Czas mijał dość szybko, ale po
upływie miesiąca coś dziwnego zaczęło się dziać
z moim zdrowiem. Po pracy byłem bardziej zmęczony niż zwykle, nogi stawały
się
cięższe i odmawiały posłuszeństwa pod koniec dnia pracy. Zdecydowałem się na
pełne
badania laboratoryjne oraz zdjęcie kręgosłupa lędżwiowo-krzyżowego. Pomimo
decyzji
ciągle odwlekałem dzień badań.
Kiedyś wyciąłem z gazety poniższe zdanie, które umieściłem na tablicy i w
trakcie
mojej pracy czytałem niejednokrotnie:
„DOCTORS DIE FROM THE SAME DISEASES AS THE REST OF THE
POPULATION... BUT THEY DIE YOUNGER THAN THE AVERAGE LIFE
EXPECTA NCY.”
Doktorzy umierają na takie same
choroby jak reszta społeczeństwa z tą tylko różnicą,
że umierają wcześniej niż przeciętna długość życia społeczeństwa. Czytałem
to zdanie
kilkakrotnie i wreszcie zrozumiałem w pełni jego sens, dopiero teraz kiedy
coś zaczęło
się dziać w moim organizmie.
Po badaniu krwi niespokojnie oczekiwałem na wyniki. Wreszcie przyszły i w to
co zobaczyłem było mi trudno uwierzyć. Miałem podwyższony cukier we krwi,
oraz
badanie specyficznego antygenu prostaty przekraczało znacznie wartości
normalne.
Momentalnie skojarzyłem sobie ten wynik z moimi bólami kręgosłupa i diagnoza
była
już gotowa. Powtarzałem:
„Czy to aby może być prawdopodobne abym miał raka prostaty z przerzutami
do kręgosłupa?”
Dokładnie wiedziałem co powinienem robić z pacjentem z podobnymi wynikami,
ale byłem prawie bezradny we własnym przypadku. Kilka dni miałem swego
rodzaju
gonitwę myśli. Zadawałem sobie pytania, na które albo miałem gotową
odpowiedź albo
próbowałem odpowiedzieć.
Oczywiście problem prostaty nurtował mnie bardziej, ale o cukrzycy też
myślałem
z dozą niepokoju. Trudno było mi w to uwierzyć, ponieważ nie byłem otyły,
trochę
ćwiczyłem a w mojej rodzinie nikt na cukrzycę nie chorował.
I wtedy pomyślałem sobie o dziadku, który zginął w obozie koncentracyjnym,
a którego nigdy nie poznałem. Kiedy tak rozmyślałem zadzwoniła koleżanka
po„fachu”
z jakimiś tam pytaniami zawodowymi. Wiedziałem, że muszę z kimś podzielić
się
moimi obiekcjami i problemami.
Opowiedziałem jej o moich dolegliwościach oraz otrzymanych wynikach i muszę
przyznać, że wtedy oczekiwałem od niej zupełnie innej rady. Zamiast tego
usłyszałem
lakonicznie wypowiedziane zdanie:
„Wiesz to może być możliwe.” - po którym chciało mi się krzyczeć i negować
że:
„Nie ma takiej możliwości.”
Po krótkim milczeniu dodała:
„Wiesz, ale nie martw się, bo to wszystko da się leczyć.”
Słuchałem jednocześnie myśląc o jakich to bredniach ona opowiada.
Kontynuowała dalej:
„Mam obecnie pacjenta, który ma 83 lata , został zdiagnozowany z rakiem
prostaty i licznymi przerzutami do kości i po okresie ośmiomiesięcznego
leczenia estrogenami jest wyleczony. Zmiany kostne się cofnęły a poziom
specyfi cznego
antygenu powrócił do normy. Jedyna tylko wada tego, że terapia jest bardzo
kosztowna i on płaci około trzy tysiące dolarów miesięcznie.”
Po czym dodała:
„Nie martw się, nawet gdyby to było to istnieje skuteczne leczenie tego
raka.”
Podziękowałem, ale jak najszybciej chciałem przerwać tę rozmowę, bo
doskonale
zdawałem sobie sprawę, że taka diagnoza w moim wieku to po prostu wyrok
śmierci.
Sytuacja ulega znacznemu złagodzeniu jeśli mężczyzna ma raka prostaty nawet
z przerzutami do kości po osiemdziesiątym roku życia.
Podobnie też wygląda sprawa rokowania u pacjentek z rakiem jajnika. Młoda
kobieta,
u której to rozpoznanie postawiono musi się liczyć ze śmiercią w okresie
jednego do
trzech lat-u starszej osoby ten złośliwy nowotwór ma trochę łagodniejszy
przebieg.
Miałem osiemdziesięciodwuletnią pacjentkę z bardzo burzliwą wstępną fazą
obustronnego raka jajników z objawami wodobrzusza i obustronnego płynu
opłucnowego, która podjęła dość skuteczną walkę z tym rakiem i przeżyła
jeszcze
cztery lata po trzech seriach radioterapii oraz chemioterapii.
No cóż , nie pozostało nic innego jak odkryć „przyłbicę” i znaleźć przyczynę
tych
bólów w kręgosłupie.
Byłem zdecydowany na wszystko i poszedłem na badanie rentgenowskie. Ponieważ
robiłem te zdjęcia w zaprzyjaźnionym gabinecie rentgenowskim to mogłem je
zaraz
obejrzeć po ich wywołaniu. Dostrzegłem, że na zdjęciach jest bardzo dużo
zmian
radiologicznych w dolnym odcinku kręgosłupa krzyżowego, ale ku mojej uldze
nie
widziałem żadnych charakterystycznych przerzutów nowotworowych do kości.
Jednak
wnioski pozostawiłem radiologowi, na którego odpowiedź czekałem następne dwa
dni. Wyrok był znacznie łagodniejszy chociaż ciągle srogi. Daleko posunięte
zmiany
artretyczne, przewlekłe dyskopatie, oraz biorąc po uwagę objawy kliniczne
możliwość
ucisku nerwów przez uszkodzone dyski. Ponieważ dolegliwości bólowe,
pieczenia oraz
parestezję miały miejsce w obu kończynach dolnych z bardziej nasilonymi
objawami
po stronie prawej patrzyłem na wynik, w który trudno mi było uwierzyć, a
jednak kiedy
przeanalizowałem moje życie mogłem go uznać za całkiem możliwy.
Kiedy pokazałem ten wynik jednemu z kolegów lekarzy ten ostatni zapytał mnie
po prostu:
„Czy ty byłeś lekarzem czy też przysłowiowym „robolem”?
Zacząłem oglądać swoje życie jak jeszcze raz oglądany, ale zapomniany fi lm.
Pamiętam długie marszruty z plecakami w wojsku, ćwiczenia wojskowe i skoki,
oraz podnoszenia ciężarów.
Wykonywałem to wszystko dość sumiennie nigdy się nie oszczędzając, a do tego
wszelkiego rodzaju nauki przed-egzaminacyjne odbywałem zawsze w pozycji
chodzącej. Przypomniałem sobie, że jako młody lekarz zacząłem odczuwać
dziwne
dolegliwości typu pieczeń, mrowień na obu kończynach, które niespodziewanie
pojawiały się i równie nagle ustępowały.
Pieczenia prawego uda miały najczęściej miejsce, gdy stałem zbyt długo w
tramwaju.
Do dnia dzisiejszego ta okolica już nie piecze, ale pozostało dość znaczne
obniżenie
czucia powierzchniowego. W tym czasie pracowałem dodatkowo w domu dla
przewlekle
chorych, gdzie około siedemdziesiąt procent pacjentów to byli chorzy ze
stwardnieniem
rozsianym. Większość z nich na wózkach inwalidzkich lub uwięzionych w
bezruchu
we własnych łóżkach. Prawie wszyscy byli to ludzie młodzi, którym raczej
dość trudno
było dożyć do starości z uwagi na problemy leczenia tej choroby w tym
czasie.
Żal było mi tych ludzi, ale im dłużej rozmawiałem z nimi to wydawało mi się,
że
problemy, które ja wtedy miałem były bardzo zbliżone do ich wstępnych
dolegliwości
przed rozwinięciem całego obrazu choroby.
Wiadomą rzeczą jest, że dolegliwości w tej chorobie są rozsiane i dość
rozmaite,
ale w grupie, która bezradnie spoczywała w łóżkach, ich problemy bardzo
znacznie
pokrywały się z moimi.
Zapytałem kiedyś mojego kolegę neurologa co on sądzi o moich
dolegliwościach.
Oczywiście zrobiłem zdjęcie kręgosłupa i on zinterpretował je następująco -
mój
kręgosłup jest znacznie zrotowany, co przy takim układzie może czasami
powodować
uciski na nerwy na różnych jego odcinkach.
Mimo, że teraz po latach tę diagnozę uważam za bzdurną to wtedy ją bardzo
szybko
zaadaptowałem i przestałem myśleć o stwardnieniu rozsianym. Oczywiście nie
mieliśmy
też wtedy badań komputerowych, czy też magnetycznego rezonansu..
Aby dokładniej wypowiedzieć się o moich problemach kręgosłupowych powinienem
zostać skierowany na takie właśnie badanie.
Ale w tym czasie na to badanie oczekiwało się przeciętnie od 6 do 8
miesięcy,
a na jakąkolwiek protekcję w tym kraju nie mogłem specjalnie liczyć.
Niespodziewanie
jednak pomogła mi lekarka polskiego pochodzenia, która pracowała w
Instytucie
Rakowym i miała na co dzień kontakt z radiologami, co oczywiście wpłynęło na
to, że
badanie zostało załatwione w dość krótkim czasie.
Przerzutów nowotworowych nie było, ale za to od zmian artretycznych aż się
roiło
i do tego w dolnym odcinku kręgosłupa - dwa uwypuklone dyski na dwóch
poziomach
i w odwrotnych kierunkach, dające te objawy neurologiczne w obydwu
kończynach.
Nie było się z czego cieszyć, ale zdecydowanie było to lepsze od przerzutów
nowotworowych do tego odcinka kręgosłupa.
Ponieważ lekarka ta uważała, że moje parestezję w kończyna dolnych są
wynikiem nie
sprecyzowanych zaburzeń w przewodnictwie nerwowym w trakcie pierwszego
badania
zdecydowała również skierować mnie na badanie przewodnictwa nerwowego w obu
kończynach dolnych. Po badaniu rezonansu magnetycznego kiedy znałem jego
wynik
przyczyna była dość jasna, ale ja uznałem, że mogłoby być swego rodzaju
nietaktem
w stosunku do życzliwej mi koleżanki, gdybym z tego badania zrezygnował.
Nigdy nie widziałem takiego badania i wyobrażałem sobie, że badający lekarz
na różnych poziomach kończyny będzie przytwierdzał elektrody i po włączeniu
impulsów
sprawdzał jakie jest przewodnictwo nerwowe. Z grubsza to się pokrywało, z tą
tylko
różnicą, że zamiast elektrod ten ostatni wbijał po prostu igły do których
podłączał
elektrody. Lekarzem był neurolog na którego wykłady szkoleniowe uczęszczałem
i który rozpoznał mnie jako lekarza praktykującego w medycynie ogólnej.
Przyznam
szczerze, że były to pierwsze w moim życiu tortury medyczne, kiedy to
znalazłem się
w roli pacjenta.
Wbijane igły były bardzo bolesne, ale szczytem bolesności były podeszwy,
w których ten ostatni umieścił aż sześć igieł.
Odetchnąłem z ulgą kiedy zakończył badanie. Zacząłem się ubierać natomiast
on
pochylił się nad wykresem coś tam odczytując.
Kiedy spojrzałem na swoje nogi zobaczyłem, że w większości punkty nakłuć
mniej
czy bardziej krwawią. Stanąłem bezradnie czekając, że może mój neurolog
odwróci
się w moją stronę i da mi coś aby obetrzeć strużki krwi, lub zakleić
krwawiące miejsca
przylepcem z opatrunkiem.
Moje oczekiwanie jednak się bardzo przedłużało i nieśmiało zakasłałem. Wtedy
on
odwrócił się spojrzał na mnie i dość stanowczo powiedział:
„Ja już z tobą to badanie zakończyłem.”
Poczułem się dość dziwnie, ale nie pozostało mi nic innego do zrobienia jak
założyć
spodnie na zakrwawione nogi i opuścić gabinet. Zdałem sobie po raz pierwszy
sprawę
z tego, że być pacjentem, a do tego chorym człowiekiem to nie jest wcale
łatwa sprawa.
Etyka zawodowa i koleżeńska istnieje chyba w tym kraju u bardzo niewielu
lekarzy.
Hierarchia zawodowa specjalistów jest w Kanadzie dużo wyższa niż generalnie
praktykującego lekarza, ponieważ wiążą się z tym inne, wyższe zarobki. Ci
ostatni
wyrażają swoje uprzejme podziękowania za wysłanego pacjenta, ponieważ taka
jest tu
w tym kraju tradycja i my im tych pacjentów dostarczamy.
Wynik był negatywny i po jego otrzymaniu bardzo żałowałem, że w tym badaniu
uczestniczyłem, ale było już za późno. Za to teraz wiem jak to badanie
wygląda
i wysyłam na nie pacjentów kiedy to naprawdę jest konieczne.
A teraz już wiem dlaczego mam bóle kręgosłupa i dziwne zmieniające się
parestezje
w obu kończynach dolnych - ale co z tym robić dalej?
Czy cierpieć świadomie jest lepiej?
Chyba tak bo znając przyczynę można ją leczyć i tak zdecydowałem, że poddam
się zabiegowi operacyjnemu. Ale w moim przypadku ta decyzja nie należała do
mnie,
zadecydował specjalista ortopeda, który zdyskwalifikował moje problemy
nadające się na korekcję chirurgiczną. Musiałem się z tym pogodzić bo
uznałem, że chyba on wie
lepiej, chociaż ja pozostanę cierpiącym.
Jeden problem był już za mną, albo ściśle mówiąc przede mną. Teraz kiedy już
wykluczyliśmy przerzuty nowotworowe trzeba coś robić z tą prostatą. Dostałem
się więc
do specjalisty urologa, który zbadał, wysłał jeszcze raz na badanie tego
specyficznego
antygenu i ponieważ wynik okazał się nieco wyższy zdecydował, że musi mnie
skierować na nakłucie prostaty.
Ponieważ ciągle miałem w pamięci wbijane igły w moje podeszwy hasło nakłucia
prostaty wyzwoliło natychmiast zimne, a później gorące poty. Nie czekałem
zbyt długo
na to badanie, które było robione w klinice radiologicznej przez radiologa,
o którym
wiedziałem, że przed kilku laty chorował na raka krtani. Nie wiem dlaczego,
ale jakoś
wierzyłem, że ten lekarz po takich przeżyciach będzie bardziej życzliwy i
przyjacielski
dla kolegi lekarza, u którego podejrzewa się raka prostaty.
Wiedział o tym, że jestem lekarzem i chyba był dość miły. Nie zgodziłem się
z jednym jego stwierdzeniem, w którym powiedział, że prostata jest bardzo
słabo
unerwiona i dlatego przy nakłuciu prawie niebolesna.
Miałem pecha ponieważ moja była dość dobrze unerwiona. Oczywiście przeszło,
minęło i po tygodniu otrzymałem wynik, który negował obecność raka w tym
ważnym
dla mężczyzny gruczole. Jeszcze przez następne dwa tygodnie krwawiłem i
chyba
powinienem się cieszyć z tych wyników, a tu zaczęły się skoki ciśnienia i
jakieś dziwne
pobolewania za mostkiem, które będąc kiedyś szkolącym się kardiologiem w
Polsce
rozpoznałem bezbłędnie. Ponieważ z tymi dolegliwościami byłem bardziej za
„pan
brat”, postanowiłem opanować je bez pomocy kolegów. Zdawałem sobie sprawę,
że to
przecież dopiero początek moich problemów i miałem rację, bo w kilka
miesięcy po
nakłuciu prostaty zaczęły się u mnie problemy z zaparciami, których nagłe
wystąpienie
skojarzone z wiekiem delikwenta było wskazaniem do badania jelita grubego w
kierunku
zmian nowotworowych.
To badanie przeszedłem w miarę gładko, może dlatego, że według lekarza,
który
to badanie wykonywał jelito grube miało dość dobre unerwienie i podał mi
kroplówkę
z dolarganem.
Wynik badania był ujemny na obecność nowotworu czy polipów jelitowych. Mimo
wszystko nie czułem się najlepiej, byłem zmęczony bólami kręgosłupa,
kończyn,
okresowymi uciskami za mostkiem, oraz rozmyślaniem nad tym co mnie dalej
czeka.
Jednym słowem zdawałem sobie z tego sprawę, że moja przyszłość zdrowotna
jest
bardzo niepewna i mglista. Coraz częściej rozmyślałem o porzuceniu pracy nie
widząc
żadnego sensu aby to wszystko na siłę kontynuować. Ale im więcej czasu
upływało
tym bardziej zacząłem adaptować się do nowych warunków życia. Życia, w
którym
towarzysz „ból”, został już zaakceptowany, stał się częścią mojego „ja”-
mojego życia.
Czasami przychodził bunt, który w niczym nie pomagał, nie przynosił żadnej
ulgi,
a wprost przeciwnie dawał tylko rozdrażnienie.
Będąc krytyczny i mając do czynienia z nieszczęściem ludzkim czyli chorobą
na co dzień, zdawałem sobie sprawę, że są dookoła mnie ludzie bardziej
chorzy, czy też
bardziej nieszczęśliwi niż ja. Każdy z nas piastuje swego rodzaju egoizm w
zanadrzu
i dlatego najczęściej zadajemy sobie pytanie:
„Dlaczego właśnie mnie się to przytrafiło?” – często powtarzane prozaiczne
pytanie.
Minęły już cztery lata od momentu rozpoznania problemów z dyskami w moim
kręgosłupie. Czas mija bardzo szybko, a i choroba posuwa się do przodu.
Dzień podobny do następnego bo prawie każdy wita mnie i żegna
bólem.
Zdecydowałem się na powtórzenie komputerowego badania kręgosłupa, ktόre
teraz
dopiero potwierdziło moje wstępne rozpoznanie. Mam nie tylko zmiany
zwyrodnieniowe
w dyskach w dolnym odcinku kręgosłupa ale rόwnież zwężenie kanału kręgowego
i ucisk miernego stopnia na rdzeń kręgowy. Czyli widmo operacji, ktόrej
wyniki
bywają dość rόżne. Jedno jest pewne, że wkrόtce muszę przestać pracować
ponieważ
dolegliwości stają się dość silne już po przepracowaniu pierwszej godziny.
Po kilku
latach takiej walki z bólem zdecydowałem się na operację. Udałem się na
konsultację
do neurochirurga, który po obejrzeniu moich zdjęć i zbadaniu oświadczył mi,
że
niestety nie jestem kandydatem do operacji i poradził ćwiczenia jogi, które
pomagają
jego małżonce, również cierpiącej na schorzenia kręgosłupa. Popatrzyłem na
niego ze
smutkiem i pomyślałem, że sam nie jestem w stanie się zoperować.
Zapytałem sam siebie:
„Co robić w tej sprawie dalej?” |