zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się
na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać
E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas. Mile
widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o wszystkich
wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w
Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby dodać dwie
linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne
wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options -->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
INDEX
FAKTY ZE ŚWIATA
|
Środa, 2009-03-18
Admirał Stavridis
zostanie nowym dowódcą NATO w Europie
Amerykański admirał James Stavridis ma zostać mianowany nowym dowódcą
sił NATO w Europie - poinformowały amerykańskie źródła rządowe.
Stavridis kieruje obecnie Południowym Dowództwem USA, odpowiedzialnym za
aktywność militarną Stanów Zjednoczonych w regionie Ameryki Południowej
i Środkowej.
Od grudnia 2006 roku naczelnym dowódcą sił NATO w Europie (skrót nazwy
angielskiej SACEUR) jest amerykański generał John Craddock. Oczekuje się,
że po przekazaniu stanowiska następcy przejdzie na emeryturę.
PAP
Powstał cykl utworów fortepianowych o Janie Pawle II
Młody włoski pianista Francesco Paniccia skomponował cykl 11 utworów na
fortepian, przedstawiających kolejne etapy życia Jana Pawła II.
31-letni artysta zaprezentuje utwory po raz pierwszy na koncercie w
Rzymie 1 kwietnia, w przeddzień 4. rocznicy śmierci papieża.
Koncert dedykowany pamięci Jana Pawła II odbędzie się w sali przy
kościele Santa Maria in Campitelli niedaleko Placu Weneckiego.
Organizatorem wieczoru jest ambasada RP przy Stolicy Apostolskiej, do
której sam zgłosił się 31-letni pianista informując o swych kompozycjach,
napisanych po śmierci papieża.
Są one niezwykle poruszające. Szczególne wrażenie na słuchaczach zrobi
zapewne utwór na fortepian i perkusję, poświęcony zamachowi na Placu
świętego Piotra 13 maja 1981 roku.
PAP
Wstrząsające zeznania ofiary "potwora z Amstetten"
Josef Fritzl został zmuszony przed sądem spojrzeć w oczy córki, którą
więził w piwnicy i gwałcił przez 24 lata. We wtorek w czasie rozprawy za
zamkniętymi drzwiami kontynuowano wyświetlanie sfilmowanych zeznań córki
Frtizla, 42-letniej obecnie Elisabeth. Nagranie było wstrząsające i
trwało aż 11 godzin. Niektóre fakty z zeznań ujawnia dziennik "Daily
Mail".
Nagranie wideo było wyświetlone na olbrzymim ekranie telewizora.
Elisabeth opowiadała o pobiciach, gwałtach i upokorzeniach.
Według eksperta jedno z dzieci Fritzla zmarło trzy dni po porodzie.
"Potwór z Amstetten" zwabił córkę do piwnicy 29 sierpnia 1984 roku pod
pretekstem pomocy w zainstalowaniu drzwi. Tam ją obezwładnił i zamknął w
piwnicy. Następnego dnia wrócił z łańcuchami.
Elizabeth opowiadała o szczurach, prymitywnej wentylacji i wilgoci.
Wszystko to utrudniało oddychanie jej i później jej dzieciom. Potrafił
wyłączać elektryczność nawet na 10 dni. Dziewczyna nigdy nie wiedziała,
kiedy jej oprawca wróci.
Przynosił córce przeterminowane, zimne jedzenie. Żyła w wiecznym strachu,
w depresji i z myślami samobójczymi. Straszył ją, że jeśli nie będzie
posłuszna to wszystkich ich udusi, albo zostawi na zawsze i bez niego
zginą.
Początkowo stawiała opór wobec przemocy ojca, ale potem przestała
protestować. Bała się o własne życie i życie swoich dzieci. Myślała o
bezpieczeństwie dzieci i najważniejsze stało się dla niej aby przeżyć.
Fritzl nie gwałcił córki tylko wtedy, gdy był na wakacjach. Jak nie
wyjeżdżał, do gwałtów dochodziło nawet trzy razy dziennie. Prócz tego
bił ją po całym ciele.
Elisabeth zeznała, że ojciec przynosił jej filmy pornograficzne i chciał,
żeby odgrywali aktorów. Potrafił ją tak męczyć, że doznawała
wewnętrznych obrażeń. Powstrzymywała się od krzyku, by chronić dzieci.
Nigdy nie otrzymywała pomocy medycznej. Dostawała jedynie leki na kaszel.
Kładła na podłodze ręczniki, żeby powstrzymać wilgoć, która pojawiała
się na ścianach. Myła się razem z dziećmi w zimnej wodzie.
Swoje dzieci rodziła w wilgoci na brudnym materacu. Od Fritzla dostała
nożyczki na wypadek gdyby sama musiała urodzić dziecko. Fritzl zostawił
ją po porodzie na 10 dni. Dopiero po tym czasie przychodził aby zobaczyć,
co dzieje się z nią i dzieckiem.
Po urodzeniu się kolejnych dzieci, Fritzl zabrał trójkę na górę do
swojego mieszkania. W piwnicy było już za mało miejsca. Powiększył też
piwnicę o dwa pokoje.
Tłumaczyła: Katarzyna Bogdańska, Wirtualna Polska
Sąd: dożywocie dla Fritzla
Josef Fritzl, oskarżony o więzienie własnej córki i spłodzenie z nią
siedmiorga dzieci oraz zabójstwo jednego z bliźniaczych synów, został
uznany za winnego wszystkich zarzucanych mu czynów. "Potwór z Amstetten"
został skazany na dożywocie w zakładzie psychiatrycznym. Wcześniej ława
przysięgłych uznała go winnym zabójstwa.
Fritzl oświadczył, że zaakceptował wyrok i zrezygnował z apelacji.
W środę oskarżony nieoczekiwanie przyznał się do wszystkich stawianych
mu zarzutów. Fritzl powiedział, że żałuje z całego serca i nic nie może
więcej zrobić.
Zarzut zabójstwa przez zaniechanie dotyczy jego własnego dziecka z córką
- jednego z bliźniaczych synów, który zmarł wkrótce po urodzeniu w 1996
roku. Dziecko nie otrzymało żadnej pomocy lekarskiej.
Biegła sądowa stwierdziła, że Fritzl ma osobowość psychopatyczną i
powinien resztę życia spędzić w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym,
ale jest świadomy swoich czynów i może odpowiadać przed sądem za
popełnione przestępstwa.
Ekspert psychiatrii Adelheid Kastner oceniła przed sądem, że Fritzl
powinien zostać zamknięty w zakładzie psychiatrycznym, gdyż istnieje
groźba recydywy. - Istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli nie będzie
leczony, ponownie popełni poważne przestępstwa i dlatego powinien być
poddawany terapii do momentu, gdy będzie można powiedzieć, że nie jest
już niebezpieczny - powiedziała Kastner.
W 130-stronicowej ekspertyzie dla sądu, której fragmenty przeciekły do
prasy, Kastner oceniła, że Fritzl może odpowiadać karnie za swoje czyny,
ale zdiagnozowała u niego poważne zaburzenia osobowości oraz dewiacje
seksualne.
Prokuratura żądała "maksymalnej kary", czyli dożywocia.
PAP
Wtorek, 22009-03-17
Czeski rząd wycofał z
parlamentu umowę o tarczy
Czeski rząd wycofał tymczasowo z procesu ratyfikacyjnego w parlamencie
umowy dotyczące rozmieszczenia amerykańskiego radaru na ziemi czeskiej,
w obawie przed odrzuceniem ich przez opozycję.
Praga i Waszyngton w zeszłym roku podpisały umowy w sprawie instalacji w
Czechach radaru tarczy antyrakietowej mającej chronić USA i ich
sojuszników przed atakiem ze strony Iranu czy Korei Północnej. W Polsce
w ramach tarczy mają się znaleźć wyrzutnie antyrakiet.
W wystąpieniu telewizyjnym premier Mirek Topolanek powiedział, że
odroczenie nie oznacza odstąpienia od procesu ratyfikacji.
Dodał, że rząd wróci to tej sprawy po rozmowach z amerykańską
administracją i po szczycie NATO w Strasburgu i Kehl.
Szczyt ma się odbyć 3-4 kwietnia, następnie prezydent USA Barack Obama
udaje się do Pragi na spotkanie z przywódcami Unii Europejskiej. W tym
półroczu Republika Czeska przewodniczy Unii.
PAP
Terroryści: USA przyznały się do porażki
Przywódca powiązanego z Al-Kaidą irackiego ugrupowania oświadczył, że
Stany Zjednoczone przyznały się do porażki, przyjąwszy plan o wycofaniu
swoich wojsk z Iraku.
17-minutowe oświadczenie audio Abu Omara al-Bagdadiego, lidera
organizacji Islamskie Państwo w Iraku, zamieszczono na stronie
internetowej islamistów. Mówi on w nim, że jego plan powiódł się, gdyż
zmusił Amerykanów do opuszczenia Iraku. - Ten plan zakończył się
ogłoszeniem przez Waszyngton wycofania i przyznaniem się do porażki -
powiedział al-Bagdadi według - jak zastrzega agencja Associated Press -
tłumaczenia grupy wywiadowczej SITE monitorująca strony bojowników
islamskich SITE.
Al-Bagdadi skrytykował też styczniowe wybory lokalne w Iraku, oceniając,
że zostały zmanipulowane, przez co władze są nielegalne.
Islamskie Państwo w Iraku poinformowało o swym istnieniu w 2006 roku, po
śmierci przywódcy irackiej Al-Kaidy Abu Musaba az-Zarkawiego. Od tego
czasu przyznało się do dokonania licznych ataków na siły irackie i
amerykańskie, w tym do zestrzelenia kilku śmigłowców USA.
PAP
Już trzeci kraj w UE zalegalizował eutanazję
Luksemburg stał się trzecim krajem Unii Europejskiej, który
zalegalizował eutanazję - po Holandii i Belgii.
Tego dnia weszła w życie ustawa, w myśl której "odpowiedź lekarza na
prośbę o eutanazję albo pomoc w samobójstwie" nie będzie podlegać karze
ani stanowić podstawy do wytoczenia powództwa cywilnego.
Ustawa została dzień wcześniej ogłoszona przez głowę państwa, wielkiego
księcia Henriego.
Wejście ustawy w życie było możliwe dzięki zmianom w konstytucji i
zmniejszeniu uprawnień wielkiego księcia.
Tekst, przyjęty w drugim czytaniu przez luksemburskich deputowanych 18
grudnia 2008 roku, wzbudził sprzeciw wielkiego księcia, który zagroził,
że nie podpisze ustawy, powołując się na swoje przywiązanie do wartości
katolickich.
Aby uniknąć kryzysu instytucjonalnego, parlament Luksemburga musiał
zmienić konstytucję. Zgodnie z wprowadzonymi zmianami wielki książę już
nie "sankcjonuje" ustaw zatwierdzając je, lecz ogranicza się jedynie do
promulgacji (ogłoszenia - przyp. red.), niezależnie od swojej aprobaty.
Reforma ta sprawiła, że Luksemburg stał się monarchią o funkcjach
głównie protokolarnych, do czego zresztą aspirował sam wielki książę.
W Unii Europejskiej dotąd tylko Holandia i Belgia zalegalizowały
eutanazję w 2002 roku. W obu tych krajach pacjent musi być świadom
swojej decyzji i podjąć ją dobrowolnie w przypadku doznawania
nieznośnych cierpień, których nie można złagodzić.
W Szwajcarii lekarz może dostarczyć choremu śmiertelną dawkę leku, który
jednak on sam musi zażyć.
PAP
Władze Chin prześladują rodziny ofiar afery melaminowej
Rodziny chińskich dzieci-ofiar skażenia mleka przemysłową melaminą,
skarżą się, iż poddawane są naciskom władz lokalnych, usiłujących wymóc
na nich rezygnację z dochodzenia ich praw w sądzie, w tym głównie żądań
dotyczących wyższych odszkodowań.
Jak wynika z informacji zamieszczonej na portalu internetowym,
specjalnie stworzonym przez ojca dziecka, które zachorowało po spożyciu
mleka z melaminą, wielu rodziców ofiar spotkało się z podobnymi
naciskami. Lokalne władze chcą, by rodziny zaaprobowały rządowe
rekompensaty wynoszące dwa tysiące juanów (ok. 290 USD), a nie domagały
się w sądach wyższych odszkodowań od producentów. Pod takimi naciskami
pozew wycofała już co najmniej jedna rodzina - wynika z informacji
przekazanych w chińskim internecie.
Wyższych odszkodowań od oferowanych przez rząd domaga się około 600
rodzin ofiar afery. Przyjęcie rządowej rekompensaty automatycznie
oznaczać ma, iż nie dostaną nic od zbankrutowanych obecnie firm
mleczarskich, winnych skażenia.
Melamina, dodawana do mleka, by zafałszować wyniki badań jakości
produktu, spowodowała w Chinach śmierć co najmniej sześciorga dzieci.
300 tysięcy dzieci zachorowało.
Melaminę wykryto w niemal 70 mlecznych produktach, w tym także w
słodyczach, z ponad 20 firm w Chinach, a także poza granicami Chin.
Melamina służy do wyrobu materiałów wiążących, farb, lakierów i
przedmiotów gospodarstwa domowego; stosuje się ją też m.in. do
modyfikacji betonu. Ze względu na wysoką zawartość azotu była stosowana
przez oszustów do zawyżania zawartości białka w mleku. Nieprzyswajalna
przez organizm ludzki, prowadzi do kamicy, a nawet niewydolności nerek,
co było właśnie przyczyną zgonów lub poważnej choroby większości ofiar
afery.
Chińskie sądy skazały już 21 osób odpowiedzialnych za skażenie mleka -
wobec trzech z nich orzeczono kary śmierci, a wobec innych kary
dożywotniego bądź wieloletniego więzienia. Pozwy sądowe rodzin ofiar -
jak się ocenia - stanowią wyzwanie dla chińskiego rządu, próbującego
zamknąć sprawę skażonego mleka.
PAP
Poniedziałek, 2009-03-16
7 rzeczy, którymi GPS i
zachwyca, i przeraża
Amerykańska technologia wojskowa trafiła pod strzechy. I jak to produkt
wojska jest równie atrakcyjna, jak niebezpieczna. Sprawdź, co wiesz o
GPS.
1. Rozmaite alarmy i przypominaczki są już po prostu niezbędne. Masz
wziąć lekarstwo – ustawiasz alarm w komórce. Zadzwonić do cioci –
przypomnienie w kalendarzu. Teraz alarmy zyskały za jednym zamachem trzy
dodatkowe wymiary – poruszasz się przecież nie tylko w czasie, ale i w
przestrzeni.
Masz więc odebrać rzeczy z pralni. Co z tego, że jakiś dzwonek odezwie
się, gdy akurat siedzisz w pracy lub kiedy dotarłeś już do domu. Tobie
potrzeba czegoś, co przypomni w odpowiednim momencie, czyli wtedy gdy
akurat zbliżasz się do pralni. Proszę bardzo – na niemal każdy telefon
wyposażony w GPS znajdziesz program, który będzie śledził twoje
położenie i w tym jedynie słusznym momencie narobi wrzasku, dodatkowo
wyświetlając, o co mu właściwie chodzi. Bezcenne.
2. Korzystanie z komunikacji miejskiej jest ze wszech miar słuszne i
godne pochwały. Bywa też kłopotliwe, bo jeśli już wywalczymy sobie,
wracając ze szkoły czy z pracy, miejsce siedzące, to ogromnie rosną
szanse na to, że prześpimy nasz przystanek i zwiedzimy odległą od domu
pętlę autobusową. Pomocą służą aplikacje budzące – uproszczona odmiana
opisywanych wcześniej alarmów. Ot, choćby iNap na iPhone’a – wystarczy
zaznaczyć na mapie punkt i określić, ile wcześniej ma się odezwać budzik.
3. Pamiętasz, jak często ładowałeś telefon sześć lat temu? Jeśli nie, to
chętnie przypomnę – mniej więcej raz w tygodniu. Potem nastała epoka
kolorowych ekranów, później dużych kolorowych ekranów, aż wreszcie sieci
trzeciej generacji. Teraz, jeśli masz szczęście, ładowarkę podłączasz co
dwa dni, choć raczej musisz to robić codziennie.
Tymczasem moduł GPS w telefonie przebija chyba wszystko – jeśli chcesz
korzystać z programu, który stale namierza twoje położenie (a tylko
wtedy GPS ma sens), to zapomnij o codziennym ładowaniu komórki. Część,
skądinąd bardzo przydatnego, oprogramowania morduje baterię w ciągu
jakichś trzech godzin. Oczywiście teoretycznie można ręcznie wyłączyć
działanie GPS, ale po co on nam wtedy?
4.Zwykle o tym nie pamiętamy (a może nawet nie wiemy), ale GPS to nic
innego jak sieć satelitów i stacji naziemnych zbudowanych na potrzeby
amerykańskiej armii i przez nią kontrolowanych. Na co dzień nie zmienia
to niczego, ale trzeba pamiętać, że jeszcze 10 lat temu Amerykanie
celowo zakłócali sygnał z satelitów, tak by cywilne odbiorniki nie mogły
osiągnąć dokładności większej niż sto metrów. Dziś z GPS korzysta cały
świat, ale rządzi nim nadal armia USA. Jeśli tylko zajdzie taka potrzeba,
sygnał znowu może zostać zakłócony. Co więcej, nie trzeba tego robić na
całym świecie – błąd może pojawić się na przykład tylko na obszarze, na
którym USA prowadzą działania wojenne. Wojskowy sprzęt zachowa
dotychczasową precyzję, a cywilny zgłupieje.
Niby nie ma czym się martwić, ale czemu Stany nie miałyby kiedyś użyć
GPS jako narzędzia nacisku politycznego? 5.Zabawa to oprócz wojskowości
jeden z silniejszych mechanizmów napędowych rozwoju technologicznego.
No, popatrzcie choćby na układy scalone – mało co dało im w ciągu
ostatniej dekady takiego kopa jak rozwój kart graficznych.
Tylko czy GPS może być zabawą? Oczywiście. O, na przykład geocaching,
czyli poszukiwanie ukrytych skarbów. Wystarczy mieć dowolny odbiornik
GPS i nieco wolnego czasu. Na jednej ze stron poświęconych geocachingowi
(na przykład Opencaching.pl lub Geocaching.com) znajdujesz lokalizację „skarbu”,
czyli ukrytej przez kogoś wodoodpornej skrytki. Namierzasz ją na mapie i
wyruszasz na poszukiwania. Po kilku godzinach cierpliwego pełzania po
błotnistych parowach, przetrząsania dziupli drzew lub grzebania w
śmietnikach odnajdujesz upragnione pudełko, w którym czeka na ciebie
jakaś drobna niespodzianka oraz lista osób, które tu już dotarły.
Dopisujesz się do listy, zabierasz niespodziankę i wkładasz coś od
siebie. Ukrywasz znowu skarb i wracasz szczęśliwie do domu.
Jest też bardziej hi-techowa wersja zabawy. Ściągasz odpowiedni program
(na przykład Joyity- na platformę Android) i dołączasz do gry. Gdy
wejdziesz w obszar zabawy, twój telefon z GPS poinformuje cię, że
polowanie właśnie się zaczęło. Na ekranie widzisz położenie twojej
ofiary – innej osoby biorącej udział w grze. Jej pozycja pojawiać się
będzie tylko co jakiś czas, a do ciebie należy zlokalizowanie ściganego.
Gdy już podejdziesz do niego na odległość mniejszą niż 25 metrów,
wciskasz przycisk „fire”. Ofiara jest upolowana. Ale uważaj, bo w tym
samym czasie ktoś inny poluje na ciebie!
6.Niedawno Google uruchomił usługę Współrzędne. Choć nie odbiła się ona
szerokim echem, to jej znaczenie może być naprawdę duże. Niby to tylko
rozwinięcie programu Google Maps na komórki o funkcję wysyłania do
Internetu danych o położeniu telefonu, ale daje ogromne możliwości.
Na początek możesz stale informować znajomych o swoim dokładnym
położeniu. Nieocenione, gdy chcecie spotkać się na mieście. Można też
kogoś perfidnie śledzić – co prawda wymaga to dostania jego telefonu do
rąk na parę minut, ale w końcu czego nie zrobi obsesyjnie zazdrosny mąż.
Mniej kontrowersyjne zastosowanie to obserwowanie położenia dziecka –
dajesz smarkaczowi komórkę z GPS, siadasz przed komputerem i widzisz,
jak zamiast iść do szkoły, snuje się po parku. Oby tylko nie snuł się za
długo, bo bateria w telefonie mu padnie.
7. Najlepszy aparat fotograficzny to ten, który masz akurat przy sobie.
Zgodnie z tą maksymą miliony ludzi robią miliardy zdjęć swoimi komórami.
Potem wesoło wrzucają wszystko na liczne internetowe serwisy, takie jak
choćby Flickr czy Picasa Web Albums. I... niespodzianka. Wiele telefonów
dołącza do zdjęć informacje o miejscu, w którym zostały zrobione. Z
kolei serwisy internetowe automatycznie odczytują te dane i nanoszą na
mapę. Co z tego? To zależy, co fotografujesz. Jeśli robisz zdjęcia drzew,
to wszystko w porządku. Ale jeśli uwieczniasz twoje dziecko bawiące się
w ogródku przed domem, to być może nie chcesz, by każdy mógł sprawdzić,
gdzie mieszkasz. A jeśli nie masz dziecka, to może zrobiłeś zdjęcie
swojego nowiutkiego samochodu stojącego na parkingu? To prawie jak
zaproszenie do kradzieży. Albo inny scenariusz. Widzisz piękną
dziewczynę robiącą w parku zdjęcie telefonem. Zapamiętujesz to miejsce i
po paru dniach zaglądasz na Flickra. Wyszukujesz fotografie zrobione w
danym czasie w określonym punkcie. Mała szansa, że więcej osób w tej
samej chwili i miejscu pstrykało fotki. Jeśli masz odrobinę szczęścia,
to piękna nieznajoma już wrzuciła swoje zdjęcie do sieci. Gdy je
znajdziesz, podążasz tropem profilu na Flickrze i docierasz do innych
zdjęć autorki. Może robiła jakieś w swoim domu? Jeśli tak, to ty masz
szczęście, a ona pecha – znasz jej adres, wiesz, jak wygląda, a jak się
postarasz, to na pokrewnych serwisach znajdziesz prywatne informacje z
jej bloga. I co, fajnie tak pstrykać zdjęcia?
Piotr Stanisławski Przekrój
Wypędzenie Steinbach
Wycofanie kandydatury Eriki Steinbach do rady „Widocznego Znaku ma
niewielkie znaczenie. Polska trwoni energię i prestiż na atakowanie
osoby, która i tak miałaby mało do powiedzenia w sprawie dla nas
najważniejszej: jak zostaną upamiętnione wypędzenia?
Bitwa skończyła się zaskakująco. Gdy rankiem 4 marca szefostwo Związku
Wypędzonych (BdV) powiadomiło, że Erika Steinbach nie jest już
kandydatką do rady fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie, w
Warszawie wystrzeliły szampany. Premier Donald Tusk chwalił Władysława
Bartoszewskiego za skuteczną presję na niemiecki rząd. Nawet Jarosław
Kaczyński wydusił z siebie kilka ciepłych słów pod adresem rządu, choć
przestrzegł przed hurraoptymizmem.
No właśnie. Brak Eriki Steinbach w radzie fundacji, która ma nadzorować
„widoczny znak”, czyli projekt upamiętniający niemieckich wypędzonych,
wcale nie musi oznaczać jej porażki. Przeciwnie – może ją wzmocnić.
Warszawa dała się sprowokować osobie, która na prowokacjach od lat zbija
kapitał polityczny.
W niedzielę Steinbach porównała swoje ewentualne
członkostwo w radzie do miecza Damoklesa. – W każdej chwili mogę do niej
wejść – wyznała tygodnikowi „Der Spiegel”.
Historia bez hitlerowców
Wycofanie kandydatury Steinbach to zaskakujący zwrot w serialu, którego
akcja ostatnio już i tak mocno przyspieszyła. W grudniu obie izby
niemieckiego parlamentu przyjęły ustawę o powołaniu fundacji Ucieczka,
Wypędzenie, Pojednanie. W ten sposób upamiętnienie wypędzonych – Centrum
przeciw Wypędzeniom – przestało być projektem BdV, bo nadzór nad nim
objął rząd.
Tak spełniły się oczekiwania polskiej strony, która obawiała się (zapewne
słusznie), że jeśli wypędzeni zabiorą się do upamiętniania siebie samych,
to będzie to wizja wojny, którą w pojedynkę rozpętał Adolf Hitler,
podczas której większość Niemców była w antyhitlerowskim podziemiu, a na
koniec ci Bogu ducha winni anty-faszyści zostali przepędzeni z Breslau i
Danzig przez radzieckich komunistów i polskich nacjonalistów.
Przyjęta w grudniu ustawa przewiduje stworzenie „widocznego znaku” w
formie stałej ekspozycji muzealnej połączonej z niewielkim ośrodkiem
badawczym zajmującym się losem wypędzonych. Miejscem tej wystawy będzie
gmach Domu Niemieckiego w centrum Berlina. Całość przedsięwzięcia ma być
finansowana ze środków państwowych, a „widoczny znak” instytucjonalnie
będzie podlegać pod cieszącą się międzynarodowym prestiżem fundację
muzeum historii Niemiec.
Najbardziej konfliktowym elementem tego rządowego pomysłu okazał się
skład rady, która ma nadzorować „widoczny znak”. Według ustawy ma do
niej wejść 13 przedstawicieli. Trzech z nich nominuje BdV. Gdy w lutym
ubiegłego roku nowy rząd Polski powiadomił Berlin o swojej „życzliwej
neutralności” względem przyszłego projektu, profesor Bartoszewski
przestrzegł jednocześnie stronę niemiecką, mówiąc: „Róbcie, co uważacie,
ale uważajcie, co robicie”.
Polskiemu rządowi wydawało się, że postawił sprawę jasno: my dajemy wam
wolną rękę w sprawie projektu „widoczny znak”, ale pod warunkiem że w
jego władzach nie znajdzie się pani Steinbach. Najwyraźniej Niemcy się
nie połapali albo (co jest bardziej prawdopodobne) nie chcieli się
połapać, bo przecież żadnego zobowiązania w sprawie Eriki Steinbach nie
podpisali.
Dobrze im dowalił
Przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert uświadomił to Warszawie 2
stycznia. Zapytany o przyszłość Steinbach w radzie fundacji odrzekł, że
nie będzie ingerować w skład personalny rady. Polski rząd zareagował
dopiero w ostatnim momencie, ale za to od razu z grubej rury – dzień
przed ogłoszeniem kandydatów BdV, gdy już wiadomo było, że wśród nich
znajdzie się Steinbach, do Berlina pojechał profesor Bartoszewski i znów
nie przebierał w słowach. Oświadczył, że jej nominacja to tak, jakby
Watykan wysłał na rozmowy do Izraela biskupa Richarda Williamsona (przywróconego
niedawno na łono Kościoła lefebrysty, który zaprzecza istnieniu komór
gazowych).
W polskiej prasie pojawiły się komentarze w tonie: „Dobrze im dowalił”.
W Niemczech natomiast oburzenie mieszało się z niedowierzaniem, nawet
wśród tak przychylnie do nas nastawionych polityków jak Markus Meckel z
SPD. Dzień później Związek Wypędzonych zgłosił kandydaturę Steinbach.
Przez następne dwa tygodnie walka toczyła się już na całego. Warszawski
korespondent „Süddeutsche Zeitung” Thomas Urban napisał, że „Bartoszewski
rozpętał kampanię medialną niespotykaną w demokratycznych krajach Europy”.
Z kolei „Frankfurter Allgemeine Zei-tung” przekonywał, że Polacy nie są
zdolni do empatii wobec niemieckich wypędzonych.
Do konfliktu o Steinbach doszło również wewnątrz niemieckiej koalicji.
Za szefową BdV stanęło konserwatywne skrzydło chadecji z wiceszefem
klubu CDU/CSU Wolfgangiem Bosbachem na czele. Po drugiej stronie
barykady Frank-Walter Steinmeier, szef MSZ i kandydat socjaldemokratów
na kanclerza, wezwał Angelę Merkel do zablokowania kandydatury Steinbach
„dla dobra stosunków polsko-niemieckich”. W Polsce używanie miała
opozycja. Jarosław Kaczyński z nieukrywaną satysfakcją podsumował, że
taktyka „życzliwej neutralności” zawiodła na całej linii.
Wtedy inicjatywę przejął premier. 27 lutego spotkał się z kanclerz
Merkel podczas obchodów średniowiecznej uczty świętego Macieja w
Hamburgu. Spotkanie musiało być udane, bo po powrocie Tusk zapytany o
dalsze kroki polskiego rządu w sprawie Steinbach odparł tylko: „Poczekamy,
zobaczymy”. Pięć dni później było już po bitwie. Związek Wypędzonych
wycofał kandydaturę Steinbach i zapowiedział, że na znak protestu
przeciwko polskim naciskom jej miejsce w radzie pozostanie nieobsadzone.
Szefowa wypędzonych poddała się? Niekoniecznie. Ta dość powszechnie
akceptowana interpretacja wydarzeń zawiera jeden słaby punkt.
Wygnani wykorzystani
W Polsce przyjęło się zakładać, że Steinbach jest bezgranicznie oddana
sprawie wypędzonych – tłumaczy w rozmowie z „Przekrojem” Bogdan Musiał,
historyk zajmujący się stosunkami polsko-niemieckimi. – A co, jeśli
przyjąć, że Steinbach to bezwzględny polityk, który wykorzystuje
wypędzonych w budowaniu swojej kariery?
W takiej perspektywie cały konflikt wygląda zupełnie inaczej. Steinbach
nie należy do żadnej z prawnych kategorii wypędzonych, które zostały
wyszczególnione w ustawie z lat 50., bo jak to ujął Radosław Sikorski, „przyszła
do Polski z Hitlerem i z Hitlerem musiała się z niej wynosić” – jej
ojciec był żołnierzem i w 1939 roku służył na lotnisku w okupowanej
polskiej Rumii, gdzie w 1943 roku urodziła się Erika.
Steinbach bardzo późno zaangażowała się w wysiłki wypędzonych.
Politykiem została w latach 70. Zapisała się do CDU i w 1990 roku z
listy tej partii dostała się do Bundestagu. Dopiero w 1994 roku trafiła
do Związku Wypędzonych. Tam przy wsparciu szefa Powiernictwa Pruskiego
Rudiego Pawelki (do czego się dziś nie przyznaje) zrobiła błyskawiczną
karierę i po czterech latach została szefową związku.
O tym, że Steinbach traktuje środowisko wypędzonych jak trampolinę do
kariery, najmocniej świadczą ostatnie miesiące. – Doskonale wiedziała,
że jej kandydatura do rady fundacji nie ma szans – przekonuje nas Kai-Olaf
Lang, politolog z berlińskiej Fundacji Nauka i Polityka. – Cały rząd
musi zaakceptować kandydatów do rady, a ministrowie z SPD na pewno nie
zgodziliby się na Steinbach. Ale decyzja o kandydowaniu była
strategicznie doskonała. Zgłaszając swoją kandydaturę, Steinbach
wyprowadziła Polaków z równowagi. Atakowana przez Warszawę znalazła
obrońców najpierw wśród niemieckich dziennikarzy, a potem wśród
konserwatywnego skrzydła CDU. – Często byli to ludzie, którzy wcześniej
ją krytykowali albo nie mieli pojęcia o jej istnieniu – mówi Musiał. –
Cały naród pochylił się nad losem biednej Steinbach.
Postawiła również w patowej sytuacji swoją szefową. – Na jesieni w
Niemczech odbędą się wybory parlamentarne, dlatego Merkel nie mogła
pozwolić sobie na utratę niewielkiego, ale bardzo zdyscyplinowanego
elektoratu ze środowiska wypędzonych – mówi „Przekrojowi” doktor Marek
Cichocki, ekspert do spraw niemieckich. – A tym skończyłoby się
stanowcze zablokowanie kandydatury Steinbach do rady fundacji Ucieczka,
Wypędzenie, Pojednanie. Z kolei publiczne poparcie Merkel dla szefowej
BdV skończyłoby się kolejnym kryzysem w relacjach z Warszawą, czyli
doskonałym tematem przewodnim dla kampanii wyborczej SPD. Kanclerz
Merkel próbowała przeczekać problem i odłożyć wybór członków rady
fundacji na czas po wyborach. Ale Steinbach wykorzystała- moment
najostrzejszej reakcji na ataki Warszawy i sama się wycofała. – To była
świetna decyzja – uważa Cichocki. – Została męczennicą, za którą murem
stanęła duża część CDU. Między innymi dzięki zachowaniu strony polskiej
umocniła się jej pozycja w chadecji.
Widoczne znamię
Czy o to chodziło Warszawie? Wątpliwe. – Polski rząd wybrał złą bitwę i
złe instrumenty do jej prowadzenia – twierdzi Cichocki. Dał się
sprowokować Steinbach i zapomniał o tym, co naprawdę ważne w konflikcie
z wypędzonymi – o treści wystawy, która powstanie w ramach upamiętnienia
ich losów.
– Polska już odniosła w tej dziedzinie prawdziwy, choć nieco przeoczony
sukces – przekonuje Lang. – Dzięki ustawie przyjętej w grudniu przez
niemiecki parlament za upamiętnieniem wypędzeń miał stanąć rząd
federalny. Wpływ Związku Wypędzonych na ten projekt został drastycznie
ograniczony (trzy miejsca w 13-osobowej radzie), a trzeba pamiętać, że
jeszcze cztery lata temu rząd chciał finansować Centrum jako autorski
pomysł BdV.
Takiego wpływu na niemiecką politykę wewnętrzną Polska nie miała nawet w
czasach Helmuta Kohla, który przez wiele miesięcy wstrzymywał
ratyfikację porozumienia o granicy z Polską, bo nie chciał utracić
poparcia wypędzonych. Klaus Bachmann, niemiecki politolog mieszkający w
Polsce, 24 lutego napisał w opolskim dodatku do „Gazety Wyborczej”, że
„jest to sukces i PiS, i PO”. Bachmann pisze, że Bartoszewskiemu byłoby
trudniej negocjować z Berlinem, gdyby wcześniej Merkel nie miała do
czynienia z braćmi Kaczyńskimi.
Ale ten sukces „ufederalnienia” „widocznego znaku” trzeba teraz
wykorzystać. Po jesiennych wyborach w Niemczech władzę przejmie
prawdopodobnie koalicja chadeków i liberałów. Biorąc pod uwagę to, że
sprawa wypędzeń (dzięki polskiemu atakowi na Steinbach) stała się
znacznie bliższa wielu konserwatywnym chadekom, oraz perspektywę, że w
przyszłym rządzie zabraknie od zawsze skonfliktowanych z wypędzonymi
socjaldemokratów, ostateczny efekt, czyli treść „widocznego znaku”, może
nie być dla Polski taki pozytywny. A chyba właśnie o treść chodziło na
początku tej wojny.
Łukasz Wójcik Przekrój
Niedziela, 2009-03-15
Premier Tusk gratuluje
Andżelice Borys
Premier Donald Tusk złożył gratulacje Andżelice Borys, ponownie wybranej
na przewodniczącą Związku Polaków na Białorusi i zapewnił, że polski
rząd podejmie wszelkie działania, by prawa Polaków na Białorusi były
chronione. Zadowolone z wyników wyborów jest również polskie MSZ.
"Pragnę zapewnić Panią Prezes, że polski rząd - podobnie jak czynił to
dotychczas - podejmie wszelkie działania, aby prawa Polaków na Białorusi
były należycie chronione" - napisał premier w depeszy gratulacyjnej.
"Proszę przyjąć najszczersze życzenia pomyślności dla wszystkich
członków Związku Polaków na Białorusi oraz szczególne wyrazy uznania dla
delegatów na obecny Zjazd" - głosi list premiera.
Zdaniem wiceministra spraw zagranicznych Jana Borkowskiego to, że zjazd
Związku Polaków na Białorusi stwarza szansę na jego legalizację w
przyszłości. Podkreślił, że mimo nacisków ze strony władz działacze się
nie ugięli, a to - jak dodał - świadczy o ich niezłomności, przywiązaniu
do polskości i poczuciu, że są tam potrzebni jako reprezentacja Polaków
na Białorusi.
Według niego, władze białoruskie stoją przed szansą, aby uznać Związek
Polaków jako "realną rzeczywistość Białorusi". - Liczymy, że będą
kolejne kroki idące w kierunku normalizacji sytuacji - oświadczył.
- W dialogu między Polską a Białorusią sprawa mniejszości polskiej i ZPB
kierowanego przez Andżelikę Borys jest w centrum naszej uwagi i będzie w
centrum naszej uwagi - powiedział Borkowski. Zaznaczył, że celem Polski
jest doprowadzenie do zalegalizowania Związku, który będzie się zajmował
działalnością edukacyjną, kulturalną na rzecz licznych Polaków,
mieszkających na Białorusi.
- Polacy na Białorusi są lojalnymi obywatelami tego kraju i w interesie
władz białoruskich i Polski jest to, by ta sprawa nie była głównym
tematem politycznym i by Polacy mogli się organizować tak jak w innych
krajach, gdzie funkcjonują normalne warunki - podkreślił.
Jeszcze w sobotę nie było pewne czy dojdzie do zjazdu, gdyż było wiele
sygnałów o wywieraniu presji na delegatów, by nie jechali do Grodna.
Naciski wywierali - według członka ZPB Andrzeja Poczobuta - pracownicy
służb ideologicznych i białoruskich służb specjalnych, a także
kierownictwo zakładów pracy, gdzie pracują członkowie ZPB. Ci ostatni
grozili, że jeżeli w niedzielę delegaci opuszczą miejsce zamieszkania i
pojadą do Grodna, to zostaną zwolnieni.
PAP
Radosne spotkanie prezydentów USA i Brazylii
Przywódcy państw, którzy dążą do zacieśnienia stosunków z prezydentem
USA Barackiem Obamą, powinni się uczyć tej sztuki od brazylijskiego
prezydenta Luiza Inacio Luli da Silvy - zauważa agencja Reutera,
nawiązując do sobotniej konferencji prasowej obu liderów, na której
panowała bardzo rozluźniona atmosfera.
Konferencję zorganizowano po spotkaniu Obamy i Luli da Silvy w Białym
Domu. Brazylijski prezydent rozpoczął ją od wyrazów współczucia dla
gospodarza w związku z licznymi kryzysami, w obliczu których stanęły
Stany Zjednoczone. Gdy wyjawił, że częściej modli się za amerykańskiego
prezydenta, niż za siebie samego, Obama odparł: "Zdaje się, że
rozmawiałeś z moją żoną".
Na tym żarty się nie skończyły. Gdy Obama po wyjątkowo długiej
wypowiedzi przeprosił za swoją gadatliwość, Lula da Silva wielkodusznie
powiedział: "Nie ma problemu, panie prezydencie. Wszyscy zbyt dużo
gadamy".
Także problemy w stosunkach bilateralnych przywódcy potrafili obrócić w
żarty. Nawiązując do wysokich ceł, jakie USA nakładają na importowane z
Brazylii biopaliwo, Lula ds Silva zaproponował Obamie wizytę w swoim
kraju, aby ten mógł się przekonać, jak dobrze jeździ się autem
napędzanym mieszanką benzyny i etanolu. Gdy amerykański prezydent
wyraził chęć przyjazdu, zwłaszcza do Rio de Janeiro, jeden z
dziennikarzy zasugerował, że Obama mógłby rozpocząć swoją wizytę od
dżungli Amazońskiej.
- Wycieczka do Amazonii bardzo by mi się podobała - powiedział Obama. -
Podejrzewam, że spodobałaby się także Partii Republikańskiej, zwłaszcza
gdybym się tam zgubił - dodał prezydent USA.
PAP
Sobota, 2009-03-14
Bin Laden: arabscy
przywódcy spiskują z Zachodem!
Osama bin Laden oskarżył umiarkowanych przywódców arabskich o wspólne z
Zachodem spiskowanie przeciwko muzułmanom w wypowiedzi nadanej przez
katarską telewizję satelitarną Al-Dżazira. Wezwał również do świętej
wojny ze stacjonującymi w Iraku wojskami amerykańskimi.
- Jasne jest, że niektórzy arabscy przywódcy spiskowali z koalicją
syjonistów i krzyżowców przeciwko naszemu muzułmańskiemu narodowi -
głosi tekst, odtworzony przez Al- Dżazirę we fragmentach z taśmy
magnetofonowej.
Jak zaznacza Reuters, głos na taśmie był podobny do tego, jaki jest
znany z wcześniejszych oświadczeń bin Ladena.
- Musimy poważnie pracować i przygotowywać się do dżihadu, by wymusić to
co słuszne i znieść to co złe - powiedział przywódca Al-Kaidy, uważany
za światowego terrorystę nr 1.
- Cenną i rzadką okazją dla tych, którzy naprawdę chcą wyzwolenia
Jerozolimy jest wspieranie mudżahedinów w Iraku wszystkim czego
potrzebują dla wyzwolenia kraju - zadeklarował bin Laden, dodając, iż
następnym wyzwolonym krajem będzie Jordania, co zapewni bojownikom
bezpośredni dostęp do okupowanego przez Izrael Zachodniego Brzegu
Jordanu.
Według niego, "holokaust Gazy po długim oblężeniu jest historycznym
wydarzeniem i tragedią, która uwidacznia potrzebę oddzielenia muzułmanów
od hipokrytów".
PAP
Miasto Romea i Julii chce zostać światową stolicą ślubów
"Weź ze mną ślub w Weronie" - tak władze miasta Romea i Julii nazwały
inicjatywę, która ma z niego uczynić światową stolicę ślubów. Zachętą
będzie możliwość wypowiedzenia tradycyjnego "tak" w miejscach związanych
z parą szekspirowskich kochanków, w tym również na słynnym balkonie domu
Capulettich.
Jak wynika z pierwszych sondaży, pomysł przypadł wszystkim do gustu.
Miny potencjalnym nowożeńcom zrzedły jednak, gdy dowiedzieli się, ile
kosztować będzie ta przyjemność. Za ślub cywilny w domu Julii władze
Werony żądają 600 euro od mieszkańców tego miasta, a o sto więcej od
osób z innych stron Włoch. Obywatele Unii Europejskiej zapłacą już 800
euro, a spoza granic UE aż tysiąc.
Młodzi Japończycy, zwiedzający w tych dniach Weronę, zapewniają, że
przywykli do drożyzny i cena ta ich nie odstraszy. Anglicy liczą na
zniżkę - w końcu historię Romea i Julii wymyślił ich rodak, William
Szekspir.
IAR
Brazylia i Hiszpania idą na ratunek Kubie
Kuba otrzyma ponad 19 tys. ton ryżu wartości 12 mln dolarów i 406 ton
mleka w proszku, w ramach pomocy humanitarnej, którą zaoferowały
Brazylia i Hiszpania - poinformowała ambasada Hiszpanii na Kubie.
"Rządy Brazylii i Hiszpanii, wobec zniszczeń spowodowanych na Kubie
przez huragany Ike i Gustaw, postanowiły udzielić wspólnie pomocy
żywnościowej krajowi dotkniętemu klęską" - głosi pisemny komunikat
ambasady hiszpańskiej.
Kuba importuje 80 proc. żywności. W 2008 roku wyspa została zdewastowana
przez trzy huragany, które spowodowały straty oceniane przez rząd
kubański na 10 mld dol. (20 proc. PKB).
Zgodnie z porozumieniem zawartym podczas szczytu państw Ameryki
Łacińskiej w San Salvador (Salwador) w październiku, między prezydentem
Brazylii Luizem Inacio Lula da Silvą i jego hiszpańskim odpowiednikiem
Jose Luisem Zapatero, Brazylia dostarczy produkty żywnościowe, a
Hiszpania zajmie się ich transportem na Kubę.
Pierwszy statek z żywnością oczekiwany jest na Kubie w niedzielę,
informuje ambasada Hiszpanii, dodając, że w ramach tej akcji wyspa
otrzyma również cztery tony nasion owoców i warzyw.
Rząd Raula Castro utrzymuje bardzo dobre stosunki z prezydentem Silvą,
który domaga się zniesienia amerykańskiego embargo wobec Kuby.
Kuba ma też dobre relacje z Hiszpanią, której była kolonią. To głównie
Hiszpania wymogła na wspólnocie europejskiej zniesienie embargo wobec
wyspy.
PAP
Piątek, 2009-03-13
Amerykańskie
ambasady-twierdze w ogniu krytyki
Po atakach terrorystycznych na ambasady USA w Kenii i Somalii w sierpniu
1998 r. zbudowano ponad 60 nowych budynków ambasad i konsulatów
amerykańskich, silnie zabezpieczonych przed zamachami. Teraz znalazły
się w ogniu powszechnej krytyki.
Budynki te, wznoszone według specjalnego standardowego projektu, aby
zapewnić maksimum bezpieczeństwa dyplomatom, przypominają twierdze
odizolowane od otoczenia w miastach, w których je zbudowano.
Podnoszą się jednak głosy krytyczne, że są one tak odpychające, iż swym
wyglądem zaprzeczają deklaracjom nowej administracji prezydenta Baracka
Obamy o przyjaznym otwarciu Ameryki na świat po rządach jego
niepopularnego na świecie poprzednika George'a W. Busha.
Najnowszy gmach, 26-piętrowa siedziba przedstawicielstwa USA przy ONZ w
Nowym Jorku przy Pierwszej Alei, nie ma okien na pierwszych sześciu
piętrach i betonowe ściany 80-centymetrowej grubości. Ma to chronić nie
tylko przed staranowaniem przez ciężarówkę z ładunkiem wybuchowym, lecz
także atakiem z użyciem broni chemicznej lub biologicznej.
Zdaniem wypowiadającego się w piątkowym "Washington Post" krytyka
architektury Stephena Schlesingera, jest to "dziwaczny budynek", który "wysyła
zły sygnał dla ONZ i całego świata".
Z kolei niemiecki dziennik "Frankfurter Algemeine Zeitung" skrytykował
budynek ambasady amerykańskiej w Berlinie. "Nie ma chyba we współczesnym
budownictwie gmachu tak histerycznie odizolowanego od publicznej
przestrzeni, jak ta ambasada" - napisał "FAZ".
Tomasz Zalewski PAP
Sławni architekci wymyślają Wielki Paryż jutra
Zespoły światowej sławy architektów i urbanistów przedstawiły zarys
planów przekształcenia francuskiej stolicy w Wielki Paryż jutra.
Wśród autorów nowych rozwiązań jest trzech laureatów prestiżowej nagrody
Pritzkera, uważanej za Nobla w dziedzinie architektury: Brytyjczyk
Richard Rogers (współpracownik Renzo Piano przy centrum sztuki
współczesnej im. Pompidou w Paryżu) oraz Francuzi Jean Nouvel i
Christian de Portzamparc.
Pomysły przedstawiło komisji złożonej z przedstawicieli państwa i
społeczności 10 zespołów, którym prezydent Francji Nicolas Sarkozy w
czerwcu ub.r. powierzył opracowanie koncepcji Wielkiego Paryża, bardziej
ekologicznego i bardziej do życia.
Architekci po dziewięciu miesiącach prac postawili diagnozę:
defaworyzowane przedmieścia, daleko od centrum, handlu i miejsc
zatrudnienia, to po prostu aberracja urbanistyczna. - Nie znam żadnego
wielkiego miasta, którego serce jest w tym względzie tak odłączone od
jego członków - mówi Rogers.
"Grand Paris" ma być metropolią jutra, zgodną z wymaganiami architektury
zrównoważonej, czyli spełniającej wymagania zrównoważonego rozwoju,
otwartej na tradycje lokalne i ich interpretacje, kształtowanej przez
czynniki i konteksty: klimatyczny, kulturalny, moralny, techniczny,
estetyczny, przestrzenny, ekonomiczny i socjologiczny. Taki Paryż miałby
powstać do 2030 roku.
Jest to największy, złożony projekt miasta, pomyślany z rozmachem
przewyższającym słynną XIX-wieczną przebudowę Paryża przez barona
Haussmana.
Wtedy dosłownie przepruto miasto szerokimi wielkimi bulwarami, które
miały ułatwić rozpędzanie tłumów i gaszenie zamieszek, stworzono wielką
oś widokową Pól Elizejskich, aleje obsadzono wielkimi, bo
kilkudziesięcioletnimi platanami.
Teraz w miejscu podmiejskiego Corneuve, zamieszkanego przez imigrantów,
które jesienią 2005 roku było sceną ostrych zamieszek, Roland Castro
proponuje odpowiednik nowojorskiego Central Parku, zapraszający do
spacerów. Ten francuski architekt i działacz polityczny w swoim myśleniu
o urbanistyce i architekturze kładzie silny nacisk na ich aspekty
polityczne i obywatelskie. Przyszły Paryż wyobraża sobie jako ogromy
kwiat o ośmiu płatkach.
Inne propozycje mówią o tym, że wielkie arterie miałyby stać się "zielonymi
bulwarami", a komunikację z podmiejskimi miasteczkami miałaby zapewnić
kolej dużej szybkości wokół właściwego Paryża wzdłuż Periferique (obwodnicy),
postrzeganej jako granica miasta. Tak widzi to Portzamparc.
Wśród pracowni biorących udział w opracowaniu planów jest też znana
holenderska pracownia MVRDV, której projekty reprezentują wyszukaną
architekturę współczesną, sięgająca po rozwiązania oparte na filozofii
zagęszczania i wielofunkcyjności przestrzeni. Według MVRDV propozycje
rozwiązań dla Wielkiego Paryża można streścić jako "więcej ambicji,
więcej zagęszczenia, więcej efektywności, więcej ekologii i więcej
zwartości".
Francuski architekt Antoine Grumbach proponuje Wielki Paryż ciągnący się
wzdłuż Sekwany aż do... Hawru.
Rogers chciałby 400 km kw. dachów przekształcić w zielone przestrzenie i
utworzyć "zielone bulwary". Ale pierwszorzędne znaczenie dla architekta
ma zdefiniowanie wpierw porządku politycznego. Według niego, "pierwszą
trudność stwarza fragmentacja centrów decyzyjnych". Paryż dzieli się
bowiem na 20 dzielnic (arrondisement) z merostwami, a podmiejskie
miasteczka należą administracyjnie aż do siedmiu departamentów.
Szerszej publiczności plany zostaną zaprezentowane na wystawie w muzeum
architektury i dziedzictwa narodowego w Pałacu Chaillot od 29 kwietnia
do 22 listopada. Poprzedzi ją w najbliższy wtorek debata publiczna,
nosząca podtytuł: "W poszukiwaniu nowej równowagi".
Tymczasem opozycja socjalistyczna, która kontroluje stołeczne merostwo i
region Ile-de-France twierdzi, że Wielki Paryż to projekt prawicy
prowadzący do osłabienia regionu paryskiego, najbogatszego w Europie.
PAP
Włoscy posłowie promują "Katyń" i robią specjalny pokaz
Nadzwyczajną projekcję "Katynia" Andrzeja Wajdy organizują w Rzymie
szefowie klubów parlamentarnych koalicyjnego bloku Lud Wolności w Izbie
Deputowanych i Senacie -Fabrizio Cicchitto i Maurizio Gasparri.
W wydanym komunikacie poinformowali, że pokazowi dzieła polskiego
reżysera 19 marca towarzyszyć będzie zorganizowana przez nich debata.
Specjalny pokaz jest reakcją na toczącą się we włoskiej prasie dyskusję
na temat kłopotów z dystrybucją "Katynia" i niewielkiego zainteresowania
widzów. Wywołał ją publicysta katolickiego dziennika "Avvenire" Luigi
Geninazzi, który wyraził opinię, że fakt, iż film pokazywany jest
zaledwie w kilku kinach we Włoszech świadczy o tym, że został w tym
kraju "ocenzurowany" i "zbojkotowany".
Deputowany Cicchitto i senator Gasparri w oświadczeniu, zapowiadającym
projekcję podkreślili: "Faktem jest, że przez ponad pół wieku kłamliwemu
reżimowi komunistycznemu słowo 'Katyń' nie przechodziło przez usta".
"Szaleństwem byłoby myśleć, że dzisiaj powróciła ta czarna epoka z
przeszłości, a z nią zmowa milczenia i cisza" - stwierdzili czołowi
włoscy politycy.
PAP
Czwartek, 2009-03-12
Już po strachu - załoga
wróciła do ISS
Trzyosobowa załoga Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przeszła do
zadokowanego przy niej rosyjskiego statku orbitalnego Sojuz, gdzie
przeczekała przelot kosmicznego złomu - poinformowała NASA.
Troje astronautów spędziło w kabinie Sojuza dziesięć minut, po czym
powróciło na stację. Jak powiedziała rzeczniczka NASA Laura Rochon,
złomem tym był "bardzo drobny element", około jednego centymetra
długości, stanowiący wcześniej część pomocniczego silnika rakiety nośnej
Delta lub promu kosmicznego.
Według rosyjskiej kontroli lotów złom nie spowodował żadnego zagrożenia
i astronauci byli przez cały czas zupełnie bezpieczni. - Nawet nie
zamknęli włazu między stacją i Sojuzem i przebywali tam tylko około
dziesięciu minut. Nie wiemy, skąd pochodził złom - powiedział rzecznik
rosyjskiego ośrodka kontrolnego w rozmowie telefonicznej z Reuterem.
Załogę ISS stanowią obecnie jej amerykański dowódca Michael Fincke,
Rosjanin Jurij Łonczakow i astronautka NASA Sandra Magnus, która w
najbliższych dniach powróci na Ziemię wahadłowcem Discovery po
czteromiesięcznym przebywaniu na orbicie. Jednak wyznaczony pierwotnie
na środę start promu kosmicznego na ISS został odłożony do poniedziałku
nad ranem czasu polskiego po stwierdzeniu nieszczelności w trakcie
tankowania ciekłego wodoru.
PAP
Oszust wszech czasów: przyznaję się i przepraszam
Bernard Madoff, który okradł swych klientów na 65 miliardów dolarów,
przyznał się do winy przed sądem w Nowym Jorku. Powiedział też, że
przeprasza. Oszust stulecia przez ponad 20 lat prowadził "piramidę
Ponziego" pod przykrywką legalnego domu maklerskiego.
Prowadzący sprawę sędzia Denny Chin nakazał uwięzienie 70-letniego
Madoffa, uchylając poprzednią decyzję pozwalającą mu pozostać na
wolności za kaucją w wysokości 10 milionów dolarów. Od aresztowania w
grudniu oskarżony mieszkał w swym luksusowym apartamencie na Manhattanie,
w areszcie domowym.
Przyznanie się Madoffa do winy pozwala uniknąć długiego i kosztownego
procesu. Grozi mu kara dożywotniego więzienia. Wyrok w jego sprawie
zostanie ogłoszony w 16 czerwca.
Madoff przyznał się do wszystkich z zarzucanych mu 11 czynów. Oprócz
oszustwa z papierami wartościowymi są to takie m.in. przestępstwa jak
krzywoprzysięstwo i pranie pieniędzy w zagranicznych bankach. Powiedział,
że "przeprasza" i "wstydzi się" tego, co zrobił.
Decyzja o jego uwięzieniu została przyjęta w sądzie głośnymi brawami.
Prowadzący sprawę prokurator Lev L. Dassin podkreśla, że jego urząd nie
zawarł z Madoffem żadnej ugody, na podstawie której w zamian za
przyznanie się do winy obiecano by mu łagodniejszy wyrok. Umowy tego
rodzaju są normalną praktyką w amerykańskim wymiarze sprawiedliwości.
Komentatorzy podejrzewają, że Madoff liczy jednak na nieco łagodniejsze
potraktowanie w zamian za ewentualne zeznania o swoich wspólnikach. Jak
na razie, poza nim nikomu nie postawiono żadnych zarzutów. Zdaniem
ekspertów, oszust musiał jednak wciągnąć do świadomej współpracy wiele
osób.
Madoff, absolwent Uniwersytetu Hofstra na Long Island pod Nowym Jorkiem,
działał w sektorze finansowym przez prawie 50 lat i zdobył sobie renomę
solidnego i godnego zaufania konsultanta i maklera. W latach 80. zaczął
budować swoją "piramidę Ponziego", czyli fundusz inwestycyjny, w którym
długi wobec starych inwestorów są regulowane z wpłat inwestorów nowych -
aż do wyczerpania się nowych źródeł gotówki.
Oszust wyłudzał pieniądze głównie od bardzo zamożnych Amerykanów i od
organizacji charytatywnych obracających miliardami dolarów. Wśród jego
ofiar znaleźli się słynni aktorzy i reżyserzy z Hollywood, jak Steven
Spielberg, Kevin Bacon, Kyra Sedgwick, a także fundacje prowadzone przez
prominentne postacie z żydowsko-amerykańskiej społeczności, jak fundacja
Elie Wiesela, świadka i kronikarza holokaustu i laureata pokojowej
Nagrody Nobla.
Madoff żerował jednak również na zwykłych, stosunkowo skromnie
zarabiających ludziach, którzy stracili na inwestycjach w jego piramidę
oszczędności całego życia. Co najmniej dwie jego ofiary popełniły
samobójstwo.
W dniu przesłuchania Madoffa w czwartek wiele z tych osób opowiadało w
telewizji, jak zostały poszkodowane. Władze zapowiadają wprawdzie, że
będą się starały odzyskać 170 mld dolarów w skonfiskowanych aktywach
Madoffa, aby zrekompensować im straty, ale nie wiadomo, czy to się uda.
Komentatorzy zwracają uwagę, że Madoff będzie musiał być umieszczony w
więzieniu o zaostrzonym reżimie, pod specjalnym nadzorem. W przeciwnym
razie może tam zostać zamordowany przez ludzi związanych z licznymi
ofiarami jego oszustw.
Madoff prowadził interesy m.in. ze swoimi dwoma synami. W grudniu to oni
złożyli na niego doniesienie i umożliwili jego aresztowanie.
Tomasz Zalewski PAP
"Brytyjskie MSZ zdradziło Pileckiego, Polskę i Żydów"
Nowe dowody, które ostatnio wyszły na jaw w Polsce, sugerują, iż Wielka
Brytania wiedziała o planie wyzwolenia obozu zagłady w Auschwitz, który
opracował rotmistrz Witold Pilecki - pisze na łamach wydania dziennika
"The Times" Ben Macintyre.
Pilecki działał w ruchu oporu i w porozumieniu z nim zaaranżował we
wrześniu 1940 roku swoje aresztowanie przez Niemców, by zostać zesłanym
do Auschwitz i organizować tam konspirację. O panujących tam warunkach i
istnieniu komór gazowych informował władze AK, które przekazywały
wiadomości do Londynu.
Pilecki przygotowywał różne wersje planu wyzwolenia Auschwitz, w tym
takie, które zakładały współudział aliantów (taktyczne zbombardowanie
zewnętrznego ogrodzenia lub desant spadochronowy polskiej brygady), ale
gdy zorientował się, że są nierealne, po 2,5 roku zbiegł wraz z trzema
towarzyszami po obezwładnieniu strażników.
Walczył następnie w Powstaniu Warszawskim, był w obozie niemieckim.
Wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych, ale wrócił do Polski, by informować
Zachód o sowietyzacji kraju. Po aresztowaniu go przez stalinowskie
władze został skazany na śmierć w sfingowanym procesie.
Jak pisze Macintyre, brytyjski premier Winston Churchill stosunkowo
wcześnie wiedział o akcji zagłady Żydów i poparł plan zbombardowania
Auschwitz przez RAF, o czym świadczą jego słowa wypowiedziane w rozmowie
z szefem MSZ Anthonym Edenem. Jednak plan nigdy nie został zrealizowany.
Wprawdzie w okolicy bombardowano różne obiekty wojskowe, ponieważ obszar
ten był w zasięgu alianckich bombowców, ale nigdy nie zaatakowano torów
kolejowych, po których jeździły pociągi transportujące ludzi.
"Obrońcy Churchilla wskazują, iż jego rozkazy ugrzęzły w biurokratycznej
machinie rządu, która desperacko koncentrowała się na wygraniu wojny z
użyciem środków wojskowych. Decyzja zaniechania bombardowań Auschwitz
została najwyraźniej podjęta z "powodów operacyjnych", których nigdy
zadowalająco nie wyjaśniono" - zauważył Macintyre.
Oficjalny biograf Churchilla Martin Gilbert twierdzi, że Churchill
dowiedział się o tym, co działo się w Auschwitz dopiero w lipcu 1944
roku, gdy poinformowano go o tym, iż do obozu trafia 12 tysięcy
węgierskich Żydów dziennie.
Macintyre stwierdza, że "w odróżnieniu od innych polityków, Churchill
był konsekwentnym obrońcą Żydów i jednym z niewielu mężów stanu, którzy
mieli świadomość ogromu holokaustu" (O zagładzie Żydów był informowany
m. in. przez wywiad MI6 i polskie władze za pośrednictwem AK i kurierów
- PAP).
"Życie i śmierć Pileckiego muszą napawać głębokim wstydem Brytyjczyków i
zachodnich aliantów, którzy przymknęli oczy na polityczne ambicje
Stalina, a wcześniej na holokaust. Zdrada Polski przez brytyjskie MSZ
jest najczarniejszym rozdziałem w historii tego resortu, nawet jeśli
była strategiczną koniecznością" - cytuje "Times", w innym artykule,
historyka Michaela R.D. Foota.
PAP
|
|
INDEX
|