| 
	 Uczestniczyłem kiedyś w bardzo 
	miłym grudniowym domowym spotkaniu 
	przedstawicieli Polish Canadian Medical Society wraz z ich rodzinami. 
	Spotkałem się 
	wtedy z kilkoma studentami medycyny, których zapraszałem do współpracy ze 
	mną. 
	Jednym z nich był syn gospodarzy, bardzo miły student drugiego roku 
	medycyny. Przez 
	moment obserwowałem go i nie wiem dlaczego pomyślałem sobie, że chciałbym 
	teraz 
	być nim. 
	Miał wszystkie atuty życia - był młody, przystojny, zdrowy i zaczynał swą 
	medyczną karierę. Gdyby była taka możliwość nie zastanawiałbym się nawet 
	przez 
	chwilę i zdecydował na jego przyszły los. Ta rozważanie powróciło kiedy parę 
	miesięcy 
	później stałem w kościele patrząc na zamkniętą trumnę, w której ten młody 
	człowiek 
	spoczywał. 
	Tragiczna śmierć w płomieniach domu wstrząsnęła całą polską społecznością. 
	Pozostała po nim chlubnie założona przez jego rodziców fundacja, która w 
	niedalekiej 
	przyszłości nagrodzi najlepszego studenta uczelni za jego osiągnięcia. 
	Dużo poświęcałem czasu myśląc o 
	mojej przyszłości. Postanowiłem nieco zwolnić 
	tempo mojej pracy i również zmienić jej miejsce. 
	Wybrałem klinikę na tej samej ulicy ale w znacznie bardziej „cywilizowanej” 
	części 
	miasta. Teraz z perspektywy uważam, że powinienem to zrobić znacznie 
	wcześniej. 
	Dolegliwości moje nie opuszczały mnie, towarzyszyły mi zarówno w ciągu dnia 
	i nocy. 
	Jedynym pozytywnym aspektem tej sprawy było to, że byłem bardziej 
	wyrozumiały 
	i cierpliwy w stosunku do pacjentów. 
	Rozumiejąc ich cierpienie, pomagając akceptować ich własny ból, byłem im 
	bliższy, 
	ponieważ byłem symbolem zarówno swojego jak i ich bólu czy problemów. 
	Czasami 
	wydaje mi się, że każdy lekarz powinien zetknąć się aktywnie z większą czy 
	mniejszą 
	dozą cierpienia ludzkiego, aby stał się człowiekiem i jednocześnie lekarzem. 
	Czasami 
	stajemy na piedestale, wykonujemy pracę lekarza odgradzając się służbową 
	barierą 
	od potrzebującego nas pacjenta. Dolegliwości jednak nasilały się do tego 
	stopnia, że 
	w dniach, w ktόrych musiałem pracować bardziej energicznie lub kiedy 
	jednocześnie 
	towarzyszył temu jakiś stres już po dwόch godzinach pracy byłem niezdolny do 
	jej 
	kontynuowania. Przerażało mnie to bo moje plany nieco rόżniły się od 
	możliwości. 
	Coraz częściej zadawałem sobie pytanie czy znajdę kogoś kto zechce mnie 
	teraz 
	zoperować i czy aby po operacji nie będzie gorzej. W takich momentach 
	pocieszałem 
	sam siebie, że przecież mogę dostrzec wokόł siebie ludzi, ktόrych stan 
	zdrowia jest 
	znacznie gorszy od mojego. Spotykam na co dzień ludzi, ktόrzy czy chcą czy 
	też nie 
	muszą odejść z tego świata. 
	Dla większości jest to straszna niespodzianka, dla kilku wybawienie. Zawsze 
	podziwiałem dobrze wyglądającego pana w wieku 84 lata, ktόry od czasu do 
	czasu 
	sprawdzał tylko swόj stan zdrowia. Pewnego dnia odwiedził mnie z taką 
	pospolitą 
	dolegliwością jaką są bόle brzucha. 
	Badaniem brzucha nie stwierdziłem, żadnych odchyleń, ale skierowałem go na 
	badanie ultrasonograficzne brzucha. Po tygodniu wynik sugerujący raka 
	trzustki 
	z przerzutami do wątroby, ktόry potwierdziłem badaniem komputerowym brzucha. 
	Kiedy dyskutowałem z pacjentem tę diagnozę, czyli wyrok śmierci, on dość 
	sceptycznie to przyjął i dla samoobrony dodał: 
	 
	„Wie pan doktorze ja nie sądzę, że w moim wieku jeszcze można dostać raka 
	trzustki.” 
	 
	Spojrzałem na niego dość zaskoczony tym stwierdzeniem, ale pozostawiłem to 
	bez 
	komentarza. 
	Załatwiłem mu spotkanie z lekarzem chorόb nowotworowych i pożegnałem go. 
	W kilka tygodni pόźniej tego samego pacjenta przyprowadziły dwie panie - 
	jedną 
	z nich znałem bo była rόwnież moją pacjentką i zawsze mu towarzyszyła, a 
	więc była 
	jego towarzyszką życia choć około czternastu lat młodsza. Zaskoczyła mnie 
	zmiana 
	jaka nastąpiła u tego człowieka - był smutny, przygnębiony i słaniał się na 
	nogach. Obie 
	panie przekrzykiwały się nawzajem, kierując te wezwania w moją stronę: 
	„Panie doktorze, on jest sam, 
	nic nie je, trzeba coś z tym zrobić.” 
	 
	Popatrzyłem smutno na niego, był milczący, ze zwieszoną głową jakby 
	czekający 
	na ten wyrok. 
	Zapytałem więc pierwszej pani kim ona jest dla niego-odpowiedziała 
	pośpiesznie: 
	 
	„Ja jestem znajomą.”- ale jakby wyczuła moją intencję i następne moje 
	pytanie, 
	ktόre chciałem zadać: 
	 
	„A ta pani jest jego żoną?” 
	 
	Druga pani zareagowała natychmiast: 
	 
	„Ale, ale, ja wyjeżdżam do Polski.” 
	 
	Poprosiłem tę panią do drugiego pokoju i dodałem: 
	 
	Czy zdaje sobie pani sprawę, że ten człowiek umiera? - zapadło 
	milczenie, nie 
	otrzymałem żadnej odpowiedzi. 
	W kilka miesięcy później ta sama pani odwiedziła moją klinikę w towarzystwie 
	następnego starszego towarzysza życia... 
	Jestem wstrząśnięty chorobą młodego człowieka, ktόrego mogę zaliczyć do tzw. 
	grupy sympatycznych pacjentόw. Ma trochę ponad czterdzieści lat, jest 
	mechanikiem 
	samochodowym, pracującym w małym warsztacie, ktόrego właścicielem jest 
	Hindus. 
	Zawsze na jego twarzy można dostrzec szczery uśmiech. 
	Ma początki cukrzycy i trochę problemόw z cholesterolem. 
	Kiedyś zwierzając mi się powiedział: 
	 
	„Wie Pan, nie mam w życiu za wiele szczęścia-nie mogę dostać lepszej 
	pracy.” 
	 
	Składałem podania do kilku zakładόw naprawy takich jak: Honda, Toyota i 
	do tej 
	pory nie miałem żadnej propozycji. 
	 
	I naprawdę ten człowiek nie miał szczęścia. 
	Pewnego dnia zgłosił się do kliniki przymrużając jedno oko i powłócząc lewą 
	nogą dostał 
	wylewu domόzgowego, a może coś jeszcze gorszego- pomyślałem. Nigdy nie miał 
	podwyższonego ciśnienia krwi, co mogło przemawiać za czymś gorszym. Wysłałem 
	go 
	pośpiesznie do neurologa, sądząc, że przyśpieszy on procesy diagnostyczne. 
	Byłem bardzo zaskoczony kiedy po kilku dniach mόj pacjent oznajmił mi, że 
	musi 
	czekać aż pięć miesięcy na to badanie. 
	Zdecydowałem się przejąć ster w 
	swoje ręce i w lokalnym szpitalu załatwiłem to 
	badanie w trzy tygodnie. Jednak wynik badania był dość dziwny-nie było 
	wprawdzie 
	nowotworu, ale radiolog mętnie sugerował jakaś anomalię naczyniową. Wysłałem 
	pośpiesznie wynik badania do neurologa i byłem pewny, że zleci on teraz 
	magnetyczny 
	rezonans mόzgu, na ktόry ja osobiście nie mogłem skierować pacjenta, 
	ponieważ na to 
	badanie kierowali tylko specjaliści. 
	 
	Powiadomiłem rόwnież chorego o tym co myślę i poprosiłem go aby zadzwonił do 
	neurologa prosząc o wizytę. 
	Wizytę otrzymał dość szybko, ale został powiadomiony, że musi ciągle czekać 
	na badanie, ktόre zostało wyznaczone przez specjalistę. Mόj pacjent 
	zasugerował 
	neurologowi moją sugestię, czyli badanie magnetyczne. Reakcja specjalisty 
	była dość 
	raptowna i zaskoczyła chorego. 
	Zdenerwowany specjalista jednym gestem pokazał mu drzwi wyjściowe i nakazał 
	opuszczenie gabinetu. Starałem się uspokoić pacjenta tłumacząc, że może w 
	tym drugim 
	badaniu otrzyma specjalny kontrast, po ktόrym będzie można ocenić te 
	patologie 
	naczyniowe. Badanie odbyło się i wynik też jak można się było tego 
	spodziewać był 
	dość mglisty z jedną rόżnicą - wniosek końcowy sugerował wykonanie w 
	następnej 
	kolejności badania rezonansu magnetycznego. 
	W międzyczasie stan pacjenta nie zmienił się, a badanie rezonansu 
	magnetycznego 
	zostało ustalone za następne pięć miesięcy. Byłem przerażony, ale z drugiej 
	strony dość 
	bezradny. 
	Musieliśmy niestety czekać. 
	Ktόregoś dnia mój chory przyszedł do kliniki i pod koniec wizyty zadał mi 
	dość 
	dziwne pytanie: 
	 
	„Panie Doktorze, czy pan dał komuś znać o mojej chorobie?” 
	 
	O co panu chodzi? - zapytałem pośpiesznie. 
	On niespokojnie kręcąc się na krześle powiedział drżącym głosem: 
	 
	„Bo widzi pan wczoraj do mojego domu dotarły drogą pocztową aż trzy 
	„oferty” 
	z rόżnych domόw pogrzebowych.” 
	 
	Popatrzyłem na niego z przerażeniem i przeszył mnie dreszcz. Starałem go się 
	uspokoić i wyeliminować złe myśli, a jednocześnie przypomniałem sobie o 
	aferze 
	łόdzkiej. Wydaje mi się, że reklamy domόw pogrzebowych wysyłanych do 
	mieszkańcόw 
	powinny zostać zabronione. 
	Odwiedzał mnie regularnie co dwa tygodnie i zawsze obserwowałem niepokόj 
	w jego oczach. 
	Stan jego choroby nie ulegał żadnej poprawie. 
	Pewnego dnia odwiedził mnie i powiedział: 
	„Wie pan ja nie byłem w 
	stanie tak długo czekać.” 
	Moja sąsiadka, ktόra ma bardzo 
	chorego męża i nabrała doświadczenia jak w tym 
	systemie można się bronić doradziła mi abym się udał do Ministra Zdrowia i 
	opowiedział 
	im cała moją historię. Ja jej posłuchałem i zamiast czekać następne dwa 
	miesiące moje 
	badanie będzie już za trzy dni. Na początku sekretarka ministra sugerowała 
	mi abym 
	zmienił neurologa, ale kiedy zapytałem ją czy aby nie wie, że na wizytę 
	neurologa 
	czeka się aż 6 miesięcy, oznajmiła mi, że przyspieszy moje badanie. 
	Wynik badania otrzymałem – nie było już wątpliwości diagnostycznej to było 
	stwardnienie rozsiane. Starałem się go uspokoić i tłumaczyć, że ta diagnoza 
	nie jest 
	najwspanialsza dla niego, ale znacznie lepsza od nowotworu mόzgu. Sam nie 
	byłem 
	pewny tego co mόwię. Opowiedziałem mu historię młodej kobiety rόwnież 
	polskiego 
	pochodzenia, ktόra ma nowotwόr mόzgu określany jako glejak. W klasyfi kacji 
	jest 
	to guz łagodny, bo można go w całości usunąć, ale akurat w jej przypadku ten 
	guz 
	penetruje w głąb mόzgu podobnie jak ramiona ośmiornicy. W danym przypadku 
	jest 
	nieuleczalny i w konsekwencji prowadzi do śmierci. To była tylko prόba 
	pocieszenia. 
	Ten człowiek siedział bezradnie, zadając mi od czasu do czasu pytania: 
	„Czy wie pan od czego ja to 
	mogłem dostać? Jestem lakiernikiem - czy kontakty 
	z chemikaliami mogły mieć na to wpływ? Czy ja będę zdolny do powrotu do 
	pracy?” 
	Starałem się odpowiedzieć na te 
	pytania i wszczepić u niego iskierkę nadziei. 
	Pocieszyłem go, możliwością bardziej skutecznego leczenia tej jednostki 
	chorobowej, 
	oraz obiecałem w miarę szybko uzyskać dla niego wizytę u neurologa, ktόry 
	właśnie 
	stwardnieniem rozsianym się zajmuje. Na zakończenie pacjent popatrzał na 
	mnie 
	smutno i poprosił abym mu napisał na kartce jak dokładnie brzmi jego 
	rozpoznanie... 
	Planowałem wycieczkę na Florydę, a jednocześnie wiedziałem, że czeka mnie 
	spotkanie z moim urologiem. Zastąpił go jednak rezydent, który wysłał mnie 
	na ponowne, 
	ale za to bardziej szczegółowe badanie tego specyfi cznego antygenu 
	prostaty. 
	Badanie wypadło niekorzystnie dla mnie i zdecydowano, że powinienem poddać 
	się 
	następnej biopsji. Rezydent pocieszał mnie, że nawet jak jest rak, to 
	usunięcie prostaty 
	w pewnym sensie rozwiąże mój problem. Nie miałem za wiele do wyboru, 
	próbowałem 
	prosić o ewentualne badanie mniej inwazyjne jak magnetyczny rezonans 
	prostaty, ale 
	tłumaczono mi nie uzyskując aprobaty z mojej strony, że biopsja jest 
	najlepszą metodą 
	diagnostyczną w przypadku raka. Opuściłem pokój lekarski i oczekiwałem w 
	niepokoju 
	na to badanie. 
	W międzyczasie w wiadomościach kanadyjskich ukazywały się doniesienia 
	o nieprawidłowych sterylizacjach narzędzi medycznych w kilku kanadyjskich 
	szpitalach, oraz o używaniu powtórnie tych samych igieł do akupunktury w 
	prywatnych gabinetach. Przysłowiowe ” ciarki „ przechodziły przez moje ciało 
	kiedy pomyślałem, 
	że biopsja może wykluczyć obecność raka ale jednocześnie zakazić mnie AIDS- 
	em. 
	Zawsze zastanawiałem się czemu moje władze zwierzchnie tak skrupulatnie 
	rozważają każdą nawet nie mającą większego sensu skargę pacjenta, a 
	jednocześnie 
	bagatelizując niezwykle ważną sprawą jaką jest prawidłowa sterylizacja 
	narzędzi 
	w gabinecie lekarskim. 
	Przez okres mojej długoletniej praktyki nigdy nie miała miejsce ani nigdy 
	nie 
	słyszałem od kolegów o jakiejkolwiek tego rodzaju kontroli. 
	I wreszcie nadszedł ten dzień, pomyślałem sobie, że muszę to jakoś znów 
	przeżyć. 
	Nie wiem dlaczego ucieszyłem się, że ten sam radiolog będzie wykonywał 
	badanie. 
	Kiedy wszedłem do gabinetu zabiegowego spotkała mnie już pierwsza 
	niespodzianka studentka 
	czwartego roku medycyny asystowała przy tym zabiegu. Oczywiście zapytano 
	mnie czy się zgadzam na jej obecność w trakcie badania. Nie byłem z tego 
	zadowolony, 
	ale uznałem, że byłoby to nietaktem z mojej strony gdybym na to się nie 
	zgodził. 
	Na domiar złego czy dobrego studentka okazała się córką kolegi, z którym 
	pracowałem w tym samym budynku a mój radiolog wcale nie wiedział, że jestem 
	lekarzem. Musiałem mu o tym przypomnieć bo przed zabiegiem zaczął wygłaszać 
	odczyt na temat powikłań po nakłuciu. Przypomniałem mu więc, że to będzie 
	mój drugi 
	zabieg wykonany jego rękami, na co odpowiedział... 
	„To ty jeszcze żyjesz po tym 
	pierwszym?” 
	Nie miałem większej ochoty na 
	żarty i chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. 
	Oczywiście nie było mowy o żadnym znieczuleniu miejscowym czy też dożylnym 
	w kroplówce, bo ciągle panowała ta sama teoria, że prostata jest wcale 
	nieunerwiona 
	i nic a nic nie boli przy nakłuwaniu. Tym razem trafiło mi się jeszcze 
	gorzej bo używany 
	instrument musiał bardzo znacznie różnić się od tego, którym byłem nakłuwany 
	w czasie pierwszej biopsji. Podczas kiedy w pierwszej biopsji czułem tępy 
	ucisk, 
	a potem przeszywający dziwnie specyficznie gorący ból, to teraz najpierw 
	poczułem 
	rozrywający ból kiedy mój „oprawca” przechodził przez ścianę jelita, a 
	później ucisk 
	i wreszcie to co było mi już znane a na co byłem jako tako przygotowany. 
	Nakłucie 
	powtarzano jeszcze ośmiokrotnie i muszę przyznać, że takiego bólu nigdy 
	dotychczas 
	nie doznałem w swoim życiu. Wszystko to odbywa się pod kontrolą 
	ultrasonograficzną. 
	Myślę, że coś złego działo się z tym przyrządem albo był bardzo 
	przestarzały. Zasada 
	jego działania jest podobna do pistoletu, który po przyłożeniu do miejsca 
	nakłucia i po 
	naciśnięciu spustu uwalnia igłę do nakłucia, która dociera do prostaty i 
	pobiera materiał 
	biopsyjny. 
	Oczywiście i mój przebieg pooperacyjny też musiał być szczególny. Krwawienie 
	z tych dwóch miejsc było tak obfite, martwiłem się, że mogę nie nadążyć z 
	produkcją 
	krwi w moim organizmie. Od jednej z moich znajomych dowiedziałem się, że jej 
	ojciec miał podobne badanie w Polsce z tą jednak różnicą, że na starym 
	kontynencie 
	odkryto już dawno, że prostata jest unerwiona i podano mu znieczulenie 
	miejscowe. 
	Przyrzekłem sobie, że już więcej na takie badanie w tym kraju zwanym Kanadą 
	nikt 
	mnie nie namówi. Ciekawe czy dotrzymam słowa.... 
	W dwa lata później niespodzianka mój radiolog oprawca okazał się 
	wielbicielem 
	pornografii dziecięcej. Na szczęście zawieszono go w działalności 
	lekarskiej.  |