CZĘŚĆ DRUGA
:
W pojedynkę
ROZDZIAŁ III
Przeżyć wojnę w Kanadzie i wrócić do Polski
W lecie 1940 r., jako pierwsza przybyła do Kanady grupa 18 polskich kobiet i
dzieci złożona z rodzin najwyższych oficerów polskich sił zbrojnych oraz kilku
dyplomatów. W krótkich odstępach czasu podążyły za nią dalsze grupy uchodźców
polskich, zawsze związane z generalicją i polskimi elitami. Wszyscy oni
otrzymali pozwolenia na tymczasowy pobyt w Kanadzie, aż do zakończenia wojny,
poczym rząd kanadyjski oczekiwał ich powrotu do Polski.
Zgodnie z umową między rządem kanadyjskim i rządem polskim w Londynie po
przybyciu uciekinierek do Montrealu agencje rządu federalnego kanadyjskiego
przestawały się nimi interesować. Odpowiedzialność za losy ich własne i ich
dzieci miała zostać przejęta przez ambasadę polską w Ottawie oraz przez
Kanadyjczyków polskiego pochodzenia, a dokładnie przez niektóre parafie Starej
Polonii, które w porywie serca zadeklarowały swoją pomoc uciekinierkom. Okazało
się jednak, że ambasada polska w Ottawie ma bardzo ograniczone możliwości
finansowej pomocy, a parafie polskich osadników głównie w Preriach, które poszły
za głosem współczucia były ubogie i liczyły, że podobnie jak kiedyś oni sami,
nowe przyjezdne rozpoczną życie w Kanadzie od ciężkiej pracy na roli. Przybyłe
do Kanady kobiety, jednak należały do śmietanki polskiej elity przedwojennej i
nie tylko nie miały pojęcia o pracy fizycznej, ale bardzo świadome swego statusu
społecznego wcale się do niej nie kwapiły. Na przedwojennych chłopów imigrantów
patrzały oczami przedwojennej Polski. W Anglii opiekowała się nimi świetnie
zorganizowana angielska opieka nad uchodźcami i tego samego oczekiwały w
anglosaskiej Kanadzie. Toteż "zaproszenia" Starej Emigracji[106] do pracy na
farmach zostały poprostu odrzucone. Niezależnie od faktu, że nagle znalazły się
w obcym kraju bez środków do życia i dachu nad głową, te kobiety, jak pisze A.
Reczyńska, nie były przygotowane do rezygnacji ze swojej dawnej pozycji
społecznej [107], a można do tego dodać także , że nie były przygotowane do
szoku, który zgotowała im kultura kanadyjska, nie przesiąknięta europejską
klasowością. Do powstałych w ten sposób nieporozumień bardzo prędko wmieszali
się przedstawiciele komunistycznej partii kanadyjskiej rekrutujący się z kręgów
Starej Polonii nadając odmowie kobiet wzywanych do ciężkiej pracy fizycznej
skalę obrazoburstwa całej Starej Polonii. Powstała nagle paradoksalna sytuacja,
w której członkowie dwu skrajnych klas społecznych z na wpół feudalnego jeszcze
systemu społecznego Polski międzydwojennej nagle skonfrontowali się ze sobą na
gruncie kanadyjskim. Pikantności dodawał fakt, że mężczyźni ze Starej Polonii
potępiali publicznie w swoich polonijnych gazetach kobiety-Polki przybyłe do
Kanady nie ze swojej woli i tylko na czasowy pobyt. Dyskusja, która się wówczas
rozwinęła w polsko-języcznej prasie mogła mieć na celu rozliczanie przeszłości,
ale bardzo prędko nabrała brzydkich cech plotkarskich. "Ladies" jak z przekąsem
polsko-języczne gazety lokalne nazywały żony generałów i dyplomatów przez wiele
miesięcy stanowiły pastwę niewybrednych dowcipów i pomówień, czasami wyraźnie
zatrącających o oskarżenia elit polskich o niezdolność obrony własnego
kraju.[108]. Do niechęci wynikającej z charakteru klasowego i ideologicznego
doszedł spór kulturowy. Mężczyźni ze Starej Emigracji byli patriarchalni i
samotne kobiety, które odmawiały przyjęcia zaofiarowanej im pracy były dla nich
oburzającym zjawiskiem. Zgodne to było nie tylko z polską tradycją wiejską, ale
także z kanadyjskimi przekonaniami, że kobieta jest psychicznie słabsza, że
potrzebuje opieki i kierownictwa mężczyzny i że właściwie może być poważnie
traktowana jedynie jako matka i żona[109]. Tymczasem "ladies" przybyły do Kanady
bez męskiej opieki (ich mężowie byli na frontach, w sztabie, albo w dyplomacji
gdzieś na terenie działań wojennych w Europie) i irytowały mężczyzn ze Starej
Emigracji zachowując się tak, jak gdyby ich społeczna polska pozycja była
ważniejsza od przeżycia wojny. W rzeczywistości "ladies" borykały się z szokiem
kulturowym oraz z trudnościami dnia codziennego - musiały przecież znaleźć dla
siebie i swoich dzieci sposoby przeżycia najbliższej zimy w mroźnym Montrealu.
Wszystkie pochodziły z dobrze sytuowanych rodzin w Polsce, miały ogładę
towarzyską i głębokie poczucie dumy narodowej obywatelek suwerennego państwa.
Polska matura, a niekiedy studia na polskich uniwersytetach dawały im solidną
podstawę inteligencką, ale w Kanadzie mało przydatną przy poszukiwaniach pracy
zarobkowej, tym bardziej, że wśród nich dobra znajomość języka angielskiego i
francuskiego była raczej rzadkim przypadkiem. Wszystkie też były przyzwyczajone
do kontaktów towarzyskich, ale nie do pozycji uchodźców nie posiadających dachu
nad głową, ani odzieży zabezpieczającej przed mrozami. Były gorącymi patriotkami
głośno wypowiadającymi swoje sądy i ostro reagującymi na najmniejsze objawy
krytyki Polski międzywojennej, lub wątpliwości co do wygrania wojny. Wreszcie
dla wszystkich tych kobiet różnice kultury dnia codziennego pomiędzy znaną im
Europą i Kanadą były szokiem, szokiem z którym jedne radziły sobie lepiej, a
inne gorzej, za większość pomocy mając jedynie życzliwość poszczególnych
Kanadyjczyków, a raczej Kanadyjek z Montrealu.
Nieustępliwa postawa "ladies", które odmawiały podjęcia pracy fizycznej jako
widomego znaku deklasacji nawet w bezklasowej Kanadzie, była oczywistym afrontem
dla polskiej emigracji z lat 1900-1939, nadal biednej i borykającej się z
brakiem wykształcenia oraz poczuciem niższości wobec Kanadyjczyków. Stara
Emigracja nie mogła więc nie dostrzec, że bogaci mieszkańcy Montrealu byli dla
"ladies" nie tylko szczególnie życzliwi i pomocni, ale traktowali je jako sobie
równe.
Niespodzianki czekały obie strony. W pierwszych dniach po przybyciu do Montrealu
grupa nowo-przybyłych Polek z dziećmi dowiedziała się , że zgodnie z zasadą "
pomóż sam sobie, a Bóg ci pomoże" w Kanadzie nie czeka na nie żadna
zorganizowana pomoc i że po krótkim pobycie u zakonnic, na przedmieściu
Montrealu, (które ofiarowały im dach nad głową na pierwsze tygodnie pobytu w
Kanadzie) muszą sobie same znaleźć mieszkanie i pracę zapewniającą im przeżycie
pierwszej kanadyjskiej zimy. Na szczęście bogate żony montrealskich notabli
prawie natychmiast zainteresowały się egzotycznymi uchodźcami z Europy, których
mężowie tak dzielnie walczą u boku W. Brytanii i Kanadyjski Narodowy Komitet do
Spraw Uchodźców zawiązany jeszcze w 1938 r., w celu niesienia pomocy Czechom,
Słowakom, a przede wszystkim Żydom uciekającym przed Hitlerem zajął się z kolei
Polkami. Komitet był charytatywną organizacją poza rządową założoną i
finansowaną przez bogatych montrealskich przedsiębiorców i handlowców i dawał
upust energii bogatym Kanadyjkom, którym presja społeczna owego czasu nie
pozwalała na żadne zajęcie poza domem oprócz działalności charytatywnej.
Właśnie ten Komitet znalazł rozwiązanie problemu dachu nad głową w postaci
wielkiego, pięknego niezamieszkałego domu w Westmount, wówczas najbogatszego z
miast konurbacji Montreal. Właściciel domu gotów był zgodzić się na oddanie go w
użytkowanie polskim uchodźcom pod warunkiem, że Polki załatwią sobie zwolnienie
z podatku municypalnego.
Grupa uznała, że osobą najlepiej nadającą się do reprezentowania jej była Wanda
Stachiewiczowa, żona ostatniego szefa sztabu wojska polskiego z 1939 roku,
jeszcze przed wojną znana ze swoich działań społecznych i władająca językiem
angielskim i francuskim, toteż ona miała przedstawić radnym miasta Westmount
prośbę Polek, zakładając zresztą, że sprawa i tak się nie uda. Ku wielkiemu
zdumieniu i radości uciekinierek, radni miasta Westmount wysłuchali życzliwie
generałowej Stachiewiczowej i wydali zwolnienie z podatku, zapewniając w ten
sposób 18-tu polskim kobietom i dzieciom dach nad głową w postaci pięknego
starego domu w najelegantszej dzielnicy miasta. Z punktu widzenia Kanadyjczyków,
była to najlogiczniejsza decyzja, ponieważ miasto musiałoby się i tak przyłożyć
do pomocy uchodźcom znajdującym się na terenie objętym ich odpowiedzialnością.
Dla Starej Polonii był to jednak jeszcze jeden dowód niesprawiedliwości
społecznej i faworyzowania uprzywilejowanych.[110]
Następnie grupa uchodźczyń musiała się zająć szukaniem pracy zarobkowej i
zapewnieniem swoim dzieciom dalszej nauki. Niewielka pomoc Kanadyjskiego
Czerwonego Krzyża, konsulatu polskiego oraz niektórych organizacji
charytatywnych Montrealu dostarczyła chwilowych środków egzystencji, ale na
dłuższą metę troska o chleb codzienny spoczęła na barkach kobiet, które nigdy
przed tym o tym nie potrzebowały myśleć. Większość z nich także nie tylko nie
miała pojęcia co to jest praca fizyczna, ale poprostu nie wiedziała jak się to
robi. Z drugiej strony, w Kanadzie praca dla kobiet z Europy była ciągle na
poziomie sprzątaczek, służących, pomocy w kuchni lub kelnerek Stąd w pierwszych
latach pobytu w Kanadzie wśród rosnącej grupy uchodźców było bardzo wiele
narzekań na trudności życia w Montrealu . Dodatkowe kłopoty powstawały kiedy
zapisywano dzieci do montrealskich szkół , w większości prowadzonych przez
zakony katolickie nie zawsze orientujące się w bieżących sprawach polityki
światowej. W latach 60-tych opowiadał mi generał Antoni Szylling (najstarszy
polski generał, który już w stopniu generała młodego wojska polskiego brał
udział w czasie I wojny światowej), że kiedyś poszedł sprawdzić jaka też jest
szkoła do której miał zapisać swoją pasierbicę. Szkoła prowadzona była przez
francusko-języczne katolickie zakonnice. Kiedy wszedł do klasy, zobaczył wiszący
krzyż, obraz Chrystusa i obok wiszący portret Hitlera. Zdumiony zapytał co
portret niemieckiego fuhrera robi w katolickiej szkole w Kanadzie. Odpowiedź
matki przełożonej zaskoczyła go jeszcze więcej, usłyszał bowiem był to wielki
patriota swojego narodu.[111]
Najwybitniejszą przedstawicielką pierwszej grupy Polek była generałowa Wanda
Stachiewiczowa, która wraz z trójką dzieci wylądowała w Montrealu w lipcu 1940
roku. Drobna, fizycznie niezbyt silna, była kłębkiem niespożytej energii. Jej
osobiste cechy, inteligencja, wykształcenie i umiejętność nawiązywania kontaktów
międzyludzkich odrazu wysunęły ja na czoło całej grupy, tak samo jak to miało
miejsce w przypadku reprezentowania grupy wobec radnych z Westmount. Podobnie
jak wszystkie inne panie z tej grupy Wanda Stachiewiczowa musiała zarobić na
życie swoje i swoich dzieci. Także było dla niej zupełnie jasne, że cała trójka
dzieci, dwóch synów nastolatków i młodsza znacznie córka, musi kontynuować
szkoły i że ona sama musi znaleźć sposób, aby tego dokonać. W swoich
wspomnieniach pisze o tym ile kosztowało ją przełamanie polskich nawyków damy z
towarzystwa i dostosowanie się do kanadyjskiego sposobu życia i szukania pracy
dla zdobycia środków na utrzymanie siebie i dzieci "Musiałam sama podejmować
wszystkie decyzje i aby temu sprostać musiałam rozwinąć w sobie nową stronę
mojej osobowości - stać się twardszą i mniej wrażliwą, kiedy spotykała mnie
ludzka obojętność. Także musiałam zapomnieć o mojej dumie. Przyznaję, że to mnie
zupełnie pozbawiało sił"[112]
W przeciwieństwie do niektórych innych pań z tej grupy, W. Stachiewiczowa gotowa
była podjąć się każdej pracy, jednak brak sił fizycznych uniemożliwił jej pracę
fizyczną. Pozostał więc ciąg rozmaitych dorywczych zarobków takich jak prywatne
lekcje gry na fortepianie, doglądanie dzieci na obozach wakacyjnych , dorywcze
prace bibliotekarskie, dorywcza pomoc nauczycielska w szkołach prowadzonych
przez zakonnice Sacre Coeur ( z którymi się zaprzyjaźniła) itp. Te wszystkie
krótkotrwałe prace wraz z miesięczną zapomogą $80 na rodzinę przyznaną każdej
rodzinie uchodźczej przez Rząd Polski w Londynie pozwoliły rodzinie
Stachiewiczów przeżyć dwa lata w Kanadzie, aż do chwili kiedy wreszcie w 1942
roku Wanda Stachiewicz dostała stałą pracę jako tłumacz w Międzynarodowym Biurze
Pracy - International Labor Office, przy Lidze Narodów, tymczasowo, na czas
wojny, przeniesionym do Montrealu z obawy przed możliwością inwazji
hitlerowskiej na Szwajcarię.
Zabiegając ciągle o różne prace, generałowa Stachiewiczowa miała okazję poznać
sporo bogatych i wpływowych Kanadyjczyków. Jej nieprzeciętna inteligencja oraz
łatwość kontaktów z ludźmi z różnych kultur wzbudzały ciekawość w bogatych
kupcach i bankierach Montrealu. Kanadyjczycy przyzwyczajeni do tego, że kobiety
nie mieszały się do polityki, nie rozmawiały z mężczyznami jak równe z równymi,
patrzeli na Wandę Stachiewiczową z mieszanką zdumienia, podziwu i uznania, kiedy
korzystając z każdej okazji publicznie i prywatnie mówiła o Polsce, o walce z
hitleryzmem i komunizmem, o polskiej kulturze i historii. Dla Kanadyjczyków
tematy te były do tego stopnia nieznane, że jeden z profesorów uniwersytetu
McGill zaproponował jej wygłoszenie serii odczytów o Polsce i jej historii.[113]
Praca w I.L.O. (International Labor Office) dała następne okazje. Jako tłumaczka
brała udział w spotkaniach z przedstawicielami różnych państw, przybywającymi do
Montrealu na konferencje, nieoficjalne spotkania itp. Dzięki temu rozmawiała z
gen.Charles de Gaulle, wówczas przywódcą francuskiego ruchu oporu, z prof. Henri
Laugier, który został zastępcą Sekretarza Generalnego Narodów Zjednoczonych (
Deputy Secretary General to the United Nations) w Nowym Yorku oraz z prof. John
Humphrey z departamentu prawa na McGill University przygotowującym pierwszą
wersję Deklaracji Praw Człowieka dla Narodów Zjednoczonych. Podczas rozmów z
tymi osobistościami nigdy nie zapomniała podkreślić ważnej roli Polski w
bieżącej sytuacji.
Kanadyjczykom tamtych czasów Wanda Stachiewiczowa musiała się wydawać zjawiskiem
tak dziwnym, że niemal każdy był ciekaw ją poznać. Drobna, słabo-silna
uciekinierka z Europy, biedna jak mysz kościelna, nie tylko nie pozwoliła swoim
dorastającym synom pracować, ale żądała, aby skończyli szkołę średnią a
następnie poszli na uniwersytet. Zamiast siedzieć w domu i biadolić jak
"przystało samotnej bezsilnej kobiecie" biegała po całym Montrealu w śnieg, w
pluchę, albo w skwar w poszukiwaniu pracy, przygotowując odczyty, filmy,
przeźrocza o Polsce jej historii i kulturze. Bez wahania zabierała głos
publicznie, na spotkaniach towarzyskich w domach zapraszających ją
Kanadyjczyków, opowiadała niestrudzenie o heroizmie polskiego żołnierza, o
bogactwie polskiej kultury i o niewątpliwym zwycięstwie Aliantów nad Hitlerem.
Dla niejednej żony i córki bogatych kanadyjskich przedsiębiorców i kupców była
napewno " role model". Ciekawiła swoją osobowością, wykształceniem i
zaangażowaniem społecznym i politycznym zarówno wśród Kanadyjczyków jak i wśród
reszty uchodźców. Jej niestrudzona energia i oddanie sprawie Polski budziły
wśród bogatych i wpływowych Kanadyjczyków najpierw niedowierzanie, a później
podziw. Była oczywiście przedmiotem rozmów wśród kanadyjskich kobiet, ale także
wśród profesorów uniwersytetów montrealskich. Nierzadko też zdarzało się, że
zawiązywała się przyjaźń pomiędzy ubogą generałową i w dostatku żyjącymi
Kanadyjkami brytyjskiego i francuskiego pochodzenia. Nieraz też osobista
sympatia lub przyjaźń pomiędzy Polką i Kanadyjką przeradzała się następnie w
zaangażowanie się tej ostatniej w pomoc dla uchodźców polskich, lub dla sprawy
polskiej. W. Stachiewiczowa odpłaciła im za te starania zabiegając o przyznanie
dwom najbardziej zasłużonym Kanadyjkom Reverend Mother Eleanor Whitehead i Mrs.
Nora MacDowell Złotego Krzyża Zasługi. Został on nadany im po wojnie przez
Polski Rząd w Londynie.[114]
Wśród rosnącej ciągle grupy uchodźców Wanda Stachiewiczowa od początku swego
pobytu w Montrealu była spiritus movens . Sukces z jakim uzyskała dach nad
głowami całej grupy uchodźców w postaci pięknego domu przy 9 Braeside Place,
spowodował że uznano ją za gospodarza tego domu czyniąc ją odpowiedzialną za
wszystkich lokatorów. Do niej więc zwracali się nie tylko uchodźcy, ale i
Kanadyjczycy kiedy trzeba było np. dać locum grupie nowych uchodźców lub
polskich " maquis"( z francuskiego ruchu oporu), którzy właśnie z Francji
przybyli do Kanady.
Bardzo szybko wokoło generałowej Stachiewiczowej skupiła się grupa Polaków
boleśnie odczuwających mało pochlebne wyobrażenia Kanadyjczyków o nas, wyrobione
na podstawie imigracji z lat 1900-1939. Bystrym jej oczom nie uszedł uwagi
związek pomiędzy złymi opiniami o Polakach w Kanadzie i brakiem najbardziej
podstawowych informacji o kulturze i historii Polski. Stąd jak sama pisze :
"...natychmiast po przybyciu do Montrealu zaczęłam marzyć o wykorzystaniu
wykształconych uchodźców polskich do stworzenia ośrodka kultury polskiej, który
mógłby się stać platformą szerzenia informacji wśród Kanadyjczyków o polskiej
kulturze i historii."[115] Od pierwszych kontaktów z zakonnicami Sacre Coeur ,
które udzieliły uchodźcom schronienia i z Kanadyjkami brytyjskiego pochodzenia z
Komitetu Pomocy Uchodźcom do późniejszych kontaktów z profesorami dwu
montrealskich uniwersytetów angielsko-języcznego McGill i francusko-języcznego
Universite de Montreal, wszędzie niestrudzenie tłumaczyła, że Polacy nie tylko
wywalczyli sobie niepodległość w 1918 roku, ale wcześniej, przez wiele wieków
brali udział w rozwoju kultury europejskiej, a nawet światowej.
Ta walka o rozszerzanie informacji o naszej historii i kulturze bardzo prędko
stała się jej prywatną misją na terenie Kanady. Kiedy się dowiedziała od prof.
Oskara Haleckiego, który z Nowego Yorku przyjeżdżał do Montrealu w poszukiwaniu
wykładów na tamtejszych uniwersytetach, że on z grupą polskich uczonych
uchodźców w USA, zakładają w Nowym Yorku polski instytut naukowy, przyszło jej
na myśl żeby utworzyć podobną instytucję w Montrealu. Współgrała w tym pomyśle z
prof. Haleckim, który jednak na terenie Montrealu był postrzegany przez
Kanadyjczyków tylko jako gość ze Stanów Zjednoczonych.
Wanda Stachiewiczowa była doświadczoną osobą oddawna obracającą się wśród
najwyższych sfer przedwojennej Polski, to też od pierwszej chwili wiedziała, że
musi znaleźć poparcie dla swojej idei wśród ważnych osobistości polskich
uchodźców. Stąd bardzo prędko powstała pierwsza grupa Polaków oddana idei
utworzenia polskiego instytutu naukowego w Montrealu. Obok Haleckiego należeli
do niej Tadeusz Brzeziński, przedwojenny konsul generalny w Montrealu oraz trzej
przedwojenni polscy profesorowie uniwersyteccy : Bolesław Szczeniowski, członek
PAN, Józef Pawlikowski i Gustaw Mokrzycki, którzy właśnie znaleźli pracę na
uniwersytetach montrealskich Dzięki niebywałej wytrwałości, żelaznej
konsekwencji, a przede wszystkim przyjaźniom Wandy Stachiewiczowej z wybitnymi
Kanadyjczykami oraz kontaktom pozostałych członków tej grupy z kanadyjskimi
przedstawicielami nauki, w ciągu roku idea polskiego instytutu naukowego
pozyskała wystarczająco dużą liczbę wpływowych Kanadyjczyków oraz wykształconych
uchodźców polskich w Kanadzie, aby wiosną 1943 r. powstał w Montrealu Polski
Instytut Naukowy (P.I.N.)[116] później zwany Polskim Instytutem Naukowym w
Kanadzie (P.I.N.K.) w Montrealu, afilowany przy uniwersytecie McGill. Rektorzy
obu uniwersytetów ( angielsko - i francusko-języcznych ) zostali honorowymi
współ- prezydentami nowo powstałego, trój- języcznego P.I.N.u, a Wanda
Stachiewiczowa jego sekretarką[117]
Zjawisko było tym dziwniejsze, że w owym czasie oficjalna polityka kanadyjska
nadal wytrwale utrzymywała zasadę brytyjskości Dominium. Emigranci, jakiekolwiek
było by ich pochodzenie, mieli się szybko asymilować, a wraz z przyswajaniem
sobie języka angielskiego mieli przyjmować także anglo-saski styl życia i takież
jego wartości. Kultura przywieziona przez przybyszów ze Starego Kraju, była więc
postrzegana raczej jako przeszkoda przy włączaniu się przybysza w nurt
kanadyjski. Mimo to generałowa Stachiewiczowa uzyskała akceptację dla swego
projektu, a nawet pomoc ze strony rządów federalnego i prowincjalnego, dając tym
dowód nieprzeciętnych umiejętności wykorzystywania sytuacji pierwszych lat II
wojny światowej i mody na "bohaterską Polskę u boku W. Brytanii walczącą
niestrudzenie o niepodległość swojego kraju"[118] modę, którą zresztą ona sama
wraz z grupką uczonych i dyplomatów polskich starannie podtrzymywała na terenie
Montrealu i konsekwentnie utrwalała wśród wpływowych Kanadyjczyków. Jeszcze
bardziej niebywały mógł się wydawać projekt Instytutu zarówno Kanadyjczykom jak
i uchodźcom kiedy się zważy, że grupa organizacyjna P.I.N. nie miała prawa
stałego pobytu w Kanadzie, i rząd kanadyjski (podobnie jak oni sami) nadal
zakładał, że zaraz po zakończeniu wojny wszyscy ci uchodźcy opuszczą Kanadę, i
wrócą do Polski.
Dla uchodźców polskich pomysł Wandy Stachiewiczowej był bardziej wizjonerski
aniżeli realistyczny, ze względu na wielkie ograniczenie środków jakimi
założyciele dysponowali. Pomimo to luminarze nauki polskiej, którzy znaleźli się
w Kanadzie i w USA chętnie przyjęli ideę propagowania kultury polskiej. Mogli
oni wprawdzie wygłaszać odczyty o historii i kulturze polskiej, urządzać
konferencje na te tematy, a nawet brać częściowy udział w życiu naukowym
uniwersytetu McGill, lub Universite de Montreal ale przecież przede wszystkim
musieli pracować na utrzymanie siebie i swoich rodzin. Po za tym mieli ogromnie
szczupłe zaplecze dokumentacyjne, które mogłoby ich wspierać w tej działalności.
Toteż Wanda Stachiewiczowa wpadła na nowy pomysł, aby przy P.I.N. założyć polską
bibliotekę. Zrozumieli to też profesorowie McGill University i w ten sposób
jeszcze w tym samym roku 1943 została ufundowana polska biblioteka także
afiliowana przy McGill. Organizacja jej i rozwój spoczęły również na barkach
Wandy Stachiewiczowej, wspieranej ekipą wolontariuszek z grupy uchodźców
skupionych wokoło generałowej i pomocnych przy pracach bibliotekarskich.
Założenie biblioteki było w życiu W. Stachiewiczowej momentem, w którym
przekształciła się ona z osoby prywatnej w instytucję. Odtąd pracom nad
rozwinięciem kultury polskiej w Kanadzie poprzez bibliotekę polską, Wanda
Stachiewicz poświęcała cały swój czas starając się uczynić z niej trwały wkład
Polaków do kultury kanadyjskiej. I znowu dzięki nadzwyczajnej wytrwałości,
wykorzystywaniu każdej nadarzającej się okazji, takiej np. jak wyżej wymieniona
moda na dzielnych Polaków, i własnej umiejętności kontaktowania się z ludźmi
oraz z instytucjami kulturalnymi całej Ameryki Północnej, od bibliotek małych
colleges począwszy, a na Library of Congress skończywszy, do biblioteki polskiej
w Montrealu zaczęły napływać książki oraz pisma dotyczące kultury i historii
polskiej. Później po wojnie kiedy uchodźcy wojenni otrzymali stałe wizy
kanadyjskie i przekształcili się w Nową Emigrację, generałowa Stachiewiczowa
nawiązała kontakty z polskimi wydawnictwami na emigracji w Anglii i Francji.
Doszły także kontakty z niektórymi bibliotekami w Polsce Ludowej zaangażowanymi
w wymiany dubletów oraz kontakty z prywatnymi osobami, które kupowały książki za
złotówki zamiast za dolary.
Skromne subwencje ze strony uniwersytetów kanadyjskich i nawet rządu
prowincjalnego uzupełniane były przez zbiórki wśród rodaków, przez wystawy,
konkursy, kiermasze książek oraz pomoc specjalnie utworzonego Towarzystwa
Przyjaciół Instytutu. Aby sprostać potrzebom kierowania rosnącą biblioteką W.
Stachiewiczowa ukończyła szereg kursów bibliotekarskich, a następnie przyuczała
do bibliotekarstwa wolontariuszki, które obsługiwały bibliotekę i jej klientów.
Od samego początku bowiem praca w bibliotece opierała się na wolontariacie.
Trzon oddanych pracownic stanowiły przyjaciółki W. Stachiewiczowej, jak oddana
jej cała duszą Wanda Scacighino, przyjaciółka jeszcze z lat dziecinnych lub żony
wojskowych przybyłych z nią razem lub nieco później. Ponieważ naogół ciągle było
ich zbyt mało, więc generałowa Stachiewiczowa nie wahała się używać wobec
nowo-przybywających imigrantek wszystkich sposobów od pochlebstwa, aż do
publicznego wytykania braku ofiarności wobec powstającego w Montrealu ośrodka
kultury polskiej. Wolontariuszki biblioteczne przez długie lata pracowały za
darmo katalogując, porządkując książki i czasopisma, pisząc listy na starej
maszynie do pisania, otrzymanej w darze od jakiegoś unowocześniającego się
biura, odpowiadając na kwerendy, dźwigając paki książek z jednego piętra na
drugie domu, który do dziś jest siedzibą Biblioteki, obsługując studentów
uniwersytetów McGill i de Montreal oraz Polaków, złaknionych polskiej książki. W
większości panie te były niewiele młodsze od Wandy Stachiewicz i podobnie jak
ona prace w Bibliotece Polskiej uważały za swój patriotyczny udział w toczącej
się wojnie. Do grupy oddanych pracowniczek latami pracujących w Bibliotece w
różnych okresach czasu należały między innymi Halina Babińska, Anna Baryga, Jola
Bławdziewiczowa, Teresa Brodowska, Marieta Brzeska, Anna Czerwińska, Anna
Giżycka, Marina Gussalowa, Janina Kędzierska, Zofia Kirste, Kama Kozłowska, dr.
Olga Krzyczkowska, Agnieszka Kwiatkowska, Anna Lubicz-Łuba, Wanda Maciejewska,
Ewa Macug, Leokadia Magdziarz, Krystyna Missala, Irena Petrusewicz, Izabela
Pieniążek, Beata Podgórska, Wanda Poznańska, Zofia Romer, Wanda Scacighino,
śmigielska, Krystyna Sokołowska, Hanna Szymańska, Halina Tokarska, Teresa
Żółtowska. Kilkanaście nazwisk przykładowo wymienionych powyżej odnosi się do
całego okresu piećdziesięciu lat istnienia Biblioteki Polskiej . Ekipy
wolontariuszek się zmieniały, przemijały z latami. Niektóre z nich, jak
zajmująca się zakupami dr. Olga Krzyczkowska przepracowała w Bibliotece Polskiej
36 lat, zanim fakt przenosin jej rodziny do Toronto zmusił ją do pożegnania się
z ukochaną Biblioteką, inne jak Wanda Maciejewska odchodziły do pracy
zarobkowej, aby po przejściu na emeryturę z przyjemnością powrócić do pracy w
Bibliotece i pracować w niej jeszcze długie dwanaście lat. W sumie liczba
wolontariuszek i mniej licznych wolontariuszy pracujących w Bibliotece Polskiej,
w ciągu przeszło 50-cioletniego istnienia znacznie przekroczyła setkę osób.
Razem z rozrostem księgozbioru rozrastały się kręgi jego użytkowników. Należeli
do nich studenci angielsko- i francusko- języcznych uniwersytetów montrealskich,
studiujący historię kultury polskiej i piszący prace magisterskie na tematy
polskiej kultury, przychodzili dziennikarze poszukujący konkretnych informacji
do swoich artykułów i reportaży, przychodzili Kanadyjczycy, ciekawi kultury
narodu, z którego wyszło wielu wybitnych fachowców kanadyjskich w różnych
dziedzinach przemysłu, a także artystów, którzy wzbogacili kulturę Kanady i
profesorów uczących ich dzieci. Napływający po wojnie polscy imigranci w
Bibliotece Polskiej zaspakajali swój głód książki polskiej, lub uzupełniali w
niej swoją znajomość najnowszej historii Polski. Dzięki różnym publikacjom takim
jak "Kultura", "Zeszyty Historyczne" oraz rozprawy i publikacje jednorazowe
wydawane przez Jerzego Giedroycia w oficynie wydawniczej "Kultura" w Paryżu
wielu nowo-przybyłych pierwszy raz dowiadywało się o faktach starannie
ukrywanych w Polsce Ludowej[119]. Wystawy książki organizowane przez Bibliotekę
zapraszały szeroką publiczność montrealską. Czasami bywało na nich więcej
ciekawych Franko- i Anglo- Kanadyjczyków aniżeli Polaków, co starannie
odnotowywała Wanda Stachiewicz. Pamiętam jak podczas jednej z takich wystaw, W.
Stachiewiczowa narzekała na małą frekwencję Polonii mówiąc, że na wystawę
przyszło więcej obcokrajowców niż Polaków. Przejęta wystawą zapomniała, że to
Kanadyjczycy są we własnym kraju a Polacy w najlepszym razie są imigrantami.
Kiedy Eaton's, w latach 60-tych i późniejszych, wielki dom towarowy w Montrealu,
w ramach auto-promocji postanowił w okresie gwiazdkowym urządzić festiwal
różnych etnicznych tradycji dotyczących choinki gwiazdkowej, W. Stachiewiczowa
miała w Bibliotece Polskiej już tak bogatą dokumentację, że mogła sięgnąć do
dawnych tradycji i w witrynie Eaton's pokazać staropolskie gwiazdkowe choinki
zawieszane pod sufitem
Dziś Polska Biblioteka w Montrealu od 1984 roku nosi imię W. Stachiewicz i jest
największą polską placówką kulturalną na całym kontynencie amerykańskim, posiada
kilkanaście białych kruków i służy inteligencji emigracyjnej polskiej w całej
Kanadzie, wysyłając książki jak Kanada długa i szeroka. W zbiorach Biblioteki
zapisanych jest ponad 45 000 tytułów i są one "niezależnym źródłem prawdy
historycznej o Polsce, jej kulturze i sztuce, z której oprócz naukowców i
studentów kanadyjskich najobficiej czerpie grono emigrantów i przybyszów z
Polski[120]. Biblioteka jest skomputeryzowana i do jej katalogu można się dostać
przez Internet.
Obecny dyrektor Biblioteki Polskiej im W. Stachiewicz, prof. Hanna Pappius
napisała we wspomnieniach o W. Stachiewicz, że "Pomimo ogromnych trudności
potrafiła Wanda Stachiewiczowa siłą swej osobowości wniknąć jak mało kto z
Polaków w społeczeństwo kanadyjskie nawiązując trwałe przyjaźnie i wyrobić sobie
uznanie i poparcie w sferach uniwersyteckich, rządowych i wśród osób
prywatnych"[121]
Jest też warte uwagi, że Wanda Stachiewiczowa pasuje do teorii W. Thomasa i F.
Znanieckiego[122] jako jedna z centralnych osób wokoło których zgromadziła się w
Montrealu uchodźcza społeczność polska z czasów II wojny światowej. Ta grupa
wytworzyła wyraźny charakter kulturalny polsko-kanadyjski, zachowując jako
dominujące elementy kultury polskich przedwojennych elit wojskowych i
intelektualnych przy jednoczesnym korzystaniu z intensywnych wzajemnych
kontaktów z otaczającym intelektualnym światem kanadyjskim. Oddziaływanie tej
zwartej polsko-kanadyjskiej społeczności w Montrealu, nie mającej już wiele
wspólnego z kulturą powojennej Polski Ludowej wychodziło daleko poza ramy
Polskiego Instytutu Naukowego w Kanadzie oraz jego Biblioteki Polskiej nadając
swoiste piętno kulturalne wszystkim imigrantom identyfikującym się z nią. Wpływ
tej grupy rozciągał się także w czasie, sięgając nawet niektórych imigrantów
polskich przybyłych do Kanady w latach 80-tych.
|