Prawie codziennie przyjmujemy w
naszych gabinetach przedstawicieli fi rm
farmaceutycznych, którzy dostarczają nam próbki leków, informując o lekach
lub
też zapraszając na spotkania w restauracjach, gdzie odbywają się wykłady
medyczne
bardziej lub mniej ciekawe. Trzeba przyznać, że dzięki tym firmom możemy się
zapoznać
i usłyszeć dość ciekawych a czasami sławnych prelegentów. Od czasu do czasu
trafiają
się mniej lub bardziej intratne zaproszenia do prac badawczych nad lekiem,
który już
do lecznictwa został wprowadzony. Zaskoczyło mnie jednak to, że ostatnio
kompanie
farmaceutyczne dostały dyrektywy od tzw. rządowych doradców etyki w pracach
naukowych i domagają się od nas zachowania historii pacjentów
uczestniczących
w takich badaniach przez okres 25 lat. Ponieważ w kilku takich pracach
uczestniczyłem
to mam pewnego rodzaju dylemat związany z tak długim okresem przetrzymania
tych
historii. Wydaje mi się, że nie jestem w stanie tak długo żyć i powinienem
też zmienić
mój dotychczasowy testament, w którym chciałbym być poddany kremacji.
Ponieważ
jednak historie muszą być zachowane to muszę zmienić decyzję kremacji na
większą
bardziej solidną trumnę, w której spocznę wraz z historiami, a do której
będą miały
łatwy dostęp organy kontrolujące.
Do prac badawczych miałem już zacięcie od dziecka. Pamiętam, że pierwszą
moją
pracą doświadczalną była próba użycia alkoholu na kogucie dziadka, którą
dokonałem
w wieku lat czterech. Oczywiście najważniejszą częścią pracy była faza
druga, czyli
obserwacji koguta po przymusowym spożyciu tego związku chemicznego. Wybrałem
ten wdzięczny temat pracy naukowej, ponieważ mój obiekt badawczy atakował
mnie
kiedy ja usiłowałem łapać kury z jego stada. Przyniosłem więc z domu
kieliszek
absolutnego alkoholu, który po prostu wlałem w przymusowo rozwarty dziób
koguta - muszę przyznać, że ten ostatni nie był z tego bardzo zadowolony i
potrząsał po tym
głową kilkakrotnie. Nie upłynęło nawet pięć minut kiedy zaczął piać, ale
dość dziwnie,
bo urywał pianie w połowie.
Wszystkie podopieczne kury zaczęły dziwnie na niego spoglądać, bo do tej
pory
w pianiu był mistrzem. Nie wiem czy znudziło mu się to pianie, czy też nie
lubił tego co
słyszy, bo następnie przystąpił ochoczo do miłosnych zalotów. Jednak i tutaj
nie wiodło
mu się najlepiej, bo albo tracił równowagę albo też nogi ześlizgiwały mu się
z kurzych
grzbietów. Tym razem kury znów nie mogły zrozumieć co się dzieje i
spoglądały
dziwnie na swego pana. Po kilku takich nieudanych próbach, mój doświadczalny
obiekt
próbował wskoczyć na drzewo. Oczywiście miał wtedy jeszcze większe kłopoty
niż
z dwoma poprzednimi czynnościami. Wreszcie po kilkudziesięciu próbach to się
udało
i aby mu nikt w tym nie przeszkadzał usiadł na najwyższej gałęzi jabłoni,
schował
głowę pod skrzydło i oczywiście zasnął.
Spałby tak bardzo długo, ale niestety dziadek przerwał mu sen, zdejmując go
po
dwóch dniach z drzewa przy użyciu drabiny. Dziadek pomyślał, że kogut
zachorował
i wziął go na rynek i sprzedał. Ja oczywiście nie zdradziłem dziadkowi mojej
tajemnicy
i odważyłem się na to dopiero po dwudziestu latach.
Ciągle jestem pod wrażeniem choroby
czterdziestoletniego koreańskiego pastora.
Do Kanady przyjechał mając osiemnaście lat i wtedy podejrzewano u niego
gruźlicę.
Do tej pory nie chorował i czuł się dość dobrze. Mieszkał w Brytyjskiej
Kolumbii i od
dwóch miesięcy miał dość uporczywy suchy kaszel. Wykonano nawet zdjęcie
płuc,
które miało być prawidłowe i leczono go antybiotykiem. Kiedy wszedł do
mojego
gabinetu już po kilku sekundach zorientowałem się, że ten człowiek jest
bardzo chory.
Moje podejrzenia okazały się trafne i badając go stwierdziłem, że ma bardzo
dużo
płynu w lewej opłucnej. Wysłałem go natychmiast na zdjęcie płuc, które zaraz
obejrzałem
i zaniemówiłem. Takiego czegoś nie widziałem w swoim życiu. Oczywiście
pomyślałem,
że może to być gruźlica z uwagi na jego wywiad. Na drugim planie rozważałem
chorobę
nowotworową płuc ale wiedziałem, że z takimi zmianami w płucach ta diagnoza
jest
wyrokiem śmierci. Pastorowi towarzyszyła żona, której starałem się
wytłumaczyć jak
poważna jest choroba jej męża. Spoglądała na mnie z niedowierzaniem, choć
zdjęcie
płuc męża zrobiło na niej dość duże wrażenie. Ponieważ wymieniłem gruźlicę
jako
przyczynę tych zmian rentgenowskich ona natychmiast poprosiła o wysłanie jej
na
zdjęcie, które oczywiście okazało się normalne. Wysłałem ich natychmiast do
szpitala,
gdzie lekarz izby przyjęć na pierwszym planie myślał o chłoniaku. W
wykonanym
nakłuciu jamy opłucnowej stwierdzono komórki nowotworowe.
Zaproponowano mu leczenie chemoterapeutyczne na które nie wyraził zgody,
ponieważ sam w takie rozpoznanie nie wierzył.
Przybył do kliniki za kilka dni prosząc abym mu zrobił następne zdjęcie i
zobaczył
czy coś się nie zmieniło po nakłuciu jamy opłucnowej. Żona zapytała mnie co
mają
dalej robić w takiej sytuacji. Ciągle jednak ich twarze płonęły nadzieją. Ja
osobiście nie
widziałem żadnej drogi ratunku. Na koniec kiedy żegnaliśmy się pastor
powiedział: „Wiesz, ja
się ciągle modlę do Boga i wierzę, że on mi na pewno pomoże.”
W kilka dni po tej wizycie oglądałem program telewizyjny, w którym
amerykański
lekarz był zainteresowany leczeniem bioterapeuty, w kilku prawie
beznadziejnych
sytuacjach medycznych. Po kilku takich sesjach u wszystkich chorych
nastąpiła
poprawa stanu zdrowia, a w niektórych przypadkach pełne wyleczenie.
Natychmiast
pomyślałem o pastorze i chyba dość telepatycznie, bo ponownie zobaczyłem go
w mojej klinice. Kiedy go badałem, kilkakrotnie trzymałem moje dłonie na
jego klatce
starając się wyzwolić jakąś energię, o której może nie wiem, a która by mu
przyniosła
poprawę. Po zbadaniu zasugerowałem im takie leczenie oczywiście przez
prawdziwego
bioterapeutę. Popatrzyli na mnie smutno, podziękowali i opuścili klinikę. Po
tygodniu
odwiedziła mnie żona pastora, która prosiła o wypisanie środków
przeciwbólowych
i nasennych. Polacy
emigrowali do Kanady z różnych przyczyn. Część odwiedziła ten kraj
wcześniej ze względu na żyjące tu rodziny i po zapoznaniu się z tym krajem
zdecydowała
się zmienić ojczyznę. Najczęściej znajdują tu miejsce osoby nadające się do
ciężkiej
pracy fi zycznej i zaliczane do tzw. grupy „złota rączka”. Gorzej radzą
sobie osoby
zaliczane do tzw. wolnych zawodów tacy jak prawnicy, architekci, nauczyciele
historii,
geografi i czy też języka polskiego. Część ludzi z wyższym wykształcenie
przybyła do
Kanady głównie aby w przyszłości pomóc dzieciom. A ściśle mówiąc dać im
lepszy
życiowy start. Oczywiście wielu z nich osiągnęło jakąś pozycję i
zrealizowało to co
zaplanowali. Poznałem polską rodzinę, oboje rodzice z wyższym wykształceniem
uniwersyteckim-w dziedzinie historii i geografi i. Oboje zdecydowali
poświęcić swoje
życie dla dobra jedynaczki - dwunastoletniej Justyny.
Rozpoczęli pracę od sprzątania banków i biur, które najczęściej wykonuje się
wieczorami. Zajęci ciężką pracą fi zyczną stracili kontakt z jedynym
dzieckiem, które
w tym czasie nawiązywało inne kontakty. Trzynastoletnia wtedy Justyna
zaczęła wtedy
od czasu do czasu nie przychodzić na noce do domu, tłumacząc się nocowaniem
u koleżanek. Oboje rodzice byli przeciwni takiej sytuacji i któregoś dnia
doszło do
awantury, w której ojciec chwycił Justynę za ramiona pozostawiając na nich
parę
siniaków. To wystarczyło dziecku aby udało się na policję i zeznało
przeciwko rodzicom.
To też wystarczyło władzom kanadyjskim do zabrania dziecka z domu
rodzicielskiego
i umieszczenia w tzw. młodzieżowych domach grupowych. Oboje rodzice przybyli
do
mojego gabinetu, płacząc i prosząc o jakąkolwiek pomoc, której ja niestety
nie mogłem
im udzielić.
Straciłem z nimi kontakt i nie wiem co było dalej. W dwa lata później w
gazetach
miejscowych opisywano przypadek, w którym wychowawca pracujący w jednym
z takich domów grupowych przystosowywał swoje podopieczne do pracy w
charakterze
prostytutek. Od kilku
tygodni leczy się u mnie poczciwie wyglądający polski „grubasek”, który
dotychczas pracuje jako pomocnik w masarni mięsnej. Miał wypadek samochodowy
i doznał nie tak wielkich urazów szyi i kręgosłupa lędźwiowego. Ale jakoś
dolegliwości
bólowe nie ustępują a zrobione zdjęcia rentgenowskie wykazują stare zmiany
zwyrodnieniowe z podejrzeniem dyskopatii.
Człowiek ten ma 51 lat i od dłuższego czasu choruje na nadciśnienie, które z
uwagi
na tuszę jest dość trudne do uregulowania.
Na domiar złego badania laboratoryjne wykazują zaawansowaną cukrzycę oraz
dość
wysoki cholesterol. Mobilizuję go słownie aby wziął się za siebie i stracił
wagę. Twarz
jego jest smutna ale zarazem dobroduszna i inteligentna. Pytam go kim był z
zawodu
w Polsce. Odpowiedź pada – architektem.
Prawie krzyczę na niego:
„To czemu Pan dźwiga mięso, zamiast kreślić?”
On patrzy na mnie jeszcze smutniej i odpowiada, że po przyjeździe do Kanady
chorował na uszy i stracił trochę słuch i po tym miał problemy aby nauczyć
się
angielskiego i tak już zostało, ale teraz na zmiany jest już stanowczo za
późno. Muszę
przyznać, że zrobiło mi się go żal, choć summa summarum musi on należeć do
bardzo
biernych ludzi, a może nie mających szczęścia.
A propos szczęścia - kiedyś w przypadkowej
dyskusji z moją wnuczką zapytałem
ją co by wolała być mądrą czy mieć w życiu szczęście. Odpowiedź padła taka
jakiej
się spodziewałem – oczywiście być mądrą. A mnie się wydaje, że ci co mają
szczęście
w życiu wychodzą znacznie lepiej.
Pewną grupę pacjentów w mojej praktyce stanowią przypadki z tzw. „AUTOPAC
(Ubezpieczenia samochodowe w prowincji Manitoba) - czyli urazy doznane na
skutek kolizji na drogach, czyli prościej mówiąc obrażeń doznanych w
wypadkach
samochodowych. Kilka lat temu zmieniono znacznie zasady gry w tym
przedsiębiorstwie
państwowym. Obecnie oczywiście poszkodowanego się leczy, ale generalne
zadanie
jest bardzo proste, aby jak najszybciej pacjent zaczął pracować w pełnym
wymiarze
godzin lub tzw. systemie systematycznego zwiększania godzin pracy i
przysposobienia
chorego do pełnego wymiaru pracy. Oczywiście pracuje nad tym ogromna liczba
„poganiaczy”, oraz fizjoterapeutów, którzy bardziej poszkodowanym pacjentom
prawie
na siłę udowadniają ich zdolność do pracy.
Oczywiście wśród poszkodowanych znajdują się też tzw. „obiboki”, których
planowane akcje chorobowe są udaremniane.
W poprzednim okresie działalności „AUTOPAC”
każdy z poszkodowanych miał
prawo do odszkodowania, które zależało od ilości wizyt lekarskich,
konsultacji
specjalistów, czy też ilości fi zjoterapii. W tamtej sytuacji pacjenci
przeciągali
leczenie i prawie nigdy nie wracali do zdrowia. Uzdrawiała ich jednak dość
szybko
suma pieniężna, która ich satysfakcjonowała, a którą mogli po prostu
wynegocjować z przedstawicielem „AUTOPAC”.
Wtedy miałem bardzo dużą ilość takich pacjentów oraz listów, które czasami
pisałem
z obrzydzeniem. Wydaje mi się, że w poprzednim okresie sumy łożone z racji
takiej
działalności były ogromne i zmalały obecnie kiedy wdrożono nowe zasady.
Pomimo
wszystko płacimy corocznie coraz więcej na ubezpieczenia samochodowe, bo
każdego
roku nasz „AUTOPAC” jest coraz uboższy.
Drugą dość liczną grupą w mojej praktyce były i są przypadki z tzw. WCB
czyli
jak wcześniej wspominałem urazów doznanych w trakcie pracy. W tym państwowym
przedsiębiorstwie również coraz częściej brakuje pieniędzy, a z drugiej
strony ilość
zatrudnionych biurokratów ulega zwiększeniu z roku na rok. Oczywiście i tu
dąży się
do tego, aby poszkodowany jak najszybciej powrócił na swe miejsce
zatrudnienia.
Metody są dość różne, a czasami dość drastyczne.
Leczyłem kiedyś trzydziesto-dwuletniego pacjenta, który prawie od
dzieciństwa
rozpoczął pracę na budowach. Do jego podstawowych umiejętności należało
dźwiganie
materiałów budowlanych i od czasu do czasu używanie młotka.
Zwykłe bóle pleców po dźwignięciu ciężkich drzwi, które nie ustępowały
po leczeniu okazały się bardzo zaawansowaną chorobą kręgosłupa
krzyżowolędżwiowego.
Komputerowe badanie kręgosłupa wykazało daleko posunięte zmiany
artretyczne, oraz bardzo daleko zaawansowaną dyskopatię na wszystkich
poziomach tej
okolicy kręgosłupa. Moim zdaniem ten młody człowiek powinien być
przetrenowany
i przystosowany do innego zawodu i z takim wnioskiem wystąpiłem.
Po kilku dniach mój pacjent zgłosił się z przerażeniem pokazując mi pismo, w
którym
wyraźnie zaznaczono, że za zmiany typu zwyrodnień artretycznych ta
instytucja nie
bierze żadnej odpowiedzialności. Dyskutowałem ten przypadek z lekarzem
pracującym
w tej instytucji starając się go przekonać, że nastąpiła pomyłka i
krzywdząca decyzja
dotycząca tego młodego człowieka. Dyskusja była dość uprzejma i przyznano mu
sześciotygodniową fizjoterapię, celem wzmocnienia mięśni kręgosłupa po czym
pozostawiono go na pastwę losu. Obserwując przez lata działalność tej
instytucji
wyraźnie widać, że nastąpiły tam daleko posunięte zmiany.
Myślę, że te ograniczenia wiążą się z brakiem funduszy i zarazem
zwiększającą się
liczbą poszkodowanych, którzy z takich świadczeń chcą korzystać Na początku
mojej
kariery miałem przyjemność czy też później obowiązek leczenia młodego
inżyniera
z Polski, który pracując na budowie w drugim miesiącu swojego pobytu w
Kanadzie
doznał urazu kręgosłupa lędźwiowego, a ściśle mówiąc miał objawy ostrej
dyskopatii.
Po okresie kilku miesięcy powrócił w pełni do zdrowia. Temu człowiekowi
udało
się być według mnie pasożytem tego systemu przez sześć okrągłych lat.
Nauczył się
angielskiego-kończąc wszelkie możliwe kursy, a potem wykorzystując tę
znajomość
bronił się skutecznie wysyłając skargi do nadrzędnych instytucji, w
przypadku gdy
instytucja, która mu płaciła robiła coś co było niezgodne z jego wolą.
Pozwolono mu
nawet na kilka kursów uniwersyteckich, które mu pomogły w nostryfikacji
dyplomu
inżyniera. Płacono mu nawet przez następny rok po nostryfikacji, aby znalazł
pracę,
której wcale nie szukał. Po sześciu latach lenistwa naprawdę trudno wdrożyć
się do pracy.
Zabawnym było słuchać opowiadania pewnej Polki, której brat w Edmonton
doznał
urazu kręgosłupa i w konsekwencji objawów ostrej dyskopatii. Był leczony fi
zjoterapią
i zaliczył kilka wizyt w gabinecie chiropraktora (odpowiednik polskiego
kręglarza z tą
różnicą, że ten ostatni ma wykształcenie uniwersyteckie, leczy wszystko co w
medycynie
możliwe, a tego typu „kliniki” znajdują się prawie na każdym rogu ulicy),
które mu
nie przyniosły żadnej poprawy. Zdecydował się na wyjazd do Polski, gdzie
skorzystał
z pomocy polskiego kręglarza na zabitej polskiej wsi za jedyne pięćdziesiąt
złotych.
Zabiegi okazały się bardzo skuteczne i zdrowy powrócił do Edmonton. Po
powrocie
tamtejszy chiropraktor życzył sobie raz jeszcze go zbadać i zastosował
manipulację,
po których nasze biedaczysko poczuło się podobnie jak przed wyjazdem do
kraju. Tym
razem nie mówiąc nikomu powrócił do Polski i ponownie poddał się sztuce
kręglarza.
Powrócił do swej pracy i odmówił wizyty u chiropraktora.
Pacjentka podała mi adres tego kręglarza, gdyby ktoś w Kanadzie znalazł się
w podobnej sytuacji. Ktoś by powiedział, że w to jest naprawdę trudno
uwierzyć.
Ta sama pacjentka, która opowiadała o bracie, doznała przed laty urazu
prawego
przedramienia, pracując w fabryce przy naciąganiu czapeczek dziecięcych.
Zgłosiła
się do mnie z objawami sugerującymi zapalenie ścięgien oraz torebki stawowej
nadgarstka. Zacząłem ją leczyć doustnymi środkami przeciwzapalnymi oraz fi
zjoterapią.
Wykonałem też jedno albo może najwyżej dwa wstrzyknięcia sterydów w okolice
prawego nadgarstka uzyskując niewielką poprawę zaraz po zastrzyku. Pacjentka
spędziła setki godzin na fizjoterapii i w konsekwencji nie nastąpiła żadna
poprawa,
a na domiar złego staw nadgarstkowy usztywnił się bardzo znacznie i można
było
zaobserwować wyraźne zaniki mięśniowe przedramienia. Pacjentka została
poddana
badaniom diagnostycznym typu magnetycznego rezonansu (zdjęcie o wiele
bardziej
dokładne niż badanie komputerowe), oraz wysłana do sławy ortopedycznej w
Calgary,
który po zbadaniu rozłożył ręce i odesłał ją z jakimiś tam wnioskami dla fi
zjoterapeutów.
Myślę, że ta chora do dzisiaj miałaby sztywną rękę, gdyby nie przypadek, że
jej siostra
jest żoną oficera w WAM- ie w Warszawie.
Ponieważ zwierzyła się ze swoich kłopotów siostrze, ta ostatnia natychmiast
i na
szczęście zaprosiła ją do Warszawy i umieściła w szpitalu wojskowym, gdzie w
ogólnym
uśpieniu dokonano uruchomienia usztywnionego stawu i poddano
dwu-tygodniowemu
leczeniu fi zjoterapeutycznemu. Pacjentka powróciła z pełną sprawnością
prawego
nadgarstka. Ja sam oglądałem to przedramię z podziwem, że w tak krótkim
czasie
nastąpiło pełne wyleczenie, bo ta ostatnia jest ciągle moją pacjentką i jak
dotychczas
nigdy nie zdarzyło jej się narzekać na problemy związane z przedramieniem,
mimo,
że pracuje teraz w domu starców i bardzo często wykonuje tam różne ciężkie
prace
fizyczne. Myślę, że nasze
polskie tradycje fi zjoterapeutyczne znacznie przewyższają zdolności
i wiedzę równorzędnych jednostek kanadyjskich. Hierarchia fi zjoterapeuty w
Kanadzie jest dość wysoka, bo wiążą się z tym wysokie zarobki.
Sama praca oparta jest jednak na pewnego rodzaju schemacie działania. Masaż
leczniczy dopiero od niedawna raczkuje i został uznany za formę leczniczą,
za to masaż
seksualny jest w tym młodym kraju historią. Kliniki fi zjoterapeutyczne
można spotkać
wszędzie w większych centrach handlowych i wśród lekarzy istnieje tradycja
wysyłania
pacjentów do takich miejsc, zwłaszcza, gdy to dotyczy chorych z urazami w
pracy czy
też w wypadkach samochodowych. Gorzej jednak jest z poprawą stanu chorych.
Drugą liczną grupą „profesjonalistów” są chiropraktorzy - tych można spotkać
wszędzie na każdym rogu ulicy i leczą dosłownie wszystko, „wciskając”
pacjentom
czasami bzdurne teorie dotyczące ich chorób. Osobiście nie mam nic przeciwko
tej
grupie i uważam, że dobry chiropraktor jest w stanie pomóc ludziom w pewnych
schorzeniach.
Według mnie ci fachowcy powinni należeć i pracować w grupach
konsultacyjnoroboczych
wraz z ortopedami, oraz fi zjoterapeutami.
Kilka dni temu przybył do mojego gabinetu
człowiek pięćdziesięcioletni prosząc
mnie abym przyjął go do mojej praktyki. Po krótkiej chwili poinformował
mnie, że
jestem jego ziomkiem. W pewnym momencie zapytał mnie:
„Czy nigdy pan o mnie nie słyszał?” - zdziwiony odpowiedziałem
naiwnie:
„Nie” On zaczął
kontynuować-
„Bo widzi pan miałem kłopoty z WCB (Workers Compensation Board) i oni
doprowadzili mnie do takiego stanu, że któregoś dnia zabrałem ze sobą
replikę
pistoletu i poszedłem do tego urzędu, przyłożyłem jednemu z „urzędasów” do
głowy
i domagałem się aby teraz powiedział całą prawdę dotyczącą mojej sprawy.”
Ponieważ zauważył moje zaniepokojenie, roześmiał
się i powiedział do mnie:
„Niech się pan nie obawia, ja tylko zrobiłem to aby usłyszeć prawdę.
Odsiedziałem za to ale mam satysfakcję.” - dodał już ciszej.
Po czym już głośniej:
„Konsultowano mnie psychiatryczne ale dano mi już spokój bo nawet tydzień
temu wróciłem z kraju, do którego pozwolono mi legalnie wyjechać.”
Samo życie na obczyźnie - pomyślałem. Nie byłem w stanie ocenić
dokładnie stanu
psychicznego tego człowieka, ponieważ widziałem go i rozmawiałem z nim
dosłownie kilka minut, ale generalnie wydaje mi się, że ilość odchyleń
psychiatrycznych wśród
emigrantów jest dość znacznie wyższa w porównaniu z taką samą grupą ludzką
w kraju.
Może w tej sprawie się mylę ,zwłaszcza, że wypowiadam się o grupie , której
sam
jestem członkiem.
Kilka lat temu zdesperowany pacjent, który został odrzucony z dalszego
leczenia
i opieki przez WCB zastrzelił się na parkingu tej instytucji. To nie był
Polak. Natomiast
obecnie leczę czterdziestoczteroletniego Polaka, który w desperacji jest w
stanie
coś takiego popełnić. Przyjechał do Kanady około piętnastu lat temu i od
przeszło
dziesięciu pracował używając w pracy narzędzie typu młota pneumatycznego.
Zaczął
odczuwać dolegliwości zespołu cieśni prawego nadgarstka, a więc bólu w
nadgarstku
oraz silnych drętwień palców prawej ręki. W badaniu rentgenowskim prawego
nadgarstka stwierdzono obecność dość zaawansowanych zmian artretycznych, co
w pierwszym momencie dyskwalifi kowało go do dalszego leczenia i opieki
przez
WCB. Mimo wszystko udało mu się „przeskoczyć” tę barierę. Wykonano badania
przewodnictwa nerwowego i zakwalifi kowano go do zabiegu chirurgicznego,
który
wykonał chirurg plastyk. Jednak zabieg operacyjny nie wypadł najlepiej i tu
zaczęły się
problemy. Pacjent otrzymał listy informujące go, że w jego przypadku WCB nie
ponosi
odpowiedzialności za jego wyleczenie ponieważ znaleziono dość zaawansowane
zmiany
artretyczne, które najprawdopodobniej nastąpiły w wyniku oparzenia smołą
pogazową
przed przybyciem do Kanady. Pacjent zaczął się odwoływać od tych wniosków i
przy
pomocy adwokata udało mu się ciągle pozostać pod skrzydłami WCB. I tu WCB
postanowił użyć wypróbowanych metod, czyli złapania delikwenta na tzw.
gorącym
uczynku. Ten gorący uczynek to miała być praca fi zyczna z używaniem prawego
przedramienia. Wynajęto kamerzystę, który nie tylko jeździł za nim po
zakupy, ale
również fi lmował go w jego własnym mieszkaniu. Ponieważ mieszkanie
znajdowało
się na pierwszym piętrze to kamerzysta usadowił się na drzewie dokładnie na
przeciwko
jego okna, wykonując skrupulatnie swoje obowiązki. Ponieważ nasz pacjent od
czasu
do czasu posługiwał się bolącą ręką więc zakwestionowano mu z tego powodu
prawo
do leczenia w ramach WCB. Pacjent wraz z rodziną po obejrzeniu kasety
kamerzysty
doznał pewnego rodzaju szoku i dość paranoiczne zaczął reagować nawet na
proste
i logiczne interpretacje WCB. Nasz chory walczył jak przysłowiowy lew i
utrzymał
się w szeregach podopiecznych tej instytucji. Po jakimś czasie zaproponowano
mu
ponowną operację przy użyciu mikroskopu, na którą się zgodził pod warunkiem,
że
będzie poddany badaniu komisji lekarskiej przed i po operacji. Oczywiście
zaznaczył,
że nie będzie miał obiekcji jeśli operacja poprawi jego stan ręki, natomiast
w przypadku
pogorszenia funkcji ręki domagał się odszkodowania. Po paru dyskusjach do
operacji
jednak nie doszło. A któregoś pięknego upalnego dnia zgłosił się ponownie do
kliniki
spocony, czerwony na twarzy z podwyższonym ciśnieniem krwi oraz z bólami za
mostkiem. Relacjonował mi sprawę dość szybko mając problemy z mową. Okazało
się,
że otrzymał pismo z WCB, w którym zdecydowano wysłać go do pracy w tym samym
zakładzie, ale na inne stanowisko i to na cztery godziny dziennie. Do jego
obowiązków
należało wyrywanie chwastów dookoła zakładowego budynku używając tylko
zdrowej ręki. Tego dnia oprócz objawów nadciśnienia spowodowanego
najprawdopodobniej
udarem słonecznym rozpoznałem u niego objawy depresji i postanowiłem leczyć
go
przy pomocy leków antydepresyjnych. Jego prawa ręka była bardzo tkliwa
uciskowo
w okolicach nadgarstka i kciuka z wyraźnymi zanikami mięśniowymi kłębu
kciuka.
Nasz ziomek cały czas walczy z tą instytucją ale jego tok myślenia jest
coraz bardziej
paranoiczny. Paranoja tak się pogłębiła, że zdecydował się przenieść swoją
kartotekę
do innego lekarza - i proszę sobie wyobrazić, że chyba Kanadyjczyka. W tym
przypadku
odetchnąłem z ulgą...
Niezwykle trudne są wizyty kiedy spotykamy się z matką, ktόrej towarzyszy
nastolatka z konkretną dolegliwością jaką są rozlane bóle brzucha. W tym
konkretnym
przypadku sprawa jest jeszcze bardziej trudna bo rodzina jest pochodzenia
polskiego
i stara się wychować swoją pociechę zgodnie z naszymi narodowymi tradycjami,
a więc w „cnocie”. Zbadałem więc to „dziewczę”- oczywiście tylko jej brzuch
i zlokalizowałem dość znaczną bolesność w dolnej lewej stronie brzucha.
Zdecydowanie
nie stwierdziłem objawόw ostrego brzucha. Rutynowe pytania typu stosunek
płciowy
czy też przebycie chorόb wenerycznych były dość ostro negowane przez
delikwentkę.
Czy badanie ginekologiczne dałoby mi odpowiedź, myślę że nie, ale powinienem
je
wykonać. Tego nie zrobiłem. Wiedziałem, że dziewczyna powinna być poddana
badaniu
ultrasonografi cznemu brzucha oraz krwi na leukocytozę. Ponieważ było
piątkowe
popołudnie, skierowałem ją na badanie krwi i zaleciłem wizytę w szpitalu w
przypadku
gdyby dolegliwości brzuszne uległy zaostrzeniu. Otrzymałem badanie
leukocytozy,
ktόre było normalne, a rano w poniedziałek wynik badania ultrasonografi
cznego
brzucha, w ktόrym wyraźnie podejrzewano o lewostronną ciążę pozamaciczną.
Byłem przekonany, że wynik dotarł do mnie i ja mam za zadanie i obowiązek w
jak
najszybszym tempie ten problem rozwiązać. Ponieważ był to w tym dniu
najbardziej
ważny problem, postanowiłem zacząć od niego.
Trzeba poszukać delikwentki i jej rodzicόw, trafi łem na ojca i dość
powierzchownie
oznajmiłem mu o prawdopodobnej i niebezpiecznej przyczynie bόlόw brzucha u
jego
dziecka. Poprosiłem więc o jak najszybszy kontakt matki i cόrki ze mną.
Cόrka przybyła
znacznie wcześniej, oznajmiając mi, że jest pod kontrolą ginekologa i już
otrzymuje
zastrzyki, ktόre mają zapobiec pęknięciu ciąży pozamacicznej i jej
zlikwidowaniu.
Oświadczyłem jej, że ja nic o tym nie wiem, a moja reakcja jest wywołana
przysłanym
mi przez szpital wynikiem badania ultrasonografi cznego. Oznajmiłem jej, że
pęknięta
ciąża maciczna to może być śmiertelne skrwawienie delikwentki do brzucha i
dlatego
taka była moja natychmiastowa reakcja. Ona tego słuchała i przerywała moje
wywody
wtrącając kilkakrotnie zdanie:
„Ale to miało być Confi dential” - tajne.
Poczułem, że znalazłem się w pułapce ofsajdowej-
przez moment pomyślałem
o nowych kłopotach i listach z Colleage.
Rozmyślając co z tym fantem robić, nagle
usłyszałem głos dziewczyny:
„Czy może Pan poinformować rodzicόw, że nastąpiła pomyłka?”
„Proszę im powiedzieć, że to była cysta.”
Popatrzyłem na nią i zgodziłem się na konspirację, czyli kłamstwo. Rodzice
odetchnęli z ulgą, a cόrka ciągle według nich była cnotliwa. Matka zapytała
mnie na
koniec czy ta cysta u cόrki nie będzie dawać jakichkolwiek problemόw w
przyszłości.
Odpowiedziałem stanowczo, że nie jestem w stanie tego przewidzieć. |