CZĘŚĆ DRUGA
:
W pojedynkę
ROZDZIAŁ II
Imigrantki w miastach
Urbanizacja Kanady naprawdę nabrała rozpędu dopiero od końca II wojny światowej.
W okresie poprzedzającym ją istniały w Kanadzie tylko dwa duże miasta : Montreal
i Toronto, kilka pomniejszych jak Halifax w Nowej Szkocji, Winnipeg w Manitobie,
Calgary i Edmonton w Albercie i Vancouver nad Pacyfikiem. Poza tym były osiedla
często zasługujące raczej na nazwę miejscowości, osad lub wsi aniżeli miast.
Ogromna większość miast prerii rosła niezwykle szybko, ale ponieważ startowały
od budynku stacji kolejowej jako jedynej budowli w "mieście" , więc długo nie
mogły dorównać miastom Kanady wschodniej. Po za tym ich rozwój widoczny w
stawianiu imponujących gmachów i błyszczących bogactwem pałaców nuworyszów nie
szedł w parze z tworzeniem się tkanki społecznej opartej na szerokiej bazie
obywateli miejskich Po pierwsze obywatelami miasta byli tylko ludzie, którzy
posiadali w tym mieście nieruchomość ziemską, wszyscy inni nie mieli prawa głosu
nawet w najbłahszych sprawach municypialnych. Po drugie w miastach prerii przed
I wojną światową najlepszym biznesem był obrót ziemią. Ponieważ spekulacja
wybuchała co chwila w coraz to innym miejscu prerii, przez które akurat wtedy
budowano kolej więc ludzie, posiadający odpowiednie informacje zarabiali
fantastycznie na handlu działkami ziemskimi, w zasadzie przeznaczonymi dla
osadników. W ten sposób w powstających miastach od pierwszego momentu realna
władza pozostawała w rękach przeważnie tych samych członków, albo krewnych i
przyjaciół grupy zbierającej śmietankę z otwierania prerii. Dominowali w niej
Anglo-Sasi i byli Amerykanie tworząc warstwę uprzywilejowaną i nadającą ton
zarówno przez swoje wpływy polityczne jak i przez bogactwo.Warstwy niższe były
natomiast wieloetniczne. Ich członkowie nie tylko nie byli uprawnione do
glosowania - bo nie posiadali nieruchomości miejskich, ale także jako robotnicy
najemni, byli uzależnieni od pracy u bogatych przedsiębiorców. Rozwój miast
preriowych był więc z jednej strony bardzo dynamiczny ale z drugiej chaotyczny,
nie sprzyjający powstaniu klasy średniej. Istniał antagonizm między oby grupami.
Wynikał on z eksploatacji i dyskryminacji siły roboczej w różnych miastach
prerii i przybierał słabsze lub ostrzejsze formy, ale zawsze przeszkadzał w
powstawaniu tkanki społecznej danego miasta. Jednym z miast w którym istniała
ostra eksploatacja i dyskryminacja imigrantów i robotników był Winnipeg ,
ówczesne centrem przemysłowe prerii. W jego fabrykach odzieżowych pracowało
bardzo wiele imigrantek. Ich warunki pracy często urągały regułom zdrowia i
hygieny, a ponieważ kobiety tam zatrudnione, pracowały na akord, więc
najmniejsze przerwy w pracy oznaczały obniżenie i tak bardzo niskich zarobków.
Ponieważ inspektorów pracy nie było więc ta sytuacja nikogo nie interesowała. W
1911 roku, na społecznej scenie Winnipegu pojawiła się Nellie McClung, członek
Local Council of Women - Lokalnej Rady Kobiet , która za cel postawiła sobie
między innymi poprawę losu robotnic fabrycznych. Dzięki swojej zawziętości i
uporowi Nellie McClung szybko zdobyła popularność wśród uboższej ludności miasta,
a następnie pozyskała sobie polityczną opozycję rządu Manitoby. Kiedy po kilku
latach walki z Liberałami konserwatywny premier Manitoby przegrał wybory i do
władzy doszli Liberałowie, najgorsze przekroczenia przeciwko hygienie pracy w
fabrykach zostały ujawnione, a w 1916 tym roku rząd Manitoby dał kobietom prawo
głosu. W ten sposób w emancypacji kobiet Manitoba wyprzedziła wszystkie inne
prowincje Kanady.
Na wschodzie Kanady w tym czasie urbanizacja rozwijała się w sposób bardziej
uporządkowany. Tam miasta i miasteczka dawno wytworzyły warstwę średnią wraz z
jej lokalnymi odmianami kulturowymi, rozbudowały struktury i instytucje miejskie,
rozwinęły dominującą życie mieszkańców lokalną opinię społeczną, opartą na
zasadach, przesądach i odmianach ksenofobii, albo tolerancji zgodnej z głównymi
zrębami dominującego wyznania i zależnej od stopnia odosobnienia lub kontaktów
ze światem zewnętrznym.
Duże miasta z większymi grupami różnych etnicznie imigrantów cechowały się
większą tolerancyjnością i do nich to ciągnęły przede wszystkim polskie
imigrantki. Wiadomo, że niektóre z nich próbowały ucieczką z pociągu do
Winnipegu uwolnić się od podpisanego kontraktu - jak to opisywała Carolina
Dziurzyński - i znaleźć pracę na wschodzie Kanady. Rzadko zdarzało się jednak,
że po odpracowaniu kontraktu zobowiązującego dziewczynę do pracy służącej na
zachodzie Kanady, imigrantka ruszała na wschód szukać lepszych warunków w
Toronto lub innym mieście Prowincji Ontario, najczęściej prędko wychodziła zamąż
za lokalnego mieszkańca. (Dlatego niektóre dziewczęta pouczone listami krewnych
lub przyjaciół odrazu wybierały pracodawców we wschodniej Kanadzie.) A jeśli
żona osadnika - imigranta owdowiała lub została opuszczona na farmie, to zwykle,
aby przeżyć, musiała farmę sprzedać i przenieść się do pobliskiego miasta. Za
pieniądze uzyskane ze sprzedaży farmy mogła wtedy kupić na spłaty, stary i
możliwie duży dom, w którym odnajmowała pokoje przejezdnym robotnikom imigrantom.
Ten bardzo skromny dochód uzupełniała zwykle praniem dla swoich lokatorów lub
okolicznych mieszkańców. Wiele imigrantek nie wiedziało, że w latach
dwudziestych były już w miastach Kanady agencje miejskie wspomagające finansowo
samotne matki z dziećmi. Podczas wielkiego kryzysu lat 30-tych agencje te, z
uwagi na niewielkie własne zasoby zostały zmuszone do ograniczenia swojej pomocy
tylko do określonych kategorii dawnych mieszkanek danego miasta. W roku 1932, w
Vancouverze inspekcja przeprowadzona przez Charlotte Whitton, specjalnego
wysłannika ówczesnego Premiera Kanady R.B. Bennett'a, uznała na przykład, że
kobiety w średnim wieku, które nigdy przed kryzysem nie pracowały (bo zgodnie z
panującym zwyczajem, żony nie powinny były pracować) nie mają prawa do zasiłków
związanych z kryzysem, ponieważ ich potrzeby nie wynikały bezpośrednio z kryzysu.
One przedstawiają problem istniejący w każdym czasie i który powinien przede
wszystkim dotyczyć lokalnych funduszy. Opuszczone żony i samotne dziewczyny
powinny być uczone pracy domowej. Kobiety na zasiłkach macierzyńskich nie są
obciążeniem usprawiedliwionym "form a justifiable charge"[90] W ten sposób
opuszczone żony lub wdowy wpadały w przegródkę administracyjną, według której
ich nędza nie była wynikiem kryzysu, więc pomoc im się nie należała .
Kiedy zaczęła sie imigracja Polek do Kanady wschodniej nie wiadomo. Dokumentacja
dotycząca polskich imigrantek na wschodzie Kanady jest bardzo uboga .Dla okresu
1900 - 1940 poza jednym pamiętnikiem[91] nie znalazłam żadnej biografii, ani
wspomnień autorstwa kobiety polskiej. Wiadomo jednak, że jeszcze w XIX-tym wieku
w Montrealu i Toronto, a także w kilku innych miastach Ontario byli polscy
rzemieślnicy, drobni kupcy, przewoźnicy, najemni pracownicy większych
przedsiębiorstw kanadyjskich. Niektórzy przybywali z Europy, inni napływali z
niedalekiego Detroit, lub z odleglejszego New York. Większość ciągnęła do
Toronto, chociaż i w Montrealu rozwinęła się w początkach XX-go wieku grupka
polskich imigrantów. Wielu z nich pożeniło się z miejscowymi dziewczynami, inni
uporczywie pisali o żony do Polski. Jak pisze żona pończosznika mieszkającego w
jednym z quebeckich miast, wracając z wizyty w Polsce w roku 1930-tym spotkała
grupę kilkunastu dziewcząt płynących do swoich narzeczonych w Kanadzie albo na
kontrakty służących.[92]
Jakie to były dziewczęta, skąd pochodziły i co umiały, trudno dziś dociec. Nie
mówią o tym rejestry parafialne ani inne pisane żródła. Niechętne wspomnieniom
swoich początków jako służące były także i same kobiety. Te spośród nich, do
których się los uśmiechnął wolały nie wspominać doświadczeń pierwszych lat
ubóstwa w Nowym Kraju. Mniej szczęśliwe podobnie jak w Kanadzie zachodniej
znikały bez słowa lub wspomnienia.
Można jednak oprzeć się na kilku założeniach, które pozwalają nam określić typ
kobiety przybywającej z Polski gotowej startować samodzielnie w swoim nowym
życiu w Kanadzie. Przede wszystkim taka imigrantka musiała mieć inicjatywę i
upór w dążeniu do swoich celów. Następnie musiała być zdolna do zrozumienia
różnic pomiędzy marzeniem polskich bezrolnych chłopów o posiadaniu gospodarstwa
rolnego, a jej własnymi możliwościami w Nowym Kraju. Jeśli pochodziła z miasta
to już siłą rzeczy wolała i w Nowym Kraju urządzać się w mieście. Musiała być
samodzielna, aby chcieć decydować o sobie, a nie czekać na decyzje rodziców, lub
ewentualnie męża. Wreszcie musiała rozumieć co to znaczy pracować w Kanadzie
jako służąca, pomocnica kucharki, niańka do dzieci, albo wyjątkowo jako
robotnica w małej fabryce. Prawdopodobnie z listów od krewnych lub przyjaciół
dawniej przybyłych do Kanady potrafiła sobie wyrobić opinię, że zdoła się
utrzymać przy życiu i może dobrze wyjdzie zamąż. Musiała się prędko nauczyć
podstawoweych informacji o warunkach miejskich w Kanadzie ze znacznie wyższymi
wymaganiami hygieny[93], punktualności oraz ogólnego sposobu poruszania się
wśród obcych, od których była zależna. Musiała też zapomnieć o wielu przesądach
polskich, ponieważ przesądy w Kanadzie były inne i te polskie spod zaborów
rosyjskiego, niemieckiego lub austriackiego były pogardzane i wyśmiewane.
W pierwszych jej krokach było konieczne oswojenie się z samotnością, z której
można było uciec tylko na kilka sposobów. Przede wszystkim przez odnalezienie
polskiej parafii, lub jakiegoś polsko-kanadyjskiego związku czy stowarzyszenia,
których we wschodniej Kanadzie było więcej niż na zachodzie, następnie przez
nawiązanie przyjaśni z niektórymi koleżankami po fachu, imigrantkami bardziej
doświadczonymi , choć często innej narodowości i wreszcie przez znalezienie
mężczyzny, który by w przyszłości mógł zostać jej mężem.
Zaden z tych celów nie był łatwy ponieważ samotna imigrantka naogół bardzo
niewiele wiedziała o społeczności polonijnej i jej organizacji w mieście, do
którego skierował ją podpisany kontrakt. W większych miastach było jednak
powszechnie wiadomo gdzie znajdują się dzielnice imigrantów i jak się do nich
dostać. Już więc na początku swego pobytu mogła zdobyć wiadomości gdzie
mieszkają i pracują polscy imigranci, to też poczucie jej samotności wśród
społeczeństwa o odmiennych obyczajach i innej kulturze dnia codziennego było o
wiele mniejsze aniżeli samotność żony osadnika w preriach pozostawianej samej
sobie na wiele miesięcy w mizernej ziemiance lub chałupce.
Pozostawała jednak następna warstwa samotności z braku kogoś bliskiego z którym
możnaby porozmawiać, pośmiać się, a nawet robić plany wspólnej przyszłości.
Jednak i ten rodzaj samotności mógł dość szybko zniknąć. Z uwagi na coroczny
napływ imigrantów, Kanada była krajem, w którym kobiet było ciągle mniej niż
mężczyzn. Tym ostatnim samotność doskwierała równie mocno jak nowo przybyłym
kobietom. To też każde stowarzyszenie, nie mówiąc o parafii zawsze miało na
agendzie życie towarzyskie swoich członków. W soboty urządzano tańce,
organizowano miejscowe chóry, grupy muzyczne, festiwale związane ze świętami
kościelnymi lub narodowymi, podawano sobie informacje o nowo przybyłych i
szukano sposobów, żeby ich włączyć do istniejących już organizacji, zakładano
kasy pożyczkowe, później zaczęły być organizowane szkółki parafialne języka
polskiego.
Jedną z przedwojennych działaczek polonijnych była Krystyna Idziak, żona
polskiego sklepikarza w Toronto, która posiadała duży zmysł organizacyjny. Jej
to zawdzięczała Polonia torontońska organizację zespołów śpiewu i tańca, tak
dobrze rozwijających się pod jej kierownictwem, że w eliminacjach doszły do
występów na festiwalach etnicznych całej Kanady.
Parafie z reguły były ośrodkiem życia społecznego i kulturalnego lokalnej
Polonii. Wywieszały tablice, na których poszczególni członkowie wymieniali
informacje dotyczące dnia codziennego np.przyjmowanie lokatorów na pokoje,
udzielanie porad prawnych , poszukiwanie znajomych, przyjaciół, nawet członków
rodzin itp. Równocześnie życie w mieście wywierało wielki nacisk na uczenie się
języka i młoda służąca z Polski od pierwszego dnia musiała go używać.
Służba w prywatnych domach zmuszała do stałego poszerzania znajomości kultury
angielskiej lub francuskiej. Obyczaje "państwa" odnoszące się do codziennego
porządku, posiłków jadanych w domu, przyjmowania gości, chorowania, kłótni
domowych i tych wszystkich detali, w których służąca lub niańka automatycznie
uczestniczyła, kształtowały jej własne maniery i sposób oceniania świata.
Na ogół służące i niańki należały do zawodów nisko płatnych i pozbawionych
wyraźnych godzin wolnych od pracy. Pani domu ustalała ilość wykonywanej pracy i
czas jej długości. Od niej zależało czy służąca była wykorzystywana przez
rodzinę "państwa", dyskryminowana z powodu śmiesznego akcentu, " przesadnej"
religijności, braku znajomości "Canadian way of life" i błędów, które robiła
próbując przetlumaczyć sobie niezrozumiałe słowa i reakcje kanadyjskiego
społeczeństwa. Zdarzały się wypadki, że służące zmęczone nieustanną
dyskryminacją poprostu odchodziły z pracy bez wypowiedzenia, a nawet odebrania
ostatniej wypłaty. O takiej "służącej Annie Polce" w Winnipegu krótko wspomina
D. Hoerder, podając że poprostu uciekła do Indian[94]. Nie wiemy co spowodowało
jej ucieczkę, czy to było zniszczenie jakiegoś sprzętu, zbicie porcelany, lub
szkła, które służąca Anna powinna była zapłacić z własnej pensji. Nie wiemy czy
przed ucieczką odebrała swoją cotygodniową wypłatę. A może slużąca Anna spała na
zimnym strychu lub w wilgotnym i ponurym "bejzmencie". Może ta "ucieczka"
spowodowana była uszczypliwymi uwagami pod jej adresem. W tamtych czasach
ludność anglosaska patrzała na Polaków z góry i z niechęcią.[95] Uważano, że
Polacy są kłótliwi, łatwo unoszą się honorem i wtedy szukają zaczepki albo
znikają. A może to "dziwaczna" religijność oparta na chłopskiej obrzędowości
przeszkadzała bogatym Anglosasom i Anna wolała ubóstwo " Indian" aniżeli służbę
u "państwa." Może wreszcie zaszła w ciążę i zgodnie z obowiązującą moralnością
groziło jej wydalenie z awanturą. Nie wiadomo także, co właściwie oznacza
określenie , że "uciekła do Indian". W ówczesnej gwarze Indianie uważani byli za
najniższą z niskich i najuboższą z grup ludnościowych. Czasami więc pójść do
Indian było zwrotem figuratywnym oznaczającym zupełne zniknięcie ze
społeczeństwa, dzięki gotowości przyjęcia najgorszych warunków życiowych, takich
jakie były udziałem Indian. Nie wiadomo nawet w jakim czasie incydent z Anną
Polką miał miejsce.
Z pewnością przyjąć można, że gdyby owa służąca Anna pracowała w mieście Kanady
wschodniej, jej ucieczka nie musiałaby się kończyć "u Indian". Po pierwsze
dlatego ponieważ w miastach Kanady wschodniej dyskryminacja imigrantów była
bardziej ograniczona warunkami ekonomicznymi, a po wtóre ponieważ w obu
największych miastach Montrealu i Toronto miałaby pomoc grup polskich
istniejących tam już od początku XX-go wieku. Obrotna i zaradna dziewczyna,
niezadowolona z kontraktu służącej, dającego jej prawo wstępu do Kanady mogła
sobie znależć inne miejsce służby lub zatrudnienia wśród różnych małych i
niewielkich fabryk, przedsiębiorstw handlowo- usługowych, które w tych miastach
funkcjonowały.
Praca robotnicy nie miała przewagi nad pracą służącej. Warunki pracy w fabrykach
bywały bardzo różne od urągających hygienie i zdrowiu aż po znośne. Godziny
pracy były długie ( czasami z bardzo krótką przerwą na obiad sięgały 12-14
godzin), ale do czasu wielkiego kryzysu bywały określone, płaca była niska, lecz
wypłacana dość regularnie co tydzień, czego nie zawsze można było powiedzieć o
wynagrodzeniu służącej, zależnej od kaprysów "pani". Zdarzało się że właściciele
fabryk uzurpowali sobie prawo fizycznego karania robotnic, ale służące również
nieraz otrzymywały razy od poirytowanych pracodawców. Wreszcie czas wolny po
pracy w fabryce nie był kontrolowany przez pracodawcę, ponieważ robotnice nie
mieszkały u niego.
Sytuacja pracy w fabrykach mocno bardzo się pogorszyła w okresie kryzysu lat
30-tych. Przede wszystkim godziny pracy bywały wydłużane bezlitośnie, a zarobki
były znacznie obniżane i często nie wypłacane na czas.
Oprócz prac w fabryce polska imigrantka mogła znaleźć zatrudnienie w małych
przedsiębiorstwach usługowych. Restauracje i jadłodajnie potrzebowały kobiet w
kuchni, do smażenia hamburgerów, kelnerek do obsługi gości, zawsze szukano
odpowiedzialnych kasjerek. Drobne sklepiki obsługujące przede wszystkim grupy
etniczne chętnie przyjmowały do pracy uczciwe i rzetelne imigrantki. Tam też
młode kobiety łatwo spotykały samotnych mężczyzn poszukujących życiowych
partnerek.
Dziewczęta z którymi płynęła w roku 1930-tym do Kanady żona pończosznika z
małego quebeckiego miasta, nie wiedziały jeszcze wtedy, że Kraj, do którego
płyną jest bardziej dotknięty kryzysem aniżeli Europa i że "wielka depresja" jak
zjawisko to nazywano, będzie trwała w Kanadzie całe 10 lat. Specyficzna
struktura gospodarki kanadyjskiej opartej na eksporcie, siedem lat suszy w
prowincjach preriowych, dwa lata klęski szarańczy i epidemia chorób pszenicy
zniszczyły właściwie w latach 30-tych prawie całą gospodarkę Kanady, a w
zachodniej części wyludniły trzy prowincje preriowe. Nieudolne rządy w Ottawie
obu głównych partii - konserwatystów i liberałów, ich próby ratowania gospodarki
przez organizowanie akcji bardziej zmierzających do skłócenia społeczeństwa
aniżeli tworzenia nowych miejsc pracy pogłębiały jeszcze więcej nędzę i głód
nękające zarówno wieś jak i miasta. Wprowadzone mizerne zasiłki dla najbardziej
poszkodowanych uderzały przede wszyskim w imigrantów, którzy mogli zacząć je
otrzymywać dopiero po otrzymaniu obywatelstwa kanadyjskiego. Oskarżenia że
imigranci odbierają pracę Kanadyjczykom zamykały ponadto i tak już niewielkie
możliwości znalezienia pracy, a najbłahsze podejrzenia o komunizm lub radykalizm
kończyły się deportacją
W ciągu pięciu lat, od 1930 - 1935 deportowano z Kanady ponad 28 000 mężczyzn i
kobiet ponieważ uznano ich za "radykałów" albo poprostu dlatego że jako
imigranci złożyli podanie o zasiłek [96] Odmawiano także zezwoleń na
sprowadzanie narzeczonych lub żon, nawet jeśli składający podania imigranci
mieli dobrą pracę lub prosperującą farmę.
Zmieniły się także na gorsze wymagania pracodawców. Wielu wielkich pracodawców
wykorzystywało istniejące bezrobocie dla obniżania zarobków i przedłużania
godzin pracy. W przemyśle odzieżowym, gdzie pracowały w większości kobiety,
wielkie magazyny jak np Eaton, Simpson , Woolworth i Kresge prowadziły między
sobą wojny cen i w tym celu stosowały politykę obniżania zarobków oraz
wydłużania czasu pracy swoich pracowników do ponad 60 albo nawet więcej godzin
tygodniowo, uzyskując dzięki temu towar, który następnie sprzedawano poniżej cen
konkurencji. Dopiero opublikowany przez Komitet do Badania Warunków Pracy raport
o sposobie zatrudnienia w przemyśle i handlu w Kanadzie w roku 1934 wykrył ten
niesłychany wyzysk [97] i wymusił stopniową poprawę warunków pracy robotników i
robotnic oraz zwiększenie ich zarobków. Jak w tych czasach dawały sobie radę
młode samotne Polki, które właśnie przybyły, aby podjąć pracę służących? Jeśli,
przed deportacją zdążyły wysiąść w Halifaksie lub Montrealu i zgłosić się na
służbę, a przy odrobinie szczęścia pracodawcy je przyjęli to prawie napewno
otrzymywały obniżone pensje przy przedłużonych godzinach pracy. Paradoksalnie,
ci z pracodawców, którzy nie zostali dotknięci kryzysem zachowali swój standart
życia i swoją służbę, a ogólna deflacja powodowała, że wartość realna każdej
pensji była wyższa aniżeli przed kryzysem [98] Były to jednak rzadkie wyjątki
pomiędzy powszechną i wzrastającą z roku na rok nędzą większości społeczeństwa
kanadyjskiego.
Nagminne bankructwa małych i średnich przemysłowców i handlowców wiązały się
ściśle z znacznym zmniejszeniem się zapotrzebowania na służące i niańki. Służące
zwalniane przez zbankrutowanych pracodawców miały wówczas bardzo nikłą szansę na
znalezienie innej pracy, z drugiej strony, jeśli prosiły o zasiłek, to były
deportowane z Kanady. W tej sytuacji polskie imigrantki w miastach nie mając
innego wyboru najczęściej chwytały się najniżej płatnych prac akordowych szycia
odzieży dla wielkich magazynów. Przeważnie zatrudniano je na akord według wzoru
chałupniczego lub u subkontraktorów, którzy przez restrykcje i wysokie wymagania
wyciskali ostatnie krople potu z zatrudnionych robotnic. Jednocześnie jednak
nikogo tam nie obchodziło czy znają język angielski czy nie.
Dla polskich imigrantek z Kanady wschodniej podobnie jak dla ich sióstr z
Zachodu małżeństwo było najważniejszym i ostatecznym celem kobiety i dla tego
celu gotowe były poświęcić bardzo wiele ze swojej samodzielności. Rozumiały one
doskonale, że tylko przez małżeństwo mogły dojść do statusu społecznego
cieszącego się pełnym szacunkiem społecznym i co ważniejsze - mogły dojść do
posiadania własnego domu. Żadna z nich także nie zamierzała zrezygnować z
dzieci, które przecież miały być ukoronowaniem ich życia. Mężów poznawały w
parafiach, podczas festiwali etnicznych, czasami w pracy. Przed ślubem omawiano
plany życiowe i kobiety chętnie popierały przedsiębiorczość swoich wybrańców. To
też już w latach dwudziestych ub. stulecia w Montrealu i Toronto pojawiały się
małe rodzinne polskie sklepiki albo przedsiębiorstwa obsługujące lokalne
dzielnice, a przy tym i klientelę etniczną. Rześnicy, piekarze, przedsiębiorstwa
remontowe i warsztaty (shops) w których reperowano co popadło, budowniczowie,
malarze, blacharze, hydraulicy i wiele innych fachów opartych na współpracy
małżonków rozwijało się aż do czasu Wielkiego Kryzysu lat 30-tych. Ten ostatni
zmiótł z powierzchni Kanady bardzo wiele ze zdobyczy poprzedniego, długiego - bo
35 lat trwającego - okresu pomyślności i drobnych przedsiębiorców w dużej mierze
zredukował do roli nędzarzy często bezdomnych. Już w 1932 roku jedna trzecia
całej ludności Kanady żyła na rządowych, bardzo mizernych zasiłkach
żywnościowych oraz innej pomocy charytatywnej zwykle związanej z denominacją
religijną oraz długością pobytu petenta w danym mieście. Nowym imigratom
podobnie jak i przesiedleńcom z innego miasta lub wsi pomocy rządowej nie
wypłacano. Podobnie działo się w preriach, ale tam do kryzysu z początków lat
30-tych doszło następnie siedem lat wielkiej suszy, głodem wyganiających
farmerów i ich rodziny z zagospodarowanych farm w południowych zachodnich
częściach Manitoby i południowych częściach Saskatchewanu i Alberty.
Początkowe lata kryzysu były dla imigrantów szczególnie straszne ponieważ
widziano w nich "obcych" którzy odbierali pracę miejscowej ludności więc też
odpowiednio wrogo się do nich odnoszono. Dopiero nieprzemijająca nędza i
bezrobocie końcowych lat tej dekady spowodowały, że zubożeli Kanadyjczycy
zaczęli w nich widzieć podobnych sobie biednych i bezrobotnych, a nie wrogów.
Niektórzy imigranci z lat dwudziestych jeszcze przed II wojną światową
organizowali swoje polonijne stowarzyszenia, związki, koła itp. Miały one służyć
obronie dyskryminowanych polskich imigrantów oraz dawać namiastkę dumy narodowej
jak np. Towarzystwo Białego Orła w Montrealu druga najstarsza organizacja
polonijna w Kanadzie [99] lub Stowarzyszenie Weteranów Polskich w Toronto
grupujące byłych żołnierzy polskich (z I wojny światowej), którzy w latach
20-tych wyemigrowali do Kanady. Były to jednak organizacje męskie. Były też
organizacje pomocy jak Polska Liga Katolicka w Montrealu, która została
zorganizowana w latach 30-tych przez wspomnianą już działaczkę społeczną
pierwszego okresu imigracji - Krystynę Idziak. Ona także była prezeską kółka
amatorskiego "Zorza", skupiającego osoby starsze, którym w czasie kryzysu żyło
się szczególnie trudno. Krystyna Idziak była także jedną z założycielek Polskiej
Szkoły Tańców Ludowych , związanej z Tow. Wzajemnej Pomocy w Montrealu Działała
również w polskiej sekcji Kanadyjskiego Czerwonego Krzyża. Tuż przed II wojną
światową kierowała stuosobowym zespołem tanecznym, który w roku 1940 nie tylko
zdobył pierwszą nagrodę na Festiwalu Grup Etnicznych Kanady, ale także
współpracował z Polskim Chórem filharmonicznym w Montrealu, bardzo popularnym
wśród Montrealczyków. Krystyna Idziak razem z mężem Stefanem zdołali przetrwać
wielki kryzys i po przeprowadzce do Montrealu w poczatkach wojny prowadzili tam
sklep żywnościowy chętnie i często odwiedzany przez Starą i następnie, Nową
Polonię. Gościnność, życzliwość Idziaków i pomoc udzielana każdemu kto jej
potrzebował wypływała z głębokiego poczucia solidarności z Polską i daleko
wykraczała poza granice dzielące dwie Polonie. Kiedy w roku 1953 Zofia Romer
założyła wraz z grupą kobiet z uchodźctwa wojennego Komitet Pomocy Dzieciom
Polskim, a chodziło o sieroty lub zagubione dzieci polskie powracające po wojnie
z Niemiec do Polski, Krystyna Idziak natychmiast w tę pracę włączyła się mimo
mnóstwa zajęć w swoim sklepie i innych pracach społecznych.
Drobni przedsiębiorcy polscy, to przeważnie rodzinne sklepy, warsztaty naprawcze
lub usługowe itp., w których żona była ważnym, a często jedynym pracownikiem. Do
jej obowiązków należała zazwyczaj kasa i księgowość. Ona sprzedawała w sklepie,
nadzorowała w warsztacie, odbierała telefony i przyjmowała zamówienia. Wiele z
tych niewielkich przedsiębiorstw nie przeżyło kryzysu lat 30-tych, inne powstały
na początku II wojny światowej i wreszcie spora grupa takich drobnych polskich
businessmen'ów skorzystała z szybko rosnącego w latach wojny ekonomicznego
dobrobytu Kanady i po wojnie znalazła się już wśród poważnych często bogatych
przedsiębiorców. Zwykle wiązała się z tym ewolucja w obowiązkach żony, która w
miarę jak przedsiębiorstwo się rozwijało wycofywała się z aktywnego udziału w
jego prowadzeniu. Mąż przejmował nadzór, omawiał zamówienia i dostawy,
księgowość przechodziła w ręce fachowego specjalisty, w sklepie pracowały
zatrudnione sprzedawczynie, co w konsekwencji dawało żonie więcej czasu na
zajmowanie się domem i dziećmi i ewentualną pracą społeczną. Ta ewolucja powrotu
przedwojennej imigrantki i żony polskiego przedsiębiorcy w miastach Kanady
wschodniej do domu zgodna była z linią rozwoju społeczeństwa kanadyjskiego,
które nadal w latach wojny i zaraz po jej zakończeniu przestrzegało zasady
pozostawiania żon w domu. Była ona także zgodna z wiejskim patriarchalizmem
polskich imigrantów, nawet po wielu latach powielających stereotyp rodziny
hierarchicznej opartej na podziale ról męża i żony. Wielu polskich imigrantów,
stosunkowo młodych jeszcze mężczyzn tego okresu zdołało nabrać przekonania o
ograniczeniach umysłowych kobiet wynikających poprostu z faktu ich kobiecości i
dlatego jak tylko mogli sobie na to pozwolić ze względów finansowych, to
poprostu automatycznie odsuwali swoje żony od udziału w życiu zawodowym lub
publicznym. Dziś można powiedzieć, że ta patriarchalna tendencja była związana z
asymilacją polskich imigrantów do obyczajów kanadyjskich.
Jednak w latach powojennych dynamika zmian społecznych i gospodarczych Kanady
poszła w innym kierunku, a była tak silna, że w ciągu jednego pokolenia zasady
dawniej święcie przestrzegane zostały zupełnie zmienione. Na zmiany te
zareagowały także dzieci polskich imigrantów Starej Polonii. Nie tylko sięgnęły
po wykształcenie, ale i po stanowiska o których ich rodzice nawet nie zamarzyli.
Pierwsze kroki robili oczywiście synowie, to oni ruszli w Kanadę studiowali na
uniwersytetach i następnie znajdowali pracę i karierę daleko poza domem
rodzinnym. Następnie dołączyły do nich i córki lub wnuczki polskich imigrantów.
Dzięki temu około lat 60-tych pojawiają się wśród Starej Polonii dyrektorki i
prezeski kierujące odziedziczonymi przedsiębiorstwami. Niektóre z nich na
dodatek przekroczyły barierę oddzielającą od siebie Starą i Nową Polonię,
wychodząc za mąż za Polaków przybyłych do Kanady po II wojnie światowej.
W przekazie słownym polskiej imigracji z czasów po II wojnie światowej istniało
w Kanadzie wschodniej kilka przykładów spełnienia się bajki o Kopciuszku, co to
zaletami osobistymi zdobyła "księcia" dla siebie. W jednej z tych historii młoda
uboga polska imigrantka, która w latach przedwojennych przybyła w poszukiwaniu
pracy, znalazła Kanadyjczyka, który nie tylko docenił jej zalety jako
pracownicy, ale także jako kobiety i ożenił się z nią, a że był zamożny, więc
wprowadził ją w świat dobrobytu. Kopciuszek prędko zasymilowała się i wsiąkła w
środowisko kanadyjskie. Po II wojnie światowej, już po śmierci męża i po
podziale spadku, owdowiały Kopciuszek była nadal zamożna i mieszkała w pięknym
zabytkowym domu w śródmieściu Montrealu, a przypomniawszy sobie swoje polskie
korzenie odnalazła wśród emigrantów swoich krewnych i sprowadziła ich do
Montrealu. Wśród powojennej Polonii montrealskiej przez lata nie było końca
zachwytom nad szlachetnością owej Kanadyjki polskiego pochodzenia[100]. Z
osobistych wspomnień dodam, że w pierwszych latach mego pobytu w Kanadzie, to
jest około roku 1965 spotkałam inną Kanadyjkę, pasującą także do roli polskiego
Kopciuszka. Siostra tej pani, przybyła za chlebem do Kanady w latach
dwudziestych ub. wieku i także wyszła zamąż za zamożnego Kanadyjczyka, pana G.
Przeżyli ze soba wiele szczęśliwych lat czego dowodem był fakt, że na łożu
śmierci żona, zaniepokojona losem pozostawianego męża prosiła go, aby po jej
śmierci ożenił się z jej młodszą siostrą, ponieważ w ten sposób będzie znowu
miał dobrą i opiekuńczą żonę. Pan G. istotnie sprowadził z Polski znacznie
młodszą siostrę swej zmarłej żony i ożenił się z nią. Po wielu latach spotkałam
nową panią G., wówczas już wdowę, dobrze zaopatrzoną i kompletnie zasymilowaną i
to ona opowiedziała mi historię swojego życia [101]. Oba opisane przypadki
rzucają dodatkowe światło na jeszcze jeden atut wielu polskich imigrantek, a
mianowicie na ich zalety na rynku małżeńskim w Kanadzie. Polki uważane były za
materiał na dobre żony, prędko asymilujące się i nie mające takich "fochów" jak
urodzone Kanadyjki.
Po II wojnie światowej polskie imigrantki nadal przyjmowane były do Kanady jako
służące lub nianki. Podobnie jak mężczyźni musiały podpisywać kontrakty na rok
lub dwa lata pracy u pracodawcy, który zgłosił zapotrzebowanie na służącą. Od
roku 1947 Kanada przyjmowała duże grupy polskich "Pestek" z wojskowej
pomocniczej służby kobiet i kobiet przeważnie po przejsciu przez Syberię, które
nie zawsze były kombatantkami. Wiele dzieci, sierot, pół-sierot lub dzieci
zagubionych jeszcze na Syberii, które na tyle dorosły przez czas wojny, że
decydowały już same o swoich losach składało podanie o emigrację do Kanady,
ponieważ miały tam jakichś krewnych lub przyjaciół. Zgodnie z przepisami
imigracyjnymi jeśli dziewczęta te nie miały prywatnych sponsorów to obowiązane
były do pracy kontraktowej jako służące lub nianie. Niektóre przybywały do
Kanady już jako narzeczone, inne łatwo i prędko poznawały i wiązały się z
samotnymi polskimi kombatantami, którzy choć rozproszeni po wsiach na
kontraktach rolnych przy każdej okazji ciągnęli do większych miast, gdzie mogli
spotkać rodaków i rodaczki. Zdarzało się że niektórzy pracodawcy rozumieli
sytuację przymusową młodych samotnych Polek na kontraktach i traktowali je z
życzliwością a nawet z serdecznością, godząc się na opuszczenie przez nie pracy
z powodu małżeństwa. Byli jednak i tacy, którzy nie chcieli zgodzić się na
zwolnienie z kontraktu, grożąc nawet deportacją. Antoni Tomszak w Winnipegu
musiał nawet "wykupić" z kontraktu swoją narzeczoną :... Jedną z nich okazała
się Bronia Turowska, obecna moja żona. Sama nas zaczepiła śmiejąc się do
koleżanki " to chyba Polusy". Mieszkała niedaleko mnie. Pracowała jako pomoc
domowa u ukraińskiego dentysty. Pracowała w nienajlepszych warunkach. Spała
razem z dziećmi nie miała własnego pokoju. Dentysta nie zgodził się na
"wychodne" w Swięto Nowego Roku. Postarałem się dla niej o lepszą pracą.
Chcieliśmy się jak najszybciej pobrać. Niestety Bronia była związana kontraktem.
Musiałem zapłacić za resztę okresu kontraktowego sumę około 70-ciu dolarów.
Zartowaliśmy później, że kupiłem ją sobie jako Arabkę. Mam do dziś pokwitowanie,
a agencja sprawdzała potem, czy istotnie wzięliśmy ślub. Była to poważna wówczas
suma. Wystarczała jako zadatek na dom, albo przynajmniej parcelę.[102]
|