CZĘŚĆ DRUGA : W pojedynkę
ROZDZIAŁ III "Białe kołnierzyki" dla imigrantek .
Dla uchodźców wojennych i powojennych niemożność powrotu do rodzinnego Kraju, a
także szok kulturowy związany z pierwszymi przeważnie trudnymi doświadczeniami
kanadyjskimi były bardzo ważnymi czynnikami w procesie adaptacji do Kanady. Dla
wielu starszych mężczyzn emigracja do Kanady po II wojnie światowej była życiową
porażką. Nie tylko stracili cały majątek pozostawiony w Polsce, zostali
rozłączeni z rodziną, ale często "utracili twarz". W obcym kraju, przy słabej
znajomości języka i przekroczonej młodości czuli się bezradni i byli tym
upokorzeni. Niektórzy nie mogąc przejść nad tą porażką do porządku gorzknieli i
zamykali się w sobie, czasami poprostu zatrzymując się mentalnie na roku
1939-tym. Inni odmawiali akceptacji zmian w obyczajach wywołanych upływem czasu
i kanadyzacją. Dla jednych i drugich spotkania z współrodakami o podobnych
poglądach były jedyną terapią im dostępną. Z drugiej strony wielu imigrantów,
którzy przeszli przez zsyłki na Sybir i do Kazachstanu widziało Kanadę jako
nagle dany im raj.[146]
Ogromna większość nowo przybyłych natychmiast zabierała się do budowania swego
nowego życia, szukała pracy zarobkowej, uczyła się języka angielskiego,
poznawała swoich sąsiadów.
Kobiety na ogół mniej ulegały stresowi imigracyjnemu aniżeli mężczyźni.
Większość trzeźwo widziała rzeczywistość kanadyjską i była gotowa w niej
funkcjonować. Zawierano wiele nowych małżeństw. Wdowy i wdowcy wojenni i
powojenni chętnie wiązali się ze sobą, licząc, że nowa rodzina zapewni im
kontynuację kultury polskiej. Samotni, zdemobilizowani żołnierze także chętnie
żenili się z Polkami, stęsknieni do domów, w których żony nie przychodziły do
stołu wigilijnego w papilotach i w fartuchu kuchennym, święta rozpoczynając
dopiero 25 grudnia tradycyjnym kanadyjskim indykiem. Dla Polaków z trudem
posługujących się angielskim lub francuskim nie bez znaczenia była możliwość
używania polskiego na codzień w domu.
Kobiety, które nie miały prywatnego sponsora szły do pracy kontraktowej, ale po
jej zakończeniu szybko rozglądały się za zajęciami bardziej odpowiadającymi ich
poziomowi. Inne odrazu próbowały wykorzystać swoje umiejętności albo
wykształcenie, chociaż to nie było łatwe, ponieważ w latach powojennych w
społeczeństwie kanadyjskim ciągle jeszcze pokutowało przekonanie, że kobiety
wogóle nie nadają się do prac wymagających wyższych umiejętnoćci, a mężatki
ponadto dla honoru męża powinny się były zadawalać tym co on zarobił. Praca
zawodowa mężatki była więc uznawana za swego rodzaju upokorzenie dla obojga
małżonków. Powojenna sytuacja Kanady była jednak tak wyjątkowa i braki na rynku
pracy tak dotkliwe, że nawet Kanadyjczycy zaczynali doceniać pracę imigrantek z
cenzusami.Pierwsza polska lekarka w Montrealu - Petronela Buckiewiczowa -
otworzyła swój gabinet lekarski już w roku 1952. Garnęli się do niej liczni
pacjenci z grup etnicznych. Aż do swej śmierci była cenioną i kochaną lekarką w
Montrealu. Drugim podobnym przykładem jest Jadwiga Maria Sangowicz, która
podczas wojny przeszła przez zielone granice czterech krajów uciekając z Polski
do Szwajcarii, gdzie studiowała i skończyła medycynę. Po przybyciu do Montrealu
w roku 1951 praktykowała w szpitalu psychiatrycznym Hotel Dieu, a później
wykładała psychiatrię na McGill University , w ALLAN Memorial Institute of
Psychiatry oraz na Universite de Montreal . W innych zawodach przełamanie
tradycyjnej niechęci do zatrudniania kobiet - fachowców było jednak znacznie
trudniejsze, mimo, że rynek pracy ciągle był nienasycony. Pojawiały się więc
rozwiązania połowiczne. W różnych biurach, instytucjach i przedsiębiorstwach
zaczynano zatrudniać wykształcone imigrantki z Europy środkowej i wschodniej,
ale na niższych stanowiskach. Nie mogły przecież jako kobiety być równie
profesjonalne jak mężczyźni. Przykładem kłopotów stąd wynikających może być los
DiPiski, Jadwigi Ostrowskiej, architekta z zawodu i samotnej matki, która
poszukując pracy w swoim zawodzie dowiadywała się, że albo jest zbyt
kwalifikowana na stanowisko zajmowane w biurze architektonicznym przez kobiety,
albo, ponieważ jest kobietą, nie może zająć stanowiska odpowiadającego jej
kwalifikacjom. Wreszcie, nie przyznając się do swoich pełnych kwalifikacji
znalazła pracę jako kreślarz. Podobny los spotkał Irenę Sikorę, inżyniera
chemii, która ilekroć stawała przed możliwymi pracodawcami słyszała pytanie
szukasz pracy dla męża czy brata, kiedy odpowiadała, że dla siebie następowała
chwila zdumienia i zaambarasowania, a następnie grzeczna lecz stanowcza odmowa.
[147] I ona musiała się wreszcie zadowolić pozycją kreślarki jako szczytu
możliwych osiągnięć kobiety w latach 50-tych ub. wieku.
Kobiety pracujące zarobkowo po niedługim pobycie w Kanadzie adaptowały swoje
ubranie i sposób noszenia się do środowiska, w którym pracowały, starając się
przynajmniej zewnętrznie nie odbijać od współkoleżanek. Wśród Polaków jednak
odzyskiwały natychmiast swoją polską tożsamość. Kiedy szły do kościoła albo w
odwiedziny, to po ubraniu i sposobie chodzenia przypadkowi przechodnie łatwo
rozpoznawali w nich polskie imigrantki. Podwójność kulturowa, cytowanej we
wstępie Danuty Mostwin jako "trzecia wartość" wkraczała nieuchronnie w miejskie
środowiska polonijne. Jej wpływ na pojmowanie świata i kultury obu krajów był
jednym z wyników adaptacji do Nowego Kraju.
Przymusowa imigracja powojenna często zwiększała kobiece zdolności przeżycia.
Praktyczność, zdrowy rozsądek i przyziemne priorytety, takie jak co ugotować na
obiad, jak zabezpieczyć dzieci przed zimą, gdzie wysłać je na obozy letnie i
skąd wziąć na to pieniądze , czy dom kupić czy nie kupić itp. sprawy były
nieocenionymi kotwicami pomagającymi w adaptowaniu się do Nowego Kraju.
Imigrantki odkrywały w sobie ukryte talenty, łatwo otwierały się na życzliwość
środowiska, skwapliwie wyłapywały okazje na poszerzającym się rynku pracy.
Zmiany też już wisiały w powietrzu. Kanada wyraźnie bogaciła się i jej pozycja w
świecie rosła. Razem z tym rosły aspiracje tej części społeczeństwa
kanadyjskiego, która chciała widzieć Kanadę jako kraj dobrobytu, spokoju i
tolerancji. Ta swoista noblesse oblige wśród praktycznych Kanadyjczyków
przekładała się naturalnie na wprowadzanie odpowiednich zmian ustawodawczych.
Najpierw zniesiono obowiązek kontraktów na pracą fizyczną, zastępując je
kontraktami zawieranymi pomiędzy firmą albo instytucją poszukującą
wykwalifikowanych pracowników, a poszczególnymi imigrantami.
Na tę zmianę w polityce imigracyjnej wpłynął także fakt preferowania przez rząd
kanadyjski imigrantów wykształconych, którzy wyraźnie nie nadawali się do prac
robotników niewykwalifikowanych i którzy imigracją do Kanady byli zainteresowani
tylko wówczas, kiedy zapewniała im ona możliwości rozpoczęcia lub kontynuowania
kariery. To wszystko odbiło się także na nowym wizerunku polskich imigrantów.
Dla nich sprawą naturalną było, że robiąc karierę w Kanadzie i asymilując się do
społeczeństwa kanadyjskiego zachowują swoją własną polską tożsamość kulturalną.
Stąd formy asymilacji przedwojennych, wojennych i powojennych przybyszów z
Polski ewoluowały równolegle ze zmianami w społeczeństwie kanadyjskim, ale nie
były identyczne.
Na przełomie lat 50-tych i 60-tych wprowadzono także zmiany dla imigrantek.
Stereotyp imigrantki jako służącej, niańki lub sprzątaczki w mieście albo
robotnicy na wsi, powielany przez rząd kanadyjski z żelazną konsekwencją przez
wiele dziesięcioleci został najpierw poszerzony o prace w fabrykach. Przez Polki
również i te prace były bardzo źle widziane. Wszystkie polskie imigrantki, które
mogły sobie na to pozwolić wykręcały się od nich jak od zarazy. Ale zwolnione od
nich były tylko kobiety sponsorowane przez rodziny lub prywatnych sponsorów. Te
kobiety mogły sobie szukać pracy na własną rękę. Z tej właśnie grupy rekrutują
się pierwsze powojenne polskie urzędniczki, agentki, księgowe itp. pracownice
biur, podczas gdy reszta szła do fabryk. Niektóre Polki przyjeżdżały w grupach
sponsorowanych przez przedsiębiorców różnych fabryk, przeważnie szycia odzieży.
Z taką grupą 100 Polek przybyła do Kanady Katarzyna Marszałek, sprowadzona na
dwuletni kontrakt przez przemysłowca quebeckiego jako robotnica do jego fabryki
tekstylnej w Saint-George-de Beauce, małej mieściny quebeckiej położonej daleko
na północny wschód od Montrealu. Kontrakt zapewniał Katarzynie Marszałek płacę w
wysokości 16 centów za godzinę oraz zakwaterowanie u sióstr zakonnych
zgromadzenia Bon Pasteur. Praca była nisko płatna i mało atrakcyjna, ale w
najtrudniejszym okresie adaptacji do Kanady zapewniała dach nad głową i zarobek
wystarczający na przeżycie. Po roku pracy w fabryce Katarzyna Marszałek wyszła
za mąż, dzięki czemu uwolniła się od nielubianej pracy i przeniosła się do
Montrealu. Podobnie i inne Polki chętnie opuszczały nisko płatne kontrakty,
uważając słusznie, że nie dawały one żadnych perspektyw na przyszłość. Jeszcze
wiele lat później wśród polskich imigrantek pokutowało porzekadło, że wszystkie
imigrantki muszą zaczynać w Kanadzie albo od sprzątaczki, albo od "przyszywania
guzików" w fabryce konfekcji.
Ciągle panujący wyzysk imigrantów był powodowany z jednej strony brakiem
kontroli wywiązywania się kanadyjskich pracodawców ze swoich zobowiązań, a z
drugiej brakiem znajomości praw i obowiązków wśród imigrantów
Gwoli sprawiedliwości dodać należy, że chociaż Kanada już zaczynała się czuć
bogata i powoli otwierała się na świat, to jednak w latach 1945 -1957 przeciętny
Kanadyjczyk nadal nie był przygotowany na spotkanie imigrantek ubogich, lecz
dobrze wykształconych i bardziej od niego światowych. Wielu poprostu nie
wiedziało jak się zachować wobec kobiety, która jako jego koleżanka po fachu
mogłaby go poprawiać w sprawach zawodowych, więc po prostu wolało unikać takiej
właśnie sytuacji. Aby nie przyznać się do tych obaw często zasłaniano się tym,
że klienci wolą o sprawach biznesu rozmawiać z mężczyznami, albo, że kobiety nie
znają kodu profesjonalnego zachowania, albo, że ich kobiecość będzie taką
dystrakcją dla klientów, że zakład pracy na tym ucierpi itp. Nieco później,
kiedy jednak kobiety pojawiły się w biurach wymyślano dla nich specjalny kod
ubrania, odpowiednią długość spódniczki i rękawów i ach, broń Boże nie noszenia
spodni do biura. Były też poważnie roztrząsane problemy o ile mniej powinna
zarabiać kobieta, aniżeli jej kolega na tym samym stanowisku, albo jak daleko
może ona awansować bez posądzania jej o posiadanie specjalnych względów szefa.
Wreszcie sporo było zwykłej ludzkiej zazdrości o kwalifikacje, o posadę, o
stanowisko przy oknie (to zarezerwowane dla bardziej cenionych pracowników), o
przydzielanie grantów, projektów, spraw do opracowywania w biurach, w których
akurat nie było nikogo, kto by się przejmował nadużywaniem pracy imigrantów i
ich niskimi zarobkami wywołanymi zarówno brakiem znajomości własnych praw jak i
ich przymusową sytuacją. Zdarzało się, że właśnie przez zazdrość przyszłych
kolegów i koleżanek imigrantka nie mogła uzyskać nostryfikacji swoich dyplomów,
a przez to otrzymać pracy zgodnej ze swoimi kwalifikacjami.
Wyniesione z Polski wykształcenie zaczynało jednak na przełomie lat 50-tych i
60-tych być przydatne przy poszukiwaniu lepszej pracy. Nie wyrażało już
"arystokratycznych fanaberii", mogło stanowić natomiast o lepszym starcie w
Nowym Kraju. Rząd kanadyjski wyraźnie chciał docenić wkład imigrantów w rozwój
gospodarczy i kulturalny Kraju. II wojna światowa dowiodła bowiem, że
wpuszczanie do Kanady wyłącznie ludzi bez wykształcenia nie tylko wypaczało
strukturę społeczeństwa, ale także hamowało rozwój gospodarczy kraju. Sytuację z
lat wojny uratował przecież masowy napływ imigrantów posiadających wyższe
wykształcenie, lub dobre kwalifikacje. To też kiedy powojenny kanadyjski
dobrobyt wymagał fachowców, których ciągle było mało, rząd federalny ostrożnie
dopasowywał swoją politykę imigracyjną do potrzeb Kraju, zachęcając do przybycia
do Kanady dobrze wykształconych kandydatów na imigrantów. Oczywiście przesądy i
animozja społeczne pokutowały jeszcze przez lata i to odbijało się szczególnie
na rynku pracy imigrantek, którym było trudniej znaleźć pracę odpowiadającą
posiadanemu wykształceniu. Wiele z nich przez lata na przykład w Brytyjskiej
Kolumbii musiało się przekwalifikowywać, ponieważ bez lokalnego dyplomu nie
mogły dopełnić warunków otrzymania pracy.
Niemniej od przełomu lat 50-tych i 60-tych młodsze wiekiem Polki z zapałem
poszukiwały furtek, które pozwoliły by im znaleźć pracę w sferze "białych
kołnierzyków" (white collars) . Pomagała dobra angielszczyzna i znajomości.
Wielkie magazyny handlowe jak Eaton's, Ogilvy, lub Morgan (późniejszy The Bay )
poszukiwały sprzedawczyń, kasjerek, kontrolerek, którym potrzebne były
rekomendacje. Tak na przykład generałowa Zofia Kasprzycka, znana z elegancji i
dobrego smaku została zaangażowana u Eatona w Montrealu, w dziale eleganckich i
kosztownych strojów kobiecych (w Ensemble Shop) . Z jej usług korzystały
najbogatsze Kanadyjki poszukujące strojów na przyjęcia lub bale. A jak bardzo
sobie ceniły jej rady świadczy fakt, że Eaton zatrudniał ją jeszcze wiele lat po
dojściu do wieku emerytalnego.[148] Dopóki zdrowie jej na to pozwalało
generałowa Kasprzycka brała także udział w pracach przy bazarach polonijnych.
Czasami, także wystarczała jedna polska imigrantka, jak na przykład Róża Maria
Szyllingowa, która w firmie RCA Victor doszła do stanowiska dyrektora personelu
żeńskiego, aby wiele nowo przybyłych Polek i Polaków znalazło tam swoją pierwszą
pracę.
Oficjalna polityka tolerancji były nieustępliwa i kładziono na nią coraz większy
nacisk. Rasistowskie albo dyskryminujące zachowanie było bardzo źle widziane, a
nawet karane. Rząd federalny i rządy prowincjalne dawały społeczeństwu do
zrozumienia, że czasy się zmieniły, i że Kanada potrzebując imigrantów musi ich
traktować z szacunkiem należnym każdemu człowiekowi. Urzędy imigracyjne
zobowiązano do większej opieki nad nowo przybywającymi, a nawet do udzielania im
pomocy w postaci wyszukiwania im okresowo bezpłatnych mieszkań, kursów
językowych i zawodowych, prawa do bezpłatnej pomocy medycznej, itd.
Urzędnicy imigracyjni znali też awersję imigrantek do pracy sprzątaczek i
służących i w miarę możliwości starali się znajdywać inne zawody. Zamiast
przydzielania poszczególnych imigrantów do indywidualnych pracodawców zaczęto
kierować przybywających z zagranicy fachowców do małych osiedli i miast
potrzebujących odpowiednich specjalistów. Zazwyczaj były to miejscowości nowo
otwarte lub otwierane przez jakąś kompanię, która właśnie zbudowała nowy ośrodek
wzbogacania rudy, lub wydobywania diamentów, produkowania energii
hydroelektrycznej itp. i potrzebowała odpowiednich fachowców dla siebie oraz do
dziedzin usług świadczonych załodze przedsiębiorstwa. A że ten nowy ośrodek był
na bezludziu, strasznie daleko od miast, więc Kanadyjscy specjaliści nie chcieli
się tam osiedlać. To też rząd starał się umieszczać tam nowych imigrantów.
Zaraz po wojnie rząd federalny zaczął zatrudniać imigrantki poliglotki jako
tłumaczki, lub w departamentach , gdzie znajomość języków ułatwiała pracę z
klientami. W przełomowym okresie 50-tych i 60-tych lat wraz ze zwiększaniem
agend rządowych szukano pracowników do nowo powstających departamentów, takich
jak np. kartograficznego lub statystycznego. Przyjmowano kreślarki, kartografki,
statystyczki oprócz zawsze poszukiwanych recepcjonistek i telefonistek. Prawie
równocześnie agencje ubezpieczeniowe, które sprzedawały klientom swoje polisy
zaczęły przyjmować kobiety do pracy " na komisję". później firmy pośredników
obrotu nieruchomościami w miastach zaczęły zatrudniać agentki, które pokazywały
klientom domy na sprzedaż. Te dwa ostatnie zawody do dziś są cenione przez matki
dzieciom w wieku szkolnym, ponieważ nie wiążą się ze sztywnymi godzinami pracy.
W latach 50-tych w większych miastach pojawiały się już pierwsze polskie
dentystki, lekarki, fizjoterapeutki i pielęgniarki. Dla otrzymania zezwolenia na
pracę musiały nostryfikować się, albo dorabiać dyplomy kanadyjskie, mimo, że
jeszcze z Polski przywiozły odpowiednie dyplomy. Podczas studiów kanadyjskich,
były częstymi obiektami żartobliwych docinków, lub złośliwości ze strony
kolegów, dla których studiujące kobiety były dziwnym, a często, jeśli były
lepsze niż oni, irytującym zjawiskiem. One jednak nie przerywały studiów nawet
jeśli były w ciąży.
W Prowincji Quebec według obowiązujących starodawnych przepisów mężatki nie
mogły samodzielnie dokonywać większych zakupów. Jak opowiadała mi znajoma
dentystka, kupując na przełomie lat 50-tych i 60-tych wyposażenie swego gabinetu
musiała na kontrakcie kupna mieć podpis swego męża wyrażający zgodę na taki duży
wydatek, chociaż zarabiała już wtedy więcej niż on. To głębokie przekonanie, że
mąż jest odpowiedzialnym właścicielem żony i że on decyduje co żona może kupić
długo jeszcze pokutowało w kanadyjskich umysłach. Kiedy w latach 80-tych Jadwiga
Urbańska razem z mężem zdecydowali się kupić dom i zapisać go na jej nazwisko,
prawne załatwienie kupna nadal wymagało pisemnej zgody doktora W. Urbańskiego.
Pisząc o imigrantkach z lat powojennych nie sposób pominąć osoby Alicji
Poznańskiej-Parizeau, żony profesora uniwersyteckiego i następnie zamożnego
polityka quebeckiego, Jacques'a Parizeau, który wyrósł na fali revolution
tranquille i przez następne czterdzieści lat odgrywał jedną z najważniejszych
ról w Partie Quebecois, partii politycznej Quebeku dążącej do oderwania
Prowincji od Kanady. Alicja Poznańska-Parizeau urodziła się koło Krakowa, jako
11-letnie dziecko utraciła oboje rodziców rozstrzelanych przez Gestapo.W
Powstaniu Warszawskim była łączniczką i za odwagę została odznaczona Krzyżem
Walecznych. Po wojnie w Paryżu poznała Jacques'a Parizeau, za którego wyszła za
mąż w 1955 r. W jej życiu w Kanadzie dominowała dwutorowość: głębokie przejęcie
się sprawami Polski oraz zrozumienie Quebeku i jego żądań[149]. Była wybitną
postacią zarówno wśród Polonii jak i w społeczeństwie quebeckim. Będąc
profesorem kryminologii na Universite de Montreal współpracowała jednocześnie z
pięcioma najpoczytniejszymi pismami Prowincji, a także pisała powieści. Za jedną
z jej ostatnich powieści, napisaną po francusku - Bzy kwitną w Warszawie-
otrzymała pierwszą nagrodę na konkursie Związku Pisarzy Języka Francuskiego w
Paryżu[150] W roku 1987, a więc w czasach gorących kłótni na temat
niepodległości Quebeku została mianowana oficerem Orderu Kanady, jako jedna z
niewielu Polek, które zostały zaliczone w poczet kawalerów tego orderu. Bardzo
zaangażowana w politykę quebecką nie zapomniała o swoich polskich korzeniach. W
czasie, kiedy wykładała na Universite de Montreal brała czynny udział w
rozdzielaniu stypendiów studentom po doktoratach. Jej więc staraniom, szereg
młodych polskich uczonych zawdzięczał swoje stypendialne wizyty w Montrealu.
|