ROZPRAWA Z PRZESZŁOŚCIĄ
PO ARABSKU
WIKTOR KSIĘŻOPOLSKI
Libia to kraj z
niewykorzystanym
potencjałem turystycznym
czekająca na
zmiany.
Spędziłem dwukrotnie 6
lat w tym kraju, raz rok
z bazą w Misracie, pięć
lat z bazą w Trypolisie,
wizytując wszystkie
nadmorskie miasta od
granicy z Tunezją na
zachodzie po El Marj na
wschodzie wliczając w to
Benghazi. Byłem w
Gharianie, Mizdzie,
Azizii, Jefrenie,
Tarhunie położonych na
południe od Trypolisu,
pracowałem w okolicy
prawie wszystkich miast
usytuowanych na
nadmorskim „coastal’u”,
wnosząc swój chlubny
wkład w proces
zaopatrzenia Libii w
wodę. Pod moim nadzorem
powstawały studnie
wiercone na pustynnych
kampach kolo Ubari i
Sebhy oraz na południe
od Adjedabii, koło oazy
w Jalo w Cyrenajce. W
czasie tych sześciu lat
miałem okazję wraz z
lokalnymi mieszkańcami
przechodzić przeróżne
ewolucje tego kraju
autokratycznie
rządzonego przez pana
pułkownika Muamara
Khaddafiego. Obserwując
przez te lata rozwój
sytuacji w tym kraju i
zachowania dyktatora w
prowadzeniu polityki
wewnętrznej, reakcji na
politykę świata
zachodniego oraz jego
politykę zagraniczną
wobec sąsiadów i innych
islamskich państw
afrykańskich,
bliskowschodnich i
azjatyckich, mogę
stwierdzić jedno: żaden
światowy przywódca poza
Stalinem i Hitlerem,
oraz paru innymi
psychopatami nie wykazał
się taką bezwzględnością
wobec własnego narodu,
wprowadzając radykalne
prawa z myślą o
przyszłej potędze
swojego kraju. Żaden
przywódca, poza wyżej
wymienionymi, nie był w
stanie dorównać panu
M.Kaddafiemu w jego
chorych dążeniach do
autokratycznego
rządzenia swoją
ojczyzną, jak i chęci
pokazania się arabskiemu
światu, jako jego
duchowy przywódca,
Żaden
przywódca na świecie nie
spowodował jednocześnie
takiego korzystnego
przeobrażenia zacofanego
i biednego kraju, jakim
była Libia za czasów
króla Idrisa. To decyzją
tego pana i władcy
narodu pustynne plemiona
Berberów, z których sam
pochodzi, zostały na
siłę przeniesione z
koczowniczego
beduińskiego życia w
namiotach do murowanych
domów w miastach. To pod
jego kierunkiem nastąpił
gwałtowny wzrost
udokumentowanych zasobów
ropy na nowych bogatych
polach naftowych, dając
fundusze na rozwój
infrastruktury kraju i
edukacje społeczeństwa.
To w wyniku jego
inicjatywy zrealizowano
projekt „Men Made River”
(Rzeka Wykonana Przez
Ludzi), który zaopatrzył
rurociągami cały niemal
kraj w pompowaną z
podziemnych złóż
nadającą się do picia
wodę.
Środkiem na
utrzymanie się u władzy
przez 42 lata było
wyodrębnienie ze swego
narodu przez pana
pułkownika grupy ściśle
podległych mu lokalnych
plemiennych wasali,
którzy rękami setek
tysięcy najemników z
całego świata
realizowali jego
projekty. Jednym z tych
najemników byłem i ja,
dzięki czemu mogę dziś
wyrażać swoje poglądy na
temat tego kraju, jego
władcy i przeobrażeń
społecznych. Dzięki
niemu i jego
„rewolucyjnym”
naśladowcom, pod hasłem
utworzenia z Libii kraju
zdolnego do sąsiedzkiej
agresji, lub z
paranoicznej obawy przed
kolejnym kolonializmem z
rak łasego na ropę
Zachodu, kraj został
zaopatrzony w ilość
broni zdolnej do
pokrycia zapotrzebowania
na nią wielu krajów
Europy środkowej razem
wziętych. Miałem okazje
oglądać wybudowana w
Trypolisie betonową
fortecę z radzieckimi
czołgami (podobno około
2000 zakupionych),
rakietami i bronią
maszynową wmontowanymi w
umocnienia a
dostarczonymi przez
swoich komunistycznych
przyjaciół, słuchać
zgrzytających piaskiem
czołgów T-34 i oglądać
rakiety umieszczone we
wszystkich punktach
strategicznych stolicy.
Miałem też okazję
zapoznać się z tajemnicą
pana pułkownika –
lokalizacją dużego
ośrodka szkoleniowego
terrorystów, który
akurat sąsiadował z
siedzibą Polservisu.
Zarośnięte typy,
pokazywane w telewizji,
jak gołymi rękami
rozrywa się żywe kury
lub króliki, straszyły
na ulicy przed
ogrodzonym wysokim murem
ośrodkiem, odstraszając
od spaceru obok jego
żelaznej bramy
wejściowej.
Nie będę
opisywał w szczegółach
warunków życia wśród w
większości prymitywnych,
lecz miłych tubylców w
tym kraju oraz
pochodzących z różnych
państw i kultur
najemników. Będzie można
o tym poczytać w mojej
książce pt.„Pod Niebem
Allacha”, której
fragment ukazał się w
swoim czasie w odcinkach
w prasie polonijnej i
która niedługo powinna
ukazać się w sprzedaży.
Jedno jest pewne, ze
spotkanie z różnymi
kulturami wymagało
nieraz wyjątkowego
samozaparcia. No, bo
jakże zaakceptować tak z
marszu spanie na gołej
ziemi lub kamiennej
podłodze na gąbkowych
materacach w
towarzystwie niezwykle
agresywnych much bez
obaw o „przyjaźń”
skorpionów, jak tak
zaraz się przyzwyczajać
do jedzenia z jednej
miski z kilkoma
biesiadnikami
używającymi do nieraz
rzadkiego jedzenia gołej
ręki, by z miski
wygrzebać jakiś smaczny
kąsek. No i jak
zaakceptować brak stołów
i krzeseł, gdy jest się
zaproszonym gościem i ma
się usiąść pod ścianą w
czystych świeżo
uprasowanych spodniach.
A jeśli jeszcze do tego
ma się problem z
kręgosłupem lub ręce
biesiadników nie są
najczyściejsze? Jak tu
poradzić sobie z
przyjacielskim gestem
podawania papierosa
wyciągniętego przez
właściciela z paczki
papierosów i trzymanego
za ustnik wiedząc, że w
tym świecie papieru
toaletowego się nie
używa a nie wiadomo czy
właściciel jest prawo
czy leworęczny. No cóż,
czas tu stanął w miejscu
i różnica około 400 lat
w datach kalendarzowych
(kalendarz arabski liczy
się od czasu Mahometa)
pokrywa się w zupełności
z rzeczywistością. Do
wszystkiego jednak z
czasem można się
przyzwyczaić lub się
nauczyć i życie wtedy,
nawet w arabskim
świecie, staje się
łatwiejsze. A
przyzwyczajać się trzeba
szybko.
Pracując wśród Arabów
musiałem z konieczności
do nich się dopasować,
by ich sobie zjednać i
mieć łatwiejsze życie.
Najlepszym sposobem,
gdzie bym nie był na
świecie, było robić to,
co miejscowi lubią robić
najbardziej. W Kostaryce
był to tenis, w Anglii
darts, w Kanadzie grill
a w Libii piłka nożna,
gra w karty lub warcaby.
Szczęśliwie się
składało, że po czasie
mogłem tu i tam
zaimponować znajomością
tematu. W Kostaryce
dobry tenis pozwolił mi
na poznanie tubylców i
różnych obcokrajowców
wliczając w to Niemca z
Waffen SS, w Libii,
dzięki niezłej grze na
bramce w firmowej
drużynie piłkarskiej, od
początku zjednałem sobie
kolegów. dzięki dobrej
grze w warcaby miałem w
firmie autorytet wśród
mocnych w tej grze, a
dzięki kartom w
wiezieniu libijskim
miałem przyjaciół wśród
towarzyszy niedoli.
Podstawowym odkryciem,
jakiego dokonałem w dość
krótkim czasie, już w
trakcie pierwszego
pobytu w Libii w 1973
roku, był podział kraju
na odrębne plemienne
regiony oraz różniący
się wyglądem ich
mieszkańcy. Efektem
następnego pobytu była
zaobserwowana niechęć
mieszkańców Cyrenajki do
mieszkańców
Trypolitanii. Z czasem
też stwierdziłem, że
wyznawcy islamu maja
problemy w kontaktach z
płcią przeciwną i seksem
poza małżeńskim, karanym
okrutnie wg.
koranicznego prawa (40
palek jej i jemu), że
towarzyskie spotkania
mogą się odbywać jedynie
w czysto męskim lub
żeńskim gronie, że
kobiety stanowią gorszą
kategorię ziemskich
stworzeń i służą jedynie
do reprodukcji, i że
generalnie młodzież nie
ma w tym kraju co robić
i się potwornie nudzi. W
rozmowach z tubylcami
zauważyłem, że większość
z nich uważa, że Allach
jest ważny tylko w
arabskim kraju, wiec
„hulaj dusza piekła nie
ma”, gdy jest się poza
nim. Stąd wizyty w
angielskich rozbieranych
klubach, by się wyżyć,
stąd towarzystwo
prostytutek wynajętych
na czas pobytu w „raju”,
a jeśli pozycja
społeczna i środki
pozwolą, czasem 50
dolarów napiwku dla
klozetowej babci, aby
pokazać jak nieważne są
pieniądze (jak ma się
ich nadmiar) i jaki ja,
Arab, jestem ważny wśród
was niewiernych. Na
miejscu pozostawało
podniecanie się do
Europejek ubranych w
kostiumy kąpielowe na
plażach lub po prostu
pokazywanie im swoich
wdzięków, gdy tylko nie
było w pobliżu innego
mężczyzny, który mógł im
dać po łbie.
Bogactwo i przepych
rządzących Libią jednak
pokazał pospólstwu, że
dzieje się im krzywda.
Dlaczego ludzie są
nierówno traktowani i
mają nierówne środki do
życia?. Takie glosy dały
się zauważyć już w 1978
roku, gdy poraz drugi
pojawiłem się w Libii.
Lud zaczął się buntować.
Idee komunizmu
propagowane przez
naszego Wielkiego Brata,
a przyjaciela Libii w
tamtych latach, zaczely
wywierać swój wpływ na
prymitywne mózgi
mieszkańców. „Władza w
ręce narodu, wszyscy są
równi, wszystko jest
własnością ludu, precz z
prywatną własnością”
krzyczały slogany. I tak
któregoś pięknego dnia
służbowe samochody,
wyposażenie biur i
zakładów zaczęły
zmieniać właścicieli.
Jak wszystko nasze to
nasze, wiec zabieramy
zabawki do domu,
dyrektor i kierowca czy
sprzątacz mają mieć
równe pensje, najlepiej
dyrektorskie, precz a
prywatnymi sklepami,
bogactwem lub jakąś
prywatną własnością,
koniec z importowanymi
samochodami i luksusową
żywnością, koniec z
bogactwem. I padł na
bogatych blady strach.
Zaczęła się rewolucja.
Jak w Rosji za cara. Do
opornych lub buntowników
zaczęto strzelać lub
zamykać w więzieniach,
zabierano każdą własność
prywatną poza konieczną
do życia, niszczono
cudzy dorobek. Nastał
czas apokalipsy dla
bogatych, na szczyty
trafili ci, którzy się
przyłożyli do niszczenia
starego porządku, a
zafascynowany prosty lud
wykrzykiwał uwielbienie
dla swego przywódcy. Gdy
szef mojej firmy spytał
kiedyś, jak to w tym
komunizmie będzie,
powtórzyłem mu opinię
Rosjanina, który w
czasach porewolucyjnych
doświadczył
komunistycznego
„dobrobytu” na własnej
skórze: „Jest to radosny
system, bo będziecie się
zawsze cieszyć i
radować…., gdy uda wam
się kupić chleb, ubranie
lub buty”. A jeśli
będziecie marudzić,
skończycie w „tiurmie”.
Rzeczywistość nadeszła
wkrótce. Miasta
przestały żyć.
Rozprowadzanej przez
władzę żywności zaczęło
szybko brakować, nie
mówiąc o towarach
pierwszej potrzeby. Nie
pomogły wybudowane na
prędce domy towarowe czy
pawilony handlowe, gdzie
można było kupić harisse
(ostra przyprawa
arabska) i pastę
pomidorową oraz czasem
kilo mięsa z kością, gdy
się postało w kolejce i
mięsa nie zabrakło. Pół
tony zgniłej cebuli w
państwowych sklepach
niestety też nie było
atrakcją. Lud zaczął się
buntować i nie minęły
trzy lata, gdy dzięki
zdecydowanej reakcji
Ludowego Kongresu
(rodzaj parlamentu)
zaczął się stopniowy
powrót do starego.
Pożegnano się z czasem
również z Wielkim
Bratem. Nie mniej
jednak, zgodnie z
tradycją, ktoś tu musiał
być kozłem ofiarnym.
Kto? Oczywiście
najemnicy, którzy
objadają miejscowych,
wykupują w sklepach
dobra przeznaczone dla
tubylców, mieszkają i
wogóle żyją w tym kraju
jak wrzód na zdrowym
libijskim ciele. Zaczęto
więc rozbierać na
lotnisku wyjeżdżających
na urlop z kupionej w
Libii odzieży, zabierać
zakupione złoto,
rekwirować żywność. I
znów lud uzyskał
satysfakcję i zaczął
uwielbiać swego
ukochanego przewodnika.
Jak tu nie krzyczeć na
jego cześć, jak tu nie
spalić ambasady
angielskiej i
francuskiej, jak nie być
przeciw Amerykanom i
Zachodowi, głównym
autorom zła wszelkiego?
A i Polsce dostawało
się czasem.
Trzeba było wreszcie
pokazać swą siłę, jako
nastepny atut w dbaniu o
swój obraz wojownika.
Wiec najpierw wojna z
Czadem o graniczne złoża
rud żelaza sromotnie
zresztą przegraną.
Dziury w plecach
libijskich żołnierzy
biorących w niej udział
stwierdzone przez
szpitalne najemne
pielęgniarki, pochodzące
od wroga lub swoich,
mogły świadczyć o
wartości bojowej
libijskiej armii. Potem
zatarg z Tunezją i na
koniec z Egiptem.
Granice miedzy sąsiadami
raz zamykano raz
otwierano wydalając przy
okazji obywateli tych
państw, oczywiście
zapominając przy tym, że
pozbywa się najemnej
siły roboczej. Nie udało
się panu pułkownikowi
zdobyć splendoru w Lidze
Arabskiej, nie udało się
zasłużyć na szacunek na
świecie. Pozostało dalej
się zbroić, straszyć
świat rakietami i tajną
bronią i krzyczeć precz
z Izraelem.
Niestety, gdy zabroniono
rodakom wyjazdów za
granicę, odezwały się
znów glosy sprzeciwu i
nastepny kozioł ofiarny
musiał się szybko
znaleźć. Tym razem byli
to lokalni
dorobkiewicze.
Niespodziewana wymiana
pieniędzy wyrównująca
poziom zamożności
poddanych do limitu 500
dinarów oszczędności na
głowę (około 1700$ USA),
znów przyniosła
entuzjazm tłumów.
Resztki komunizmu
odbijały się czkawką.
Gdy wyjeżdżałem z Libii
w lecie 1983 roku kraj
powoli wracał do
równowagi a pan
pułkownik szykował się
do jakiegoś kolejnego
aktu miłości do swego
ludu i prób zdobycia
autorytetu na forum
międzynarodowym. W końcu
miał w rękach ważny atut
– ropę. W 1986 roku
otrzymał wreszcie
nagrodę za swe wysiłki.
Po aferze w Lockerbee,
oburzony świat
postanowił sprowadzić na
ziemię awanturnika i
rękami amerykańskich
pilotów zbombardował
strategiczne obiekty w
Trypolisie i okolicy
pokazując, że
zadzieranie ze światem
zachodnim może okazać
się niezdrowe. I tak
nastała cisza. Ropa
zaczęła regularnie
płynąć do Europy,
pieniążki w dużym
procencie na konto
klanu, a pan Khaddafi
nabierał rozumu
korzystając intensywnie
z opieki psychologów i
środków odurzających.
Można było go oglądać w
telewizji, gdy na
początku spotkania nie
mógł poprawnie sklecić
zdania, by za kilka
minut błyszczeć
elokwencją. Stała
najemna pielęgniarka
pana i władcy nie zawsze
zdążała na czas z
odpowiednim zastrzykiem.
Można go było wreszcie
pierwszy raz również
zobaczyć w objęciach
różnych europejskich
władców, zabiegających o
dobre z nim stosunki.
Ropa, pomoc finansowa
biedniejszym krajom
Afryki i spuszczenie z
tonu w ambitnych
teatralnych
przemówieniach powoli
odbudowały
międzynarodową
akceptację dla
niedawnego wroga,
potępiającego tym razem
terroryzm.
Ekstrawagancja namiotowa
lekceważąca etykietę w
kontaktach
międzynarodowych dodała
także splendoru Ojcu
narodu w oczach
libijskich mas.
Trudno ocenić, co
spowodowało dziś tak
naprawdę wybuch
niezadowolenia tego
narodu z działań
dyktatora. Może
przesadna troska wodza o
swoje bogactwo, może
pozbywanie się z
szeregów dawnych
wiernych towarzyszy w
obawie o władzę, może
nadmierna „opieka” nad
swoim własnym plemieniem
kosztem innych, a może
brak zwykłego prostego
słowa dziękuję dla
swoich wasali za ich
wkład w rozwój kraju,
lub przepraszam za
krzywdę. Zarzewie buntu
przeciw władzy w Libii
przyszło z Tunezji i
podsycił je egipski
tumult. Dyktatorzy tych
krajów musieli odejść.
Władcy Syrii, Jordanii,
Jemenu i Bahrajnu są
następni. Dlaczego i
Khaddafi nie mógłby
odejść po 42 latach
rządzenia? W końcu
przyszło ciekawe i
fascynujące nowe, choć
jednak może, jak w
Afganistanie, niezbyt
dla zachodniego świata
bezpieczne. Komuś
musiało zależeć by
ingerować w porządek w
arabskim świecie, bo
trudno uwierzyć, że
proces destabilizacji
zaczął się z braku
innowacyjnych ciekawych
perspektyw. Kim był
międzynarodowy
podpalacz, który
wywrócił do góry nogami
utarty arabski
konserwatywny świat? A
może różnica pokoleń,
plemienne tarcia, a może
Izrael, któremu jednak
chyba zależy na
wyciszanie arabskiego
świata, może
odwzajemniona „pomoc”
sąsiadów dla swego
dobroczyńcy, dziś
przyjacielskiego po
wcześniejszych
perturbacjach. Hasło „gołodupki
hop do kupki” ma tu też
swój wymiar. No i nowe
twarze chętne do
rządzenia. Nasz ojczysty
kraj, ze swoją
bezpodstawną ingerencją
w cudze rządy, jak na
Białorusi czy Litwie, w
zbytniej trosce o
Polaków tam
zamieszkałych, często
szkodliwej dla nich
samych (bo w końcu
Polska jest w Polsce, a
skoro poza nią mieszkasz
na stałe, bądź najpierw
obywatelem swojego
wybranego państwa, a
później dopiero Polakiem
i nie żądaj specjalnych
przywilejów), walka o
władzę i bezsensowne
polonijne wewnętrzne
rozgrywki też nam się tu
kłaniają. Przyjaciół w
ten sposób na pewno nie
zyskamy. Ale skoro na
naukę nigdy nie jest za
późno, skorzystajmy z
lekcji, jaką pan
pułkownik nam dziś
właśnie daje. Rządzenie
z użyciem siły przeciw
oponentom, gdy trzeba,
za wyjątkiem Rosji
Sowieckiej lub Korei
Północnej, nigdy nikomu
nie zaszkodziło, jak nie
pomogło. Przykładem
choćby Polska za czasów
Piłsudzkiego. I dziś
właśnie Libia. A może
również Syria, Jordania
i …Białoruś.
Moim zdaniem to brak
atrakcji, życiowa
alienacja, lokalne
animozje, nadzieja na
awanse i totalnie nudne
życie oraz przepaść
miedzy biednym i bogatym
staly się znakomitym
gruntem do wszczynania
rebelii. W końcu coś
zaczęło się dziać na
miarę sfrustrowanych mas
pozbawionych środków,
atrakcji i celu w życiu.
Kozłem ofiarnym stali
się dziś dyktatorzy,
którzy nie potrafili
ubarwić życia swym
narodom i sprawiedliwie
nimi rządzić. Dziś
władcy despoci mają za
swoje. Wszak nie można
bezkarnie płacić babci
klozetowej 50 dolarów za
użycie ubikacji, jak to
robił w swoim czasie
brat libijskiego
premiera Jalluda w
Polsce (miałem okazję
ściskać dłoń rozrzutnika
w warszawskim hotelu „Victoria”),
lub wynajmować sobie od
pana Hart’a grunty w
Stanach pod swój
beduiński namiot, za
więcej niż roczny jego
dochód, by potem nie
skorzystać z wynajmu.
Niestety kontrolować
anarchię trzeba, jeśli
naród nie wie, co zrobić
z daną mu demokracją lub
jak pozbyć się zbyt
apodyktycznego, zbyt
bogatego lub po prostu
nielubianego dyktatora.
Pozostaje pytanie czy
zachód powinien brać
udział w Libii w
„konflikcie o jednego
człowieka” („one man
conflict”), jakie
korzyści to przyniesie i
komu i czy libijski
naród i inne, będące w
trakcie wewnętrznych
waśni, są w stanie
rządzić się bez dyktatu
lub radykalnych
akcentów? Na razie pan
pułkownik ma szanse
wykorzystać lukę, jaka
powstała po obalonych
islamskich przywódcach i
przejąć duchowe
wodzostwo w arabskim
świecie, bo takiego
zdeterminowanego
przywódcy niestety ani w
Libii ani w jej okolicy
wyraźnie brak. Piłka w
rękach Zachodu, chyba,
że komuś zależy by tak
właśnie było. Możemy się
mylić w swoich ocenach,
więc czekajmy cierpliwie
na rozwój wydarzeń,
nieprzewidywalnych w
dzisiejszych czasach,
myślmy logicznie i nie
dajmy się zwariować. W
końcu scenariusz dla
przyszłej historii
świata od dawna istnieje
i nic nie zależy od nas.
Wiedzą o tym i Arabowie.
Będzie jak ma być.
Allach Akhbar.
Wiktor Księżopolski
Calgary,
2 kwiecień 2011
|