Środa, 2010-07-14
W "Indeksie jakości umierania" Polska jest
wysoko
Większość ludzi na świecie umiera bez odpowiedniej opieki czy środków
uśmierzających ból - wynika z raportu analitycznej przybudówki brytyjskiego
tygodnika "The Economist". W opublikowanym "Indeksie jakości umierania"
Polska znalazła się dość wysoko.
Raport Economist Intelligence Unit obejmuje 40 krajów. W większości z nich
brak opieki paliatywnej - leczenia i zajmowania się nieuleczalnie chorymi,
którzy znajdują się w okresie terminalnym śmiertelnej choroby.
Według raportu winę za to ponoszą kulturowe tabu dotyczące śmierci, unikanie
przez rządy tego tematu, niewielka publiczna świadomość problemu i brak
przygotowanych pod tym kątem pracowników opieki zdrowotnej.
Chociaż co roku ponad 100 mln ludzi na świecie nadaje się do hospicjów i
wymaga opieki paliatywnej, dostęp do niej, według światowej organizacji
Worldwide Palliative Care Alliance (WPCA), ma mniej niż 8%.
- Uwaga koncentruje się na opiece medycznej, gdzie lekarze skupiają się na
leczeniu pacjentów za wszelką cenę; ekstremalnym przykładem takiego
podejścia są Stany Zjednoczone - powiedział dyrektor EIU Tony Nash, który
jest też głównym autorem raportu.
- Tak naprawdę nie ma akceptacji dla hospicjów i opieki paliatywnej jako
opcji realnej ekonomicznie; postrzegane są one prawie jak rodzaj poddania
się, kiedy już dochodzi do tego etapu - powiedział Nash w rozmowie
telefonicznej z agencją Reutera.
Pod względem ogólnej jakości umierania na czele indeksu stoi Wielka Brytania,
a zaraz za nią - Australia, Nowa Zelandia, Irlandia i Belgia. Na drugim
końcu zestawienia znajdują się Chiny, Brazylię i Ugandę z Indiami na 40.
pozycji. Polska znalazła się na 15. miejscu w tym rankingu.
Ale pod względem dostępności opieki paliatywnej Polska plasuje się
jeszcze lepiej - na 10. miejscu. Według Stephena Connora z WPCA "Polska
wraz z Rumunią są liderami opieki paliatywnej w Europie Wschodniej". W
ramach krajowych systemów opieki zdrowotnej opieka paliatywna dostępna jest
tylko w siedmiu krajach: Australii, Meksyku, Nowej Zelandii, Polsce,
Szwajcarii, Turcji i Wielkiej Brytanii.
USA zajmują stosunkowo niską 9. pozycję w rankingu jakości umierania,
ciągnięte w dół przez koszty opieki nad ludźmi bliskimi śmierci.
Odzwierciedla to ogólnie bardzo wysoki koszt opieki zdrowotnej w tym kraju.
Pod uwagę w raporcie brano rozmaite czynniki: dostępność środków
uśmierzających ból, hospicjów, finansowanie publiczne, przejrzystość w
stosunkach lekarz-pacjent, szkolenia pracowników opieki zdrowotnej i status
opieki paliatywnej w krajowych systemach opieki zdrowotnej.
Najgorzej z dostępnością środków przeciwbólowych jest w Indiach. Związane
jest to z obowiązującymi tam surowymi przepisami dotyczącymi stosowania
leków i narkotyków. Nawet lekarze i pielęgniarki w niektórych dużych
szpitalach w Indiach nie są przeszkoleni w podawaniu morfiny - zauważa
raport EIU.
W Indiach jeszcze większą barierą okazuje się jednak opiekuńcza postawa
rodziny pacjenta - napisano w raporcie. Choć krewni zajmują się tam
umierającymi, niechętnie ujawniają, w jakim stanie są pacjenci. Nie chcą, by
pacjentowi powiedziano, że umiera - twierdzi cytowany w raporcie prezes
indyjskiej kliniki Pallium India doktor M. R. Rajagopal.
Według WHO w krajach, w których pacjenci nie mają dostępu do środków
uśmierzających lub też dostęp do nich jest niedostateczny, mieszka 5 mld
ludzi. Na świecie żyje 6,8 mld ludzi.
Raport poświęcony jakości umierania wzywa do podjęcia dyskusji i publicznej
debaty nad opieką w końcówce życia, zwiększenia świadomości publicznej
problemu i zachęcania rządów do włączenia opieki paliatywnej do narodowych
systemów opieki zdrowotnej oraz szkolenia personelu.
(PAP)
Witamina D ratunkiem przed chorobą Parkinsona
Przełomowe odkrycie, które może odmienić życie osób zagrożonych chorobą
Parkinsona. Naukowcy w Finlandii zbadali wpływ witaminy D na zdrowie i
okazało się, że jej niedobór znacznie podwyższa ryzyko zachorowania na
chorobę Parkinsona.
Fińscy naukowcy zbadali poziom witaminy D we krwi 3 tys. osób, po czym
obserwowali je przez 30 lat. Odkryli, że u osób o najniższym poziomie
witaminy D we krwi ryzyko choroby Parkinsona było trzykrotnie wyższe niż w
przypadku osób mających jej najwięcej - informuje pismo "Archives of
Neurology".
Choroba Parkinsona to postępujące schorzenie ośrodkowego układu nerwowego. W
mózgu chorego zanikają komórki nerwowe, które produkują dopaminę.
Uczestniczy ona w procesie przesyłania przez mózg informacji odpowiadającej
za prawidłową pracę mięśni. Do tej pory nie udało się odkryć przyczyn
występowania choroby. Prawdopodobnie winę ponoszą czynniki genetyczne.
Objawy choroby pojawiają się powoli. Chory może żyć, nie zauważając objawów
nawet przez kilka lat. Kliniczne objawy pojawiają się dopiero, gdy dojdzie
do obumarcia ok. 80% komórek wytwarzających dopaminę. Objawy choroby to
spowolnienie ruchowe, zwiększone napięcie mięśni, zaburzenia postawy i
równowagi. Pojawiają się trudności z wykonywaniem precyzyjnych ruchów,
czasem specyficzny rodzaj drżenia palców, zaburzenia chodu, cicha mowa, brak
mimiki twarzy.
Witamina D znana jest głównie ze swojej roli w przyswajaniu wapnia i
tworzeniu kości. Nowe badania wskazują także na jej znaczenie dla układu
odpornościowego. Prawdopodobnie zapobiega również niszczeniu komórek
nerwowych, jakie występuje podczas choroby Parkinsona.
Większość tej witaminy powstaje w wystawionej na działanie światła
słonecznego skórze, część pochodzi z pokarmu. Dlatego ważnym elementem
naszej diety powinny być tłuste ryby, mleko i produkty zbożowe. Dzięki
promieniom słonecznym witamina D wchłania się do naszego organizmu. Jednak
zbyt długie wystawianie ciała na działanie promieni słonecznych jest
szkodliwe. Nie wiadomo natomiast, jaki poziom jest najlepszy dla mózgu. Zbyt
duże dawki tej witaminy mogą być szkodliwe.
(PAP)
Mimo ogromnego wysiłku Haiti nadal w gruzach
Były prezydent USA - Bill Clinton odwiedził w poniedziałek Haiti, dokładnie
pół roku po styczniowym trzęsieniu ziemi, które zniszczyło większość stolicy
Port-au-Prince, pozbawiło życia ponad 300 tys. osób. Głównym priorytetem
rządu haitańskiego jest odbudowa kraju, jego wysiłki są jednak paraliżowane
dezorganizacją oraz gorzką rywalizacją prywatnych interesów odbywającą się
za jego plecami. Tuż po trzęsieniu rozdano ponad 600 tys. plastikowych
plandek i 97 tys. namiotów.
(APTN)
USA chcą zmniejszyć liczbę zakażeń HIV o 25%
Zmniejszenie o 25% w ciągu nadchodzących pięciu lat liczby zakażeń wirusem
HIV w Stanach Zjednoczonych - to główny cel nowej strategii w walce z
AIDS/HIV przedstawionej przez administrację prezydenta Baracka Obamy.
Szacuje się, że prawie 1,1 mln Amerykanów jest obecnie zarażonych wirusem
HIV.
- Zmniejszenie nowych przypadków zakażeń wirusem HIV, ułatwieni dostępu do
opieki medycznej chorym oraz zapobieganie zarażeniom w środowiskach o
podwyższonym ryzyku - to zdaniem minister zdrowia i opieki społecznej
Kathleen Sebelius podstawowe założenia nowej strategii.
Ogłaszając ją w Białym Domu, Sebelius dodała, że celem administracji jest,
by 85% osób, u których wykryto wirus HIV, miała zapewniony dostęp do opieki
medycznej w ciągu trzech miesięcy od zdiagnozowania.
Ważną częścią strategii, która ma zmniejszyć w USA liczbę przypadków AIDS,
mają być działania prewencyjne w grupach największego ryzyka zachorowań,
włączając w to homoseksualistów, mężczyzn biseksualnych i Afroamerykanów.
- W niektórych amerykańskich miastach niemal połowa populacji czarnoskórych
gejów jest zakażona wirusem HIV - powiedziała Sebelius.
W uchwalonej na początku roku reformie opieki zdrowotnej Kongres przeznaczył
na walkę z wirusem HIV 30 mln dolarów.
Rocznie około 56 tys. Amerykanów zostaje zakażonych, liczba ta utrzymuje się
na stałym poziomie od 10 lat. Z ostatnich badań wynika, że co 9,5 minuty w
USA dochodzi do zakażenia wirusem HIV. Jedna na pięć osób żyjących z HIV nie
wie, że jest zakażona.
(PAP)
Wtorek, 2010-07-13
Ukraińskie muzeum wycofa eksponaty dotyczące UPA
Z Narodowego Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźniane w Kijowie zostaną wycofane
eksponaty, dotyczące Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i kierowanej
przez nią Ukraińskiej Powstańczej Armii - poinformowała agencja
Interfax-Ukraina.
Według niej, zawiadomiło o tym ministerstwo obrony w odpowiedzi na
interpelację poselską deputowanego Komunistycznej Partii Ukrainy Jewgienija
Carkowa.
Zwrócił się on wcześniej do premiera Mykoły Azarowa i ministra obrony
Mychajły Jeżela o rozpatrzenie zasadności wystawienia eksponatów dotyczących
OUN i UPA w muzealnej sali antyfaszystowskiego ruchu oporu narodu
ukraińskiego, oceniając, że wystawa ma na celu wypaczanie faktów dotyczących
roli Ukrainy w II wojnie światowej.
Poprzedni prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko wydał dekret uznający UPA za
uczestnika walk narodowo-wyzwoleńczych. W styczniu, tuż przed ustąpieniem ze
stanowiska, podpisał dekret o pośmiertnym uhonorowaniu tytułem Bohatera
Ukrainy Stefana Bandery, przywódcy OUN.
Obecny prezydent Wiktor Janukowycz mówił o zamiarze anulowania tej decyzji.
Bandera stał na czele jednej z frakcji OUN, której zbrojne ramię, Ukraińska
Powstańcza Armia, obarczana jest odpowiedzialnością za prowadzone od wiosny
1943 roku czystki etniczne ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji
Wschodniej.
(PAP)
Dlaczego Szwajcaria nie wydała Polańskiego?
Szwajcarskie władze odmówiły wydania Stanom Zjednoczonym Romana Polańskiego,
gdyż przestał już on być zakładnikiem napiętych relacji między Waszyngtonem
a Genewą - twierdzi francuski dziennik "Liberation".
Gazeta, komentując decyzję Szwajcarii o wypuszczeniu na wolność reżysera,
zauważa, że nie byłaby ona możliwa, gdyby nie nowy "klimat zaufania" w
relacjach między obu krajami. Dziennik przypomina, że sytuacja wyglądała
zupełnie inaczej w momencie zatrzymania reżysera we wrześniu 2009 roku.
"Szwajcaria i USA starły się wtedy bardzo mocno w sprawie tajemnicy bankowej.
Amerykański wymiar sprawiedliwości domagał się wówczas od Genewy listy
nazwisk tysięcy grzeszników podatkowych, którzy ukryli swoje majątki w
Szwajcarii. Choć nigdy nie ustalono najmniejszego bezpośredniego związku
między obu sprawami, można przypuszczać, że szwajcarska gorliwość w
zatrzymaniu Polańskiego nie była wolna od chęci udowodnienia, że tamtejszy
wymiar sprawiedliwości potrafi "współpracować", jeśli to tylko konieczne" -
pisze gazeta.
"Liberation" powołuje się na opinię "środowiska prawniczego z Zurychu",
według którego "Szwajcaria, zatrzymując Polańskiego, chciała zyskać na
czasie, aby doprowadzić do końca negocjacje podatkowe z Waszyngtonem" -
podkreśla dziennik.
Jego zdaniem, uwolnienie reżysera jest na rękę Szwajcarom także dlatego, że
rozwiązuje wewnętrzny spór między ich ministerstwem kultury, które zaprosiło
Polańskiego na tamtejszy festiwal filmowy, a ministerstwem sprawiedliwości -
które poleciło go wtedy aresztować.
Główne francuskie dzienniki donoszą obszernie o wypuszczeniu na wolność
twórcy "Pianisty", pisząc m.in. o jego najbliższych planach zawodowych. "Le
Figaro" twierdzi, że reżyser zamierza wkrótce w Paryżu zająć się filmową
adaptacją sztuki francuskiej pisarki Yasminy Rezy "Dieu de carnage".
Z kolei "Le Parisien" przypomina o wielu miesiącach spędzonych przez
Polańskiego w jego "złotej klatce" - w areszcie domowym w Gstaad. Dziennik
odnotowuje, że w tym czasie odwiedziło go wiele osób, m.in. jego przyjaciel
pisarz i filozof Bernard-Henri Levy czy piosenkarz Johhny Hallyday z żoną
Laeticią, także posiadający willę w Gstaad.
(PAP)
Czechy mają nowy rząd
Prezydent Czech Vaclav Klaus powołał nowy, koalicyjny rząd centroprawicowy
na czele z premierem Petrem Neczasem.
Nominując Neczasa na początku lipca Klaus powiedział, iż liczy na to, że
nowy premier będzie już ostatnim z sześciu mianowanych przez niego szefów
rządów. Obecny prezydent objął urzędowanie w 2003 roku, a jego druga i
zarazem ostatnia kadencja dobiegnie końca w marcu 2013 roku.
Petr Neczas, szef Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), stanął na czele
rządu po tym, jak rząd premiera Jana Fischera podał się do dymisji pod
koniec czerwca. Fischer stanął na czele tymczasowych władz w maju 2009 roku,
po uchwaleniu wotum nieufności przeciwko poprzedniemu centroprawicowemu
rządowi.
Petr Neczas, który już oficjalnie został powołany na premiera przez
prezydenta nowego koalicyjnego rządu centroprawicowego to doświadczony
polityk, funkcjonujący na czeskiej scenie politycznej od 1992 roku.
Karierę polityczną rozpoczął w 1991 roku, gdy wstąpił do nowo powstałej
Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS). Wkrótce też został
przewodniczącym Rady Okręgowej partii, a w 1992 roku uzyskał mandat poselski
jako reprezentant kraju (województwa) zlińskiego. W tym samym roku został
również członkiem parlamentarnej komisji spraw zagranicznych, w której
zajmował się przede wszystkim kwestiami obrony i NATO. To pomogło mu w 1995
roku uzyskać funkcję wiceministra obrony, którą pełnił aż do 2006 roku.
Później, w drugim rządzie Mirka Topolanka, był wicepremierem i ministrem ds.
spraw socjalnych, zajmując się głównie problematyką ubezpieczeń społecznych.
Neczas jest politykiem powszechnie lubianym, dlatego też w Izbie Poselskiej
zasiadał przez wszystkie kadencje od 1992 roku. Przez ten czas pełnił różne
funkcje w parlamentarnych komisjach i podkomisjach, a także został
wiceprzewodniczącym klubu poselskiego ODS.
Ostatni sondaż instytutu badania opinii publicznej STEM dla dziennika "Mlada
fronta Dnes" daje Neczasowi 54-procentowe poparcie obywateli, co stawia go w
czołówce najpopularniejszych czeskich polityków; pod względem popularności
ustępuje jedynie szefowi wchodzącego w skład rządzącej koalicji ugrupowania
Sprawy Publiczne (VV) Radkowi Johnowi i przewodniczącemu innej koalicyjnej
partii - TOP 09, Karelowi Schwarzenbergowi.
W ostatnich latach, dzięki długim wystąpieniom parlamentarnym, mającymi
charakter obstrukcyjny, zyskał sobie u polityków przezwisko "Fidel". Innym
przezwiskiem, którym się go określa jest "Pan Czysty", gdyż - w
przeciwieństwie do innych kolegów z ODS - unika wszelkich kontaktów z
lobbystami.
(PAP)
Poniedziaek, 2010-07-12
Polska przykładem dla całej Europy?
Determinacja Polski w sprawie reform gospodarczych może stanowić przykład
dla reszty Europy - pisze nowojorski dziennik "The Wall Street Journal".
"Prezydent elekt Bronisław "Komorowski, podobnie jak polski premier Donald
Tusk, jest zaangażowany w reformę gospodarczą zarówno w Polsce, jak i Unii
Europejskiej, przewodnictwo w której Polska obejmie w lipcu przyszłego roku.
Stoi on jednak w obliczu dwóch trudnych faktów: wybory parlamentarne (w
Polsce) odbędą się w przyszłym roku, a (rywal Komorowskiego - Jarosław)
Kaczyński zdobył (w wyborach prezydenckich) zaskakująco dobry wynik 47%
głosów" - pisze Irwin Stelzer w "WSJ".
"Kampania przegranego opierała się na postulatach podniesienia dodatków dla
emerytów oraz zwiększenia minimalnej płacy. (Kaczyński) zdobył ponadto 59%.
głosów na wsi" - zaznacza gazeta.
Dziennik zauważa, że "wiele reform, które miał na myśli Komorowski,
wcześniej przeszły przez parlament tylko po to, by być zawetowane przez
brata Kaczyńskiego, prezydenta Lecha Kaczyńskiego".
"Lista reform właściwie nie różni się od tej, która została sporządzona dla
Europy" - pisze "WSJ" i wymienia: "cięcie deficytu budżetowego (w Polsce
wynosi on ok. 7% PKB), reforma rynku pracy, wypełnienie czarnej dziury w
państwowym systemie emerytalnym, zwiększenie wieku emerytalnego, reforma
służby zdrowia, kontynuowanie prywatyzacji, zmniejszenie pomocy dla rolników".
Zdaniem gazety, "trzeba będzie poczekać do wyborów parlamentarnych w
październiku 2011, żeby przekonać się, czy Komorowski otrzymał na tyle
głosów, żeby przepchnąć swoje reformy, a jeśli tak się stanie - czy jest
gotów poświęcić niebagatelny kapitał polityczny, żeby to zrobić". "W każdym
wypadku, nie może lekceważyć konstytucji", która określa, że nie wolno
zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w
następstwie których "państwowy dług publiczny przekroczy 60 proc. PKB" -
zaznacza dziennik.
W artykule pióra Stelzera czytamy, że w światowej gopsodarce Polska "aktualnie
może bardziej liczyć się niż w przeszłości". "Udana reforma polskiej
gospodarki może posłużyć jako model zachęcający inne kraje Unii Europejskiej
do przeprowadzenia reform, szczególnie od kiedy reformatorzy będą musieli
pokonać znaczące siły wsteczne, wśród nich zwłaszcza rolników i emerytów" -
konkluduje autor.
(PAP)
Nowe moratorium na wiercenia w szelfie przybrzeżnym USA
Administracja prezydenta Baracka Obamy wydała nowe moratorium na wiercenia
podmorskie na szelfie przybrzeżnym, przy czym - w odróżnieniu od
poprzedniego - nie jest ono ograniczone do głębokości powyżej 152 metrów.
O decyzji poinformował sekretarz ds. zasobów wewnętrznych Kenneth Salazar,
który oświadczył, że przerwa w wierceniach jest wciąż potrzebna aby firmy
zastosowały się do nowych wymogów w dziedzinie bezpieczeństwa.
Ponadto władze chcą się upewnić, że firmy zajmujące się wierceniami są
zdolne do opanowania potencjalnych wycieków.
Nowe moratorium obowiązywać ma do 30 listopada i dotyczy wszelkich wierceń
na podmorskim szelfie.
Wybuch i pożar na platformie wiertniczej koncernu BP Deepwater Horizon w
Zatoce Meksykańskiej 20 kwietnia br., spowodowały śmierć 11 osób i najgorszą
katastrofę ekologiczną w historii Stanów Zjednoczonych.
Wycieku ropy nie udało się opanować do dzisiaj. Obecnie koncern BP usiłuje
zainstalować nad miejscem wycieku nową kopułę uszczelniającą.
(PAP)
"Zatrzymanie rosyjskich agentów nagłośniono celowo"
- Być może komuś zależało, aby sygnał o tym, że Amerykanie zatrzymali
rosyjskich agentów, dotarł do opinii publicznej - mówi były szef WSI gen.
Marek Dukaczewski w rozmowie z Dorotą Kowalską.
Pana zdaniem zatrzymanie dziesięciu rosyjskich szpiegów w Stanach
Zjednoczonych wpłynie negatywnie na ocieplające się stosunki
rosyjsko-amerykańskie?
- Nie sądzę. Uważam, że to, co się wydarzyło kilka miesięcy temu w Moskwie,
kiedy pani Hillary Clinton wręczyła Siergiejowi Ławrowowi reset button,
wiele zmienia w stosunkach między tymi dwoma krajami, i w takim duchu
przebiega ta wymiana. Po pierwsze, Rosjanie odstąpili od jednej generalnej
zasady, którą zawsze do tej pory stosowali: a mianowicie złapany na gorącym
uczynku szpieg nigdy nie był osobą, do której by się przyznawali. To zawsze,
ich zdaniem, była prowokacja, działanie niezgodne z prawem.
Ale wywiady zawsze walczą o swoich ludzi. A oni co? Zostawiali ich na pastę
losu?
W większości przypadków, przynajmniej tych, które zostały podawane do
publicznej wiadomości, to byli oficerowie służb pracujący pod oficjalnym
przykryciem, najczęściej dyplomatycznym. Zatrzymywani na gorącym uczynku
protestowali, nie przyznawali się do jakiejkolwiek działalności niezgodnej z
konwencją wiedeńską i byli deportowani. Rosjanie nigdy nie przyznawali się,
że osoby zatrzymane gdziekolwiek na świecie w jakikolwiek sposób związane są
z ich służbami. W tym przypadku fakt, że tak szybko uznali, iż cała ta
dziesiątka to ich ludzie, jest dla mnie ewenementem. Druga sprawa, trudno w
tej chwili ocenić, jakie rzeczywiste znaczenie mieli zatrzymani dla samych
Rosjan. Są różne opinie na ten temat. Ale warto zaznaczyć, że ta kategoria
osób, a więc "nielegałowie" czy nielegalni pracownicy wywiadu, tzw. NPW, to
był zawsze dla Rosjan temat tabu. Jeśli ktokolwiek pytał Rosjan o "nielegałów",
nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Nie mówili, jak tych ludzi rekrutują, jak
szkolą, jak przerzucają, jak legalizują i w jaki sposób się z nimi
komunikują. Można było wnioskować z półsłówek, że mają tę grupę świetnie
rozpracowaną. Żeby nie użyć górnolotnego sformułowania, w kategorii "nielegałów"
są mistrzami świata.
Jedno mnie dziwi, przecież ta rudowłosa piękność to córka jakiegoś oficera
rosyjskiego wywiadu. To wielce nieprofesjonalne robić z niej agenta.
Przecież wiadomo, że taka osoba od razu zwróci uwagę amerykańskich służb.
Ma pani rację. Dlatego podkreślam jeszcze raz, słowo "agent" w stosunku do
tych osób nie ma żadnego zastosowania. Typowym przykładem wykorzystania "nielegała"
był znany z beletrystyki Kloss, który na papierach Niemca wystąpił jako jego
dubler, ale musiał wcześniej poznać życie tego człowieka.
Więc żebyśmy mieli ostatecznie jasność: "nielegał" to nie agent?
Mamy bardzo różne źródła informacji w wywiadzie. Jednym z nich są agenci,
oprócz nich są źródła informacji świadome i nieświadome, osobowe i
nieosobowe. Wśród tych osobowych najwyższymi są "nielegałowie" i nielegalni
pracownicy wywiadu. Oleg Gordijewski, który uciekł do Wielkiej Brytanii,
przekazał informacje, że Rosjanie dysponują kilkudziesięcioma "nielegałami"
pracującymi na Zachodzie. "Nielegałowie" to ludzie, którzy są Rosjanami, ale
ich pochodzenie w wyniku różnych działań zostało zatarte. Taki "nielegał"
wyjeżdża z Rosji, ląduje w Niemczech, gdzie przez parę lat pracuje w jakiejś
firmie, z tej firmy przenosi się do Wielkiej Brytanii, a stamtąd do Stanów
Zjednoczonych, które są dla niego miejscem docelowym. I teraz, jeśli ktoś
chce badać jego pochodzenie, to wyjdzie, że pracował w Wielkiej Brytanii,
tam się ożenił, a przyjechał na Wyspy z Niemiec, gdzie się urodził, bo to
też można załatwić. Wszystko po to, aby człowiek miał, z punktu widzenia
służb rosyjskich czy jakiegokolwiek innego wywiadu, z którym jest związany,
czyste papiery. Ma sąsiadów, żyje normalnie. Nie kontaktuje się z placówkami,
w tym wypadku rosyjskimi, nie ma żadnego kontaktu z obywatelami swojego
ojczystego kraju.
I co taki "nielegał" robi?
Taki człowiek może być wykorzystany do obsługi najcenniejszych agentów. A
agent, zgodnie z nomenklaturą służb, jest obywatelem obcego kraju
wykorzystywanym przez nas. "Nielegałowie" są ludźmi najcenniejszymi dla
każdego wywiadu. Wracając do tej dziesiątki, oni mogli być w Stanach po 20
parę lat i mogli być wykorzystani do jednej akcji. Tak działa wywiad: jeśli
agentem został wysokiej rangi pracownik FBI czy jeden z szefów CIA, to
takiego człowieka wykorzystuje się do kontaktowania się z nim, w żadnym
wypadku pracownika dyplomatycznego czy handlowego. Ale z tą jedną akcją to
chyba Pan przesadził. Tyle pieniędzy ładować w człowieka, żeby raz jeden go
wykorzystać?
Tak. Są ludzie, którzy całe życie czekają na sygnał. I takim sygnałem może
być to, aby pojechać do określonego miasta i w punkcie C położyć w skrytce
pojemnik. I to jedyne zadanie tego człowieka przez 20 czy 30 lat. Ale ten
pojemnik odbierze człowiek, który jest tak cenny dla służb, że nie można
zrobić błędu, wysyłając do niego człowieka z placówki.
Nie zdziwił Pana rozgłos, który towarzyszył tej sprawie? Służby z reguły
działają dyskretniej.
Całą tą operację można było przeprowadzić tak, aby nikt o tym nie wiedział.
Być może zależało komuś, aby sygnał o tym, że zostali zatrzymani agenci,
dotarł do opinii publicznej. Bo z jednej strony mówi się, że służby, i jedne,
i drugie, są skuteczne, a jednocześnie podkreśla się fakt, że okres zimniej
wojny definitywnie został zamknięty, a tego typu przypadki nie będą
rzutowały na relacje międzynarodowe. Wymagają oczywiście działań
drastycznych, ale nie będą wpływały na relacje polityczne między państwami.
To, że Rosjanie zareagowali tak, jak zareagowali, świadczy o tym, że zostali
poinformowani, iż Amerykanie dysponują niekwestionowanymi dowodami. Zresztą
pojawił się nawet taki wątek w materiałach amerykańskich, który nie
wykluczał, że w połowie lat 90. jedna z zatrzymanych osób brała udział w
skontaktowaniu Roberta Hansena, oficera kontrwywiadu FBI, z wywiadem
rosyjskim. A sprawa Hansena to jedna z najgłośniejszych spraw szpiegowskich
w relacjach amerykańsko-rosyjskich. Gdyby tak rzeczywiście było, znaczyłoby
to, że byli to rzeczywiście "nielegałowie" przygotowani do obsługi
najcenniejszych agentów.
Ale wiele mówi się także o braku ich profesjonalizmu.
Zgadza się. Pojawiają się głosy w Rosji, że liczba błędów popełnionych przez
tych ludzi jest tak ogromna, iż świadczy albo o kompletnym braku
przygotowania, albo o kompletnej degrengoladzie służb rosyjskich. Z
materiałów publikowanych w prasie brytyjskiej i amerykańskiej wynika, że
dochodziło do kontaktów osób z tej dziesiątki z oficjalnymi rosyjskimi
przedstawicielami ONZ w Nowym Jorku, co jest absolutnie niedopuszczalne.
Kolejna sprawa, okazuje się, że ta dziesiątka znała się, co łamie podstawowe
reguły budowy tego typu struktur. Ludzie z takiej siatki nie mają prawa się
znać, nie mają prawa się kontaktować, a jeśli nawet kontaktują się
przypadkowo, to nie mogą wiedzieć, że druga strona ma związek ze służbami.
Tych zasad złamano tak wiele, że świadczy to albo o dużej amatorszczyźnie,
albo o tym, że ci ludzie nie są tymi, za których się ich uważa.
Dlaczego tak szybko doszło do wymiany?
Jeżeli zakładamy, że pani Clinton zawarła z Ławrowem pakt, którego
konsekwencją jest dążenie do ocieplania stosunków, co było także jednym z
wiodących wątków wystąpienia Baracka Obamy w Pradze po zaprzysiężeniu, to
nie dziwi mnie ta szybka wymiana. Pamiętajmy, że NATO stoi przed modyfikacją
koncepcji strategicznej, rola Rosji musi być inna niż do tej pory. Bo Rosja
już nie będzie mocarstwem światowym, ale mocarstwem regionalnym, stąd
inaczej będziemy ją postrzegać. Rosja staje się pomocna w walce z
terroryzmem, bo już włączyła się w pewne działania koalicji
antyterrorystycznej, w które zaangażowane są Wielka Brytania, Stany
Zjednoczone i Polska. Amerykanie liczą na pomoc Rosjan nie tylko w wymianie
informacji na temat możliwych zagrożeń terrorystycznych, ale również w
udostępnieniu struktury wojskowej dla potrzeb przebazowywania wojsk. Jest
bardzo wiele czynników, które powodują, że jednej i drugiej stronie zależało
na szybkim załatwieniu sprawy.
Dlaczego na miejsce wymiany wybrano Wiedeń?
A gdzie indziej mogli tę wymianę zrobić? Wiedeń jest miejscem bezpiecznym,
od wielu, wielu lat, to tu służby kontaktowały się ze sobą i dokonywały
pewnych uzgodnień. W okresie absolutnie zimniej wojny miejscem wymiany
agentów był Berlin. Tyle że wiele się zmieniło, most, który łączył Berlin
Zachodni z NRD, już tej funkcji nie spełnia. Było to o tyle dobre miejsce,
że można było obserwować, jak ci agenci idą: jedni z zachodu na wschód,
drudzy w przeciwnym kierunku. Spotykają się na środku mostu, coś tam do
siebie mówią albo i nie i idą dalej, bo tak kiedyś następowała wymiana.
Teraz podjechał samochód z zaciemnionymi szybami do rękawa samolotu,
wskoczyli ludzie i odjechali. Nikt niczego nie widział. Intuicyjnie wyczuwam,
że obu stronom zależało, aby opinia publiczna dowiedziała się także o fakcie
wymiany. Żeby podkreślić jeszcze raz: zatrzymanie 10 agentów nie spowodowało
negatywnych konsekwencji politycznych. Nie wierzę w to, że służby nie byłyby
w stanie dokonać wymiany w taki sposób, aby nikt o tym nie wiedział.
I co teraz z tymi ludźmi?
To, co się stało, ma również ogromne znaczenie propagandowe. Zarówno
Amerykanie, Rosjanie, jak i Brytyjczycy pokazali, że ich agenci będą
chronieni do końca swoich dni. A więc jeśli ktokolwiek zdecyduje się na
pracę ze służbami tych krajów, ma gwarancję, że nawet jeśli wpadnie, to jego
los i los jego rodziny nie pozostanie dla służb, dla których pracował,
obojętny. Że służby te będą podejmowały bardzo różne działania na drodze
dyplomatycznej, mniej lub bardziej formalnej, aby dokonać wymiany i zapewnić
im bezpieczeństwo do końca ich dni. Wszystkie takie osoby ze względu na
wiedzę, jaką posiadają, dalej mogą być przez służby wykorzystywane. Mają
unikalną wiedzę, znają pewne procedury i mogą być ekspertami w sprawach
zawsze dla służb interesujących.
Polecamy w wydaniu internetowym: www.polskatimes.pl
(Polska)