Otóż rozpocząłem pracę w prywatnej klinice razem z
lekarzem będącym podobnie
jak ja lekarzem ogólnym. Godziny pracy były ustalone przez nas. Pomieszczenie
w którym pracowaliśmy było wynajmowane, a w sąsiedztwie znajdowała się apteka.
Ten
bliźniaczy układ jest dość typowy dla wspólnego interesu medyczno -
farmaceutycznego.
Około 40% mojego wynagrodzenia szło na utrzymanie kliniki, reszta wynagrodzenia
podlegała około 50% opodatkowaniu prowincjonalnemu i federalnemu. A więc bardzo
łatwo wyliczyć co zostało dla mnie.
Pracować można było do woli i nigdy nie brakowało pacjentów. Oczywiście przy
większych zarobkach podatki były wyższe, a ci wysoko zarabiający czasami
bardziej
wnikliwie byli obserwowani przez instytucje kontrolujące.
Pracowałem około 40 godzin tygodniowo, a miesięcznie przyjmowałem około 1000
pacjentów czy ściślej mówiąc miałem około 1000 wizyt. Klinika, w której
pracowałem
różniła się pod wieloma względami od typowej kliniki lekarza rodzinnego. I
trzeba
również zaznaczyć, że w tym czasie liczba typowych klinik lekarza rodzinnego
ulegała wyraźnemu zmniejszeniu. Klinika moja była otwarta codziennie, a więc
również w soboty i niedziele, i przyjmowała wszystkich zgłaszających się
pacjentów
z ich wszelkimi problemami i dolegliwościami. A więc dzień pracy w klinice był
bardzo zbliżony do pracy w polskim pogotowiu ratunkowym z tą tylko różnicą, że
byłem samodzielnym lekarzem przyjmującym praktycznie wszystko, od przypadków
banalnych do bardziej skomplikowanych, które czasami wymagały natychmiastowego
przesłania do szpitala. Około 30% pacjentów stanowiły dzieci, a dalsze 30% były
to
choroby skórne. W klinice tej pracowaliśmy również w systemie wyznaczonych
wizyt.
Tego rodzaju praca przypominała pracę lekarza rodzinnego. Dominowali w tym
systemie pacjenci z przewlekłymi problemami albo doraźnie wyselekcjonowani,
którzy
wymagali kilku wizyt sprawdzających postęp leczenia. Te osoby, które wymagały
opieki szpitalnej były tam bezpośrednio kierowane, zaś pacjentom którzy wymagali
konsultacji lub leczenia specjalistycznego załatwialiśmy takie wizyty
telefonicznie.
Specjalista (konsultant) zwykle przesyłał dwa listy - jeden po wstępnym badaniu
z dalszymi planami diagnostycznymi czy leczniczymi i drugi końcowy, z wnioskami,
pełną diagnozą i przyszłymi zaleceniami. Zdarzało się też czasami, że końcowej
diagnozy nie było a specjalista uznawał, że problem, który istnieje wykracza
poza jego
kompetencje i pacjent wracał do swego lekarza, który miał do wyboru dwie drogi -
albo
starać się rozwiązać medyczną zagadkę lub też szukać innego specjalisty, który
mu w jej
rozwiązaniu pomoże. Regułą było, że wysłany z naszej kliniki pacjent powinien do
niej
wrócić po leczeniu specjalistycznym. W większości wypadków miało to miejsce.
Na jednej ze ścian kliniki i na widocznym miejscu wisiał napis:
SMILE .THE PATIENT IS ALWAYS RIGHT.
UŚMIECHAJ SIĘ. PACJENT MA ZAWSZE RACJĘ.
Mój dzień pracy trudno nazwać
typowym, typowe są tylko godziny pracy, które
zawsze mogę sobie zmienić, ponieważ jestem niezależnym człowiekiem, który
zatrudnia
samego siebie. Jednak każdy dzień jest niepowtarzalny i nietypowy, moja praca
staje się
przez to niezmiernie ciekawa, choć z drugiej strony czuję, że z roku na rok próg
mojej
odporności psychicznej jest coraz niższy.
Przybywam do pracy zwykle nieco wcześniej, aby przejrzeć wyniki, wykonać parę
telefonów, napisać listy do adwokatów czy też firm ubezpieczeniowych i
przygotować
się do tego następnego dnia pracy. Zwykle przed rozpoczęciem pracy jestem trochę
napięty i zadaję sobie pytanie:
Co też mnie dzisiaj czeka?
Lubię dni, które obfitują w prawdziwe medyczne, problemowe przypadki. Po pracy
czuję się wtedy zmęczony, ale równocześnie usatysfakcjonowany. Po takich dniach
marzyłem zawsze o takim odpoczynku:
Samotność z niedźwiedzicą.
Szczere podziękowania i serdeczny uśmiech pacjenta bywają tutaj rzadką nagrodą
dla lekarza i muszę przyznać, że w moich polskich gabinetach zdarzało się to
znacznie
częściej. Prawdę więc mówi stare przysłowie:
”Cudze chwalicie, swego nie znacie - sami nie wiecie co posiadacie.”
Zdarzają się pacjenci, którzy nie
reagują na moje przybycie do gabinetu, a zapytani
o ich medyczny problem, odpowiadają z przekąsem: jesteś lekarzem, zbadaj więc
i powiedz co mi dolega. Uznaję, że milczenie jest najlepszym wyjściem z takiej
sytuacji,
a hasło na ścianie mojej recepcji uspokaja mnie - uśmiecham się więc, bo pacjent
albo
ma albo musi mieć zawsze rację.
Większość moich podopiecznych oczekuje, że ich dolegliwości znikną natychmiast
po użyciu pierwszej dawki przepisanych tabletek. Trudno im wytłumaczyć, że na
skutek
działania leków trzeba trochę poczekać. Jeszcze trudniej wyjaśnić pacjentowi,
dlaczego
jakiś antybiotyk nie zadziałał i trzeba go zmienić na inny. Mimo tłumaczeń i
wyjaśnień
jego wniosek jest prosty:
„Doc, must be something wrong with you.” (Coś z Panem jest nie tak,
doktorze.)
Zwykle muszę być ostrożny w
przepisywaniu nowych leków zwłaszcza antybiotyków
.Jeśli natrafi ę na konserwatystę, który pamięta jak był leczony poprzednio,
mimo moich
wyjaśnień i sugestii satysfakcjonuje go jedynie recepta na stary preparat.
Trzeba przyznać, że Kanada to kraj z bardzo bogatymi tradycjami emigracyjnymi.
Jego społeczeństwo składa się z różnych narodowości, które mają zagwarantowane
prawa religijne, kulturowe i językowe. W mojej klinice można więc było spotkać
rodowitych Kanadyjczyków i tych, których pradziadkowie czy dziadkowie emigrowali
przed laty i również takich co od niedawna „zakosztowują” kanadyjskiej
demokracji.
Moja klinika położona była w najstarszej części Winnipegu. Zamieszkują ją
głównie
ludzie, których można zaliczyć do uboższej części społeczeństwa. Odwiedzali więc
mój gabinet ludzie, którzy całe swe życie ciężko pracowali, ale i tacy, którzy
nigdy
nie „splamili się” żadną pracą. Jedni pełni życzliwości, inni wyrachowani,
czasami
podstępni i wrogo ustosunkowani do reszty świata, której może trochę lepiej się
powiodło. Czasami było mi bardzo ciężko nawiązać jakikolwiek bliższy kontakt z
tą
grupą ludzką.
Tak jak już zaznaczałem nie ma typowych dni, ale może na taki jeden popatrzymy
z bliska:
Przed otwarciem kliniki słychać głosy ludzi oczekujących pod drzwiami, ktoś
nerwowo rusza klamką, ktoś drugi puka do drzwi usiłując wymusić na nas ich
otwarcie.
I wreszcie ta chwila nastąpiła, drzwi są już otwarte - przez moment można było
zaobserwować jak dwie starsze panie zderzyły się w drzwiach kliniki, chcąc jak
najszybciej dotrzeć do rejestracji. Po krótkim szamotaniu wygrała ta tęższa i
pomimo
tuszy z kocim sprytem dotarła do okienka rejestracyjnego. Oznajmiła, że przybyła
zbadać poziom cukru i cholesterolu we krwi. Dodała również, że wymienione
badania
wykonała około trzech tygodni temu w innej klinice i były podwyższone w co ona
nie może uwierzyć bo przecież ona prawie nic nie je. Te ostatnie słowa
wyszeptała
oglądając się bacznie na boki.
Następna pacjentka poinformowała nas, że przeczytała w prasie o kanadyjskim
sądzie
który dał pacjentom prawo do wglądu w ich historię choroby i dodała, że właśnie
to jest
powód jej wizyty. Moja recepcjonistka spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Ja
natomiast
nie byłem w stanie podważać decyzji sądu i ciekawska paniusia rozpoczęła z
satysfakcją
przeglądać własną historię choroby. Opuściłem rejestrację i udałem się do
gabinetu, ale
wkrótce usłyszałem głos paniusi domagającej się mojej obecności w trakcie
przeglądania
swojej historii, ponieważ pewne rzeczy okazały się dla niej niezrozumiałe, a
pewnych
po prostu nie była w stanie odczytać z powodu mojego charakteru pisma. Przybyłem
natychmiast i oznajmiłem, że z uwagi na bardzo dużą liczbę pacjentów, która
przybyła
tego dnia nie jestem w stanie poświęcić jej mojego czasu, ale chętnie umówię się
z nią na
specjalną wizytę i wyjaśnię wszelkie niejasności. Dodałem również, że sąd
kanadyjski
przyznał lekarzowi prawo do pobierania opłat od pacjentów za czas poświęcony im
w takich właśnie sytuacjach. Moja rozmówczyni otworzyła ze zdziwienia szeroko
usta
po czym oznajmiła, że w takiej sytuacji to ona sobie da radę sama bez mojej
asysty. Na
marginesie warto dodać, że ten sam problem był rozpatrywany w Australii, ale
decyzja
sądu australijskiego różniła się od kanadyjskiego.
Uznano tam, że prywatne żądania wglądu do historii choroby pacjenta są
bezpodstawne
i tylko w szczególnych przypadkach sąd może wydać taki nakaz. W Australii
historia
choroby (spostrzeżenia lekarskie o pacjencie, badania) stanowią własność
lekarza, który
ją prowadził.
„Co kraj to obyczaj.”
Ale powróćmy znów do mojej kliniki,
gdzie liczba przybyłych pacjentów
znacznie się zwiększyła. O właśnie przyszedł mężczyzna, który uległ wypadkowi
przy
pracy i ma bardzo silnie krwawiący palec. Umieszczamy go natychmiast w pokoju
zabiegowym. Opuszka palca jest prawie całkowicie odcięta, palec silnie krwawi,
ale na
szczęście kość nie jest naruszona. Oczyściłem ranę, podałem surowicę
przeciwtężcową,
znieczuliłem palec i pozostawiłem nieszczęśnika na kilka minut w pokoju
zabiegowym,
aby sprawdzić co się dzieje w trzech pozostałych gabinetach. W dwóch gabinetach
starzy
bywalcy kliniki z nadciśnieniem proszą o kontrolę ciśnienia i przepisanie im
leków,
które używają. Załatwiam ich dość szybko, aby powrócić do gabinetu zabiegowego,
gdzie pacjent czeka z niepokojem na zaszycie rany. W trakcie szycia oznajmia mi,
że
cały palec jest drętwy i nie odczuwa żadnego bólu przy jego zaszywaniu. A więc
to
poszło nawet sprawnie, założyłem opatrunek i wręczyłem mu kartkę z datą i
godziną
następnej wizyty. Zwykle takich pacjentów widzę za dwa lub trzy dni. Zmieniam
wtedy
opatrunek i proszę o przybycie za kilka dni celem zdjęcia szwów. Zwykle pierwsze
dwie
lub trzy godziny bywają w klinice bardziej pracochłonne z uwagi na liczbę
przybyłych
pacjentów oraz problemy, z którymi się zgłaszają.
Zmuszony wtedy jestem do szybszej pracy, aby załatwić jak najwięcej oczekujących
mojej pomocy chorych, oraz utrzymać ich w moim gabinecie ponieważ niektórzy
bywają bardzo niecierpliwi i po półgodzinnym oczekiwaniu opuszczają klinikę, aby
próbować szczęścia w innych miejscach, mając nadzieję, że tam doczekają się
szybciej
wizyty lekarskiej. Wykorzystanie czterech gabinetów w tym samym czasie pozwala
mi
na pewne manewry taktyczne i tą metodą udaje mi się rozładować tłok w
szczytowych
okresach pracy kliniki.
W pierwszych trzech godzinach widzę
około 25 pacjentów, wśród których są chorzy
z zapaleniem gardła, zapaleniami oskrzeli, płuc, spojówek, zaparciami. Zdarzają
się
też przypadki chirurgiczne jak ropnie skórne, zakażone cysty podskórne, ciała
obce
podskórne czy też ciała obce w worku spojówkowym czy utkwione w rogówce. Dużo
przypadków wenerycznych, zakażeń skórnych, bakteryjnych, świerzbu, wszawicy -
jednym słowem cała medycyna.
Ponieważ w sąsiednim budynku mieści się klinika badania słuchu to często też jej
klienci zgłaszają się do nas celem przepłukania zapchanych woskowiną przewodów
słuchowych. Kiedyś nawet taki starszy pacjent chcąc wyrazić swoją wdzięczność
powiedział mi komplement:
„Wiesz, ty jesteś najlepszy w płukaniu uszu w mieście.”
podziękowałem i pomyślałem sobie, że lepiej być najlepszym w jakiejś dziedzinie
niż przeciętnym w kilku. To dodałem sobie na pocieszenie. Po kilku pierwszych
godzinach sytuacja w poczekalni została rozładowana i mogę pracować już nieco
wolniej. Wczesne godziny popołudniowe obfitują zwykle w badania ginekologiczne,
czy też badania rutynowe. Wszystkie badania ginekologiczne, badania piersi czy
badania odbytnicy u kobiet wykonuję w asyście recepcjonistki (kobiety). Jest to
rodzaj mojej asekuracji celem uniknięcia zaskakujących niespodzianek gabinetu
lekarskiego. Ponieważ tu w Kanadzie pacjent ma prawie zawsze rację i w przypadku
skarg dotyczących nieprawidłowego badania pacjentek przez lekarza mężczyznę temu
ostatniemu pozostawia się dość trudne zadanie udowodnienia, że pacjentka nie
mówi
prawdy. Znane są przypadki, że pacjentka prosto z gabinetu udaje się na
posterunek
policji na którym składa oświadczenie przeciwko badającemu ją lekarzowi, a
policja
w kilka godzin później wyprowadza delikwenta w kajdankach z jego własnego
gabinetu.
Na szczęście takie sytuacje zdarzają się sporadycznie.
W takich przypadkach trudno jest
znaleźć winnego. Samo życie...
Właśnie zakończyłem zakładanie gipsu na złamane przedramię dziesięcioletniego
chłopca, kiedy dotarł do mnie hałas z poczekalni. Wyszedłem więc zobaczyć co się
dzieje. Uspokoiłem się kiedy zobaczyłem sześcioosobową rodzinę, którą przywiodła
tu grypa. Dzieci w wieku od 2 do 6 lat, wcale nie wyglądające na chore uganiały
się
w poczekalni, skacząc po krzesłach. To jest to - lekarz rodzinny - pomyślałem
sobie
po chwili. Mrugnąłem porozumiewawczo do recepcjonistki, która już wiedziała, że
po
zważeniu ma rozdzielić rodzinkę do dwóch osobnych gabinetów. Zdecydowałem, że
zbadam ich w trybie doraźnym. Reszta oczekujących pacjentów nawet nie
protestowała,
wydaje mi się, że ten wstępny hałas zaszokował ich.
Piąta godzina pracy to głównie
przypadki skórne prawie jak w gabinecie
dermatologicznym. Po chwili zobaczyłem dwa urazy ręki oraz uraz stopy u
nastolatków.
I wreszcie coś bardziej ciekawego - młody mężczyzna z imponująco dużą drzazgą
wbitą głęboko pod paznokieć prawego kciuka. Wyjąłem ją dość szybko w
znieczuleniu
miejscowym. Pacjent otrzymał też zastrzyk przeciw-tężcowy. Zmieniłem kilka
opatrunków i nagle w otwartych drzwiach kliniki zobaczyłem kobietę trzymającą na
rękach małego chłopca z mocno zakrwawioną buzią. Ten pięcioletni chłopiec spadł
ze
schodów doznając urazu jamy ustnej. Po wstępnym badaniu zauważyłem dość głębokie
krwawiące pęknięcia śluzówki jamy ustnej oraz znaczne przedziurawienie wargi
górnej
i w znacznie mniejszym stopniu wargi dolnej. Najważniejsza jest ta wstępna faza
kiedy
po próbie tłumaczenia przystępuję do lokalnego znieczulania. W większości
przypadków
kończy się to na obezwładnieniu młodego pacjenta i wykonaniu zabiegu
znieczulenia.
Samo szycie przebiega już spokojniej, choć zdarzają się przypadki, że
obezwładnienie
jest konieczne przez cały okres zabiegu. W tym przypadku mama chłopca wykazała
dużą dojrzałość psychiczną i okazała się być bardzo pomocną, a chłopiec mimo, że
łzy
obficie spływały mu po policzkach, nawet nie poruszył głową w trakcie
znieczulania.
Szycie odbywało się dość mozolnie i jakoś mi się udało z tym uporać w 30 minut.
Zaleciłem kontrolę za dwa dni i odetchnąłem z ulgą. Zbadałem jeszcze kilku
pacjentów
z zapaleniem dróg oddechowych, zapaleniem ucha środkowego, objawami grypowymi,
pleśniawkami u niemowlęcia, przyjąłem karmiącą matkę z zapaleniem sutka oraz
zaszczepiłem niemowlę. Zostało niespełna dziesięć minut pracy, zajrzałem do
listy
dzisiejszych pacjentów, których było 62. Recepcjonistka była gotowa do
zamknięcia
kliniki, kiedy to w otwartych drzwiach kliniki ukazał się ponownie niedawno
widziany
i „cerowany” mój mały pacjent. Okazało się, że chłopiec przegryzł prawie
wszystkie
szwy i silnie krwawił. Ponownie założyłem szwy i jednocześnie zastanawiając się,
czy za tą dodatkową pracę mogę zażądać zapłaty. Nie było tu żadnej mojej winy,
ale
kiedy było już po wszystkim, zdałem sobie sprawę, że ten przypadek z powodzeniem
kwalifikował się na konsultację chirurga plastyka. Sprawdziłem z ciekawości ile
to
kolega plastyk mógł otrzymać za moją usługę i patrząc na własny rachunek
zgodziłem
się że:
„Kradzione nie tuczy.” |