Polonia Winnipegu
 Numer 53

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

ADOLF FRANCISZEK WAWRZYŃCZYK

 

 

 

ADOLF FRANCISZEK WAWRZYŃCZYK

WSPOMNIENIA
Spisane w czerwcu 1987

 

 

W moich wspomnieniach skoncentruję się na okresie powojennym. Dołączyłem do Pułku Ułanów Karpackich nieco później, niż większość moich późniejszych kolegów. Jako punkt wyjścia
rozpocznę od komisji rolniczej, która badała w Anglii naszą przydatność do pracy na kanadyjskich farmach. Śmiech pusty ogarnia, gdy się przypomni, jak stary inżynier rolnik, Piotr Siedlecki uczył nas, ile owsa trzeba wysiać i jaka jest różnica między owsem a jęczmieniem, bo nie wszyscy wiedzieli. Martwiło nas najbardziej czy zdamy egzamin z dojenia krów. W końcu okazało się, że większość pojechała na buraki.

Ostatnia nasza defilada, jako zwartej grupy wojskowej odbyła się 27-go maja 1947 roku, na "Memorial Day". Było nas około 70-ciu kolegów w jednej grupie, przydzielonej do jednej miejscowości, Letellier w Manitobie. Znałem angielski i to oczywiście bardzo się przydało. Byłem przydatny w charakterze tłumacza.

Kampania buraczana trwała dwa miesiące wiosną i dwa miesiące na jesieni. W lecie pracowało się u farmerów. Najciekawszym był moment przydzielania nas do poszczególnych farmerów, którzy wybierali sobie ludzi według wyglądu. Zostałem na samym końcu. Wreszcie zbliżył się jakiś farmer, mały, drobny i zapytał mnie, czy
zechciałbym pójść z nim. Zgodziłem się oczywiście. Byłem u niego całe lato. Pomagałem przy żniwach, stawianiu snopków i później, przy młócce. Co weekend przyjeżdżaliśmy do Winnipegu

Podejmowane były w tym czasie pierwsze wysiłki, w celu zawiązania Koła SPK. Chodziło przede wszystkim o to, aby utrzymać  łączność między kolegami, porozrzucanymi na farmach. Koło formalnie istniało już przedtem, bo kolega Czubak, z grupą włoską, przyjechał przed nami. Tutaj chodziło, aby przystosować organizację do istniejących, kanadyjskich warunków.

Bardzo skuteczną okazała się pomoc miejscowego tygodnika polskiego "CZAS". Udzielili nam miejsca i wspólnie z Czubakiem, Wlizłą, Czernikiem i Ilkowem urzędowaliśmy tam załatwiając sprawy kontaktów między, rozrzuconymi w terenie, kolegami. Pomocną była
również pani Waleria Szczygielska, dobrze obeznana z terenem Winnipegu. Potrzebowali kogoś do pisania. Chętnie podjąłem się tej funkcji. Miałem zawsze biurko zasypane listami z terenu. Sporządziliśmy ewidencje ponad 400-tu kolegów. Wszystkie listy przychodziły na jeden adres "CZAS"u. Często bywało, że przyjeżdżali w nocy po listy.

W tym czasie większość z nas była zdecydowana, aby ułożyć sobie życie w Kanadzie. Było trudno o pracę, ale jakoś każdy znalazł sobie miejsce. Były jednak wypadki, że kilku z naszych się załamało. Pamiętam, gdy jeden z kolegów, nie mógł się zaadaptować do nowych warunków i w stanie silnej depresji, chciał popełnić w redakcji "CZAS"u harakiri. I przebił się bagnetem. Pani Waleria dostała szoku. Zawezwaliśmy natychmiast pogotowie i szczęśliwie udało się go odratować. Nas ratował las. Przypominam sobie farmera Pundyka, który podpisał mi papiery zatrudnienia, choć nigdy u niego nie pracowałem. Po 40-tu latach farmer ten opowiadał redaktorowi Mroczkowskiemu, że on sprowadził weterana, a ten weteran nawet nie przyszedł do niego do domu.

Przez dłuższy czas pracowałem pod miastem. Większość wolnego czasu spędzało się w podziemiach redakcji "CZAS"u. Najwięcej spraw, dotyczyło zażaleń poszczególnych kolegów na swoich farmerów, kontaktów między farmerami a kolegami kombatantami. Później, gdy kontrakt się kończył, ludzie zaczynali napływać do miasta. Był to okres, w którym ujawniła się prawdziwa samopomoc koleżeńska. Była ona nie tylko sloganem, ale rzeczywiście się ją realizowało. Jeden drugiego wciągał do pracy. Ponieważ kombatanci byli naogół dobrymi pracownikami, pracodawcy zgadzali się, w miarę możności, na zatrudnienie kolegów. Na tej zasadzie wielu poszło do Inland Steel, do CPR. Pani Waleria Szczygielska, była w tym czasie sekretarką w CZASie. Ona powinna dostać i dostała Złoty
Krzyż Zasługi. Również Dr. Rybak. Pani Panaro przyznano teraz honorowe członkostwo SPK. Napewno się im należało.

Kontrakt na farmy trwał dwa lata. Zimą pracowało się w lesie. Jeździło się do Roga, Highway 94. Róg był to bardzo przedsiębiorczy Mazur, który po 1927 roku przyjechał do Kanady. Pani Rogowa była Ukrainką, ale w domu pielęgnowało się polskie tradycje. Miał on
później skład węgla i drzewa opałowego. Pracowali u niego wraz ze mną Mossakowski, Klimaszewski i Kiryluk. Musieliśmy sobie tam zbudować domek. Pamiętam wydarzenie z czasów, gdy pracowaliśmy razem z Tadziem Gardziejewskim w lesie, gdy zareagował gwałtownie ciśnięciem siekiery na uporczywe cięcie przeze mnie starego drzewa.
Nie znosił sprzeciwu. Sprawa zakończyła się zgodnie i później wierzchołek tego świerka stał między naszymi łóżkami jako memento. Jednego weekendu, gdy pod koniec sezonu przyjechałem do Winnipegu, domek spalił się. Po powrocie zastałem zgliszcza. Pamiętam taki szczegół, że w zgliszczach znalazłem książkę otwartą na stronie z tekstem "Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy". Ponieważ był to już koniec sezonu nie odbudowaliśmy domku.

Cała praca w SPK ograniczona była w tym czasie do okresów przyjazdów na weekendy z pracy w lesie. Tak trwało przez trzy lata. Jako sekretarz SPK byłem wydelegowany na dworzec, aby witać nowe osoby przyjeżdżające do pracy w Kanadzie. Przyjeżdżały m. inn. Polki z obozów niemieckich. Jedna z takich grup przyjechała na kontrakt do pracy Kanadzie silna kampania walki z gruźlicą. Mieliśmy kilku kolegów w sanatorium w St. Boniface. M.inn. chorowali Białecki, Czernik i Biernacki. Zdecydowana postawa Stowarzyszenia i podjęcie się opieki nad chorymi spowodowały, że udało się zatrzymać w Kanadzie tych chorych, którym groziła deportacja do Włoch. Było to pierwsze ważniejsze osiągnięcie SPK.

Z tego okresu należało by także wspomnieć pułkownika Sznuka, który pomagał nam na szczeblu federalnym. Po jednym z przyjazdów z lasu wspólnie z innymi kolegami, m.inn. z
Mossakowskim, zdecydowaliśmy się na wynajęcie restauracji. Projekt nie był udany, musieliśmy się z niego później wycofać. Okres pracy w restauracji dał nam, jednakże, możność zaczepienia się w Winnipegu i uzyskania prawa stałego pobytu. Sale nie wynajęte mogły być wykorzystane na działalność organizacyjną SPK. I istotnie w tym
pierwszym okresie SPK przeniosło się formalnie do sal w naszej restauracji. Tam odbywały się pierwsze zebrania miesięczne, zabawy, Mikołaj.

Po roku doszedłem do przekonania, że w tej branży majątku nie zrobię. Miasta kanadyjskie nie odpowiadały mi psychicznie. Nie znalazłem miejsca w Winnipegu, ani w innym mieście. Natura ciągnęła wilka do lasu. Stąd też starałem się dostać do fabryki celulozy do Marathonu nad jez. Superior. Zostałem przyjęty. W międzyczasie ożeniłem się. Brałem ślub u Św. Ducha z jedną z pań, które witałem na dworcu jako przedstawiciel SPK. W Marathonie zacząłem swoją karierę jako laborant. Do moich obowiązków należało wykonywanie analiz zawartości wody w celulozie. Praca była monotonna ale dawała mi
wiele czasu do myślenia i nauki. Dorobiłem sobie studia chemiczne. Przez 8 lat mieszkaliśmy w Marathonie. Tam czułem się, że jestem u siebie w domu. Las zaglądał nam w okna. Można było wyjść na chwilę i nazbierać świeżych grzybów na obiad. Odwiedzali mnie tam czasem koledzy Gardziejewski i Klimaszewski. Ten ostatni pracował przez jakiś czas w tej samej firmie. W dalszym ciągu utrzymywałem kontakty z Winnipegiem, które jednak z biegiem czasu stawały się coraz bardziej luźne.

Po jakimś czasie przenieśliśmy się do fabryki papieru, do Turso położonego około 30 km od Ottawy. Tam awansowałem na stanowisko "supervisor`a i dalej kierownika działu technicznego. Mieszkaliśmy tam przez 13 lat. Chcąc dzieciom dać możność lepszego wykształcenia przenieśliśmy się pod samą Ottawę. Mamy troje dzieci: Marysię,
Urszulę i Andrzeja. Andrzej urodził się w miejscowości Buckingham, stąd nazywamy go żartobliwie "Prince of Buckingham Palace". Przenosiłem dzieci ze szkoły anglojęzycznej do frankojęzycznej, umożliwiając im w ten sposób świetne opanowanie obydwu języków.
W domu mówiliśmy po polsku. Mimi i Urszula opanowała również hiszpański. Mówią również po polsku. Cała trójka poszła na medycynę. Mimi specjalizowała się w medycynie tropikalnej. Teraz pracuje przy AIDS. Będąc obywatelką kanadyjską pracuje w USA, ale gdy wyjeżdża za granicę używa paszportu kanadyjskiego, bo jest z nim o wiele łatwiej
podróżować, jest milej widziany, niż amerykański.

Podróżuję wiele. Przez ostatnie 10 lat byłem służbowo w Japonii około 20 razy. Nasza firma dostarcza firmom fotograficznym celulozy na papier fotograficzny. Sposób pertraktacji z Japończykami jest swoisty. Przychodzą na rozmowy z całym zespołem. Grupa ma
swojego "leadera", który zazwyczaj w rozmowie bezpośrednio nie bierze udziału. Ma oczy przymknięte i tylko słucha. Gdy tylko coś nie idzie po założonej poprzednio linii, słyszy się nagłe jakby szczeknięcie i wszyscy momentalnie zmieniają linię. A przewodnik grupy znów
popada w drzemkę. Dowodem przyjaźni jest poczęstowanie głową karpia. Co kraj, to obyczaj. Firma utrzymuje dla mnie mieszkanie w Londynie. Stamtąd wypadam na kontynent. Doglądam jakości surowca do najlepszych gatunków papierów. Swego czasu opracowałem metodę stosowania dodatku drzew liściastych do iglastych. Teraz należy to do międzynarodowych standartów.


Z okresu mojej pracy społecznej wspominam Winnipeg, jako orkę na ugorze. W Ottawie pełniłem przez 5 lat funkcję członka zarządu SPK a przez 2 lata - prezesa. Największym naszym osiągnięciem była przebudowa domu Koła. 200 tysięcy dolarów w latach 60-tych było wielkim wysiłkiem. Wartość tego domu wynosi teraz 2 miliony dolarów. Stary Ruta był sylwetką podoficera, doskonale dającego sobie radę z inteligentami, których nie brak w Ottawie. Każdy z nich ma indywidualne podejście do sprawy, nie zawsze praktyczne. Młody Ruta, obecny prezes Koła przypomniał sobie, że kiedyś pożyczyłem Kołu 1000 dolarów. Odebrałem te sumę po 15 latach oczywiście bez procentów. Koło dobrze prosperuje.

Mam już 65 lat. Planuję odejście na emeryturę w wieku 67 lat. Są inne wartości w życiu poza pracą zawodową. Znam angielski, francuski, włoski, niemiecki. Próbowałem trochę hebrajskiego. Ale teraz stałem się typowym Kanadyjczykiem, bo tu się osiedliłem.
Jednakże każdy w Europie, z którym mam kontakty odczuwa, że jestem Europejczykiem. Cechą tego są znacznie szersze zainteresowania. Tego nie możemy się wyprzeć. W Polsce jestem co roku lub co dwa lata. Dojeżdżam tam na weekendy z Londynu. Odwiedzam bratanków - młode pokolenie jest najważniejsze. A los tych młodych ludzi jest
naprawdę smutny. Każdy wyjazd do Polski jest ciężkim przeżyciem. Przed okresem Solidarności nie angażowałem się we współpracę z Polską. Ale od 1980-go roku współpracuje naukowo z Instytutem Papierniczym w Łodzi. Inżynierowie w Polsce są bardzo dobrzy, ale ich wpływ na kierowanie zakładem jest minimalny. To rozpacz i
dlatego uciekają jak szczury z tonącego statku. Na Międzynarodowych konferencjach Papierniczych bywam często. Najwięcej biorą w nich udział przedstawiciele Finlandii, Szwecji i Niemiec Zachodnich.


Z Kanady przyjeżdża zwykle kilka osób. Prelekcje odbywają się zwykle w języku angielskim z natychmiastowymi tłumaczeniami.Nie tłumaczą na rosyjski. W Polsce mamy wysoko rozwiniętą teorię, ale nie umiemy przełożyć tego na działalność praktyczną. Ostatnio byliśmy w Świeciu, w największym kombinacie papierniczym, w dziale celulozy bielonej. Nie mogli uruchomić działu papieru, bo brakowało pięciu motorów elektrycznych z Niemiec, na które zabrakło dewiz. Trudno uwierzyć. Z punktu widzenia zachodniego, w przemyśle papierniczym, Polska jest opóźniona o przynajmniej 30 lat. Tam tylko
się liczy, aby sprzedać dziś, bez względu na to ile to kosztuje. Żadnej kalkulacji finansowej nie ma. Ważne jest tylko, aby uzyskać twardą walutę. Gospodarka rabunkowa, gospodarka tonącego. Polska będzie kopciuszkiem Europy, gdyby się znalazła w zespole narodów
zjednoczonej Europy. My nie mamy szans. Potencjał jest, niestety reszta ugrzęzła w błocie. W tym systemie nie widzę nadziei na przyszłość. Ludzie, którzy by mogli coś zrobić, nie mają głosu.

Inne moje zainteresowania ? Szczerze mówiąc, my wszyscy wracamy do naszych ideałów pierwszych zainteresowań w młodości. Trzeba być pożytecznym dla kogoś. Każdy z nas ma swoje zadanie w życiu. Moim ideałem jest, aby znaleźć czas dla młodych. Zwłaszcza
tych w więzieniach. Tam znajduję młodych, zagubionych, którzy nie wiedzą na czym stoją. Myślę, że można do nich trafić. Trzeba tylko mieć czas i cierpliwość. To jest praca, która mnie fascynuje. Bardzo mi tych młodych żal. W odległości 30 km od nas jest więzienie dla
młodocianych. Mam tam kontakty, również przez księży. Jest pole otwarte. Należy dać im zatrudnienie, wprowadzać ich w czynne życie. To jest moje marzenie, może to być ostatni niezrealizowany rozdział. Zdaję sobie sprawę, że żyjemy na pożyczonym czasie po 65 roku życia. Trudno uwierzyć, że minęło już 40 lat od naszych początków w Winnipegu.
 

  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228