CZĘŚĆ DRUGA
: W pojedynkę
ROZDZIAŁ V A co pozostało po Starym Kraju ?
Jak powiedział mi niedawno jeden ze znajomych imigrantów z Vancouveru. "Jestem w
Kanadzie 20 lat i już nie jestem ani stąd ani stamtąd". To pojęcie wykorzenienia
z Polski i braku zakorzenienia w Kanadzie jest wśród imigrantów dobrze znane.
Polega ono na nieuchronnym oddalaniu się imigrantki lub imigranta od udziału w
wydarzeniach w Polsce oraz na uświadamianiu sobie różnic między własnym
postępowaniem i Polaków z Polski, przy jednoczesnej kontynuacji wyobcowania w
Kanadzie. Skupieni na stabilizowaniu finansowym swojej rodziny tacy imigranci po
prostu nie mają czasu na zastanawianie sią nad obu Krajami, tym w którym żyją i
tym który opuścili. Nie interesuje ich to co się dzieje wokoło nich, bo
wszystkie myśli pochłonięte są zarabianiem pieniędzy i dopiero kiedy przyjdą
nagłe olśnienia w widzeniu świata, zaczynają rozumieć, że stworzyli wokoło
siebie pustkę i nie są już ani stąd ani stamtąd.
Coraz wyraźniejszy rozziew pomiędzy życiowymi interesami imigrantek i ich rodzin
w Polsce pogłębiający się z czasem spędzonym na obczyźnie prowadzi nieraz do
bolesnych konsekwencji. Pisze o tym Baśka w dalszym ciągu swoich wspomnień : "
... A tymczasem z listów otrzymywanych z domu wynikało, że na przyjazd moich
chłopaków do Kanady nie ma co liczyć. Jednakże- co gorsza - z ich tonu wcale nie
wiało tęsknotą do mnie. Wręcz przeciwnie, zgadzali się na mój pobyt tutaj przez
dodatkowych kilka miesięcy w nadziei, że może mi uda się otrzymać prawo stałego
pobytu do końca roku."
"Zaczynałam mieć tego wszystkiego dość. Powoli zaczynałam nabierać podejrzeń, że
mojej rodzinie już na mnie nie zależy. Ważniejsze są pewnie otrzymywane ode mnie
dolary, które im tam w kraju otwierają znacznie lepszą Kanadę niż ja mam tutaj.
Ja tu bowiem muszę ciężko harować i liczyć się z każdym groszem, a oni tam po
prostu używają życia co się zowie." [221] Baśka zrozumiała, że jej rodzina w
Polsce wcale nie dzieli z nią jej pragnienia zapracowania sobie na nowe życie w
Kanadzie, nie zależy im także na emigracji, natomiast chętnie przyjmują
pieniądze zarobione przez nią w "bogatej Kanadzie, gdzie tak łatwo się zarabia
". Zjawisko dość częste wśród rodzin, wysyłających swoich członków na czasową
emigrację zarobkową
Niektóre z respondentek naszej mini-ankiety podkreślały, że pobyt na imigracji
zmienił ich stosunek do Polski jako państwa i do społeczeństwa polskiego. Może w
najmniejszym stopniu do polskiej kultury. Na pytanie w naszej ankiecie co pobyt
na emigracji zmienił w uczuciach do Polski padały następujące odpowiedzi :" W
zasadzie nie zmieniłam uczucia wobec Polski, ale wśród codziennej pracy
oddaliłam się od spraw, które w Polsce wydawały mi się bardzo ważne. Trochę
żałuję, że nie dzielę z Polakami ich wszystkich trosk i radości codziennych, ale
z drugiej strony mam dzięki temu może bardziej obiektywny obraz Polski."[222]
Inna respondentka pisze : "...oddaliłam się od spraw,które w Polsce zdawały się
być bardzo ważne - nie mam czasu."[223] Jeszcze inna odpowiada :" Zmienił się.
Oczywiście że tak. Moją tezą...jest, że proces adaptacji imigranta trwa całe
życie, jest dynamiczny i prowadzi nieuchronnie do oddalenia się od tożsamości
(narodowej, osobistej itp) obecnej w chwili przyjazdu."[224] Respondentka o
symbolu W nie żałuje, że jej stosunek do Polski sią zmienił : "Tak, oddaliłam
się. Nie żałuję i tak zawsze żyłam z boku wszystkich ważnych spraw."[225] , a
respondentka o symbolu ZA dzieli swoje uczucia patriotyczne na dwie grupy : "
Wzrosła moja duma narodowa, bardziej doceniam kulturę polską, ale oddaliłam się
od spraw, które w Polsce zdawały się być bardzo ważne. Na to nie mam
wpływu."[226]. Są także gorzkie wypowiedzi kobiet, które nawet po wielu latach
pobytu nie mogą znaleźć w Kanadzie miejsca dla siebie, a do Polski nie mogą
wrócić ze względów rodzinnych. Ich frustracja bardzo dobrze odzwierciedla ich
wewnętrzną konfuzję. Z jednej strony utracony kontakt z Polską spowodował
zobojętnienie wobec Starego Kraju, a z drugiej nadal tkwi w nich niesprecyzowana
pretensja do Kanady : "Kraj i kultura mi zobojętniały. Załuję wogóle przyjazdu
do Kanady."[227] Wydaje się, że w takich przypadkach oba kraje są obwiniane
przez imigrantki za ich niezadowolenie z obecnego życia. Jeśli jednak porównamy
powyższą wypowiedź z przytoczonym na poprzednich stronach zdaniem..."już nie
jestem ani stąd ani stamtąd" to, być może sięgniemy do spraw ogólniejszych i
głębiej leżących w podświadomości. Być może, że te imigrantki same nie posiadają
dość sił psychicznych, aby znieść takie stresy imigracji jak samotność i
wyobcowanie kulturowe, a ich rodziny nie rozumieją, albo nie potrafią im pomóc w
przebiciu się przez własne poczucie przegranej w życiu.
Na dalsze pytanie ankiety, czy respondentka stała się bardziej krytyczna wobec
Polaków padały następujące odpowiedzi : " Na emigracji po roku 80-tym znalazła
się duża grupa polskiego marginesu społecznego, która działa na niekorzyść
Polsce." [228] "Denerwuje mnie brak tolerancji , przesadne chwalenie się
bohaterstwem i martyrologią i poczucie wyjątkowości Polski i jej ważności dla
świata." [229] "Zawsze byłam krytyczna, jest to może bardziej konkretne, ale to
co ceniłam (i nadal cenię) u Polaków stało się bardziej wyraźne.[230]
"...spotkałam Polaków za których się wstydziłam."[231] Pięć respondentek z
czternastu uważa jednak, że emigracja nie wywarła żadnego wpływu na ich stosunek
do Polaków poza granicami Polski.
Członkowie ostatniej, solidarnościowej i post - solidarnościowej emigracji są
także bardzo chętni do podkreślania znaczenia kontaktów międzyludzkich,
szczególnie między imigrantami pochodzącymi z tej samej fazy historycznej.
Respondentki ankiety podkreślają w swoich odpowiedziach, że po przybyciu do
Kanady szukały środowiska polskiego., " ze względów
obyczajowo-kulturowo-językowych",[232] " by dzieci lepiej zachowały język
polski, miały polskich przyjaciół"[233], " Wspólne problemy- łatwiej nawiązać
kontakt"[234], " Ta sama mentalność jest mi bliższa"[235], "Tak, by nie czuć się
samotnie i wyizolowana"[236]
I znowu jak w poprzednich etapach emigracji hermetyczność, z jaką niektóre grupy
zamykały się wewnątrz polskiej kultury, ich szczególna potrzeba życia " w
grupach między przyjaciółmi" nie pozwoliła bardzo wielu nowo przybyłym na
trzeźwą ocenę własnej sytuacji i na zrozumienie tego, co ich czeka. Niekiedy już
na wstępie pojawiały się sygnały rozbieżności pomiędzy realiami i oczekiwaniami.
Czasem przybierały one formę wymagającą pomocy specjalistycznej jak w
przypadkach opuszczonych polskich żon w Vancouverze w latach 90-tych (omawianych
przez nas w rozdziale pt. Kobiety Federacji Polek w Kanadzie), inne, w swoisty
sposób interpretowały niewinne pytania stawiane im przez zasiedziałą Polonię.
Tak np. pytanie "Czemu przyjechaliście do Kanady, czemu wybraliście
emigrację?"[237] zadane grupie nowoprzybyłych Polaków przez delegatkę Polonii w
r. 1981 zostało zrozumiane jako zazdrosna niechęć widzenia nowych rodaków w
kraju "powszechnego dobrobytu". A przecież równie dobrze słowa te mogła
podyktować ciekawość powodów emigracji, lub pamięć biedy, ciężkiej pracy i
upokorzeń przez które, emigrantki powojennego etapu (bo z tego okresu pochodziła
delegatka), musiały przejść zanim jako tako zadomowiły się w Kanadzie. Wkrótce
po przylocie na głowy nowo przybyłych posypały się dalsze niespodzianki.
Przeważnie były to niemiłe zaskoczenia, ponieważ większość imigrantów okresu
solidarnościowego nie miała pojęcia, że podstawowym składnikiem imigracji jest
szok kulturowy wynikający w dużej mierze z ówczesnego braku kontaktów
społeczeństwa polskiego ze światem północnej Ameryki. W pustce powstałej przez
brak rzetelnych informacji o kulturach świata, Polacy w Polsce budowali sobie
światy fantazji, o tym jaki wspaniały jest Zachód. Po przybyciu imigrantów do
Kanady porównanie tych fantazji z kanadyjską rzeczywistością wywoływało
oczywiście wiele frustracji. Nic w tym dziwnego.
Potwierdza to spostrzeżenie zupełnie inna postawa tych imigrantów, którzy zanim
zdecydowali się na emigrację, mieli okazję znaleźć się poza Polską, zazwyczaj
dzięki kontraktom zawieranym na prace specjalistyczne. To były często kontrakty
na prace w krajach afrykańskich. Pisze o tym kilka respondentek w swoich
odpowiedziach na ankietę. Respondentka o symbolu 0, która wiele lat spędziła
podróżując z mężem zatrudnianym w różnych krajach tak pisze :"Przez 21 lat, a od
wyjazdu z Polski 25 lat, trudno żeby człowiek był taki sam, ale rozwija się
wszędzie, im więcej widzi, tym bardziej. Ale ja byłam w bardzo wielu krajach i
to nie Kanada, a całokształt mnie uformował. U mnie głównie liczy się to co się
dzieje w Polsce"[238] A więc z jednej strony przyznaje, że "uformował ją
całokształt" podróży po świecie, a z drugiej "to co się dzieje w Polsce", tak
jakby stwierdzenie, że mogła się zmienić, czegoś nauczyć się lub poszerzyć swe
horyzonty umysłowe tylko przez podróże poza Polską, było czymś co koniecznie
musi być uzupełnione przez kontakty z Polską. Jednocześnie na jedno z
poprzednich pytań o jej stosunek do kraju macierzystego pisze : "...kocham mój
Kraj tak jak się kocha matkę, rodzinę, a jednocześnie wiem, że już na stałe
trudno by mi było, też bym chyba nie mogła ,- 25 lat dużo, inne były drogi moje,
inne mego narodu [239].." Warto dodać że autorka powyższych słów nie uważa się
ani za Kanadyjkę ani za osobę dwu-kulturową, ale za Polkę mieszkającą zagranicą.
Wpływ podróży zagranicznych na uformowanie się jej osobowości jeszcze bardziej
podkreśla następna respondentka " Opuściliśmy z mężem Polskę w roku 1980, jak
mąż został zaangażowany przez FAO do pracy w Afryce. Po 6-letnim pobycie za
granicą ( w tym ostatnie 2 lata w Rzymie, gdzie męża przeniesiono) decyzja nie
wracania do kraju stała się logiczna. Sprawy standartu życia, możliwości pracy
dla męża, edukacja dzieci już w systemie francuskim, "zachodni" styl życia -
wszystko to ważyło na naszej decyzji."[240]
Jak pisze Benedykt Heydenkorn we wstępie do publikacji o imigrantach z okresu
1981 - 1989 zatytułowanej "Ale i słaby nie zginie" - ..." wszyscy przechodzili
okresy przystosowania się. Dłuższe, krótsze, trudne, bolesne, gładkie, łatwe.
Różnorako uczyli się Kanady "[241] W tej samej publikacji na 31 pamiętników
imigranckich kobiety są autorkami aż 21 opracowań. Ta ogromna przewaga kobiet w
swobodnym opisywaniu własnych uczuć i przeżyć imigracyjnych , jest dowodem
głębokości różnic pomiądzy imigrantkami ostatniego etapu i poprzednich. O ile we
wszystkich poprzednich etapach kobiety wręcz unikały pisania o sobie i swoim
życiu, o tyle na podstawie świadectwa owych "Pamiętników" widać, że kobiety z
solidarnościowej i post-solidarnościowej imigracji gotowe były pisać o sobie bez
skrępowania i chociaż książka pt. "Ale i słaby nie zginie" jest tylko małym
ułamkiem reprezentującym różne oblicza ostatniej fazy imigracji polskiej, to
jednak jest wyraźnym dowodem inności ludzi tego etapu imigracyjnego.
Tę inność podkreślał również stosunek imigrantek ostatniego etapu do Starej
Ojczyzny. One przybywały do Kanady z Kraju, który istniał nie tylko w umysłach
polskich imigrantów, ale i w rzeczywistości. Miał ustój, którego społeczeństwo
polskie nie lubiło, lecz to był ustrój w którym się wychowały - był swój. W jego
kulturze przyszli imigranci rośli i formowali swoje spojrzenie na świat. Kultura
Starego Kraju dawała im poczucie przynależności społecznej, własnej wartości i
przebojowości. Ta świadomosć posiadania własnego, choć nie lubianego państwa
stanowiła wielką różnicę pomiędzy pokoleniami. Większość imigrantek
przybywających do Kanady w trzech poprzednich etapach, miała głębokie poczucie
bezpaństwowości, ponieważ "ich Polska", albo jeszcze była pod zaborami, albo po
roku 1945 już nie istniała jako wolne państwo. Ponadto dekretem z 1945 r. reżym
komunistyczny pozbawił obywatelstwa polskiego wszystkich, którzy wtedy pozostali
na Zachodzie. Także imigrantki, które w pierwszych powojennych latach uciekały z
PRL-u świadomie wyrzekały się swego Startego Kraju. Jak napisała w ankiecie
imigrantka z 1951 roku "Nie tęskniłam za Polską, bo uciekłam z komunistycznego
kraju, gdzie stale obawiałam się wpadki i stale drażniło mnie to, co się działo
wokoło."[242]. Było to więc ostateczne wyrzeczenie się swego Starego Kraju, coś
na kształt : "Mojej Polski już nie ma". To poczucie utraty lub nie posiadania
własnego państwa dawało czasami znać o sobie w najbardziej niespodziewanych
okazjach. Podczas spotkania z dwojgiem moich przyjaciół, byłym oficerem armii
polskiej z 1939 r. i Polką, która w 1972 roku właśnie otrzymała obywatelstwo
kanadyjskie zapamiętałam następującą rozmowę : "Dzień otrzymania obywatelstwa
kanadyjskiego przepełnił mnie szczęściem, bo nareszcie znowu mogłem należeć do
grupy, do społeczeństwa, w którym żyję" - powiedział starszy pan przez wiele lat
tułający się po świecie. Moja przyjaciółka odparowała "... a dla mnie ten dzień
ma podwójny i sprzeczny ze sobą charakter, .zadowolona jestem, że dostałam
nareszcie obywatelstwo Kraju praworządnego, uczciwego i spokojnego, ale także
czuję się upokorzona, bo mój Kraj ojczysty zmusił mnie do wyrzeczenia się go i
przysięgania wierności innemu."[243] W latach powojennych sprawa otrzymywania
obywatelstwa kanadyjskiego była wśród Nowej Polonii uważana za delikatną, a
nawet żenującą. Niektórzy byli członkowie Armii Polskiej na Zachodzie niechętnie
przyznawali się do tego, że przyjęli obywatelstwo kanadyjskie, bo uważali to za
pewnego rodzaju zdradę sprawy narodowej polskiej. Bardzo lojalni wobec Kanady,
czuli się jednak związani przysięgą na wierność Polsce. Powoli jednak, w miarę
upływu lat zimnej wojny ta postawa zaczynała po prostu zanikać pod naciskiem
logiki życia codziennego.
A jak patrzyli na otrzymanie obywatelstwa kanadyjskiego emigranci
solidarnościowi ? Odpowiedź daje cytowana już przez nas Anna : "Przyjęliśmy
obywatelstwo, była uroczysta chwila, chociaż wahałam się czy to zrobić. Czułam
się jakby nieuczciwie wobec mego sumienia, że to jakby diabłu duszę sprzedać.
Moja irlandzka przyjaciółka pomogła mi i tutaj, miała kiedyś takie same
wahania."[244]
Początki "uczenia się Kanady" o których mówi Benedykt Heydenkorn zaczynały się
nieraz od nieporozumień ze sponsorami. Jeśli to była rodzina, która złożyła
gwarancję za swoich krewnych, to po ich przyjeździe zazwyczaj starała się dać im
do zrozumienia, aby jak najprędzej się usamodzielnili ponieważ sponsorship w
Kanadzie jest traktowany bardzo poważnie i oznacza nie tylko zapewnienie
sponsorowanemu dachu nad głową i codziennego pożywienia, ale także ponoszenie
wszelkich kosztów związanych z jego osobą, w tym także z jego ewentualną
chorobą. W warunkach kanadyjskich choroba gościa zawsze oznaczała duże wydatki,
a czasami mogła zrujnować kompletnie rodzinę[245]. Nowoprzybyli przeważnie
tłumaczyli sobie te namowy jako zwykłą chciwość albo skąpstwo. Stąd ostre i
łatwe oskarżenia o materializm rodzin kanadyjskich przez nowoprzybyłych.
Oczywiście były także przypadki nadużywania nowoprzybyłych przez dawniej
osiadłych rodaków. Zdarzały się takie przypadki nawet w bliskich rodzinach, jak
to opisuje Samotna Magda w swoich tragicznych wspomnieniach : "Dziecko choruje,
męża rodzina szczuje, że mnie się pracować nie chce. Jak coś zażądam od męża to
dostaję dobre bicie. To dobry synalek, tak umie żonę pokaleczyć, posiniaczyć.
Dzieci się go boją jak złego ducha. Kiedyś poprosiłam męża o dolara, ale
wmieszała się szwagierka i ja zamiast dolara dostałam od męża takie bicie, że
plułam tydzień krwią..." [246] Ponieważ Magda wspomina, że w Polsce mąż jej nie
bijał, więc może jego kanadyjskie zachowanie wynikało z poduszczeń rodziny i
faktu, że Magda nie umiejąca po angielsku nigdzie nie szukała pomocy. A kiedy
nareszcie znalazła tę pomoc, to mąż poważnie upomniany przez władze, przestał ja
bijać
Inaczej działo się jeśli sponsorem była wieś albo parafia wiejska. W porywie
współczucia dla " nieszczęśliwych i prześladowanych Polaków" a czasami z
chciwości[247] drugie, a nawet trzecie pokolenie osadników z zachodu Kanady
sponsorowało kilkadziesiąt rodzin przebywających w obozach przejściowych
europejskich zakładanych w Europie Zachodniej w latach 80-tych ub. wieku dla
uciekających Polaków. Wiejscy sponsorzy przeważnie nie byli ludźmi bogatymi, ani
też wykształconymi i nie oczekiwali "inteligentów z miast, " ale prawdziwych
robotników i chłopów nawykłych do pracy w polu. Liczyli, że oni im pomogą na ich
farmach. To też dla obu stron spotkanie było szokiem kulturowym i emocjonalnym.
Gospodarze ciągle pamiętający ciężką pracę fizyczną rodziców lub dziadków, a
także nauczeni mnogimi przykładami, które widzieli wokoło chcieli mieć tanią
służbę roboczą do pracy w polu. Tak samo ich ojcowie odpracowywali swój przyjazd
do Kanady kilkadziesiąt lat wcześniej. Nowi imigranci natomiast, dumni ze swego
awansu społecznego w Polsce odmawiali ciężkiej pracy fizycznej, graniczącej z
wyzyskiem, uparcie żądając pracy inteligenta. To niepomiernie irytowało
gospodarzy, którzy tłumaczyli sobie, że nowo przybyli są zadufani w sobie i
czują pogardę dla pracy fizycznej. Wracały niedobre wspomnienia klasowe, chociaż
sponsorowani goście często sami byli pierwszym pokoleniem, które dopiero co
ukończyło szkoły i zdobyło kwalifikacje inteligenckie. Nieporozumienie polegało
zarówno na przewrażliwieniu obu stron jak i na ich wyfantazjowanych
oczekiwaniach, które rozciągały się od życzliwej lecz odpłatnej pomocy, aż po
próby nielegalnej wprawdzie eksploatacji nowo przybyłych, lecz często stosowanej
przez różne grupy etniczne wobec przybywających rodaków. W Kanadzie praca
fizyczna nie była i nadal nie jest żadnym upokorzeniem społecznym, lecz takim
samym zarobkiem jak każdy inny i nie oznacza degradacji społecznej, ale jak
wszędzie na świecie, ci którzy mogą jej uniknąć, spychają ciężkie i nisko płatne
trudy na innych. Nowi imigranci tego wiedzieć nie mogli, więc oprócz
zrozumiałego bronienia się przed robotą w polu widzieli w niej chęć upokorzenia
ich. Nic więc dziwnego, że w Kanadzie nie chcieli rezygnować z tego co sobie
zdobyli w Starym Kraju.
Było jednak sporo ludzi wśród Starej i Nowej Emigracji którzy wczuwali się w
położenie nowo przybyłych i nie tylko okazywali im życzliwość, ale znaczną
pomoc, oddając im meble, naczynia kuchenne, lub inne używane rzeczy, których
nowo przybyli narazie nie mogli sobie kupić. Także potrafili doradzić w sprawach
urzędowych.
W zamożnej Kanadzie, pod opieką rządów federalnego i prowincjalnych starannie
przestrzegających praw imigrantów, życie tych ostatnich wydawać by się mogło
łatwe i szczęśliwe. Wszakże są prawa, które chronią przed eksploatacją i dają
czas na naukę języka oraz asymilację. W praktyce jednak nowo przybywający
imigranci do dziś stanowią grupy na których chętnie żerują ludzie nie obarczeni
finezyjnym sumieniem. Nie tylko pracujący "na czarno" niejednokrotnie muszą się
godzić ze stratą swoich zarobków , niewypłacanych przez zatrudniających ich "na
lewo" pracodawców. Do grupy eksploatowanych należą robotnice sweat shops -
pokątnych nielegalnych lub pół-legalnych przedsiębiorstw - zwykle istniejących w
innych niż polska , grupach etnicznych. Zdarza się jednak, że eksploatowane są
także i polskie gosposie i niańki. Te ostatnie nadal przyjeżdżają do Kanady na
kontrakty podpisywane z indywidualnymi pracodawcami i jak dawniej obowiązane są
do odpracowania ich. Opinia wystawiana przez pracodawczynie daje następnie
podstawę do ubiegania się o stały pobyt i prawo wyboru pracy. Rządowy nadzór nad
wykonywaniem zobowiązań wobec gospoś i nianiek jest minimalny, jeśli więc
przybyszka z Polski trafi na rodzinę, która ją wykorzystuje, to jej pierwsze
lata w Kanadzie mogą być bardzo ciężkie. Odwoływanie się do urzędu imigracyjnego
nie jest proste i wiele nianiek i gospoś na to się nie odważa, szczególnie,
kiedy ich znajomość języka jest słaba i pracownica domowa nie zna swoich praw.
Przy tym opinia publiczna stoi naogół po stronie pracodawczyń. Polskie gosposie
i niańki wnoszą dodatkowe komplikacje. Na odpowiednie ogłoszenia zgłaszają się
często kobiety z wykształceniem biurowym, czasami po latach pracy zawodowej np.
nauczycielki z przekroczoną trzydziestką oraz wysoko rozbudzonymi nadziejami na
"załapanie" podczas pobytu w Kanadzie rozmaitych kursów językowych,
komputerowych itp. Ponadto wizytę w Kanadzie traktują one jako okazję do
"zobaczenia miasta, prowincji lub kraju". Przy tym wszystkim liczą na uzbieranie
jak najwyższej sumy dolarów na koncie. Dla takiej Polki , praca niańki ma więc
być wytrychem, który jej pozwoli wykorzystać wszystkie możliwości jakie Kanada
może ofiarować osobie ciekawej świata , jego kultur i cywilizacji. To już nie
jest dawna skromna i pokorna emigrantka, która prosi o pracę i godzi się na
wielogodzinny dzień pracy za pół-darmo, ale pewna siebie kobieta, która w Polsce
nauczała się liczyć i kalkulować i w Kanadzie nie zamierza zrezygnować ze swoich
planów . W rezultacie elementy konflików są już przygotowane przed przybyciem
"niańki" lub "gosposi" na miejsce. Baśka, autorka opublikowanych wspomnień pt.
"W drodze do raju" tak opowiada o swoich przygodach w roli niańki i gosposi w
Kanadzie :"Jako nauczycielka języka polskiego musiałam codziennie slęczeć do
północy nad zeszytami uczniowskimi, co ostatecznie zaważyło na mojej decyzji o
konieczności opuszczenia tej krainy pracą i troskami słynącej i poszukania sobie
na Ziemi miejsca bardziej do życia znośnego ". Przyszła chlebodawczyni - mój
przypisek - wyjaśniła mi przez telefon, że chce mnie zatrudnić "miła nieformalna
młoda rodzina kanadyjska która ma córeczkę i psa i - spodziewa się bliźniaków.
Czy mi to odpowiada? Moja entuzjastyczna odpowiedź spodobała się po drugiej
stronie oceanu" Czy Baśka uświadomiła sobie, że będzie miała posadę z trójką
malutkich dzieci do opieki ? Wątpliwe - być może , że usłyszała to co jej
przyszła chlebodawczyni mówiła, ale jej "entuzjastyczna odpowiedź" wskazuje, że
jedyne co wyciągnęła z rozmowy, to , że poleci do Kanady. Już po przybyciu, w
samochodzie : "Udało mi się zrozumieć...że dzieciaki mają się dobrze i wogóle
dobrze, że nareszcie raczyłam się zjawić, bo Kim ( jej procodawczyni) chce od
poniedziałku rozpocząć pracę. Najstarsza córeczka na razie uczęszcza do
przedszkola, gdyż matce trudno poradzić sobie z miesięcznymi bliźniakami i ponad
połtoraroczną Emily. Dusza we mnie zamarła z przerażenia - Na razie " Czyli na
jak długo " I jeśli matka nie daje sobie rady ze swoimi dziećmi, to jakże mnie
ma się to udać ? Kim, jakby idąc za ciosem uderzenia, wyjaśniła,czego ode mnie
oczekuje. Mój rozkład zajęć obejmował więc większość obowiązków domowych.
Zaczynałam od ścielenia lóżek. Potem śniadanko bliźniaków oraz odkurzanie,
zmywanie naczyń, pranie i suszenie bielizny, żeby nie wspominać o łazience i
pucowaniu kuchni. W ramach relaksu obiad bliźniaków, a potem ich dwugodzinny
spacer. Po nim należało dzieciątka wykąpać i dać im podwieczorek gotując
jednocześnie obiad dla szefowej i jej starszej córeczki. Następnie należało dać
również mieszankę mleczną bliźniakom i zmienić im na pożegnanie pieluchy.
Wszystko to na papierze wygląda niewinnie, natomiast w rzeczywistości bywało
różnie.[248] Można bardzo współczuć Baśce z Polski, ponieważ miała nadzieję, że
jej praca niańki w Kanadzie będzie lżejsza niż poprawianie zeszytów uczniowskich
i pozwoli jej załapać dla siebie uboczne zyski z przyjazdu do Kanady. Ale jej
oczekiwania zbliżały się do kategorii "wyczekanego szczęścia" Malwy, innej
autorki wspomnień z początków życia w Kanadzie. Obie panie, jakkolwiek różne -
Baśka bowiem gotowa była pracować żeby zdobyć dolary , a Malwa chciała dostać
szczęście jako prezent - swoją imaginacją zastępowały brak informacji na temat
kraju i społeczeństwa do którego jechały. Co więc zrobiły ze swoją emigracją?
Baśka po bolesnych szarpaniach się ze swoją pozycją najętej niańki-gosposi
zaczęła się przebijać do Kanady w której otrzymała status imigrantki (landed
immigrant), a rozgoryczona Malwa poprostu wróciła do Polski, zostawiając męża i
swoją nastoletnią córkę, która nie chciała z nią wrócić.
Praca nad sobą, którą wiele emigrantek polskich ostatniej fazy musiało
wykonywać, aby dostosować się do Nowego Kraju jest jednak imponująca, ponieważ
przyjechały one do Kanady nie z innego kraju, ale z "innej planety" gdzie jako
normy społeczne dominowały absurdy komunizmu, a retoryka albo "drętwa mowa"
zastępowały rzetelną informację.
Kasia, autorka wspomnień zatytułowanych "Wolna i niezależna" tak pisze o
ewolucji jaką musiała przejść w związku ze swoim rozwodem w Kanadzie :" W tym
okresie po raz pierwszy zaczęłam odczuwać kompleks z powodu bycia Polką i z moją
polskością lączyłam swoje małżeńskie niepowodzenia. Zanim zostałam mężatką,
częstokroć myślałam z dużą dozą krytycyzmu o ludziach, którym się nie układało
małżeństwo. Uważałam wtedy ich za istoty niejako niższego rzędu i byłam
przekonana że mnie nigdy to nie spotka. Kiedy jednak mnie samej przytrafiło się
to nieszczęście, to sama przed sobą nie przyznawłam się do fiaska, aby nie czuć
się istotą niższego rzędu. A do tego będąc Polką na obcej ziemi, podświadomie
obawiałam się o moją godność narodową. Sama przed sobą bałam się odsłonić
prawdę, aby nie zburzyć szacunku wobec siebie. Kiedy dokonuję tej analizy z
perspektywy kilku lat, wydaje mi się ona ciekawa jako zjawisko.Ow kompleks tkwił
wyłącznie we mnie. Nigdy ze strony moich współpracowników czy znajomych
Kanadyjczyków nie odczuwałam nawet najmniejszych przejawów poniżenia czy
niechęci. Okazywali mi oni wszyscy bardzo dużo serca.[249]. Kasia przełamała
swoje stare przekonania, z których wywodziła opinie o wyższości mężatek nad
rozwódkami w ciągu procesu wewnętrznego rozwoju związanego z asymilacją w
Kanadzie. Ale zanim do tego doszła wykonała ogromną pracę zrozumienia co to
znaczy asymilacja i adaptacja do Nowego Kraju i jak oba te procesy wpływają na
rozszerzenie lub zmienianie pojęć wyniesionych ze Starego Kraju.Tak pisze o
znajomych Kanadyjczykach : "Równocześnie coraz lepiej poznawałam gnębiące ich
problemy. Jakże różne od mojego było pojmowanie przez nich świata. Jakże różne
są problemy ludzi wychowanych w społeczeństwie konsumpcyjnym. Większość
"prawdziwych Kanadyjczyków" ( to jest ludzi nie mających żadnego związku z żadną
nacją etniczną) nie orientuje się na czym polega różnorodność kultur i stosunków
społecznych. Ci " prawdziwi" Kanadyjczycy...opowiadają o innych krajach używając
wyłącznie kryteriów północno- amerykańskich. Jako przykład podam różne
pojmowanie wolności na kontynencie amerykańskim i w krajach arabskich. Otóż w
Ameryce Północnej ludzie dążą do wysokiej wydajności w gospodarowaniu czasem.
Osiągnięcie takiej umiejętności daje ludziom poczucie władzy nad swoim życiem a
więc i wolność osobistą. Arabowie natomiast uważają, że wszelkie przejawy
gospodarowania czasem za oznaki utraty wolności względem czasu - i nie chcą być
niewolnikami czasu."[250]
Po emigracji do Kanady i rozwodzie z mężem refleksje Kasi na temat różnorodności
kultur wywołanej przemieszczaniem się ludzi idą dalej : "Pamiętać jednak należy,
że pojmowanie świata nie zależy tylko od kultury z której się pochodzi. W moim
pojęciu polski imigrancki sposób rozumowania nie jest wcale jednolity. Jest on
uzależniony od stopnia adaptacji do życia w nowym kraju. Adaptacja jest procesem
ewolucyjnym, przez który każdy z nas musi przejść, a którego ogólna
charakterystyka jest podobna u różnych osobników"[251] . O tej banalnej, zdawało
by się prawdzie nie wszyscy i nie zawsze pamiętają .
Po powstaniu III Rzeczpospolitej wielu solidarnościowych emigrantów wróciło do
Polski, uważając słusznie, że ich emigracja była wymuszona przez reżym
komunistyczny i że oni nie nadają się na imigrantów, ani nie mają zamiaru
wykonywać całej pracy związanej z asymilacją do Nowego Kraju. Niemniej powody
powrotów bywają tak różne jak przyczyny wyjazdów. Dla wielu małżeństw decyzje
powrotu były logicznym wynikiem ich wspólnej postawy życiowej, dla innych bywały
przyczyną rozłamu, który pozostawiał jednego małżonka w Kanadzie gdy drugi
wracał do Polski. Odbijało się to także na dzieciach. W większości okres czasu
spędzonego w Kanadzie był wystarczający, aby dzieci zaakceptowały Nowy Kraj i
niechciały już wracać do Starego. Powstałe z tego powodu konflikty rodzinne nie
zawsze były rozwiązywane ku zadowoleniu wszystkich zainteresowanych.
Pod koniec ub. wieku pojawiają się wśród imigrantów "kosmopolici i
taktycy".[252] Tak nazywani są w obecnej niepodległej Polsce ludzie, którzy
wyjeżdżają za granicę na upatrzone posady lub prace i nie uważają się za
emigrantów, zostawiając sobie otwartą furtkę powrotu. Dla kobiet tej grupy dawne
pojęcia imigracji, asymilacji czy wykorzenienia mają inne znaczenia , aniżeli
dla wszystkich poprzednich grup emigranckich. Przeniesienie się z jednego kraju
do drugiego traktują jako zmianę miejsca zamieszkania w związku ze zmianą pracy.
Bardzo trzeźwe w ocenie otaczającej je rzeczywistości, nie są tak zaangażowane
emocjonalnie w swoich opiniach na temat emigracji jak dawniejsze emigrantki.
Jeśli mieszkają i pracują w Kanadzie to dlatego , że tu im praca odpowiadała. W
przyszłości być może będą pracować i mieszkać gdzie indziej. Małżeństwo z
Kanadyjczykiem, lub Polakiem też nie jest dla nich problemem: "Wybiorę tego,
który będzie mi odpowiadał niezależnie od narodowości" powiedziała mi młoda,
samodzielna Polka , która w latach 90-tych wyjechała z Polski do St.
Zjednoczonych, ale przeniosła się do Kanady, ponieważ tutaj dostała lepszą pracę
i ma milsze środowisko. Podobnie ustosunkowuje się do wychowania swoich
przyszłych dzieci " To będą obywatele świata bez kompleksów jednokulturowców"
powiedziała.
|