| 
	 Prawie codziennie przyjmujemy w 
	naszych gabinetach przedstawicieli fi rm 
	farmaceutycznych, którzy dostarczają nam próbki leków, informując o lekach 
	lub 
	też zapraszając na spotkania w restauracjach, gdzie odbywają się wykłady 
	medyczne 
	bardziej lub mniej ciekawe. Trzeba przyznać, że dzięki tym firmom możemy się 
	zapoznać 
	i usłyszeć dość ciekawych a czasami sławnych prelegentów. Od czasu do czasu 
	trafiają 
	się mniej lub bardziej intratne zaproszenia do prac badawczych nad lekiem, 
	który już 
	do lecznictwa został wprowadzony. Zaskoczyło mnie jednak to, że ostatnio 
	kompanie 
	farmaceutyczne dostały dyrektywy od tzw. rządowych doradców etyki w pracach 
	naukowych i domagają się od nas zachowania historii pacjentów 
	uczestniczących 
	w takich badaniach przez okres 25 lat. Ponieważ w kilku takich pracach 
	uczestniczyłem 
	to mam pewnego rodzaju dylemat związany z tak długim okresem przetrzymania 
	tych 
	historii. Wydaje mi się, że nie jestem w stanie tak długo żyć i powinienem 
	też zmienić 
	mój dotychczasowy testament, w którym chciałbym być poddany kremacji. 
	Ponieważ 
	jednak historie muszą być zachowane to muszę zmienić decyzję kremacji na 
	większą 
	bardziej solidną trumnę, w której spocznę wraz z historiami, a do której 
	będą miały 
	łatwy dostęp organy kontrolujące. 
	 
	Do prac badawczych miałem już zacięcie od dziecka. Pamiętam, że pierwszą 
	moją 
	pracą doświadczalną była próba użycia alkoholu na kogucie dziadka, którą 
	dokonałem 
	w wieku lat czterech. Oczywiście najważniejszą częścią pracy była faza 
	druga, czyli 
	obserwacji koguta po przymusowym spożyciu tego związku chemicznego. Wybrałem 
	ten wdzięczny temat pracy naukowej, ponieważ mój obiekt badawczy atakował 
	mnie 
	kiedy ja usiłowałem łapać kury z jego stada. Przyniosłem więc z domu 
	kieliszek 
	absolutnego alkoholu, który po prostu wlałem w przymusowo rozwarty dziób 
	koguta - muszę przyznać, że ten ostatni nie był z tego bardzo zadowolony i 
	potrząsał po tym 
	głową kilkakrotnie. Nie upłynęło nawet pięć minut kiedy zaczął piać, ale 
	dość dziwnie, 
	bo urywał pianie w połowie. 
	Wszystkie podopieczne kury zaczęły dziwnie na niego spoglądać, bo do tej 
	pory 
	w pianiu był mistrzem. Nie wiem czy znudziło mu się to pianie, czy też nie 
	lubił tego co 
	słyszy, bo następnie przystąpił ochoczo do miłosnych zalotów. Jednak i tutaj 
	nie wiodło 
	mu się najlepiej, bo albo tracił równowagę albo też nogi ześlizgiwały mu się 
	z kurzych 
	grzbietów. Tym razem kury znów nie mogły zrozumieć co się dzieje i 
	spoglądały 
	dziwnie na swego pana. Po kilku takich nieudanych próbach, mój doświadczalny 
	obiekt 
	próbował wskoczyć na drzewo. Oczywiście miał wtedy jeszcze większe kłopoty 
	niż 
	z dwoma poprzednimi czynnościami. Wreszcie po kilkudziesięciu próbach to się 
	udało 
	i aby mu nikt w tym nie przeszkadzał usiadł na najwyższej gałęzi jabłoni, 
	schował 
	głowę pod skrzydło i oczywiście zasnął. 
	Spałby tak bardzo długo, ale niestety dziadek przerwał mu sen, zdejmując go 
	po 
	dwóch dniach z drzewa przy użyciu drabiny. Dziadek pomyślał, że kogut 
	zachorował 
	i wziął go na rynek i sprzedał. Ja oczywiście nie zdradziłem dziadkowi mojej 
	tajemnicy 
	i odważyłem się na to dopiero po dwudziestu latach. 
	Ciągle jestem pod wrażeniem choroby 
	czterdziestoletniego koreańskiego pastora. 
	Do Kanady przyjechał mając osiemnaście lat i wtedy podejrzewano u niego 
	gruźlicę. 
	Do tej pory nie chorował i czuł się dość dobrze. Mieszkał w Brytyjskiej 
	Kolumbii i od 
	dwóch miesięcy miał dość uporczywy suchy kaszel. Wykonano nawet zdjęcie 
	płuc, 
	które miało być prawidłowe i leczono go antybiotykiem. Kiedy wszedł do 
	mojego 
	gabinetu już po kilku sekundach zorientowałem się, że ten człowiek jest 
	bardzo chory. 
	Moje podejrzenia okazały się trafne i badając go stwierdziłem, że ma bardzo 
	dużo 
	płynu w lewej opłucnej. Wysłałem go natychmiast na zdjęcie płuc, które zaraz 
	obejrzałem 
	i zaniemówiłem. Takiego czegoś nie widziałem w swoim życiu. Oczywiście 
	pomyślałem, 
	że może to być gruźlica z uwagi na jego wywiad. Na drugim planie rozważałem 
	chorobę 
	nowotworową płuc ale wiedziałem, że z takimi zmianami w płucach ta diagnoza 
	jest 
	wyrokiem śmierci. Pastorowi towarzyszyła żona, której starałem się 
	wytłumaczyć jak 
	poważna jest choroba jej męża. Spoglądała na mnie z niedowierzaniem, choć 
	zdjęcie 
	płuc męża zrobiło na niej dość duże wrażenie. Ponieważ wymieniłem gruźlicę 
	jako 
	przyczynę tych zmian rentgenowskich ona natychmiast poprosiła o wysłanie jej 
	na 
	zdjęcie, które oczywiście okazało się normalne. Wysłałem ich natychmiast do 
	szpitala, 
	gdzie lekarz izby przyjęć na pierwszym planie myślał o chłoniaku. W 
	wykonanym 
	nakłuciu jamy opłucnowej stwierdzono komórki nowotworowe. 
	Zaproponowano mu leczenie chemoterapeutyczne na które nie wyraził zgody, 
	ponieważ sam w takie rozpoznanie nie wierzył. 
	Przybył do kliniki za kilka dni prosząc abym mu zrobił następne zdjęcie i 
	zobaczył 
	czy coś się nie zmieniło po nakłuciu jamy opłucnowej. Żona zapytała mnie co 
	mają 
	dalej robić w takiej sytuacji. Ciągle jednak ich twarze płonęły nadzieją. Ja 
	osobiście nie 
	widziałem żadnej drogi ratunku. Na koniec kiedy żegnaliśmy się pastor 
	powiedział: „Wiesz, ja 
	się ciągle modlę do Boga i wierzę, że on mi na pewno pomoże.” 
	 
	W kilka dni po tej wizycie oglądałem program telewizyjny, w którym 
	amerykański 
	lekarz był zainteresowany leczeniem bioterapeuty, w kilku prawie 
	beznadziejnych 
	sytuacjach medycznych. Po kilku takich sesjach u wszystkich chorych 
	nastąpiła 
	poprawa stanu zdrowia, a w niektórych przypadkach pełne wyleczenie. 
	Natychmiast 
	pomyślałem o pastorze i chyba dość telepatycznie, bo ponownie zobaczyłem go 
	w mojej klinice. Kiedy go badałem, kilkakrotnie trzymałem moje dłonie na 
	jego klatce 
	starając się wyzwolić jakąś energię, o której może nie wiem, a która by mu 
	przyniosła 
	poprawę. Po zbadaniu zasugerowałem im takie leczenie oczywiście przez 
	prawdziwego 
	bioterapeutę. Popatrzyli na mnie smutno, podziękowali i opuścili klinikę. Po 
	tygodniu 
	odwiedziła mnie żona pastora, która prosiła o wypisanie środków 
	przeciwbólowych 
	i nasennych. Polacy 
	emigrowali do Kanady z różnych przyczyn. Część odwiedziła ten kraj 
	wcześniej ze względu na żyjące tu rodziny i po zapoznaniu się z tym krajem 
	zdecydowała 
	się zmienić ojczyznę. Najczęściej znajdują tu miejsce osoby nadające się do 
	ciężkiej 
	pracy fi zycznej i zaliczane do tzw. grupy „złota rączka”. Gorzej radzą 
	sobie osoby 
	zaliczane do tzw. wolnych zawodów tacy jak prawnicy, architekci, nauczyciele 
	historii, 
	geografi i czy też języka polskiego. Część ludzi z wyższym wykształcenie 
	przybyła do 
	Kanady głównie aby w przyszłości pomóc dzieciom. A ściśle mówiąc dać im 
	lepszy 
	życiowy start. Oczywiście wielu z nich osiągnęło jakąś pozycję i 
	zrealizowało to co 
	zaplanowali. Poznałem polską rodzinę, oboje rodzice z wyższym wykształceniem 
	uniwersyteckim-w dziedzinie historii i geografi i. Oboje zdecydowali 
	poświęcić swoje 
	życie dla dobra jedynaczki - dwunastoletniej Justyny. 
	Rozpoczęli pracę od sprzątania banków i biur, które najczęściej wykonuje się 
	wieczorami. Zajęci ciężką pracą fi zyczną stracili kontakt z jedynym 
	dzieckiem, które 
	w tym czasie nawiązywało inne kontakty. Trzynastoletnia wtedy Justyna 
	zaczęła wtedy 
	od czasu do czasu nie przychodzić na noce do domu, tłumacząc się nocowaniem 
	u koleżanek. Oboje rodzice byli przeciwni takiej sytuacji i któregoś dnia 
	doszło do 
	awantury, w której ojciec chwycił Justynę za ramiona pozostawiając na nich 
	parę 
	siniaków. To wystarczyło dziecku aby udało się na policję i zeznało 
	przeciwko rodzicom. 
	To też wystarczyło władzom kanadyjskim do zabrania dziecka z domu 
	rodzicielskiego 
	i umieszczenia w tzw. młodzieżowych domach grupowych. Oboje rodzice przybyli 
	do 
	mojego gabinetu, płacząc i prosząc o jakąkolwiek pomoc, której ja niestety 
	nie mogłem 
	im udzielić. 
	Straciłem z nimi kontakt i nie wiem co było dalej. W dwa lata później w 
	gazetach 
	miejscowych opisywano przypadek, w którym wychowawca pracujący w jednym 
	z takich domów grupowych przystosowywał swoje podopieczne do pracy w 
	charakterze 
	prostytutek. Od kilku 
	tygodni leczy się u mnie poczciwie wyglądający polski „grubasek”, który 
	dotychczas pracuje jako pomocnik w masarni mięsnej. Miał wypadek samochodowy 
	i doznał nie tak wielkich urazów szyi i kręgosłupa lędźwiowego. Ale jakoś 
	dolegliwości 
	bólowe nie ustępują a zrobione zdjęcia rentgenowskie wykazują stare zmiany 
	zwyrodnieniowe z podejrzeniem dyskopatii. 
	Człowiek ten ma 51 lat i od dłuższego czasu choruje na nadciśnienie, które z 
	uwagi 
	na tuszę jest dość trudne do uregulowania. 
	Na domiar złego badania laboratoryjne wykazują zaawansowaną cukrzycę oraz 
	dość 
	wysoki cholesterol. Mobilizuję go słownie aby wziął się za siebie i stracił 
	wagę. Twarz 
	jego jest smutna ale zarazem dobroduszna i inteligentna. Pytam go kim był z 
	zawodu 
	w Polsce. Odpowiedź pada – architektem. 
	 
	Prawie krzyczę na niego: 
	„To czemu Pan dźwiga mięso, zamiast kreślić?” 
	 
	On patrzy na mnie jeszcze smutniej i odpowiada, że po przyjeździe do Kanady 
	chorował na uszy i stracił trochę słuch i po tym miał problemy aby nauczyć 
	się 
	angielskiego i tak już zostało, ale teraz na zmiany jest już stanowczo za 
	późno. Muszę 
	przyznać, że zrobiło mi się go żal, choć summa summarum musi on należeć do 
	bardzo 
	biernych ludzi, a może nie mających szczęścia. 
	A propos szczęścia - kiedyś w przypadkowej 
	dyskusji z moją wnuczką zapytałem 
	ją co by wolała być mądrą czy mieć w życiu szczęście. Odpowiedź padła taka 
	jakiej 
	się spodziewałem – oczywiście być mądrą. A mnie się wydaje, że ci co mają 
	szczęście 
	w życiu wychodzą znacznie lepiej. 
	 
	Pewną grupę pacjentów w mojej praktyce stanowią przypadki z tzw. „AUTOPAC 
	(Ubezpieczenia samochodowe w prowincji Manitoba) - czyli urazy doznane na 
	skutek kolizji na drogach, czyli prościej mówiąc obrażeń doznanych w 
	wypadkach 
	samochodowych. Kilka lat temu zmieniono znacznie zasady gry w tym 
	przedsiębiorstwie 
	państwowym. Obecnie oczywiście poszkodowanego się leczy, ale generalne 
	zadanie 
	jest bardzo proste, aby jak najszybciej pacjent zaczął pracować w pełnym 
	wymiarze 
	godzin lub tzw. systemie systematycznego zwiększania godzin pracy i 
	przysposobienia 
	chorego do pełnego wymiaru pracy. Oczywiście pracuje nad tym ogromna liczba 
	„poganiaczy”, oraz fizjoterapeutów, którzy bardziej poszkodowanym pacjentom 
	prawie 
	na siłę udowadniają ich zdolność do pracy. 
	Oczywiście wśród poszkodowanych znajdują się też tzw. „obiboki”, których 
	planowane akcje chorobowe są udaremniane. 
	W poprzednim okresie działalności „AUTOPAC” 
	każdy z poszkodowanych miał 
	prawo do odszkodowania, które zależało od ilości wizyt lekarskich, 
	konsultacji 
	specjalistów, czy też ilości fi zjoterapii. W tamtej sytuacji pacjenci 
	przeciągali 
	leczenie i prawie nigdy nie wracali do zdrowia. Uzdrawiała ich jednak dość 
	szybko 
	suma pieniężna, która ich satysfakcjonowała, a którą mogli po prostu 
	wynegocjować z przedstawicielem „AUTOPAC”. 
	Wtedy miałem bardzo dużą ilość takich pacjentów oraz listów, które czasami 
	pisałem 
	z obrzydzeniem. Wydaje mi się, że w poprzednim okresie sumy łożone z racji 
	takiej 
	działalności były ogromne i zmalały obecnie kiedy wdrożono nowe zasady. 
	Pomimo 
	wszystko płacimy corocznie coraz więcej na ubezpieczenia samochodowe, bo 
	każdego 
	roku nasz „AUTOPAC” jest coraz uboższy. 
	Drugą dość liczną grupą w mojej praktyce były i są przypadki z tzw. WCB 
	czyli 
	jak wcześniej wspominałem urazów doznanych w trakcie pracy. W tym państwowym 
	przedsiębiorstwie również coraz częściej brakuje pieniędzy, a z drugiej 
	strony ilość 
	zatrudnionych biurokratów ulega zwiększeniu z roku na rok. Oczywiście i tu 
	dąży się 
	do tego, aby poszkodowany jak najszybciej powrócił na swe miejsce 
	zatrudnienia. 
	Metody są dość różne, a czasami dość drastyczne. 
	 
	Leczyłem kiedyś trzydziesto-dwuletniego pacjenta, który prawie od 
	dzieciństwa 
	rozpoczął pracę na budowach. Do jego podstawowych umiejętności należało 
	dźwiganie 
	materiałów budowlanych i od czasu do czasu używanie młotka. 
	Zwykłe bóle pleców po dźwignięciu ciężkich drzwi, które nie ustępowały 
	po leczeniu okazały się bardzo zaawansowaną chorobą kręgosłupa 
	krzyżowolędżwiowego. 
	Komputerowe badanie kręgosłupa wykazało daleko posunięte zmiany 
	artretyczne, oraz bardzo daleko zaawansowaną dyskopatię na wszystkich 
	poziomach tej 
	okolicy kręgosłupa. Moim zdaniem ten młody człowiek powinien być 
	przetrenowany 
	i przystosowany do innego zawodu i z takim wnioskiem wystąpiłem. 
	Po kilku dniach mój pacjent zgłosił się z przerażeniem pokazując mi pismo, w 
	którym 
	wyraźnie zaznaczono, że za zmiany typu zwyrodnień artretycznych ta 
	instytucja nie 
	bierze żadnej odpowiedzialności. Dyskutowałem ten przypadek z lekarzem 
	pracującym 
	w tej instytucji starając się go przekonać, że nastąpiła pomyłka i 
	krzywdząca decyzja 
	dotycząca tego młodego człowieka. Dyskusja była dość uprzejma i przyznano mu 
	sześciotygodniową fizjoterapię, celem wzmocnienia mięśni kręgosłupa po czym 
	pozostawiono go na pastwę losu. Obserwując przez lata działalność tej 
	instytucji 
	wyraźnie widać, że nastąpiły tam daleko posunięte zmiany. 
	Myślę, że te ograniczenia wiążą się z brakiem funduszy i zarazem 
	zwiększającą się 
	liczbą poszkodowanych, którzy z takich świadczeń chcą korzystać Na początku 
	mojej 
	kariery miałem przyjemność czy też później obowiązek leczenia młodego 
	inżyniera 
	z Polski, który pracując na budowie w drugim miesiącu swojego pobytu w 
	Kanadzie 
	doznał urazu kręgosłupa lędźwiowego, a ściśle mówiąc miał objawy ostrej 
	dyskopatii. 
	Po okresie kilku miesięcy powrócił w pełni do zdrowia. Temu człowiekowi 
	udało 
	się być według mnie pasożytem tego systemu przez sześć okrągłych lat. 
	Nauczył się 
	angielskiego-kończąc wszelkie możliwe kursy, a potem wykorzystując tę 
	znajomość 
	bronił się skutecznie wysyłając skargi do nadrzędnych instytucji, w 
	przypadku gdy 
	instytucja, która mu płaciła robiła coś co było niezgodne z jego wolą. 
	Pozwolono mu 
	nawet na kilka kursów uniwersyteckich, które mu pomogły w nostryfikacji 
	dyplomu 
	inżyniera. Płacono mu nawet przez następny rok po nostryfikacji, aby znalazł 
	pracę, 
	której wcale nie szukał. Po sześciu latach lenistwa naprawdę trudno wdrożyć 
	się do pracy. 
	 
	Zabawnym było słuchać opowiadania pewnej Polki, której brat w Edmonton 
	doznał 
	urazu kręgosłupa i w konsekwencji objawów ostrej dyskopatii. Był leczony fi 
	zjoterapią 
	i zaliczył kilka wizyt w gabinecie chiropraktora (odpowiednik polskiego 
	kręglarza z tą 
	różnicą, że ten ostatni ma wykształcenie uniwersyteckie, leczy wszystko co w 
	medycynie 
	możliwe, a tego typu „kliniki” znajdują się prawie na każdym rogu ulicy), 
	które mu 
	nie przyniosły żadnej poprawy. Zdecydował się na wyjazd do Polski, gdzie 
	skorzystał 
	z pomocy polskiego kręglarza na zabitej polskiej wsi za jedyne pięćdziesiąt 
	złotych. 
	Zabiegi okazały się bardzo skuteczne i zdrowy powrócił do Edmonton. Po 
	powrocie 
	tamtejszy chiropraktor życzył sobie raz jeszcze go zbadać i zastosował 
	manipulację, 
	po których nasze biedaczysko poczuło się podobnie jak przed wyjazdem do 
	kraju. Tym 
	razem nie mówiąc nikomu powrócił do Polski i ponownie poddał się sztuce 
	kręglarza. 
	Powrócił do swej pracy i odmówił wizyty u chiropraktora. 
	 
	Pacjentka podała mi adres tego kręglarza, gdyby ktoś w Kanadzie znalazł się 
	w podobnej sytuacji. Ktoś by powiedział, że w to jest naprawdę trudno 
	uwierzyć. 
	Ta sama pacjentka, która opowiadała o bracie, doznała przed laty urazu 
	prawego 
	przedramienia, pracując w fabryce przy naciąganiu czapeczek dziecięcych. 
	Zgłosiła 
	się do mnie z objawami sugerującymi zapalenie ścięgien oraz torebki stawowej 
	nadgarstka. Zacząłem ją leczyć doustnymi środkami przeciwzapalnymi oraz fi 
	zjoterapią. 
	Wykonałem też jedno albo może najwyżej dwa wstrzyknięcia sterydów w okolice 
	prawego nadgarstka uzyskując niewielką poprawę zaraz po zastrzyku. Pacjentka 
	spędziła setki godzin na fizjoterapii i w konsekwencji nie nastąpiła żadna 
	poprawa, 
	a na domiar złego staw nadgarstkowy usztywnił się bardzo znacznie i można 
	było 
	zaobserwować wyraźne zaniki mięśniowe przedramienia. Pacjentka została 
	poddana 
	badaniom diagnostycznym typu magnetycznego rezonansu (zdjęcie o wiele 
	bardziej 
	dokładne niż badanie komputerowe), oraz wysłana do sławy ortopedycznej w 
	Calgary, 
	który po zbadaniu rozłożył ręce i odesłał ją z jakimiś tam wnioskami dla fi 
	zjoterapeutów. 
	Myślę, że ta chora do dzisiaj miałaby sztywną rękę, gdyby nie przypadek, że 
	jej siostra 
	jest żoną oficera w WAM- ie w Warszawie. 
	Ponieważ zwierzyła się ze swoich kłopotów siostrze, ta ostatnia natychmiast 
	i na 
	szczęście zaprosiła ją do Warszawy i umieściła w szpitalu wojskowym, gdzie w 
	ogólnym 
	uśpieniu dokonano uruchomienia usztywnionego stawu i poddano 
	dwu-tygodniowemu 
	leczeniu fi zjoterapeutycznemu. Pacjentka powróciła z pełną sprawnością 
	prawego 
	nadgarstka. Ja sam oglądałem to przedramię z podziwem, że w tak krótkim 
	czasie 
	nastąpiło pełne wyleczenie, bo ta ostatnia jest ciągle moją pacjentką i jak 
	dotychczas 
	nigdy nie zdarzyło jej się narzekać na problemy związane z przedramieniem, 
	mimo, 
	że pracuje teraz w domu starców i bardzo często wykonuje tam różne ciężkie 
	prace 
	fizyczne. Myślę, że nasze 
	polskie tradycje fi zjoterapeutyczne znacznie przewyższają zdolności 
	i wiedzę równorzędnych jednostek kanadyjskich. Hierarchia fi zjoterapeuty w 
	Kanadzie jest dość wysoka, bo wiążą się z tym wysokie zarobki. 
	Sama praca oparta jest jednak na pewnego rodzaju schemacie działania. Masaż 
	leczniczy dopiero od niedawna raczkuje i został uznany za formę leczniczą, 
	za to masaż 
	seksualny jest w tym młodym kraju historią. Kliniki fi zjoterapeutyczne 
	można spotkać 
	wszędzie w większych centrach handlowych i wśród lekarzy istnieje tradycja 
	wysyłania 
	pacjentów do takich miejsc, zwłaszcza, gdy to dotyczy chorych z urazami w 
	pracy czy 
	też w wypadkach samochodowych. Gorzej jednak jest z poprawą stanu chorych. 
	 
	Drugą liczną grupą „profesjonalistów” są chiropraktorzy - tych można spotkać 
	wszędzie na każdym rogu ulicy i leczą dosłownie wszystko, „wciskając” 
	pacjentom 
	czasami bzdurne teorie dotyczące ich chorób. Osobiście nie mam nic przeciwko 
	tej 
	grupie i uważam, że dobry chiropraktor jest w stanie pomóc ludziom w pewnych 
	schorzeniach. 
	Według mnie ci fachowcy powinni należeć i pracować w grupach 
	konsultacyjnoroboczych 
	wraz z ortopedami, oraz fi zjoterapeutami. 
	Kilka dni temu przybył do mojego gabinetu 
	człowiek pięćdziesięcioletni prosząc 
	mnie abym przyjął go do mojej praktyki. Po krótkiej chwili poinformował 
	mnie, że 
	jestem jego ziomkiem. W pewnym momencie zapytał mnie: 
	 
	„Czy nigdy pan o mnie nie słyszał?” - zdziwiony odpowiedziałem 
	naiwnie: 
	 
	„Nie” On zaczął 
	kontynuować- 
	 
	„Bo widzi pan miałem kłopoty z WCB (Workers Compensation Board) i oni 
	doprowadzili mnie do takiego stanu, że któregoś dnia zabrałem ze sobą 
	replikę 
	pistoletu i poszedłem do tego urzędu, przyłożyłem jednemu z „urzędasów” do 
	głowy 
	i domagałem się aby teraz powiedział całą prawdę dotyczącą mojej sprawy.” 
	Ponieważ zauważył moje zaniepokojenie, roześmiał 
	się i powiedział do mnie: 
	 
	„Niech się pan nie obawia, ja tylko zrobiłem to aby usłyszeć prawdę. 
	Odsiedziałem za to ale mam satysfakcję.” - dodał już ciszej. 
	Po czym już głośniej: 
	 
	„Konsultowano mnie psychiatryczne ale dano mi już spokój bo nawet tydzień 
	temu wróciłem z kraju, do którego pozwolono mi legalnie wyjechać.” 
	 
	Samo życie na obczyźnie - pomyślałem. Nie byłem w stanie ocenić 
	dokładnie stanu 
	psychicznego tego człowieka, ponieważ widziałem go i rozmawiałem z nim 
	dosłownie kilka minut, ale generalnie wydaje mi się, że ilość odchyleń 
	psychiatrycznych wśród 
	emigrantów jest dość znacznie wyższa w porównaniu z taką samą grupą ludzką 
	w kraju. 
	Może w tej sprawie się mylę ,zwłaszcza, że wypowiadam się o grupie , której 
	sam 
	jestem członkiem. 
	Kilka lat temu zdesperowany pacjent, który został odrzucony z dalszego 
	leczenia 
	i opieki przez WCB zastrzelił się na parkingu tej instytucji. To nie był 
	Polak. Natomiast 
	obecnie leczę czterdziestoczteroletniego Polaka, który w desperacji jest w 
	stanie 
	coś takiego popełnić. Przyjechał do Kanady około piętnastu lat temu i od 
	przeszło 
	dziesięciu pracował używając w pracy narzędzie typu młota pneumatycznego. 
	Zaczął 
	odczuwać dolegliwości zespołu cieśni prawego nadgarstka, a więc bólu w 
	nadgarstku 
	oraz silnych drętwień palców prawej ręki. W badaniu rentgenowskim prawego 
	nadgarstka stwierdzono obecność dość zaawansowanych zmian artretycznych, co 
	w pierwszym momencie dyskwalifi kowało go do dalszego leczenia i opieki 
	przez 
	WCB. Mimo wszystko udało mu się „przeskoczyć” tę barierę. Wykonano badania 
	przewodnictwa nerwowego i zakwalifi kowano go do zabiegu chirurgicznego, 
	który 
	wykonał chirurg plastyk. Jednak zabieg operacyjny nie wypadł najlepiej i tu 
	zaczęły się 
	problemy. Pacjent otrzymał listy informujące go, że w jego przypadku WCB nie 
	ponosi 
	odpowiedzialności za jego wyleczenie ponieważ znaleziono dość zaawansowane 
	zmiany 
	artretyczne, które najprawdopodobniej nastąpiły w wyniku oparzenia smołą 
	pogazową 
	przed przybyciem do Kanady. Pacjent zaczął się odwoływać od tych wniosków i 
	przy 
	pomocy adwokata udało mu się ciągle pozostać pod skrzydłami WCB. I tu WCB 
	postanowił użyć wypróbowanych metod, czyli złapania delikwenta na tzw. 
	gorącym 
	uczynku. Ten gorący uczynek to miała być praca fi zyczna z używaniem prawego 
	przedramienia. Wynajęto kamerzystę, który nie tylko jeździł za nim po 
	zakupy, ale 
	również fi lmował go w jego własnym mieszkaniu. Ponieważ mieszkanie 
	znajdowało 
	się na pierwszym piętrze to kamerzysta usadowił się na drzewie dokładnie na 
	przeciwko 
	jego okna, wykonując skrupulatnie swoje obowiązki. Ponieważ nasz pacjent od 
	czasu 
	do czasu posługiwał się bolącą ręką więc zakwestionowano mu z tego powodu 
	prawo 
	do leczenia w ramach WCB. Pacjent wraz z rodziną po obejrzeniu kasety 
	kamerzysty 
	doznał pewnego rodzaju szoku i dość paranoiczne zaczął reagować nawet na 
	proste 
	i logiczne interpretacje WCB. Nasz chory walczył jak przysłowiowy lew i 
	utrzymał 
	się w szeregach podopiecznych tej instytucji. Po jakimś czasie zaproponowano 
	mu 
	ponowną operację przy użyciu mikroskopu, na którą się zgodził pod warunkiem, 
	że 
	będzie poddany badaniu komisji lekarskiej przed i po operacji. Oczywiście 
	zaznaczył, 
	że nie będzie miał obiekcji jeśli operacja poprawi jego stan ręki, natomiast 
	w przypadku 
	pogorszenia funkcji ręki domagał się odszkodowania. Po paru dyskusjach do 
	operacji 
	jednak nie doszło. A któregoś pięknego upalnego dnia zgłosił się ponownie do 
	kliniki 
	spocony, czerwony na twarzy z podwyższonym ciśnieniem krwi oraz z bólami za 
	mostkiem. Relacjonował mi sprawę dość szybko mając problemy z mową. Okazało 
	się, 
	że otrzymał pismo z WCB, w którym zdecydowano wysłać go do pracy w tym samym 
	zakładzie, ale na inne stanowisko i to na cztery godziny dziennie. Do jego 
	obowiązków 
	należało wyrywanie chwastów dookoła zakładowego budynku używając tylko 
	zdrowej ręki. Tego dnia oprócz objawów nadciśnienia spowodowanego 
	najprawdopodobniej 
	udarem słonecznym rozpoznałem u niego objawy depresji i postanowiłem leczyć 
	go 
	przy pomocy leków antydepresyjnych. Jego prawa ręka była bardzo tkliwa 
	uciskowo 
	w okolicach nadgarstka i kciuka z wyraźnymi zanikami mięśniowymi kłębu 
	kciuka. 
	Nasz ziomek cały czas walczy z tą instytucją ale jego tok myślenia jest 
	coraz bardziej 
	paranoiczny. Paranoja tak się pogłębiła, że zdecydował się przenieść swoją 
	kartotekę 
	do innego lekarza - i proszę sobie wyobrazić, że chyba Kanadyjczyka. W tym 
	przypadku 
	odetchnąłem z ulgą... 
	Niezwykle trudne są wizyty kiedy spotykamy się z matką, ktόrej towarzyszy 
	nastolatka z konkretną dolegliwością jaką są rozlane bóle brzucha. W tym 
	konkretnym 
	przypadku sprawa jest jeszcze bardziej trudna bo rodzina jest pochodzenia 
	polskiego 
	i stara się wychować swoją pociechę zgodnie z naszymi narodowymi tradycjami, 
	a więc w „cnocie”. Zbadałem więc to „dziewczę”- oczywiście tylko jej brzuch 
	i zlokalizowałem dość znaczną bolesność w dolnej lewej stronie brzucha. 
	Zdecydowanie 
	nie stwierdziłem objawόw ostrego brzucha. Rutynowe pytania typu stosunek 
	płciowy 
	czy też przebycie chorόb wenerycznych były dość ostro negowane przez 
	delikwentkę. 
	Czy badanie ginekologiczne dałoby mi odpowiedź, myślę że nie, ale powinienem 
	je 
	wykonać. Tego nie zrobiłem. Wiedziałem, że dziewczyna powinna być poddana 
	badaniu 
	ultrasonografi cznemu brzucha oraz krwi na leukocytozę. Ponieważ było 
	piątkowe 
	popołudnie, skierowałem ją na badanie krwi i zaleciłem wizytę w szpitalu w 
	przypadku 
	gdyby dolegliwości brzuszne uległy zaostrzeniu. Otrzymałem badanie 
	leukocytozy, 
	ktόre było normalne, a rano w poniedziałek wynik badania ultrasonografi 
	cznego 
	brzucha, w ktόrym wyraźnie podejrzewano o lewostronną ciążę pozamaciczną. 
	Byłem przekonany, że wynik dotarł do mnie i ja mam za zadanie i obowiązek w 
	jak 
	najszybszym tempie ten problem rozwiązać. Ponieważ był to w tym dniu 
	najbardziej 
	ważny problem, postanowiłem zacząć od niego. 
	Trzeba poszukać delikwentki i jej rodzicόw, trafi łem na ojca i dość 
	powierzchownie 
	oznajmiłem mu o prawdopodobnej i niebezpiecznej przyczynie bόlόw brzucha u 
	jego 
	dziecka. Poprosiłem więc o jak najszybszy kontakt matki i cόrki ze mną. 
	Cόrka przybyła 
	znacznie wcześniej, oznajmiając mi, że jest pod kontrolą ginekologa i już 
	otrzymuje 
	zastrzyki, ktόre mają zapobiec pęknięciu ciąży pozamacicznej i jej 
	zlikwidowaniu. 
	Oświadczyłem jej, że ja nic o tym nie wiem, a moja reakcja jest wywołana 
	przysłanym 
	mi przez szpital wynikiem badania ultrasonografi cznego. Oznajmiłem jej, że 
	pęknięta 
	ciąża maciczna to może być śmiertelne skrwawienie delikwentki do brzucha i 
	dlatego 
	taka była moja natychmiastowa reakcja. Ona tego słuchała i przerywała moje 
	wywody 
	wtrącając kilkakrotnie zdanie: 
	 
	„Ale to miało być Confi dential” - tajne. 
	Poczułem, że znalazłem się w pułapce ofsajdowej- 
	przez moment pomyślałem 
	o nowych kłopotach i listach z Colleage. 
	Rozmyślając co z tym fantem robić, nagle 
	usłyszałem głos dziewczyny: 
	 
	„Czy może Pan poinformować rodzicόw, że nastąpiła pomyłka?” 
	 
	„Proszę im powiedzieć, że to była cysta.” 
	 
	Popatrzyłem na nią i zgodziłem się na konspirację, czyli kłamstwo. Rodzice 
	odetchnęli z ulgą, a cόrka ciągle według nich była cnotliwa. Matka zapytała 
	mnie na 
	koniec czy ta cysta u cόrki nie będzie dawać jakichkolwiek problemόw w 
	przyszłości. 
	Odpowiedziałem stanowczo, że nie jestem w stanie tego przewidzieć.  |