Autor
Roman Mańka
Poniedziałek, 14. 03.
2011 13:36
Z
Januszem Szewczakiem,
głównym ekonomistą SKOK
rozmawia Roman Mańka.
W tym
roku kończy się pierwsza
kadencja rządu Donalda
Tuska. Jak Pan ocenia
politykę tego rządu? Jak
można mijające cztery
lata podsumować?
Zanim
zaczniemy oceniać
ostatni czteroletni
okres rządów PO-PSL,
chcę powiedzieć jedno
zdanie o całym procesie
transformacji. Bo tu się
– moim zdaniem – kończy
pewien model rozwoju
gospodarczego Polski.
Mówię o
koncepcji opartej na
trochę bajkowym
systemie, na systemie
wiary w cuda, opartej na
dwóch kluczowych
zasadach: Pierwsza, to
sprywatyzujmy wszystko a
będzie dobrze,
pozbędziemy się
wszystkich kłopotów
gospodarczych i
finansowych, itd. To
różnie w przeszłości
przebiegało, ale my jako
kraj generalnie majątek
narodowy wyprzedaliśmy –
zwłaszcza ten
wartościowy.
Nie mamy
dzisiaj majątku?
Nie mamy
dzisiaj majątku. Około
80 proc. wartości
najbardziej dochodowego
majątku narodowego
(czyli sektor bankowy,
finansowy,
ubezpieczeniowy, handel
wielkopowierzchniowy)
zostało sprzedane (firmy
produkcyjne,
petrochemiczne). I
raptem wskutek tego
procederu – nie nazywam
tego nawet prywatyzacją,
ponieważ była to raczej
wyprzedaż
przedsiębiorstw, które
trafiały w ręce
państwowych firm, tyle
że o zagranicznym
kapitale – uzyskaliśmy
około 140 mld zł przez
20 lat. Tak naprawdę
dzisiaj, gdybyśmy
chcieli odkupić trzy
duże banki (takie, jak
PKO S.A., BZ WBK, PKO
BP), prawdopodobnie
musielibyśmy wyłożyć
taką samą sumę –
podkreślam za trzy duże
banki, a nie za cały
majątek narodowy. Co z
resztą…? Mało tego –
teza „sprzedajmy
wszystko” lansowana
głównie przez
Balcerowicza i liberałów
gdańskich, którzy w
początkowym okresie
nosili nawet potocznie
nazwę „aferałów”,
wygląda dziś
dramatycznie, ponieważ
im więcej
prywatyzowaliśmy, tym
większe mieliśmy długi.
Gdzie w
takim razie pieniądze?
To
pytanie za sto punktów.
Natomiast chcę podać
dokładne przykłady,
które tego dotyczą. W
1991 r. na początku
prywatyzacji, gdy
zaczynaliśmy,
sprzedaliśmy majątek za
około 1,5 mld zł, w
przeliczeniu na
dzisiejsze pieniądze, a
dług publiczny wynosił
wtedy około 65 mld zł. W
latach 2000-2001, kiedy
Leszek Balcerowicz
posiadał znaczący wpływ
na politykę gospodarczą,
z prywatyzacji
dostaliśmy około 30 mld
zł, ale dług wzrósł już
do 314 mld. W latach
2009-2010 (kiedy premier
Donald Tusk i minister
Aleksander Grad
prywatyzowali firmy)
sprzedaliśmy za około 30
mld. zł, a dług
publiczny wzrósł do 800
mld. Czyli teza
Balcerowicza się nie
potwierdza.
Gdzie są
te pieniądze?
Zostały
utopione w kolejnej
„czarnej dziurze” i
wytransferowane za
granicę.
Do kogo?
Proszę
pamiętać, że gdzieś od
początku 2000 roku
przeprowadziłem
obliczenia w ramach tak
zwanej pozycji bilans
błędów i opuszczeń w
bilansie obrotów
płatniczych z zagranicą.
Ta pozycja bilans błędów
i opuszczeń jest to –
można powiedzieć skala
realnego odpływu
kapitału z Polski, czyli
coś, co umyka
statystykom, co oznacza
transfer zagraniczny,
który się gdzieś nie
skwalifikował. Ten
odpływ w latach
2004-2010 szacuję na 221
mld. zł.
Mówi Pan
o ogromnej skali?
To jest
sporo! To jest ogromna
skala. To jest około 50
mld. euro, czyli nawet
dwukrotnie więcej niż
dostaliśmy netto z Unii
w tym samym okresie.
Dlaczego
rządy miałyby
transferować te
pieniądze zagranicę?
To nie
rząd transferuje. To nie
rząd... To jest takie –
można powiedzieć –
korygujące rozliczenie,
które zawiera cały
szereg transakcji
umykających pewnym
klasyfikacjom, są one
formułą pewnego
transferu kapitałów pod
różną postacią: cen
transferowych, wypłaty
dywidend, spekulacji
walutowych, wypłaty
wynagrodzeń, zakupu
licencji, zmian logo,
konsultingu itd.. Ale
sensem tego jest realny
odpływ „kasy”,
wypływającej z naszego
kraju. Nieważne gdzie, w
którą stronę, do kogo –
ale wypłynęła. To
pokazuje skalę strat,
które na prywatyzacji
zostały dokonane. Nie
jestem ani przeciwnikiem
prywatyzacji, ani
przeciwnikiem kapitału
zagranicznego. Natomiast
każda formuła wyprzedaży
majątku powinna być
racjonalna, powinna mieć
jakiś długofalowy sens i
powinna nam się po
prostu opłacać.
Ale z
tego co Pan mówi
wynikałoby, że kolejne
ekipy prowadziły
politykę niezgodną z
interesem narodowym. To
zarzut o wielkim
ciężarze gatunkowym.
Absolutnie! Nie tylko
niezgodną z interesem
narodowym, ale ja bym
powiedział, że w dużej
mierze niezgodną ze
zdrowym rozsądkiem i
kalkulacją biznesową. Bo
jeśli okazuje się, że
KGHM liberałowie spod
znaku KLD chcieli
sprzedać na początku lat
dziewięćdziesiątych za
400 mln zł, a dzisiaj
20-30 proc. akcji tego
samego przedsiębiorstwo
jest warte ok. 30 mld,
które rocznie daje około
4 mld. samych podatków,
to można tak powiedzieć.
Zwłaszcza gdy dzisiaj
cały ten sprywatyzowany
na rzecz kapitału
zagranicznego – sektor
bankowy w Polsce daje
też rocznie ok. 4 mld zł
podatków. Jest też inny
przykład. BZ WBK
sprzedaliśmy za 3 mld zł
irlandzkiemu bankrutowi
– bankowi AIB. Za 3 mld
sprzedaliśmy kontrolę na
tym bankiem, a w końcu
2010 r. chcieliśmy przez
państwowe PKO BP kupić
ten bank. Proszę zgadnąć
za ile? Za 13 mld zł.
Kontrole nad PZU
sprzedaliśmy Eureko za 3
mld zł, żeby się od nich
uwolnić w 2010r.
musieliśmy wydać na
razie ok. 18 mld zł.
Jeśli potrafiliśmy
sprzedać kontrolę nad
takim bankiem (z
tradycjami, z pieniędzmi
w środku jak Pekao SA )
za około 3 mld zł, a w
2010 r. zaledwie 3 proc.
tego banku sprzedaliśmy
za 1,1 mld zł, to już
nie jest tylko głupota,
to jest zdrada.
Jest Pan
zwolennikiem tego, żeby
banki pozostały w
polskich rękach?
Ważne
jest to, co padło w Pana
wywiadzie z A.
Gudzowatym. Niewątpliwie
obydwaj wychodzimy z
różnych środowisk. Ten
wielki przedsiębiorca,
nazwał (w rozmowie z
Panem) sprzedaż banków –
„harakiri”. Ja myślę, że
jego ocena jest dosadna
i prawdziwa. To jest
kwestia prawdziwego
patriotyzmu, który w tej
postawie widzę.
Jeżeli
coraz więcej osób tak to
widzi – to jest to coś
znacznie groźniejszego w
skutkach i bardzo
dalekosiężnego.
A zna Pan
trochę świat?
Tak!
Zdecydowanie!
To proszę
powiedzieć, czy w innych
państwach dzieje się
podobnie?
Absolutnie nie! Jedynym
krajem w Europie, w
którym praktycznie
pozbyto się własnego
sektora bankowego stały
się Węgry, które dzisiaj
mają premiera Orbana i
które „odkręcają”
wszystko, co głupiego i
szkodliwego zostało
zrobione. Natomiast
jeżeli chodzi o państwa
Unii Europejskiej –
własność prywatna
kapitału zagranicznego w
sektorze bankowym z
reguły nie przekracza
20-30 proc., a mamy
państwa, gdzie jest to
zaledwie kilka procent.
A więc my się nie mamy z
kim porównywać. Uważam,
że prywatyzacja polskich
banków, na przestrzeni
ostatnich dwudziestu lat
stanowi największą
zbrodnię ekonomiczną
ostatniego
sześćdziesięciolecia w
Europie.
Użył Pan
słowa zbrodnia?
Bo to
jest zbrodnia
ekonomiczna. Dlatego, że
system bankowy stanowi
krwioobieg gospodarki,
wszędzie na świecie.
Jeżeli my się pozbywamy
tego krwioobiegu, to
wiadomo, że to wcześniej
czy później musi się
skończyć katastrofą,
zapaścią. I my bardzo
usilnie w tę stronę
(czyli tej katastrofy)
zmierzamy.
Zapytam
inaczej – a co jest
powodem takiego
działania ze strony
tych, którzy rzekomo
kierowali opisywanym
przez Pana procederem:
naiwność, czy celowe
działanie? Jakby Pan to
ocenił?
Na pewno
nie naiwność. Myślę, że
zła wola, bark
profesjonalizmu, brak
wyobraźni skutków, takie
podejście odnoszące się
do teraźniejszości
wyłącznie, uwzględnianie
tylko to co jest
dzisiaj, a nie to co
będzie za dwadzieścia
lat. No i na pewno chęć
zasłużenia się,
zaprzaństwa i
sprzedajności, chęć
bycia na salonie, chęć
zaskarbienia sobie
wdzięczności obcego
kapitału, czy potężnych
struktur finansowych.
Czyli
uważa Pan, że to
tradycja kompradorska
była kluczowym
czynnikiem?
Zdecydowanie tak! Myślę,
że jeśli Polska ma
istnieć dalej, jako dość
duże państwo, to nie
unikniemy konieczności
odkupienia tego, co
głupio i tak tanio
wyprzedaliśmy. Tylko to
potrwa znacznie dłużej i
będzie nas dwukrotnie,
trzykrotnie, czy
czterokrotnie więcej
kosztowało. Ta druga
bajkowa teza, takiego
mitu cudacznego,
roztaczana nieco
później, bo w 2004 r. –
opierała się na
dogmacie, że jak
wejdziemy do Unii
Europejskiej – Unia da
nam pieniądze i
wszystkie problemy
zostaną rozwiązane. Nie
będzie się czym martwić.
Po prostu będziemy tak
samo bogaci jak Niemcy,
Szwajcarzy, Francuzi.
Wszyscy ci, którzy mieli
jakiekolwiek
wątpliwości, którzy
dokonywali jakiegoś
bilansu, jakiegoś
szacunku, jakichś
wyliczeń – byli uznawani
za „oszołomów”,
„ignorantów”, żeby nie
powiedzieć jeszcze
gorzej.
To kto
miał rację „oszołomy”,
czy „salonowcy”, bo nie
mogę tego problemu jakoś
rozstrzygnąć?
Fakty
pokazują tak: ten bilans
wpływów unijnych do tej
pory netto, to jest
około 27 mld euro. Czyli
stanowi to prawie
dwukrotnie mniej, niż
napłynęło począwszy od
2004 r. do Polski od
Polaków pracujących
zagranicą, inaczej
mówiąc naszych
gastarbaiterów. Bo w tym
czasie napłynęło do nas
około 40 mld euro. Mało
tego – podkreślam – w
tym okresie z Polski
wypłynęło w ramach
bilansu obrotów
płatniczych, a więc pod
pozycją bilans błędów i
opuszczeń aż 50 mld euro.
Mamy deficyty handlowe
rocznie w granicach 50
mld zł., czyli to też
jest kilkanaście mld
euro. I ciążą na nas
zobowiązania,
podpisaliśmy weksle na
następujące wydatki: na
ochronę klimatu i zakup
pozwoleń na CO2 – rzędu
około 100 mld. zł. do
2013 r., a dalej (po
przekroczeniu tej
cezury) – na kwoty rzędu
prawie 14 mld rocznie,
aż do 2030 r.. Taki
będzie koszt wszystkich
zakupów tych
klimatycznych kwestii,
czyli zakupu zezwoleń na
CO2. Musimy zainwestować
w energetykę, która
wymaga gruntownej
modernizacji, a którą
właśnie wyprzedajemy już
do końca – niektórzy
mówią, że będzie to
kwota od 130 do 200 mld
zł., żeby zadośćuczynić
normom unijnym. Musimy
wydać około 100 mld w
ramach ochrony
środowiska (zobowiązania
są już podpisane, są
weksle), a więc na wywóz
śmieci, utylizację
odpadów, segregację
nieczystości, itd. To
urasta do olbrzymich
kwot. A na to wszystko
dostajemy w twarz, na 11
marca Pan Premier Donald
Tusk bardzo liczył, że
będziemy uczestniczyć w
spotkaniu unijnym tak
zwanej siedemnastki, w
charakterze obserwatorów
w spotkaniu dotyczącym
paktu konkurencyjności.
Tymczasem dzisiaj jest
już odpowiedź, że nawet
jako obserwatorów nas
tam nie dopuszczą.
Sugeruje
Pan, że jesteśmy na
peryferiach Europy?
Absolutne
peryferie!
Sądzi
Pan, że Europa będzie...
Dwóch
prędkości, absolutnie
Europą dwóch prędkości.
Czyli mur
berliński jeszcze stoi?
Powiedziałbym nawet, że
zaczyna odrastać. Ale ta
teza o Unii
Europejskiej, to kolejna
taka bajka, że kwestia
przynależności unijnej
rozwiąże nam wszystkie
problemy. Oczywiście
fajnie jest dzisiaj bez
paszportu przejechać
przez granicę, odpocząć
w austriackich Alpach –
tylko, że najpierw
trzeba na to zarobić. A
kolejny problem pojawia
się przy okazji pytania
– w jaki sposób my mamy
na to zarabiać? Dlatego,
że zaczynamy mieć – mimo
totalnej wyprzedaży
majątku narodowego –
poważne kłopoty. A tak
naprawdę, po takiej
totalnej wyprzedaży
majątku narodowego,
jakiej Polska dokonała w
ostatnich dwudziestu
latach – powinniśmy mieć
nie problem z
emeryturami, tylko
znacząco podwyższyć te
świadczenia, czyli
powinniśmy mieć wyższe
świadczenia socjalne,
nowoczesne autostrady,
sprawne, czyste i
nowoczesne szpitale,
dobrze opłacanych
nauczycieli. Bo
wyprzedaliśmy
praktycznie wszystkie
rodowe srebra, a więc
wydaje się, że
należałoby oczekiwać
znaczącej poprawy
standardu życiowego
Polaków. Tymczasem –
proszę zauważyć – że
właściwie dzisiaj
widzimy Polskę nie z
nową, zbudowaną
infrastrukturą
majątkową, tylko w
gruncie rzeczy z
supermarketami. Co myśmy
zbudowali? Nie mamy
autostrad, nie mamy
dywersyfikacji
energetycznej, nie mamy
nowoczesnej,
innowacyjnej gospodarki,
innowacyjnych
technologii. Nakłady na
naukę są żenujące a
poziom opieki zdrowotnej
dramatyczny.
Proszę
powiedzieć konkretnie,
jaki jest poziom
zadłużenia Polski? Jak
Pan to ocenia?
Mimo
wyprzedaży majątku mamy
tylko wielkie,
gigantyczne długi o
jakich się nawet
Gierkowi się nie śniło.
Można oczywiście na tego
Gierka napadać i mieć go
za nic, ale trzeba
wiedzieć, że on nas
zadłużył realnie na 25
mld dol. i te długi
spłacaliśmy prawie
trzydzieści lat, ale coś
jednak zbudowano. Teraz
wyprzedaliśmy cały
majątek, a długi mamy –
już mówię – 260 mld dol.
długów zagranicznych.
Gierek, to jest pikuś –
on miał 25 mld dol.,
oczywiście popełniał
błędy, co do rozwoju
przemysłu ciężkiego, ale
on miał 25 mld, a teraz
jest 260 mld dol. długów
zagranicznych.
Przypominam, że
Argentyna przewróciła
się w 2001 r.,
zbankrutowała mając
raptem 100 mld dol.
zadłużenia, my mamy 260
mld dol. Mało tego –
mamy gigantyczny, wielki
dług wewnętrzny, którego
wcześniej nie mieliśmy.
To jest już dzisiaj
około 810 mld zł, ale w
moim przekonaniu nie
jest to wszystko.
Dlatego, że Rostowski
robi absolutne cuda ze
statystyką i kwestiami
zadłużenia, ja uważam,
że to jest absolutny
Pinokio. Zamiata pod
dywan, nie liczy bardzo
wielu elementów. Dlatego
jemu wychodzi, że nasz
deficyt sektora finansów
publicznych jest 7,9
proc. PKB, a w mojej
ocenie jest 9,5 proc.
Na czym
Pan opiera swoje
wyliczenia?
Już
mówię. Według niego –
dług publiczny
kształtuje się na
poziomie 53,4 proc., a
według GUS-u, który
policzył nasz dług za
2010 r., według
statystyki unijnej
Eurostatu (ESA – 95) to
jest już ponad 55 proc,
a ja twierdzę, że to
będzie już dług w
przedziale od 57 do 59
proc. do PKB. Bo jeśli
doliczymy do tego długu
to, co Pan Minister
sobie uznał, że nie
liczy, czyli deficyt
środków unijnych za
ubiegły rok – około 14
mld zł.; deficyt ukryty
w Krajowym Funduszu
Drogowym – rzędu około
30 mld; deficyt ukryty,
a właściwie (można
powiedzieć) zawłaszczony
w Funduszu Rezerwy
Demograficznej – to jest
za poprzedni rok 13,5
mld. Jeśli do tego
doliczymy obligacje,
które już na potęgę
zaczyna emitować ostatni
państwowy bank BGK – to
już na początku stycznia
jest 5 mld. zł.. Jeśli
do tego doliczymy
pożyczki ZUS-owskie – to
też jest koło 5-6 mld
(zawsze, tu nie ma w
ogóle dwóch zdań).
Kolejne 50 mld zł bierze
się z poręczeń i
gwarancji – tego do
długu Pan minister J.
Rostowski nie liczy. Wie
Pan dlaczego? Dlatego,
że oczywiście – można
powiedzieć, że to trzeba
będzie brać pod uwagę
wtedy, kiedy te
poręczenia staną się
wymagalne. Ale czy mogą
się stać? Oczywiście, że
tak! Na przykład
olbrzymie poręczenia i
gwarancje dla PKP. To
nie jest wszystko jeżeli
chodzi o zadłużenie.
Proszę sobie wyobrazić,
że nawet te rzekomo
świetnie sprywatyzowane,
fantastycznie zarządzane
zagraniczne banki
komercyjne w Polsce same
mają około 40 mld euro
długów, czyli 160 mld
zł. Oczywiście u swoich
matek, w centralach, w
innych światowych
instytucjach ale są
zadłużone. Szpitale są
zadłużone na ok. 9 mld.
zł, koleje na jakieś 7
mld, kopalnie też mają
długi. Już nie mówię o
gigantycznym zadłużeniu
Polski i Polaków w tej
chwili. Proszę sobie
wyobrazić, że jako
gospodarstwa domowe
mamy prawie 500 mld zł
zadłużenia, z tego 33
mld to są już kredyty
oraz długi
przeterminowane i
zagrożone, czyli
właściwie nie do
odzyskania. Jeśli chodzi
o firmy, skala kredytów
zagrożonych – to jest 27
mld zł. Do tego dochodzi
– tykająca bomba z
opóźnionym zapłonem,
której lont w każdej
chwili może zostać
odpalony – to jest
blisko 500 tys. Polaków
w kredytach
hipotecznych-mieszkaniowych
w walutach
zagranicznych. To jest
mniej więcej kwota 170
mld zł. Mówimy tu tylko
o kredytach walutowych.
Czyli najmniejsza zmiana
kursu franka (a dzisiaj
mamy z taką do
czynienia), podniesienie
stóp procentowych w
Szwajcarii (co nas za
chwilę czeka) spowoduje,
że na tych dużych
stadionach, które
budujemy na Euro 2012
będą mogli niektórzy
rozbić namioty, żeby
gdzieś przemieszkać.
Powtórzy
się fenomen Stadionu
Dziesięciolecia? Tak Pan
sugeruje?
Nie w tym
sensie, co dawniej,
tylko mówię, że tak
naprawdę na tych
obiektach znajdą się Ci,
którzy stracą własne
mieszkania z powodu
znaczących podwyżek
kursów walut, bo nie
będą mieli gdzie
zamieszkać. Tym
bardziej, że to wygląda
w tej chwili tak, że
osoby, które wzięły
kredyty – mimo, że je
spłacają już kilka lat
– mają więcej do
spłacenia niż wzięli.
Ale gdyby
tu, na Pana miejscu,
siedzieli prof.
Balcerowicz, komisarz
Lewandowski czy inni
zwolennicy liberalnej
doktryny, to oni by
powiedzieli Panu, że nie
było innej alternatywy,
że nie było innej drogi,
którą można by podążać.
Oni twierdzili zawsze,
że prywatyzowali polskie
przedsiębiorstwa po to,
żeby je uratować przed
upadkiem, gdyż obcy
kapitał inwestował
pieniądze w gospodarkę?
Ja mogę
powiedzieć, że na pewno
prof. L. Balcerowicz by
tutaj nie siedział, bo
on nie lubi dialogu i
konfrontacji. On lubi
wygłaszać monologi – że
tak powiem – wyłącznie
bez żadnego sprzeciwu i
wątpliwości. A więc po
pierwsze by tutaj nie
siedział, a po drugie
nie było innej drogi –
znany w historii
postacie, które tak
mówiły. Dzisiaj Leszek
Balcerowicz i K.
Rybiński wypowiedzieli
wojnę rządowi w sprawie
OFE
Ale
zastanówmy się realnie –
była inna droga?
Jest
wiele przykładów w
Europie, kiedy
zastosowano inne
mechanizmy niż my
wychodząc z komunizmu.
Na przykład Słowenia
implementowała
całkowicie inny
mechanizm, jeżeli chodzi
o sektor finansowy oraz
banki. Utrzymała swoje
udziały 51 proc. w tych
bankach i je
kontrolowała. Podobnie
Hiszpania po dyktaturze
Franco, wstępując do
Unii Europejskiej nie
sprzedała wszystkich
swoich banków. Wprost
przeciwnie, zostały one
skonsolidowane,
dokapitalizowane i
dzisiaj mamy hiszpańskie
banki w Polsce, a nie
polskie w Hiszpanii, nie
mówiąc już o modelu
krajów skandynawskich.
Mało tego – nam
zaserwowano pewną
koncepcję gospodarczą,
polegającą na założeniu,
że mamy być szczęśliwi,
bo będziemy pracować w
dobrze zorganizowanych
oraz zarządzanych
zagranicznych firmach i
to nam powinno
wystarczyć. Brak
ambicji, brak chęci
dążenia do stworzenia z
Polski liczącego się
podmiotu gospodarczego.
Przecież my dzisiaj nie
mamy żadnej dużej
polskiej firmy, żadnej
znaczącej polskiej marki
finansowej. Weźmy choćby
pierwszy z brzegu
przykład – skandal z
prywatyzacją PZU.
Ale mamy
„zieloną wyspę”...
Nie
mieliśmy i nie mamy
„zielonej wyspy”. To
zwykła bajka. Dziś to
już raczej są ruchome
piaski. Tu nie ma żadnej
„zielonej wyspy”. To był
kompletny pic na wodę
fotomontaż. Fakt, że w
Polsce rośnie produkcja
przemysłowa, a nawet
statystycznie zwiększa
się wzrost gospodarczy,
to kompletnie się nie
przekłada na naszą
zamożność, na skalę
dochodów podatkowych,
jak i na spadek
bezrobocia.
Jak to
się dzieje, że
amerykańska gospodarka
już przy niecałych 2
proc. PKB potrafi
tworzyć miejsca pracy, a
polska przy 4,5-5 bardzo
słabo dynamizuje ten
proces?
Uważam,
że dopóki my w Polsce
nie zaczniemy cenić
dobrych pracowników i
godziwie ich opłacać, to
będzie postępujące
dziadostwo i coraz
bliższa perspektywa
bankructwa. Nie może być
tak w zjednoczonej
Europie, że kasjerka w
Lidlu po stronie
polskiej zarabia 1,200
zł a po drugiej stronie
rzeki, w tej samej
firmie, w tym samy Lidlu
zarabia 1,200 euro.
Dlaczego tak nie może
być? Dlatego, że ceny
energii elektrycznej,
utrzymania mieszkania,
ogrzewania, gazu,
paliwa, już nie mówiąc o
usługach bankowych są u
nas często wyższe niż po
tej drugiej, niemieckiej
stronie. My mamy koszty
utrzymania na poziomie
europejskim (być może w
niewielkich aspektach
jeszcze są różnice
jeżeli chodzi o niektóre
ceny produktów
żywnościowych, ale po
ostatniej drożyźnie i
podwyżkach VAT-u jest
już prawie cenowo tak
samo), natomiast
wynagrodzenia mamy trzy,
czterokrotnie niższe. Co
to oznacza? To będzie
oznaczać, że każdy młody
człowiek, który posiada
odrobinę oleju w głowie
będzie stąd uciekał i
nawet na naukę zawodu
pojedzie do Niemiec. Bo
tam mu dadzą 800 euro,
internat i będą go uczyć
języka oraz zawodu.
Czyli się wynaradawiamy.
Polki już wolą rodzić w
Niemczech niż w Polsce.
Sądzi
Pan, że przegrywamy w
Europie demograficznie,
że inni nas wchłoną?
Polska
dzięki elitom rządzącym
od dwudziestu lat sama
się likwiduje.
Jednak
czy możemy dać wyższe
wynagrodzenia? Przecież
jest pewien poziom
wynagrodzeń,
przekroczenie którego
spowoduje, że gospodarka
nie wytrzyma?
To jest
kwestia – skąd brać
pieniądze? Jak się nie
posiada majątku, to z
reguły nie ma się
dochodów. Jak się tanio
wyprzedaje rodowe
srebra, to trudno
wyłącznie bazować na
napływie kapitału
zagranicznego. Proszę
zauważyć, że całe
ostatnie dwadzieścia
lat, w moim przekonaniu
rozwoju w Polsce i tego
„dobrobytu” (bo to
dotyczy on jedynie małej
części społeczeństwa)
odbywało się na kredyt,
za pożyczone pieniądze.
Nam udowadniano, że
można się świetnie
rozwijać pożyczając
pieniądze i że to w
ogóle nie niesie ze sobą
konsekwencji, że to
wszędzie doskonale
funkcjonuje.
To jak w
takim razie wytłumaczy
Pan fakt, że zagranicą,
na zachodzie Europy
pokazuje się nas, jako
przykład udanych
przemian? Przez kilka
lat mieszkałem na
zachodzie Europy i wiem,
jak się tam ocenia
Polskę.
Zwłaszcza
w tygodniku „The Times”
albo w opiniach banków
Goldman Sachs i JP
Morgan. Oni tak super na
nas zarabiają, że byliby
ostatnimi niegodziwcami,
gdyby o nas źle mówili.
To tylko w Polsce jest
możliwe żeby Goldman
Sachs spekulował na
polskim złotym, czyli
ograbiał nas z naszych
oszczędności i
jednocześnie był doradcą
rządu w ważnych
prywatyzacjach sektora
gospodarczego, choć się
do tego nie przyznaje.
Konflikt
interesów?
Po prostu
zamach na jakąś
elementarną przyzwoitość
i logikę biznesową. To
tak, jakby Pan lisa w
kurniku za
przeproszeniem, który
wydusił Panu stado kur,
wziął do pilnowania
następnego stada gęsi...
To tak wygląda. A więc
trudno aby nas pewne
ośrodki lobbystyczne,
czy rozmaite centra
spekulacyjne nie
chwaliły. My naprawdę
jesteśmy takim
spekulacyjnym eldorado
nad Wisłą – ja to tak
nazywam. Bo przecież to
jest czysty biznes brać
franki w Szwajcarii przy
niskich stopach
procentowych (prawie na
zero, 0,25 procenta,),
przerzucić je do
Polski, następnie
udzielić kredytu
hipotecznego we frankach
szwajcarskich na 5-6
proc., potem wymienić je
na umacniającego się
złotego, kupić polskie
obligacje – mając
zagwarantowane 6,3 proc.
i ma Pan dwucyfrowe
przebicie, dwucyfrową
stopę
zwrotu.
To jest po prostu
samograj! Proszę
zauważyć, że żadne
media, jedynie „Gazeta
Finansowa”, która
podejmuje tę
problematykę, żadne
media (niby
profesjonalnie zajmujące
się ekonomicznymi
kwestiami, jak na
przykład
„Rzeczpospolita”, jak
„Puls Biznesu”, jak TVN)
nie podejmują tego
problemu. Jak? Jakim to
cudem w ramach pozycji
bilans błędów i
opuszczeń przez ostatnie
sześć lat uciekło nam,
co najmniej 210 mld zł.
z kraju w postaci
wypływu kapitału? To nie
jest dla nich problem i
oni nie podejmują tego
tematu. Czy miało
jakikolwiek sens
ekonomiczny posunięcie
ministra finansów J.
Rostowskiego, który w
grudniu 2010 r. – po to
żeby sztucznie obniżyć
nasze zadłużenie –
wyrzucił w błoto, czyli
rzucił na rynek walutowy
blisko 4 mld euro
oszczędności z rezerw
walutowych, w ramach
interwencji walutowej,
żeby o 5 do 8 groszy
jedynie przejściowo
obniżyć kurs walut. No
przecież to jest chore!
Tym bardziej, że ten
dług nie został
skutecznie zahamowany.
To nic nie dało. To są
pieniądze, które
przejęli spekulanci
walutowi. Bo te swapy
walutowe to jest po
prostu czysta
spekulacja.
Twierdzi
Pan, że minister
Rostowski działa na
modłę spekulantów?
Myślę, że
niektórzy mogą takie
zarzuty stawiać, bo to
nie pierwszy przykład.
Również w grudniu 2009
r. MF dokonał podobnej
operacji na nieco
mniejszą skalę. Najpierw
się w ogóle do tego nie
przyznawał, a dopiero
potem – kiedy podniosłem
ten temat publicznie w
mediach – po kilku
miesiącach potwierdzono,
że taki fakt miał
miejsce.
Ale
przecież i w Polsce i w
Unii Europejskiej są
fachowcy, którzy
potrafią liczyć i ich
się tak łatwo nie
oszuka?
Nie do
końca! Najlepiej
sytuację pokazuje
przykład grecki. Grecy
tak to kapitalnie
liczyli, że oszukiwali
Unię Europejską jak
chcieli i najpierw
podawali, że mają
deficyt sektora finansów
publicznych na poziomie
3 proc., a później, jak
przyszedł nowy rząd i
sprawdził „kwity”, to
się okazało, że jest 13
proc... Z dnia na dzień.
Więcej – oni brali
dotację na produkcję, na
uprawy rolne, na oliwki,
które były sadzone na
pasach pomiędzy
autostradami. Z samolotu
było zdjęcie, że tam coś
rośnie. To nie do końca
jest tak, że unijni
eksperci umieją
kontrolować sytuację.
Zresztą Eurostat już ma
pewne poważne
wątpliwości czy
wszystkie statystyki są
trafne, zaostrza
kontrolę, zarówno po
kazusach greckim, jak i
irlandzkim, a ostatnio
również wysłał kontrolę
do Bułgarii (bo nie
bardzo wierzy w pewne
statystyki). Jest
wątpliwość, czy Pan
Minister J. Rostowski
mówi całą prawdę? On
twierdzi, że jest 7,9
proc. deficytu sektora
finansów publicznych, a
jego urzędnicy, albo
inni urzędnicy z
otoczenia rządu –
uważają, że może być 8,3
proc. albo 8,5 proc.
Szacuję, że jest to 9,5
proc., gdy się uczciwie
wszystko policzy.
Czyli
stanąłby Pan na ubitej
ziemi do debaty z
ministrem Rostowskim
żeby swoją tezę
potwierdzić?
Ale nie
ma najmniejszego
problemu. Kłopot jest w
tym, że ci ludzie
kompletnie oderwali się
od realiów. Ta cała
kreatywna księgowość –
oni w nią uwierzyli, że
tak jest. To, że Pan
Minister Rostowski
wysyła list do Olli
Rehna do Komisji
Europejskiej, mówiąc, że
on zlikwiduje deficyt
finansów publicznych do
3 proc., czyli tak
naprawdę zaoszczędzi
prawie 100 mld zł., to
przecież można tylko
pękać ze śmiechu, albo
lać krokodyle łzy,
patrząc w jakich rękach
są od czterech lat
finanse publiczne.
Myślę, że doczekamy się
dramatycznych rozwiązań
i że stan polskich
finansów publicznych
jest znacznie gorszy niż
się o tym mówi.
Grozi nam
wariant argentyński, o
którym Pan wspomniał?
Z jednej
strony grozi nam wariant
argentyński, a z drugiej
węgierski. Czyli taka
koalicja
różowo-liberalna, na
przykład
sldowsko-platformerska,
która miała miejsce na
Węgrzech, gdzie symbolem
tego stał się premier
Ferenc Gyurcsany, który
nieopatrznie wreszcie
powiedział prawdę –
„kłamaliśmy rano,
kłamaliśmy wieczorem,
kłamaliśmy cały czas”,
gdy idzie o stan naszej
gospodarki i w końcu
ludzie wyszli na ulice.
Myśli
Pan, że w Polsce będzie
podobnie, że ludzie też
wyjdą na ulice?
To jest
nieuniknione! Dlatego,
że my zmierzamy
absolutnie na dno. Ta
jazda na gapę przez ten
kryzys się skończyła.
Jazda po bandzie za
cudze pieniądze, za
pożyczone środki też
dobiega kresu. My
dzisiaj za nasze
obligacje
dziesięcioletnie płacimy
6,3 proc. żeby zacząć
płacić 7 proc. naprawdę
nie jest daleko. A to
już jest czerwona kartka
od rynków! I co z tego,
że Pan Minister
J.Rostowski sobie
wykoncypował, że on
teraz będzie nieco mniej
pożyczał na rynkach,
skoro będzie pożyczał
drożej. Co z tego, że on
sobie wykoncypował, że
na OFE zaoszczędzi 11
mld w tym roku, a w
przyszłym 17 mld, bo
zmniejszy składki?!
Przecież to w niczym nie
rozwiązuje problemu. A
przede wszystkim nie
daje żadnych szans na
godziwą emeryturę dla
przyszłych Polaków.
Jaka jest
Pana ocena reformy OFE?
To jest
jeden z największych
skandali ekonomicznych.
To jest po prostu
prywatyzacja systemu
emerytalnego, nieudana
prywatyzacja, oparta od
początku na chciejstwie,
kłamstwie i błędnych
wyliczeniach. To jest
system oparty na
koncepcji – z jednej
strony, że ludzie będą
mieli emeryturę po
części z kasyna i po
części z długów, bo
obligacje to jest
przecież zadłużanie,
giełda jest w dużej
mierze kasynem
spekulacyjnym – tam są
zyski, ale tam są i
straty. W 2008 r. OFE
straciły blisko 24 mld
zł., bo był kryzys na
giełdzie.
Ale nie
grały na dużym ryzyku?
Chwała
Bogu, ale pomyślmy, że
teraz zagrałyby i
zainwestowały w kolejny
Lehman Brothers pańską
emeryturą, no i co by
Pan od nich dostał
wtedy?! To jest chore do
spodu, bo tu w ogóle
nikogo nie interesuje
sprawa wysokości tych
przyszłych emerytur.
Rostowskiego i rząd
interesuje żeby
zmniejszyć dziurę
budżetową, a lobbystów
OFE (jak i walczącego
niezwykle dzielnie i bez
litości w obronie OFE –
Leszka Balcerowicza)
interesuje utrzymanie
dotychczasowej pozycji
oraz skali dochodów tych
prywatnych podmiotów
komercyjnych.
A gdzie w
tym wszystkim jest
obywatel?
Nie ma go
tam... Ja od lat
proponuję koncepcję
rozwiązania tego pata w
systemie emerytalnym.
Żadne media (mimo, że
głoszę to publicznie),
ani żadni
przedstawiciele władzy
nie poprosili mnie o
wyjaśnienie tej kwestii,
a uważam, że jest kilka
rzeczy prostych, które
trzeba zrobić,
koniecznych, żeby
podstawową kwestią były
godziwe emerytury. Po
pierwsze musi być
dobrowolność
partycypacji w takim
systemie; po drugie
trzeba zlikwidować ZUS –
w miejsce ZUS-u utworzyć
Państwowy Bank
Emerytalny, który będzie
działał komercyjnie na
podobnych zasadach, jak
OFE.
A czyją
on byłby własnością?
Który
byłby własnością
państwa. Który by
zmuszał do realnej
konkurencji prywatne
podmioty. Który mógłby
inwestować w złoto, w
obligacje, w akcje, w co
by tam tylko można było.
A ZUS należałoby
sprowadzić do jedynie
czysto biurokratycznej
maszynki, która wysyła
zawiadomienia i mocno go
odchudzić. Ja wolałbym
mieć emeryturę z banku
niż z kasyna. I coś
trzeba z tym zrobić, bo
te emerytury, które
dzisiaj po dziesięciu
latach rzekomego,
genialnego inwestowania
przez OFE nam się
proponuje 30-50 zł – do
tej ZUS-owskiej części
emerytury. Czy Pan sobie
to wyobraża – po
dziesięciu latach
inwestowania, że ktoś
Panu mówi – „66 zł się
należy”. To co za
dwadzieścia lat dorzucą
jeszcze 80 zł, będzie
razem 130 zł. Przecież
to jest kpina ze
zdrowego rozsądku! To
oznacza, że być może nie
będzie żadnych emerytur
– ani z OFE, ani z
ZUS-u, jeżeli to dalej
tak będzie wyglądało. To
jest kolejna wielka
sprawa do rozegrania.
Można to naprawić!
Trzeba to naprawić!
To by się
wtedy sprawdziła
przepowiednia
Kononowicza, który
mówił, że nie będzie
niczego...
W jakimś
sensie to się powoli
zaczyna sprawdzać. Orban
na Węgrzech poszedł na
całość i stwierdził, że
lepiej od razu to
przejąć i myśleć, co z
tym zrobić. Nasi udają,
że coś naprawiają. To
jest czysta
improwizacja.
Platforma
Obywatelska szła do
wyborów, jako partia
pragmatyczna,
wolnorynkowa, liberalna,
która miała się zająć
gospodarką, głosiła
potrzebę sanacji
Państwa, konieczność
przeprowadzenia
najpilniejszych reform.
Dlaczego tego nie
podjęła? Dlaczego nie
realizuje tych pięknych
zapowiedzi, które
głosiła? Co się w Polsce
stało?
Paradoksalnie najlepsza
sytuacja dla
przedsiębiorców i dla
gospodarki była za
czasów poprzedniego
rządu. Tylko Platforma
oparła swoje rządzenie
na takich trzech tezach:
pierwsza – że
poprzednicy paskudni, a
my jesteśmy cudni; druga
– ludowi wystarczy Doda
i w kranie ciepła woda
(żeby było do rymu); i
wreszcie trzecia – niech
się wali, niech się
pali, a my będziemy w
piłkę grali. I to jest
cały sens tych czterech
lat rządów Donalda Tuska.
A konsekwencją takiej
polityki może być
czwarta teza, a więc, że
po nas choćby potop, czy
ziemia spalona. Tu nikt
poważnie do tematu nie
podchodzi. Najbliższe
lata dla Polski, to nie
będzie zabawa! To będą
dramatyczne wybory! To
będzie realne bankructwo
dla podmiotów i dla
części zadłużonych
gospodarstw domowych –
blisko dwa miliony
Polaków jest totalnie
zadłużonych, jest już
bankrutami. Co będzie,
jeśli frank będzie
kosztował 3,80 zł, a
euro 5,50 zł?
Przepowiednie dużych
banków inwestycyjnych na
ten rok – Goldman Sachs,
JP Morgan – mówiły, że
frank będzie kosztował w
tym roku pomiędzy 2,36 a
2,50. A ile jest teraz?
3,10 zł. I nie idziemy w
dobrym kierunku.
Dlaczego
frank szwajcarski stał
się w globalnej
gospodarce tak wielkim
czynnikiem rozmaitych
spekulacji? Nie ma chyba
drugiej takiej waluty,
która podlegałaby
podobnym fluktuacjom?
Wystarczy
trochę znać historię
świata. I to wcale nie
tę ekonomiczną. Jak były
wojny, rewolucje,
zamieszki, głód ,
wszyscy uciekali do
bezpiecznej przystani,
do Szwajcarii: naziści,
terroryści, komuniści
Kadafi i inne Mubaraki.
Bo to była ta bezpieczna
przystań, gdzie ten
pieniądz zawsze miał
wielką wartość.
Polscy
politycy też tam
uciekli?
To
mogłoby być bardzo
ciekawe, gdybyśmy
chcieli skorzystać z tej
płyty, z tej wiedzy, z
której skorzystała
kanclerz Angela Merkel.
Mieliśmy taką szansę i
zdaje się, że
dobrowolnie z tego
zrezygnowaliśmy.
Oczywiście, że elity
mają znaczenie dla
każdego kraju, tylko, że
te elity (te takie z
okresu
turbo-kapitalizmu,
jakiegoś amerykańskiego,
czy brytyjskiego) one
obok swoich fortun
tworzyły jeszcze muzea,
szpitale, sale
konferencyjne, teatry.
Tu tego nie ma...
Jaką Pan
drogę dla Polski
proponuje, jako
finansista – obserwując
przez dwadzieścia lat
polską gospodarkę,
doradzając różnego
rodzaju podmiotom
gospodarczym?
Po prostu
jestem pełen obaw.
Martwię się tym. Młodzi
wyjadą, starzy
poumierają. Trzeba
zwołać ratunkowy
okrągły stół, żeby na
poważnie zastanowić się,
co z tą Polską zrobić,
czy da się ją ocalić
przed bankructwem.
Ale na
jaki model rozwoju
gospodarczego postawić?
W tej
chwili trzeba odrabiać
straty, odzyskiwać
głupio, tanio wyprzedany
majątek narodowy,
szukać tych źródeł
dochodów i tych
możliwości rozwoju,
które w dzisiejszym
świecie są konieczne,
czyli: nowoczesności,
innowacyjności, taniej
produkcji żywności (bo
żywność będzie towarem
strategicznym, podobnie
jak ropa naftowa). Dziś
świat stoi przed
wielkimi
przewartościowaniami,
przed wielkimi zmianami.
Pewne modele tego
turbo-kapitalizmu się
nie sprawdziły.
Przed
globalnym
przewartościowaniem?
Globalnym, tak! To nie
jest tylko kwestia
Północnej Afryki. Głód
zajrzy do wielu innych
krajów, nie mówiąc już o
jakiś spekulacjach.
Finanse tego świata po
prostu odeszły od
realnej gospodarki,
oderwały się kompletnie
od obiektywnego podłoża.
Kreuje się absolutnie
wirtualne byty
finansowe. A to się w
ogóle nie przekłada na
poziom życia ludzi. Wie
Pan – jeżeli prezes
banku Goldman Sachs
potrafi dostać premię w
wysokości
kilkudziesięciu milionów
dol., to nic dziwnego,
że on może sobie
powiedzieć – „to my
robimy robotę Boga”. W
dzisiejszym świecie
rządzi kasyno – kasyno,
w którym krupierzy
oszukują. I niestety to
ma miejsce również u
nas. Będzie ciężko,
naprawdę będzie bardzo
ciężko.
A kto
siedzi przy tym kasynie?
To jest
pytanie za milion. Kto
siedzi przy tym kasynie?
Myślę, że Ci, którzy
realnie rządzą tym
światem: wielki biznes;
potężne struktury
ponadnarodowe; najwięksi
mafiozi (pewnie
również); być może
służby specjalne,
niektórych krajów. Ale
jesteśmy dzisiaj tu nad
Wisłą i musimy się
martwić, czy benzyna
będzie dalej po 5 zł,
czy może po 6 zł; czy
chleb będzie po 8 zł;
czy stanie się tak, że
będziemy mieli mniej
pociągów, dłużej będą
jechały, a bilety będą
droższe. Bo my dzisiaj
mamy taką perspektywę –
polskie państwo dzisiaj
nie funkcjonuje, polskie
państwo nie wywiązuje
się ze swych
podstawowych obowiązków
wobec obywateli, dużą
część obowiązków
przerzucono na
samorządy, nie dając im
odpowiednich pieniędzy:
zamyka się szkoły,
zamyka się placówki
kulturalne, bo nie ma
pieniędzy. A tymczasem
te pieniądze fruną przez
polskie granice – tak
jak mówiłem ponad 200
mld zł w ramach bilansu
błędów i opuszczeń, w
ramach obrotów
płatniczych zagranicę.
Czyli dla jednych nie
ma, ale dla drugich są.
http://www.gazetafinansowa.pl/index.php/wydarzenia/go-specjalny-gf/4978-w-dzisiejszym-wiecie-rzdzi-kasyno.html |