| 
	 Chyba zbyt długo zabawiliśmy w 
	tej Libii, ale chyba nie było to nudne. Ktoś by 
	pomyślał, że materiał się już wyczerpał i niewiele pozostało już do pisania. 
	To prawda, 
	że dni są bardzo podobne do siebie i prawdą jest, że czas mija bardzo szybko 
	nawet gdy 
	nic ciekawego się nie dzieje. Ale myślę, że znów coś nowego mamy na 
	horyzoncie. 
	Kolejnymi emocjami zapewne będzie nowa skarga z College of Physician and 
	Surgeons 
	of Manitoba. 
	  
	Epidemia grypy i zatrzęsienie 
	pacjentów. Widziałem pięcioosobową rodzinę 
	w tym trzymiesięczne niemowlę. Wszyscy mają zapalenie gardła, a niemowlę 
	jeszcze do tego zapalenie dziąseł. Są więc problemy z karmieniem, bo 
	nabrzmiałe 
	małe dziąsła są zbyt bolesne aby ssać butelkę czy też pierś matki. 
	Zdecydowałem się 
	pomóc maleństwu przepisując antybiotyk i do tego dodałem1,5cc roztworu 
	xylocaine 
	viscous 2% do smarowania dziąseł niemowlęcia. Roztwór ten znieczulał 
	śluzówki 
	i powinien być podany w ilości nie przekraczającej 2cc co 6-8 godzin 
	ponieważ mógł 
	być powodem objawów ubocznych. W pełni zdawałem sobie sprawę, że lek ten 
	mogę 
	podać przestrzegając wszystkich zasad zwłaszcza, że podaję go niemowlęciu. 
	Roztwór 
	xylocainy viscous miałem w klinice i odlałem matce 1,5cc, jednocześnie 
	informując, 
	że ma na waciku przed karmieniem posmarować dziąsła dziecka i ma to jej 
	wystarczyć 
	na 5 do 6 razy. Skarga trochę mnie zirytowała, ale nie brałem jej poważnie i 
	uznałem, 
	że zwykłe wyjaśnienie zakończy to nieporozumienie. W międzyczasie otrzymałem 
	list od specjalisty chorób dziecięcych pracującego w szpitalu, w którym 
	autorka 
	przestrzegała mnie przed stosowaniem tego leku u niemowląt z uwagi na 
	istniejące 
	powikłania przy przedawkowaniu leku. Natychmiast odpisałem na ten list, 
	tłumacząc 
	autorce, że doskonale są mi znane powikłania w przypadku stosowania tego 
	leku 
	i oczywiście podziękowałem za koleżeńskie rady, uspakajając ją jednocześnie, 
	że w tym wypadku zachowałem pełną ostrożność dając matce dawkę leku, która 
	była 
	mniejsza niż dozwolona jednorazowa dawka leku w tym przypadku. Oczekując na 
	odpowiedź wzrastał mój niepokój i napięcie. Tłumaczyłem sobie, że nic 
	absolutnie nic 
	złego nie zrobiłem ale pozostawało ciągle niedopowiedzenie ale... I wreszcie 
	po kilku 
	miesiącach oczekiwania list opatrzony tym samym dobrze już znanym znakiem: 
	 
	”CONFIDENTIAL” (Ściśle tajne). 
	 
	Otworzyłem list drżącymi rękami, a jego treść wprost mnie zaskoczyła: 
	Moja sprawa została przekazana 
	do rozpatrzenia w wyższej instancji tzw. 
	Inwestygatora medycznego. 
	 
	Tysiące myśli nurtowało moją głowę, serce biło mocno i przez cały ten dzień 
	nie 
	byłem się w stanie skoncentrować. Patrzyłem z niepokojem na zegarek ponieważ 
	chciałem jak najszybciej zamknąć klinikę i przez moment sam na sam rozważyć 
	jeszcze 
	raz to co się stało. Przeczytałem kilkakrotnie treść skargi, moje odpowiedzi 
	i ten fatalny 
	ostatni list z decyzją dalszej inwestygacji. 
	Pytałem sam siebie co to ma 
	znaczyć, czego mogę oczekiwać, jakie mogą być tego 
	dalsze konsekwencje. Mnóstwo pytań bez sensownej odpowiedzi. Powróciłem do 
	domu zgnębiony i już na wstępie załamany. Pierwsza noc była fatalna, 
	przewracając 
	się z boku na bok oczekiwałem nadejścia dnia. Mijały tygodnie i miesiące i 
	wreszcie 
	nowy list, w którym powiadomiono mnie o terminie mojego spotkania z 
	medycznym 
	inwestygatorem. Termin był dość odległy bo dopiero za pięć miesięcy miało 
	się odbyć 
	to pierwsze starcie. Byłem zdesperowany i zmęczony, i zdawałem sobie sprawę, 
	że to 
	pięciomiesięczne oczekiwanie będzie dla mnie prawdziwym koszmarem. Czas 
	dłużył 
	mi się bardzo, niepokój wzrastał, a bezsenność stała się rutyną. Bałem się 
	prosić, 
	o jakąkolwiek pomoc lekarską, bojąc się aby nie dolać tzw. oliwy do ognia i 
	nie zostać 
	uznany za niekompetentnego w dalszej mojej pracy lekarskiej w Kanadzie. 
	Wszystkie 
	zarobione dotychczas pieniądze zostały ulokowane w budowie nowego domu, 
	który 
	przestał mnie absolutnie cieszyć. Zacząłem myśleć o jego jak najszybszym 
	sprzedaniu, 
	ale sytuacja na rynku sprzedaży domów z tygodnia na tydzień zaczynała się 
	drastycznie 
	pogarszać. Zalegałem z jednorocznym zapłaceniem podatków i przerażała mnie 
	myśl 
	utraty licencji i pracy. Pytałem sam siebie: 
	 
	”Co będzie dalej?” 
	-niestety odpowiedź nie 
	przychodziła. Bałem się dnia konfrontacji. Zdawałem 
	sobie sprawę, ze żyję w kraju demokracji, ale czy ja naprawdę rozumiem tę 
	kanadyjską 
	demokrację z jednej strony uprzejmą ale z drugiej zimną, typowo angielską, 
	wyrachowaną, 
	a jeszcze do tego przebiegłą i chytrą. No cóż ten naród zwany kanadyjskim to 
	zlepek 
	setki narodów, które już od zarania miały budować i kochać swoją wspaniałą 
	ojczyznę. Wielu przybyło tu z nędzy i już na początku ta ziemia była dla 
	nich” świętą.” Ale każde 
	dziesięciolecie przynosi zmiany i czasami niespodzianki związane z 
	wzrastającą siłą 
	nowych nacji, a więc mieliśmy od początku wpływy angielskie i ich prawa 
	zakorzeniły 
	się najbardziej głęboko. Oczywiście żyli tu też Żydzi, którzy z pokolenia na 
	pokolenie 
	umacniali swoje pozycje w walce o tak zwaną sprawiedliwość, czyli obronę 
	praw 
	obywateli. Myślę, że obecnie ilość żydowskich adwokatów przekracza 50% 
	wszystkich 
	obrońców. Są wszędzie tam gdzie potrzeba bronić pokrzywdzone grupy 
	społeczne, za 
	których obroną kryją się olbrzymie pieniądze. 
	 
	Mam tu na myśl indiańską rzeczywistość. Zadawnione sprzed dwustu lat 
	konflikty 
	są wygrywane przez Indian. Najlepsze jest to, że społeczność indiańska 
	niewiele z tego 
	ma bo pieniądze zostają podzielone między obrońców i przywódców indiańskich 
	z ich rodzinami. Biedni Indianie nadal pozostają biedni, bogacą się 
	indiańscy obrońcy 
	i wodzowie, rośnie jednocześnie niezadowolenie wśród społeczeństwa. 
	 
	W kilku ostatnich latach liczba hinduskich emigrantów uległa znacznemu 
	zwiększeniu 
	i tym samym siła tej grupy społecznej spowodowała demokratyczne pomyłki. 
	Przykładem tego były Premier B. Mulroney - naciskany różnymi metodami 
	zatwierdził 
	absurdalne prawo, w którym zezwolił Hindusowi, służącemu w policji 
	kanadyjskiej na 
	ubiór turbanu. Był to szok dla wielu Kanadyjczyków. Był to swego rodzaju 
	szok dla mnie 
	- świeżo upieczonego obywatela. Symbol kanadyjskiego policjanta był swego 
	rodzaju 
	świętością i obok klonowego liścia był tandemem niepowtarzalnym i 
	niezmiennym. 
	Myślę, że ktoś tu popełnił fatalną pomyłkę. Ja osobiście nie jestem 
	przeciwnikiem 
	turbanu, ale może jestem zwolennikiem tradycjonalizmu i uważam, że 
	kulturalnych 
	symboli nikt nie ma prawa niszczyć. O boy.. zagalopowałem się zbyt mocno. 
	Nie wiem 
	czy to ma sens, ale polityka w jakiś sposób zawsze mnie interesowała. 
	 
	Tym razem o dziwo czas mijał bardzo wolno i nie mogłem doczekać się dnia 
	konfrontacji. Desperacja pogłębiała się a ja sam zacząłem nawet akceptować 
	to 
	najgorsze, czyli utratę licencji. Oby to już było za mną-powtarzałem sam 
	sobie. Niestety 
	nie zmieniało to niczego. 
	 
	Pewnego dnia otrzymałem znów znajomy list opatrzony tym samym okrutnym dla 
	mnie znakiem. Uciekłem z listem do ostatniego pokoju w naszej klinice i 
	drżącymi 
	rękami go otworzyłem. Nie byłem przygotowany na to co zawierał. 
	 
	Następna kolejna skarga. Czytałem ją i zupełnie nie byłem w stanie zrozumieć 
	jej treści, a tym bardziej uwierzyć w to co wymierzone było przeciwko mnie. 
	Byłem 
	przekonany, że nastąpiła jakaś fatalna pomyłka bo ja absolutnie nie 
	pamiętałem tych 
	faktów, o których autor skargi wspominał. Otóż z treści listu wynikało, że 
	osoba, która 
	wysłała skargę doznała fatalnego urazu palca, który bardzo krwawił i w 
	wyniku znacznej 
	utraty krwi, była bliska omdlenia. Kiedy przybyła do kliniki zastała drzwi 
	zamknięte 
	wcześniej niezgodnie z godzinami urzędowania. Ponieważ przez oszklone drzwi 
	widziała mnie i recepcjonistkę postanowiła zapukać do drzwi i poprosić o 
	medyczną 
	pomoc. Rzekomo osobiście otworzyłem drzwi i po ujrzeniu silnie krwawiącego 
	palca, wykonałem kilka niekonwencjonalnych ruchów rękami i z głośnym 
	śmiechem zamknąłem drzwi przed nosem delikwenta, który słaniając się na 
	nogach dotarł 
	wreszcie do innej kliniki, gdzie udzielono mu pomocy. Nie było wątpliwości, 
	że był 
	to obrzydliwy paszkwil. Tego dnia po zakończeniu pracy dowiedziałem się, że 
	jedna 
	z recepcjonistek, która cierpiała na stwardnienie rozsiane miała kłopoty z 
	transportem 
	do domu i ja zaoferowałem jej swoją pomoc. Wychodząc z kliniki udałem się do 
	recepcji 
	aby powiadomić ją, że podjadę samochodem i zabiorę ją za kilka minut. Nie 
	widziałem 
	nikogo w drzwiach kliniki i nikomu tych drzwi nie otwierałem. 
	Zdecydowałem się następnego dnia 
	udać do adwokata i wystąpić na drogę sądową 
	przeciwko temu oszczerstwu. Mój adwokat okazał się” człowiekiem” i w sposób 
	logiczny wytłumaczył mi bezsens takiego postępowania. Podsumował, że sprawa 
	byłaby 
	sensacją dla miejscowej prasy, że lekarz sądzi pacjenta, a nie odwrotnie jak 
	to zawsze 
	bywa. Skontaktowałem się z moją recepcjonistką i poprosiłem ją o pisemne 
	złożenie 
	zeznania po przeczytaniu skargi wymierzonej przeciwko mnie. Muszę przyznać, 
	że 
	ona podobnie jak ja była bardzo zaskoczona ale jej bardzo sensowne 
	sprostowanie 
	zakończyło ten nieprzyjemny dla mnie epizod. 
	 
	I wreszcie doczekałem się dnia konfrontacji, która okazała się jednostronną 
	wymianą 
	zdań. Pytano mnie wprawdzie o to i tamto aby po prostu zakończyć, czy 
	podsumować 
	sprawę tak jak uprzednio założono. Przestrzegano ustalonego programu i 
	wniosek był 
	już uprzednio z góry ustalony. Inwestygującego lekarza poznałem znacznie 
	wcześniej 
	ponieważ był on szefem działu medycyny rodzinnej na manitobskim 
	uniwersytecie. 
	 
	Muszę przyznać, że nie zabierał za wiele głosu i nie zadawał zbyt wielu 
	pytań. Za to 
	piastujący w tym czasie pozycję „Registar”(szef College), chciał chyba 
	zaimponować 
	samemu sobie. Każda moja odpowiedź była negowana i interpretowana w jego 
	sposób. 
	Suchy język przylepiał się do podniebienia i z trudnością odpowiadałem na 
	czasami 
	bezsensowne pytania. Przestałem zupełnie mówić kiedy oznajmiono mi, że 
	koniecznym 
	jest sprawdzenie mojej działalności lekarskiej poprzez kontrolę mojej pracy 
	w klinice. 
	Ręce moje zaczęły drżeć, natomiast całe ciało zastygło w bezruchu. 
	Inwestygujący 
	lekarz starał się mnie uspokoić, tłumacząc, że kontrola wcale nie musi 
	wypaść źle, 
	ale z ich punktu widzenia jest konieczna. Wiedziałem, że dalsza dyskusja 
	jest zbędna, 
	podziękowałem i opuściłem pośpiesznie pomieszczenie. Byłem pewny, że znów 
	czekają 
	mnie tygodnie, a może miesiące długiego oczekiwania. 
	 
	Coraz częściej zaczynałem krytykować swoje postępowanie, w wyniku którego 
	znalazłem się tu w Kanadzie. Zostawiłem wszystko, zamieniając karierę 
	ordynatora 
	rehabilitacji kardiologicznej w Polsce na pozycję kanadyjskiego „omnibusa”. 
	Czy to 
	było tego warte pytałem sam siebie. Niestety wszystko już minęło i niczego 
	nie dało 
	się zmienić. 
	Po kilku miesiącach oczekiwania otrzymałem list, w którym powiadomiono mnie 
	kiedy i jak ma się odbyć oczekiwana kontrola. 
	Komisja składająca się z dwóch 
	lekarzy rodzinnych i przedstawiciela „College” 
	przybyła około godziny 2 po południu. Dwaj lekarze zasiedli do przeglądania 
	wybranych historii chorób, natomiast przedstawiciel komórki kontrolującej, 
	również lekarz rozpoczął swoją pracę zadając mi różne pytania dotyczące 
	prowadzenia kliniki. 
	Najbardziej nurtowało go pytanie czy znam osobiście lekarza X, który był 
	zatrudniony 
	w jednej z klinik opłacanych przez rząd. Po około trzech godzinach pracy 
	para 
	lekarzy zakończyła swą pracę informując nas, że nie znalazła większych 
	problemów 
	w prowadzeniu historii czy też leczeniu chorych. 
	Po tym oświadczeniu przewodniczący komisji zmienił nieco stosunek do mnie, 
	stając 
	się być bardziej przyjacielskim. Ponownie jednak zadał pytanie dotyczące 
	lekarza X 
	i oświadczył mi, że ten ostatni był lekarzem rodzinnym niemowlęcia leczonego 
	przeze 
	mnie. 
	To właśnie za jego poradą matka dziecka wystosowała skargę przeciwko mnie 
	a on poparł tę skargę własnym listem, w którym przestrzegał College przed 
	moją” 
	niebezpieczną działalnością medyczną”. Zostałem więc rozgrzeszony wprawdzie 
	nie ze wszystkiego bo w korespondencji z College był również list do osoby, 
	która 
	wystosowała skargę. Osobę tą poinformowano, że dokonano kontroli mojej pracy 
	lekarskiej i błąd, który mi zarzucano był sporadyczny. Nie pozostało mi już 
	za wiele sił 
	ani dalszej dyskusji z ” College”. A więc trzeba było zabrać się do pracy 
	aby nadrobić 
	zaległości, których się namnożyło w tym ciężkim dla mnie okresie. Próbowałem 
	o tej 
	sprawie zapomnieć, ale nie udawało to mi się bo ciągle jak bumerang drażniła 
	mój 
	umysł, który stawał się z roku na rok coraz mniej odporny. Miałem też zamiar 
	spotkać 
	się z lekarzem X, ale doszedłem do wniosku, że chyba to nie miało 
	najmniejszego 
	sensu. Najbardziej zabawne było to, że my lekarze otrzymywaliśmy listy z 
	nadrukiem 
	„CONFIDENTIAL” w przypadku jakichkolwiek skarg, natomiast biuletyn College 
	dostarczany był drogą pocztową i niejednokrotnie umieszczano tam nazwiska 
	ukaranych lekarzy. Proszę sobie wyobrazić, że ten biuletyn był dostarczany w 
	formie 
	otwartej. Każdy dostarczający go pracownik poczty miał szansę na zapoznanie 
	się 
	z jego treścią. Z podobną dyskryminację zawodową można się było spotkać na 
	łamach 
	internetowych, gdzie zarobki każdego lekarza były dostępne do publicznego 
	wglądu. 
	Nikt nie komentował tego, że pracujący lekarz musiał utrzymać swoją klinikę, 
	a więc 
	płacić rent, czy też wypłacać wynagrodzenia zatrudnionym w niej pracownikom. 
	Samo 
	życie w tym, co cały świat był przekonany, kipiącym demokracją kraju. 
	W klinice dużą grupę stanowili 
	pacjenci z tzw. WCB (Workers Compensation 
	Board), czyli pacjenci po urazach doznanych w miejscach pracy. Będąc w kraju 
	ze 
	słowem Kanada kojarzyło mi się coś naprawdę niezwykłego i niepowtarzalnego. 
	Tu na miejscu czasami w zderzeniu z rzeczywistością moje opinie o Kanadzie 
	ulegały zmianie. Warunki pracy, ochrona środowiska, bezpieczeństwo pracy 
	w niektórych zakładach były poniżej krytyki. Najczęściej tego rodzaju 
	niedociągnięcia 
	można spotkać w małych prywatnych zakładach. Kilku moich pacjentów pracowało 
	w garbarni skór, gdzie warunki sanitarne, oraz wentylacja pomieszczeń była 
	wręcz 
	krytyczna. Po wielu latach pracy jeden z nich zachorował na białaczkę 
	limfatyczną, 
	a drugi, znacznie młodszy zmarł w kilka miesięcy po rozpoznaniu choroby 
	Hodgkina. 
	Nie wiem dlaczego właśnie teraz to wspominam, chyba dlatego, że chciałem 
	teraz 
	przytoczyć dość zabawny rodzaj urazu w miejscu pracy. Otóż pewnego dnia 
	zgłosiła się do mnie młoda dziewczyna skarżąc się na bóle 
	ramienia, które wystąpiły po podniesieniu ciężkiej paczki. Dziewczyna ta 
	została 
	zatrudniona kilka dni temu do nowo otwartego sklepu z odzieżą damską. 
	Ponieważ 
	w trakcie mojego badania z trudnością poruszała prawym ramieniem, które też 
	było 
	dość tkliwe przy dotyku, zdecydowałem dać jej kilka dni zwolnienia. Decyzję 
	moją 
	przyjęła z zadowoleniem i dziarsko opuściła gabinet. Trochę byłem 
	zaskoczony, bo 
	inną pozę przyjmowała wchodząc do gabinetu. W godzinę później jej szef 
	prosił mnie 
	o telefoniczną rozmowę. Zwykle nie jestem zbyt zadowolony w takich 
	sytuacjach 
	i odmawiam telefonicznej konwersacji tłumacząc się tym, że moje wnioski w 
	sprawie 
	pacjenta zostały dość jasno sprecyzowane w medycznym raporcie, który zwykle 
	zostaje 
	przefaksowany do WCB zaraz po wizycie. Tym razem nie byłem w stanie odmówić 
	rozmowy, ponieważ delikwent okazał się bardzo uprzejmy, a zarazem uparcie 
	domagał 
	się rozmowy ze mną. Zniecierpliwiony podniosłem słuchawkę i dość służbowo 
	zapytałem 
	go o co mu właściwie chodzi. On bardzo uprzejmie odpowiedział, że jest w 
	stanie dać 
	pracownicy taką pracę jaką ja określę i dodał, że właśnie jest przed 
	otwarciem sklepu 
	i każda ręka będzie mu pomocna. Zgodziłem się z nim i zaproponowałem dla 
	mojej 
	pacjentki, a jego pracownicy, pracę przy użyciu tylko lewej ręki. Nie 
	zaskoczyło to 
	mojego rozmówcy, który grzecznie podziękował i oświadczył, że taką pracę na 
	pewno 
	znajdzie. Następnego dnia moja pacjentka pojawiła się ponownie, była 
	zdenerwowana 
	i domagała się wypisania do pracy bez ograniczeń. Zaskoczyło mnie to bardzo 
	i zapytałem ją czy aby jej dolegliwości już ustąpiły, na co odpowiedziała, 
	że jeszcze nie, 
	ale nie chce wykonywać tego co robi teraz. Zaciekawiłem się więc jaką pracę 
	dostała 
	i czy aby na pewno używała tylko zdrowej ręki. Odpowiedziała dość szybko i 
	nerwowo, 
	że jej pracodawca ustawił ją na wystawie sklepu i kazał jej machać na 
	przywitanie 
	klientów używając tylko lewej ręki. Powstrzymałem śmiech i pomyślałem, że 
	jej 
	pracodawca okazał się lepszym psychologiem niż ja lekarzem i jego recepta 
	okazała się 
	znaczniej skuteczniejsza.  |