zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć
do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości
otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas.
Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o
wszystkich wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj
polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do
promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby
dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować
Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając
Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options
-->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
INDEX
WIADOMOŚCI PROSTO Z
POLSKI
|
Środa, 2009-04-15
Polska żegna prof. Andrzeja
Stelmachowskiego
Po południu, mszą żałobną w warszawskiej katedrze św. Jana, rozpoczęły
się uroczystości pogrzebowe prof. Andrzeja Stelmachowskiego.
Mszy żałobnej przewodniczył metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz.
We mszy św. oprócz najbliższej rodziny uczestniczyli m.in. prezydent
Lech Kaczyński, marszałek Senatu Bogdan Borusewicz oraz prezes
Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" Maciej Płażyński.
Byli też wicemarszałkowie Sejmu Krzysztof Putra i Jarosław Kalinowski,
przedstawiciele prezydium Senatu: Krystyna Bochenek, Marek Ziółkowski,
Zbigniew Romaszewski; minister edukacji Katarzyna Hall, wiceszef MSZ Jan
Borkowski, b. marszałkowie Senatu: Alicja Grześkowiak i Longin Pastusiak
oraz szef PiS Jarosław Kaczyński. W uroczystości uczestniczy również
szefowa Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys.
Prymas Polski kardynał Józef Glemp powiedział podczas uroczystości
pogrzebowych, że ten niczego w swoim życiu nie robił dla kariery, ale z
moralnego obowiązku służył sprawiedliwości i prawdzie. Żegnamy żołnierza
Armii Krajowej, uczonego profesora, polityka i praktykującego katolika -
mówił prymas. Podkreślił też, że zmarły "był absolutnie i drobiazgowo
uczciwy".
Prymas podkreślił w pożegnalnej homilii, że prof. Stelmachowski miał
pobożność człowieka świeckiego "bez egzaltacji, bez ostentacyjnej
dewocji", ale miał również odwagę ufać Bogu. Kard. Glemp przypomniał, że
profesor zaangażował się szczególnie w trzy dziedziny świeckiej
działalności, które są także bliskie Kościołowi.
- Żegnamy dzisiaj jednego z twórców tego wolnego państwa, w którym
żyjemy od dwudziestu lat, wybitnego prawnika - mówił podczas pogrzebu
prezydent Lech Kaczyński. Jak podkreślił Lech Kaczyński, Stelmachowski
był "wybitnym prawnikiem, teoretykiem prawa cywilnego, prawa rolnego;
był działaczem społecznym". Prezydent przypomniał, że Stelmachowski był
również jednym z głównych twórców Okrągłego Stołu, przewodniczącym
podstolika ds. rolnictwa, pierwszym marszałkiem Senatu Rzeczpospolitej:
izby - jak mówił prezydent - która "została wybrana w wolnych wyborach,
całkowicie wolnych, pierwszych od wielu, wielu dziesiątek lat w naszym
kraju". - Cała jego działalność warta jest zapamiętania na zawsze -
podkreślił prezydent.
- Andrzej Stelmachowski był człowiekiem dialogu i umiarkowania; nie
tylko teoretykiem, ale człowiekiem czynu - powiedział podczas
uroczystości pogrzebowej profesora marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. -
Jak w kilkunastu zdaniach zmieścić życiorys kogoś tak wszechstronnego i
zaangażowanego, od samego początku, w sprawy polskie? - pytał
retorycznie na wstępie Borusewicz.
- Pamiętam jego prace nad statutem Solidarności, jego mądre rady. W
stanie wojennym, kiedy ludzie pytali co robić, załamywali ręce, on był
człowiekiem który działał nadal - wspominał marszałek. Jak mówił
Borusewicz, "marszałek Andrzej Stelmachowski był człowiekiem nie tylko
teorii, nie tylko profesorem, ale człowiekiem czynu, który wiedział jak
go realizować".
Andrzej Stelmachowski - były marszałek Senatu, były minister edukacji
narodowej, były prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska i doradca
prezydenta L. Kaczyńskiego ds. Polonii, zmarł 7 kwietnia w Warszawie.
Miał 84 lata.
PAP
Premier powołał nowego szefa Służby Cywilnej
Premier Donald Tusk powołał Sławomira Brodzińskiego na stanowisko szefa
Służby Cywilnej.
Zgodnie z obowiązującą od marca tego roku ustawą o służbie cywilnej szef
SC m.in.: nadzoruje przestrzeganie zasad służby cywilnej, a także
nadzoruje wykorzystanie środków finansowych przeznaczonych na
wynagrodzenia i szkolenia członków korpusu służby cywilnej.
Do jego zadań należy także zapewnienie upowszechniania informacji o
wolnych stanowiskach pracy w tej służbie oraz podejmowanie i rozwijanie
współpracy międzynarodowej na rzecz jej rozwoju w Polsce i wymiany
doświadczeń w tym zakresie z innymi krajami.
Szef Służby Cywilnej podlega bezpośrednio prezesowi Rady Ministrów jako
konstytucyjnemu zwierzchnikowi korpusu służby cywilnej.
IAR
Telekomunikacja
Polska uratowała film o Irenie Sendler
To już pewne: polscy widzowie jednak zobaczą w kinach film o Irenie
Sendlerowej. Projekt, który zawisł na włosku z powodu zaniechania
prezesa TVP Piotra Farfała, uratowała interwencja ministra kultury
Bogdana Zdrojewskiego i Telekomunikacji Polskiej.
Telewizyjny film o Sendlerowej, która podczas okupacji uratowała 2,5 tys.
dzieci żydowskich z warszawskiego getta, nakręciła amerykańska firma
Hallmark Hall of Fame. Strona polska miała uczestniczyć w jego produkcji
i na bazie nakręconego materiału zmontować dla polskich widzów film
kinowy oraz trzyodcinkowy serial telewizyjny. Jednak TVP, która od
wiosny 2008 prowadziła negocjacje z Amerykanami, w ostatniej chwili się
wycofała. Zarząd telewizji tłumaczył, że oczekiwania producenta
szacowane na 4,3 mln zł „znacznie przekraczają możliwości finansowe TVP”.
– Kiedy udało nam się przekonać Hallmark do renegocjacji umowy, wybrano
materiały wyjściowe i rozpoczęła się postprodukcja, okazało się, że film
o Irenie Sendlerowej dla publicznej telewizji nie jest już ważny. Nowy
prezes po prostu przestał rozmawiać z Hallmarkiem – mówi w rozmowie z
Wirtualną Polską dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Agnieszka
Odorowicz. Żeby uratować film dla polskich widzów, PISF w krótkim czasie
musiał znaleźć ponad 5 mln zł. Z własnej kieszeni Instytut wyłożył 2,5
mln, z pomocą przyszło ministerstwo kultury (1,5 mln) i TP S.A. (1 mln).
- Do dzisiaj nie rozumiemy powodów, dla których telewizja wycofała się z
tego projektu. Gdyby nie doszło do jego realizacji, TVP naraziłaby
Polskę na wielki wstyd. Bylibyśmy traktowani jak niepoważny partner.
Szybka reakcja ministra Zdrojewskiego i Telekomunikacji Polskiej
pozwoliła nam zachować twarz – mówi Odorowicz.
Minister kultury Bogdan Zdrojewski: – Po ludzku zirytowało mnie
zachowanie władz TVP. W takiej sytuacji konieczna była szybka
interwencja ministra kultury. Rzecz tak ważna z punktu widzenia naszej
historii musi być pokazana widzowi polskiemu w najlepszym z możliwych
wariantów.
Zdrojewski zabiegał o wsparcie dla projektu u różnych podmiotów.
Natychmiast zareagowała Telekomunikacja Polska. Firma w ostatnich latach
współfinansowała wiele produkcji filmowych m.in. „Katyń” Wajdy czy „Generała
Nila” Bugajskiego. – Dla TP S.A. działalność w dziedzinie produkcji
filmowej ma dwa wymiary. Po pierwsze – co oczywiste - biznesowy, bo
zarabiamy na produkcji filmu. Po drugie, wsparcie inicjatyw kulturalnych
rozumiemy jako misję każdego dużego przedsiębiorstwa w kraju – mówi
Wirtualnej Polsce prezes Telekomunikacji Polskiej Maciej Witucki.
Premiera kinowa polskiej wersji filmu pod roboczym tytułem "Dzieci
Sendlerowej" planowana jest na 31 sierpnia. Odbędzie się w ramach
oficjalnych obchodów 70. rocznicy II wojny światowej w Gdańsku.
Amerykańską wersję pod tytułem "The Courageous Heart of Irena Sendler"
19 kwietnia wyemituje telewizja CBS. W filmie u boku Anny Paquin w roli
Sendlerowej (znanej z „Fortepianu”, a ostatnio serialu „Czysta krew”)
zagrali: Danuta Stenka, Maja Ostaszewska, Krzysztof Pieczyński i Jerzy
Nowak.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska
Wtorek, 22009-04-14
"Ja z krematorium
Auschwitz" - wywiad z byłym więźniem
Ukazała się książka "Ja z krematorium Auschwitz", wywiad rzeka z
Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Auschwitz, członkiem
Sonderkommando, czyli specjalnej grupy Żydów, których Niemcy zmuszali do
usuwania ciał zgładzonych w komorach gazowych - poinformował rzecznik
muzeum Auschwitz Jarosław Mensfelt.
Autorami wywiadu są: historyk z muzeum Auschwitz i przyjaciel
Mandelbauma - Igor Bartosik, a także dziennikarz Adam Willma. "'Ja z
krematorium Auschwitz' to (...) wspomnienia Henryka Mandelbauma, które
obejmują wszystkie etapy jego życia, od dzieciństwa spędzonego na Śląsku
aż do czasów powojennych. Najważniejszą częścią publikacji są jego
wspomnienia z pobytu w Sonderkommando - powiedział rzecznik muzeum
Auschwitz.
Zdaniem Mensfelta, relacja Mandelbauma ma wyjątkową wartość, gdyż oparta
jest wyłącznie na własnych doświadczeniach. - Mandelbaum nigdy nie
interesował się wydawnictwami poświęconymi tematyce obozowej i nie
konfrontował swoich przeżyć ze wspomnieniami innych byłych więźniów.
Każde stwierdzenie wypowiadał pewnie i z przekonaniem. Jeśli nie był
czegoś pewny - milczał. Henryk Mandelbaum, jakiego poznajemy dzięki temu
wywiadowi, to człowiek o silnym charakterze, zaradny i mądry, wrażliwy
na krzywdę ludzką i - mimo wszystkich przeżyć - optymistycznie
nastawiony do świata i ludzi - podkreślił rzecznik.
Henryk Mandelbaum urodził się w 1922 roku w rodzinie żydowskiej w
Olkuszu. Jego rodzice zostali zgładzeni w Auschwitz, do którego on sam
trafił w 1944 roku. Otrzymał numer 181970. Brał udział w przygotowaniach
do buntu więźniów Sonderkommando. Nie uczestniczył w nim bezpośrednio,
dzięki czemu udało mu się uniknąć rozstrzelania. Dotrwał do ewakuacji
obozu w styczniu 1945 roku. Uciekł z marszu ewakuacyjnego w okolicach
Jastrzębia-Zdroju.
Po wojnie Henryk Mandelbaum do końca dawał świadectwo historii. Był
świadkiem w procesie komendanta obozu Rudolfa Hoessa. Podczas wizyty
Benedykta XVI w Oświęcimiu 28 maja 2006 roku stał w szeregu byłych
więźniów. Zmarł 17 czerwca 2008 roku.
PAP
Milion złotych pomocy dla poszkodowanych w pożarze
Milion złotych na pomoc dla poszkodowanych w pożarze w Kamieniu
Pomorskim uruchomiło Ministerstwo Finansów na wniosek wojewody
zachodniopomorskiego - poinformowała rzeczniczka resortu finansów
Magdalena Kobos.
Milion złotych na pomoc dla pogorzelców minister finansów przeznaczył z
Rezerwy Solidarności Społecznej (utworzonej pod koniec zeszłego roku w
ramach rządowego planu antykryzysowego na potrzeby ważnych wydatków
społecznych, finansowanej z podwyższonej akcyzy na alkohol i samochody
osobowe o pojemności silnika powyżej 2 litrów).
Pomoc dla poszkodowanych w pożarze będzie również jednym z tematów
wtorkowego posiedzenia rządu. Rada Ministrów zdecyduje o tym, jakie
środki zostaną przekazane na pomoc poszkodowanym w wyniku pożaru.
Pierwsze zapomogi - jeszcze we wtorek
Burmistrz Kamienia Pomorskiego Bronisław Karpiński powiedział, że
prawdopodobnie jeszcze we wtorek będą wypłacone pierwsze zapomogi dla
poszkodowanych w pożarze. Zapewnił, że wszyscy pogorzelcy mają dach nad
głową i wyżywienie. Oferowana jest im wszelka możliwa pomoc, która
płynie zarówno z ościennych miejscowości, jak i całego kraju. Udzielana
jest też pomoc psychologiczna.
Środki na pomoc dla pogorzelców - 50 tys. zł - do Caritas Archidiecezji
Szczecińsko-Kamieńskiej przekazała także Caritas Polska. Jak informuje
biuro prasowe Caritas, uruchomiono też specjalny numer konta, na który
można przekazywać wpłaty z dopiskiem Pomagam - Kamień Pomorski.
Poszkodowanym w pożarze w Kamieniu Pomorskim można pomóc, wysyłając SMS
o treści Pomagam - Kamień Pomorski pod numer 72 902. Koszt sms-a wynosi
2,44 (z VAT).
Caritas Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej zapewniła osobom
poszkodowanym żywność oraz artykuły pierwszej potrzeby (w tym odzież).
We wtorek -jak poinformował dyrektor Caritas Archidiecezji
Szczecińsko-Kamieńskiej ks. Maciej Szmuc - zbierze się specjalny sztab
kryzysowy, który określi ramy pomocy poszkodowanym.
Cały kraj pomaga
O pomoc osobom poszkodowanym w tragicznym pożarze zaapelowała Helena
Hatka, wojewoda lubuski. W lubuskim Urzędzie Wojewódzkim we wtorek
rozpoczęła się zbiórka artykułów pierwszej potrzeby, tj. produktów
higienicznych, odzieży i koców, które będą przekazywane pogorzelcom.
Zbiórka darów prowadzona jest w urzędzie wojewódzkim w Gorzowie i jego
delegaturze w Zielonej Górze.
Rzeczniczka wojewody Małgorzata Nowak poinformowała, że w najbliższym
czasie wojewoda zleci kontrole wszystkich budynków socjalnych w regionie.
Stan ich bezpieczeństwa sprawdzi m.in. straż pożarna i pracownicy
nadzoru budowlanego.
30 tys. zł przekaże dla dzieci poszkodowanych w pożarze Prawo i
Sprawiedliwość. Pieniądze pochodzące ze składek członków klubu
parlamentarnego PiS mają być przekazane na rehabilitację dzieci, które
doznały poparzeń podczas pożaru.
W pożarze, który wybuchł po północy z niedzieli na poniedziałek zginęły
22 osoby, w tym sześcioro dzieci. 21 osób, wśród nich jeden strażak,
zostało rannych. Budynek doszczętnie spłonął.
PAP
Rozpoczęła się trzydniowa żałoba narodowa
O północy z poniedziałku na wtorek w całym kraju rozpoczęła się
trzydniowa żałoba narodowa, którą ogłosił prezydent Lech Kaczyński w
związku z pożarem hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim.
We wtorek i środę, między godziną 17 a 19, w Pałacu Prezydenckim w
Warszawie zostaną wystawione księgi kondolencyjne - poinformowało Biuro
Prasowe Kancelarii Prezydenta.
W czasie żałoby narodowej flagi państwowe na gmachach publicznych
zostają opuszczone do połowy masztu i przepasane kirem. Na czas trwania
żałoby odwoływane są imprezy masowe, rozrywkowe, koncerty i imprezy
sportowe.
Według dotychczasowych ustaleń, w pożarze budynku socjalnego w Kamieniu
Pomorskim zginęło 21 osób, w tym sześcioro dzieci.
PAP
Mogiła w Malborku kryje szczątki 2,5 tysiąca osób
Na ukończeniu jest już ekshumacja szczątków ze zbiorowej mogiły
znalezionej w centrum Malborka. Dotąd z grobu wydobyto kości należące do
dwóch i pół tysiąca osób. Są to najprawdopodobniej szczątki niemieckich
mieszkańców tego miasta oraz uciekinierów, którzy zmarli lub zginęli na
przełomie 1944 i 1945 roku.
Jak poinformował prokurator Maciej Schulz, naczelnik oddziałowej Komisji
Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Gdańsku, ekshumacja
została już niemal ukończona. - Przekopaliśmy prawie całą działkę, na
której znaleziono grób. Chcemy jeszcze dla pewności zbadać niektóre
miejsca poza obrębem tej działki - powiedział Schulz. Jak wyjaśnił
naczelnik, w czasie, gdy trwały prace przy samej mogile, prokuratorzy
Instytutu prowadzili też analizę materiałów z kwerend zleconych w
różnych instytucjach oraz przesłuchania świadków, którzy zgłosili się do
IPN bądź do mediów po odkryciu grobu.
Prokurator zaznaczył, że nie chce zbyt dużo mówić o informacjach, jakich
dostarczyli IPN świadkowie oraz kwerenda. - Nie chcę, aby świadkowie, z
którymi jeszcze będziemy rozmawiać, zasugerowali się jakimiś szczegółami
- powiedział prokurator. Schulz zastrzegł, że ani wyniki kwerendy, ani
zeznania świadków nie dają podstaw do zmiany hipotezy, którą IPN przyjął
jako najpoważniejszą teorię wyjaśniającą okoliczności powstania mogiły.
Zakłada ona, że większość osób, które zostały pochowane w grobie, zmarła
na przełomie 1944 i 1945 roku w wyniku głodu, zimna i chorób lub na
początku 1945 roku na skutek przypadkowych ran odniesionych w czasie
działań wojennych toczonych na terenie miasta.
Zdaniem Schulza, w mogile mogli zostać pochowani nie tylko niemieccy
mieszkańcy Malborka, którzy nie opuścili miasta. Grób w Malborku, w
mieście, w którym znajdował się duży węzeł kolejowy, może kryć też
szczątki uciekinierów z Prus Wschodnich oraz Pomorza, w tym także
Polaków oraz osoby innej narodowości pochodzące z krajów okupowanych w
tym czasie przez Niemców. - Myślę choćby o robotnikach przymusowych
zatrudnionych w prowadzonych przez Niemców gospodarstwach. Nietrudno
sobie wyobrazić, że część z nich postanowiła uciekać przed Rosjanami
razem z niemieckimi gospodarzami - tłumaczył Schulz.
Na szczątki pochowane na jednej z działek w centrum Malborka natrafiono
w październiku ub.r. podczas prac poprzedzających budowę hotelu. Dotąd z
ziemi wydobyto szczątki około 2500 osób - kobiet, mężczyzn i dzieci.
Kilkanaście czaszek nosi ślady po kulach. Przy szczątkach nie znaleziono
żadnych przedmiotów osobistych czy choćby fragmentów dokumentów, które
mogłyby wskazywać na narodowość pochowanych osób. Zdaniem Schulza, w
miejscu, gdzie znaleziono grób, mogło istnieć jakieś naturalne
zagłębienie - np. lej po bombie, do którego zwieziono ciała znalezione
na terenie miasta wiosną 1945 roku. - Przed pochówkiem ciała mogły
zostać rozebrane, a ubrania spalone w obawie przed jakąś epidemią -
wyjaśnia prokurator.
Pracownik Muzeum Zamkowego w Malborku i jednocześnie znawca historii
Malborka Bernard Jesionowski powiedział, że w końcu 1944 roku niemieckie
dowództwo rozkazało ludności cywilnej opuścić Malbork, jednak spora
grupa osób nie posłuchała tego nakazu. W mieście miało pozostać około 4
tys. cywilów. - Los części z nich dotąd był nieznany - powiedział
Jesionowski.
Od jesieni ub.r. sprawą zbiorowej mogiły zajmowała się prokuratura
rejonowa w Malborku. IPN zdecydował się przejąć od niej śledztwo w końcu
stycznia tego roku, po konsultacji między obiema instytucjami. W aktach
sprawy przekazanych IPN przez prokuraturę w Malborku znajduje się
udostępniona przez niemieckie organizacje lista ok. 1800 osób, które
mieszkały w Malborku w końcu II wojny światowej, a których miejsca
pochówku bądź w ogóle losów po 1945 roku, nie udało się dotąd ustalić.
PAP
Poniedziałek, 2009-04-13
Największe pożary w
Polsce
Pożar hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim, gdzie zginęło 21 osób,
jest jednym z najtragiczniejszych pożarów w powojennej Polsce. Oto
największe, pod względem liczby ofiar śmiertelnych, pożary w Polsce:
11 maja 1955 r. - 58 osób, w tym 38 dzieci, zginęło w pożarze biblioteki
w Wielopolu Skrzyńskim. Pożar wybuch w czasie projekcji filmu w ramach
kina objazdowego. Drewniany budynek nie miał wyposażenia
przeciwpożarowego. Ogień wybuchł po tym, jak operatorowi na zwój
celuloidowej taśmy filmowej spadł zapalony papieros. Od taśmy zajęła się
drewniana podłoga i pozostałe taśmy. W bibliotece było wówczas ok. 200
osób. Część z nich uciekła przez zabite na czas seansu okno, z którego
deski wyrwał strażak.
31 października 1980 r. - w pożarze szpitala psychiatrycznego w
miejscowości Grupa Górna zginęło 55 pacjentów tej placówki. 26 osób
zostało rannych. Z ustaleń prokuratury wynikało, że przyczyną pożaru
była "nieszczelność przewodu kominowego, niedostrzegalna nawet dla
najbardziej doświadczonego kominiarza." O doprowadzenie do tej sytuacji
oskarżono dyrekcję placówki. Sprawa jednak została umorzona na mocy
amnestii z 1984 r. Szpitala po pożarze nie odbudowano.
26 czerwca 1971 r. - 37 osób zginęło w pożarze rafinerii w Czechowicach
- Dziedzicach. 105 osób zostało rannych. Do pożaru doszło po wieczornej
burzy, w czasie której piorun uderzył w kominek "oddechowy" zbiornika
ropy. Ogień w ciągu kilku minut objął dach, poszycie zbiornika oraz
rozlaną ropę. Walkę z pożarem utrudniały niesprawne instalacje gaśnicze
zbiorników z ropą. Strażacy byli zdani tylko na sprzęt znajdujący się na
samochodach. Pożar oprócz straży pożarnej gasiła Obrona Cywilna i
żołnierze. Ofiary pożaru - strażacy i żołnierze - zginęły na skutek
wyrzutu ropy uniesionej do góry przez wodę wlaną do zbiornika w czasie
gaszenia ognia. Z pożarem w rafinerii walczyło 100 jednostek straży
pożarnej. Zbiorniki z ropą tliły się trzy doby. Obudowa rafinerii trwała
4 miesiące.
27 kwietnia 1981 roku - w pożarze w kombinacie gastronomicznym "Kaskada"
w Szczecinie zginęło 13 osób. Ogień zauważono o godz. 7.58 w czasie
sprzątania znajdującej się na parterze "Sali Kapitańskiej". W
3-piętrowym obiekcie znajdowało się wówczas 21 osób. Wśród śmiertelnych
ofiar pożaru było 6 praktykantów z zespołu Szkół Gastronomicznych w
Szczecinie. Większość ofiar tragedii zginęła na skutek zatrucia się
fosgenem wydzielającym się podczas spalania tworzyw sztucznych.
Przyczyną pożaru prawdopodobnie było zwarcie prowizorycznie przerabianej
instalacji elektrycznej (dyrektor "Kaskady" twierdził, że to było
podpalenie), a za szybkie rozprzestrzenianie się ognia odpowiadało
nagromadzenie łatwopalnych materiałów i przeróbki w konstrukcji budynku.
24 listopada 1994 r. - 7 osób zginęło, a 280 zostało rannych, w tym 120
ciężko, w pożarze, do którego doszło podczas koncertu grupy Golden Life
w Hali Stoczni Gdańskiej przy ul. Jana z Kolna. Ogień zauważono ok. godz.
20.50, kilkadziesiąt minut po zejściu ze sceny muzyków. Pożar najpierw
próbowała gasić ochrona imprezy. Gdy okazało się to bezskuteczne, a
ogień zaczął się szybko rozprzestrzeniać, w hali, w której było ok. 800
osób, doszło do paniki. Ludzie, traktując się nawzajem, zaczęli uciekać
do głównego wyjścia z hali. W trakcie ucieczki zginęła 13-letnia
dziewczynka, w hali spłonął pracownik telewizji SkyOrunia. W szpitalach
z powodu oparzeń zmarło 5 kolejnych osób, w tym dwóch ochroniarzy,
którzy uratowali wiele młodych osób. W trakcie śledztwa prokuratura
ustaliła, że pożar był efektem podpalenia. Sprawcy nie udało się wykryć.
O nieumyślne spowodowanie tragedii oskarżono: b. komendanta stoczniowej
Straży Pożarnej Jana S., ówczesnego kierownika hali Ryszarda G. oraz
organizatorów imprezy Tomasza T. i Jarosława K. Ich proces toczy się już
po raz trzeci.
PAP
Jak dawniej wyglądał Lany Poniedziałek?
Gra przez wiejską młodzież w tzw. kręga, czyli zabawę w której dwie
rywalizujące ze sobą drużyny na przemian rzucają i zbijają opiłowany
drewniany krążek - to jeden z dawnych podlaskich obyczajów związanych z
Poniedziałkiem Wielkanocnym.
Tę i inne zapomniane tradycje opisał etnograf Antoni Mosiewicz w "Ciechanowieckim
Roczniku Muzealnym" z 2005 roku, wydanym przez Muzeum Rolnictwa im. ks.
Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu (Podlaskie).
Mosiewicz podkreśla w publikacji, że drugi dzień świąt, zwany też Lanym
Poniedziałkiem, w ludowej tradycji zawsze był dniem pełnym wesołości,
towarzyskich spotkań i zabaw.
Pierwotnie miał on związek z zabiegami magicznymi, mającymi na celu
sprowadzenie deszczu. Słowo "dyngus" znaczyło zbieranie wykupnego od
polewania wodą, a "śmigus" - uderzanie gałązką.
Etnograf Zygmunt Ciesielski, autor książki "Plastyka ludowa roku
obrzędowego w województwie podlaskim" zwraca natomiast uwagę, że
oblewanie się wodą w Wielkanocny Poniedziałek miało znaczenie
oczyszczające z "zimowej gnuśności". Woda miała zapewnić zdrowie, a im
bardziej ktoś został zmoczony, tym mniej obawiał się suszy dla swoich
upraw.
Jak dodaje Ciesielski, podobny charakter miało obmywanie się o świecie w
Niedzielę Wielkanocną w źródłach, strumieniach i rzekach.
Mosiewicz przypomina, że dawniej młodzież po południu w Lany
Poniedziałek zbierała się przy dużej wiejskiej huśtawce. W okolicach
Ciechanowca (Podlaskie) grano wtedy w tzw. kręga. Zabawa polegała na
rzucaniu opiłowanym drewnianym krążkiem, a uczestniczyły w niej dwie,
rywalizujące ze sobą drużyny. Gdy jedna z nich rzucała kręgiem do
wyznaczonego obszaru, druga miała za zadanie zbić go. Zawody wygrywała
ta drużyna, która ostatecznie przegoniła przeciwników za wyznaczony
obszar.
Popularną na tych terenach zabawą było też oblewanie dziewcząt przez
kawalerów przy pomocy tzw. "dyngusów", czyli drewnianych urządzeń o
długości ok. metra.
Moczące się w wiadrze ustawionym w sieni jednej z chałup "dyngusy" można
także w Lany Poniedziałek oglądać w ciechanowieckim skansenie.
Jak co roku, placówka ta organizuje bowiem wielkanocną wystawę, na
której można oglądać zaaranżowane w jednej z chat świąteczne
przygotowania, m.in. barwienie jaj i wypiek ciast. W drugiej chałupie,
szlacheckiej, pokazane jest natomiast wykwintne śniadanie wielkanocne.
PAP
Niedziela, 2009-04-12
Obrzędy związane ze
świętami wielkanocnymi
Msza rezurekcyjna odprawiana o świcie w Niedzielę Wielkanocną dla
uczczenia Zmartwychwstania Chrystusa to radosny obrzęd, powszechny w
krajach słowiańskich.
Najświętszy Sakrament jest wynoszony z Grobu Pańskiego i trzykrotnie w
uroczystej procesji obnoszony wokół kościoła, pośród bicia dzwonów i
pieśni wielkanocnych. Kiedyś rozpoczęciu mszy rezurekcyjnej towarzyszył
huk armat. Dzisiaj - jedynie wybuchy petard.
Rezurekcja odprawiana jest w niedzielę, pierwszy dzień świąt, o godz. 6
rano. Dawniej nabożeństwo to odbywało się w Wielką Sobotę o północy.
Pierwsza wzmianka o mszy rezurekcyjnej pochodzi z X wieku, odprawiono ją
w Augsburgu w Niemczech. Obrzęd wywodzi się z misteriów średniowiecznych,
a na jego rozszerzenie wpłynęli prawdopodobnie bożogrobowcy (miechowici).
W Warszawie msza rezurekcyjna odbywała się w kościele Św. Krzyża i miała
tak wspaniałą oprawę, że nuncjusz apostolski Antici za czasów króla
Stanisława Augusta w podziwie zawołał: "O bone Deus, quanta maiestas" (o
dobry Boże w całym swym majestacie - łac.) i doniósł papieżowi, że nic
bardziej wzruszającego nie widział.
W Polsce obchody rezurekcyjne noszą nazwę Wielkanocy na pamiątkę nocy z
soboty na niedzielę, kiedy Jezus zmartwychwstał. Ale po angielsku święto
to nazywa się Easter, a po niemiecku Oester - są to nazwy pochodzące od
słowa "wschód". Teraz oznaczają one kierunek geograficzny; kiedyś
oznaczały także - jak w polskim - wschód słońca. Pozostało też w
angielskim i niemieckim dawne znaczenie, czyli początek nowego dnia po
nocy: zmartwychwstanie Jezusa po nocy jego śmierci.
W języku rosyjskim święto ma miano Pascha. Nazwa wywodzi się ze Starego
Testamentu. Święto Paschy obchodzone było w Izraelu jako sakralna uczta
związana z ofiarowaniem baranka. Uczta paschalna łączyła się z
wydarzeniem historycznym - wyjściem z Egiptu, czyli domu niewoli i
stanowiła pamiątkę zbawczego czynu Jahwe.
Chrześcijaństwo przeniosło tamtą tradycję na nowe wydarzenie: wyjście z
domu niewoli i śmierci, czyli uczczenie zmartwychwstania jako zbawczego
czynu Boga w Jezusie Chrystusie - dla chrześcijan bowiem Chrystus jest
barankiem paschalnym na pamiątkę jego ofiary złożonej na krzyżu.
Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego jest pierwszym i najdawniejszym
świętem w Kościele katolickim, obchodzonym już w czasach apostolskich.
Symbolicznym tego wyrazem jest świętowanie przez chrześcijan niedzieli
jako Dies Dominica (Dzień Pański), co uwydatnia słowiańska nazwa
niedzieli jako Woskriesienije (Zmartwychwstanie).
Wielkanoc jest świętem ruchomym (obchodzonym w pierwszą niedzielę po
wiosennej pełni księżyca) i jest główną uroczystością roku liturgicznego,
od której oblicza się kalendarz najważniejszych świąt kościelnych jak:
Wniebowstąpienie, Zesłanie Ducha Świętego i inne.
W oktawie Wielkanocy obchodzone są różnorodne zwyczaje świąteczne, m.in.:
Dyngus, Emaus, Rękawka.
PAP
Mija 69 rocznica drugiej deportacji Polaków na wschód
W nocy z 12 na 13 kwietnia mija 69 lat od rozpoczęcia drugiej masowej
deportacji Polaków na wschód, przeprowadzonej przez radzieckie NKWD.
Według różnych szacunków, 13 kwietnia 1940 roku, do północnego
Kazachstanu zostało wywiezionych od ponad 60-ciu do 320-tu tysięcy osób.
Były to rodziny aresztowanych wcześniej urzędników, leśników i
wojskowych oraz inteligencja miejska. Spośród nich większość, bo aż 80%
stanowiły kobiety i dzieci.
Pierwsza masowa deportacja miała miejsce 10 lutego 1940 roku. W sumie w
latach 1940-1941 władze radzieckie przeprowadziły cztery wielkie wywózki
ze wschodniej Polski, oficjalnie nazywane przesiedleniem. Wywiezieni
trafiali w okolice Archangielska oraz do Irkucka i Kraju Krasnojarskiego.
Podczas czterech deportacji, według różnych źródeł, zesłano od ponad
300-tu tysięcy Polaków, co zostało udokumentowane, do 1 miliona 300-tu
tysięcy. Kilkanaście tysięcy osób zmarło wskutek epidemii, chorób, głodu
i wycieńczenia spowodowanego pracą ponad siły. Tylko nielicznym
zesłańcom udało się przeżyć i wrócić po wojnie do kraju.
Deportacje Polaków do sowieckich łagrów były zaplanowane i
przeprowadzone przez władze radzieckie. Zamierzały one usunąć z dawnych
terenów wschodnich II Rzeczypospolitej wszystkich ludzi uznanych za
niebezpiecznych dla Sowietów.
Kolejne deportacje przeprowadzono w latach 1944-1947. Wywieziono z
Polski od 85-ciu do 100-tu tysięcy osób, głównie żołnierzy Armii
Krajowej oraz ich rodziny.
IAR
Sobota, 2009-04-11
Uroczyste "Alleluja" w
warszawskiej archikatedrze
Uroczyste "Alleluja" rozbrzmiało w warszawskiej archikatedrze św. Jana
Chrzciciela w Wielką Sobotę wieczorem podczas liturgii Wigilii
Paschalnej rozpoczynającej najważniejsze święto chrześcijan -
Zmartwychwstanie Chrystusa. Celebracji przewodniczył metropolita
warszawski abp Kazimierz Nycz.
Liturgia Wigilii Paschalnej jest najważniejszą celebracją w roku. Przed
archikatedrą arcybiskup poświęcił ogień, od którego odpalono paschał -
symbol Chrystusa Zmartwychwstałego. Od wznieconego ognia wierni zapalili
świece i wnieśli je do pogrążonej w mroku świątyni. Po liturgii słowa
składającej się z czytań Starego i Nowego Testamentu arcybiskup
poświęcił wodę chrzcielną, symbolizującą śmierć i zmartwychwstanie.
Wierni odnowili przyrzeczenia chrzcielne.
Kościół obchodzi Wigilię Paschalną w świętą noc Zmartwychwstania
Pańskiego. Uważa się ją za "matkę wszystkich wigilii" (św. Augustyn).
Kościół czuwając, oczekuje zmartwychwstania Chrystusa i obchodzi je w
sakramentach. Dlatego cały obchód powinien się odbyć w nocy, tzn.
rozpocząć się po zapadnięciu zmroku albo zakończyć przed świtem dnia
niedzielnego. Msza św. tej nocy, choćby ją sprawowano przed północą,
jest paschalną Mszą Niedzieli Zmartwychwstania.
Ogień jest symbolem Chrystusa, a iskra wykrzesana w ten wieczór oznacza
Jego wyjście z grobu i przejście do odmiennego życia. Od poświęconego
ognia zapala się świecę paschalną, od paschału - po wniesieniu do
kościoła - wszystkie lampy i świece w ciemnej do tego momentu świątyni.
PAP
Sławna
"Inka" wyszła na wolność
Halina G. - "Inka", skazana za pomoc w zabójstwie b. ministra sportu
Jacka Dębskiego, po ośmiu latach opuściła więzienie na warszawskim
Grochowie.
Więzienna brama otworzyła się przed „Inką” o godz. 8.11 rano. Ubrana
była w białą bluzę z kapturem nasuniętym na głowę. Bez słowa przeszła
obok tłumu reporterów do czekającego na nią samochodu. Jak zwykle, nie
powiedziała ani słowa. Tak samo było przez lata w sądzie. "Inka" nigdy
nie chciała rozgłosu. Zawsze zasłaniała włosami twarz przed kamerami
telewizji i aparatami reporterów. Gdy policyjni antyterroryści
prowadzili ją na salę rozpraw, oczy ukrywała za wielkimi ciemnymi
okularami.
Od kilku lat wiadomo było, że razem z Francuzem, którego poślubiła za
kratami, chce opuścić Polskę i zacząć z nim nowe życie. Po ślubie
przyjęła nazwisko męża, który kilka lat czekał, aż będzie wolna.
W kobiecym więzieniu "Inka" była zdyscyplinowana, nie wiązała się z
żadnymi nieformalnymi grupami, nie należała do subkultury "grypsujących".
Nigdy nie wystąpiła o warunkowe przedterminowe zwolnienie, choć miała
takie prawo.
Dzień zakończenia kary "Inki" to także 8. rocznica zabójstwa Jacka
Dębskiego - byłego ministra sportu w rządzie AWS. Zginął w Warszawie w
pobliżu restauracji, z której wyszedł nocą z "Inką" (bawili się tam w
szerszym towarzystwie). Zastrzelił go płatny zabójca Tadeusz Maziuk - "Sasza",
śledzący ich nocny spacer wzdłuż Wisły.
Dzień później "Inka" sama poszła na policję, mówiąc, że była świadkiem
zabicia swego towarzysza. Później stwierdziła: tak wyszło, że ja
wystawiłam Jacka. W sądzie mówiła, że śledczy zasugerowali jej takie
słowa. Były one wszechstronnie analizowane przez prokuratorów, adwokatów
i sędziów w kolejnych procesach.
O zlecenie zabójstwa był oskarżony Jeremiasz Barański - "Baranina" -
daleki kuzyn Dębskiego, który zdołał naciągnąć go na zainwestowanie 400
tysięcy dolarów. Pieniądze przekazane Barańskiemu przepadły, a Dębski
zaczął dopominać się ich zwrotu.
W trakcie procesu w Wiedniu "Baranina" popełnił samobójstwo w więzieniu.
Także "Sasza" odebrał sobie życie w areszcie, tuż po zatrzymaniu go i
przedstawieniu zarzutu. "Inka" jest więc jedyną żyjącą do dziś osobą
związaną z tą zbrodnią.
Sprawą zabójstwa Dębskiego sądy zajmowały się dwa razy. Badano, czy "Inka"
powinna odpowiadać za pomoc, czy też za współudział w zbrodni - jak
chciała wdowa po ministrze Jolanta Dębska.
Po pierwszym wyroku ośmiu lat więzienia dla "Inki" apelacja uchyliła
orzeczenie, a warszawski sąd okręgowy drugi raz wymierzył taki sam wyrok
- najłagodniejszą z kar przewidzianych za zabójstwo, uznając że "Inka",
wyprowadzając Dębskiego z lokalu, udzieliła pomocy zabójcy. Sąd
konsekwentnie nie stosował w tej sprawie nadzwyczajnego złagodzenia kary,
o które wnosiła nie tylko obrona, ale także prokuratura, doceniając
informacje kobiety pomocne w rozwikłaniu sprawy.
Sądy uznały, że "Inka" - choć ujawniła kierowanie zbrodnią przez "Baraninę"
i jej wykonanie przez "Saszę" - swoją rolę umniejszała i kwestionowała
własną winę. Dlatego też nie było nadzwyczajnego złagodzenia kary dla
skazanej. Sąd też stwierdził prawomocnie, że kobieta przez kilka lat
współpracowała z Barańskim, o którym wiedziała, że jest przestępcą, ale
brak było dowodów, by znała ona treść uzgodnień "Baraniny" i "Saszy".
wp.pl / PAP
Obama
się waha, a tarcza w Polsce już się buduje
"Gazeta Wyborcza" pisze, że mimo niejednoznacznych wypowiedzi prezydenta
USA Baracka Obamy na temat tarczy rakietowej, pod Słupskiem prace nad
nią trwają na dobre. Według dziennika Amerykanie robią projekty bazy,
MON przejął teren, na którym ma ona powstać, a dookoła budowane są drogi.
"Gazeta Wyborcza" przypomina, że Barack Obama powiedział niedawno, iż na
budowę tarczy może wpłynąć wstrzymanie przez Iran programu nuklearnego.
Jednak starosta słupski Sławomir Ziemianowicz mówi na łamach dziennika,
że prace nad tarczą trwają i wszystko idzie zgodnie z wcześniejszym
planem. Wójt gminy Słupsk Mariusz Chmiel dodaje, że są duże szanse na
to, aby do 2012 roku tarcza powstała.
Według gazety aktywnie działa MON. Resort przejmuje od Agencji Mienia
Wojskowego 500 hektarów gruntów, konsultuje się z Amerykanami w sprawie
porozumienia wykonawczego do zawartej umowy o budowie tarczy i rozmawia
z lokalnymi władzami.
Dziennik podkreśla także, iż samorządowcy są zadowoleni z działań rządu,
który wywiązuje się z obietnicy rekompensat za tarczę.
IAR (zdjęcie AFP)
Piątek, 2009-04-10
Tysiące osób
uczestniczyło w Drodze Krzyżowej w stolicy
Kilka tysięcy osób uczestniczyło w piątek wieczorem w Drodze Krzyżowej,
która przeszła ulicami stołecznego Starego Miasta. - Warszawo pozostań
niezłomna w budowaniu przyszłości na wartościach chrześcijańskich -
wzywał podczas nabożeństwa metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz.
W Drodze Krzyżowej brali udział m.in. prymas Polski kard. Józef Glemp,
bp polowy WP gen. dyw. Tadeusz Płoski i prezydent Warszawy Hanna
Gronkiewicz-Waltz. Procesja z krzyżem niesionym przez wiernych wyruszyła
sprzed kościoła św. Anny i przeszła trasę: Krakowskie Przedmieście -
Królewska - pl. Piłsudskiego - Wierzbowa - pl. Teatralny - Senatorska -
pl. Zamkowy - Świętojańska. Nabożeństwo zakończyło się w archikatedrze
warszawskiej.
Sześciometrowy, ważący ponad 100 kilogramów, krzyż nieśli na ramionach
przedstawiciele różnych grup społecznych i zawodowych - m.in. studenci,
harcerze, strażacy, policjanci, wojskowi, artyści oraz członkowie
katolickich ruchów religijnych m.in. Drogi Neokatechumenalnej. Przy 14
stacjach przedstawiających ostatnią drogę i mękę Chrystusa odczytywane
były rozważania.
- Krzyż jest przede wszystkim znakiem miłości Chrystusa do człowieka -
przypomniał abp Nycz. - Idziemy dzisiaj ulicami Warszawy, która jest
zroszona krwią męczenników - dodał. Hierarcha wspomniał m.in. poległych
w powstaniu warszawskim oraz w powstaniu w getcie. Podkreślił, że
podczas Drogi Krzyżowej wierni szli śladami Jana Pawła II przez miejsca,
w których papież nauczał w trakcie swoich pielgrzymek do Polski.
- Warszawo pozostań niezłomna w zwyciężaniu miłości nad nienawiścią i
obojętnością, pozostań niezłomna w służbie swoim mieszkańcom, pozostań
niezłomna w budowaniu przyszłości na wartościach chrześcijańskich -
wzywał abp Nycz.
Wielki Piątek w Kościele katolickim jest dniem upamiętniającym mękę i
śmierć Chrystusa na krzyżu. Centrum liturgii wielkopiątkowej to
uroczysta adoracja Krzyża. Często tego dnia odtwarzane jest całe
kalwaryjskie misterium Męki Pańskiej, po którym wierni czuwają przy
symbolicznym Grobie Jezusa aż do Wielkiej Nocy. Droga Krzyżowa ulicami
warszawskiej Starówki przeszła już po raz szesnasty; pierwszy raz
zorganizowano ją w 1994 roku.
PAP
Przywrócono
ruch turystyczny na Śnieżkę
Przywrócono ruch turystyczny na szczyt Śnieżki, który wstrzymano w
połowie marca po katastrofie budowlanej obserwatorium meteorologicznego.
Rzecznik prasowy Karkonoskiego Parku Narodowego Michał Makowski
powiedział, że turyści mogą już korzystać z czerwonego szlaku, tzw.
zakosów. Podkreślił jednak, że powinni oni zachować ostrożność, ponieważ
na szlaku miejscami mogą jeszcze występować oblodzenia i zaspy śnieżne.
- Nadal natomiast zamknięty jest szlak niebieski, czyli tzw. Droga
Jubileuszowa. Warunki turystyczne są wciąż trudne, ponieważ leży tam
jeszcze dużo śniegu - dodał Makowski.
Wędrującym po Karkonoszach nie wolno także zbliżać się do budynku
obserwatorium. Teren wokół niego został specjalnie oznakowany.
Katastrofa budowlana wydarzyła się w połowie marca. W budynku
Wysokogórskiego Obserwatorium Meteorologicznego Instytutu Meteorologii i
Gospodarki Wodnej na Śnieżce najpierw doszło do pęknięcia ścian, sufitu
oraz uszkodzenia podłogi, a następnie załamała się górna część budynku -
najprawdopodobniej z powodu naporu śniegu i silnego wiatru. Załoga
obserwatorium w porę została ewakuowana.
Pod koniec marca rozpoczęły się prace rozbiórkowe dysku górnego, które
mają się zakończyć do 15 maja. Nie wiadomo jeszcze, czy dysk zostanie
odtworzony.
Obecnie na Śnieżce leży blisko 110 cm śniegu, widoczność jest dobra i
wieje słaby, południowy wiatr, ale warunki turystyczne są trudne.
Ratownicy z karkonoskiego oddziału GOPR ostrzegają, że szlaki wokół
Śnieżki są śliskie, a łańcuchy zabezpieczające przykryte śniegiem.
Zalecane jest używanie raków.
PAP
Za granicą Polacy zagłosują w 182 obwodach
Obywatele polscy będą mogli oddać głos w czerwcowych wyborach do
Parlamentu Europejskiego w 182 obwodach za granicą - poinformował
pełnomocnik ministra spraw zagranicznych do spraw wyborów Jarosław
Czubiński. Zainteresowani powinni złożyć u właściwego konsula wniosek o
dopisanie do spisu wyborców.
Czubiński powiedział, że najwięcej polskich obwodów do głosowania - 28 -
ustanowiono w Wielkiej Brytanii, w tym cztery w Londynie. W Niemczech i
Stanach Zjednoczonych ustanawiano po dziesięć obwodów, w Irlandii -
siedem, Kanadzie - sześć, we Francji i na Ukrainie - po pięć, w Rosji -
cztery, po trzy we Włoszech, Szwecji, Brazylii i na Białorusi.
Eurodeputowanych będą też wybierać polscy żołnierze stacjonujący w
Afganistanie. Ustanowiono dla nich 6 obwodów do głosowania.
Czubiński dodał, że rozporządzenie ministra spraw zagranicznych w
sprawie obwodów do głosowania za granicą pojawi się w najbliższym
czasie.
Wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się 7 czerwca. Wybierzemy w
nich 50 polskich eurodeputowanych. Lokale wyborcze w obwodach za granicą
będą otwarte w godzinach od 8.00 do 22.00.
Polacy - zarówno stale zamieszkali za granicą lub przebywający czasowo w
innym kraju - którzy chcą oddać głos w wyborach, powinni złożyć u
właściwego konsula wniosek o dopisanie do spisu wyborców.
Do spisów wyborców w polskich ambasadach lub konsulatach mogą zgłaszać
się także obywatele państw UE stale mieszkający w naszym kraju i
przebywający czasowo za granicą, jeżeli wcześniej zostali wpisani do
rejestru wyborców w miejscu stałego zamieszkania w Polsce.
Wniosek o wpisanie do spisu wyborców w obwodzie utworzonym za granicą
można składać pisemnie, ustnie, telefonicznie, faksem, telegraficznie,
telefaksem oraz pocztą elektroniczną. Należy to zrobić najpóźniej do 2
czerwca.
We wniosku należy podać: imię i nazwisko, imię ojca, datę urodzenia,
miejsce stałego zamieszkania, numer ważnego paszportu, miejsce i datę
jego wydania (jeśli rejestrujemy się z którymś z krajów UE wystarczy
numer ważnego dowodu osobistego). Cudzoziemcy - obywatele UE muszą
dodatkowo podać w jakim miejscu w Polsce są wpisani do spisu wyborców.
Polacy stale mieszkający w Polsce, jeśli wjeżdżają za granicę w czasie
wyborów, mogą oddać głos na podstawie zaświadczenia o prawie do
głosowania. Wniosek o wydanie takiego zaświadczenia trzeba złożyć w
urzędzie gminy w miejscu swego zamieszkania najpóźniej do 5 czerwca.
W eurowyborach można głosować tylko raz. Polacy mieszkający stale w
krajach UE, bądź mający podwójne obywatelstwo, będą musieli wybrać, czy
głosują w polskich obwodach na polskich europosłów, czy też w obwodach
kraju swego zamieszkania na przedstawicieli tego państwa.
Czubiński zwrócił uwagę, że partie polityczne krajów Unii, w których
licznie mieszkają Polacy, prowadzą bardzo aktywną kampanię wśród nich,
zachęcając do głosowania na miejscowych kandydatów w najbliższych
wyborach do PE.
"Z tego względu trudno przewidzieć frekwencję w tych wyborach. Trudno
bowiem przewidzieć czy nasz obywatel zdecyduje się głosować w komisji
miejscowej, czy też w powołanej przez ministra spraw zagranicznych" -
zaznaczył Czubiński.
Za przygotowanie i przeprowadzenie wyborów za granicą odpowiada konsul.
Czubiński poinformował, że w poprzednich wyborach do PE w 2004 r., w
obwodach za granicą (było ich wówczas 164) głosowało ok. 15 tys. osób,
natomiast w wyborach parlamentarnych w 2007 r. było to ok. 150 tys.
osób.
PAP
Rozkaz
Hitlera: budować!
Jak wyglądałyby polskie miasta, gdyby Hitler wygrał wojnę? Jako pierwsi
informujemy o odnalezionym właśnie faszystowskim planie budowy nowych
Tychów.
Jest rok 1940. Trzecia Rzesza może jeszcze upajać się swymi militarnymi
sukcesami. Hitlerowscy planiści myślą już, jak zagospodarować zdobyte
tereny. Ich oczy kierują się na Górny Śląsk. Chcą na nim zbudować coś w
rodzaju drugiego Zagłębia Ruhry. By tego dokonać, trzeba jednak
rozwiązać poważny problem. Otóż gwałtowny rozwój śląskiego przemysłu w
XIX w. sprawił, że wokół zakładów dość chaotycznie powstawały osiedla
robotnicze. Z czasem musiało to spowodować konflikt, polegający na tym,
że z jednej strony ludziom źle mieszkało się w cieniu kominów, z drugiej
zaś hutom i kopalniom brakowało miejsca do rozwoju. Lekiem na ten stan
miała być deglomeracja, czyli budowa nowych miast-sypialni na obrzeżach
przemysłowego trójkąta Gliwice–Bytom–Mysłowice. Naziści postanowili
zbudować cztery takie miasta: Tychy na południu, Pyskowice na zachodzie,
Tarnowskie Góry na północy i – od strony wschodniej – miasto będące
połączeniem Będzina i Sosnowca.
– O tych planach wiedziałem już 20 lat temu – mówi prof. Ryszard
Kaczmarek z Uniwersytetu Śląskiego. Dodaje jednak, że dopiero niedawno w
Archiwum Państwowym w Katowicach odnalazł datowany na 1941 rok niemiecki
plan urbanistyczny budowy nowych Tychów. W tym samym archiwum znalazł
się także trzystronicowy opis tego planu, podpisany nazwiskiem: Froese.
Porównajmy te plany
Siadamy przy jednym stole z prof. Kaczmarkiem i ze Stanisławem
Niemczykiem – znakomitym architektem, a zarazem wieloletnim mieszkańcem
Tychów. Odnalezioną przez profesora niemiecką mapę planistyczną,
skopiowaną na przezroczystą kalkę, nakładamy na sporządzoną w tej samej
skali współczesną mapę Tychów – miasta zbudowanego po wojnie jako
wzorcowe miasto socjalizmu. Podobieństwo jest dość wyraźne: dzisiejsze
osiedla zajmują mniej więcej te same tereny, które przeznaczył pod
zabudowę niemiecki planista. Bardzo więc możliwe, że Hanna i Kazimierz
Wejchertowie, polscy urbaniści, którzy stworzyli koncepcję dzisiejszych
Tychów, znali pracę Froesego. Tym bardziej że na odnalezionej przez
prof. Kaczmarka mapie widać pieczątki Miastoprojektu Południe i
Wojewódzkiej Komisji Planowania Gospodarczego Prezydium Wojewódzkiej
Rady Narodowej w Katowicach, czyli instytucji, które mogły mieć wpływ na
dzisiejszy kształt Tychów. A może po prostu sam układ terenu sugerował
takie, a nie inne właśnie rozwiązania. „Prawie” robi różnicę
– Proszę jednak spojrzeć na tory kolejowe – zwraca uwagę inż. Niemczyk.
Linia, która dziś przecina sam środek miasta i biegnie w szerokim na 100
metrów sztucznym wąwozie, na niemieckich planach była poprowadzona
inaczej. Przebiegała poza śródmieściem, obejmowała nowe Tychy od zachodu
i południa. Tam też, na południu, wyznaczone było miejsce na dworzec
kolejowy. Ta drobna z pozoru korekta miała kolosalne znaczenie.
– Tory, które zostały zbudowane po wojnie, odcięły południową część
miasta i sprawiły, że nie mogło się ono swobodnie rozwijać w tym
kierunku. W dodatku nowa część powstała w zupełnym oderwaniu od starych
Tychów. W efekcie miasto do dziś nie ma prawdziwego centrum, czyli
przestrzeni publicznej, w której ludzie z całego miasta chcieliby się
spotykać – mówi inż. Niemczyk. Nie ma on wątpliwości, że faszystowskie
Tychy byłyby tworem nieprzyjaznym człowiekowi, bo naznaczonym
totalitarną ideologią. A jednak niemiecki projekt uważa za bardziej
naturalny, lepszy niż ten, który po wojnie zrealizowali Polacy. – Te
plany powinno się dziś pokazywać studentom urbanistyki, żeby wiedzieli,
jak pozornie niewielka zmiana może mieć potężne konsekwencje – dodaje
tyski architekt.
Winni są Wejchertowie?
Niekoniecznie. Inż. Niemczyk przypomina, że gdy przed laty uczestniczył
w opracowaniu historii budowy Tychów, w jego ręce wpadł urywek prasowy z
lat 50. Wynikało z niego, że ówczesny komunistyczny przywódca Bolesław
Bierut podczas posiedzenia Komitetu Centralnego PZPR wprowadził do
projektu Tychów istotne zmiany. Jakie? Tego nie wiadomo. Ale – jak mówi
prof. Kaczmarek – wśród tyszan krążyła pogłoska, że to Bierut kazał
przeciąć miasto torami i zbudować przy nich stacje, by tyscy robotnicy
mieli bliżej do pociągów wożących ich do pracy. Plotka ta może być
prawdziwa, bo błąd wydaje się dziś zbyt oczywisty, by przypisywać go
wykształconym urbanistom. A ponadto ktoś, kto zdecydował o takim, a nie
innym przebiegu torowiska, przyjął rozwiązanie najdroższe i niezwykle
pracochłonne, wymagające wykopania potężnego jaru, a miejscami nawet
wyrycia go w litej skale!
Lotnisko i autostrada
Niemieckie projekty zakładały też budowę międzynarodowego lotniska w
Bojszowach Nowych. Dla tańszego transportu śląskiego węgla planowano
przekopać kanał Odra–Wisła, który między Katowicami i Tychami miał
przebiegać w dolinie rzeczki Mlecznej. Wzdłuż tego kanału poprowadzono
także linie autostrady wschód–zachód, odpowiedniczki dzisiejszej
autostrady A4.
Inne dokumenty wskazują, że Niemcy szukali lokalizacji pod budowę nowej
stolicy prowincji śląskiej. Wśród możliwych rozwiązań proponowano Górę
Świętej Anny, Rudy Raciborskie, Racibórz, Bohumin i Gliwice, choć
niewykluczone, że taką funkcję mogłyby także spełniać Tychy. Ostatecznie
jednak, pod wpływem problemów militarnych, Hitler nakazał wstrzymanie
wszelkich prac planistycznych na Górnym Śląsku. Ostatnie wzmianki na ten
temat pochodzą z 1942 r. Deutsche Stadt Warschau
Nazistowskie projekty, dotyczące Tychów, nie są jedynymi znanymi planami
Niemców względem polskich miast. Znany jest też niemiecki plan
przebudowy Warszawy. Nazywa się go planem Pabsta – od nazwiska
hitlerowskiego naczelnego architekta Warszawy, a wcześniej kierownika
Urzędu Budownictwa Rzeszy Friedricha Pabsta. Pierwsza wersja planu,
którego rzeczywistymi autorami byli niemieccy architekci Hubert Gross i
Otto Nurnberger, powstała już w 1940 roku. Projekt ten zakładał
zburzenie zdecydowanej większości zabudowy Warszawy. W miejscu Zamku
Królewskiego miała powstać Hala Ludowa (Parteivolkshalle), w miejscu
kolumny Zygmunta miała stanąć statua Germanii. Wszystko to w
monumentalnym stylu nazistowskiej architektury, stworzonej przez Alberta
Speera. Krakowskie Przedmieście miało się nazywać Siegestrasse, a Aleje
Jerozolimskie – Bahnhofstrasse. Plac Piłsudskiego przy Pałacu Saskim
zostałby zamieniony na Adolf Hitler Platz, a Belweder byłby rezydencją
wodza tysiącletniej Rzeszy. Miasto, które przed wojną liczyło 1,3 mln
obywateli, miało, według nazistów, liczyć około 130 tys. mieszkańców.
Miał to być ogromny węzeł komunikacyjny, ośrodek przemysłu zbrojeniowego
oraz miejsce zamieszkania 40-tysięcznej niemieckiej elity i grupy
politycznej, zarządzającej terenami wschodnimi, podbitymi przez III
Rzeszę. Na Pradze miał się znajdować obóz dla polskich niewolników,
których – według różnych informacji – miało być 30 albo 80 tys.
Trójmiasto na Śląsku
Faszystowskie zmiany urbanistyczne w Krakowie były nieznaczne.
Hitlerowcy zbudowali nowe osiedla mieszkaniowe w dzielnicach
przeznaczonych dla Niemców w rejonie ul. Królewskiej. Wyburzono budynki
pod Wawelem, pomniki, przebudowano część budynków w śródmieściu.
Eksterminacja Żydów oznaczała też zniszczenie Kazimierza.
Warto też wspomnieć o wcześniejszym pomyśle połączenia trzech miast,
leżących wówczas w granicach Niemiec: Gliwic, Zabrza i Bytomia. Miało to
być jedno wielkie miasto, zbudowane według koncepcji miasta idealnego,
sformułowanej przez niemieckiego architekta Brunona Tauta. „Użyteczność
jest podstawowym prawem estetyki” – twierdził Taut, należący do głównych
przedstawicieli funkcjonalizmu w architekturze. Według założeń, ścisłe
centrum nowego trójmiasta – tak zwana korona – miało się znajdować na
terenie obecnego śródmieścia Zabrza, naprzeciwko dworca kolejowego. Do
administracyjnego połączenia trzech śląskich miast nigdy jednak nie
doszło. Nie zbudowano ani jednego budynku, który mieściłby się w
koncepcji opublikowanej po raz pierwszy w 1926 roku. Na przeszkodzie
stanęły lokalne ambicje i spory o pieniądze. Koncepcja ostatecznie
upadła po dojściu Hitlera do władzy.
Jarosław Dudała Autor zdjęcia: Henryk Przondziono (Na zdjęciu :
Stanisław Niemczyk (z lewej) i Ryszard Kaczmarek analizują niemieckie
mapy.)
Gość Niedzielny
Czwartek, 2009-04-09
Żaryn odwołany, ale
zostaje w IPN
"Rzeczpospolita" pisze na swoich stronach internetowych, że doktor Jan
Żaryn mimo odwołania go ze stanowiska szefa biura edukacji IPN nadal
pozostanie pracownikiem tej instytucji.
Żaryn oddał się do dyspozycji prezesa IPN Januszowi Kurtyce. Ten podjął
decyzję o jego odwołaniu. Żaryn nie chce komentować swojej przyszłości w
Instytucie. Nie chciał również odpowiedzieć na pytanie czy ktoś
sugerował mu oddanie się do dyspozycji prezesa. Jednak Kurtyka
poinformował gazetę, że historyk nadal będzie członkiem IPN.
Kontrowersje wokół Żaryna pojawiły się kiedy w wywiadzie radiowym
stwierdził, że Wałęsa w 2005 roku dostał status pokrzywdzonego
niezgodnie z ówczesnymi przepisami, bo ówczesny prezes IPN Leon Kieres
uważał, że były prezydent jest postacią wybitną i taki status mu się
należy.
Historyk już po decyzji kierownictwa IPN stwierdził, że Wałęsa, mimo iż
jest bohaterem i osobą represjonowaną w PRL, nie jest osobą pokrzywdzoną
w rozumieniu ustawy lustracyjnej.
IAR
Polski operator nominowany do prestiżowej nagrody
Polski operator Wojciech Szepel otrzymał nominację do nagrody
Brytyjskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych (BAFTA) w sekcji
Television Craft Awards; doceniono go za zdjęcia do brytyjskiego filmu
telewizyjnego "White Girl", będącego produkcją BBC.
O prestiżowej nominacji poinformowało Stowarzyszenie Filmowców Polskich.
"White Girl", wyreżyserowana przez Hettie Macdonald, to opowieść o
zderzeniu kultur. Po przeprowadzce pewnej rodziny z Leeds do nowego domu
w Bradford okazuje się, że członkowie tej rodziny są jedynymi białymi
ludźmi w okolicy.
Historia opowiadana jest z punktu widzenia 11-letniej dziewczynki o
imieniu Leah, która zaprzyjaźnia się z sąsiadką pochodzącą z
muzułmańskiej rodziny. Początkowo nieśmiałe zauroczenie Leah kulturą
islamu przeradza się w fascynację.
Wojciech Szepel (ur. 1970 w Gorzowie Wielkopolskim) współpracuje w
Polsce z reżyserem Dariuszem Gajewskim - był autorem zdjęć m.in. do jego
filmów "Warszawa" i "Lekcje pana Kuki". Pracuje też zagranicą, m.in. w
Wielkiej Brytanii i Niemczech.
Tegoroczna ceremonia wręczenia nagród BAFTA w sekcji Television Craft
Awards odbędzie się 17 maja w Londynie.
PAP
Rozłam w PiS - kolejni posłowie opuszczają partię
Marcin Libicki, jego syn Jan Filip Libicki oraz Jacek Tomczak odeszli z
Prawa i Sprawiedliwości. Decyzja ta jest wynikiem skreślenia Marcina
Libickiego z listy kandydatów PiS w czerwcowych eurowyborach. -
Odchodzimy na znak protestu przeciwko podwójnym standardom panującym w
PiS - powiedział Jan Filip Libicki.
Filip Libicki tłumaczył, że posłowie, którzy podjęli decyzję o odejściu
z PiS nie rozumieją podwójnych standardów, jakie stosują władze partii.
Chodzi o oskarżenia o współpracę ze służbami specjalnymi PRL, jakie
formułowano pod adresem Macieja Libickiego. Filip Libicki przypomniał,
że podobne podejrzenia wobec Bogusława Kowalskiego oraz Mariusza
Handzlika nie przeszkadzają, by panowie ci nadal współpracowali z braćmi
Kaczyńskimi. Pierwszy z nich jest nadal członkiem klubu parlamentarnego
PiS, drugi - ministrem w kancelarii Lecha Kaczyńskiego.
- Czas spędzony w PiS uważam za wartościowy, ale obecna sytuacja
związana z Marcinem Libickim jest niedopuszczalna - powiedział Jan Filip
Libicki. Dodał, że jest to jego indywidualna decyzja i nie będzie nikogo
namawiał do odejścia z partii.
Rezygnację z członkostwa w PiS złożyli też radni miejscy w Poznaniu
Wojciech Wośkowiak i Norbert Napieraj, a także radny wielkopolskiego
sejmiku wojewódzkiego Artur Różański.
Marcin Libicki podziękował swoim kolegom za lojalność i solidarność.
Podkreślił, że odbiera to jako wyraz poparcia poznańskich działaczy po -
jego zdaniem - niesprawiedliwej decyzji Komitetu Politycznego PiS.
Zdaniem europosła brak jego osoby na listach kandydatów do
europarlamentu może zaszkodzić kilku projektom ważnym z punktu widzenia
interesu Polski. Wśród swoich zasług wymienił między innymi zabiegi o
wstrzymanie budowy gazociągu północnego oraz w sprawie tzw. jugendamtów.
Maciej Libicki przypomniał też, że wśród wielu rankingów najbardziej
aktywnych europosłów wielokrotnie zajmował czołowe lokaty. Dlatego w
opinii deputowanego Libickiego, nie było merytorycznych argumentów za
tym, by wykluczyć go z grona kandydatów do Parlamentu Europejskiego.
Komitet Polityczny PiS zatwierdził w środę ostateczny kształt list
partii do europarlamentu. Marcin Libicki nie otrzymał rekomendacji
Komitetu do startu w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Listę w okręgu wielkopolskim zamiast Libickiego otwierać będzie obecny
europoseł PiS Konrad Szymański.
Rzecznik PiS Adam Bielan nie odpowiedział w środę na pytanie, czy
Komitet Polityczny PiS uznał za prawdziwe zarzuty o współpracę
Libickiego ze służbami PRL. - Nie będę tego komentował. Była długa
dyskusja na posiedzeniu Komitetu, ostatecznie Marcin Libicki nie
otrzymał rekomendacji - powiedział Bielan.
W marcu Sąd Okręgowy w Poznaniu rozpoczął proces lustracyjny Libickiego.
Wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego złożył sam europoseł.
Według informacji zebranych przez IPN, Libicki miał współpracować ze
służbami specjalnymi PRL przy okazji akcji przeciwko zachodnim
dyplomatom w Poznaniu. Libicki od początku zaprzeczał. Informacje na
temat jego rzekomej współpracy z wywiadem PRL publikował lokalny
dziennik "Polska - Głos Wielkopolski".
PAP
|
|
INDEX
|