestem głęboko przekonana, że działając w zgodzie ze sobą człowiek jest w stanie wyzwolić dużo pozytywnej energii i w ten sposób osiągnąć swój życiowy sukces. Nie mam tu na myśli sukcesu materialnego, bo niekoniecznie jest on celem każdego z nas. Sukces osobisty to dla mnie przekonanie, że podjęło się dobre decyzje i sensownie wykorzystało swój czas na ziemi. Czy wymarzona ojczyzna zdaje test?
Polska jest dla mnie swoistym Eldorado. Ponieważ – w tej formie – Polska jest krajem młodym. Osoby pracowite i z wizją mają tu ogromne pole do popisu. Do tego dochodzi nasza niezwykła sytuacja po akcesji do UE, dzięki której wiele przedsięwzięć jest dotowanych. W moim przekonaniu, w Polsce, sukces jest na wyciagnięcie ręki, a pieniądze leżą wręcz na ulicy. Oczywiście, trzeba się bardzo napracować, ale możliwości są gigantyczne. Ponieważ przez wiele lat mieszkałam w Niemczech, mam dobre porównanie z naszym zachodnim sąsiadem, jeśli chodzi o sytuację absolwentów uczelni. Pamiętam, kiedy rok przed maturą mama niemieckiej koleżanki próbowała wyperswadować mi mój plan zostania tłumaczką. Doradzała mi studia ekonomiczne, mimo, że ta dziedzina wówczas mnie wręcz odpychała. Ja, słuchając intuicji, ale także racjonalnie oceniając moje umiejętności, postawiłam na swoim. Mama koleżanki powiedziała wtedy, że „w tej Polsce niczego nie ma”. Ja natomiast wiedziałam, że nawet, jeśli obecnie nie ma, to w przyszłości na pewno będzie. Nie pomyliłam się. Wiemy, że Polska w ubiegłym roku miała największy wzrost gospodarczy w UE i że kryzys finansowy nie był tu aż tak dotkliwy. Podczas, gdy ja otrzymałam dotację na założenie firmy i z miesiąca na miesiąc zdobywałam coraz więcej klientów, znajomi absolwenci w Niemczech odbywali wielomiesięczne, bezpłatne praktyki. O płatnych posadach mogli tylko pomarzyć. Znam osoby w Niemczech, które mimo ukończonego atrakcyjnego kierunku studiów i stażu w międzynarodowych firmach i instytucjach pracują jako kelnerzy. Sytuacja zaczyna się, zatem odwracać. Zdolni Polacy naprawdę mogą do czegoś dojść w Polsce! Rynek nadal jest otwarty na nowe rozwiązania, pomysły, firmy, a państwo je nawet wspiera finansowo. Ogromne możliwości daje ponadto sektor organizacji pozarządowych. W porównaniu do krajów Zachodu, w Polsce aktywność społeczeństwa obywatelskiego jest rażąco mała, a ludzie często nie zdają sobie sprawy ze swoich praw i płynących z nich perspektyw. No właśnie, oprócz pracy tłumacza jesteś aktywnie zaangażowana w pracę społeczną. Jak to sie zaczęło? Zdecydowałam się na pracę społeczną jeszcze na studiach, kiedy zapisałam się do lokalnego koła kobiet w Idzbarku, które mieszkanki założyły w celu poprawienia jakości życia kobiet w naszej wsi. Zaczęło się od wspólnych wyjazdów, festynów i loterii, z których dochód przeznaczałyśmy np. na koszulki dla dziecięcej drużyny piłkarskiej. Później były szkolenia, odczyty oraz kursy rękodzielniczy i komputerowy. Ja, podczas wakacji i ferii, prowadziłam zajęcia taneczne dla dzieci i lekcje aerobiku dla kobiet. Był to akurat okres przed wejściem Polski do UE, kiedy niektóre media wmawiały rolnikom, że akcesja im zaszkodzi. Pamiętam, z jakim wielkim ostracyzmem spotkałyśmy się u męskich mieszkańców wsi, którzy twierdzili, że kobieta „powinna okna umyć, a nie jakiś eurobik uprawiać”. Wtedy wszystko, co złe zdawało się mieć przedrostek „euro”. Pomysł na założenie stowarzyszenia dla kobiet pojawił się w Dzień Kobiet w 2003 r., kiedy sąsiadki zebrały się w pewnym gospodarstwie agroturystycznym, aby uczcić ten dzień. Zgodnie zauważyły, że sytuacja kobiet w tym patriarchalnym świecie jest trudna, czasami beznadziejna. Stowarzyszenie miało być odskocznią i platformą do wymiany, spotkań i rozwoju. Miało dać – i dało – kobietom nieco wolności i niezależności od pracy domowej, dzieci, czasami alkoholizmu męża. Ta mikroskopijna niezależność była cierniem w oczach wielu mężczyzn, nota bene najczęściej tych wysiadujących całymi dniami z butelką piwa pod sklepem. Może poczuli, że ich pozycja jest zagrożona? Ten problem mamy z resztą po dziś dzień. Stowarzyszenie ogromnie zmieniło świadomość kobiet we wsi, zainspirowało je do pracy zawodowej, do podjęcia hobby. Są jednak mężczyźni, którzy niechętnie widzą swoją żonę w roli żywicielki czy wykształconej absolwentki uczelni. W 2007 r. przekształciłyśmy nasze kobiece stowarzyszenie w organizację ogólnowiejską „Stowarzyszenie Rozwoju Wsi – Idzbark, moja Ojczyzna”. By uratować szkołę w Idzbarku?
Bingo! Szkołę podstawową, którą gmina planowała zamknąć ze względu na problemy finansowe. Chcieliśmy stworzyć organizację, która mogłaby zarządzać tą szkołą. Przygotowania do tego przedsięwzięcia były bardzo pracochłonne i trudne. Musieliśmy zacząć niemalże od zera. Co prawda mieliśmy piękny, pruski budynek szkolny, ale już w pierwszym dniu nowego roku szkolnego pod naszym zarządem odpowiednie władze stwierdziły, że nie nadaje się on na szkołę. Dopóki szkoła była państwowa, jakoś nikt tego nie dostrzegł. Dostaliśmy rok na przebudowę i dostosowanie budynku, co udało się dzięki sponsorom, wolontariuszom (ja też szorowałam meble, dźwigałam kaloryfery) i wspaniałej ekipie, na której czele stoi dyrektor szkoły. Właśnie dobiega końca prowadzona przeze mnie akcja „Windows 42”, którą rozpoczęliśmy, kiedy Bill Gates wprowadził na rynek swoją nową wersję Windowsa. U nas jednak nie chodzi o oprogramowanie, a o wymianę 42 wielkich okien w szkole. Zorganizowaliśmy „patronat nad oknem”. Firmy, rodziny i osoby indywidualne mogły zafundować jedno okno. Odwdzięczamy się tabliczką z informacją o donatorze na każdym oknie. W ciągu roku udało nam się zebrać 30.000 zł. Połowę dał wójt, reszta to datki osób fizycznych. Pierwszym patronem okna został pewien starszy pan z Niemiec, co idealnie obrazuje ideę naszego stowarzyszenia. Jak wspominałam wcześniej, Unia Europejska daje nam niesamowite możliwości finansowe. Właśnie dowiedzieliśmy się o pozytywnym rozpatrzeniu dwóch napisanych przez dyrektora wniosków opiewający na ponad milion zł. Dzięki nim profesjonalnie urządzimy przedszkole (pierwsze w historii Idzbarku – umożliwiające młodym matkom naukę i pracę
zawodową), zatrudnimy dwie pracowniczki przedszkola oraz logopedę, zorganizujemy zajęcia z języka angielskiego i wiele więcej. Czym jeszcze zajmuje sie stowarzyszenie? Zarządzanie szkołą nie jest jedynym statutowym zadaniem stowarzyszenia. Stawiamy sobie za cel szerzenie kultury, wiedzy i przyjaźni międzynarodowej. Szkoła ma być centrum spotkań dla osób o różnym stopniu wykształcenia, o różnym wieku i innych narodowościach. Naszym konikiem są stosunki polsko-niemieckie. Idzbark jeszcze kilkadziesiąt lat temu nazywał się Hirschberg i mówiono tutaj głównie w języku niemieckim. Urodzone tu przed wojną osoby mieszkają dziś w Niemczech i Szwajcarii. Podobnie jak ja kiedyś, tęsknią za swoim Heimat, chcą tu przyjeżdżać, a my chcemy być im jak najbardziej pomocni. W tym duchu, w ubiegłym roku, zaraz po ukończeniu remontu szkoły, odbył się odczyt z autobiografii byłego mieszkańca wsi. Pan Fritz czytał w języku niemieckim, a ja tłumaczyłam tekst na język polski. Wśród publiczności były bardzo młode osoby, o których – jak to we wsi – wszyscy wiedzą, że odczyty niekoniecznie należą do ich głównych zainteresowań. Proszę sobie wyobrazić, jakie było nasze zdziwienie, gdy jeden z tych młodych mężczyzn ze łzami w oczach podszedł do prelegenta i podziękował mu mówiąc, że jego dziadek też był Niemcem! Ten młody człowiek jest pracownikiem fizycznym, nie ma wyższego wykształcenia i przypuszczam, że nigdy dotąd nie brał udziału w tego typu odczytach. To spotkanie pokazało, jak ważne są takie wydarzenia. Potrafią wydobyć z człowieka nieznane mu dotąd uczucia, ale także stanowią nowe doznania dla mieszkańców wsi, w szczególności dla młodzieży, która nie ma tutaj żadnych atrakcji. Na tym chcemy się skupiać. Jakie są Wasze plany na przyszłość? Nasze plany w sensie ogólnym to, tak jak mówi nazwa, „rozwój wsi”. Rozwój ten ma wiele wymiarów. Jednym z nich jest pozycja kobiet, o której mówiłam wcześniej. Są jednak inne. Chcemy pokazać mieszkańcom, że warto uwierzyć we własne siły i wziąć swój los we własne ręce zamiast czekać np. na pomoc od państwa. Mamy taki budujący przypadek. Pewna mieszkanka w średnim wieku była swego czasu jedną z największych przeciwniczek prowadzenia szkoły przez stowarzyszenie. Z ironią pytała czy my działamy „z troski", nawiązując do plotki, że stowarzyszenie chce się wzbogacić, że nie działa społecznie. Pewnego dnia moja mama zabrała tą panią na przedstawienie teatru prowadzonego przez podobne stowarzyszenie w niedalekiej wsi. Tego samego wieczora kobieta kompletnie zmieniła zdanie. Zobaczyła na czym polega działalność we wspólnocie, ile daje radości i inspiracji. Za namową mojej mamy owa pani zaczęła sprzedawać wieńce, konfitury i ozdoby z kwiatów w gospodarstwie agroturystycznym moich rodziców (rodzice także wrócili z emigracji i prowadzą gospodarstwo Zapiecek w Idzbarku, bardzo aktywnie działają w stowarzyszeniu). Odzew był ogromny! Wieńce kupuje sama pani Jolanta Kwaśniewska, a autorka tych prac z dochodów wymieniła w domu okna i meble. Jest dzisiaj bardzo aktywną członkinią stowarzyszenia. Niestety, wykryto u niej raka piersi. Jest obecnie po kilku operacjach, ale – jak sama podkreśla - dzięki stowarzyszeniu nie poddaje się. Nadal sprzedaje wyroby, uprawia Nordic Walking i cieszy się szacunkiem wielu mieszkańców wsi i przyjezdnych. Wszyscy wierzymy, że niebawem wróci do zdrowia. Ma w sobie tyle energii! Chcemy także pogłębić nasze działania związane z porozumieniem narodów. Na razie finanse i plany stowarzyszenia były skoncentrowane na budynku szkolnym i kadrze nauczycielskiej. Teraz skupimy się na merytoryce. W szkole nadal jest niezagospodarowany strych, w których planujemy budowę sali dla stowarzyszenia. To tutaj mają się odbywać nasze spotkania i imprezy kulturalne. Szkoła otrzyma także boisko. Olsztyński oddział Citibanku obiecał nam pomoc finansową oraz… pomoc w formie pracowników do budowy obiektu. Pracownicy banku, w ramach działań integracji wewnątrz firmy, pomogli nam już wybudować taras i komin. Ponadto dyrektor szkoły planuje już za rok otwarcie gimnazjum. Wtedy dzieci z Idzbarku nie musiałyby dojeżdżać do Ostródy i miałyby kontakt z tą samą kadrą pedagogiczną, która zna ich mocne i słabe strony. Przez ostatnie dwa lata nasza szkoła podstawowa poprawiła poziom z najniższej średniej wojewódzkiej do wyniku wyprzedzającego tę średnią. Jest to dla nas ogromnym potwierdzeniem, że to, co robimy, ma sens. Już mamy zapisy do przedszkola z sąsiednich miejscowości. Zamiast dużej Ostródy rodzice dzieci wybrali wieś Idzbark! Chcemy zostać wybitną placówką na terenie powiatu i wygląda na to, że nam się uda. Czy jest coś „niemieckiego", co chętnie zakrzewiłabyś w Polsce? Tak. Po pierwsze są to cechy, które stereotypowo kojarzą nam się z Niemcami, a których mi często brakuje w kontaktach biznesowych. To rzetelność, punktualność, słowność. Polacy mają charakter nieco południowo-europejski i bardzo często zdarza mi się, że kontrahent nie traktuje swoich zobowiązań poważnie - nie wykonuję umowy na czas, nie informując mnie o tym. To bardzo utrudnia pracę. Są jeszcze dwie rzeczy, które bym chętnie widziała u moich rodaków. Myślę, że brak tych cech jest związany z poprzednim ustrojem i jego realiami. Chodzi mi o wiarę, że człowiek jest panem własnego losu i że sam musi zapracować na swoje szczęście i dobrobyt oraz chęć pracy na rzecz innych i wiara w dobre intencje osób tak pracujących. W Niemczech obydwie te cechy mają długą tradycję. Duch protestantyzmu napędzał również pionierów w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych Ameryki, natomiast ruch społeczny i zakładanie stowarzyszeń są ważną częścią kultury niemieckiej. To bardzo piękne cechy pomagające w samorealizacji i dające satysfakcję życiową. ■
|
|
|
|
Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008
Polskie
programy telewizyjne w Twoim
domu
17 kanałów
|
Czyszczenie
Wentylacji |
|
Irena Dudek
zaprasza na zakupy do Polsat Centre
Moje motto:
duży wybór, ceny dostępne dla każdego,
miła obsługa.
Polsat Centre217 Selkirk Ave
Winnipeg, MB R2W 2L5,
tel. (204) 582-2884 |
|
|
|
|
Interesujące filmiki
"A Christmas Opus" Koncert
kolęd
Sylwester 2010
Chopin With Friends
Obchody
Niepodleglosci Polski w Winnipegu
Pasterka 2010 - Winnipeg
Życzenia Bożonarodzeniowe 2010
Wybory zarządu KPK o. Manitoba
Wieczór poetycko-muzyczny
Wystawa "ART Confrontations#11
Jesień w Manitobie
Droga Krzyżowa
Tragedia Smoleńska
Wizyta marszałka senatu
Bogdana
Borusewicza
Z wizytą u Sokalskich
Pieczenie świni
Royal,Polish Canadian Legion Jubileusz
Zabawa dożynkowa
104 Lata Istnienia Sokola
Choinka u Sw. Jana Kantego
Świąteczny Koncert Szkoły
i Zespołu Sokół
"A Christmas Opus"
Ostatnia Próba Przed Koncertem