CZĘŚĆ DRUGA : W pojedynkę
ROZDZIAŁ IV Stara i Nowa Polonia
Po doświadczeniach kpin i krytyki z jaką uciekinierki z Nowej Emigracji spotkały
się ze strony członków Starej Emigracji w początkowych latach swego pobytu w
Kanadzie, kobiety te na ogół brały słaby udział w nawiązywaniu kontaktów z
przedwojennymi imigrantami. Mimo to godzenie się Starej i Nowej Polonii związane
z wysiłkami poszczególnych członków obu grup, a także z upływem czasu powoli
poszerzało się. W obu "obozach" znajdowało się sporo ludzi życzliwych z natury i
chętnie współpracujących razem. Przedwojenni imigranci ze Starej Polonii, którzy
byli gotowi współpracować z Nową Polonią mieszkali naogół w miastach Kanady i
obok kanadyjskiej mieli także poczucie polskiej tożsamości. Było wśród nich
sporo weteranów z legionów lub z wojska polskiego z czasów I wojny światowej, i
wojny bolszewickiej 1920/21. Wielki kryzys lat 30-tych zepchnął wielu z nich na
krawędzie biedy i głodu, zmuszając do szukania pracy gdziekolwiek by ona była.
Niektórzy wyjeżdżali do kopalń w północnym Ontario, inni chwytali się każdej
pracy nawet najniżej płatnej byle utrzymać rodziny i dopiero początek II wojny
światowej, który przerwał spiralę bezrobocia, pozwolił wielu z nich powrócić do
wyuczonych zawodów i znaleźć stałą pracę.
W Montrealu dwie takie rodziny zasługują na szczególną uwagę. Są to Krystyna i
Stefan Idziakowie oraz Julian i Wanda Wróblewscy.
Krystyna i Stefan Idziakowie, już przez nas wspominani, w czasie wojny byli
właścicielami niewielkiego sklepu "kolonialnego" , licznie odwiedzanego przez
uchodźców wojennych . Stefan Idziak był weteranem wojska polskiego z czasów I
wojny światowej, a do Kanady przybył w latach 20-tych, podobnie jak jego żona
Krystyna. Oboje zasłużyli się wielką pracą społeczną w czasie międzywojnia wśród
Starej Polonii w Toronto, gdzie mieszkali i pracowali przez długie lata. Po
przeniesieniu się do Montrealu i już podczas II wojny światowej życzliwość swoją
rozszerzyli także i na uchodźców wojennych. Byli ośrodkiem informacji i
życzliwej pomocy dla wielu świeżo przybyłych Polek i Polaków. Po roku 1945
chętnie też włączali się w struktury organizacji Nowej Polonii i w jej Komitety
charytatywne na rzecz społeczeństwa w Polsce. Krystyna Idziak przez wiele lat
była aktywną członkinią Komitetu Pomocy dzieciom Polskim.
Podobnie życzliwi i oddani sprawie pomocy wojennym i powojennym polskim
imigrantom byli Julian i Wanda Wróblewscy. Julian Wróblewski był weteranem
legionów i do Kanady przybył na początku lat 20-tych. Krótko po tym w chórze
kościelnym w Montrealu poznał siedemnastoletnią Wandę Tułasiewicz , również
niedawną imigrantkę i podobnie jak on szczerą patriotkę. Od chwili ślubu zaczęli
razem wśród Polonii montrealskiej pracować społecznie. Jednak dopiero w czasie
II wojny światowej i po jej zakończeniu ich działalność społeczna rozwinęła się
na dużą skalę. Wanda pracowała w Czerwonym Krzyżu, a Julian zajmował się żmudnym
wyszukiwaniem pracy dla zdemobilizowanych żołnierzy polskich , których rząd
quebecki umieścił w obozie przejściowym w St- Jean de Richelieu. Właśnie podczas
jednego z wyjazdów do St-Jean, zmierzających do pomocy zdemobilizowanemu
Polakowi Julian Wróblewski wraz synem stali się ofiarami wypadku samochodowego w
którym syn pp. Wróblewskich został zabity a ojciec ciężko ranny.
Podczas wojny /Wanda - mój przypisek/ poświęcała swój czas dla Czerwonego Krzyża
Kanadyjskiego, gdzie razem z innymi Polkami przygotowywały bandaże itp
/materiały - mój przypisek/ dla żołnierzy w Europie Montrealski /mój przypisek/
dom Wróblewskich był znany w Polsce jako " Polish Camp". Listy adresowane w ten
sposób, ale bez nazwiska, dochodziły do Wandy i Juliana Wróblewskich. Cała
rodzina brała udział w tej akcji pomagania innym...Pani Wanda za...swą opiekę
nad polskimi emigrantami z Niemiec i Wojska Polskiego została odznaczona
pucharem " Matka Polka" ...przez prasę polonijną w roku 1948 [152] Krąg
przyjaciół oraz znajomych pp. Wróblewskich obejmował zarówno Starą jak i Nową
Polonię. Toteż Wanda Wróblewska, kiedy pojawiła się możliwość utworzenia Ogniwa-
Montreal w Federacji Polek w Kanadzie, natychmiast się tym zainteresowała i
silnie poparła założycielkę - Marię Zaborską .
Dodać należy, że chociaż w gospodarstwie pp. Wróblewskich nigdy się nie
przelewało, to jednak czwórka ich dzieci wychowana została w duchu polskości z
dobrą znajomością języka polskiego i wartości wyniesionych z ich domu
rodzinnego. Obecnie nawet trzecie pokolenie rodziny Wróblewskich jest świadome
swoich korzeni narodowych. Córka pp. Wróblewskich, Danuta Wróblewska- Padowicz
już od 15 lat jest przewodniczącą FPwK - Ogniwo Montreal. Za długoletnią pracę
społeczną szczególnie w harcerstwie polskim i w FPwK Danuta Wróblewska-Padowicz
otrzymała Srebrne a następnie Złote Odznaczenia Kongresu Polonii Kanadyjskiej
Z drugiej strony, wielu imigrantów z grupy uchodźców wojennych także próbowało
nawiązać kontakty z członkami Starej Polonii zmierzając do osiągnięcia
porozumienia, którego celem była normalizacja kontaktów między członkami obu
grup polonijnych i ich współpracy. Najlepsze wyniki tej działalności uzyskała
grupa "inżynierów", Nowej Polonii w Toronto. Ale i w Montrealu wśród uchodźców
przed Hitlerem znajdowali się mężczyźni i kobiety wyciągające życzliwie dłoń do
przedwojennych imigrantów. Antonina Karaszewicz- Tokarzewska, żona wielce
zasłużonego generała Polski Podziemnej, a później Wojsk Polskich na Zachodzie,
była jedną z nich. Z wielu przedwojennymi imigrantami i ich rodzinami potrafiła
nawiązywać nić wzajemnego szacunku i przyjaźni, czym zyskała sobie wiele
sympatii a nawet podziwu w obu grupach, a przede wszystkim wśród członków Starej
Polonii. Jej zasługą było między innymi wciągnięcie do współpracy w Komitecie
Pomocy Dzieciom Polskim przedstawicielek przedwojennej imigracji, dzięki czemu
Komitet zyskał znacznie szersze poparcie w Polonii.
. Po wojnie wielu członków Starej Emigracji, było już majętnymi ludźmi, inni
mieli już ustabilizowane życie i z zainteresowaniem przyglądali się wyraźnie
widocznej działalności kulturalnej Nowej Polonii, lub chętnie w niej brali
udział. W organizowanych imprezach polonijnych dostrzegali podnoszenie się
statusu społecznego polskich imigrantów a także nowe możliwości finansowe, które
przedstawiciele Starej Polonii lepiej mogli realizować aniżeli przybysze
powojenni. Było charakterystyczne, że imigranci przedwojenni, którym się po
wojnie poszczęściło chętniej się kontaktowali z Nową Polonią aniżeli nadal ich
ubodzy współbracia.
W latach 70-tych jednym z pomostów pomiędzy obu grupami w Montrealu był
Franciszek Ławruszczuk, popularnie nazywany "Czarnym Frankiem", bardzo szanowany
organizator społeczny działalności polonijnej związanej ze świętowaniem polskich
rocznic narodowych i katolickich, ale również odpłatnych imprez artystycznych,
lokalnych lub sprowadzanych z Polski. Dzięki niemu przyjazdy artystów z Polski ,
w tym zespołów "Mazowsza" i "Sląska" , nie mówiąc o wizytach " sołtysa
Kierdziołka" szczelnie wypełniały sale tłumami Polaków z całego Montrealu i
okolicy dając okazję do życzliwych spotkań całej Polonii.
Poczucie krzywdy i odrzucenia wśród biedniejszych członków Starej Polonii nadal
jednak istniało, tym więcej, że wielu z nich wyzwalało się z polskiego kompleksu
przedwojennego chłopa albo robotnika dopiero przez kanadyzację. Dlatego wzorzec
Polaka-chłopa , który zaczynał od najcięższej pracy, jak mawiali darcia pazurami
twardej ziemi i potem powoli awansował, jednocześnie asymilując się do kultury
kanadyjskiej, był w pojęciu tego odłamu Starej Emigracji najważniejszym etapem w
procesie adaptacji do Kanady. Ci imigranci pokorni wobec Kanady i ulegle
znoszący krzywdy zadawane im przez lokalnych mieszkańców, chcieli aby i Nowa
Polonia szła tą samą ścieżką.
Potwierdzeniem tej tezy o pokorze naszych osadników może być opis sytuacji
przedstawionej przez Dirka Hoerdera w Creating Society. Wprawdzie poniższy opis
odnosi się do lat przedwojennych ale dobrze ilustruje upokorzenia i krzywdy,
które nieraz musieli oni znosić ze strony kanadyjskiej. Otóż kilku mieszkańców
miasteczka Manhota w Albercie w okrutny sposób doprowadziło do opuszczenia
sąsiadującej farmy polskiego osadnika, ponieważ był "inny". Osadnikowi George
Mazury wywrócili wóz z drzewem na opał, drzewo porozrzucali po polu, jego samego
dotkliwie pobili, a następnie bezpodstawnie oskarżyli go przed sędzią pokoju o
umyślne uszkodzenie byka sąsiada. Wszystko po to, aby go zmusić do opuszczenia
osiedla.[153] Co zresztą im się udało, ponieważ George Mazury nie tylko nie miał
nikogo, kto by stanął po jego stronie, ale aby przeżyć musiał być człowiekiem
pokornym Po wojnie dyskryminacja nielubianych imigrantów była jednak coraz
gorzej postrzegana przez rządy federalny i prowincjalne, ponieważ w miarę
organizowania się nowo przybywających w grupy, zaczynało napływać do urzędów
Prowincji i Federacji coraz więcej skarg. Prowincje próbowały więc zaradzić temu
przez organizowanie doraźnych rozwiązań, mniej lub więcej udanych np. Rada
Obywatelska (Citizen Council), która powstała w r 1956 w Edmonton w Albercie
miała tylko uprawnienia do przekazywania skarg i ewentualnie pomysłów jak
zapobiegać dyskryminacji. W ciągu kilku lat swego istnienia Rada ta stała się
tak wielkim utrapieniem rządu albertańskiego, że ów rząd wprawdzie rozwiązał ją,
ale równocześnie zmuszony został do wprowadzenia nowych rozwiązań,
pomyślniejszych dla imigrantów. Rządy innych prowincji bacznie się przyglądały
temu eksperymentowi i nauczone doświadczeniem Alberty próbowały także znaleźć u
siebie odpowiednie rozwiązania. W gruncie rzeczy dyskryminacja powszechnie
dominująca ciągle jeszcze w pierwszych latach po II wojnie światowej zaczęła
sama zanikać przede wszystkim przez fakt zatrudniania na stanowiskach
decyzyjnych wykształconych imigrantów. Było coraz trudniej dyskryminować
imigranta , który być może miał zły akcent, ale decydował o ważnych sprawach dla
prowincji, albo kompanii wystarczająco wielkiej, aby mieć swoją własną politykę
personalną egzekwowaną przez jej dyrektorów. Toteż w wielu wypadkach
dyskryminacja etniczna malała, czasami zmieniając się w zawiści i niechęci
personalne pomiędzy poszczególnymi członkami kompanii lub instytucji.
Pochodzenie etniczne powoli przestawało być głównym i widocznym elementem
wrogości.
Ponadto imigranci z demobilu byli inni, niż poprzednia polska emigracja. Wszyscy
otarli się o świat zanim przybyli do Kanady , wielu miało co najmniej
wykształcenie podstawowe, a często i średnie, a ponieważ emigracja wymieszała
ich klasowo, więc po przybyciu do Kanady, niezależnie od różnic klasowych,
trzymali się małymi grupkami związanymi przyjaźnią i wzajemnie sobie pomagali.
Mimo ciężkich prac kontraktowych ta spójność gwarantowała im lepszy start, tym
więcej, że od chwili przyjazdu poczynali sobie po swojemu. W stosunkach z
Kanadyjczykami często "zachowywali się jak równi z równymi". Fakt, że po wojnie
przybyli do Nowego Kraju w jednym odzieniu i z paroma dolarami w kieszeni, nie u
wszystkich wpływał na poczucie ich statusu społecznego. Nie mogło również umknąć
uwadze członkom Starej Emigracji, porównującym różnice w starcie obu grup, że
wobec uchodźców, byłych żołnierzy i DiPisów władze kanadyjskie były wielokrotnie
bardziej życzliwe niż wobec poprzednich fal imigracji. Zazdrość i oburzenie na
"łatwe życie uchodźców" były więc zrozumiałą reakcją grupy, która kilkadziesiąt,
a może tylko kilkanaście lat wcześniej była poddana bolesnej i bardzo
krzywdzącej dyskryminacji mając nadal bardzo ograniczone możliwości finansowe.
Poza tym niektórzy członkowie Starej Emigracji miewali trudności ze zrozumieniem
zmian, które zachodziły w ciągu ich życia w świecie i w społeczeństwie
kanadyjskim. Jadwiga Pierzchajło wraz z mężem przybyła do Kanady w 1949 roku
(oboje mieli studia uniwersyteckie) i w swoich wspomnieniach opisała scenę
bardzo dobrze charakteryzującą te przemiany. Otóż ona, początkowo była
zatrudniona jako sprzątaczka w szpitalu, a jej mąż pracował jako robotnik
kolejowy : "Pewnego dnia kiedy szorowałam salę operacyjną podszedł do mnie dr.
George Boorman i zapytał czy nie zechciałabym razem z mężem przyjść do ich domu
na kolację. Moja żona i ja bardzo chcielibyśmy was przyjąć - powiedział. Nic nie
mogło być bardziej zdumiewające niż to zaproszenie. Kto bowiem słyszał, aby
sprzątaczka i robotnik kolejowy byli zaproszeni do doktora w mieście"[154] . W
powojennej Kanadzie, jak się okazuje taka sytuacja była już możliwa, podczas gdy
w okresie przedwojennym, była ona nie do pomyślenia. Sheepskin people nie mieli
pełnych praw w społeczeństwie, a już mieszanie się towarzyskie z kanadyjską
elitą miejską przekraczało najdziksze pomysły i naraziłoby obie strony na trudne
do wyobrażenia konsekwencje społeczne, jak np. wygnanie z miasta "bezczelnych
bohunks" i ostracyzm socjalny wobec "zwariowanego doktora". Te dwa powyższe
przykłady (George'a Mazury i Jadwigi Pierzchajło) są jeszcze jednym przykładem
różnic pomiędzy imigrantami polskimi z przed i powojnia i tego jak głęboko
psychikę Kanady przeorały doświadczenia II wojny światowej powodujące że
społeczeństwo Kanadyjskie prędko uznało tolerancję za swój sposób postępowania.
Imigranci 3-go etapu różnili się od swoich poprzedników pod kilkoma względami.
Po pierwsze nie przybywali masowo. Ich decyzje emigrowania z Polski następowały
po długich, nieraz wieloletnich i bardzo skrywanych rozważaniach na temat
sytuacji w PRL-u i pod wpływem ich własnych marzeń o życiu w wolnym kraju.
Bardzo często wykorzystywali fakt znalezienia się zagranicą na wycieczce. Wielu
artystów i sportowców "wybierało wolność" przy okazji występów artystycznych lub
zawodów sportowych. Otwarcie emigrowało z PRL-u raczej niewiele rodzin i to
przede wszystkim byli ludzie, którzy wyjeżdżali z PRL-u w celu łączenia rodzin.
Reszta wykorzystywała najrozmaitsze możliwości wydostania się z PRL-u sposobami
legalnymi lub nielegalnymi. Byli to zatem ludzie, którzy wiedzieli że mają
profesję, która może im zapewnić w Kanadzie prawie natychmiastową pracą
zawodową.
Podstawowym elementem imigracji z lat 1957-1979 było więc posiadanie było
dobrych kwalifikacji zawodowych, artystycznych sportowych często sprawdzonych
praktyką jeszcze z PRL-u . Ponadto byli to w ogromnej większości ludzie młodzi,
lub wchodzący w wiek średni co zapewniało im doświadczenie zawodowe tak pomocne
przy znajdywaniu pracy w swoim zawodzie w Nowym Kraju.
Imigranci tego etapu różnili się także od swoich poprzedników pełną świadomością
decyzji opuszczenia PRL-u na zawsze i rozpoczynania swego życia na nowo w
Kanadzie. Byli to więc jednocześnie imigranci polityczni i ekonomiczni
korzystający ze swego dobrego przygotowania zawodowego, które w Nowym Kraju
otwierało przed nimi możliwości dobrobytu lub kariery zawodowej.
Kobiety tego etapu imigracji były w większości samodzielne, sprawne w swoich
zawodach i pełne inicjatywy. Jeśli tylko miały wykształcenie pozwalające na
otwarcie prywatnego biznesu to natychmiast z tego korzystały. Nie ograniczały
się przy tym do pozostawania w dwu centrach imigracyjnych - Montrealu i Toronto
, ale, ciekawe nieznanego świata i pewne siebie szukały w którym z miast
kanadyjskich będą się najlepiej czuły. Po latach wiele z nich jest zagorzałymi
patriotkami swoich prowincji, jednocześnie utrzymując więzi z współrodakami w
całej Kanadzie. Inne poznawały po kolei całą Kanadę, powoli czując się coraz
bardziej związanymi z całym krajem.
Wiele kobiet miało profesje poszukiwane wówczas w Kanadzie, inne natychmiast
przystępowały do uzupełniania swoich kwalifikacji bądź przez naukę języków ,
nostryfikacje, bądź przez kończenie odpowiednich kursów na uniwersytetach
kanadyjskich. Stąd na 11 respondentek na mini-ankietę przybyłych w okresie
1957-1979 do Kanady 10 stwierdziło, że ich pierwsza praca była zgodna z ich
wykształceniem i oczekiwaniami, jedenasta respondentka przybyła do Kanady jako
dziecko z rodzicami. Następnie 7 respondentek odpowiedziało, że wynagrodzenie za
tę pracę było wystarczające na życie codzienne, a 3 osoby zaznaczyły, że ich
pensje były dodatkiem do zarobków męża. Dwie respondentki dodały, że mogły ze
swoich pensji pomagać także pozostawionym w Polsce rodzinom.
Na pytanie jakie imigrantka z tego okresu miała osiągnięcia w swoim życiu w
Kanadzie respondentka o symbolu N pisze wychowałam syna, jest wykształconym
samodzielnym człowiekiem, na pewno jestem lepsza zawodowo, niż byłam 25 lat
temu, ciągle pracuję z dużą satysfakcją....zarabiam zupełnie nieźle, daję sobie
radę i jestem z tego dumna.[155] Jeszcze inna respondentka odpowiedziała krótko
w życiu rodzinnym - szczęśliwe pożycie z mężem; w zawodowym - poznanie innych
metod pracy aniżeli w Europie; prywatnym - utrzymanie więzi rodzinnych i
przyjacielskich w Polsce i zawiązanie nowych przyjaźni w Kanadzie[156]
Na następne pytanie dotyczące oczekiwań wobec Kanady 9 respondentek
odpowiedziało, że przybyło do Kanady aby żyć w wolnym świecie bez nieustannej
kontroli środowiska. Dwie respondentki dodały do tego, że ich przyjazd do Kanady
był wynikiem poszukiwań spokojnego miejsca bez prześladowań politycznych,[157] a
jedna podkreśliła, że celem jej przybycia do Kanady było zrobienie kariery[158].
W dalszym ciągu na pytanie co imigrantka zrealizowała ze swoich oczekiwań 4
respondentki odpowiedziały, że zrealizowały wszystko czego oczekiwały i o czym
marzyły ; jedna podkreśliła, że założyła własne przedsiębiorstwo a inna, że
została full professor. W sumie w całej ankiecie jest to największa grupa
kobiet, które otwarcie przyznają się , że ich emigracja do Kanady pozwoliła im
na zrealizowanie swoich oczekiwań lub marzeń.
Z kolei na pytanie o najtrudniejsze momenty w życiu w Kanadzie respondentki tego
etapu nadal są bardzo szczere. Aż 4 respondentki podkreślają że najtrudniejsze
momenty byłby związane z samotnością wywołaną brakiem zrozumienia nowego
środowiska i jednoczesnym odcięciu od Starego Kraju ze względów ustrojowych
.Jedna pisze Z racji pobytu w Kanadzie nie miałam specjalnie trudnych momentów,
jeśli nie liczyć nostalgii i pytań co ja tu robię[159] . Respondentka o symbolu
P ujęła to jeszcze inaczej... zaakceptowanie faktu anonimowości. Zasada
absolutnej równości stosowana na codzień w Kanadzie tak uderzająca dla przybysza
z Europy w krótkim czasie wytworzyła uczucie, że się jest traktowanym życzliwie
lub obojętnie, jak bezimienny osobnik w stadzie[160]
Jedyną kobietą, która przybyła do Kanady w trzecim etapie imigracji ( 1957 -
1979 i napisała pamiętnik [161] , jest Zofia Janik. Z jej pamiętnika został
opublikowany fragment dotyczący jej kariery zawodowej jako dokumentalistki .
Jego podtytuł brzmi Quebec, moja druga ojczyzna, co dobrze oddaje atmosferę
entuzjazmu i życzliwości autorki wobec Prowincji Quebec oraz pracodawców
instytucji rządowej zajmującej się dokumentacją i problematyką osób kalekich.
Zofia Janik przybyła do Kanady na podstawie stypendium francuskiego
zapewniającego jej studia doktoranckie na Universite de Montreal . Po ich
ukończeniu nowo upieczona doktor filozofii przekonała się, że w Kanadzie nie ma
dla niej posady i dlatego zdecydowała się na zrobienie dwuletnich magisterskich
studiów bibliotekarskich. To, jak pisze dało jej konkretny zawód i pozwoliło
wygrać w konkursie o stanowisko dokumentalisty w nowo powstałej rządowej
instytucji zajmującej się problematyką osób kalekich. Centrum dokumentacji w
którym pracuje Zofia Janik znajduje się w Drummondville, małym mieście na
północny wschód od Montrealu. Jej zdaniem konkurs o posadę wygrała dzięki użyciu
trzech słów-kluczy : tezaurus, marketing i elastyczność[162] . Z opublikowanego
fragmentu pamiętnika Zofii Janik widać, że jest ona zachwycona zarówno
organizacją pracy w tej rządowej placówce jak i stosunkami międzyludzkimi
panującymi w niej. Dla nas Zofia Janik jest jeszcze jednym przykładem do jakiego
stopnia wieloetniczność jest obecnie akceptowana w Kanadzie zarówno jako norma w
pracy jak i życiu prywatnym
|