ZAMIAST ZAKOŃCZENIA
Nie byłoby niczym oryginalnym
stwierdzenie, że ewolucja wizerunku emigrantki polskiej w ubiegłym stuleciu była
dokładnym odbiciem rozwoju Kanady, gdyby nie fakt, obecności i działalności
uciekinierek wojennych, które na własną rękę, bez wielkiej zachęty i pomocy
nagle i na zawsze przyczyniły się do zmiany wyobrażenia Kanadyjczyków o Polakach
i o Polsce. Idee zorganizowania P.I.N.K. i Biblioteki Polskiej im. W.
Stachiewiczowej były wprawdzie wspaniałe i na miarę budowy poczucia narodowego
imigrantów wojennych, ale nie zyskałyby swoich wymiarów, gdyby nie setki tysięcy
godzin dobrowolnej i bezpłatnej pracy wolontariuszek ( i mniej licznych
wolontariuszy), które/rzy przez ponad pół wieku codziennie szły/szli na 1479
Peel Street w Montrealu, aby tam budować polską placówkę kulturalną, nie znając
jeszcze, a nawet nie wyobrażając sobie jej późniejszego znaczenia dla Polonii.
Pracę, którą imigrantki tak chętnie ofiarowywały społeczności imigranckiej
traktowały jako rzecz naturalną, albo jako swój patriotyczny obowiązek. Honory
za Bibliotekę Polską im W. Stachiewicz należą się więc po równo
inicjatorkom/inicjatorom jak i wykonawczyniom.
Obowiązek pracy społecznej służącej współrodakom imigrantom podczas wojny i po
niej stał się więc prerogatywą życia imigrantów tych czasów.Jeszcze w czasie
wojny został on rozszerzony o pomoc dla Polaków tułających się po obozach
niemieckich i w Związku Radzieckim, a w parę lat później objął także niesienie
pomocy społeczeństwu polskiemu pod reżymem komunistycznym. W ten sposób
wolontariat stał się pierwszym z trzech czynników kształtujących wizerunki
polskiej emigrantki w Kanadzie.
Drugim czynnikiem jest ewolucja pochodzenia społecznego imigrantek także bardzo
ważna dla zrozumienia Polki mieszkającej w Kanadzie. Zatoczyła ono pełne koło.
Od chłopek i robotnic, opuszczających ziemie polskie jeszcze pod zaborami, przez
wszystkie warstwy społeczne : elity wojska i arystokracji, inteligencję
pracującą , zamożne mieszczaństwo, zdemilitaryzowanych żołnierzy z poboru,
młodych obu płci przez 5 lat wywożonych do Niemiec na przymusowe roboty albo do
obozów koncentracyjnych, aż po wszystkich uchodzących z Europy w czasie II wojny
światowej i po jej zakończeniu. Wszyscy ci Polacy i Polki zaczynali od
imigranckiej biedy, tego społecznego walca, który w Kanadzie równał klasy
społeczne przedwojennej Polski. Bieda utraciła wówczas element wstydu, a
pomysłowość i energia zyskały podziw i szacunek. Było wiadomo, że los każdej
rodziny zależał od jej członków i waga aktywnego udziału kobiet w nadawaniu
nowego kształtu rodzinie na obczyźnie wyprzedziła kanadyjską formułę rodzinną.
Ta nowa formuła wśród społeczności imigranckiej oparta została na wspólnym
budowaniu przyszłości przez imigranckie pary i były częstsza niż tradycyjny
model polskiego małżeństwa. Dla następnych fal imigrantek i uciekinierek z PRL-u
wzbogacony w ten sposób wzorzec imigrantki polskiej był synomimem postępu i
zachodniej wolności.
Wreszcie nowa emigracja z ostatnich dwóch dekad XX-go wieku, w dużej mierze
złożona znowu z córek i wnuczek chłopek i robotnic, ale tym razem stanowiących
pierwsze lub drugie pokolenie powojennej polskiej inteligencji, która opuściła
Polskę już w czasie rozpadu komunizmu i pierwszych lat III Rzeczpospolitej,
przyniosła ze sobą znowu nowe wzorce kobiet, wolnych od klasowości,
samodzielnych zawodowo i często decydujących za siebie i męża.
Powstałe stąd wymieszanie kulturalne społeczności polonijnej w Kanadzie dało w
rezultacie tyle wzorców społeczno - kulturowych, że dzisiejsza imigrantka lub
jej córka nie mają już problemów ani ze swoją identyfikacją narodową, ani z
wyszukiwaniem dla siebie indywidualnych wzorców - role models.
Trzecim czynnikiem kształtującym zmieniające się oblicza emigrantki polskiej
jest ewolucja jej pozycji społecznej w Kanadzie, wynikająca ze zmian w polityce
imigracyjnej i w postawie społeczeństwa kanadyjskiego, które, w drugiej połowie
ub. wieku stało się programowo tolerancyjne i postępowe. To dzięki temu
wykształcone emigrantki z PRL-u rozpoczynały swoje nowe życie nie od sprzątania
cudzych domów, lecz od otwierania gabinetów lekarskich, dentystycznych, od
nostryfikacji swoich dyplomów na uniwersytetach kanadyjskich i od otrzymywania
pozycji akademickich, od zakładania własnych przedsiębiorstw albo firm
zawodowych i pracy na własny rachunek. Zyczliwość kanadyjskich urzędów i banków
chętnym okiem patrzących na rozwijane przez te kobiety inicjatywy i talenty nie
tylko obejmowała sfery ich pracy zawodowej, ale wspierała nie mniej chętnie ich
działalność artystyczną i społeczną, rozumiejąc, że w ten sposób wzbogacają one
kulturę Kanady i ułatwiają asymilację później przybyłym lub potrzebującym
pomocy.
Dziś imigrantki polskie rozproszone po całej Kanadzie, po jej miastach i
miasteczkach, a także po terenach wiejskich od Atlantyku po Pacyfik wybierają
sobie zawody według upodobań, wykształcenia, choć najcześciej swoje
wykształcenie dopasowują do konieczności zyciowej. Można je znaleźć we
wszystkich zawodach, od żony farmera, do samodzielnej pani profesor na
uniwersytecie, od prospektora geologicznego, która swoją fortunę zebrała własną
pracą, aż po specjalistkę od grafiki komputerowej, po artystkę produkującą
wytworne tkaniny, aktorkę ze scen kanadyjskich i amerykańskich po urzędniczkę
biur rządu federalnego lub agentkę handlu nieruchomościami po lekarkę lub
dentystkę z własnym gabinetem i w jeszcze wielu wielu innych zawodach.
Samodzielne, fachowe, dobrze zaadaptowane i łatwo się asymilujące niczym już nie
przypominają pionierek z pierwszej połowy XX wieku.
Jest znane, że Polacy łatwo się asymilują i jak tylko nauczą się Canadian way of
life już czują się wrośniętymi w ziemię Kanadyjczykami. Ale tylko naiwny może
sądzić, że taka asymilacja, nawet najlepsza, wystarczy, aby się czuć już
zupełnie u siebie. Przecież gdzieś, kiedyś, nawet może bardzo prędko ktoś zapyta
where are you from, bo go uderzył nietutejszy akcent, albo nazwisko trudne do
wymówienia. I to niewinne pytanie skierowane do "paroletniej" imigrantki otworzy
nagle przepaść pomiędzy nią i społeczeństwem w którym żyje. Za pierwszym razem
odpowie grzecznie, że z Polski...że wojna i reżym komunistyczny... ale kiedy to
samo pytanie padnie po raz setny, wtedy niekiedy gdzieś w wnętrznościach może
może się czasem podnieść złość . " że co, że nie rodziłam się tutaj, czy dlatego
mam być obca" Czy ta złość jest usprawiedliwiona, czy nie kryje ona istniejącego
jeszcze uczucia wyobcowania, braku własnego miejsca w społeczeństwie ? A może
jest to poczucie niższości wywołane faktem, że ta imigrantka nie jest jeszcze
pewna swojego miejsca w nowej kulturze ?
Jest odwiecznym prawem społeczeństwa sprawdzić kim jest obcy. W ten sposób przed
wiekami sprawdzano, czy obcy nie są wysłannikami nieprzyjaciela, później chciano
wiedzieć co obcy przynosili, a w epoce imigracji politycznych XX wieku przed
czym uciekają i czego chcą. Dziś polityka rządowa i postawy społeczeństwa mówią,
że dopomnienie się o korzenie Kanadyjczyka ma być jak podanie ręki. "To jest
moja kultura, a jaka jest twoja ", ale, aby tę rękę przyjąć trzeba mieć
świadomość własnej kultury i tradycji, trzeba wiedzieć skąd się czerpie normy
własnego postępowania i jakie są tradycje pozostawione nam w spadku przez
przodków i bogów do których oni się modlili. W chwili takiej konfrontacji
niektórzy nowi Kanadyjczycy zaczynają nagle szukać swego bagażu kulturalnego,
który przywieśli ze sobą a potem, ukryli go gdzieś po kątach pamięci, bo wydawał
się zbędny, a który stanowi przecież, że nie jesteśmy jak sieroty z sierocińca
bez przeszłości i bez przodków. To w takim momencie okazuje się, że ten bagaż
jest legitymacją i właściwym kluczem do zajęcia naszego miejsca w nowym
społeczeństwie. Pierwsi imigranci polscy z początków XX wieku nie mieli takiego
klucza. Dobierani przez Kanadyjczyków według siły fizycznej i wytrzymałości,
borykali się ze swoją polskością na poziomie tradycji świątecznych, śpiewów
kościelnych, tańców ludowych i zawsze tego samego rytuału obchodów świąt
narodowych . Te wyrazy polskości były i tak wielkim osiągnięciem ubogich
imigrantów polskich, ale jako obrazy przeszłości nie dawały im własnego wzorca
kulturowego mającego cechy przydatne dla ich przyszłości w życiu w Nowej
Ojczyźnie. A jak potrzebowali takich wzorców widać było przy okazji uroczystości
stulecia ( w 2002 roku) Towarzystwa Białego Orła, polonijnej organizacji
montrealskiej, która w chwili założenia w 1902 roku liczyła, aż 8 czlonków i
miała pomagać im zachowywać dumę narodową oraz bronić uciśnionych emigrantów
polskich. Potwierdziły to także, w 1995 roku, w Edmonton, obchody stulecia
przybycia do Kanady Zachodniej pierwszego polskiego osadnika, Stanisława Banacha.
Dowodem tej potrzeby była też gotowość do pieniężnych ofiar zbieranych wśród
Polonii w latach 1939 -45 na potrzeby Starego Kraju uwikłanego w przegrywaną, a
wyniszczającą wojnę. Tysiące dolarów przekazane wówczas na pomoc Polsce lub
polskiemu społeczeństwu, świadczą do dziś do jakiego stopnia ówczesna uboga
Polonia kanadyjska gotowa była ponosić ofiary na rzecz Kraju, którego od lat nie
widziała i którego prawdopodobnie nigdy nie miała zamiaru nawet odwiedzić
Wyrazem potrzeby własnego wzorca kulturowego były polskie parafie, w których
księża Oblaci budowali poczucie ciągłości narodowej wśród polskich osadników na
zachodzie Kraju na malutką skalę indywidualnych parafii oraz w miastach Kanady
wschodniej. Liczne lokalne towarzystwa, lub związki, koła, stowarzyczenia
Polaków powstające zazwyczaj wokół parafii w preriach lub w poszczególnych
miastach Kanady zazwyczaj miały dwa główne cele zachowywanie dumy narodowej i
udzielanie pomocy w bieżących kłopotach imigranckiego życia.
Nic więc dziwnego, że kiedy w początkach drugiej wojny światowej przybyli do
Kanady inteligenccy uchodźcy z Europy , to po intensywności życia społecznego i
kulturalnego w Polsce przedwojennej, wydało im się, że życie imigrantów polskich
w Kanadzie toczy się w kategoriach kultury ludowej, chóralnych śpiewów i
skansenu, by pożyczyć określenie Krzysztofa Zanussiego, z jednego z jego
felietonów w czasopiśmie Polityka[284]. To było życie tradycją jako przeszłością
bez odnośników polskich do bieżącego życia w Kanadzie nawet jeśli polonijna
prasa podawała bieżące, choć ogólne informacje dotyczące Starego Kraju.
Nie wiadomo jakby się potoczyły losy polskiej diaspory w Kanadzie, gdyby nie
działalność uchodźców wojennych i nie warto tracić czasu na dociekanie tego.
Można jednak powiedzieć, że przez utworzenie kilku poważnych placówek
kulturalnych w Montrealu i Toronto, których działalność publiczna wtedy zbiegła
się i wsparła rosnące w Kanadzie zainteresowanie Polakami wyrażane także
studiami polskiej historii i literatury, uchodźcy wojenni, ta elita polskiej
przedwojennej arystokracji i inteligencji spełniła jedno wielkie zadanie :
najbiedniejszym ludziom swego przedwojennego społeczeństwa, którzy z braku pracy
opuścili Polskę w początkach XX wieku , pokazała tu w Kanadzie, jeszcze w
czasach II wojny światowej, drogę do żywej kultury polskiej. W ten sposób
spłaciła częściowo dług, stary, bo sięgający czasów przed-rozbiorowych. oraz
wprowadziła całą polską imigrację w Kanadzie do grupy rozwijających się
etnicznych kultur kanadyjskich. Po wojnie, przybycie tysięcy zdemilitaryzowanych
żołnierzy i DiPisów wzmocniło gorączkę organizacyjną Polonii, a jej organizacje
kobiece jako pierwszy punkt swoich statutów przyjmowały upublicznianie żywej
polskiej kultury. Zrodziło się poczucie wspólnoty polskich kulturowych korzeni,
dzięki czemu osiągnięcia jednostek stawały sią własnością grup lokalnych,
regionalnych lub nawet krajowych
Dzisiaj w Kanadzie jest wiele wizerunków polskiej imigrantki. Nie sposób
wzmienić wszystki zawodów i nie dodać najczęstszego - matki. I nie ma chyba
zawodu w Kanadzie, w którym nie byłoby choć jednej polskiej imigrantki lub jej
córki. Niektóre pozmieniały nazwiska, powychodziły zamąż, inne rozwiodły się,
albo ponownie wyszły zamąż, owdowiały, miały dzieci, albo już mają wnuki,
jeszcze inne ukończyły studia, już od dawna uczą na uniwersytetach, przeszły
różne kursy zawodowe, są artystycznie uzdolnione i już znane ze swojej produkcji
. Wszystkie "uczyły się Kanady" nabywały doświadczeń i w kolejności czasu -
siwych włosów. śUczciwie oddawały Kanadzie w miarę sił i umiejętności swoich"
jak powiedział polski ksiądz na kazaniu - i przez tę swoją pracę wrastały w
kanadyjską glebę.
Czy stały się bi-cultural? W ogromnej większości tak, nawet jeśli same nie są
tego świadome. Poszerzyły horyzonty myślowe, pojęły zasady organizacji innego
społeczeństwa, zetknęły się z wielokulturowością i uczestniczyły w niej. Brały
udział w życiu zawodowym, kulturalnym działały społecznie i powoli obok poczucia
polskości spontanicznie rosła w nich przynależność do Kanady, w której miały
swoje domy, rodziły dzieci, grzebały rodziców i do której wniosły swój wkład
kultury bieżącego zycia.
Niektóre czując się już dwu-kulturowymi Kanadyjkami przemyśliwują jeszcze jakby
tę daleką Polskę zbliżyć rodzinie i dzieciom, wyrosłym w Nowym Kraju, a nawet
samej Kanadzie, jakby lepiej połączyć swoją kanadyjskość z polskością. Inne mają
już dwa języki macierzyste, łatwiej piszą i mówią po angielsku niż po polsku, a
zajęte codziennymi sprawami nie zaprzątają sobie głowy, do której kultury im
bliżej.
Dołączają do nich kobiety z ostatniego etapu emigracji z lat 1979-2000. Mniej
sentymentalne, mniej zapatrzone w symbole patriotyczne, trzeźwe i świadome
rzeczywistości Nowego Kraju. Nie spieszą się z okazaniem swojej imigranckiej
tożsamości, powoli włączają się do udziału w organizacjach polonijnych. Aktywne
w swoich zawodach głębiej i szybciej wchodzą w społeczeństwo kanadyjskie,
łatwiej startują do nowego życia. Są lepiej przygotowane do przechodzenia na "
kanadyjskość" i przyjmowania dwu-kulturowości. Mimo to wiele z nich tęskni za
Starym Krajem i jego kulturą dnia codziennego, chociaż automatycznie integrują
się z Nowym Krajem.
Powoli dołączają do poprzedniczek, chcą nadal być dumne ze swoich polskich
korzeni, zgodnie z językiem swoich dzieci zwanych roots. Wszystkie dzień po dniu
budują swoją kanadyjskość zaliczając do niej kolejno początkowe przygody,
kłopoty, osiągnięcia, przyjaźnie, przemyślenia. Nie zawsze przy tym wiedzą, że
razem z tymi przeżyciami ich tożsamość się poszerza i obok myśli, życia i oceny
świata po kanadyjsku, istnieje w nich przywiązanie do Polski, jej kultury,
tradycji i spontanicznej polskiej emocjonalności.
Po roku 1989 z emigracji z Polski zniknęła jej poprzednia dziwaczność wymuszona
podziałem na świat wolny i komunistyczny. Nie ma już potrzeby uciekania z
wycieczek, przechodzenia przez zieloną granicę, kłamania i fałszowania danych.
Można także łatwo odwiedzić Polskę i zastanowić się nad własnym wyborem
emigracji. Zniknęła obawa przed utrudnianiem przez władze reżymowe powrotu do
domu w Kanadzie i przed traktowaniem Polonii jako wroga narodowego. Wizyty w
Polsce zależą teraz od własnych chęci i pieniędzy potrzebnych na podróże i
prezenty. Wynormalniała dzięki temu i polska imigracja, znikło poczucie
katastrofalnego zniszczenia swego życia w Starym Kraju, związane z nielegalnym
opuszczeniem go, świadomość że decyzja wyjazdu musi być ostateczna i
nieodwołalna. Nie ma przymusu rozpoczynania nowego życia od jego rudymentarnych
początków. Na emigrację wyjeżdżają kobiety i mężczyźni dobrze osadzenie w
rzeczywistości obu krajów, nie zastępując jej swoją imaginacją.
|