| 
	  
	Proszę sobie wyobrazić, że dość niespodziewanie 
	wymyśliłem sobie nowe zadania 
	w moim życiu i aby trochę odsunąć się od medycyny postanowiłem zająć się 
	budową 
	nowego domu w roli tzw. kontraktora. Kupiłem działkę nad małym sztucznym 
	jeziorem 
	i rozpocząłem akcję - „budowniczy”.
 
	  
	Mój ostatni dom widziany od strony jeziora.  
	Najpierw skoncentrowałem się nad planami domu. 
	Pomysłów było bez liku, bo 
	w tym czasie dużo domów wzorcowych można było zobaczyć i to i owo dopasować 
	do 
	tego co tu w Kanadzie nazywa się domem naszych marzeń. A więc z planami nie 
	miałem 
	większego problemu, gorzej było ze znalezieniem wykonawców, zwłaszcza, że 
	zima 
	zbliżała się szybko. Nie bardzo miałem ochotę budować ten dom zimą kiedy 
	temperatury 
	były bardzo niskie, a trzeba było zacząć od fundamentów i prawidłowego 
	związania się 
	cementu. Wiedziałem, że tu w Kanadzie buduje się fundamenty w największe 
	mrozy 
	pod osłoną olbrzymich namiotów ogrzewanych w środku propanem. Ja osobiście 
	wolałem aby fundament był wykonany w temperaturze powyżej zera. Tego roku 
	pogoda 
	mi sprzyjała i jeszcze w listopadzie kiedy przystąpiono do wylewania 
	fundamentów dni były słoneczne i dość ciepłe. Codziennie obserwowałem i 
	doglądałem budowy, ciesząc 
	się jej postępem. Stanęły ściany, założono krokwie, wmontowano okna i ciągle 
	cieszyło 
	mnie to, że śniegu jeszcze nie było. 
	Przystąpiono do zakrywania dachu, a ja postanowiłem wybrać się na tydzień na 
	Florydę. Na dzień przed moim wyjazdem dach był ciągle nieskończony i 
	dosłownie 
	brakowało jednego dnia pracy aby został całkowicie pokryty. Niepokoiłem się 
	tym bo 
	w prognozie pogody zapowiadano pierwsze śnieżyce, a ja następnego dnia 
	miałem 
	wyjechać. Uspokoiła mnie rozmowa z majstrem, który przyrzekł mi następnego 
	dnia 
	budowę dachu zakończyć. Opuściłem więc Kanadę w dobrym nastroju przygotowany 
	na dobry wypoczynek. Niestety pogoda na Florydzie zupełnie nie dopisała, 
	było bardzo 
	zimno i wietrznie. Mimo tego czas szybko minął i wróciłem do domu. 
	W dwa dni po moim wyjeździe była 
	śnieżyca i spadło około pół metra śniegu. 
	Wróciłem w nocy, ale nie mogłem się doczekać momentu kiedy zobaczę co się 
	dzieje 
	na budowie i czy dach został skończony. 
	Nie zważając na późną godzinę udałem się do nowego domu, który zastałem 
	w takim samym stanie jak przed odjazdem z tą tylko różnicą, że jego wnętrze 
	było 
	szczelnie wypełnione metrową warstwą śniegu, który się tu dostał przez 
	odkrytą część 
	dachu. Zakląłem siarczyście pod adresem majstra, powróciłem do domu aby 
	wczesnym 
	niedzielnym rankiem udać się samemu na budowę i usunąć śnieg z wnętrza domu. 
	Niedziela była słoneczna i dość ciepła, a śnieg topniał. Ja starałem się 
	usunąć go jak 
	najprędzej, aby drewniana sklejka podłogowa pozostała w miarę sucha. 
	Następnego 
	dnia nikt się nie pojawił na budowie, a ja zdesperowany zacząłem poszukiwać 
	majstra 
	z jego brygadą. Ktoś z jego domowników odpowiedział, że wybrał się na ryby i 
	jutro 
	wraca. Spotkałem go następnego dnia i kiedy zacząłem go strofować on krótko 
	zamknął 
	dyskusję- 
	”Jak ci się nie podoba to ja 
	mogę skończyć tę pracę zaraz.” 
	 
	Zamilkłem więc-nie miałem wyboru. Teraz po kilku latach mógłbym się na 
	majstrze zemścić i zrewanżować, ale przeszkadza mi w tym moja etyka lekarska 
	i może 
	ważniejsza - ludzka - bo ten ostatni jest teraz moim pacjentem. 
	Do domu mogłem się wprowadzić 
	latem następnego roku. Wybrałem więc 
	drugą połowę czerwca, która okazała się opłakana, ponieważ deszcz lał po 
	prostu 
	strumieniami. Przeprowadzka się udała dosłownie w kilkugodzinnej przerwie 
	między 
	ulewami deszczu. Wszędzie było mokro i grząsko a do butów przylepiała się 
	dość 
	obficie” tłusta” kanadyjska glina. Myślałem, że odsapnę po przeprowadzce, 
	ale 
	niestety do odpoczynku było jeszcze dość daleko. Opady deszczu nie 
	ustępowały, 
	a woda zaczęła się gromadzić dookoła tylnego wyjścia domu, które było 
	znacznie niżej 
	położone w porównaniu do wejścia głównego. Postanowiłem użyć pompy wodnej 
	aby 
	usunąć wodę, która gromadziła się w zagłębieniu przy fundamentach domu. 
	Pompa 
	jednak nie pracowała zbyt długo ponieważ zablokowała ją glina, która dostała 
	się do jej przewodów. Ręce opadły mi bezradnie kiedy ujrzałem wolno 
	posuwającą się po posadce 
	strugę wody. Pomyślałem, że chyba ostatnią deską ratunku będzie przekopanie 
	kanału, 
	który odprowadzi tę wodę od domu do jeziorka. Do pracy zabrałem się 
	natychmiast nie 
	zważając na ulewę. Nad tymi kanałami pracowałem przeszło tydzień i w 
	końcowym 
	rozrachunku odniosłem sukces - osuszając okolicę domu. Oczywiście nie był to 
	mój 
	koniec pracy i kłopotów. W następnym etapie w wykopanych kanałach trzeba 
	było 
	umieścić plastykowe perforowane dreny, które następnie pokryłem drobnym 
	kamieniem 
	rzecznym i ziemią. Po kilku tygodniach zacząłem oddychać z ulgą i pewnego 
	rodzaju 
	satysfakcją. 
	W następnym etapie teren wokół domu należało wyrównać i przysposobić do 
	następnej fazy czyli udekorowania okolicy domu. 
	Wyrównanie terenu odbyło się dość sprawnie i szybko przy użyciu małego, 
	sprawnego spychacza terenowego. Następny etap zdecydowałem się wykonać 
	samodzielne. Wydawało mi się, że zamiast uprawiać ćwiczenia fizyczne mogę 
	poprawić swoją kondycję ciężką pracą fizyczną. Dom trzeba było obsypać 
	specjalnym 
	żwirem, a później postanowiłem większość terenu pokryć kamieniem rzecznym. 
	Oczywiście zaplanowałem też miejsca na drzewa i krzewy oraz klomby na 
	kwiaty. 
	Ponieważ zbrzydło mi strzyżenie trawy, które wykonywałem w poprzednich 
	domach 
	zdecydowałem, że w tym nowym domu trawy nie będzie. Pracowałem dość ciężko 
	po 
	pracy w klinice i sądzę, że nie oszczędzałem się. Pozostało pytanie czy 
	naprawdę praca 
	ta poprawiła moją kondycję fizyczną, a tym samym moje zdrowie. 
	  
	Wiosenne spotkanie
  |