| 
	 Zdjęć, artykułów i publikacji 
	przybywało, a ja zacząłem mieć wątpliwości czy 
	aby mi się w tej Polsce powiedzie. Byłem nawet bliski kupna sanatorium w 
	Ustroniu 
	Górskim za dość małe pieniądze, które teraz warte są fortuny. No cóż 
	oceniłem, że 
	stałego dochodu w Kanadzie nie można rzucić na szalę nowej przygody w Polsce 
	i tak 
	podpisałem samowolnie mój wyrok na dalsze lata tej kanadyjskiej stagnacji. 
	A tu nic się za wiele nie zmieniało-dzień podobny do następnego, duża ilość 
	pacjentów 
	i regularny stały dochód. Tu trochę przeholowałem, bo czasami dni się 
	różniły od siebie. 
	Siedząc któregoś dnia w gabinecie usłyszałem donośny głos męski, który 
	oznajmiał 
	recepcjonistce, że kilka tygodni temu badałem jego dziecko i nie rozpoznałem 
	złamania 
	przedramienia. Jako konsekwencje tego błędu dziecko ma przejść skomplikowaną 
	operację ponieważ przedramię jest bardzo zniekształcone. 
	Po tym oświadczeniu mężczyzna opuścił klinikę wypowiadając kilka pogróżek 
	pod 
	moim adresem głośno trzaskając drzwiami. 
	Znów zamarłem z przerażenia ale starając się zachować zimną krew udałem się 
	do recepcji pytając sekretarkę o zajście. Ta zdążyła już przygotować 
	historię choroby 
	dziecka. Okazało się, że tym mężczyzną był młody Polak podobno marynarz 
	ożeniony 
	z Indianką. 
	Natychmiast sprawdziłem ostatnią wizytę, na którą dziecko przybyło wraz z 
	matką, 
	która podawała, że chłopca boli ramię, w które się uderzył. Z notatek 
	wynikało, że nie 
	zobaczyłem żadnych zsinień ramienia, a ruchy w stawie ramieniowym były w 
	pełni 
	zachowane. Nie mogłem zrozumieć o jakim złamaniu ten człowiek mówił i co się 
	naprawdę wydarzyło. Zdecydowałem się natychmiast na kontakt telefoniczny. 
	Telefon 
	podniosła matka, która na moje pytania odpowiadała dość mgliście i o dziwo 
	upierała 
	się, że to było przedramię a nie ramię i oznajmiła mi, że jak tylko jej mąż 
	pojawi się 
	w domu to skontaktuje się ze mną. Następnego dnia otrzymałem przesłany 
	faksem 
	wynik zdjęcia radiologicznego prawego przedramienia chłopca. Zdjęcie było 
	zrobione 
	w dwa dni po wizycie w moim gabinecie zlecone przez innego lekarza. Opis 
	zdjęcia 
	wskazywał że złamanie nie było świeże i nastąpiło około 4 do 6 tygodni temu. 
	Odetchnąłem z ulgą ale ciągle pytałem siebie o co tym ludziom chodzi. 
	Wątpliwości 
	moje wyjaśniły się po rozmowie z ojcem, który domagał się odszkodowania 
	pieniężnego, strasząc mnie przewodem sądowym jeśli nie zgodzę się na jego 
	warunki. 
	Oczywiście był to czysty szantaż. 
	W międzyczasie skonsultowałem oryginał zdjęcia z innym radiologiem, który 
	ocenił, że to złamanie jest przeszło sześciotygodniowe. Sprawdziłem również 
	wynik 
	konsultacji ortopedycznej, która była zaaranżowana przez innego lekarza i po 
	której 
	zalecono jedynie dziecku ćwiczenia rehabilitacyjne i nie wchodził w grę 
	żaden zabieg 
	operacyjny. W kilka dni później mój gabinet odwiedził inny Polak, który coś 
	niecoś 
	wiedział o sprawie i scharakteryzował ojca dziecka jako niebezpiecznego 
	narkomana, 
	doradzając mi abym wypełnił jego warunki, ponieważ też był alkoholikiem i 
	mieszkał 
	w tym samym domu co szantażysta. Nie miałem wątpliwości, że oboje byli w 
	zmowie. 
	Do dzisiaj zastanawiam się dlaczego nie powiadomiłem o tej sprawie Policji 
	oraz  
	organów kontrolujących opiekę nad dzieckiem, które po urazie ręki nie 
	otrzymało 
	żadnej pomocy lekarskiej. 
	Po kilku latach spotkałem ojca mojego szantażysty. Zgłosił się jako pacjent 
	i ponieważ legitymował się dość charakterystycznym nazwiskiem zapytałem czy 
	ma 
	syna ktόry był marynarzem. On odpowiedział, że miał syna, ktόry przed kilku 
	laty 
	zginął w wypadku samochodowym, ale nigdy nie był marynarzem. Byłem jednak 
	dociekliwy i zapytałem go: 
	 
	„Czy pański syn miał żonę Indiankę?” 
	 
	Tak, ona też zginęła w tym wypadku. 
	Przez moment milczałem, ale nie byłem w stanie wydobyć żadnych słόw 
	wspόłczucia 
	dla tego człowieka. Po chwili dodałem, przecież oni mieli kilkoro dzieci: 
	 
	Co się z nimi stało? 
	 
	Dzieci zostały adoptowane, nawet chłopca chciała adoptować moja cόrka, ktόra 
	mieszka w Szwecji, ale rząd kanadyjski nie wyraził zgody, ponieważ dziecko 
	straciłoby 
	swoją indiańską tożsamość. Pomyślałem przecież, że w jego żyłach płynęła też 
	inna 
	krew i nikt nie pomyślał o tej tożsamości. A przecież najważniejszym powinno 
	być 
	dobro dziecka...  |