Polonia Winnipegu
 Numer 76

           28 maja 2009      Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu


INDEX

 

WIADOMOŚCI PROSTO Z POLSKI

Środa, 2009-05-27

Kontrowersyjną odezwę chadecji "Polacy źle zrozumieli"

Wspólna odezwa wyborcza niemieckiej chadecji, w której wspomniano m.in. o konieczności "międzynarodowego potępienia wypędzeń", nie ma nic wspólnego ze stosunkami polsko-niemieckimi - wyjaśnia sekretarz stanu ds. kultury i mediów w Urzędzie Kanclerskim Bernd Neumann.
Wyraził zdziwienie reakcją w Polsce na zdanie, które - jak powiedział - już cztery miesiące temu znalazło się w przyjętej przez zarząd CDU strategii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego i zostało opublikowane. - Wówczas nikt się nie denerwował - mówił Neumann, który w rządzie niemieckim odpowiadał za sprawy związane z powołaniem centrum upamiętnienia wysiedleń "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie".
- Niestety muszę stwierdzić, że w związku z kampanią przed wyborami europejskimi odezwa najwyraźniej nabrała szczególnej roli w Polsce - oświadczył.
Jego zdaniem fragment pięciostronicowego dokumentu CDU i CSU, uchwalonego w poniedziałek w związku wyborami do PE, został błędnie zrozumiany w Polsce. - Nikt normalny, odpowiedzialny i na pewno żaden członek mojej partii nie chce rewidować granic - zapewnił.
Także poseł CDU Karl-Georg Wellmann powtórzył na spotkaniu z polskimi dziennikarzami, że fragment odezwy chadeków miał na celu podkreślenie, iż dzięki zjednoczeniu Europy, swobodzie podróżowania i osiedlania się przezwyciężono konsekwencje wysiedleń.
Z kolei sekretarz generalny bawarskiej CSU Alexander Dobrindt skrytykował komentarze szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego na temat odezwy chadeków jako "nieznośne ingerencje osoby wiecznie żyjącej dniem wczorajszym".
Cytowany przez agencję dpa Dobrindt ocenił, że przywódca polskiej partii opozycyjnej wciąż nie rozumie, że pojednanie i rozliczenie bezprawia wypędzeń są ze sobą związane. Dodał, że ma nadzieję, iż premier Donald Tusk okaże roztropność i nie podda się "tej nagonce".
W poniedziałkowej odezwie niemieckiej chadecji czytamy m.in.: "Obowiązująca w Unii Europejskiej swoboda wyboru miejsca zamieszkania i osiedlania się jest krokiem w kierunku urzeczywistnienia prawa do ojczyzny również dla niemieckich wypędzonych - we wspólnej Europie, w której narody i grupy narodowościowe mogą żyć razem zgodnie oraz bez dyskryminacji wynikającej również z przeszłości".
"Wypędzenia każdego rodzaju muszą zostać potępione na płaszczyźnie międzynarodowej, a naruszone prawa muszą zostać uznane" - podkreślili chadecy.
Anna Widzyk PAP (na fot. Bernd Neumann PAP/EPA / Michal Fattal)


Za Czerwiec 1956, Grudzień 1970 i za "Wujka" - będą odszkodowania

Prezydent Lech Kaczyński podpisał ustawę o zadośćuczynieniu dla ofiar wystąpień wolnościowych lat 1956-89 - poinformowała kancelaria prezydenta.
Ustawa dotyczy rodzin zabitych w czerwcu 1956 roku w Poznaniu, w październiku 1957 roku w Warszawie, w grudniu 1970 roku na Wybrzeżu, w czerwcu 1976 roku w Radomiu oraz w stanie wojennym, w tym wskutek pacyfikacji kopalni "Wujek" w 1981 oraz w innych strajkach i protestach.
Świadczenie w wysokości 50 tys. zł ma być wypłacane na wniosek członków rodziny ofiar. Prawo do świadczenia jest niezbywalne; jeżeli osoba uprawniona umrze po wystąpieniu o zadośćuczynienie, prawo do niego przechodzi na spadkobierców.
W wystąpieniach wolnościowych, do których odnosi się ustawa, zginęło ponad 130 osób. Skutki budżetowe ustawy szacuje się na 27 mln zł. O zadośćuczynienie będzie można występować przez 10 lat od wejścia ustawy w życie.
PAP (na fot. Pomnik-krzyż przed KWK "Wujek" PAP / Andrzej Grygiel)

Niezwykłe znalezisko na Zamku Królewskim w Warszawie

Podczas prac porządkowych prowadzonych na terenie ogrodu Zamku Królewskiego odnaleziono pokrywę dziecięcego sarkofagu z drugiej połowy II w. n. e. Tymczasem zdekompletowany sarkofag od ponad 60 lat znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego i jest teraz prezentowany w Galerii Sztuki Starożytnej.
Jak zaznacza Izabela Witkowska-Martynicz z Zamku Królewskiego, bezpośrednio po ustaleniu pochodzenia pokrywy Zamek skontaktował się z Muzeum Narodowym z propozycją jak najszybszego przekazania zabytku. Połączenie elementów sarkofagu przywróci jego pierwotną świetność.
Na ślad znaleziska trafiła Maria Szczypek, konserwator zamkowy, która podjęła się też wstępnego oczyszczenia pokrywy. Okazało się, że jest ona stosunkowo dobrze zachowana. Jest wykonana z białego marmuru, a jej forma i dekoracje nawiązują do antyku.
Dr Hubert Kowalski i Monika Muszyńska - pracownicy naukowi Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego ustalili, że pokrywa jest częścią sarkofagu dziecięcego, znanego jako sarkofag ze sceną cyrkową, wykonanego w Rzymie w latach 160-170 n.e. Sarkofag w końcu XVIII w. został zakupiony do kolekcji Heleny Radziwiłłowej. Przechowywano go w parku Arkadia koło Łowicza. Z końcem XIX wieku sarkofag przeniesiono do pałacu Radziwiłłów w Nieborowie, a po II wojnie światowej - ale już bez pokrywy - trafił do Muzeum Narodowego w Warszawie.
Witkowska-Martynicz zaznacza, że sarkofag łącznie z pokrywą odnotowano po raz ostatni przed 1939 r. Nie wiadomo w jakich okolicznościach jedynie pokrywa trafiła na teren należący dzisiaj do Zamku.
Dekorację ściany przedniej sarkofagu stanowi relief przedstawiający wyścigi czterech zaprzęgów konnych, powożonych przez erosy, z których jeden ulega wypadkowi. W tle widać dekorację, tzw. spiny z rzymskiego Circus Maximus, z dwoma metami, posągiem Wiktorii, obeliskiem, rusztowaniami z siedmioma delfinami i siedmioma jajami wskazującymi liczbę wykonanych okrążeń. Na krótszych bokach sarkofagu ukazano jeźdźców, z których jeden unosi rękę w geście zwycięstwa, oraz putto z pochodnią.
Odnalezioną pokrywę dekoruje relief z puttami zaprzęgającymi konie do rydwanów; główki dziecięce (maski) - w narożnikach i leżące pochodnie.
PAP 

Wtorek, 2009-05-2

Klich: chcemy, by rakiety Patriot broniły Polski

Bateria rakiet Patriot, która ma stacjonować w Polsce, powinna znaleźć się u nas jeszcze w tym roku - powiedział szef MON Bogdan Klich. Jak zaznaczył, zabiega o to, by służyły one nie tylko szkoleniu amerykańskiej obsługi, ale również obronie powietrznej Polski.
- Deklaracja o współpracy strategicznej z sierpnia ubiegłego roku jasno mówi, że umieszczenie pierwszej baterii Patriotów winno nastąpić nie później aniżeli do końca tego toku, tego się trzymamy w rozmowach z naszymi partnerami amerykańskimi - powiedział Bogdan Klich. Przypomniał, że kolejne zapewnienie umieszczenia baterii Patriot Amerykanie złożyli w lutym bieżącego roku.
Minister powiedział, że trwają rozmowy w sprawie umowy o statusie zagranicznych żołnierzy (SOFA), które ma umożliwić stacjonowanie w Polsce 100-110-osobowej kompanii do obsługi zestawu Patriot. - Jesteśmy na finiszu rozmów, planujemy jedną albo dwie sesje - w czerwcu, a gdyby nie było ostatecznego rozstrzygnięcia - kolejną na początku lipca - dodał minister.
- Wiemy, że administracja amerykańska rozważa dwie opcje - baterii stacjonującej tymczasowo na terytorium naszego kraju, powracającej co jakiś czas do Polski w celach szkoleniowych, ale rozważana jest też opcja szkoleniowa plus opcja operacyjna - powiedział Klich. Jak dodał, Polska zabiega, by zrealizowana została ta druga opcja.
- Patrioty nie powinny stacjonować wyłącznie w celach szkoleniowych. Zabiegamy, aby Amerykanie zgodzili się na włączenie baterii w polski system obrony antyrakietowej - dodał.
Bateria Patriot miałaby zostać zainstalowana w Polsce także w razie rezygnacji z umieszczenia tu bazy rakiet przechwytujących dalekiego zasięgu wchodzących w skład amerykańskiej tarczy antyrakietowej.
Jak podały w ostatnich dniach rządowe źródła amerykańskie, administracja USA i rząd polski odmiennie interpretują zeszłoroczną umowę w sprawie przekazania Polsce baterii rakiet Patriot. Pentagon podkreśla, że bateria (składa się z 4-8 wyrzutni) miałaby się znaleźć w Polsce tymczasowo i służyć załogom do szkoleń. Nieoficjalne źródła wskazują, że by uzyskać dostęp do rakiet w dodatku w wersji operacyjnej, trzeba je kupić. Podawana cena jednej baterii Patriot PAC-3 waha się od 300 mln do miliarda dolarów.
PAP

Jedna z największych afer w polskim wojsku

Jedna z największych korupcyjnych afer w polskim wojsku wychodzi na światło dzienne. Chodzi o zlecenia na wykonanie map numerycznych, czyli map cyfrowych, którymi polskie wojsko musi posługiwać się od naszego wejścia do NATO. Okazuje się, że zlecenia dostawały tylko i wyłącznie firmy tworzone przez rodziny i znajomych wysoko postawionych oficerów. Cały kontrakt opiewał na 54 miliony złotych.
Według prokuratury nawet 400 tys. zł zarobił na pośrednictwie przy organizacji wykonania map dla wojska z lat 1998-2003 zastępca dowódcy toruńskiej jednostki wojskowej. Dzięki niemu cywilna firma topograficzna mogła wykonywać mapy z użyciem wojskowego sprzętu i żołnierzy-topografów.
Do poznańskiego sądu wojskowego trafił akt oskarżenia przeciwko niemu i trzem osobom cywilnym zamieszanym w proceder. Grozi mu do 10 lat więzienia. Prokuratura wojskowa zarzuciła mu m.in. przekroczenie uprawnień.
Rzecznik MON Robert Rochowicz podkreślił, że żaden z oskarżonych nie służy już w armii; ostatni wojskowy odszedł w 2006 r. Resort, jak wskazał, nie ma więc związku ze sprawą.
Jak poinformował zastępca prokuratora okręgowego Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu płk Andrzej Haładyn, prokuratura zakończyła śledztwo w sprawie wykonywania dla polskiego wojska map przez cywilne firmy. Wojsko wydało na przygotowanie map w latach 1998-2003 roku 54 mln zł.
- Sprawa ma charakter korupcyjny. Aktem oskarżenia objęto 17 osób. 13 osób dobrowolnie poddało się karze. W stosunku do trzech osób zapadły już wyroki. Pozostałe sprawy będą rozpatrywane - w tym również sprawa dotycząca głównego oskarżonego i trzech osób cywilnych - powiedział Haładyn.
Jak wyjaśnił, w związku z wstąpieniem Polski do NATO polskie wojsko musiało mieć mapy, które odpowiadają standardom Paktu. W rozpisanym przez MON przetargu wygrały firmy, w których występowały rodziny oficerów bądź sami oficerowie, którzy przeszli do rezerwy.
- Okazało się, że nie są one przygotowane ani fachowo ani sprzętowo do tego, żeby podołać tym zadaniom, których się podjęły. Firmy weszły w porozumienie z żołnierzami i oficerami z jednostek w Toruniu i Lesznie, gdzie pracują wykwalifikowani kartografowie. Podpisali oni umowy o dzieło z tymi firmami. Zadania były wykonywane w czasie służbowym i na wojskowym sprzęcie. Wynagrodzenia dla nich stanowiły ok. 30% tego, co otrzymały firmy cywilne - powiedział.
Jak dodał, główny oskarżony wzbogacił się w ten sposób o ok. 400 tys. zł, dwóch oficerów, którzy także pośredniczyli w tym procederze po ok. 80 tys. zł.
Jak wyjaśnił prowadzący śledztwo prokurator Janusz Grycko przygotowanie wojskowych map numerycznych różni się od wykonania map "cywilnych". - Siłą rzeczy przedsiębiorstwa cywilne nie były przygotowane do wykonywania takich map. Było przyzwolenie na przeszkolenie przez wojsko pracowników firm kartograficznych, ale nie było przyzwolenia na współpracę przy ich wykonaniu. Przyjeżdżało kierownictwo przedsiębiorstwa, rozmawiano z dowództwem jednostki na temat realizacji zadań, które przedsiębiorstwo miało wykonać samo. Dochodziło do tak kuriozalnych sytuacji, gdy całe zlecenie było wykonywane przez żołnierzy, a przedsiębiorstwo zgarniało pieniądze - powiedział.
Śledztwo wszczęto w 2003 r. Cały czas badane są inne wątki związane ze zleceniami na wykonanie map dla wojska.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie bada inny wątek tej sprawy dotyczący nieprawidłowości w stolicy przy zamówieniach map dla armii w okresie do 2002 r. Jak powiedział wiceszef prokuratury płk Dariusz Knapczyński, różnego rodzaju zarzuty, w tym korupcyjne, postawiono 25 podejrzanym, wśród których są zarówno wojskowi, jak i cywile. Zarzuty obejmują wręczanie i przyjmowanie korzyści materialnych, zmowy przetargowe, niedopełnianie obowiązków i przekraczanie uprawnień, poświadczanie nieprawdy. Śledztwo ma się skończyć jesienią br.
Jesienią 2008 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie potwierdziła zaś, że prowadzi śledztwo ws. zawarcia w 2006 r. przez MON - gdy kierował nim Radosław Sikorski - umowy na dostarczanie resortowi map i zdjęć satelitarnych. Według "Dziennika", sprawa dotyczy umowy o wartości 10,5 mln zł, którą MON zawarł z Satelitarnym Centrum Operacji Regionalnych (SCOR S.A.). Podpisał ją ówczesny wiceszef MON Marek Zająkała.
Postępowanie, wszczęte 3 września 2007 r. zainicjowano pismem z ówczesnego MON, którym kierował Aleksander Szczygło. Czynności sprawdzające wykonywała prokuratura wojskowa, ale ostatecznie uznano, że właściwą będzie prokuratura cywilna.
- Śledztwo prowadzimy w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych reprezentujących MON w związku z zawarciem przez ten resort jednej z umów - mówiła w ub.r. ówczesna rzeczniczka prokuratury Katarzyna Szeska. Dodała, że w toku śledztwa badane jest "zawarcie i realizacja tej umowy". Nie podała, na czym miałoby polegać przestępstwo - część akt sprawy jest tajna. Czynności w sprawie zlecono Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie wiadomo, jaki jest obecnie stan śledztwa.
Radio Zet/PAP

Sami piszmy historię polsko-żydowską

Niemiecki tygodnik "Der Spiegel” wywołał u nas burzę publikując swój artykuł o wspólnikach Hitlera, wśród których wymienił polskich chłopów. W tym artykule nie ma nic, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli. Jednak spieramy się i czujemy zaniepokojeni niemiecką wersją historii. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że sami jeszcze tego tematu do dna nie przerobiliśmy. Wciąż pozostaje on tematem tabu i więcej w nim emocji niż faktów i racjonalnego myślenia.
Jeśli nie chcemy, żeby to Niemcy pisali wspólną historię Polaków i Żydów - to powinniśmy sami się za to zabrać dużo intensywniej i głębiej niż dotychczas. I trzeba zacząć od początku, od tego że Rzeczpospolita stała się dla milionów Żydów schronieniem i domem, w którym otrzymali przywileje i warunki lepsze niż w innych krajach. Polska była przez wieki krajem tolerancyjnym i Żydzi żyli tu przez wiele wieków. I są to wieki przede wszystkim wspólnoty a nawet braterstwa, wspólnej kultury i wzajemnego oddziaływania.
Można stwierdzić, że Żydzi w Polsce mieli się lepiej niż w innych krajach i to dlatego jeszcze przed II Wojną Światową Polska była ich największym skupiskiem. Jak wszędzie tak i w Polsce istniał antysemityzm, ale masowych prześladowań ani przymusowych deportacji czy zmuszania do zmiany religii tu nie było. Do czasów Hitlera polscy Żydzi mieli się dobrze. Ich wkład w polską kulturę, naukę i gospodarkę był większy niż wynikałoby to z demograficznych statystyk. Hitlerowcy wymordowali planowo prawie wszystkich polskich Żydów. Polacy byli następni w kolejce.
Plan stworzenia "przestrzeni życiowej dla rasy panów" przewidywał zlikwidowanie polskiej inteligencji i przemianę Polaków w naród niewolników a następnie ich eksterminację poprzez wyniszczającą pracę przy budowie podwalin nowej tysiącletniej Rzeszy. Los tych dwóch narodów miał być jednakowy. To wszystko wiadomo z dokumentów epoki. Hitlerowcy nie ukrywali tych planów. Udało się im zabić trzy miliony polskich Żydów i tyle samo Polaków.
Dlatego po tym wszystkim najgorszym końcem polsko-żydowskiej historii byłaby teraz wzajemna nienawiść i nieufność oraz odwrócenie proporcji, polegające na tym, że Polacy zapamiętają tylko żydowskich oprawców ze stalinowskiej bezpieki a zapomną Tuwima czy Szpilmana, a Żydzi będą pamiętali tylko szmalcowników a zapomną o dużo liczniejszych "sprawiedliwych wśród narodów świata" i o wiekach swojej historii w tym kraju.
Dlatego ważne jest również to, żebyśmy my Polacy wreszcie zaczęli głośno mówić innym narodom o naszej historii. Za mało dotychczas mówiliśmy o naszych krzywdach podczas II Wojny Światowej.
Wobec ich ogromu takie publikacje jak ostatnio w tygodniku "Der Spiegel" nie powinny w ogóle mieć miejsca. Jednak mają miejsce i będą się powtarzały, gdyż ogólna opinia o Polsce i Polakach w tym aspekcie jest dla nas niekorzystna.
Historia boleśnie nas doświadczyła. Proporcjonalnie żaden naród oprócz narodu żydowskiego nie poniósł w czasie II Wojny Światowej większych strat niż Polacy. Niestety dziś nikt oprócz nas tego nie wie...
Nikt nie zna także ogromu naszego cierpienia i nikt nie ma pojęcia o ogromie naszego bohaterstwa w walce z faszyzmem i komunizmem. Jest tak dlatego, że po wojnie nie mieliśmy możliwości opowiedzenia światu o naszych doświadczeniach a opinie o nas nie były przez wiele lat kształtowane przez nas - tylko przeciw nam.
W Niemczech podstawowe informacje na temat losów Polski i Polaków są kompletnie ignorowane. Podobnie zresztą jest na całym świecie. Nie udało się nam przebić do świadomości światowej opinii publicznej z takimi choćby faktami, jak to, że w latach 1939-45 zginęło sześć milionów obywateli RP, czyli co piąty obywatel naszego kraju; że straciliśmy blisko 90% dóbr materialnych; że hitlerowcy a później sowieci ograbili nas z większości majątku i kulturalnego dziedzictwa.
Że wszystkie prawie nasze miasta legły w gruzach; że Niemcy wycofując się zburzyli wszystkie nasze mosty i drogi; że hitlerowska polityka eksterminacji wszystkich Żydów oraz próba uczynienia z nas Polaków narodu niewolników - pozbawiły nas prawie całej elity intelektualnej czy kadr urzędniczych. Niemcy powinni zdawać sobie z tego sprawę, że to oni w dużej mierze są odpowiedzialni za polską biedę i zacofanie oraz uświadomić sobie, że w podobnych co my warunkach ustrojowych wschodni Niemcy produkowali Trabanty i Wartburgi a nie Volkswageny i Mercedesy. I że nasze Maluchy i Polonezy w niczym Trabantom i Wartburgom nie ustępowały…
Rosjanie również powinni się wreszcie od nas dowiedzieć, że dla Polski rządy komunistów były po prostu kolejną okupacją, podczas której byliśmy gospodarczo eksploatowani a nie okresem internacjonalistycznego szczęścia. W Rosji dotychczas panuje postsowieckie przekonanie, że nasz relatywnie wyższy poziom życia - wziął się z tego, że oni nas przez pół wieku utrzymywali...
Nie umieliśmy przekazać światu, że w czasie wojny - padliśmy ofiarą działających ręka w rękę - najpotworniejszych totalitaryzmów w historii - niemieckiego faszyzmu i sowieckiego komunizmu; że Polacy walczyli bohatersko na wszystkich frontach i że po wojnie zostali zdradzeni i dostali się pod kolejną okupację, która trwała 45 lat. Dla świata - w tym dla większości Niemców - koniec wojny był początkiem szansy na wolność i dobrobyt.
Dla Polaków kolejnym upokorzeniem i początkiem półwiecza niewoli, podczas której nie mogliśmy się upomnieć o nasze podstawowe prawa, w tym o dobre imię ani na wschodzie ani na zachodzie. Mieliśmy zamknięte usta za Żelazną Kurtyną i nie mogliśmy głośno przypominać najprostszych prawd.
A mówiono na świecie o Polsce i Polakach niestworzone rzeczy. Dorabiano nam potworne gęby. Ignorowano naszą martyrologię i bohaterstwo a także wkład w walkę z totalitaryzmem podczas wojny.
Dramatycznym symbolem tego faktu budzącym bezsilną wściekłość jest słynna defilada zwycięstwa w Londynie, podczas której paradowali sojusznicy z najbardziej egzotycznych krajów a polscy piloci – bohaterowie wojny o Anglię, którym zdaniem Churchilla "tak wielu zawdzięczało tak wiele" - stali na uboczu ze łzami w oczach. Nie zaproszono ich na tę defiladę, bo ten sam Churchill, który tak pięknie o nich powiedział, nie chciał po wojnie drażnić Stalina…
Ta scena dopiero niedawno została opisana przez angielskojęzycznych autorów Stanleya Clouda i Lenne Olson w książce "Sprawa honoru". Notabene ten wspaniały dokument o bohaterstwie polskich lotników, zawierający syntetyczny rys naszej historii - powinien być obowiązkowym podarunkiem rozdawanym na całym świecie przez polskie ambasady. Oczywiście tak się nie dzieje, bo nasz MSZ nie ma pieniędzy, żeby coś takiego zrobić. A szkoda, bo każdy kto przeczyta tę książkę ma szansę poznać i polubić Polaków. I dlatego między innymi, że nie mamy pieniędzy - nikt o Polsce nic nie wie.
Wszyscy wiedzą o holokauście i zagładzie Żydów. Jednak prawie nigdy nie słychać na świecie opinii, że połowa wymordowanych Żydów – to byli polscy obywatele. Dla przykładu, że gdy umierał męczeńską śmiercią Janusz Korczak – to umierał wspaniały polski pisarz i pedagog...
Wielu ludzi na świecie ma utrwaloną w świadomości wersję, że w czasie II Wojny Światowej w Polsce ginęli tylko Żydzi a Polacy co najwyżej pomagali hitlerowcom ich mordować…
Ta potwornie krzywdząca opinia istnieje do dziś, bo jedną z fałszywych gęb czy nawet mord dorobionych Polakom - jest morda antysemitów. Dla wielu ludzi na świecie Polak to synonim antysemity. Nikt nie ma pojęcia o tym, że Polska była dla Żydów przez wiele wieków ojczyzną, która dała im schronienie - ich Ziemią Obiecaną.
Nikt nie zadaje sobie prostego pytania, skąd się wzięło przed wojną w Polsce ponad trzy miliony Żydów, którzy stanowili 10% mieszkańców tego kraju. Tak samo jak choćby na polskim cmentarzu pod Monte Cassino, gdzie co dziesiąty poległy to polski żołnierz żydowskiego pochodzenia… Miałem kiedyś na ten temat rozmowę z pewnym wykształconym obywatelem Stanów Zjednoczonych, który wyraził opinię, że hitlerowcy wymordowali najwięcej Żydów w Polsce, ponieważ mogli tu liczyć na pomoc obywateli naszego kraju… Powtarzał tę bzdurę, bo nie zdawał sobie zupełnie sprawy z tego, że mordowali ich tutaj, bo Polska była przed wojną największym skupiskiem Żydów na świecie. Po rozmowie ze mną sprawiał wrażenie człowieka, który nagle odkrył coś zdumiewającego. Nie sądzę jednak, żeby chciało mu się sięgać głębiej do historii. Zwłaszcza, że krzywdzące Polaków wersje dziejów dużo łatwiej spotkać niż te, które pokazują Polskę w obiektywnym świetle.
Bierze się to między innymi stąd, że po wojnie zamknięto nam na wiele lat usta. Niemcy mogli mówić i mówili często próbując podzielić się swoimi zbrodniami z innymi... Mając pieniądze mogli to robić dosyć skutecznie. Dopiero niedawno w wolnej Polsce zaczęliśmy śmielej upominać się o historyczną prawdę. Dopiero kilka lat temu światowa opinia mogła zobaczyć pierwszy zrealizowany na Zachodzie poważniejszy film na temat Powstania Warszawskiego, które było jedną z największych bitew w historii świata.
Powstanie w Getcie Warszawskim zyskało na świecie wagę symboliczną. Niespełna dwa tysiące żydowskich bohaterskich bojowników walczyło do ostatniej kropli krwi z hitlerowską potęgą. Świat słusznie czci bohaterstwo tych ludzi. O Powstaniu Warszawskim, w którym zginęło dwieście razy więcej ludzi - świat zaczął się dowiadywać dopiero niedawno. Prawda o nim była niewygodna dla sowieckich komunistów, którzy czekali na prawym brzegu Wisły aż Hitler wykończy powstańców. Nie pozwalali nawet lądować alianckim samolotom z pomocą dla walczącej Warszawy. Niemcy o bohaterstwie powstańców polskiej stolicy nie mówili nic ze zrozumiałych względów. Tego bohaterstwa było dokładnie tyle - ile ich hańby, zbrodni i barbarzyństwa…
Świat nie wie do dziś, że w gruzach tego nieszczęsnego miasta niemiecki snajper zastrzelił jednego z najwybitniejszych poetów jakich kiedykolwiek nosiła Ziemia – Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Niech on będzie tu jedynym reprezentantem tylu podobnych… W Niemczech potomkowie snajperów, którzy opowiadają kawały o "głupich Polaczkach" nie wiedzą na ogół nic ani o Baczyńskim, ani o zagładzie bohaterów Warszawy.
Nie wiedzą też nic o wspólnej polsko-żydowskiej historii. Dopiero niedawno temu dzięki filmowi Romana Polańskiego poznali historię Władysława Szpilmana – jednego z najznakomitszych pianistów XX wieku. Polaka żydowskiego pochodzenia, którego chciało zabić tylu Niemców i który przeżył dzięki pomocy wielu Polaków i jednego wrażliwego, dobrego Niemca, zamordowanego później przez sowietów... Prawdy o naszej tragicznej historii nie potrafiliśmy w świecie upowszechnić. Nie umieliśmy pokazać światu i poradzić sobie również z dziejami wspólnego bytowania Polaków i Żydów na tej ziemi.
Tu trzeba uderzyć się przy okazji w piersi i zaczerwienić z potwornego wstydu za tych wszystkich polskich antysemitów, którzy pokazywali i pokazują światu polską rasistowską gębę. Choć nie było i nie ma ich wielu - wystarczyło, żeby ugruntować fatalny stereotyp. Zwłaszcza w Ameryce.
Niestety antysemicka mordę przyprawiali Polakom również polscy Żydzi. Tragiczną i fatalną rolę odegrała niechcący powieść Jerzego Kosińskiego "Malowany Ptak" - do dziś uznawana za prawdziwe świadectwo krzywd, jakie wyrządzili małemu żydowskiemu chłopcu prymitywni polscy chłopi. Echo tego słychać właśnie w artykule w niemieckim tygodniku.
Kosiński stał się w Ameryce słynnym pisarzem a "Malowany Ptak" jego najsłynniejszą powieścią. Jednak ta powieść nie ma nic wspólnego z historyczną prawdą. Jest pisarską fantazją Kosińskiego. Polska dziennikarka i pisarka Joanna Siedlecka w swojej znakomitej książce "Czarny Ptasior" udokumentowała prawdę na temat tego, co spotkało Kosińskiego na polskiej wsi i oddała honor polskim chłopom, którzy przez kilka lat okupacji chronili go przed hitlerowcami narażając życie swoje i swoich bliskich. Książka Siedleckiej jednak jest znana tylko nielicznym czytelnikom w Polsce, a nieszczęsna fantazja Kosińskiego kształtuje do dziś podświadomą niechęć do Polaków na całym świecie. Myślę zresztą, że to ostatnia rzecz jakiej chciałby Jerzy Kosiński… Zresztą niektórzy wiążą tę sprawę z tragiczną samobójczą śmiercią autora "Malowanego ptaka".
Bez wątpienia fatalną opinię zawdzięczamy hańbie szmalcownictwa w okupowanej Polsce. Przypadki rabowania żydowskiego mienia, nieludzkiego wykorzystywania Żydów i wydawania ich w ręce Gestapo na zawsze będą obrzydliwym znamieniem na historii naszego narodu. Nie zmieni tego fakt, iż polskie państwo podziemne karało śmiercią szmalcowników. Nie potrafiliśmy tego światu opowiedzieć i nikt do dziś o tym nie wie. Nikt nie potrafił oszacować także, ile takich przypadków się mogło zdarzyć?
Świat wie tylko, że miały miejsce, a Żydzi uważają, że jako ich bracia i sąsiedzi powinniśmy zrobić dla ich ratowania znacznie więcej. Oczekują również, że w jednoznaczny sposób potępimy zbrodnie na Żydach, w których brali udział Polacy. Nawet jeśli zostali do nich zmuszeni przez hitlerowców. I władze wolnej Polski oddały hołd Żydom z Jedwabnego i ofiarom powojennego pogromu w Kielcach.
Jan Paweł II - największy autorytet naszego narodu - przeprosił Żydów za krzywdy, jakich doznali z rąk chrześcijan. Jako pierwszy Papież w historii Kościoła wszedł do synagogi, pokazując tym symbolicznym gestem prawdziwie chrześcijański i polski stosunek do "naszych starszych braci w wierze".
Polacy stanowią ponad połowę odznaczonych izraelskim odznaczeniem "Sprawiedliwy wśród narodów świata" za ratowanie Żydów w czasach holokaustu. Niewiele jednak osób na świecie wie, że tylko w Polsce hitlerowcy za pomoc udzielaną Żydom karali śmiercią…
Lista wybitnych polskich Żydów powinna stanowić dumę dla obu narodów, których losy historia tak mocno, pięknie i tragicznie splątała. A my za mało mówimy o wielkich postaciach wspólnej historii. Żydzi też często o nich nic nie wiedzą. Niestety wciąż zdarzają się pożałowania godne wypowiedzi nielicznych na szczęście - głupich rabinów, którzy oskarżają Polaków o masowy udział w eksterminacji Żydów lub gadają bzdury o czerpaniu zysków z administrowania muzeum w Auschwitz. Zdarzają się także głupie wypowiedzi niektórych polskich księży, przypisujących winę za wszystkie nasze nieszczęścia żydowskim spiskom.
Nie znaczy to jednak, że tak wyglądają relacje Polaków i Żydów. Antysemityzm i antypolonizm - to na szczęście z obu stron margines, a nie norma. Na szczęście słuchamy chętniej byłego ambasadora Izraela w Polsce - Szewacha Weissa i Władysława Bartoszewskiego, a nie zaczadzonych wzajemną niechęcią frustratów. Jednak wspólne polsko-żydowskie dzieje czekają dopiero na swoje najlepsze i bezstronne opracowania. Na pewno przypisami do tej wielkiej księgi nie powinny być stereotypowe, powierzchowne i niesprawiedliwe publikacje jak ta ostatnia w "Der Spiegel".
To trudny temat wymagający ogromnej wrażliwości i dobrej woli. Pisząc ten felieton po każdym argumencie miałem niedosyt i chciałem coś dodawać, tłumaczyć, precyzować – wiedząc jak bardzo to delikatna materia i ilu ludzi może poczuć się urażonych każdym moim zdaniem. Niestety nie da się pisać o tych sprawach nie sprawiając bólu i samemu bólu nie czując...
Bard mojego pokolenia - Jacek Kaczmarski śpiewał: "Wejdźmy głębiej w tę wodę, kochani! Dosyć tego brodzenia przy brzegu..."
I jeszcze jedno. W sprawie losu Polaków i Żydów w czasie II Wojny Światowej Niemcy są ostatnimi, którzy powinni zabierać głos. Dlatego - nawet jeśli w artykule w „Der Spiegel” nie przeczytaliśmy niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli - poczuliśmy ból i zaniepokojenie, bo to nie ten autor powinien pisać tę historię.
Jarosław Gugała specjalnie dla Wirtualnej Polski 

Poniedziałek, 2009-05-25

Ostatnie pożegnanie prof. Zbigniewa Hołdy

Rodzina, przyjaciele, naukowcy, prawnicy, przedstawiciele władz państwowych i samorządowych pożegnali w Lublinie zmarłego w wieku 59 lat wybitnego prawnika, znawcę problematyki praw człowieka, prof. Zbigniewa Hołdę.
W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyli m.in. minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, prezydent Lublina Adam Wasilewski, przedstawiciele NSZZ "Solidarność", służby więziennej, senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, posłowie z Lubelszczyzny, wybitni prawnicy i licznie przybyli mieszkańcy Lublina.
Sędzia Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński podkreślił, że prof. Hołda był wspaniałym przyjacielem, dobrym człowiekiem, znakomitym nauczycielem akademickim, "wielkim adwokatem praw człowieka i rządów prawa".
- Był uczonym prawnikiem, który prawu przywracał walor tego, że ludzie mogli bardziej czuć prawo, mówić: to jest moje prawo. Hołda jakby personalizował różne formuły prawnicze - powiedział Rzepliński.
Wiceminister sprawiedliwości Jacek Czaja powiedział, że prof. Hołda pracował na rzecz obrony praw człowieka z wielkim zaangażowaniem. - Dawał gwarancję, że ze szczególną starannością, z najwyższą sumiennością zajmie się każdą sprawą, bo szlachetność to była ta cecha, którą w pierwszej kolejności każdy z nas mógłby mu przypisać - dodał Czaja.
Prof. Hołda był absolwentem Wydziału Prawa UMCS w Lublinie, kierownikiem Zakładu Prawa i Polityki Penitencjarnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezesem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, członkiem Komisji Prawniczej Polskiej Akademii Umiejętności.
Działał na rzecz dostosowania polskiego systemu prawnego i penitencjarnego do standardów europejskich. W latach 1989-1997 pracował w Komisji ds. Reformy Prawa Karnego, a w latach 1999-2000 w Zespole ds. Nowelizacji Kodyfikacji Karnej przy Ministrze Sprawiedliwości.
Hołda był laureatem nagrody ProBono. Tytuł ten nadaje od pięciu lat Fundacja Uniwersyteckich Poradni Prawnych osobom, które bezinteresownie świadczą pomoc potrzebującym. Jako adwokat prowadził tzw. sprawy precedensowe, w których wyrok może spowodować nową, bardziej przyjazną interpretację prawa.
W 1980 i 1981 r. doradzał Solidarności; w stanie wojennym był internowany. Zmarł w środę w Lublinie po długiej i ciężkiej chorobie.
PAP (fot. PAP / Tomasz Gzell)

Japońskie grafiki w Bibliotece Narodowej

25 grafik wykonanych japońską techniką mokulito, łączącą europejską litografię z japońskim drzeworytem, będzie można obejrzeć na otwartej wystawie "Japońska litografia na drewnie" w Bibliotece Narodowej.
- W języku japońskim mokulito oznacza dosłownie "litografia na drewnie". Wyjątkowość, a zarazem wartość tej techniki graficznej polega na tym, że łączy ona tradycje litografii europejskiej z drzeworytem japońskim - powiedziała kurator wystawy Agata Pietrzak.
Technika mokulito polega na nałożeniu na drewnianej płycie obrazu farby olejnej i poddaniu jej obróbce stosowanej w litografii korzystającej z kamienia lub płyty aluminiowej. Płytę wykańcza się żłobiąc jej powierzchnię za pomocą dłutek, podobnie jak w przypadku tradycyjnego drzeworytu. Na końcu obraz odbija się na papierze.
- Ta technika pozwala, tak jak w litografii, osiągnąć efekty typowo malarskie naśladujące dukt pędzla czy ślad kredki z efektami charakterystycznymi dla drzeworytu, czyli techniki rytowanej, ciętej w drewnie - tłumaczyła Pietrzak.
Na wystawie znajdują się prace 11 japońskich artystów, m.in. twórcy techniki mokulito prof. Seishi Ozaku z Tama Art University w Tokio, który odkrył ją ok. 30 lat temu.
Według kurator wystawy, zgromadzone prace charakteryzuje ogromna różnorodność. - To jest dzieło jedenastu indywidualności w związku tym każda z tych prac jest odmienna. Są prace bliskie realizmowi, które czytelnie nawiązują do tradycji sztuki japońskiej, z motywami zwierzęcymi i roślinnymi, w przepięknych barwach, ale są i takie, które są czystą abstrakcją i grą form na papierze - mówiła Pietrzak.
Jak powiedział jeden z artystów Tadashi Kobayashi, mokulito jest techniką bardzo prostą, którą mogą stosować nawet dzieci. - Aby skutecznie posługiwać się mokulito, wystarczy odpowiednia płyta i japońskie washi, czyli papier czerpany. Ale najważniejsze tutaj jest serce - tłumaczył Kobayashi.
Według artystów mokulito, specyficzny wyraz dzieła osiąga się m.in. poprzez użycie odpowiedniego gatunku drewna, zwraca się uwagę nawet na porę roku i pogodę podczas jego tworzenia. Jednak zdaniem Kobayashi, tego rodzaju subtelności wykorzystują jedynie najwybitniejsi artyści mokulito.
W trakcie otwarcia wystawy wszystkie grafiki japońskich artystów, za pośrednictwem ambasady Japonii w Polsce, zostały przekazane do zbiorów Zakładu Zbiorów Ikonograficznych Biblioteki Narodowej. Wystawa będzie otwarta do 10 czerwca.
PAP

Mazury trzecim "nowym cudem natury"

Mazury awansowały z 11. na 3. miejsce w rankingu "Nowych 7 Cudów Natury". To efekt Ogólnopolskiego Dnia Głosowania na Wielkie Jeziora Mazurskie w konkursie szwajcarskiej Fundacji "New7Wonders".
Przed Krainą Wielkich Jezior na liście są teraz: region Oesling w Luksemburgu i Oaza Al-Hasa w Arabii Saudyjskiej. Puszcza Białowieska, która jako druga reprezentuje Polskę w plebiscycie, zajmuje 6. pozycję w rankingu.
W plebiscycie można głosować do 7 lipca. Po zakończeniu głosowania na nowej liście znajdzie się 77 cudów natury, z których eksperci pod przewodnictwem byłego dyrektora generalnego UNESCO, Federico Mayora wybiorą 21 kandydatów. Od 21 lipca internauci będą głosowali na nich przez kolejne 2 lata.
W 2011 roku władze fundacji "New7Wonders" ogłoszą ostateczną listę 7 Cudów Natury. Link do głosowania znajduje się na stronie www.mazurycudnatury.pl.
Kinga Kantor IAR  

Niedziela, 2009-05-24

Są szczegóły obchodów rocznicy wyborów 4 czerwca

Lista zagranicznych gości obchodów rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 roku jest ustalona od dawna i niezależnie od perturbacji z miejscem obchodów, wszyscy zaproszeni goście potwierdzili swój udział - powiedział na konferencji prasowej w Kielcach premier Donald Tusk.
Szef rządu gościł w Kielcach na regionalnej konwencji wyborczej Platformy Obywatelskiej.
Wśród szefów rządów państw mających wziąć udział w uroczystościach, Tusk wymienił kanclerz Niemiec oraz premierów Belgii, Czech i Litwy. Gościem specjalnym będzie premier Ukrainy.
Tusk dodał, że jedynie w dwóch przypadkach - Estonii i Słowacji - ze względu na głosowanie w tych krajach nad budżetem - gośćmi krakowskich uroczystości będą estoński szef parlamentu i słowacki wicepremier. - Premier Słowacji będzie 3 czerwca także na szczycie wyszehradzkim - mówił Tusk.
Z gości krajowych na krakowskie uroczystości zaproszeni zostali byli premierzy, byli i obecny prezydent oraz liderzy związków zawodowych. - Liczę, że będą wszyscy - podkreślił Tusk.
Premier mówił o planie krakowskich uroczystości rocznicowych. W pierwszej części, której gospodarzem będzie kard. Stanisław Dziwisz, w katedrze wawelskiej uczestnicy spotkania wysłuchają "Te Deum". W drugiej części, na zamkowym dziedzińcu goście przedstawią krótkie rocznicowe wystąpienia. Będzie także młodzież. - Do niej wystosujemy przesłanie w 20. rocznicę wyzwolenia tej części kontynentu spod władzy komunistów - dodał premier.
Potem goście krajowi wraz z gościem specjalnym, byłym prezydentem Czech Wacławem Havlem, udadzą się do Gdańska na sesję rocznicową, zorganizowaną przez Europejskie Centrum Solidarności.
Premier dodał, że ustalił już z Lechem Wałęsą, iż 4 czerwca były prezydent będzie uczestniczył zarówno w krakowskich jak i w gdańskich uroczystościach. - Ze względu na narodowy i świąteczny charakter 4 czerwca, Lech Wałęsa będzie do dyspozycji Polaków - dodał Tusk.
Donald Tusk powiedział też, że nie ma żadnego problemu jeśli chodzi o porozumienie z prezydentem w sprawie przelotów do Gdańska i Krakowa 4 czerwca.
PAP

Nieznane zdjęcia sławnego malarza

Żołnierze Wehrmachtu na czołgach, fragmenty sowieckich bunkrów na tzw. linii Mołotowa to m.in. tematy nieznanych dotąd fotografii malarza i rzeźbiarza Zdzisława Beksińskiego. Powstały w latach 1942-1944 w Sanoku. Ich autor miał wtedy 12-14 lat.
- Dokumentując spuściznę po artyście, której Muzeum Historyczne w Sanoku jest spadkobiercą, natrafiliśmy na puszkę z negatywami fotograficznymi. Były na nich zdjęcia ilustrujące niemiecką i sowiecką okupację Sanoka - powiedział dyrektor sanockiego muzeum Wiesław Banach.
Przyznał, że wszyscy byli zaskoczeni odkryciem. - Beksiński wspominał w rozmowach o swoich młodzieńczych zdjęciach, które robił aparatem otrzymanym od ojca, ale nie potrafił ich znaleźć wśród swoich prac - dodał.
Zdjęć jest kilkadziesiąt. Widać na nich Niemców i Sowietów w rodzinnym mieście Beksińskiego. Pierwsi pozują nastoletniemu fotografowi m.in. na niemieckich czołgach typu "Tygrys". Z kolei fragmenty bunkrów tzw. linii Mołotowa, czyli umocnień sowieckich ciągnących się wzdłuż granicy z III Rzeszą, przypominają o obecności Armii Czerwonej w prawobrzeżnej części miasta w latach 1939-1941.
Po odnalezieniu fotografii historycy wojskowości zastanawiali się skąd w Sanoku pojawiały się niemieckie "Tygrysy". Przebieg walk o miasto nie wskazywał na ich obecność.
- Ustalono, że niemieckie pojazdy były sprzętem remontowanym w sanockiej fabryce wagonów, poprzedniczce dzisiejszego Autosanu. Do Sanoka przybywały z frontu wschodniego i tam po remoncie wracały. Stąd też ich obecność na ulicach miasta - zaznaczył historyk Andrzej Romaniak.
Na jednej z fotografii pojawia się nastoletni wówczas Beksiński. W sowieckim bunkrze siedzi wśród pocisków artyleryjskich. Jak mówił Romaniak, zdjęcia budzą zainteresowanie historyków, są udostępniane do badań.
Beksiński urodził się w Sanoku 24 lutego 1929 roku. Ukończył architekturę. Po studiach wrócił do Sanoka. Tam od 1959 roku do początku lat 70. pracował jako stylista, określany wówczas jako plastyk, w Dziale Głównego Konstruktora Sanockiej Fabryki Autobusów "Autosan", założonej przez Mateusza Beksińskiego, pradziada artysty. Opracował tam stylistykę takich prototypowych autobusów i mikrobusów jak: SFW-1 Sanok, SFA-2, SFA-3, SFA-4 Alfa (1964) i SFA-21. W 1977 r. Beksiński zdecydował się opuścić Sanok po decyzji władz miasta o rozbiórce rodzinnego domu Beksińskich. Artysta został zamordowany 21 lutego 2005 roku w swoim mieszkaniu na warszawskim Mokotowie.
Z Sanokiem rodzina Beksińskich związana była od kilku pokoleń. Przodek Zdzisława Beksińskiego - Mateusz zamieszkał w tym mieście po upadku powstania listopadowego. Był jednym z założycieli fabryki kotłów, potem wagonów, poprzedniczki dzisiejszego Autosanu.
W latach 70. i 80. Zdzisław Beksiński stał się popularny zarówno w kraju, jak i za granicą. Jego obrazy pokazywane były w prestiżowych galeriach na całym świecie. Jako jedyny Europejczyk ma stałą ekspozycję w muzeum sztuki w japońskiej Osace.
Swój dorobek i majątek Beksiński przekazał w testamencie Muzeum Historycznemu w Sanoku. Muzeum posiada obecnie największą kolekcję dzieł artysty, obejmującą kilka tysięcy obrazów, reliefów, rzeźb, rysunków, grafik i fotografii.
PAP 

Sobota, 2009-05-23

Tusk: nie widzę powodów do ponaglania USA ws. tarczy

Premier Donald Tusk powiedział, że Amerykanie nie podjęli jeszcze decyzji co do przyszłości tarczy w Polsce. - To jest projekt amerykański i nie widzę powodów do ponaglania - podkreślił.
Według amerykańskich źródeł rządowych, między administracją USA a rządem polskim istnieją rozbieżności co do interpretacji zeszłorocznej umowy w sprawie przekazania Polsce baterii obronnych rakiet Patriot.
W czwartek rząd amerykański potwierdził, że rakiety zostaną przekazane, chociaż nie podał, kiedy - ma to być przedmiotem rozmów bilateralnych w najbliższych miesiącach, w czasie których mają być także uzgodnione inne szczegóły dotyczące przekazania rakiet.
Pentagon podkreśla, że bateria (licząca 100 rakiet) - która miałaby się znaleźć w Polsce tymczasowo - będzie tam zainstalowana "dla celów szkolenia i ćwiczeń".
- Gdyby się miało okazać, że projekt z tarczą z jakiś powodów jest wstrzymany czy opóźniony, a mimo to polska strona otrzyma Patrioty, to czysta korzyść. Gdyby się miało okazać, że w związku ze wstrzymaniem projektu tarczy będziemy na razie korzystali z rakiet dla celów szkoleniowych, a później będziemy uzupełniali te baterie o instalacje bojowe to jest to na pewno do przemyślenia - podkreślił szef rządu.
Premier podkreślił, że prezydent USA Barack Obama, jak i wiceprezydent Joe Biden mówili w rozmowach otwarcie, że potrzebują czasu, by zrewidować strategię dotyczącą rozmieszczenia tarczy antyrakietowej.
Informacji o przekazaniu i zainstalowaniu rakiet dla celów szkoleniowych nie potwierdza Ministerstwo Obrony Narodowej. Jak powiedział rzecznik MON Robert Rochowicz, są to tylko spekulacje mediów. - Obowiązują zapisy zawartej wcześniej umowy, a szczegóły są wciąż uzgadniane pomiędzy stronami polską i amerykańską. Nie potwierdzamy informacji, że rakiety miałyby być zainstalowane jedynie do celów szkoleniowych - podkreślił.
PAP

Fundacja "Polsko-Niemieckie Pojednanie" proponuje pomoc

Fundacja "Polsko-Niemieckie Pojednanie" wznowiła i rozszerzyła działalność Centrum Informacji i Doradztwa dla ofiar prześladowań nazistowskich w Polsce. W placówkach Fundacji osoby represjonowane w czasie II wojny światowej oraz ich najbliżsi mogą otrzymać informacje o możliwościach uzyskania pomocy.
Po wcześniejszym umówieniu się ze specjalistą osoby mające problemy będą mogły skorzystać z porad prawnych i medycznych. Specjaliści z dziedziny medycyny geriatrycznej zapewnią też osobom zainteresowanym bezpłatną i fachową pomoc.
Radca prawny Waldemar Krawczyk, który udziela porad prawnych w siedzibie Fundacji wyjaśnia, że osoby, z którymi się spotyka, oczekują porad związanych z odszkodowaniami oraz sprawami socjalnymi. Pytania najczęściej dotyczą świadczeń, które powinny się im należeć z tytułu przymusowej pracy podczas okupacji, spraw spadkowych a czasem nawet karnych.
Pojawiają się również osoby, które chcą wyjaśnić trudną historię swoich przodków, którzy na przykład niesłusznie zostali uznani za folksdojczów.
Osoby, które chcą skorzystać z pomocy, mogą zgłaszać się do siedziby Fundacji w Warszawie przy ulicy Kruczej 36 od poniedziałku do piątku od godziny 8.15 do 16.15. Mogą również odwiedzać placówki Fundacji w innych miastach Polski.
IAR

Jarosław Kaczyński ostrzega Polaków przed PO

Podczas konwencji wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w Rzeszowie Jarosław Kaczyński powiedział, że kiedy Platforma Obywatelska uzyska dobry wynik w wyborach, to może wprowadzić ogromne cięcia socjalne. Jego zdaniem, widać tendencje, "żeby kosztami kryzysu obciążyć mniej zamożnych".
- Ostrzegam wszystkich Polaków przed tym, by nie zdziwili się bardzo, kiedy po wyborach PO uzyska dobry wynik, to ta PO, tenże premier Donald Tusk wprowadzi w Polsce ogromne cięcia socjalne. Potężne uderzenie w średnio zarabiającą i biedniejszą część społeczeństwa - podkreślił Jarosław Kaczyński.
W jego ocenie, może to "nastąpić przy zapowiadanej zmianie budżetu". - To może być naprawdę potężne, szokowe wręcz uderzenie. Kto będzie uczestniczył w tych wyborach niech weźmie to pod uwagę - zaznaczył.
Lider PiS zarzucił rządowi brak walki z kryzysem i nie wywiązywanie się z obietnic wyborczych. Przypomniał, że PO "obiecywała złote góry", a "mamy do czynienia z sytuacją niemal odwrotną niż w zapowiedziach".
"Europa musi być równa"
W Rzeszowie Jarosław Kaczyński przekonywał też, że "jeżeli Europa, UE ma być trwała, mieć przyszłość, ma być wielka, jeśli ma być światowym supermocarstwem, to musi być solidarna, czyli musi być równa".
Przypomniał, że UE, a wcześniej Europejska Wspólnota Gospodarcza oraz Europejska Wspólnota Węgla i Stali były budowane przez "ojców założycieli" na prostych zasadach.
Jedną z tych zasad jest odrzucenie wojny między europejskimi narodami jako metody rozwiązywania konfliktów i zastąpienie tej zasady inną: zasadą solidarności. - Otóż nie ma solidarności bez równości - podkreślił.
- Jeżeli Europa ma być trwała, jeśli UE ma być trwała, jeśli ma mieć przyszłość, ma być wielka, jeśli, jak my chcemy, ma być światowym supermocarstwem, to musi być solidarna, czyli musi być równa. To dla Polski przecież w istocie oznacza: równość dla Polski - mówił.
Jako przykłady nierównego traktowania Polski i Polaków w UE wymienił m.in. niższe niż w zachodnich krajach Unii dopłaty dla polskich rolników, odmowa udzielenia pomocy publicznej stoczniom, brak tzw. dyrektywy usługowej, nierówne traktowanie Polaków pracujących za granicą, łamanie praw mniejszości narodowych, a także kwestię bezpieczeństwa energetycznego - budowę Rurociągu Północnego.
- Musimy wiedzieć, że dobra reprezentacja Polski w PE musi o to wszystko zabiegać. Zdecydowanie, twardo, konsekwentnie, ale jednocześnie racjonalnie, realistycznie, poprzez odwoływanie się do tych argumentów, które w UE mają jakiekolwiek znaczenie, a więc tych, które odnoszą się czy do legitymacji historycznej, czy to do samych podstaw aksjologicznych, czyli związanych z wartościami, na których ufundowana jest UE - podkreślił.
Jego zdaniem, obecność posłów PiS w grupie Unia na rzecz Narodów Europy (UEN) w Parlamencie Europejskim pozwoli "zabiegać o interes narodowy" naszego kraju. - Ten klub nie tylko będzie dawał nam swobodę. On będzie w niemałym stopniu zmieniał geografię polityczną PE. Będzie pozwalał na to, by sytuacja radykalnej dominacji w istocie jednego państwa, jednego narodu w obydwu wielkich grupach Unii Europejskiej, czyli chadeckiej i partii socjalistycznej, skończyła się - zaznaczył lider PiS.
Wyraził nadzieję, że do UEN w przyszłości przystąpią parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej. - Wiem, że dzisiaj to nierealne, ale może z czasem będzie realne - dodał.
Przypomniał, że w UEN oprócz PiS znajdują się m.in. brytyjscy konserwatyści i deputowani czeskiego ODS.
"Dzisiaj PO poparł Urban - gratulujemy panie Donaldzie"
Prowadzący konwencję Michał Kamiński odniósł się do wypowiedzi redaktora naczelnego "Nie" Jerzego Urbana, który w rozmowie z "Dziennikiem" deklarował, że gdyby "nie czuł się zobowiązany historycznymi zaszłościami", nie poszedłby głosować na lewicę, a poparłby Platformę Obywatelską.
- Dzisiaj Platformę poparł ktoś, kto doskonale spina trójkąt, w którym występują Janusz Palikot, Donald Tusk, a od dzisiaj Jerzy Urban. Jerzy Urban obok Janusza Palikota jest doskonałym politycznym i kulturowym symbolem PO. Gratulujemy panie Donaldzie - mówił Kamiński.
W Rzeszowie prezes PiS zachęcał do głosowania w wyborach do PE. Zaprezentował też listę tej partii w wyborach na Podkarpaciu. Liderem listy PiS w okręgu podkarpackim jest 36-letni Tomasz Poręba. W obecnej kadencji PE Poręba był głównym doradcą grupy Unii na rzecz Europy Narodów (w której są europosłowie PiS) w komisji spraw zagranicznych PE
PAP  

Piątek, 2009-05-22

"Powiedzcie ludziom, jak jest w Polsce naprawdę"

Prezydent Lech Kaczyński wygłasza pierwsze orędzie w sejmie od czasów uchwalenia Konstytucji. - Cały świat przeżywa kryzys finansowy i gospodarczy w rozmiarach niespotykanych od dziesięcioleci. Oczywiste jest, że czeka nas poważne spowolnienie. W imieniu narodu czuję się zobowiązany zadać pytanie: jaka jest naprawdę sytuacja gospodarcza w Polsce? Pytam, co rząd zamierza uczynić w obliczu kryzysu - powiedział Lech Kaczyński.
- Nie sposób dalej ignorować coraz liczniejsze sygnały, że Polsce zagraża poważna stagnacja i recesja. PKB ma spaść o 0,7% - obiektywne dane o polskiej gospodarce budzą niepokój. Produkcja i tempo inwestycji znacznie spadły. Rośnie natomiast bezrobocie, bo kondycja polskich firm i spółek jest w coraz gorszym stanie - mówił w sejmie prezydent.
Lech Kaczyński dodał, że "kłopoty przedsiębiorców oznaczają kłopoty dla pracowników". Prezydent zaznaczył, że bezrobocie wzrosło do 1 mln 750 tys. osób. - Pytam, co do tej pory zrobiono aby zapobiegać bezrobociu? Osoby i instytucje odpowiedzialne za rozwój gospodarczy w Polsce zdają się nie doceniać powagi sytuacji - dodał.
- Rząd powinien szukać nowych rozwiązań. Potrzebne jest szybkie, sprawne działanie i dialog ze społeczeństwem - powiedział w sejmie L.Kaczyński.
Na zakończenie prezydent dodał, że chciałby "obudzić i ostrzec". - Potrzebna nam solidarność w trudnych czasach kryzysu - skwitował Lech Kaczyński.
Zaraz po orędziu do dziennikarzy wyszedł szef kancelarii prezydenta Piotr Kownacki. - Rząd nie ma monopolu na troskę o państwo. Tak samo nie ma monopolu na wiedzę o kryzysie w Polsce - powiedział. Kownacki dodał, że "apel był bardzo skuteczny" i nie był częścią kampanii wyborczej.
Przed orędziem prezydenta minister gospodarki Jacek Rostowski powiedział, że "dziwi go to orędzie, bo ostatnio w gospodarce nic specjalnego się nie wydarzyło". - Szczególnie, że to jest pierwsze orędzie od czasu, kiedy Konstytucja obowiązuje. Więc nie bardzo wiem, ale będę słuchał z wielkim zainteresowaniem - dodał Rostowski.
W czwartek marszałek Bronisław Komorowski poinformował, że pismo od szefa prezydenckiej kancelarii wpłynęło po południu. - Kancelaria sejmu odpowiedziała pismem zapraszającym prezydenta. Takie są jego uprawnienia konstytucyjne i prezydent ma prawo wystąpić w trakcie posiedzenia - podkreślił marszałek.
Dodał jednak: - Zdarzały się wystąpienia prezydentów w sytuacjach ważnych, ale to jest pierwszy wypadek, aby prezydent chciał wygłosić orędzie a nie tylko wystąpić w sejmie - dodał Komorowski.
W piśmie prezydent nie sprecyzował tematu swojego orędzia. Powołał się jedynie - jak powiedział rzecznik marszałka Jerzy Smoliński - na art. 140 konstytucji. Artykuł ten brzmi: "prezydent może zwracać się z orędziem do sejmu, do senatu lub do Zgromadzenia Narodowego; orędzia nie czyni się przedmiotem debaty".
wp.pl

Gen. Polko: zaginięcie szyfranta zagraża Polsce

Znamy coraz więcej szczegółów dotyczących Stefana Zielonki, szyfranta wywiadu, poszukiwanego od miesiąca. Jak poinformował "Dziennik", chorąży nie tylko znał kody i szyfry stosowane przez służby, ale także szkolił oficerów służb, którzy wyjeżdżali za granicę. Gen. Roman Polko, który sam zajmował się szyfrowaniem meldunków, przyznaje, że zaginięcie Zielonki jest ogromnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju.
Dlaczego zaginął?

Prokuratura wojskowa bada sprawę tajemniczego zniknięcia 52-letniego Stefana Zielonki, który w Poniedziałek Wielkanocny wyszedł z domu i nie wrócił. Jeszcze w piątek mają być przesłuchani w tej sprawie pierwsi świadkowie z jego najbliższego otoczenia.
Pod uwagę brane są różne hipotezy związane z zaginięciem chorążego. Najbardziej prawdopodobne to te, że szyfrant mógł popełnić samobójstwo. Możliwe też, że został zamordowany, ponieważ, jak podał "Dziennik", od pewnego czasu współpracował z obcym wywiadem i być może został wywieziony za granicę. Kilka dni temu Jacek Cichocki, który w kancelarii premiera odpowiada za służby specjalne, mówił, że powodem zaginięcia Zielonki mogły być problemy osobiste.

Wywiad wojskowy tuszował sprawę?
W sprawie zaginięcia Zielonki pojawia się wiele nieścisłości. Z ustaleń „Dziennika” wynika, że wywiad wojskowy tuszował sprawę zaginięcia szyfranta, bo prokuratura wojskowa przez dłuższy czas nie miała pojęcia o zniknięciu chorążego.
Generał Roman Polko, były szef GROM-u przyznaje, że cała sprawa bardzo go niepokoi. – Zaginiecie szyfranta źle świadczy o stanie naszych służb – mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.

Agnieszka Niesłuchowska: Czy zaginięcie szyfranta może wpłynąć na bezpieczeństwo Polski?

Gen. Roman Polko: Jeśli ginie ktoś, kto miał dostęp do ściśle tajnych dokumentów i nie jesteśmy w stanie ustalić gdzie jest, to źle świadczy o naszych służbach. Ta sytuacja stwarza ogromne zagrożenie dla bezpieczeństwa naszego kraju.

Co nam grozi?

– Na ogół szyfranci czytają dokumenty jak maszyny – bez zrozumienia. Nie dociekają co jest zapisane w treści i nie starają się ich pamiętać. Można sobie jednak wyobrazić, że człowiek zatrudniony na stanowisku szyfranta chce poznawać dokumenty, kopiować je, bo być może w przyszłości przekaże je dalej. Nie możemy zatem wykluczyć, że i w tym przypadku mogło tak być. Gdyby tak się stało, mielibyśmy do czynienia z bardzo poważnym zagrożeniem. Niepokoi mnie, że ludzie, którzy powinni mieć pełen ogląd sytuacji dowiadują się z mediów o całej sprawie. Tak nie powinno być.

Która z hipotez zaginięcia szyfranta jest według pana najbardziej prawdopodobna?

– Trzeba pod uwagę brać dwa aspekty – prywatny i zawodowy. Być może coś mu się stało lub przeżywa jakiś kryzys w życiu osobistym. Możliwe też, że zdradził tajemnicę państwową i zdezerterował.

Na czym polega praca szyfranta i ile osób wykonuje ten zawód w Polsce?

– To bardzo mała grupa, bo niewiele jest również dokumentów kwalifikujących się do przysyłania za pomocą szyfrów. Są to przeważnie żołnierze niskiego stopnia, głównie chorążowie, którzy mają dostęp do dokumentów, których nie znają nawet generałowie. Sam, jako żołnierz jednostek specjalnych, miałem do czynienia z kodami i przesyłałem zaszyfrowane meldunki. Człowiek, który wykonuje ten zawód musi być osobą spokojną, cierpliwą i dyskretną. Na ogół są to osoby zamknięte w sobie, które często nawet o swoim życiu prywatnym nikomu nie opowiadają.

Jakie niebezpieczeństwa wiążą się z wykonywaniem tej pracy?

– Główne niebezpieczeństwo na jakie te osoby są od początku przygotowywani, to werbowanie przez obcy wywiad. Agenci obcych służb nie tylko starają się przekupić szyfrantów, ale szukają innych sposobów na zmuszenie ich do współpracy, np. zbierają haki na te osoby, a potem je szantażują. Choć szyfranci, zarówno przed przyjęciem jak i w trakcie służby, są w szczególny sposób sprawdzani, to trzeba pamiętać, że pracują w stresujących warunkach. Przez wiele godzin muszą przebywać w klaustrofobicznych, pozbawionych okien pomieszczeniach, które nie stwarzają komfortu pracy. Przełożeni jednak powinni obserwować takie osoby i pomagać im w radzeniu sobie ze stresem. Tu pojawia się więc pytanie, jak działa zespół i dlaczego nikt z przełożonych nie pomógł Zielonce.

Czy w ostatnich latach dochodziło do podobnych zaginięć w środowisku szyfrantów? Przypomina pan sobie podobne historie?

– Główną cechą służb powinno być działanie w sposób skryty. To, że informacje o zaginięciu osoby z tak hermetycznego środowiska docierają do mediów, są bardzo niepokojące. Nie przypominam sobie jednak podobnych przypadków.

Jaka kara grozi za złamanie tajemnicy wojskowej?

– To są kwestie prokuratorskie, więc nie chcę ferować wyroków. Mogę tylko powiedzieć, że nawet jeśli z powodów osobistych gdzieś się zaszył, to lepiej by było, aby się ujawnił. Zawsze na korzyść przemawia przyznanie się do winy i poddanie się karze. Z pewnością nie będzie jednak tak, że ujdzie mu to płazem.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska
Masz temat dla reportera Wirtualnej Polski? Napisz do nas: reporter@serwis.wp.pl (wp.pl)

Czwartek, 2009-05-21

Wawel nie może doprosić się listy premierów

Uroczystość 20. rocznicy upadku komunizmu na Wawelu, która ma się odbyć już za dwa tygodnie, wciąż w rozsypce - zauważa "Dziennik".
Nadal nie wiadomo, ilu europejskich przywódców pojawi się 4 czerwca w Krakowie. - Warszawa do tej pory nie przysłała nam listy gości - rozkłada bezradnie ręce jedna z osób odpowiedzialnych za przygotowanie obchodów.
Zdaniem osób zaangażowanych w przygotowanie spotkania, najbardziej optymistyczna wersja to jedenastu szefów rządów z centralnej Europy. Do Krakowa na pewno przyjadą premierzy krajów Grupy Wyszehradzkiej.
Nieoficjalnie rozmówcy "Dziennika" z grona organizatorów przyznają, że na razie obecność potwierdziło sześcioro polityków: kanclerz Niemiec Angela Merkel, premierzy Czech, Węgier, Rumunii i Litwy. Kilka dni temu Donald Tusk powiedział, że zaproszenie przyjęła też ukraińska premier Julia Tymoszenko. Co z pozostałymi?
- Mamy sygnały, że z niektórych krajów mogą przyjechać politycy niżsi rangą, np. wicepremierzy - mówi rozmówca gazety. Według niego, tak będzie w przypadku Bułgarii, skąd przyjedzie wicepremier Meglena Plugiewa. Wiadomo też, że na obchodach nie pojawi się premier Łotwy, bo tego dnia będzie głosowane wotum nieufności wobec jego rządu.
Z informacji "Dziennika" wynika, że dzwonił już w tej sprawie do Tuska. Zamiast niego ma przyjechać szef parlamentu Łotwy. Nie jest jeszcze przesądzone, kto przyjedzie z Estonii.
Jak dowiedział się "Dziennik", lista gości ma być zamknięta w piątek. Więcej szczegółów - w dzisiejszej publikacji gazety.
PAP

Jest śledztwo w sprawie dezercji szyfranta wywiadu

Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła w czwartek śledztwo w sprawie podejrzenia dezercji szyfranta Służby Wywiadu Wojskowego Stefana Zielonki - powiedział wiceszef prokuratury płk Ireneusz Szeląg. Dodał, że ze względu na wagę sprawy nie może powiedzieć o żadnych szczegółach. Nie chciał też ujawnić, dlaczego podstawą śledztwa jest artykuł kodeksu karnego o dezercji.
Według kodeksu, żołnierz, który w celu trwałego uchylenia się od służby wojskowej opuszcza swoją jednostkę lub wyznaczone miejsce przebywania lub w takim celu poza nimi pozostaje, podlega karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu. Szeląg nie chciał też potwierdzić twierdzeń RMF FM, że w piątek w prokuraturze ma zeznawać bezpośredni przełożony szyfranta.
52-letni wojskowy szyfrant wyszedł z domu na warszawskim Gocławiu drugiego dnia Świąt Wielkanocnych. Jego zaginięcie zgłosiła żona. W środę szef MON Bogdan Klich powiedział, że "coraz bardziej prawdopodobna jest hipoteza problemów osobistych szyfranta". Minister zapewnił w środę, że wbrew medialnym spekulacjom, żonie i córce szyfranta nic nie grozi. Zaprzeczył także doniesieniom, by kobieta, podobnie jak jej mąż, pracowała dla tajnych służb.
Wcześniej Jacek Cichocki, który w kancelarii premiera odpowiada za służby specjalne, uznał wówczas, że najbardziej prawdopodobną hipotezą zaginięcia szyfranta jest "czynnik osobisty".
Według RMF FM, Zielonka leczył się na depresję. Po likwidacji WSI dwa lata czekał na weryfikację. Złożył rezygnację, bo miał już prawa emerytalne, ale namówiono go na pozostanie w służbie.
- Poszukiwania trwają. Hipotezy są weryfikowane. Powtórzę to, o czym była już mowa - zaginięcie chor. Zielonki nie wpływa ani na bezpieczeństwo Służby Wywiadu Wojskowego, ani tym bardziej bezpieczeństwo państwa - powiedział Klich.
Według mediów, najbardziej prawdopodobne są dwie wersje zaginięcia chorążego. Pierwsza zakłada, że popełnił samobójstwo lub zginął przypadkowo. Według drugiej, od dawna współpracował z obcym wywiadem i został wywieziony z kraju.
PAP

Sejm uchwalił ustawę medialną - koniec abonamentu RTV

Likwidacja abonamentu RTV od 2010 r., a w zamian finansowanie mediów publicznych z budżetu państwa oraz przekształcenie regionalnych oddziałów TVP w samodzielne spółki - to niektóre z rozwiązań uchwalonej przez Sejm ustawy medialnej.
Za całością ustawy głosowało 257 posłów, 162 było przeciw, 6 posłów wstrzymało się od głosu.
Uchwalenie ustawy poprzedziła burzliwa dyskusja. PiS protestował przeciwko głosowaniu projektu zanim stanowiska w sprawie pomocy publicznej dla mediów nie zajmie Komisja Europejska.
Nowy system finansowania - kwalifikowany jako pomoc publiczna - będzie bowiem musiał uzyskać zgodę Komisji Europejskiej. Także ze względu na swój charakter - pomocy publicznej - finansowanie budżetowe będzie podlegało zwrotowi w przypadku, gdyby TVP lub Polskie Radio wykorzystały je niezgodnie z przeznaczeniem. Według PiS, notyfikacja w KE powinna się odbyć jeszcze na etapie projektu. Autorom ustawy zarzucano też, że media publiczne, a na pewno wszystkie oddziały regionalne TVP, nie przetrwają proponowanych zmian. Wnioskodawców krytykowano też za likwidację abonamentu.
Platforma odpierała zarzuty stwierdzając, że notyfikację można rozpocząć dopiero po wydaniu wszystkich aktów rozporządzeń do ustawy, a te pojawią się dopiero gdy ustawa wejdzie w życie.
PO zapewniała też, że jednym z najważniejszych celów ustawy jest regionalizacja TVP poprzez przekształcenie obecnych oddziałów w niezależne spółki. Abonament RTV należy zaś zlikwidować - bo według PO - obywatele nie chcą go płacić - obecnie płaci go ok. 40% Polaków.
Lewica odpowiadała wierszem. - Może choć troszeczkę trzeba, zejść na ziemię z tego nieba, co je w mediach stworzył PiS. Taki z niego chytry lis, że z Lepperem i Giertychem pootwierał drzwi wytrychem, by powpuszczać do tv, w czarnym czasie, w czarne dni, menedżerów wielkiej klasy, którzy mając dosyć kasy, rządzą w Wszechpolaka stylu - mówił Stanisław Wziątek. - My mówimy dzisiaj pas - wy z Farfałem idźcie w las - zakończył poseł Lewicy przyjęte gromkimi brawami wystąpienie.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji do wymiany
Z dniem wejścia w życie ustawy wygasną obecne kadencje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz zarządów i rad nadzorczych TVP i Polskiego Radia. Ich członkowie mają pełnić swoje funkcje do czasu powołania następców. Nowe zarządy w ogólnopolskich: TVP i Polskim Radiu mają być trzyosobowe, w spółkach regionalnych jednoosobowe.
Ustawa autorstwa PO, PSL i SLD zmienia filozofię finansowania TVP i Polskiego Radia - odchodzi od finansowania instytucji na rzecz finansowania zadań - wprowadza licencje programowe, które określić mają na co konkretnie idą publiczne pieniądze w radiu i telewizji.
10% publicznych wydatków na media będzie rozdzielane w otwartych konkursach, o środki z tej puli będą mogli starać się nadawcy prywatni. Licencji programowej udzielać będzie KRRiT, a organem opiniodawczym dla niej będą rady programowe - tzw. duża składająca się z 15 członków oraz kilkanaście Regionalnych Rad Programowych, liczących po 7 członków.
W przypadku takich kanałów jak np. Program II Polskiego Radia czy TVP Kultura licencji można będzie udzielić na cały program, w pozostałych przypadkach na audycje. Ustawa zakłada też powiększenie składu KRRiT (z pięciu do siedmiu osób) - trzech członków miałby wskazywać sejm; po dwóch senat i prezydent. Przewiduje się też rotacyjność kadencji członków KRRiT - co dwa lata zmieniałby się przedstawiciel Sejmu, co trzy lata - Senatu i prezydenta. By zostać członkiem KRRiT, trzeba będzie mieć co najmniej dwie rekomendacje wyższych uczelni lub stowarzyszeń twórczych.
Ustawa zrywa z zasadą nieodwoływalności członków rad nadzorczych mediów publicznych, co - według wnioskodawców - prowadziło do tej pory do licznych patologii. Członek rady nadzorczej będzie mógł być odwołany w trakcie kadencji z tzw. ważnych powodów: rażącego naruszenia prawa, pozostawania w konflikcie interesów lub działania na szkodę spółki.
Koniec z wywieraniem presji na dziennikarzy
Ustawa ma gwarantować, "poszanowanie niezależności i swobody wypowiedzi dziennikarzy" w mediach publicznych. Zgodnie z ustawą, zakazane ma być wywierania presji na dziennikarza w celu zmuszenia go do wyrażania poglądów niezgodnych z jego własnym sumieniem.
Ustawa wprowadza też nowe pojęcia, np. nadawcę pożytku publicznego, którym będzie mogła zostać szkoła, uczelnia wyższa lub organizacja pozarządowa; otrzyma ona koncesję na program radiowy lub telewizyjny skierowany do odbiorców na terenie jednej gminy.
W czwartkowym głosowaniu przepadła jedna z kluczowych poprawek, która wiązała budżetowe nakłady na radio i telewizję z wysokością Produktu Krajowego Brutto. Proponowany w poprawce jeden promil na podstawie danych za 2008 r. dawałby kwotę ok. 1 mld 200 mln zł.
Rozwiązanie to mocno popierała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji podkreślając, że w przełożeniu na PKB Polska jest na ostatnim miejscu w Europie pod względem wydatków na media publiczne. Według danych KRRiT (na podstawie abonamentu zebranego w 2007 r.) na radio i telewizję wydajemy 0,77 promila PKB podczas gdy średnia europejska to 1,69 promila.
W ustawie zapisano też, że do obowiązku wyodrębnionych zgodnie z ustawą niezależnych spółek regionalnych TVP należało tworzenie ogólnokrajowego programu o charakterze informacyjno- publicystycznym, co miałoby gwarantować utrzymanie TVP Info. Plan finansowania mediów do Komisji Europejskiej
Według Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji sejm nie powinien przechodzić do trzeciego czytania projektu - zanim bowiem to nastąpi Polska powinna zgłosić Komisji Europejskiej plan finansowania mediów z budżetu.
- Bez odpowiedzi na pytanie, co z procedurą notyfikacji, uważam, że niemożliwe jest dalsze procedowanie nad projektem - mówił w środę szef KRRiT Witold Kołodziejski. Według niego brak notyfikacji w KE naraża media publiczne na sytuację analogiczną do tej, jaka ma miejsce w Stoczni Gdańskiej, czyli na ewentualny zwrot udzielonej na jej podstawie pomocy publicznej.
- Nie widzę powodu do wstrzymywania się z trzecim czytaniem - mówiła z kolei przewodnicząca sejmowej komisji kultury Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO). - Posłowie nie są od wdrażania procedury notyfikacji. Ustawa jest procedowana w obecności przedstawicieli Ministerstwa Kultury, każda jej wersja jest też przesyłana do KIE, żaden z tych urzędów nie sygnalizował dotąd, że należy się wstrzymać z uchwalaniem ustawy - dodała.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który formalnie będzie kierował ustawę medialną do rozpatrzenia przez Komisję Europejską stoi na stanowisku, że "im szybciej projekt zostanie skierowany do notyfikacji, tym lepiej".
- Zanim przedsiębiorcy zostanie udzielona pomoc publiczna w jakiejkolwiek formie co do zasady musi być decyzja Komisji Europejskiej o tym, czy dana forma pomocy jest zgodna, czy nie z przepisami wspólnotowymi - powiedziała Aneta Styrnik z biura prasowego UOKiK.
Na pytanie kiedy ustawa powinna być notyfikowana w KE UOKiK odpowiada: zanim z mocy prawa zaczną biec jakieś terminy. Czyli np. kiedy ustawa trafia do podpisu prezydenta jest on zobowiązany do jakiegoś terminu (podpisania, zawetowania lub skierowania do Trybunału Konstytucyjnego), a potem jest też jakiś termin kiedy ustawa wchodzi w życie - dodała.
- Notyfikacja musi więc być przed tymi terminami, tak żeby nie kolidowało to ze sobą, bo nie możemy założyć ile potrwa proces notyfikacji - wyjaśnia Styrnik. - Nie może być tak, że ustawa wejdzie w życie i nie będzie decyzji KE - podkreśliła.
Jak dodała Styrnik KE ma dwa miesiące na wydanie decyzji w sprawie pomocy publicznej. Jeśli jednak Komisja ma wątpliwości, zadaje pytania i wówczas to dwumiesięczny termin liczy się na nowo od momentu otrzymania odpowiedzi od państwa polskiego. - Więc czasami to może trwać długo - powiedziała.
PAP

INDEX


Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228