Beskidy od krańca do krańca
Stojąc na Połoninie Bukowskiej, na krańcu Polski, omiotłem
wzrokiem Bieszczady po obu stronach granicy. Oto po przeszło dwudziestu
dniach marszu dotarłem niemal do końca Głównego Szlaku Beskidzkiego
Bskidy-Diabelski Kamień
Wokół mnie góry, za mną na zachodzie – góry, przede mną na
wschodzie, na Ukrainie – góry. Przed wojną beskidzki szlak wiódł dalej, w
głąb Czarnochory, w Góry Czywczyńskie, do Kut nad Czeremoszem. Powojenna
geopolityka zmieniła jego przebieg, przedzielając Beskidy Wschodnie granicą
państwową.
Szkoda schodzić na niziny, przerwać rytm codziennej wędrówki od schroniska
do schroniska, ze szczytu na szczyt, przez mroczne lasy, widokowe polany,
przez potoki, do wiosek i miasteczek ukrytych w górskich dolinach. Magiczne
dni...
Beskid Śląski – początek
Beskidzką wyrypę rozpocząłem trzy tygodnie wcześniej. Wyruszyłem z Ustronia
w Beskidzie Śląskim, gdzie zaczyna się Główny Szlak Beskidzki (lub kończy,
bo można go przejść w obu kierunkach). Był koniec września. Jesień to bodaj
najlepszy okres na beskidzkie wędrowanie: pogoda stabilna, pejzaże
przepiękne, a w schroniskach o wolne miejsce nietrudno.
Pierwsza noc wypadła w położonym na skraju podszczytowej polany schronisku
pod Równicą (767 m n.p.m.). Można tu dojechać drogą, było więc dość gwarno,
ale wraz z nadejściem zmroku wnętrza schroniska, nawiązujące wystrojem do
regionalnych tradycji, opustoszały. Pozostali tylko nieliczni goście.
W nocy zbudził mnie hałas, wyjrzałem przez okno i... czym prędzej ubrałem
się i wybiegłem na zewnątrz. Mały tłumek siedział na ławach, spoglądając na
tarczę Księżyca, która z jednej strony zaczynała się czerwienić i znikać.
Trwało częściowe zaćmienie. Uznałem, że to dobry znak na dalszą wędrówkę.
Kolejne dni były czasem cudnej jesieni. Karpackie lasy widziały barwny
płaszcz, w dolinach bieliło się morze chmur, a ja zostawiłem za plecami i
plecakiem dumne beskidzkie kolosy: Wielką Czantorię i Baranią Górę, z której
zboczy wypływają źródła Wisły. Rzeczywistość miesza się tu z legendą o królu
Beskidzie i królowej Boranie, ich dzieciach: Czarnusze, Białce i Lanie oraz
przebiegłym Czantorze.
Pierwsze dni wędrówki nie dały się jeszcze we znaki, sił miałem pod
dostatkiem, więc z optymizmem patrzyłem na panoramy Kotliny Żywieckiej. W
towarzystwie przyjaciela marsz się nie dłużył i nim się obejrzeliśmy,
stanęliśmy na popas w Węgierskiej Górce nad Sołą, gdzie w pierwszych dniach
września 1939 roku polscy żołnierze zaciekle bronili się w nadrzecznych
fortach przed atakiem wojsk niemieckich. Obrona Węgierskiej Górki zyskała
miano „Westerplatte południa”.
Beskid Żywiecki – dzień piąty
Warto wyjść na szlak wczesnym rankiem, gdy w dolinach snują się mgły, a
słońce kryje się jeszcze za kopułami gór. Dzień rodzi się na naszych oczach,
barwy nabierają intensywności, przyroda budzi się z uśpienia. Tylko
wędrowiec i górski pejzaż. Naprawdę wspaniałe uczucie!
Szliśmy przez pusty Beskid Żywiecki zanurzeni w reglowych świerczynach,
sycąc oczy widokami. To jeden z ładniejszych odcinków szlaku. O każdej porze
roku. Gościnne schronisko na Hali Rysianka zachęca do zatrzymania się choćby
na odpoczynek i oczywiście apetyczny żurek na żywieckiej kiełbasie. Stary
drewniany budynek z lat 30. ma bardzo ciekawą historię. Zbudował go Niemiec
z Bielska – Gustaw Pustelnik z pomocą Tatrzańskiego Towarzystwa Narciarzy.
Jak się okazało, wybór miejsca, z którego widać daleko i szeroko, nie był
przypadkowy, Pustelnik był bowiem niemieckim szpiegiem i w schronisku
zorganizował punkt obserwacyjny.
Wieczór zastał nas na Hali Miziowej, w schronisku, a właściwie hotelu
górskim. Murowany budynek zapewnia wygody, ale pod względem urody nie może
równać się ze swoim drewnianym poprzednikiem. Stare schronisko było uznawane
za najpiękniejsze w polskich górach, niestety, spłonęło w 1953 roku. Nad
halą wznosi się Pilsko – drugi pod względem wysokości szczyt beskidzki (1557
m n.p.m.). Nazwa góry pochodzi ponoć od pijackich zabaw zbójników, które się
na niej odbywały. Pilsko znane jest zarówno turystom, jak i narciarzom –
śnieg leży tu długo, a warunki do zjazdów są wyśmienite.
Dalej ruszyłem sam, kolega zwichnął nogę i pozostało mu tylko zejście do
Korbielowa. Okazało się, że czekał mnie jeden z dłuższych dni na szlaku. 24
kilometry z Hali Mizowej do Markowych Szczawin pod Babią Górą wiodą niemal w
całości wzdłuż granicy polsko-słowackiej. W górę i w dół, ze szczytu na
przełęcz – i tak kilkanaście razy. Męczące, ale jakie piękne! W ciągu całego
dnia spotkałem tylko jednego człowieka – słowackiego znakarza, który z
kubełkiem farby poprawiał znaki szlaku po sąsiedniej stronie granicy.
Przyznaję, że po takim dniu piwo wypite wieczorem w schronisku na Markowych
Szczawinach smakowało mi jak rzadko. W tym roku oddano tu do użytku nowy
budynek, który zastąpił staruszka sprzed ponad wieku.
Noc spędzam w gościnnych progach schroniska, a wschód słońca oczywiście na
Diablaku – najwyższym wierzchołku Babiej Góry, Królowej Beskidów, zwanej też
nie bez kozery Matką Niepogód. Stanisław Staszic tak opisał swoje wrażenia:
„Mgła szaroblada wznosząc się do połowy Babi-góry, ukazała rozległy naokoło
widok, wszystko zdawało się być zatopione, jak wodami zalane, z których
gdziniegdzie gdyby wyspami wydobywały się niektórych gór wierzchowiska”.
Gorce – dzień dziewiąty
W Rabce dołączyła do mnie para znajomych. Za miastem, na halach pod
Maciejową, bielił się szron – znak nadchodzącej zimy. Było rześko i
przejrzyście. Urokliwa grupa górska wznosząca się między dolinami Raby i
Dunajca złociła się i czerwieniła bukowymi liśćmi. Pierwsze przymrozki
zrzucały je obficie z drzew. Szlak wiódł grzbietem Obidowca wzdłuż
południowej granicy parku narodowego. Z polan, na których stoją bacówki,
wspaniale można obserwować majestatyczny łańcuch Tatr. Towarzyszyły nam
stada owiec korzystających z ostatnich dni wypasu. Gdzieś po lewej wyłoniła
się kopuła najwyżej położonego w kraju obserwatorium astronomicznego na
Suchorze (1009 m n.p.m.). Przez polanę Stare Wierchy, którą biegła w
średniowieczu Droga Królewska – szlak przemytniczo-handlowy z Krakowa na
Węgry – podchodziliśmy na najwyższą w Gorcach górę Turbacz. Kilka razy
przemknęły w pobliżu sarny. Spotkaliśmy też salamandrę, która bez obawy,
jakby dumna z tego, że jest symbolem parku narodowego, przecięła nam drogę.
Posililiśmy się w dużym, ale przyjaznym schronisku pod Turbaczem. Polecam
oscypek smażony z żurawiną i ciasto jagodowe – raj w gębie. I znów samotnie
unosiłem plecak przez Długą Halę, Kiczorę i polany z pasterskimi szałasami w
stronę Lubania – góry wyniosłej, znanej z pięknych panoram i legend o
zbójnikach.
Beskid Sądecki – połowa drogi
Przechodząc w Krościenku przez most na Dunajcu, przypomniałem sobie, jak
kiedyś w pewnej górskiej wsi babina częstowała mnie chlebem własnego wypieku
i mlekiem z porannego udoju. W Beskidach łatwo zagubić się nie tylko w
przestrzeni, lecz także w czasie.
Beskid Sądecki ma swoich wiernych wyznawców. Twierdzą oni, że nie ma
piękniejszych gór w Polsce. I rzeczywiście można im przyznać rację. Dwa
pasma: Radziejowej i Krynickie oferują wszystkie beskidzkie specjały:
solidne podejścia na wyniosłe szczyty, fantastyczne górskie pejzaże,
malownicze wsie, przełomy rzek, mineralne zdroje i zabytkowe schroniska.
Schronisko na Przehybie świeciło pustkami. Patrzyłem przez okno, jak nad
Tatrami zbiera się wał fenowy. Nadciągała zmiana pogody. Nie sposób liczyć,
że przez kilkanaście dni z rzędu utrzyma się dobra aura. Na szlaku trzeba
spodziewać się deszczu, wiatru, upałów. Jednego dnia wędrujesz w słońcu
owiewany ciepłym przyjemnym wiaterkiem, następnego kulisz się pod peleryną
sieczony ulewnym deszczem, walcząc o równowagę na błotnistej ścieżynie. Bywa
różnie...
W Rytrze, nad którym górują ruiny zamku, spotkałem koleżankę i razem z nią
przekroczyłem dolinę Popradu, za którą rozciąga się pasmo Jaworzyny
Krynickiej. Tu warto zatrzymać się w Chacie Górskiej „Cyrla”, której
gospodarzy, jak sami mówią, przywiał halny wiatr, kobiece marzenia i męska
determinacja. Domowa atmosfera i kuchnia, której trudno się oprzeć, a w
chłodny dzień grzane piwo z miodem i ziołami.
Kulminacją tej części Beskidu Sądeckiego jest gwarna zarówno zimą, jak i
latem Jaworzyna Krynicka (1114 m n.p.m.). Na górę można dostać się kolejką
gondolową, a na dół na nartach lub na piechotę. Przy schronisku poniżej
szczytu rośnie okazała limba posadzona przez marszałka Józefa Piłsudskiego.
Jaworzyna znajduje się na Małopolskim Szlaku Geoturystycznym, który prowadzi
do szczególnie ciekawych obiektów przyrody nieożywionej. Jednym z nich jest
Diabelski Kamień, obok którego wiedzie szlak. Według legendy ten piaskowcowy
twardzielec miał być rzucony przez diabła na cudowne źródełko w Krynicy, ale
zapiał kur i pozbawiony mocy zły duch upuścił go na stoki Jaworzyny. U stóp
góry położone jest najpiękniejsze i z pewnością najbardziej znane uzdrowisko
górskie w Polsce. Krynica-Zdrój, perła wód, przyciąga leczniczymi zdrojami,
uzdrowiskową architekturą, muzeami i kulturalnymi wydarzeniami, z których
najbardziej znany jest Festiwal Arii i Pieśni im. Jana Kiepury.
Beskid Niski – dzień czternasty
Jak głosi hasło promocyjne: „Beskid Niski sercu bliski”. To kraina dawniej
zamieszkana przez Łemków, których materialne dziedzictwo zachowało się do
dzisiaj. Kraina cerkwi, wojennych cmentarzy i... nostalgii. Tu można poczuć
się samotnym, można odczuć obecność duchów. Cerkwiska (miejsca, gdzie
dawniej stały cerkwie), cmentarzyki, przydrożne krzyże, opuszczone wioski...
Tam, gdzie kilkadziesiąt lat temu gospodarował człowiek, dziś rządzi
przyroda. Idziemy przez Góry Hańczowskie – zielone kopuły opadające ku
dolinom potoków i rzek, nad którymi położone są połemkowskie osady:
Mochnaczka Niżna, Banica, w której zachowała się jedna z nielicznych na tym
terenie cerkiew nieorientowana, Ropki, gdzie mieści się ośrodek Związku
Buddyjskiego Karma Kagyu, i Hańczowa w dolinie Ropy, która jak wiele innych
wiosek opustoszała po Akcji „Wisła” – wysiedleniu ludności pochodzenia
ruskiego. Łemkowie rozproszyli się po kraju i świecie, ale ich domy
pozostały tutaj. Dzisiaj w Beskidzie Niskim osiedlają się ludzie poszukujący
spokoju i odosobnienia, jednym z nich jest pisarz Andrzej Stasiuk, którego
dom mijamy, przechodząc przez Wołowiec.
Na kolejną noc zatrzymujemy się w bacówce w Bartnem – gospodarz wita nas
radosnym: „No, nareszcie, pierwsi ludzie od tygodnia”. Po dziesięciu
godzinach marszu z ulgą siadamy przy kominku. Niespiesznie popijamy gorącą
herbatę i snujemy beskidzkie pogwarki o wilkach, których wataha była
widziana w okolicy, oraz o bacówkowych psach: Plątaju – beskidzkim włóczędze,
wyprawiającym się hen w bieszczadzkie zakątki, i suce Herze, którą
rozszarpały wilcze kły.
Bieszczady Wysokie – koniec tuż-tuż
Minął trzeci tydzień w górach. Stopy zmęczone, poocierane i zaklejone
plastrami, buty z pewnością wymagają gruntownego czyszczenia. Zawartość
plecaka w całości nadaje się do prania. W głowie za to porządek. Codzienny
marsz pozwolił odetchnąć od zawrotnie szybkiej codzienności, poukładać myśli
i się wyciszyć. Gdzieś tam w wielkich miastach toczy się hałaśliwe życie. Tu
nad bieszczadzkimi grzbietami przewalają się ciężkie deszczowe chmury, a pod
wieczór odsłania się klasyczna panorama, znana pod nazwą „Na Połoninę
Caryńską”. Siedzimy w przytulnym schronisku Chatka Puchatka. Wycieczkę
kończę z tym samym towarzyszem, z którym ją zacząłem.
Skarlałe buki o powykręcanych pniach i gałęziach przypominają baśniowe
stwory. Nad horyzontem pojawia się wieczorna zorza, a w „Krainie Dolin”
podnosi się mgła. Przed nami ostatnia noc poza cywilizacją. I ostatnie
spotkanie z beskidzkim oryginałem: na głowie dredy, dżinsy w łatach, wzrok
nieco zmącony. Opowiada, że przez dwa lata mieszkał w jaskini w Hiszpanii.
Było mu tam dobrze, ale wrócił przez kobietę. Teraz pracuje w schronisku,
zbiera pieniądze na bilet... na Kamczatkę.
W chatce nie ma prądu, o godzinie 22 cichnie generator, mrok rozpraszają
chybotliwe płomienie świec, za oknem huczy wiatr. Jakie to wszystko piękne i
dziwne...
::INFO
Główny Szlak Beskidzki imienia Kazimierza Sosnowskiego został wytyczony w
okresie międzywojennym. Część zachodnią szlaku (Ustroń–Krynica)
zaprojektował Kazimierz Sosnowski w 1929 roku. Autorem części wschodniej,
ukończonej w 1935 roku, jest Mieczysław Orłowicz. Znakowany kolorem
czerwonym szlak biegnie z Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w
Bieszczadach. To najdłuższy szlak w polskich górach, ma ponad 520 kilometrów
długości, czas przejścia wynosi około trzech tygodni (średnio 25 kilometrów
dziennie). Przejście szlaku umożliwia zapoznanie się z najpiękniejszymi
zakątkami polskich Beskidów, z ich przyrodą, kulturą, tradycjami miejscowej
ludności oraz historią.
Tekst: Robert Szewczyk
Źródło:
http://www.polskawita.pl/inspiracje/beskidy-od-kranca-do-kranca.html
|