Polonia Winnipegu
 Numer 57

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

KAROLINA WIKTOROWICZ

 

 

 

KAROLINA WIKTOROWICZ

WSPOMNIENIA
Spisane w lipcu 1986

 

Pochodzę z okolic Lwowa, z miejscowości Kłodno Wielkie. Rodzice mieli gospodarstwo.
Rodzina składała się z czterech córek i jednego brata Józefa. Miałam jedenaście lat i
chodziłam do czwartej klasy szkoły powszechnej kiedy wybuchła wojna. Mój brat wyjechał w maju 1939-go roku do Niepokalanowa, do Zakonu Franciszkanów u Ojca Maksymiliana Kolbe i odbywał tam nowicjat. Z rozpoczęciem wojny rozpuszczono ich do domów. Bardzo utkwił mi w pamięci dzień powrotu brata spod Warszawy.

Pamiętam również dokładnie wywózkę do Rosji. Było to 10-go lutego 1940-go roku. Rano normalnie wstałam do szkoły. Mieszkaliśmy z dala od wioski, na parcelacji. Do szkoły trzeba było iść ponad godzinę. O szóstej rano usłyszałam pukanie do drzwi. Mama była
przerażona, bo w domu nie było ani ojca, ani brata. W domu były dwie ciocie. Ciocia Marysia podeszła do drzwi i zauważyła kilka osób. Zapowiedzieli nam, aby się szybko ubrać i przygotować do wyjazdu. Zabraliśmy żywności na kilka dni. Nie powiedziano nam dokąd mamy jechać. Mama zwróciła uwagę, że męża nie ma z nami. Odpowiedział
jej na to jeden z żołnierzy: "Nie martw się tam dostaniesz drugiego męża". Najmłodsza siostra miała pół roku. Była z nami również babcia, staruszka. Cioci, nie pozwolono odejść do swojej rodziny i musiała pojechać razem z nami. Załadowali nas na sanie i zawieźli na dworzec kolejowy. Tu spotkaliśmy wszystkich naszych sąsiadów z parcelacji. Ciocia spotkała wszystkie swoje dzieci i dołączyła do nich.

Zapakowano nas do bydlęcych wagonów. Czekaliśmy tam ponad dobę. W międzyczasie znalazł się ojciec. Odnalazł nas dzięki psom, które zaprowadziły go do naszego wagonu. W transporcie byliśmy ponad trzy tygodnie. Mieliśmy tylko suchy prowiant i "kipiatok" (gorąca woda). W wagonie mieliśmy piec. Gdy pociąg ruszył zaczęliśmy płakać i śpiewać: "Kto się w opiekę podda Panu swemu". Po trzech tygodniach dotarliśmy w okolice Świerdłowska. Saniami wieziono nas cztery godziny do osady.

W "posiołku" (osadzie) były przygotowane baraki. W jednym domku mieszkaliśmy razem z czterema rodzinami z tego samego transportu. Miejscowi, także przesiedleńcy, byli dla nas uprzejmi. Rosjanka, widząc matkę z maleństwem na ręku przyniosła kwaterkę
mleka i jajko. Podzieliła się z tym co miała. Matka zaplanowała zakup kozy na spółkę z drugą panią, która również miała maleńkiego synka, jak nasza Zosia. My starsze chodziliśmy do szkoły, a Zosia do żłobka. Starsze rodzeństwo pracowało w lasach. Podczas lata pracowali przy nacinaniu sosny i zbiorze żywicy. Ja zajmowałam się siostrą, zwłaszcza, gdy zachorowała na odrę. Bardzo mi utkwiło w pamięci czterdzieści
trumienek ustawionych w rzędzie, gdy dzieci masowo wymierały na odrę. Pozostała przy życiu tylko moja siostra i chłopiec, maleństwa, które chowały się na kozim mleku. Umarł również synek komendanta. Lekarz był bezradny. Przeżyliśmy z trudem ciężką zimę syberyjską. W barakach było bardzo zimno. Najbardziej dokuczały nam pluskwy. Nie
można ich było wytępić. Do tego rozpleniły się wszy.

Śpiewaliśmy z radości pieśni patriotyczne i religijne. Osiedleńcy innych narodowości, Niemcy i Rosjanie, zazdrościli nam. Po amnestii spakowaliśmy się. Miejscowi chcieli nas zatrzymać, bo potrzebowali robotników. Straszyli nas, że nas głód wykończy zanim
dostaniemy się do Polski. Kierowaliśmy się tam, gdzie się organizowało polskie wojsko. Jechaliśmy pociągiem, nie mieliśmy jednak żywności. Dojechaliśmy na południe. Było wprawdzie cieplej, ale za to dokuczał nam głód. Zatrudnili nas w kołchozach, przy zbiorze bawełny.

Dopiero tam dowiedzieliśmy się o organizowaniu Polskiej Armii. Ojciec pojechał aby ją odszukać. Mnie wraz z siostrą ulokowano w sierocińcu w Dżizaku. Starsze siostry poszły do pracy. Jako zapłatę dostawaliśmy "lepioszki", placek chlebowy. Musieliśmy się dzielić tym z matką i jedną z sióstr, która nie pracowała. Ojciec przed odejściem do wojska zakupił nam cały worek cebuli i worek brukwi. Pamiętam, gdy zachorowałam poważnie i miałam silne krwotoki przy zbieraniu bawełny. Musiałam zostać w domu. Lekarz stwierdził, że mam zapalenie płuc. Jakoś, z Boską pomocą, przeżyłam chorobę. Wysłano mnie do sierocińca.

Pewnego razu przyjechał po nas sierżant z polskiego wojska i zabrał nas bliżej wojska. Wojskowi ściągali swoje rodziny. Wyjechałam z sierocińcem wraz z młodszą siostrą do Pahlavi, do Ahwazu. Matka ze starszymi siostrami przyjechały później do Persji.
Pamiętam, że schodząc ze statku obciążona bagażem i trzymając Zosię na ręku, zachwiałam się i wpadłam nieomal do wody. W Pahlawi można było już dostać wszystko do jedzenia, byle tylko mieć pieniądze. Dzieci zaczęły gwałtownie chorować po zjedzeniu tłustej baraniny. Wywieziono cały sierociniec do Teheranu. Tęskniłam bardzo za matką.

Załadowano nas na statek i wywieziono do Wschodniej Afryki. Osiedle nazywało się Masindi. Mieszkały w niej sieroty, które potraciły rodziców. Zaczęłam tam chodzić do szkoły, do 6-tej klasy i potem do I-szej gimnazjalnej. Zorganizowano nam również
Harcerstwo. W Masindi byłam ponad rok. Wreszcie małym statkiem odwieziono nas do Bwana M' Kubwa, do południowej Rodezji, gdzie wreszcie połączyłam się z matką. W Lusaka uczęszczałam do gimnazjum. Mieszkałyśmy w internacie, po cztery w jednym domku. Codziennie rano i wieczorem gromadziłyśmy się na placu i śpiewaliśmy wspólną modlitwe. W szkole mieliśmy nauczycieli, których sprowadzono z Cypru. Byli wśród nich inżynierowie, prawnicy i inni, którym udało się uciec z Polski przed zawieruchą wojenną. W szkole było nas kilkaset uczniów. Mieliśmy specjalne podręczniki. Harcerstwo
było bardzo dobrze zorganizowane. Pamiętam, że bardzo boleśnie przeżywaliśmy wiadomość o tragicznej śmierci generała Sikorskiego. Do Lusaka wyjeżdżaliśmy raz w tygodniu. Robiliśmy małe zakupy z drobnych pieniędzy kieszonkowych, które nam przydzielano. Miejscowi odnosili się do nas przychylnie. Było tam sporo Hindusów,
przeważnie zajmujących się handlem. W szkole uczono nas angielskiego, ale mieliśmy nauczycielkę staruszkę, która niestety niewiele nas nauczyła. W Afryce byłam blisko cztery lata, do 1948-go roku. Wtedy dopiero wyjechałyśmy do Anglii z matką i siostrami. Brat mój, który przeżył Monte Cassino, zginął pod Loreto spalony w czołgu. Ciężko przeżyłam wiadomość o jego śmierci.

Do Kanady przyjechaliśmy sprowadzeni przez wujka, który nas sponsorował. Po przyjeździe do Winnipegu rozpoczęłam pracę w szwalni. Męża poznałam na majowym nabożeństwie. Zaprosił mnie do kina. I zaczęło się. Mamy teraz sześcioro dzieci, cztery córki i dwóch synów. Najstarsza, Barbara skończyła socjologię i pracuje jako "social
worker". Marysia skończyła magisterium z biochemii. Cecylia studiuje w Quebecu. Wszyscy skończyli średnie i wyższe studia. Mimo licznych obowiązków domowych, należę od szeregu lat do Koła Pań im. Emilii Plater przy SPK.

 
  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228