CZĘŚĆ TRZECIA :
W organizacji
Rozdział VI
Ogniwo nr 4 -
Vancouver
Do Brytyjskiej Kolumbii, najbardziej zachodniej z prowincji Kanady, polscy
imigranci przybywali już do początku XX wieku. Byli to przede wszystkim
robotnicy którzy pracowali w przemyśle drzewnym, albo w vancouverskiej stoczni
przy budowie statków. Przed II wojną światową istniało w Vancouverze kilka
lokalnych organizacji polonijnych , ale naogół inicjatywa organizowania się
Polaków i tworzenia środowisk polonijnych w Brytyjskiej Kolumbii nie sprzyjała
tworzeniu organizacji przekraczających lokalne potrzeby. Kontakty przekraczające
granice etniczne były raczej realizowane indywidualnie, a polonijne organizacje
były zbyt ubogie, aby swoje istnienie manifestować czymś więcej niż skromnym
udziałem podczas ważnych kanadyjskich obchodów i świąt. Istniał także swoisty
marazm organizacyjny. Przyczyny tego stanu były rozmaite, zapewne miała w tym
swój udział i prowincjalna polityka imigracyjna w Brytyjskiej Kolumbii oraz
bardzo brytyjski charakter jej ludności, co powodowało że atmosfera społeczna
jeszcze długo po II wojnie światowej przypominała czasy przedwojenne. Rasizm i
dyskryminacja miały od bardzo dawna swój pecking order czyli ustalony porządek
etniczny . Jednym z jego wyrazów w 1907 roku był atak miejskiej tłuszczy w
Vancouverze na dzielnicę chińską, ponieważ oskarżano Chińczyków o zabieranie
miejsc pracy innym robotnikom.Tłum około 15 000 ludzi wtargnął wówczas do
vancouverskiego Chinatown bijąc napotykanych Chińczyków wybijając okna w domach
i niszcząc co pod rękę popadło. Po zniszczeniu chińskiej dzielnicy ten sam tłum
ruszył na wieś japońską, ale zastał ją już przygotowaną na atak[273].
Były także przyczyny związane z geografią Prowincji . Punktowe zaludnienie
prowincji pełnej trudnych do przebycia pasm górskich i gęstych, borów oraz
wielkie odległości w trudnym terenie nie sprzyjały wytworzeniu się imigranckiego
centrum promieniowania na grupy polskich imigrantów rozsianych po dolinach
górskich i wyspach delty rzeki Frazer. Nawet na terenach ujścia rzeki Frazer
kontakty pomiędzy poszczególnymi osadami, które dziś tworzą wielką konurbację
Vancouveru, były często za trudne na stałe piesze kontakty, a publiczna
komunikacja miejska istniała tylko samym mieście Vancouverze.
Przedwojenne Towarzystwo "Zgoda" założone w mieście Vancouver koncentrowało się
na ograniczonej pomocy członkom, na przechowywaniu polskich tradycji i na
partycypowaniu w uroczystościach kanadyjskich przez co z okazji świąt lub
uroczystości kanadyjskich manifestowano istnienie polskości swojej grupy. "
Zgoda" długo była bardzo uboga. W latach 30-tych Towarzystwo to założyło
sobotnią szkołę dla dzieci swoich członków, a z chwilą wybuchu wojny, członkowie
"Zgody" założyli Komitet Obrony Narodowej, który na pomoc Polsce zebrał 205
dolarów, w tym 25 dolarów od samego Tow. Zgoda. Już wielkość tej sumy wskazuje
na ówczesne ubóstwo Polonii w Bryt. Kolumbii[274]
Wojenny napływ Polaków zaczął się w roku 1940-tym kiedy zaczęli przybywać
weterani i inwalidzi wojenni razem z uciekinierami przed Hitlerem. Sponsorowani
przez rząd mieli w zasadzie do wyboru niewiele możliwości : kontrakty w
przemyśle drzewnym, przede wszystkim przy wyrębie drzewa, osadnictwo rolne lub
pracę w stoczni, która od początku wojny zaczęła przeżywać swoje złote dnie.
Starsi imigranci lub inwalidzi , którzy nie mogli pracować w stoczni wybierali
najczęściej osadnictwo rolne na terenach delty rzeki Frazer. Wielu z nich
włączało się w prace "Zgody" dzięki czemu Towarzystwo się rozrosło i nabrało
więcej energii. Wzrosła w nim również wiedza o Polsce i o II wojnie światowej,
ponadto utworzono akcje poradnictwa imigracyjnego odpowiadającego potrzebom
nowoprzybyłych. "Zgoda" konsekwentnie działała wśród Polonii na rzecz spraw
polskich. Wyrazem jej aktywności oraz wzrostu liczby członków i poprawy sytuacji
ekonomicznej Polaków było zebranie wśród Polonii i przekazanie Kanadyjskiemu
Czerwonemu Krzyżowi sumy $ 18 000 dla więźniów polskich w obozach sowieckich.
Po wojnie liczba nowych imigrantów polskich nadal rosła, z jednej strony bowiem
rząd federalny wyraźnie dążył do zwiększenia liczebności ludności Prowincji, a
drugiej sława pięknej Brytyjskiej Kolumbii i jej łagodnego klimatu w delcie
rzeki Fraser przyciągały wyobraźnię znacznej liczby DiPisów i zdemobilizowanych
na Zachodzie żołnierzy polskich. Wielu z nich po doświadczeniach wojennych w
Europie widziało Vancouver i doliny południowej części Prowincji w barwach
swoich marzeń o spokoju i pięknie natury. Dopiero na miejscu dostrzegano swoiste
"pionierstwo" dominujące życie miast i ich względnie słaby rozwój gospodarczy. W
między czasie zamówienia w stoczni vancouverskiej (a co za tym idzie i
zatrudnienie) poważnie zmalały szczególnie od kiedy koniec wojny zamknął okres
wielkiego ożywienia w budowie statków dalekomorskich.
W samym Vancouverze osiedliła się raczej niewielka liczba Polaków, chętniej
wybierano pobliska wyspę Lulu, jedną z wysp delty rzeki Fraser. Lulu ma bardzo
dobre czarnoziemy, na których nawet niewielkie paro-akrowe farmy dawały zyski z
uprawy truskawek, malin, czarnych jagód, lub innych owoców i wielu jarzyn. Były
tam także farmy hodowli norek lub soboli, ale wymagały większego funduszu na
zakup żywności dla zwierząt i niekończącej się nigdy pracy przy ich obsłudze .
W miarę upływu czasu i wzrostu liczby ludności podmiejska wyspa Lulu
urbanizowała się. Tereny rolne były coraz bardziej wykupowane przez
developerów[275]. Zmniejszała się także liczba zamieszkujących ją polskich
emigrantów. Natomiast dzięki polskiemu kościołowi św. Kazimierza, wybudowanemu
krótko po wojnie przez ks. Franciszka Kozakiewicza niedaleko arterii handlowej
jaką już wtedy była ulica Fraser rozrosło się wokół niego skupisko Polaków
mieszkających w samym Vancouverze. Ks. Kozakiewicz był bardzo aktywny wśród
weteranów przybywających w czasie wojny . Jego pomoc obejmowała wszystkich
Polaków przybywających do Vancouveru. Starał się im o pracę, o mieszkania,
pomagał załatwiać sprawy urzędowe, rozumiał potrzeby wywołane nostalgią i
pomagał okaleczonym fizycznie i mentalnie odzyskać równowagę psychiczną. Do dziś
wśród starszych członków polskiej diaspory w Vancouverze jest serdecznie
wspominany. W okolicy kościoła św Kazimierza znalazły się też pierwsze polskie
organizacje takie jak Credit Union, "Zgoda" we własnym budynku i pierwsze
polskie sklepy spożywcze. W czasach późniejszych, kiedy dawno już skończyła się
fala powojennej imigracji a zaczynała się fala "solidarnościowa" nowe ośrodki
polonijne powstawać zaczęły na przedmieściach Vancouveru. Bogatsi imigranci
urządzali się w Północnym Vancouverze a skromniej sytuowani osiadali na
przedmieściach; w Burnaby, w Port Moody, Port Coquitlam i Coquitlam, zwanych
popularnie Tri-City i wreszcie w południowo wschodnim Surrey.
Jeszcze długo po wojnie w Brytyjskiej Kolumbii życie toczyło się znacznie
wolniej niż na wschodzie Kanady i dla Polaków było skoncentrowane przede
wszystkim na konkretach imigranckich. : bieżącej pracy, zapewnieniu dzieciom
wykształcenia, i odkładaniu na jaką taką emeryturę. Niektórzy próbowali
szczęścia w handlu, powstało wiele polskich sklepów żywnościowych , inni
handlowali nieruchomościami w miastach lub na terenach przymiejskich, ale
niewielu potrafiło zamienić swoje dochody lub prowizje od sprzedaży na jakiś
znaczniejszy majątek. Następowało także rozpraszanie się Polonii po Prowincji.
Piękno krajobrazów, polowania na dziczyznę i ptactwo wodne zwodziły co starszych
imigrantów wspomnieniami przedwojennego życia na polskich kresach wschodnich.
W powoli rozwijającym się życiu organizacyjnym Polonii podstawą były kontakty w
małych grupkach. Kiedy z dalekiego Toronto zaczęły nadchodzić wieści o
konsolidacji Polonii kanadyjskiej i powstaniu Kongresu Polonii Kanadyjskiej
także i w Vancouverze zaczęto omawiać możliwość utworzenia jego oddziału.
Wreszcie Oddział vancouverski KPK rozpoczął swoją działalność w roku 1952.
Podobnie jak i w innych oddziałach KPK wiele Polek znalazło w nim ujście dla
swojej energii organizacyjnej.
Nowo osiedleni Polacy wchodzili w Brytyjskiej Kolumbii od razu w brytyjski ład
społeczny w którym początkowo nie wiele było miejsca i zachęty do organizowania
i rozwoju etnicznych środowisk.
Polscy imigranci chętnie powtarzali zasłyszaną wśród Anglo-Sasów opinię, że
Polacy się łatwo asymilują i dlatego nie są skorzy do tworzenia wspólnot
polonijnych. To też przedwojenna formuła ludowo-katolickich organizacji jako
wyrazu aspiracji etnicznych, podtrzymywana przez parafię św. Kazimierza była
przez długi czas główną formą zorganizowanej działalności polonijnej. Doszły do
niej następnie stacje radiowe o polskich programach, przeważnie emitujące zbiory
pieśni i muzyki polskiej. Jednak oparte zazwyczaj na działalności bardzo
niewielkiej grupki ludzi były zależne od losów jednostek.
Zmiana nastąpiła wiele lat później, bo dopiero około lat siemdziesiątych, kiedy
do Brytyjskiej Kolumbii zaczęli napływać nowi emigranci z PRL-u, a parę lat
później polscy marynarze zaczęli masowo schodzić ze statków na ląd i prosić o
azyl. Ludzie ci przeważnie słabo, a czasem wcale nie mówiący po angielsku
potrzebowali najróżniejszych form pomocy od zapewnienia im dachu nad głową przez
pomoc w załatwianiu formalności imigracyjnych, aż do poszukiwania pierwszej
pracy. Ta fala uciekinierów obudziła w vancouverskiej Polonii nową energię.
Wzrosła liczba różnych organizacji polonijnych, mniej lub bardziej lokalnych.
Rozrosły się także sposoby manifestowania polskości.
Do pomocy włączyło się dużo kobiet, chętnie służąc jako tłumaczki, pomagając
przy załatwianiu różnych formalności, wynajmie pokoi lub mieszkań, a nawet przy
organizowaniu obiadów dla nowo przybywających itp.
Szczególnie wówczas ożywiła się działalność Federacji Polek w Kanadzie, Ogniwo
nr 4 - Vancouver, założonej jeszcze w roku 1958. Już od dawna vancouverskie
Polki odczuwały potrzebę organizacji, która by mogła zająć się nowymi ważnymi
sprawami, takimi jak pomoc Polakom potrzebującym pomocy prawnej, chorym w
szpitalach, szczególnie cierpiącym umysłowo, przyciąganiu młodzieży imigranckiej
do kółek i klubów tańca i śpiewu oraz udziału w festiwalach etnicznych
odbywających się na terenie Vancouveru. Zawsze jednak rozszerzaniu działalności
FPwK przeszkadzał ogólny niski stan zainteresowania pracą polonijną.
Powstanie Ogniwa nr 4 FPwK było zasługą 6 kobiet : Wandy Bułhak, Janiny
Kurzyńskiej - Cavanagh, Henryki Filipowicz, Marii Pławskiej, Ireny Sasinowskiej
i Zofii Wawryniuk. [276]. Ta grupa określiła także zadania nowo powstałej
organizacji, dzieląc ją na 3 sekcje : szpitalną zajmującą się Polakami umysłowo
chorymi w szpitalu psychiatrycznym w Port Coquitlam. Sekcja ta istniała do roku
1974. Druga sekcja opieki społecznej zajęła się rodzinami mającymi problemy
wychowawcze, a także pomocą finansową dla dzieci na koloniach letnich. Ponadto
członkinie jej ... były tłumaczkami w sądach rodzinnych ... brały czynny udział
w rozładowywaniu obozów dla DiPisów[277] Trzecia sekcja kulturalna zajmowała się
organizacją obchodów, wystaw, koncertów itp., które podkreślały dorobek
kulturalny Polski i cieszyły się powodzeniem także wśród ludności Vancouveru, od
kiedy życie kulturalne miasta zaczęło nabierać rozpędu. Oprócz istnienia trzech
sekcji o sprecyzowanych zadaniach na rzecz lokalnej Polonii, Ogniwo nr 4
zajmowało się także pomocą dla polskiego społeczeństwa organizując takie akcje,
jak zbiórka na Chleb dla Polski wysyłając paczki z odzieżą i pieniądze zebrane
podczas rummage sales, kiermaszy lub sprzedaży polskich wypieków. Wreszcie
sekcja kulturalna nie opuściła żadnej okazji, aby pokazać społeczeństwu
kanadyjskiemu dorobek artystyczny Polaków. Imprezy organizowane przez FPwK w
ramach Vancouver Folk Society, w Queen Elizabeth Theatre lub w Vancouver Art
Gallery przynosiły wielokrotnie nagrody i pochwały. Organizowano obchody
jubileuszowe, a stoisko Ogniwa nr 4 Vancouver podczas Pacific National
Exhibition zyskało duże zainteresowanie i pochwały.
cd. w kolejnym wydaniu polishwinnipeg
|