Jak już uprzednio wspominałem dużą grupę moich
pacjentów stanowili starzy
rodacy, którzy przybyli przed wojną, albo tuż po jej zakończeniu. Dużą ich część
stanowiła grupa żołnierzy z armii generała Andersa. Po przybyciu do Kanady
otrzymali
w większości ciężką i dość nisko - płatną pracę. Nie mieli czasu na naukę języka
angielskiego i często posługiwali się dość zabawnym żargonem polsko-angielskim.
Jedna z moich pacjentek, której pierwsze imię
brzmiało podobnie do żony
Napoleona, zawsze witała mnie pytaniem:
„Jak się doktor filuje?”
Co miało oznaczać:
Jak się doktor czujesz?
Słowo angielskie „Feel” co znaczy czuć.
Początkowo byłem tym trochę zaskoczony, ale już przy następnym powitaniu
odpowiedziałem:
„Filuję się bardzo dobrze.”
Najbardziej dosadnie ten żargon starej Polonii został uwidoczniony w
przytoczonym
poniżej opowiadaniu.
„Dziad i Baba w Ameryce.”
„Był sobie dziad i baba...” - stara bajka się chwali.
On się Dzianem nazywał - na nią Mery wołali.
Bardzo starzy oboje, na retajer już byli, filowali nie bardzo bo lat wiele
przeżyli.
Mieli hauzik maleńki, peintowany co roku,
porć na boku i stepsy do samego sajd-łoku;
plejs na garbydż na jardzie, stara picies co była
im rok rocznie piciesów parę buszli rodziła.
Kara była ich stara, Dzian fi ksował ją nieraz
zmieniał pajpy, tajery i dzionk służył do teraz.
Za kornerem na strycie przy Frenkowej garadzi
mieli parking na dzionki, gdzie nikomu nie wadził.
Z boku hauzu był garden na tomejty i kabydż
choć w markiecie u Dzioa Mery mogła je nabyć.
Czasem ciery i plumsy, bananusy, orendzie,
wyjeżdżała by kupić przy hajweju na stendzie.
Miała Mery dziob ciężki, pejda też niezbyt szczodra
klinowała ofi sy za dwa baki i kwodra.
Dzian był różnie: waćmanem, helprem u karpentera,
robił w majnach, na farmie, w szopach i u plombera.
Często Ajrysie zatruwali mu dolę, przezywając go
„green barn” lub po polsku „grinolem”.
Raz w rok –w Krysmas lub Ister się zjeżdżała rodzina:
z Mejnow- Stela z hazbendem-Ciet i Olter z Brooklyna.
Byli wtedy Dzian z Mery bardzo tajered i bizy,
nim pakiety ze storu poznosili do frizy.
A afera to wielka-boć tradycji wciąż wierni
polskie hemy, sosycze i porkciopsy z bucierni;
i najlepsze roztbify i salami i stejki;
dwa dazeny donaców, kiedny w baksach i kiejki.
Butla „Calvert”, cygara
wszak drink musiał być z dymem
kicom popkorn i soda
wraz ze słodkim ajskrymem.
Często, gęsto Dzian stary prawił
w swoich wspominkach,
jak za młodu do grilu
dziampnął sobie na drinka.
Tam gdzie gud tajm miał taki,
że się trzymał za boki,
gdy mu bojsy prawili
fany story i dzioki.
Albo jak to w dziulaju brał sandwiczów i stejków
aby basem w kompanii na bić jechać do lejku.
Tam po kilku hajbolach zwykle było w zwyczaju
śpiewać polskie piosenki ze starego kraju.
Raz ludziska zdziwieni
O! Symater-szeptali,
że u Dzianów na porciu
coś się bolbka nie pali?
A to śmierć im do rumu
przyszła tego poranku...
On był polski krajowy,
ona- Galicyjanka.
Wydaje mi się, że ten żargon polsko-amerykański może
być tylko zrozumiały
dla osoby, która spędziła kilka lat na drugiej półkuli i miała styczność ze
światem
polonijnym. Dla reszty Państwa może być tylko zagadką.
Pewnego dnia taki stary „Polonus” podrzucił do mojego gabinetu donos na swego
sąsiada. Chyba męczyło go to, że ten człowiek był dużo młodszy, a z mojego
punktu
widzenia faktycznie nie był w stanie pracować fizycznie.
Nie trzeba słów.
Wprawdzie emigracja kanadyjska i sama Kanada rόżni się od Stanόw, ale istnieje
większe czy mniejsze podobieństwo tego emigracyjnego życia. Każde pokolenie
emigracyjne różni się od siebie i trzeba z dumą dodać, że coraz częściej
przyjeżdżamy
przygotowani w pełni językowo i zawodowo do nowego życia. Nie zawsze wszystkim
z nas udaje się zasymilować w to nowe życie i podzielać w pełni szczęście
społeczności,
w której żyjemy. Wydaje mi się, że ta odległa Ameryka nie będzie już za parę lat
stanowić większej atrakcji, zwłaszcza, że teraz nasze młode pokolenie będzie nie
tylko
Kolumbami w Polsce, ale również w Europie. |