CZĘŚĆ DRUGA
: W pojedynkę
ROZDZIAŁ V Co to znaczy emigrować?
Większość imigrantów z lat 1979-2000 przybywała pewna siebie i swoich
decyzji, a niektórzy czuli się Kanadyjczykami natychmiast po lądowaniu samolotu
ich wiozącego. Jerzy Swiech, jeden z imigrantów tego etapu tak opisał rozmowę,
którą miał ze starszą panią z Kongresu Polonii w Toronto. Jego rozmówczyni miała
za sobą trzydziestoparoletnie doświadczenie kanadyjskie: " ...pani owa
powiedziała...Niech się pan nie martwi, będzie dobrze ! Tylko wytrzymać te
pierwsze pięć lat. W Kanadzie trzeba się pomęczyć te pięć lat, a potem...Ale ja
nie przyjechałem do Kanady, by się męczyć ! - nie wytrzymałem - ani jednego
roku, a cóż dopiero pięć lat! Starsza pani popatrzała na mnie spłoszona.
Przepraszam panią - powiedziałem, ostatecznie nie zasłużyła sobie na jakieś
gwałtowne sprzeciwy - Chciałem tylko dodać, że mam dobry zawód i duże
doświadczenie. A przede wszystkim mam poczucie, że wreszcie jestem u siebie...
Polska została za nami jak zamknięty rozdział. Czasem piękny we wspomnieniach,
na razie często okrutny w snach"[210] Nieco dalej J. Swiech pisze także
"Rozróżniam trzy kategorie ludzi, którzy zmienili miejsce swego pobytu. Do
pierwszej należą ludzie którzy traktują siebie jako "stale mieszkających za
granicą". Są to ci , którzy pieczołowicie dbają o ważność polskich paszportów i
o to by " być w porządku" wobec władz krajowych, bo nigdy nic nie wiadomo"
"Drudzy to ci, co przyjmując konieczność losu emigracyjnego stale żyją sprawami
pozostawionego za sobą kraju, są gotowi do uczestnictwa w jego problemach. To są
tacy, którzy później gdy 4 czerwca 1989 roku nadeszły wybory w PRL agitowali za
udziałem i sami w nich aktywnie uczestniczyli wierząc, że się przyczynią do
zmian zachodzących tam daleko między Bugiem a Odrą. Trzecią kategorię stanowią
ludzie, dla których Kanada jest miejscem za "tymi drzwiami ostatecznymi". To ci
którzy stwierdzili owego 4 czerwca: wybierać mogę parlament kanadyjski. Na
jakiej podstawie Kanadyjczyk może ingerować w wewnętrzne sprawy innego kraju nie
znając nawet kandydatów do sejmu?" [211] J. Swiech, architekt z zawodu dzięki
swojej przebojowości oraz dzięki posiadaniu dobrego zawodu bardzo prędko
osiągnie poziom życia odpowiadający jego życzeniom. W swoich wspomnieniach nie
pisze, że czuje się obywatelem świata, ale widać, że nie ma problemów ze zmianą
kulturowej przynależności, często określanej i cenionej tutaj jako roots
(korzenie) które w ostatnich latach ub. stulecia i także obecnie tak bardzo są
poszukiwane przez drugie, trzecie, a czasami dziesiąte pokolenie.
Nie wszyscy imigranci z tego okresu mieli podobne podejście do swego pobytu w
Kanadzie. Jedna z respondentek naszej ankiety ma krańcowo odmienne podejście.
Pisze ona :"Mój pobyt na emigracji zmienił moje uczucia w stosunku do Polski.
Kraj i kultura mi zobojętniały.(ale) żałuję w ogóle przyjazdu do Kanady" [212]
Większość imigrantek z tej fali mieści się jak zwykle pomiędzy dwoma krańcowymi
przedziałami próbując pogodzić asymilację w Nowym Kraju z zachowaniem kultury
polskiej. Jedna z respondentek ankiety tak podchodzi do bi-kulturalizmu
polsko-kanadyjskiego ..."Ja zresztą nie czuję się Kanadyjką, tylko Polką
zamieszkałą w Kanadzie. Dziwi mnie zawsze dlaczego my Polacy mamy być Polakami
tylko w Polsce... Już gdzie indziej jesteśmy najwyżej Polonią. Dlaczego np.
Francuz może całe życie mieszkać w Maroku, czy gdzie indziej, a jest Francuzem,
ma w swoim kraju pełne prawa a nie pół-prawa jak my. Dlaczego ja miałabym piec
indyka na dzień dziękczynienia ? To byłaby poza!"[213] Charakterystyczne, że
jako dowód bi-kulturalizmu wybrała indyka, czyli najłatwiejszy (przez wspólną
biesiadę) sposób uszanowania kultury państwa, w którym żyje, a dla nas to dowód
oczywisty konfuzji własnej tożsamości.
Autorka wspomnień zatytułowanych " Nie rezygnować", a podpisanych pseudonimem
"Rozbitkowie" jeszcze inaczej pisze o sprawach godzenia kultury polskiej z
kanadyjską :"Teraz chciałabym rozważyć kwestię, która mnie nurtuje od dawna.
Mianowicie na ile Polak (zwłaszcza mieszkający w Polsce) powinien, czy też musi
zajmować się wszystkimi przemianami społeczno-politycznymi jakie tam się
dokonują... Będąc jeszcze w Polsce czasami zazdrościłam mieszkańcom wolnych
krajów, gdzie człowiek, który nie interesuje się polityką może trzymać się od
niej z daleka, że może żyć w kręgu takich spraw, które sam sobie wybrał...W
Polsce niemal moralnym nakazem jest włączać się w tę walkę i to nie tylko
milczącym poparciem, ale konkretnym działaniem..."[214] Autorka tej wypowiedzi
broni się przed polskim rozpolitykowaniem i odróżnia je od kultury. Zapewne po
przybyciu do Kanady porównuje je ze spokojem tutejszego życia. Być może, że
słowa J. Swiecha cytowane na wstępie tego rozdziału były także podyktowane
zniechęceniem wynikającym z faktu wszechobecnej polityki zatruwającej w Polsce
życie niejednej osobie.
Rozpad komunizmu w latach 80-tych i następujące po nim trudności gospodarcze i
polityczne nadal istniejące w Polsce, spowodowały, że na emigracji znalazło się
wielu ludzi zupełnie nieprzygotowanych do życia w innej kulturze, o czym
oczywiście ani oni, ani Kanadyjczycy nie mogli wiedzieć. Kanada wybierała
spośród kandydatów do wyjazdu przede wszystkim ludzi młodych, po studiach, albo
z paroletnią praktyką w swoim zawodzie. Ceniono przedsiębiorczość i
wykształcenie, a na kobiety patrzano jako na matki przyszłych Kanadyjczyków.
Przybyszom ofiarowywano materialną pomoc i życzliwość w adaptacji do nowej
kultury, zakładając, że po wstępnym okresie nowi członkowie społeczeństwa wejdą
w jego spokojny nurt. Przybywało też wtedy wielu emigrantów zaangażowanych w
pracach solidarnościowych, którzy mając do wyboru więzienie albo emigrację
wybierali wyjazd z Kraju. Anna, autorka eseju "Uporczywie do celu" pisze : "
Przed rokiem o tej porze Andrzej był w więzieniu, a ja chora i wściekła z
bezsilności miotałam się między zaprzyjaźnionym księdzem, który dodawał mi
ducha, a prokuraturą, która na żądanie SB przygotowywała proces....(teraz - mój
dopisek) Jesteśmy na miejscu naszego zesłania. Małe miasteczko, prawie środek
Kanady. Poznaję nowych Polaków, mieszkamy w domu pewnych 80-ciolatków.
Przychodzą ich znajomi i chcą nas zobaczyć. Jestem czujna i wrażliwa, wyłapuję
ich słowa i gesty i dzielę, natychmiast analizuję, może niepotrzebnie... Słyszę
czasem słowa które mnie bolą : teraz to młodym wszystko dają, kiedy myśmy
przyjechali nie było nic, tylko lasy, lasy... Jak im powiedzieć że te 10 tysięcy
kilometrów to nie turystyka i przygoda. To łzy, żal do Polaków, że przez szykany
zmuszono nas do wyjazdu ."[215] Ta szczera wypowiedź to pomieszanie norm
społecznych polskich i kanadyjskich. Autorka, mimo, że ma wyższe wykształcenie,
nie może się wyzbyć pretensji do Kanady za to co jej zrobiono w Polsce.
Podejrzliwie patrzy na przyjmujących ją Kanadyjczyków tak jakby to byli
członkowie Urzędu Bezpieczeństwa. Annie nie przyszło do głowy, że rzeczywiście
imigrantom z jej epoki było lepiej niż dawniejszym, że sponsorzy jej rodziny
musieli poświęcić sporo czasu na załatwianie formalności sprowadzania Polaków,
że musieli urzędom imigracyjnym dać gwarancję mieszkania i utrzymania dla nowo
przybywających przez rok jeśli sponsorem była organizacja i przez 10 lat jeśli
była nią osoba prywatna.- i że to bywa dużym ryzykiem finansowym. Dla sponsorów
ze Starej Emigracji było oczywiste, że nowi przybysze dostali się do "lepszego
świata" i że powinni to docenić. Tymczasem Anna, autorka wspomnień uważa że "
lepszy świat" był w Polsce a tu w Kanadzie jest "zesłanie" czyli coś
porównywalnego do Sybiru lub Kazachstanu w latach 1939 i następnych. Emigranci
"solidarnościowcy" uznawali, że przybycie do Kanady było skutkiem wyrzucenia z
Polski czyli karą, bardzo niesprawiedliwą i krzywdzącą. I jak tu wytłumaczyć, że
rząd kanadyjski patrzy na otwarcie swoich drzwi jako na start nowego życia, a
nie zesłanie? To już nie 10 tysięcy kilometrów od ówczesnej Polski, jak pisze
autorka wspomnień, ale zupełnie inna planeta. Natychmiast więc zaczęło się
nieporozumienie, mały prywatny konflikt nikomu niepotrzebny, który mógłby wogóle
nie zaistnieć, gdyby nowo przybyli więcej wiedzieli o Kanadzie. A tak urażenie i
niechęć pozostały po obu stronach." Przecież wiadomo, że początki emigracji są
zawsze ciężkie, a taka postawa jak tej pani, jest po prostu ubieraniem się w
niezasłużoną bohaterskość", starsza pani, wyraźnie od dawna zamieszkała w
Kanadzie poczuła się urażona brakiem uznania całej pomocy, którą Kanada
ofiarowała wygnanym z Polski politycznym imigrantom solidarnościowym, kiedy w
skromniutkiej bibliotece "Zgody" spotkałyśmy się jako klientki. Warto dodać, że
wśród sponsorowanych większość nie była nastawiona tak podejrzliwie i krytycznie
jak Anna i cały proceder często kończono wzajemną życzliwością i zadowoleniem, a
w niektórych przypadkach nowymi przyjaźniami.
W latach 80-tych bywały też polskie imigrantki, które sądziły, że emigracja nada
ich życiu jakiś głębszy sens i że dzięki temu życie ich stanie się pełniejsze.
Iwona Majewska ujęła swoje wspomnienia w sposób następujący : Czasami przerażał
mnie zaklęty krąg polityczny i moralny Polaków, krąg, z którego nie widać
wyjścia. Wierzyłam wprawdzie że "to się skończy", ale to nie poprawiało mi
nastroju. Straszne były te wieczne dyskusje polityczne, te nocne Polaków rozmowy
nie prowadzące do żadnych wniosków. Czasami straszna myśl , że może nie żyję
pełnie, że radość domem, rodziną są ochłapami kultury, to może nie wszystko co
świat może mi dać, że mogłabym i ja i dzieci i mąż mieć więcej przyjemnych
chwil, moglibyśmy pokusić się o więcej, niż nam załatwią rodzice, znajomi,
państwo wreszcie"[216]
Dość często jako przyczynę chęci wyjazdu z Polski podawano "bo w Polsce już nie
można było żyć". Nie jest pewne,czy to wyrażało przekonanie, że należy się im od
życia coś więcej, niż to co mogli osiągnąć w Starym Kraju (tak jak pisała Iwona
Majewska), czy też po prostu przed wyjazdem widzieli imigrację tylko w kolorach
różowych. Wielu miało w Polsce dobre warunki materialne, dom czasem z basenem,
samochód, nie należeli do prześladowanych, ani biednych. Niewielkie
doświadczenia w poznawaniu zagranicy uzbierane podczas wakacyjnych wyjazdów na
pracę do Szwecji lub Niemiec, rzadziej do Anglii utwierdzały ich w przekonaniu,
że w Polsce jest źle i że należy szukać szczęścia w innych krajach. Kanada nadal
była uważana za jeden z najlepszych krajów dla emigrantów.
Kobiety tej fazy emigracyjnej są podobne do swoich mężczyzn. Są pewne siebie i
głęboko przekonane o własnym prawie do szczęścia i stanowienia o losie swoim i
ewentualnie swoich dzieci i męża. Podkreśla to Kasia, która pisze : Kiedyś jeden
z moich szefów zrobił jakąś bardzo negatywną uwagę na temat Polaków i Ukrainców.
Na co ja spojrzałam na niego i rzekłam - Hej, hej nie zapominaj że ja tu jestem
! On na to : - No tak, ale ja mówię o typowych Polakach, a ty jesteś nietypowa.
No bo ty jesteś...taka...pewna siebie"[217] Wierzą w swoje szczęście i we własne
zdolności. Wnoszą do Kanady swoje wykształcenie poparte latami doświadczenia
zawodowego i nie mają żadnego kompleksu niższości wobec Kanadyjczyków, tak
czasami widocznego w poprzednich falach emigracji polskiej. Niektóre znają język
angielski, inne żyły już w krajach francusko-języcznych, a ofiarowywane przez
Kanadę ułatwienia dla imigrantów przyjmują często jako dowód tego, jak bardzo
Kanadzie zależy na nich. Były to przecież lata kiedy było modne podziwiać
Polaków i zachwycać się ich odwagą w realizowaniu bezkrwawego przewrotu
antykomunistycznego. Na fali tej światowej życzliwości imigrantki epoki
solidarnościowej i lat po niej następujących czuły się wszędzie mile widziane i
utwierdzały się w przekonaniu o słuszności opuszczenia Polski na zawsze, lub
przynajmniej o powszechnie ogarniającej ich życzliwości w Nowym Kraju.
Frustracja, którą odczuwały w Polsce, niezależnie od tego, czy była powodowana
ideologiczną przepaścią między społeczeństwem i reżymem, czy też trudnościami
przebicia się przez niewidzialny mur izolacji Polski od świata, szybko
maszerującego naprzód, powodowała, że kobiety te z wyjątkami takimi jak cytowana
powyżej Anna patrzały na swoją emigrację jako na element pozytywny, a nie
przykre doświadczenie. Imigrantka, która użyła pseudonimu " Szczęściara" pisała,
że powody dla których wyemigrowała cała jej rodzina były znacznie głębsze :
"Wreszcie wrzesień 1981 roku... Powstaje pytanie co ja matka, inaczej
my-rodzice, pozostawimy po sobie naszym dzieciom " W odpowiedzi mówi się
niekiedy... byleby nie męczyły się jak my kiedyś... Odpowiedź brzmi ... przede
wszystkim nie przynieść dzieciom wstydu, żeby nie wstydziły się matki i ojca...
Być ojcem i matką, to nie tylko dać życie, lecz również być nosicielem rodzinnej
godności i narodowego honoru. W ostatnich miesiącach weszliśmy w sytuację w
której trzeba rozstrzygać: jakie dziedzictwo należy przekazać naszym dzieciom -
czy dobrobyt plus mniej lub bardziej wyraźne poczucie wstydu czy dumę z dobrze
spełnionego obowiązku. Ciężko było zostawić dom i rodzinę, ale na nas czas! W
drogę! W nieznany, ale może lepszy świat!"[218]
Zdarzały się także emigrantki, które po prostu bagatelizowały problemy
emigracji, tak bardzo były sfrustrowane własnym życiem w Polsce. Baśka opisuje
to w następujący sposób : " o czym można marzyć będąc obywatelem
najbrudniejszego państwa w Europie? jedna trzecia współplemieńców żyje tu w
warunkach zagrażających zdrowiu i życiu, a ponad połowa nie jest w stanie
wypracować sobie nawet urzędowego minimum socjalnego! Dla wszystkich stało się
jasne od kilku lat, że pracowitość, uczciwość są ciężkimi kulami u nóg, które
skutecznie uniemożliwiają osiągnięcie jakiegokolwiek dobrobytu materialnego.
Normą społeczną przystosowania stała się dwulicowość i wewnętrzne załganie, co
doprowadziło do absurdu społeczną i polityczną groteskę... Kiedy jedna z
koleżanek podesłała mi czysty druk z firmy zatrudniającej w Toronto pomoce
domowe..., kanadyjski rząd zapewniał bowiem, że po dwóch latach nienagannej
służby domowej w charakterze niańki lub gosposi, po ukończeniu kilku kursów,
biegłym opanowaniu języka angielskiego, przepracowaniu społecznie określonej
liczby godzin oraz wykazaniu się odpowiednim kontem w banku można otrzymać prawo
stałego pobytu i stać się samowystarczalnym członkiem społeczeństwa
kanadyjskiego.. Dla takich ludzi jak ja - bez rodziny i przyjaciół na Zachodzie
i bez perspektywy na Wschodzie- a za to z całym bagażem przepracowania,
przeuczenia i niepowodzeń wynikających z założeń systemu promjującego jedynie
ludzi z odpowiednim kręgosłupem ideologicznym-... druk z Toronto Domestic
Corporation był tym, czym dla innych elegancki bilecik na obiecujące
przyjęcie."[219] My możemy to dzisiaj nazwać mieszanką wykalkulowanego
chciejstwa i naiwności, pochodzącą z kompletnej nieznajomości Canadian reality (
kanadyjskiej rzeczywistości). Sama autorka w dalszym ciągu swego opowiadania
nadal mieszając tęsknotę za Polską i rodziną z własną frustracją wynikającą z
braku znajomości kanadyjskiej kultury i z przykrościami związanymi z nielubianą
pracą za to wszystko wini Kanadę.
Jeszcze inne imigrantki potrafiły kompletnie zmitologizować Kanadę i
przekształcić ten kraj w złudzenie. Malwa robi to w sposób niemal doskonały :
"Leciałam pełna marzeń, niesprecyzowanych nadziei pewności nierealnego
szczęścia, które musi się zdarzyć. Tam w Kanadzie miało być szczęście,
szczęście,które musiało się przytrafić i spełnić przez choćby samo oczekiwanie.
Nie miało żadnego kształtu, żadnego istnienia, tylko kolor i przepych
urzekającego marzenia. Nie miałam żadnych konkretnych planów i niczego do
zrobienia, aby marzenie nabrało sensu spełnienia. Było ono najbardziej podobne
do szczęścia obiecywanego w mitycznym raju i nie miało nic wspólnego z tym
wykuwanym pracowicie szczęściem. Nie miało nic wspólnego z pieniędzmi, ludźmi i
rzeczami. Było to szczęście "wyczekane"."[220] Nietrudno zgadnąć że to
"szczęście wyczekane" nie sprawdziło się w rzeczywistości i w dalszym ciągu
swoich wspomnień autorka pisze o głębokim rozgoryczeniu i zagubieniu, z którego
ratuje się zostawiając kilkunastoletnie dziecko w Kanadzie, a sama wraca do
Polski. Autorki obu tych wspomnień poruszają jednak ważny punkt życia polskiego
imigranta. Mianowicie fakt, że nie mają pojęcia o prawdziwej rzeczywistości
kraju, do którego lecą i wobec tego tworzą na własny użytek wyimaginowane obrazy
raju. Jedna ma nadzieję, że pracą niańki wkupi się do raju, a druga, że raj
otworzy się przed nią sam z siebie, bez najmniejszego wysiłku z jej strony.
|