PRZEDMOWA
"Wizerunki..." są pisane z punktu widzenia imigrantki, dwukulturowej, dobrze
zasymilowanej, która uważa Kanadę za swój dom i kraj, ale nadal pozostaje
związana uczuciowo z Polską, jej historią i kulturą. Ma więc dwie ojczyzny i
podobnie jak ogromna większość innych emigrantów musiała pogodzić ze sobą
sprzeczności wynikające z tego faktu.
Opracowanie ma charakter szkicu, opartego na różnych źródłach.
Pierwszym z nich są wypowiedzi własne Polek i rzadziej Polaków, którzy w różnych
czasach przybywali do Kanady, aby tu stworzyć sobie i rodzinie nowe życie. Siłą
rzeczy wypowiedzi te - cytaty, pochodzą z biografii, life-writings i dlatego są
wyrwane ze swoich kontekstów, stąd potrzeba im tła odpowiadającego
najogólniejszym warunkom czasu i miejsca dramatów rozgrywających się na naszych
oczach. Drugim źródłem są notatki i obserwacje zebrane przez autorkę podczas jej
pobytu w Kanadzie. Trzecim jest anonimowa mini-ankieta z lat 1998/99 oraz
rozmaite publikacje polonijne powstałe z okazji rocznic i ich obchodów oraz inne
informatory o życiu poszczególnych grup związanych organizacyjnie, a ostatnim
publikacje omawiające politykę imigracyjną oraz różne aspekty imigracji do
Kanady.
W części pierwszej, w miarę rozwijania się narracji, uwaga
przesuwa się ze spraw dotyczących czysto fizycznego przeżycia w Nowym Kraju, w
którym dosłownie trzeba było wszystko zaczynać od zera, ku sprawom związanym ze
stanami uczuciowymi imigrantów próbujących znaleźć w Kanadzie swoje miejsce do
życia, a jednocześnie godzić ze sobą dwie różne kultury. W części drugiej
opracowania wśród detali życia imigranckiego wypływają problemy związane z
przewartościowywaniem przywiezionych norm oraz uczucia i sposoby wypełniania
obowiązków wobec przynależności do dwu różnych kulturowo narodowości.
Przez tekst przesuwają się postacie Polek własnymi słowami opowiadających o
swoich problemach życia w Kanadzie. Najpierw były to żony i córki pierwszych
osadników w Preriach, albo służące na farmach lub po miastach. Następnie żony
generalicji i dyplomatów- uciekinierki z czasów II wojny światowej. Po nich
przybyły do Kanady żony i córki zdemilitaryzowanych na Zachodzie żołnierzy,
żołnierki i DiPiski często samotne, które wybrały emigrację zamiast wrócić do
Polski, później dołączają emigrantki z Polski Ludowej, a wreszcie pod koniec
stulecia, w czasach rozpadania się komunizmu w Polsce oraz niepokojów związanych
ze zmianą ustroju i z powstaniem niepodległej III Rzeczpospolitej, opowiadają o
swojej emigracji młode kobiety, dla których życie w Polsce straciło swój sens,
albo, których emigracja miała charakter polityczny.
Asymilacja tych wszystkich kobiet do kultury kanadyjskiej za każdym razem
przebiegała inaczej, inne były ich priorytety i inne reakcje na różnice pomiędzy
kulturami polską i kanadyjską. W poszukiwaniu równowagi pomiędzy obu kulturami
pomocna stała się praca społeczna, z jednej strony wspierająca rodaków na
obczyźnie a z drugiej pamiętająca o społeczeństwie w Starym Kraju.
Emocjonalne i podświadome przywiązanie do kultury Starego Kraju
działało często jako hamulec na drodze do przyswajania sobie elementów nowej
kultury, jednocześnie życie wymagało przyswojenia sobie elementów właśnie tej
nowej. W rezultacie powstawała swoista mieszanka. Pod wpływem nacisków dnia
codziennego, pracy zarobkowej, kontaktów z sąsiadami, urzędami, własnymi
dziećmi, które łatwiej przyswajały sobie rzeczywistość Nowego Kraju, Polki
automatycznie, a czasami świadomie przystosowywały się do otaczającego je
społeczeństwa. Bywała to jednak asymilacja "nieciągła", pełna dziur, przez które
przeświecały fragmenty kultury dnia codziennego wyniesione z dzieciństwa
spędzonego w Starym Kraju. Skale wartości, normy społeczne, określające stosunki
wewnątrz rodziny, formy przyjaźni, stosunek do religii i do hierarchii
kościelnej, zasada kategoryczności w osądzaniu bliźnich, pojęcia zasady
przyzwoitości, szacunku dla prywatnej własności i tym podobne pojęcia, nagle w
otoczeniu nowej kultury nabierały innej barwy. W nowym świetle jawiły się
czasami staromodne, lecz trudne do odrzucenia odruchy, święte zasady, albo
twarde kategorie osądu, na którym budowany był, a może jeszcze jest nowy
prywatny świat imigrancki. Stąd częste wśród imigrantów dylematy wewnętrzne,
miotania się w nieprzystających do siebie sieciach kulturowych, próby
zrozumienia własnych spontanicznych reakcji, zawsze wysiłek emocjonalny, którego
nie znają ci, co żyją w swojej kulturze od zawsze. A wszystko to najczęściej
okraszone wiernym towarzyszem emigracji: swoistą imigrancką samotnością
Te wewnętrzne burze, to jak określił Benedykt Heydenkorn, sam emigrant z czasów
wojny, jest to "uczenie się Kanady", uczenie, z którego większość wyszła
zwycięsko, ale niektórzy nie mogli się pozbierać. Stąd subiektywność reakcji
poszczególnych imigrantek na nowe otoczenie jest zawsze bardzo różna. Ich skargi
lub opinie czasami wydają się błahe, a nawet śmieszne, kiedy indziej są
przejmujące w swej bezsilności albo choć rzadziej wręcz odrażające w swym
egoiźmie. Bo wśród tej masy kobiet, które wypełniały podania o przyjęcie do
Kanady na stałe są żony i matki, których celem życia jest dom i wychowanie
dzieci, wielkie patriotki i społecznice, są służące szukające w Kanadzie mężów,
oddane nauce profesorki szkolne i uniwersyteckie, kobiety kariery zawodowej, ale
są także kobiety niedbałe, wyrachowane i wykorzystujące swoich najbliższych, lub
zgoła wrogie swoim współrodakom i współrodaczkom, lub nawet społeczeństwu
kanadyjskiemu. Są kobiety szczęśliwe dobrze układające sobie nowe życie i
głęboko sfrustrowane, gorzkie, ponieważ wyrwane z dawnego rodzinnego środowiska.
Emigracja, jak probież, w każdym oddzielnym wypadku zrzucała z nich ochrony
konwenansów i odsłaniała prawdziwego człowieka, który krył się pod nimi.
Jednym ze wspólnych źródeł dla bardzo wielu wewnętrznych szarpań jest niewiedza
co to jest emigracja i jaki jest Nowy Kraj, a nie fantazje o nim. Mało kto do
dziś zdaje sobie sprawę, że decyzja emigrowania jest początkiem długiego
łańcucha zmian, koniecznych, aby życie w Nowym Kraju mogło się ułożyć. Przez
większą część XX wieku imigrantki jechały do Kanady wiedząc o tym kraju i jego
społeczeństwie bardzo mało lub zgoła nic. Nawet w ostatnich dziesięcioleciach
ub. stulecia bardzo wiele polskich kobiet szło na emigrację, nie myśląc co je
czeka, ale od czego chcą uciec. Wiele z nich nie nadawało się na emigrację i
może lepiej by było, aby jej nie próbowały. Inne, były może lepiej poinformowane
o rzeczywistości kraju i ludzi, do których im było spieszno, może miały mniejsze
opory w przyswajaniu sobie nowych obyczajów życia i te przeważnie łatwiej
przechodziły pierwsze lata adaptowania się do Nowego Kraju. Niektóre imigrantki
nieświadomie, a nawet czasem wbrew sobie, rozwinęły się i rozkwitły na skalę o
jakiej w Starym Kraju nie mogły nawet marzyć.
Po latach pobytu w Nowym Kraju nachodzą nas czasami pytania o sens emigracji. Co
pozostało po Starym Kraju? Jakie korzenie wyrosły w Nowym? Co się stało ze moim
życiem w Nowym Kraju i kim teraz jestem? Odpowiedzi na nie są tak zróżnicowane
jak charaktery dumających nad nimi.
WSTĘP
Zapytała mnie kiedyś jedna z Polek, imigrantek w Kanadzie, co to właściwie
oznacza być imigrantem. Dlaczego niektórzy ludzie mieszkając całe życie poza
swoim krajem macierzystym nigdy nie są imigrantami, a inni stają się nimi
natychmiast po opuszczeniu granic kraju urodzenia. Czy więc jest to stan umysłu,
postawa wewnętrzna człowieka, czy też warunki od niego niezależne, które czynią
z niego imigranta. Dlaczego o Polakach mieszkających za granicą mówi się, że są
imigrantami, a nie mówi się tak o Francuzach lub Brytyjczykach?
Ci ostatni przybywali na przykład do Indii jako administratorzy lub wojskowi i
będąc w tej roli ani przez chwilę nie przestawali być Brytyjczykami,
przebywającymi poza granicami W. Brytanii. Ich pobyt w Indiach służył celom
Brytyjskiego Imperium , byli zwierzchnikami ludności miejscowej, która z kolei
nie była uważana za im równą. Dlatego np. ogromna większość Brytyjczyków unikała
przyswajania sobie miejscowych kultur Indii, a małżeństwa mieszane były wręcz
zakazywane lub bardzo utrudniane. Po 1947 roku, kiedy India uzyskała
niepodległość, pewna część członków administracji brytyjskiej zdecydowała się
pozostać w kraju, w którym nieraz przeżyła większość życia i w którym członkowie
jej mieli więcej osobistych kontaktów, aniżeli w kraju macierzystym. Decydując
się wówczas pozostać w Indii zmienili swój status społeczny i stali się
expatriots czyli ludźmi, którzy żyją w obcym kraju zachowując swój paszport i
więzy kulturalne z krajem macierzystym, ale podlegają lokalnym prawom na równi
ze wszystkimi jego mieszkańcami. Expatriotami byli także młodsi synowie bogatych
angielskich rodzin, którzy w końcu XIX-go i w początkach XX-go wieku byli przez
rodziny wysyłani do kolonii, ponieważ zgodnie z angielską tradycją nie mieli
praw do tytułów i spadków, a nie byli przygotowani do pracy zarobkowej lub jej
nie chcieli. W Kanadzie nazywano ich remittance men[1] gdyż otrzymywali z W.
Brytanii stałą pomoc finansową. Nigdy nie stali się oni kanadyjskimi imigrantami
i nigdy nie próbowali włączyć się w lokalną ludność, która zresztą w najlepszym
razie ich tylko tolerowała. Z chwilą wybuchu I-szej wojny światowej prawie
wszyscy natychmiast wrócili do Wielkiej Brytanii.
Natomiast ubodzy Europejczycy z południa i środkowego wschodu kontynentu, w tym
także Polacy, którzy w początkach XX-go wieku byli masowo sprowadzani do Kanady,
uważali się za emigrtantów już od chwili opuszczenia swojej wsi i gotowi byli
się szybko asymilować do społeczeństwa i kultury Nowego Kraju. Jednak po
przybyciu do Kanady ogromna większość z nich była traktowana przez Kanadyjczyków
jako ubodzy i niemile widziani petenci, wpuszczeni do Kanady po to, aby
wykonywać najcięższe prace nie zawadzając przy tym Kanadyjczykom. O stosunku
ludności miejscowej do polskich imigrantów tak pisze H. Radecki i Benedykt
Heydenkorn : "Pierwsi , którzy przybyli, prekursorzy masowej imigracji polskiej
z lat 1896 - 1914 byli przyjęci z ciekawością i w najlepszym razie
zainteresowaniem ludźmi, którzy byli śmiesznie ubrani, mówili niezrozumiałym
językiem i zachowywali dziwaczne obyczaje. W ciągu kilku lat wzrastająca liczba
przybyszów spowodowała, że ciekawość zamieniła się w niepokój, a następnie w
alarm. Nowo przybywający byli zbyt dziwaczni! Analfabetyzm i zacofanie ich -
mogą opóźnić postęp kanadyjskiego społeczeństwa. Ich obyczaje i tradycje czyniły
ich nieodpowiednimi.... do przyjęcia kanadyjskiego obywatelstwa..." Dalej ci
sami autorzy piszą Polacy ( i inni Słowianie) byli uważani za ignorantów,
okrutnych, brudnych, niecywilizowanych ludzi często wybuchających
nieusprawiedliwioną złością, co dla agencji /w domyśle - rządowych/ było w
najwyższym stopniu denerwujące. Zwyczaje i tradycje, z których oni byli dumni
były uważane za obrażające, pogardzano nimi. Było ogólnym przekonaniem, że ci
ludzie nadają się jedynie do prymitywnej pracy fizycznej w rolnictwie, przy
budowie dróg, wydobyciu węgla i w podobnych pracach wykonywanych pod kontrolą i
kierownictwem Kanadyjczyków. "[2] Oni sami natomiast gotowi byli ciężko pracować
aby ziścić sny, z którymi płynęli do Kanady. Kanada jednak nie zamierzała im
pomóc w tych marzeniach. Zostali przecież przyjęci jako siła robocza potrzebna
do realizacji wielkich planów rozwoju kraju, albo jako pionierzy-osadnicy na
bezludnych kanadyjskich preriach, właśnie otwartych, ale to nie oznaczało, że
mają mieć te same prawa co lokalna ludność. Wielu bowiem uważało, że Galicians
nie są odpowiednim materiałem na obywateli kanadyjskich.
Obietnice agentów imigracyjnych werbujących w Europie z reguły były przesadzone.
Na naiwnych wieśniakach "z Galicji" lub innych części Polski pod rozbiorami
zaczynano żerować od momentu opuszczenia rodzinnej wsi. Roiło się od
austro-węgierskich i niemieckich urzędników, którzy wymagali łapówek na wydanie
zgody na wyjazd, na podróż koleją . Agenci podróży, lekarze sprawdzający ich
stan zdrowia, obsługa jadłodajni, w których emigranci stołowali się podczas
podróży, aż po załogi statków, którymi odpływali z Europy wykorzystywali
naiwność wieśniaków pierwszy raz udających się "za morze". Tak samo zresztą
postępowali cwaniacy w miastach Kanady wyciągając emigrantom ostatnie grosze z
kieszeni.[3]
Prace do których byli zakontraktowani, jak cięcie drzew w lasach, budowa dróg i
linii kolejowych, lub wydobycie węgla były zazwyczaj sezonowe, poprzedzielane
okresami bezrobocia i nawet bezdomności i naogół kończyły się poszukiwaniem
działki osadniczej. Te ostatnie dostępne europejskim emigrantom były zazwyczaj
oddalone od miasteczek z połączeniami kolejowymi, w których nowi osadnicy
musieli się zaopatrywać w żywność i sprzęt rolniczy. Bez pieniędzy, w buszu,
musieli zdobywać się na heroiczne wysiłki, aby przeżyć. To też czterech
osadników z każdej dziesiątki nie zdołało przetrwać na swych "farmach" więcej
niż trzy lata. A jeśli zapragnęli wrócić do Startego Kraju to zwykle okazywało
się, że nie stać ich na bilet okrętowy, więc, aby żyć musieli nadal pracować w
Kanadzie bez względu na dyskryminację i trudności, i ... powoli przyzwyczajali
się do Nowego Kraju. Dirk Hoerder [4] podaje, że gorzkie doświadczenia życia
ogromnej większości imigrantów z pierwszej połowy XX-go wieku najlepiej wyrażają
się w przysłowiu popularnym wśród ówczesnej rosyjskiej i niemieckiej emigracji w
Kanadzie Zachodniej : death to the first generation, need to the second, bread
to the third (pierwszemu pokoleniu śmierć, drugiemu nędza a chleb dopiero dla
trzeciego)[5]. Dodatkową udręką ogromnie utrudniającą życie imigrantów na wsi i
w miastach Kanady Zachodniej były coroczne plagi komarów. Osadnicy dla ochrony
przed komarami przy pracy w buszu nosili na plecach kubły z dymiącym drewnem .
Ponieważ większość nowoprzybyłych żyła w najbardziej prymitywnych warunkach, tak
na wsi, jak i w miastach, bez bieżącej wody, bez żadnych urządzeń sanitarnych, w
byle jak zbudowanych chatach lub mieszkaniach, więc chmary komarów żyjących
wokół wiejskich osad i miejskich przeludnionych mieszkań przenosiły także
choroby . Stąd śmiertelność, szczególnie niemowląt i małych dzieci, była bardzo
wysoka. Pierre Berton podaje jako przykład, że w 1913 roku, reporterka gazety w
Winnipegu, odwiedzająca owe "slumsy" spotkała imigrantkę, która urodziła
dziesięcioro dzieci, ale zdołała wychować tylko troje.[6] Epidemie biegunki,
tuberkuł i innych chorób powtarzały się nader często w środowiskach imigranckich
i ówczesna medycyna nie umiała znaleźć na nie odpowiedzi.
Surowe przepisy imigracyjne rządu federalnego wymagające dowodów na
przyzwyczajenie do ciężkiej pracy fizycznej wynikały w dużej mierze z pierwszych
doświadczeń Kanady z początku XX-go wieku. Dwa z tych doświadczeń były dla rządu
kanadyjskiego szczególnie kłopotliwe. Pierwsze związane było z osadzeniem
Dukoborów w Saskatchewanie w okolicach Battleford, a drugim sprowadzenie kilku
tysięcy angielskich rodzin jako kandydatów na osadników preriowych. W pierwszym
przypadku duża grupa Dukoborów, zwących się swobodnikami w jakiś czas po
osadzeniu postanowiła poszukać Jezusa i raju na ziemi i w czasie zimy 1903 roku
opuściła swoje wioski, aby wędrować po preriach, żywiąc się surowymi kartoflami
i mielonym owsem, aż dopóki kilkaset mil dalej na południe Królewska Konna
Policja nie zaaresztowała ich i nie odstawiła do ich osiedli. Krótko po tym z
powodu sporu z rządem federalnym większość Dukoborów porzuciła już
zagospodarowane przez siebie tereny w Saskatchewanie , które otrzymała za darmo
od rządu kanadyjskiego i przeniosła się do wnętrza Brytyjskiej Kolumbii idąc za
swoim duchowym przywódcą Viereginem.
W drugim przypadku pastor -misjonarz w ferworze misyjnym sprowadził na prerie
kilka tysięcy Anglików z rodzinami obiecując im nieprawdopodobnie wygodne życie
w nowej kolonii Britannia w północnym Saskatchewanie. Przyszli osadnicy, w
ogromnej większości angielska drobna burżuazja i biedota miejska nie mieli
pojęcia o trudnościach życia w prymitywie pionierów na preriach, natomiast
przynieśli ze sobą swoje angielskie snobizmy i przesądy . W konsekwencji rząd
kanadyjski poniósł ogromne wydatki a zyskał niewielu osadników, ponieważ znaczna
część Anglików powróciła do Anglii. Odtąd też przestano wierzyć w osadnictwo
Anglików na preriach, a wszystkich kandydatów na imigrantów poddawano nawet
ścisłej kontroli jak np. sławne oględziny rąk - spracowane ręce pozwalały
przypuszczać, że kandydat da sobie radę w preriach, natomiast delikatne
powodowały odmowę wpuszczenia kandydata do Kanady
Do lat czterdziestych ub wieku kandydat na emigranta z poza W. Brytanii, który
miał wyższe wykształcenie poprostu nie był przez Kanadę akceptowany, ponieważ
rząd kanadyjski obawiał się, że imigracja inteligencji innej niż brytyjska,
mogłaby negatywnie oddziałać na anglosaski charakter jej społeczeństwa.[7]
Trzeba było dopiero II wojny światowej, aby pod naciskiem konieczności
dostarczania zaopatrzenia wojskowego Wielkiej Brytanii, rząd federalny zgodził
się na przyjęcie wysokiej klasy specjalistów-uciekinierów z krajów europejskich
okupowanych przez Hitlera, w tym także dużej grupy inżynierów i techników
polskich. Zadaniem tych wszystkich specjalistów było uzupełnienie kadr
potrzebnych do szybkiego rozwoju strategicznych przemysłów wojennych oraz do
kontynuacji dalszego rozwoju gospodarczego Kanady po zakończeniu wojny.
Ten przełom w dotychczasowej kanadyjskiej polityce imigracyjnej został wymuszony
naciskami W. Brytanii i Stanów Zjednoczonych oraz sytuacją rozwijającej się II
wojny światowej.
W ciągu dziesięcioleci powojennych dzięki nowej polityce imigracyjnej, Kanada
otworzyła drzwi setkom tysięcy zdemobilizowanych na Zachodzie żołnierzy różnych
krajów europejskich oraz DP ( Displaced Persons) w popularnym skrócie DiPisom,
czyli cywilom, którzy nie mogli, lub nie chcieli powrócić do swoich krajów.
Dzięki nim Kanada zrealizowała swój ogromny skok gospodarczy i kulturalny lat
powojennych.
II wojna światowa spowodowała nie tylko szybki wzrost zamożności społeczeństwa
kanadyjskiego, ale także, zdarzyła się w czasie kiedy jak pisze Robert
Collins[8], pod wpływem własnych ciężkich doświadczeń wielkiego kryzysu lat
30-tych Kanadyjczycy próbowali znaleźć dla siebie nową formułę społeczeństwa.
Zaczęte wówczas przemiany w ich mentalności dokończyły świadectwa okropności II
wojny światowej widziane z pozycji żołnierzy wyzwalających wygłodniałe miasta i
wsie północno wschodniej Francji, Holandii i terenów nad reńskich. Obrazy z
wyzwalanych niemieckich obozów koncentracyjnych na długo zapadły w pamięć
kanadyjskich żołnierzy. Wreszcie był to także czas, kiedy dzieci i wnuki
pierwszych imigrantów z kontynentu europejskiego, już kompletnie zasymilowane i
wykształcone w szkołach kanadyjskich zaczęły sięgać po studia, a następnie po
możliwości włączenia się w życie publiczne i polityczne swego kraju.
Kanadyjczykiem polskiego pochodzenia jest mówiący po polsku syn polskich
emigrantów, dr Stanley Haidasz, lekarz z Toronto i długoletni poseł do
kanadyjskiego parlamentu. Posłami do parlamentu byli także Jesse Flis i Tadeusz
(Ted) Glista, również potomkowie pierwszych emigrantów polskich. Wiele dzieci i
wnuków polskich emigrantów weszło także do administracji Kraju i uważając się
poprostu za Kanadyjczyków zaczęło brać aktywny udział w życiu publicznym, w tym
także określać jaką Kanadę widzą dla siebie i swoich rodzin.[9]
Tak zwana revolution tranquille w prowincji Quebec w latach 50-tych rozpoczęła
ostatni etap przekształcania się Kanady brytyjskiej w kraj wielokulturowy. Spór
o supremację francuską w Quebecu, który w następnych dziesięcioleciach rozrósł
się aż do prób uzyskania suwerenności Quebecu miał między innymi oczywiste
konsekwencje w polityce imigracyjnej Kanady. Kiedy w latach 80-tych Partia
Quebecka (PQ) postawiła na język francuski i korzenie ludności de vielle souche
(francusko- języcznych Quebecczyków od wielu pokoleń) , rząd federalny i razem z
nim anglo-języczna część ludności postawiły na spójność całego terytorium
kanadyjskiego. Stało się wówczas oczywiste, że les allophones (różno języczni) w
Quebecu są języczkiem u wagi, w minimalnym procencie wygrywając dla Kanady dwa
referenda. Rząd federalny, który już wcześniej zaczął zmieniać swoją politykę
imigracyjną zdobył jeszcze jeden dowód , że postawa les allophones w sporze o
Quebec zadecydowała o całości terytorium kanadyjskiego i dowiodła brytyjskiej i
anglojęzycznej części Kanadyjczyków znaczenia i ważności protegowania kultur
wszystkich grup etnicznych Kanady, a co za tym idzie, potwierdziła, że
tolerancja w wielokulturowym państwie jest spoiwem społecznym.
Około lat sześćdziesiątych zaczęły się zmieniać przepisy imigracyjne. Imigranci
z cenzusami posiadający zaproszenia do pracy w kanadyjskich przedsiębiorstwach
lub instytucjach stali się mile widziani w urzędach imigracyjnych i ich
wykształcenie było uznawane za czynnik pozytywny. Ich udział procentowy w
całości liczby imigrantów zaczął szybko rosnąć. Kanada jednak jako kraj jeszcze
ciągle nie była całkowicie przygotowana do wchłonięcia powojennej masy
imigrantów i zapewnienia im natychmiastowego zatrudnienia. Stąd długo po wojnie
bardzo się przydawał stary system obowiązkowych kontraktów dla wszystkich,
których sponsorował rząd kanadyjski. Tysiące zdemobilizowanych żołnierzy i
DiPisów niezależnie od poziomu wykształcenia i zawodu zaczynało wtedy swoje
życie w Kanadzie od pracy fizycznej na farmach lub w obozach drwali. Dla kobiet
rezerwowano nadal stanowiska sprzątaczek, lub służących na farmach albo po
miastach, to jest w zawodach w których istniał chroniczny brak siły roboczej.
Obowiązani byli do niej imigranci nawet o najwyższych kwalifikacjach, do których
często się nie przyznawali przy składaniu podań o kanadyjską wizę.
W atmosferze coraz bardziej opartej na współczuciu dla uciekających spod reżymów
komunistycznych i dyktatorskich, a także w dobrze zrozumianym interesie własnym,
rząd kanadyjski wprowadził wreszcie w 1971 roku prawo o wielo-etnicznosci Kraju.
Zasada ta zastąpiła dawne prawo anglo-saskiej dominacji. Położono nacisk na
procesy adaptacyjne imigrantów. Urzędy imigracyjne zwiększyły swą troskę o
świeżo przybyłych, o ułatwienie im pierwszych kroków w nowej ojczyźnie. . Rząd
rozumiał, że początkowa pomoc nowo-przybyłym opłaca się szybszą i lepszą
asymilacją i większą produkcyjnością ich pracy.
Wielu imigrantów, którzy przybyli w różnych okresach drugiej połowy XX-go wieku
do Kanady z trudem jednak dawało sobie radę z asymilowaniem się do Nowego Kraju.
Oczywiście im dalsza od kanadyjskiej była ich rodzima kultura, tym trudniejszy
był proces asymilacji . Wielu uciekinierów albo imigrantów "mimo woli" wcale nie
było mentalnie przygotowanych do przyjęcia kultury dnia codziennego Kanady. Stąd
konfrontacja ze statusem imigranta była szokiem psychicznym. Jak pisze Morton
Beiser, profesor Uniwersytetu Brytyjskiej Kolumbii w Vancouverze[10] o
imigrantach ostatnich dziesięcioleci minionego stulecia: w Kanadzie znalazło się
wielu imigrantów szczególnie z krajów Azji, którzy z wielkim trudem latami
przystosowywali się do nowej kultury i nie zawsze osiągali w tym sukces.
Zdarzało się to i Polakom, że po latach pobytu w Nowym Kraju pod byle pretekstem
zaczynali odstawać od zaakceptowanej kultury i nawracać do swojej dawnej, co w
konsekwencji prowadziło do ich wewnętrznej izolacji. Zdarzały się nawet wypadki
samobójczej śmierci. Inni dziwaczeli, szczególnie niechętnie patrząc na swoich
współrodaków, którzy proces asymilacji przeszli bez większego trudu. Z takimi
trudnościami asymilacji wiąże się dość wyraźnie sprawa nieznajomości
społeczeństwa Nowego Kraju wykazywana przez kandydatów na imigrantów.
Można się założyć, że około 90 % Polaków i Polek, którzy wybierali się na
emigrację do Kanady wiedziało albo bardzo niewiele o tym kraju albo poprostu nic
i w zastępstwie prawdziwej wiedzy posługiwało się własną, lub cudzą imaginacją.
Przyczyniały się także do tego reportaże z podróży Polaków odwiedzających
Kanadę. Taka publikacja jak "Kanada pachnąca żywicą" Arkadego Fiedlera,
przedstawiała Kanadę widzianą okiem turysty zachwyconego pięknem jej borów i
jezior, rozległością terytorium oraz bohaterskimi, jak z kina Hollywood
wziętymi, traperami lub osadnikami. To były barwne i ciekawe opisy wspaniałego
kraju, nie mające nic wspólnego z szarą rzeczywistością przeciętnego imigranta z
Polski, zmagającego się z obcością kultury dnia codziennego oraz powszechną
dyskryminacją trwającą więcej niż pół wieku. Ale na takich właśnie reportażach
przyszli emigranci budowali swoją wiedzę o Kanadzie. Książka Melchiora
Wańkowicza "Tworzywo" poruszała wprawdzie trudności życia pierwszych osadników
polskich w preriach, w początkowych latach ich pobytu, ale i on nie ustrzegł się
od hollywoodzkiego zabarwienia jej polską bohaterszczyzną
Aż do lat powojennych Kanadyjczycy byli społeczeństwem imigrantów nielubiących
imigrantów [11]. Przewojenni chłopi i robotnicy wyjeżdżający za chlebem wiedzę
swoją o Kanadzie albo opierali na obietnicach werbujących ich agentów w
kanadyjskich biurach w Europie, albo na informacjach pochodzących z listów
krewnych lub przyjaciół już mieszkających w Kanadzie. Agenci imigracyjni, a
nawet członkowie ówczesnego rządu federalnego świadomie przesadzali dobre strony
rozwijającego się kraju.[12] Agenci zresztą często sami wiedzieli bardzo
niewiele o trudnościach jakie w Kanadzie zachodniej mieli napotkać ubodzy
emigranci z Europy centralnej, wschodniej i południowej. O powszechnej wówczas
dyskryminacji "innych" czyli imigrantów nie pochodzących z wysp brytyjskich
oczywiście wogóle się nie mówiło, a to przecież była jedna z najcięższych
przeszkód w życiu jeszcze nie zadomowionych imigrantów. Z listów krewnych i
przyjaciół też niewiele można się było dowiedzieć o dyskryminowaniu i
przerażających trudnościach życia w pionierskich preriach.
Powojenni emigranci natomiast wyrabiali sobie fałszywe wyobrażenie o Kanadzie na
jeszcze innej podstawie. W wygłodzonej Europie czasów wojny i lat powojennych
Kanada była symbolem obfitości podstawowego pożywienia takiego jak masło,
mleko,mięso, jaja, a spontaniczna życzliwość kanadyjskich żołnierzy
wkraczających do wygłodzonej Europy dawała pozór społeczeństwa z kraju
błogostanu. Jak mogły pasować do niego przeżycia pierwszych lat imigracji na
pracach kontraktowych, u przedsiębiorców, jakże często bezwzględnych i
wykorzystujących każdą odrobinę siły emigranta? Dyskryminacja imigrantów
europejskich, szczególnie Słowian, była powszechna. Obraźliwe przezwiska
"Bohunk" i "Pollack" były na porządku dziennym Dopiero po latach gorzkich
doświadczeń, upokorzeń i bardzo powolnej poprawy losu powojenni imigranci polscy
zaczynali się "urządzać". Przenosili się do miast, kupowali domki, aby
oszczędzić na rosnącym czynszu za mieszkanie lub uniknąć dyskryminujących
gospodarzy domów czynszowych. I przeważnie wówczas okazywało się, że sąsiedzi,
Kanadyjczycy patrzą na nowo przybyłych z życzliwością i nawet akceptują ich obcy
akcent Wrastanie w społeczeństwo odbywało się bardzo powoli i w dużej mierze
było nieświadomie. Trzeba było przede wszystkim zarobić na życie codzienne, na
naukę dzieci, później myślano o emeryturze, więc poza nielicznymi wyjątkami
chwytano się prac dostępnych w danym miejscu, bez oglądania się na wyniesione z
Polski wykształcenie i doświadczenie. Robienie "kariery" było przywilejem
niedostępnym większości imigrantów wojennych i powojennych.
Tak, jak ich poprzednicy, ludzie z PRL-u przybywali w większości nie znając ani
kraju ani stosunków międzyludzkich w nim panujących. Dla nich słowo Kanada
oznaczało wszystko co najlepsze, więc i tego spodziewali się po społeczeństwie
do którego ich urzędy imigracyjne wpuszczały. Mieli jednak pewną przewagę nad
swoimi poprzednikami . Kanadyjczycy już wtedy wiedzieli, że potrzebują ludzi
wykształconych i, że w wyścigu ze Stanami Zjednoczonymi, Australią i Południową
Afryką w przechwytywaniu fachowych imigrantów, muszą kandydatom ofiarować lepsze
warunki startu od tych, jakie otrzymywali przybysze z poprzedniej epoki.
Pierwsi przybysze z PRL-u byli naogół onieśmieleni bogactwem
Kanady rzucającym się w oczy i doceniali każdy przywilej (np. bezpłatne lekcje
angielskiego, bezpłatne mieszkanie, opiekę lekarską, które im Kanada ofiarowała)
Ale i oni w większości nie byli przygotowani na trzy stałe atrybuty imigracji:
wykorzenienie, izolację kulturalną i samotność. Kanada jednak oczekiwała od nich
pracy w wyuczonych zawodach i tylko od nich zależało jak daleko się w nich
posuną. Dyskryminacja oficjalnie zakazana od początku od lat powojennych
przestawała być problemem bo społeczeństwo było już dobrze poinformowane o
przydatnej roli imigrantów w rozwoju gospodarczym kraju. Ofiarowywane emigrantom
wówczas przywileje były normalną częścią składową startu kanadyjskiego i
perspektywy kariery migotały przed prawie wszystkimi. Wreszcie zmienili się
także imigranci, z potulnych i wdzięcznych "bezpaństwowców" formalnych, lub
rzeczywistych stali się pewniejszymi siebie i swoich praw kandydatami na
robienie kariery w wielkim świecie, ludźmi, którzy wyjeżdżali ze swego kraju,
jaki by on nie był, ale istniejącego i oficjalnie uznawanego przez rządy innych
państw.
Jeszcze w końcu XIX-go wieku ( nieliczne) i następnie w ciągu XX-go wieku
znacznie liczniejsze powstawały w rejonach wiejskich ugrupowiania takie jak np.
Little Italy, albo Little Swiss, w których współrodacy - emigranci mieszkali
stosunkowo niedaleko i utrzymywali stałe osobiste kontakty na wzór dawnych
wspólnot społecznych ( np. wiosek) w Starym Kraju. Po drugiej wojnie światowej
zjawisko to było przez administrację federalną życzliwie oceniane ale polskich
imigrantów już wtedy nie dotyczyło.
W dziejach emigracji polskiej do Kanady, powstanie pierwszej wspólnoty, odbyło
się jeszcze w XIX-tym wieku w Ontario. Kaszubi, którzy pracowali przy budowie
dróg w Ontario (Opeongo Road) mogli następnie wybrać sobie działki rolnicze w
nowo otwieranych częściach tej Prowincji, i wybrali sobie okolice obecnego
miasta Barry's Bay, ponieważ tamtejsze pagórkowate tereny przypominały im ich
rodzinne strony. Okolice te, chociaż malownicze nie miały jednak dobrej gleby i
nowi osadnicy z trudnością na nich gospodarowali. Dopiero po II wojnie światowej
, polscy imigranci z Ottawy odkryli turystyczne wartości tych okolic, poważnie
przyczyniając się do ich rozwoju gospodarczego i kulturalnego. Zaskoczył ich
przy tym fakt, że ontaryjscy Kaszubi nadal posługiwali się językiem polskim,
pomimo, że od przybycia pierwszych osadników minęło już około 100 lat. Dynamika
powojennej emigracji spowodowała, że osadnictwo polskie w ontaryjskich Kaszubach
stało się wkrótce przedmiotem szeregu publikacji w języku polskim i angielskim a
następnie powstał Polish Heritage Institute - Kaszuby, dwujęzyczna instytucja
propagująca turystyczne zalety okolicy, ale i dokumentująca zabytki kulturalne
Kaszubów zachowane do dziś..[13]
Na zachodzie Kanady niektóre wiejskie parafie polskie w preriach organizowane
przez pierwszych polskich księży Oblatów, a szczególnie trzech braci oo.
Kulawych i o. Scella zbliżały się charakterem do takich właśnie etnicznych
wspólnot wiejskich, ale nigdy nie były dostatecznie zwarte, aby zasłużyć na
nazwę Małej Polski.
Kanada, która według M. Beisera jest obecnie w czołówce 7
krajów uważanych za najbardziej humanitarne zainicjowała na przełomie lat
70-tych i 80-tych kilka kierunków studiów nad skomplikowaną naturą asymilacji w
Nowym Kraju. Trzy z tych badań związane z pracą M. Beisera koncentrują się na
analizie odporności epidemiologicznej imigrantów i na badaniu zdrowia
psychicznego uczestników Refugee Re-settlement Project (projektu osiedlenia
uchodźców)[14], który jednak odnosi się do imigrantów azjatyckich. Liczne są
natomiast tematy badań znacznie wcześniejszych, bo sięgających nawet lat
przedwojennych i 50-tych ub. stulecia. Dotyczą one wielokulturowości oraz analiz
tematycznych z dziedzin zatrudnienia emigrantów. Niektóre z badań
uniwersyteckich zajmowały się nawet sprawami nostalgii za Starym Krajem. Są one
oparte na starannie zebranej obfitej dokumentacji. Do dziś dnia nia ma jednak
pełnej analizy przebiegu adaptacji do Nowego Kraju. Ciekawostką jest, że
większość tych studiów była prowadzona albo z punktu widzenia imigrantów jako
takich bez rozróżniania ich płci, albo najczęściej z punktu widzenia imigrantów
mężczyzn. Dopiero ostatnie lata kończącego się XX-go wieku przyniosły studia o
kobietach imigrantkach .
Do bardzo niedawna w imigracji liczyli się przede wszystkim mężczyźni. Oni byli
odpowiedzialni za otwieranie nowych terenów, za pionierskie osadnictwo i
tworzenie zrębów nowego społeczeństwa. To oni budowali domy, uprawiali pola,
siali i zbierali żniwa, to oni byli właścicielami farm, sklepów, przedsiębiorstw
i oni zbierali słowa uznania za ciężko przepracowane życie i za zasiedlony kraj.
Było jednak wiadomo od dawna, że mężczyźni emigranci bez kobiet są mniej
stateczni, łatwiej ulegają nałogom, są skłonni do włóczęgi i tak naprawdę to
dopiero obecność kobiet cywilizuje męski świat mocy i przemocy i przekształca
przypadkową zbieraninę emigrantów w grupy społeczne. Kobiety emigrantki rzadko
kiedy były widoczne spoza szerokich męskich pleców , a napewno nie było badań
związanych z adaptacją emigrantek polskich do Nowej Ojczyzny.
W naszym szkicu będziemy często przeciwstawiali sobie obie płci. Wynika to z
faktu, że świat taki jaki był w XX-tym wieku i jaki jeszcze jest dzisiaj,
zarówno Polska jak i Kanada, to świat w którym o porządku społecznym i
gospodarczym decydują mężczyźni. Prawa imigracyjne były więc ustalane przede
wszystkim pod kątem praw i obowiązków imigrantów-mężczyzn. Nawet dziś, kiedy
Kanadyjki uzyskały już wiele równouprawnień, podstawy polityki imigracyjnej i
jej analizy odnoszą się głównie do imigrantów rodzaju męskiego. Stąd i my
będziemy się często odwoływać do przykładów z życia mężczyzn, jak i ich udziału
w ogólnej sytuacji imigrantów.
Drugą przyczyną dla której w opracowaniu dotyczącym kobiet często jest mowa o
mężczyznach jest oczywiste powiązanie obu płci. Tak jak w życiu mężczyznom
potrzebne są kobiety, tak samo w życiu kobiet ogromną rolę odgrywają meżczyźni i
nie ma powodu do eliminowania ich udziału w kształtowaniu wizerunków imigrantek
polskich. Nie sposób także mówić o kobietach imigrantkach, dla których takie
zjawiska jak izolacja, wykorzenienie, asymilacja są elementami rzeczywistości, w
której rozgrywa się ich życie i odbijają się stosunki międzyludzkie jeśli pomija
się mężczyzn pojawiających się w ich życiu.
Na koniec należy dodać, że opracowanie niniejsze jest próbą
uporządkowania (ale nie inwentarzem), pod względem czasowym i merytorycznym
zebranych wypowiedzi własnych polskich imigrantek na temat ich życia,
przedstawioną na szerszym tle ówczesnej polityki i rzeczywistości kanadyjskich i
polonijnych. Jest wysoce subiektywne, nacechowane goryczą bieżących konfrontacji
dwu kultur, często związane z entuzjazmem planów na nowe życie. Mówi o
trudnościach i osiągnięciach Polek, które znalazły się na emigracji w Kanadzie w
momentach stosowania różnych zasad polityki imigracyjnej i rozwoju gospodarczego
Kraju. Takie uporządkowanie czasowe nie zmierza do podkreślania większego lub
mniejszego cierpiętnictwa poszczególnej fali imigracyjnej, ale do pogłębienia
obrazu ewolucji naszych kobiet i ich reakcji na bądź co bądź , niesłychanie
ważną decyzję życiową. Nie mogłam więc pominąć krótkich szkiców postaci
wybitnych imigrantek, które swoim życiem w Kanadzie przyczyniły się do budowy
Polonii, społeczeństwa kanadyjskiego oraz tworzenia, przekształcania i
wzbogacania wizerunków imigrantki polskiej. Opisując procesy przemian w Polonii
posługiwałam się informacjami zaczerpniętymi przede wszystkim z informatorów
polonijnych, wspomnień opublikowanych, lub nieraz tylko opowiadanych o znanych
przedstawicielkach imigracji. Wreszcie sięgnęłam także do wiadomości
nazbieranych dzięki życzliwej pomocy współrodaczek i współrodaków
zainteresowanych niniejszym opracowaniem. Jest oczywiste, że nie wymieniłam
wszystkich zasłużonych kobiet pracujących w Kanadzie na niwie tak szerokiej jak
wielka jest rozpiętość zainteresowań, możliwości i dziedzin życia społecznego,
kulturalnego, politycznego i ekonomicznego w tym ogromnym kraju. Napewno nie
zdołałam wymienić i naszkicować wszystkich wybitnych przedstawicielek imigracji
polskiej w Kanadzie. Nie zrobiłam tego, ani z niechęci, ani z lenistwa, ani z
faworytyzmu. Jednak ograniczona własnymi możliwościami, częstą nieufnością
kobiet, do których się zwracałam i licznymi odmowami wypełnienia ankiety
rozesłanej w 1998/99 roku, musiałam dokonywać wyboru na podstawie dostępnych mi
publikacji oraz faktów publicznie znanych. Tylko w tym ostatnim przypadku
pozwoliłam sobie na zastosowanie mojej subiektywnej oceny wielkości wkładu
poszczególnej imigrantki w całość życia polonijnego, pozycji Polaków w Kanadzie
i jej udziału w pomocy, lub pracy na rzecz społeczeństwa polskiego lub jego
części w PRL-u oraz w III Rzeczpospolitej.
Z tej racji unikałam używania suchych danych statystycznych,
dając przede wszystkim głos samym imigrantkom. Jest także oczywiste, że w
gromadzie tych kobiet znajduję się i ja, imigrantka od prawie 40 lat. Jako taka
pozwoliłam sobie włączyć do naszego opracowania moje osobiste spostrzeżenia,
zapamiętane uwagi oraz wnioski, które w ciągu długich lat nazbierałam nie tylko
na podstawie własnych doświadczeń, ale także i tych, które przekazane mi zostały
przez innych jako ostrzeżenia, wyjaśnienia, lub poprostu obserwacje różnic
kulturowych pomiędzy Polską i Kanadą.
Nazwiska imigrantek i imigrantów wymienione w naszym opracowaniu zebrałam, jako
powszechnie znane dzięki ich działalności społecznej , albo znalazłam je w
dokumentach opublikowanych. Natomiast cytowane w tekście ustne uwagi osób, z
którymi rozmawiałam w różnych okresach podczas mego pobytu w Kanadzie
pozostawiam anonimowe, ponieważ nie mam możliwości ich autoryzowania. Z przyczyn
ode mnie niezależnych nie dotarłam głębiej do dokumentacji dotyczącej szczegółów
działalności organizacyjnej wielu polskich imigrantek, nie wymieniłam również
nazwisk wszystkich wolontariuszek poświęcających setki tysięcy godzin pracy
społecznej na rzecz Polonii i Polski, ponieważ było ich za dużo, a dotarłam
tylko do niewielkiej ich części.
Z uwagi na zupełną wyjątkowość wyników działalności Wandy Stachiewiczowej w
Kanadzie poświęciłam jej więcej miejsca w mym opracowaniu aniżeli innym wybitnym
imigrantkom. Żałuję, że bogatego wkładu innych imigrantek polskich do dorobku
Polonii i społeczeństwa kanadyjskiego nie mogłam omówić równie szczegółowo. Z
uwagi na swoje bogactwo, temat ten mógłby się stać osobnym długo falowym
projektem.
Ograniczenie się przede wszystkim do szczegółów wydobytych z biografii oraz
wypowiedzi pojedyńczych imigrantek odpowiadających na anonimową mini-ankietę z
roku 1998/99 wymagało uzupełnień w postaci opisu ogólnych sytuacji, w których
znajdowała się imigracja polska w Kanadzie w różnych epokach rozwoju tego Kraju.
Tło powstawało z uogólnień opartych albo na doświadczeniach indywidualnych
wielokrotnie powtarzanych, albo na sytuacjach, które grupowo tworzyły podobne
losy : etapy adaptacji, klęski i sukcesu życiowego itd. Było ono także budowane
przez politykę imigracyjną w różny sposób stosowaną nie tylko w czasie ale i w
miejscu i wreszcie przez reakcje społeczeństwa kanadyjskiego na napływ
imigrantów.
Poruszając temat prostytucji w Kanadzie Zachodniej w latach 1900-1939 posłużyłam
się informacjami opublikowanymi na ten temat, próbując oddać specjalny
społeczno-moralny klimat Kanady Zachodniej z tamtych czasów.
W żadnym wypadku zebranej informacji nie traktowałam jako
pełnej i kategorycznej, która by wykluczała odmienne warianty życiowe. Jest
jasne, że los poszczególnej imigrantki zawiera elementy związane wyłącznie z jej
osobą. Tym ważniejsze jest jednak poszukiwanie uogólnień tła na tyle otwartych,
że obejmują one elementy typowe w życiu licznych imigrantów i dzięki temu dają
pełniejszy obraz sytuacji w danym miejscu i w danym czasie.
Pozostają jeszcze do omówienia używane przeze mnie określenia
emigrantki-imigrantki. Wprawdzie oba te słowa odnoszą się do tego samego
zjawiska, ale nie są to słowa zamienne, ponieważ każde z nich dotyczy innego
punktu widzenia. Emigrantka oznacza kobietę, która opuszcza lub opuściła swój
kraj rodzinny, czyli wychodzi lub wyszła z kręgu kulturowego społeczeństwa
Starego Kraju. Natomiast imigrantka - to kobieta, która urządza lub już
urządziła nowe życie sobie i swojej rodzinie w Nowym Kraju, czyli podjęła kroki
odpowiednie do związania się ze społeczeństwem Nowego Kraju . W kolejności
czasowej z punktu widzenia Nowego Kraju emigrantki przekształcają się w
imigrantki w chwili zmian w ich statusie formalnym w Nowym Kraju, to znaczy
przez nabycie prawa stałego pobytu, a następnie obywatelstwa. Ponadto członkowie
Polonii, którzy dla Polski są emigrantami, dla Kanady są imigrantami a następnie
Neo-Kanadyjczykami lub Kanadyjczykami (po otrzymaniu obywatelstwa
kanadyjskiego).
Rozróżnienie to odzwierciedla także zmiany w legalnych uprawnieniach jakimi
Kanada obdarzała emigrantów w ub. stuleciu. Na koniec warto dodać, że wielu
zasymilowanych Kanadyjczyków polskiego pochodzenia jest bardzo czułych na
przymiotnik "polonijny", ponieważ w niektórych wypadkach, szczególnie w
kontekście mowy o kulturze, może on oznaczać coś, co nie jest polskie, bo nie
powstało nad Wisłą lub Wartą, ale w Toronto, Montrealu lub zgoła na preriach
kanadyjskich lub nad Pacyfikiem. Takie stawianie sprawy jest dla członków
Polonii kanadyjskiej bolesne, bo odmawia uznania ich przywiązania do polskości,
a nawet jak w niektórych przypadkach bardzo jaskrawych (to Polonus, a nie
Polak), przerywa ciągłość historyczną, kulturalną i emocjonalną, którą tak wielu
członków Polonii kanadyjskiej, zarówno mężczyzn jak i kobiet budowało z
zaparciem się siebie i ze stratą własnych korzyści. świadoma tego, używam
przymiotnika polonijna/y tylko w znaczeniu pochodząca/y lub przynależna/y do
Polonii jako całej grupy polskiej w Kanadzie, grupy przywiązanej i
przechowującej polską kulturę i polski język.
|