zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć
do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości
otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas.
Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o
wszystkich wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj
polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do
promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby
dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować
Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając
Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options
-->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
INDEX
WIADOMOŚCI PROSTO Z
POLSKI |
Środa, 2009-05-27
Kontrowersyjną
odezwę chadecji "Polacy źle zrozumieli"
Wspólna odezwa wyborcza niemieckiej chadecji, w której
wspomniano m.in. o konieczności "międzynarodowego potępienia
wypędzeń", nie ma nic wspólnego ze stosunkami polsko-niemieckimi
- wyjaśnia sekretarz stanu ds. kultury i mediów w Urzędzie
Kanclerskim Bernd Neumann.
Wyraził zdziwienie reakcją w Polsce na zdanie, które - jak
powiedział - już cztery miesiące temu znalazło się w przyjętej
przez zarząd CDU strategii przed wyborami do Parlamentu
Europejskiego i zostało opublikowane. - Wówczas nikt się nie
denerwował - mówił Neumann, który w rządzie niemieckim
odpowiadał za sprawy związane z powołaniem centrum upamiętnienia
wysiedleń "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie".
- Niestety muszę stwierdzić, że w związku z kampanią przed
wyborami europejskimi odezwa najwyraźniej nabrała szczególnej
roli w Polsce - oświadczył.
Jego zdaniem fragment pięciostronicowego dokumentu CDU i CSU,
uchwalonego w poniedziałek w związku wyborami do PE, został
błędnie zrozumiany w Polsce. - Nikt normalny, odpowiedzialny i
na pewno żaden członek mojej partii nie chce rewidować granic -
zapewnił.
Także poseł CDU Karl-Georg Wellmann powtórzył na spotkaniu z
polskimi dziennikarzami, że fragment odezwy chadeków miał na
celu podkreślenie, iż dzięki zjednoczeniu Europy, swobodzie
podróżowania i osiedlania się przezwyciężono konsekwencje
wysiedleń.
Z kolei sekretarz generalny bawarskiej CSU Alexander Dobrindt
skrytykował komentarze szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego na temat
odezwy chadeków jako "nieznośne ingerencje osoby wiecznie
żyjącej dniem wczorajszym".
Cytowany przez agencję dpa Dobrindt ocenił, że przywódca
polskiej partii opozycyjnej wciąż nie rozumie, że pojednanie i
rozliczenie bezprawia wypędzeń są ze sobą związane. Dodał, że ma
nadzieję, iż premier Donald Tusk okaże roztropność i nie podda
się "tej nagonce".
W poniedziałkowej odezwie niemieckiej chadecji czytamy m.in.: "Obowiązująca
w Unii Europejskiej swoboda wyboru miejsca zamieszkania i
osiedlania się jest krokiem w kierunku urzeczywistnienia prawa
do ojczyzny również dla niemieckich wypędzonych - we wspólnej
Europie, w której narody i grupy narodowościowe mogą żyć razem
zgodnie oraz bez dyskryminacji wynikającej również z przeszłości".
"Wypędzenia każdego rodzaju muszą zostać potępione na
płaszczyźnie międzynarodowej, a naruszone prawa muszą zostać
uznane" - podkreślili chadecy.
Anna Widzyk PAP (na fot. Bernd Neumann PAP/EPA / Michal Fattal)
Za Czerwiec 1956, Grudzień 1970 i za "Wujka" - będą
odszkodowania
Prezydent Lech Kaczyński podpisał ustawę o zadośćuczynieniu dla
ofiar wystąpień wolnościowych lat 1956-89 - poinformowała
kancelaria prezydenta.
Ustawa dotyczy rodzin zabitych w czerwcu 1956 roku w Poznaniu, w
październiku 1957 roku w Warszawie, w grudniu 1970 roku na
Wybrzeżu, w czerwcu 1976 roku w Radomiu oraz w stanie wojennym,
w tym wskutek pacyfikacji kopalni "Wujek" w 1981 oraz w innych
strajkach i protestach.
Świadczenie w wysokości 50 tys. zł ma być wypłacane na wniosek
członków rodziny ofiar. Prawo do świadczenia jest niezbywalne;
jeżeli osoba uprawniona umrze po wystąpieniu o zadośćuczynienie,
prawo do niego przechodzi na spadkobierców.
W wystąpieniach wolnościowych, do których odnosi się ustawa,
zginęło ponad 130 osób. Skutki budżetowe ustawy szacuje się na
27 mln zł. O zadośćuczynienie będzie można występować przez 10
lat od wejścia ustawy w życie.
PAP (na fot. Pomnik-krzyż przed KWK "Wujek" PAP / Andrzej
Grygiel)
Niezwykłe znalezisko na Zamku Królewskim w Warszawie
Podczas prac porządkowych prowadzonych na terenie ogrodu Zamku
Królewskiego odnaleziono pokrywę dziecięcego sarkofagu z drugiej
połowy II w. n. e. Tymczasem zdekompletowany sarkofag od ponad
60 lat znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego i jest teraz
prezentowany w Galerii Sztuki Starożytnej.
Jak zaznacza Izabela Witkowska-Martynicz z Zamku Królewskiego,
bezpośrednio po ustaleniu pochodzenia pokrywy Zamek skontaktował
się z Muzeum Narodowym z propozycją jak najszybszego przekazania
zabytku. Połączenie elementów sarkofagu przywróci jego pierwotną
świetność.
Na ślad znaleziska trafiła Maria Szczypek, konserwator zamkowy,
która podjęła się też wstępnego oczyszczenia pokrywy. Okazało
się, że jest ona stosunkowo dobrze zachowana. Jest wykonana z
białego marmuru, a jej forma i dekoracje nawiązują do antyku.
Dr Hubert Kowalski i Monika Muszyńska - pracownicy naukowi
Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego ustalili, że
pokrywa jest częścią sarkofagu dziecięcego, znanego jako
sarkofag ze sceną cyrkową, wykonanego w Rzymie w latach 160-170
n.e. Sarkofag w końcu XVIII w. został zakupiony do kolekcji
Heleny Radziwiłłowej. Przechowywano go w parku Arkadia koło
Łowicza. Z końcem XIX wieku sarkofag przeniesiono do pałacu
Radziwiłłów w Nieborowie, a po II wojnie światowej - ale już bez
pokrywy - trafił do Muzeum Narodowego w Warszawie.
Witkowska-Martynicz zaznacza, że sarkofag łącznie z pokrywą
odnotowano po raz ostatni przed 1939 r. Nie wiadomo w jakich
okolicznościach jedynie pokrywa trafiła na teren należący
dzisiaj do Zamku.
Dekorację ściany przedniej sarkofagu stanowi relief
przedstawiający wyścigi czterech zaprzęgów konnych, powożonych
przez erosy, z których jeden ulega wypadkowi. W tle widać
dekorację, tzw. spiny z rzymskiego Circus Maximus, z dwoma
metami, posągiem Wiktorii, obeliskiem, rusztowaniami z siedmioma
delfinami i siedmioma jajami wskazującymi liczbę wykonanych
okrążeń. Na krótszych bokach sarkofagu ukazano jeźdźców, z
których jeden unosi rękę w geście zwycięstwa, oraz putto z
pochodnią.
Odnalezioną pokrywę dekoruje relief z puttami zaprzęgającymi
konie do rydwanów; główki dziecięce (maski) - w narożnikach i
leżące pochodnie.
PAP
Wtorek, 2009-05-2
Klich: chcemy, by
rakiety Patriot broniły Polski
Bateria rakiet Patriot, która ma stacjonować w Polsce, powinna
znaleźć się u nas jeszcze w tym roku - powiedział szef MON
Bogdan Klich. Jak zaznaczył, zabiega o to, by służyły one nie
tylko szkoleniu amerykańskiej obsługi, ale również obronie
powietrznej Polski.
- Deklaracja o współpracy strategicznej z sierpnia ubiegłego
roku jasno mówi, że umieszczenie pierwszej baterii Patriotów
winno nastąpić nie później aniżeli do końca tego toku, tego się
trzymamy w rozmowach z naszymi partnerami amerykańskimi -
powiedział Bogdan Klich. Przypomniał, że kolejne zapewnienie
umieszczenia baterii Patriot Amerykanie złożyli w lutym
bieżącego roku.
Minister powiedział, że trwają rozmowy w sprawie umowy o
statusie zagranicznych żołnierzy (SOFA), które ma umożliwić
stacjonowanie w Polsce 100-110-osobowej kompanii do obsługi
zestawu Patriot. - Jesteśmy na finiszu rozmów, planujemy jedną
albo dwie sesje - w czerwcu, a gdyby nie było ostatecznego
rozstrzygnięcia - kolejną na początku lipca - dodał minister.
- Wiemy, że administracja amerykańska rozważa dwie opcje -
baterii stacjonującej tymczasowo na terytorium naszego kraju,
powracającej co jakiś czas do Polski w celach szkoleniowych, ale
rozważana jest też opcja szkoleniowa plus opcja operacyjna -
powiedział Klich. Jak dodał, Polska zabiega, by zrealizowana
została ta druga opcja.
- Patrioty nie powinny stacjonować wyłącznie w celach
szkoleniowych. Zabiegamy, aby Amerykanie zgodzili się na
włączenie baterii w polski system obrony antyrakietowej - dodał.
Bateria Patriot miałaby zostać zainstalowana w Polsce także w
razie rezygnacji z umieszczenia tu bazy rakiet przechwytujących
dalekiego zasięgu wchodzących w skład amerykańskiej tarczy
antyrakietowej.
Jak podały w ostatnich dniach rządowe źródła amerykańskie,
administracja USA i rząd polski odmiennie interpretują
zeszłoroczną umowę w sprawie przekazania Polsce baterii rakiet
Patriot. Pentagon podkreśla, że bateria (składa się z 4-8
wyrzutni) miałaby się znaleźć w Polsce tymczasowo i służyć
załogom do szkoleń. Nieoficjalne źródła wskazują, że by uzyskać
dostęp do rakiet w dodatku w wersji operacyjnej, trzeba je kupić.
Podawana cena jednej baterii Patriot PAC-3 waha się od 300 mln
do miliarda dolarów.
PAP
Jedna z największych afer w polskim wojsku
Jedna z największych korupcyjnych afer w polskim wojsku wychodzi
na światło dzienne. Chodzi o zlecenia na wykonanie map
numerycznych, czyli map cyfrowych, którymi polskie wojsko musi
posługiwać się od naszego wejścia do NATO. Okazuje się, że
zlecenia dostawały tylko i wyłącznie firmy tworzone przez
rodziny i znajomych wysoko postawionych oficerów. Cały kontrakt
opiewał na 54 miliony złotych.
Według prokuratury nawet 400 tys. zł zarobił na pośrednictwie
przy organizacji wykonania map dla wojska z lat 1998-2003
zastępca dowódcy toruńskiej jednostki wojskowej. Dzięki niemu
cywilna firma topograficzna mogła wykonywać mapy z użyciem
wojskowego sprzętu i żołnierzy-topografów.
Do poznańskiego sądu wojskowego trafił akt oskarżenia przeciwko
niemu i trzem osobom cywilnym zamieszanym w proceder. Grozi mu
do 10 lat więzienia. Prokuratura wojskowa zarzuciła mu m.in.
przekroczenie uprawnień.
Rzecznik MON Robert Rochowicz podkreślił, że żaden z oskarżonych
nie służy już w armii; ostatni wojskowy odszedł w 2006 r.
Resort, jak wskazał, nie ma więc związku ze sprawą.
Jak poinformował zastępca prokuratora okręgowego Wojskowej
Prokuratury Okręgowej w Poznaniu płk Andrzej Haładyn,
prokuratura zakończyła śledztwo w sprawie wykonywania dla
polskiego wojska map przez cywilne firmy. Wojsko wydało na
przygotowanie map w latach 1998-2003 roku 54 mln zł.
- Sprawa ma charakter korupcyjny. Aktem oskarżenia objęto 17
osób. 13 osób dobrowolnie poddało się karze. W stosunku do
trzech osób zapadły już wyroki. Pozostałe sprawy będą
rozpatrywane - w tym również sprawa dotycząca głównego
oskarżonego i trzech osób cywilnych - powiedział Haładyn.
Jak wyjaśnił, w związku z wstąpieniem Polski do NATO polskie
wojsko musiało mieć mapy, które odpowiadają standardom Paktu. W
rozpisanym przez MON przetargu wygrały firmy, w których
występowały rodziny oficerów bądź sami oficerowie, którzy
przeszli do rezerwy.
- Okazało się, że nie są one przygotowane ani fachowo ani
sprzętowo do tego, żeby podołać tym zadaniom, których się
podjęły. Firmy weszły w porozumienie z żołnierzami i oficerami z
jednostek w Toruniu i Lesznie, gdzie pracują wykwalifikowani
kartografowie. Podpisali oni umowy o dzieło z tymi firmami.
Zadania były wykonywane w czasie służbowym i na wojskowym
sprzęcie. Wynagrodzenia dla nich stanowiły ok. 30% tego, co
otrzymały firmy cywilne - powiedział.
Jak dodał, główny oskarżony wzbogacił się w ten sposób o ok. 400
tys. zł, dwóch oficerów, którzy także pośredniczyli w tym
procederze po ok. 80 tys. zł.
Jak wyjaśnił prowadzący śledztwo prokurator Janusz Grycko
przygotowanie wojskowych map numerycznych różni się od wykonania
map "cywilnych". - Siłą rzeczy przedsiębiorstwa cywilne nie były
przygotowane do wykonywania takich map. Było przyzwolenie na
przeszkolenie przez wojsko pracowników firm kartograficznych,
ale nie było przyzwolenia na współpracę przy ich wykonaniu.
Przyjeżdżało kierownictwo przedsiębiorstwa, rozmawiano z
dowództwem jednostki na temat realizacji zadań, które
przedsiębiorstwo miało wykonać samo. Dochodziło do tak
kuriozalnych sytuacji, gdy całe zlecenie było wykonywane przez
żołnierzy, a przedsiębiorstwo zgarniało pieniądze - powiedział.
Śledztwo wszczęto w 2003 r. Cały czas badane są inne wątki
związane ze zleceniami na wykonanie map dla wojska.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie bada inny wątek tej
sprawy dotyczący nieprawidłowości w stolicy przy zamówieniach
map dla armii w okresie do 2002 r. Jak powiedział wiceszef
prokuratury płk Dariusz Knapczyński, różnego rodzaju zarzuty, w
tym korupcyjne, postawiono 25 podejrzanym, wśród których są
zarówno wojskowi, jak i cywile. Zarzuty obejmują wręczanie i
przyjmowanie korzyści materialnych, zmowy przetargowe,
niedopełnianie obowiązków i przekraczanie uprawnień,
poświadczanie nieprawdy. Śledztwo ma się skończyć jesienią br.
Jesienią 2008 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie potwierdziła
zaś, że prowadzi śledztwo ws. zawarcia w 2006 r. przez MON - gdy
kierował nim Radosław Sikorski - umowy na dostarczanie resortowi
map i zdjęć satelitarnych. Według "Dziennika", sprawa dotyczy
umowy o wartości 10,5 mln zł, którą MON zawarł z Satelitarnym
Centrum Operacji Regionalnych (SCOR S.A.). Podpisał ją ówczesny
wiceszef MON Marek Zająkała.
Postępowanie, wszczęte 3 września 2007 r. zainicjowano pismem z
ówczesnego MON, którym kierował Aleksander Szczygło. Czynności
sprawdzające wykonywała prokuratura wojskowa, ale ostatecznie
uznano, że właściwą będzie prokuratura cywilna.
- Śledztwo prowadzimy w sprawie przekroczenia uprawnień i
niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych
reprezentujących MON w związku z zawarciem przez ten resort
jednej z umów - mówiła w ub.r. ówczesna rzeczniczka prokuratury
Katarzyna Szeska. Dodała, że w toku śledztwa badane jest "zawarcie
i realizacja tej umowy". Nie podała, na czym miałoby polegać
przestępstwo - część akt sprawy jest tajna. Czynności w sprawie
zlecono Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie wiadomo, jaki
jest obecnie stan śledztwa.
Radio Zet/PAP
Sami piszmy historię polsko-żydowską
Niemiecki tygodnik "Der Spiegel” wywołał u nas burzę publikując
swój artykuł o wspólnikach Hitlera, wśród których wymienił
polskich chłopów. W tym artykule nie ma nic, o czym byśmy
wcześniej nie wiedzieli. Jednak spieramy się i czujemy
zaniepokojeni niemiecką wersją historii. Dzieje się tak przede
wszystkim dlatego, że sami jeszcze tego tematu do dna nie
przerobiliśmy. Wciąż pozostaje on tematem tabu i więcej w nim
emocji niż faktów i racjonalnego myślenia.
Jeśli nie chcemy, żeby to Niemcy pisali wspólną historię Polaków
i Żydów - to powinniśmy sami się za to zabrać dużo intensywniej
i głębiej niż dotychczas. I trzeba zacząć od początku, od tego
że Rzeczpospolita stała się dla milionów Żydów schronieniem i
domem, w którym otrzymali przywileje i warunki lepsze niż w
innych krajach. Polska była przez wieki krajem tolerancyjnym i
Żydzi żyli tu przez wiele wieków. I są to wieki przede wszystkim
wspólnoty a nawet braterstwa, wspólnej kultury i wzajemnego
oddziaływania.
Można stwierdzić, że Żydzi w Polsce mieli się lepiej niż w
innych krajach i to dlatego jeszcze przed II Wojną Światową
Polska była ich największym skupiskiem. Jak wszędzie tak i w
Polsce istniał antysemityzm, ale masowych prześladowań ani
przymusowych deportacji czy zmuszania do zmiany religii tu nie
było. Do czasów Hitlera polscy Żydzi mieli się dobrze. Ich wkład
w polską kulturę, naukę i gospodarkę był większy niż wynikałoby
to z demograficznych statystyk. Hitlerowcy wymordowali planowo
prawie wszystkich polskich Żydów. Polacy byli następni w kolejce.
Plan stworzenia "przestrzeni życiowej dla rasy panów"
przewidywał zlikwidowanie polskiej inteligencji i przemianę
Polaków w naród niewolników a następnie ich eksterminację
poprzez wyniszczającą pracę przy budowie podwalin nowej
tysiącletniej Rzeszy. Los tych dwóch narodów miał być jednakowy.
To wszystko wiadomo z dokumentów epoki. Hitlerowcy nie ukrywali
tych planów. Udało się im zabić trzy miliony polskich Żydów i
tyle samo Polaków.
Dlatego po tym wszystkim najgorszym końcem polsko-żydowskiej
historii byłaby teraz wzajemna nienawiść i nieufność oraz
odwrócenie proporcji, polegające na tym, że Polacy zapamiętają
tylko żydowskich oprawców ze stalinowskiej bezpieki a zapomną
Tuwima czy Szpilmana, a Żydzi będą pamiętali tylko szmalcowników
a zapomną o dużo liczniejszych "sprawiedliwych wśród narodów
świata" i o wiekach swojej historii w tym kraju.
Dlatego ważne jest również to, żebyśmy my Polacy wreszcie
zaczęli głośno mówić innym narodom o naszej historii. Za mało
dotychczas mówiliśmy o naszych krzywdach podczas II Wojny
Światowej.
Wobec ich ogromu takie publikacje jak ostatnio w tygodniku "Der
Spiegel" nie powinny w ogóle mieć miejsca. Jednak mają miejsce i
będą się powtarzały, gdyż ogólna opinia o Polsce i Polakach w
tym aspekcie jest dla nas niekorzystna.
Historia boleśnie nas doświadczyła. Proporcjonalnie żaden naród
oprócz narodu żydowskiego nie poniósł w czasie II Wojny
Światowej większych strat niż Polacy. Niestety dziś nikt oprócz
nas tego nie wie...
Nikt nie zna także ogromu naszego cierpienia i nikt nie ma
pojęcia o ogromie naszego bohaterstwa w walce z faszyzmem i
komunizmem. Jest tak dlatego, że po wojnie nie mieliśmy
możliwości opowiedzenia światu o naszych doświadczeniach a
opinie o nas nie były przez wiele lat kształtowane przez nas -
tylko przeciw nam.
W Niemczech podstawowe informacje na temat losów Polski i
Polaków są kompletnie ignorowane. Podobnie zresztą jest na całym
świecie. Nie udało się nam przebić do świadomości światowej
opinii publicznej z takimi choćby faktami, jak to, że w latach
1939-45 zginęło sześć milionów obywateli RP, czyli co piąty
obywatel naszego kraju; że straciliśmy blisko 90% dóbr
materialnych; że hitlerowcy a później sowieci ograbili nas z
większości majątku i kulturalnego dziedzictwa.
Że wszystkie prawie nasze miasta legły w gruzach; że Niemcy
wycofując się zburzyli wszystkie nasze mosty i drogi; że
hitlerowska polityka eksterminacji wszystkich Żydów oraz próba
uczynienia z nas Polaków narodu niewolników - pozbawiły nas
prawie całej elity intelektualnej czy kadr urzędniczych. Niemcy
powinni zdawać sobie z tego sprawę, że to oni w dużej mierze są
odpowiedzialni za polską biedę i zacofanie oraz uświadomić sobie,
że w podobnych co my warunkach ustrojowych wschodni Niemcy
produkowali Trabanty i Wartburgi a nie Volkswageny i Mercedesy.
I że nasze Maluchy i Polonezy w niczym Trabantom i Wartburgom
nie ustępowały…
Rosjanie również powinni się wreszcie od nas dowiedzieć, że dla
Polski rządy komunistów były po prostu kolejną okupacją, podczas
której byliśmy gospodarczo eksploatowani a nie okresem
internacjonalistycznego szczęścia. W Rosji dotychczas panuje
postsowieckie przekonanie, że nasz relatywnie wyższy poziom
życia - wziął się z tego, że oni nas przez pół wieku utrzymywali...
Nie umieliśmy przekazać światu, że w czasie wojny - padliśmy
ofiarą działających ręka w rękę - najpotworniejszych
totalitaryzmów w historii - niemieckiego faszyzmu i sowieckiego
komunizmu; że Polacy walczyli bohatersko na wszystkich frontach
i że po wojnie zostali zdradzeni i dostali się pod kolejną
okupację, która trwała 45 lat. Dla świata - w tym dla większości
Niemców - koniec wojny był początkiem szansy na wolność i
dobrobyt.
Dla Polaków kolejnym upokorzeniem i początkiem półwiecza niewoli,
podczas której nie mogliśmy się upomnieć o nasze podstawowe
prawa, w tym o dobre imię ani na wschodzie ani na zachodzie.
Mieliśmy zamknięte usta za Żelazną Kurtyną i nie mogliśmy głośno
przypominać najprostszych prawd.
A mówiono na świecie o Polsce i Polakach niestworzone rzeczy.
Dorabiano nam potworne gęby. Ignorowano naszą martyrologię i
bohaterstwo a także wkład w walkę z totalitaryzmem podczas wojny.
Dramatycznym symbolem tego faktu budzącym bezsilną wściekłość
jest słynna defilada zwycięstwa w Londynie, podczas której
paradowali sojusznicy z najbardziej egzotycznych krajów a polscy
piloci – bohaterowie wojny o Anglię, którym zdaniem Churchilla "tak
wielu zawdzięczało tak wiele" - stali na uboczu ze łzami w
oczach. Nie zaproszono ich na tę defiladę, bo ten sam Churchill,
który tak pięknie o nich powiedział, nie chciał po wojnie
drażnić Stalina…
Ta scena dopiero niedawno została opisana przez
angielskojęzycznych autorów Stanleya Clouda i Lenne Olson w
książce "Sprawa honoru". Notabene ten wspaniały dokument o
bohaterstwie polskich lotników, zawierający syntetyczny rys
naszej historii - powinien być obowiązkowym podarunkiem
rozdawanym na całym świecie przez polskie ambasady. Oczywiście
tak się nie dzieje, bo nasz MSZ nie ma pieniędzy, żeby coś
takiego zrobić. A szkoda, bo każdy kto przeczyta tę książkę ma
szansę poznać i polubić Polaków. I dlatego między innymi, że nie
mamy pieniędzy - nikt o Polsce nic nie wie.
Wszyscy wiedzą o holokauście i zagładzie Żydów. Jednak prawie
nigdy nie słychać na świecie opinii, że połowa wymordowanych
Żydów – to byli polscy obywatele. Dla przykładu, że gdy umierał
męczeńską śmiercią Janusz Korczak – to umierał wspaniały polski
pisarz i pedagog...
Wielu ludzi na świecie ma utrwaloną w świadomości wersję, że w
czasie II Wojny Światowej w Polsce ginęli tylko Żydzi a Polacy
co najwyżej pomagali hitlerowcom ich mordować…
Ta potwornie krzywdząca opinia istnieje do dziś, bo jedną z
fałszywych gęb czy nawet mord dorobionych Polakom - jest morda
antysemitów. Dla wielu ludzi na świecie Polak to synonim
antysemity. Nikt nie ma pojęcia o tym, że Polska była dla Żydów
przez wiele wieków ojczyzną, która dała im schronienie - ich
Ziemią Obiecaną.
Nikt nie zadaje sobie prostego pytania, skąd się wzięło przed
wojną w Polsce ponad trzy miliony Żydów, którzy stanowili 10%
mieszkańców tego kraju. Tak samo jak choćby na polskim cmentarzu
pod Monte Cassino, gdzie co dziesiąty poległy to polski żołnierz
żydowskiego pochodzenia… Miałem kiedyś na ten temat rozmowę z
pewnym wykształconym obywatelem Stanów Zjednoczonych, który
wyraził opinię, że hitlerowcy wymordowali najwięcej Żydów w
Polsce, ponieważ mogli tu liczyć na pomoc obywateli naszego
kraju… Powtarzał tę bzdurę, bo nie zdawał sobie zupełnie sprawy
z tego, że mordowali ich tutaj, bo Polska była przed wojną
największym skupiskiem Żydów na świecie. Po rozmowie ze mną
sprawiał wrażenie człowieka, który nagle odkrył coś
zdumiewającego. Nie sądzę jednak, żeby chciało mu się sięgać
głębiej do historii. Zwłaszcza, że krzywdzące Polaków wersje
dziejów dużo łatwiej spotkać niż te, które pokazują Polskę w
obiektywnym świetle.
Bierze się to między innymi stąd, że po wojnie zamknięto nam na
wiele lat usta. Niemcy mogli mówić i mówili często próbując
podzielić się swoimi zbrodniami z innymi... Mając pieniądze
mogli to robić dosyć skutecznie. Dopiero niedawno w wolnej
Polsce zaczęliśmy śmielej upominać się o historyczną prawdę.
Dopiero kilka lat temu światowa opinia mogła zobaczyć pierwszy
zrealizowany na Zachodzie poważniejszy film na temat Powstania
Warszawskiego, które było jedną z największych bitew w historii
świata.
Powstanie w Getcie Warszawskim zyskało na świecie wagę
symboliczną. Niespełna dwa tysiące żydowskich bohaterskich
bojowników walczyło do ostatniej kropli krwi z hitlerowską
potęgą. Świat słusznie czci bohaterstwo tych ludzi. O Powstaniu
Warszawskim, w którym zginęło dwieście razy więcej ludzi - świat
zaczął się dowiadywać dopiero niedawno. Prawda o nim była
niewygodna dla sowieckich komunistów, którzy czekali na prawym
brzegu Wisły aż Hitler wykończy powstańców. Nie pozwalali nawet
lądować alianckim samolotom z pomocą dla walczącej Warszawy.
Niemcy o bohaterstwie powstańców polskiej stolicy nie mówili nic
ze zrozumiałych względów. Tego bohaterstwa było dokładnie tyle -
ile ich hańby, zbrodni i barbarzyństwa…
Świat nie wie do dziś, że w gruzach tego nieszczęsnego miasta
niemiecki snajper zastrzelił jednego z najwybitniejszych poetów
jakich kiedykolwiek nosiła Ziemia – Krzysztofa Kamila
Baczyńskiego. Niech on będzie tu jedynym reprezentantem tylu
podobnych… W Niemczech potomkowie snajperów, którzy opowiadają
kawały o "głupich Polaczkach" nie wiedzą na ogół nic ani o
Baczyńskim, ani o zagładzie bohaterów Warszawy.
Nie wiedzą też nic o wspólnej polsko-żydowskiej historii.
Dopiero niedawno temu dzięki filmowi Romana Polańskiego poznali
historię Władysława Szpilmana – jednego z najznakomitszych
pianistów XX wieku. Polaka żydowskiego pochodzenia, którego
chciało zabić tylu Niemców i który przeżył dzięki pomocy wielu
Polaków i jednego wrażliwego, dobrego Niemca, zamordowanego
później przez sowietów... Prawdy o naszej tragicznej historii
nie potrafiliśmy w świecie upowszechnić. Nie umieliśmy pokazać
światu i poradzić sobie również z dziejami wspólnego bytowania
Polaków i Żydów na tej ziemi.
Tu trzeba uderzyć się przy okazji w piersi i zaczerwienić z
potwornego wstydu za tych wszystkich polskich antysemitów,
którzy pokazywali i pokazują światu polską rasistowską gębę.
Choć nie było i nie ma ich wielu - wystarczyło, żeby ugruntować
fatalny stereotyp. Zwłaszcza w Ameryce.
Niestety antysemicka mordę przyprawiali Polakom również polscy
Żydzi. Tragiczną i fatalną rolę odegrała niechcący powieść
Jerzego Kosińskiego "Malowany Ptak" - do dziś uznawana za
prawdziwe świadectwo krzywd, jakie wyrządzili małemu żydowskiemu
chłopcu prymitywni polscy chłopi. Echo tego słychać właśnie w
artykule w niemieckim tygodniku.
Kosiński stał się w Ameryce słynnym pisarzem a "Malowany Ptak"
jego najsłynniejszą powieścią. Jednak ta powieść nie ma nic
wspólnego z historyczną prawdą. Jest pisarską fantazją
Kosińskiego. Polska dziennikarka i pisarka Joanna Siedlecka w
swojej znakomitej książce "Czarny Ptasior" udokumentowała prawdę
na temat tego, co spotkało Kosińskiego na polskiej wsi i oddała
honor polskim chłopom, którzy przez kilka lat okupacji chronili
go przed hitlerowcami narażając życie swoje i swoich bliskich.
Książka Siedleckiej jednak jest znana tylko nielicznym
czytelnikom w Polsce, a nieszczęsna fantazja Kosińskiego
kształtuje do dziś podświadomą niechęć do Polaków na całym
świecie. Myślę zresztą, że to ostatnia rzecz jakiej chciałby
Jerzy Kosiński… Zresztą niektórzy wiążą tę sprawę z tragiczną
samobójczą śmiercią autora "Malowanego ptaka".
Bez wątpienia fatalną opinię zawdzięczamy hańbie szmalcownictwa
w okupowanej Polsce. Przypadki rabowania żydowskiego mienia,
nieludzkiego wykorzystywania Żydów i wydawania ich w ręce
Gestapo na zawsze będą obrzydliwym znamieniem na historii
naszego narodu. Nie zmieni tego fakt, iż polskie państwo
podziemne karało śmiercią szmalcowników. Nie potrafiliśmy tego
światu opowiedzieć i nikt do dziś o tym nie wie. Nikt nie
potrafił oszacować także, ile takich przypadków się mogło
zdarzyć?
Świat wie tylko, że miały miejsce, a Żydzi uważają, że jako ich
bracia i sąsiedzi powinniśmy zrobić dla ich ratowania znacznie
więcej. Oczekują również, że w jednoznaczny sposób potępimy
zbrodnie na Żydach, w których brali udział Polacy. Nawet jeśli
zostali do nich zmuszeni przez hitlerowców. I władze wolnej
Polski oddały hołd Żydom z Jedwabnego i ofiarom powojennego
pogromu w Kielcach.
Jan Paweł II - największy autorytet naszego narodu - przeprosił
Żydów za krzywdy, jakich doznali z rąk chrześcijan. Jako
pierwszy Papież w historii Kościoła wszedł do synagogi,
pokazując tym symbolicznym gestem prawdziwie chrześcijański i
polski stosunek do "naszych starszych braci w wierze".
Polacy stanowią ponad połowę odznaczonych izraelskim
odznaczeniem "Sprawiedliwy wśród narodów świata" za ratowanie
Żydów w czasach holokaustu. Niewiele jednak osób na świecie wie,
że tylko w Polsce hitlerowcy za pomoc udzielaną Żydom karali
śmiercią…
Lista wybitnych polskich Żydów powinna stanowić dumę dla obu
narodów, których losy historia tak mocno, pięknie i tragicznie
splątała. A my za mało mówimy o wielkich postaciach wspólnej
historii. Żydzi też często o nich nic nie wiedzą. Niestety wciąż
zdarzają się pożałowania godne wypowiedzi nielicznych na
szczęście - głupich rabinów, którzy oskarżają Polaków o masowy
udział w eksterminacji Żydów lub gadają bzdury o czerpaniu
zysków z administrowania muzeum w Auschwitz. Zdarzają się także
głupie wypowiedzi niektórych polskich księży, przypisujących
winę za wszystkie nasze nieszczęścia żydowskim spiskom.
Nie znaczy to jednak, że tak wyglądają relacje Polaków i Żydów.
Antysemityzm i antypolonizm - to na szczęście z obu stron
margines, a nie norma. Na szczęście słuchamy chętniej byłego
ambasadora Izraela w Polsce - Szewacha Weissa i Władysława
Bartoszewskiego, a nie zaczadzonych wzajemną niechęcią
frustratów. Jednak wspólne polsko-żydowskie dzieje czekają
dopiero na swoje najlepsze i bezstronne opracowania. Na pewno
przypisami do tej wielkiej księgi nie powinny być stereotypowe,
powierzchowne i niesprawiedliwe publikacje jak ta ostatnia w
"Der Spiegel".
To trudny temat wymagający ogromnej wrażliwości i dobrej woli.
Pisząc ten felieton po każdym argumencie miałem niedosyt i
chciałem coś dodawać, tłumaczyć, precyzować – wiedząc jak bardzo
to delikatna materia i ilu ludzi może poczuć się urażonych
każdym moim zdaniem. Niestety nie da się pisać o tych sprawach
nie sprawiając bólu i samemu bólu nie czując...
Bard mojego pokolenia - Jacek Kaczmarski śpiewał: "Wejdźmy
głębiej w tę wodę, kochani! Dosyć tego brodzenia przy brzegu..."
I jeszcze jedno. W sprawie losu Polaków i Żydów w czasie II
Wojny Światowej Niemcy są ostatnimi, którzy powinni zabierać
głos. Dlatego - nawet jeśli w artykule w „Der Spiegel” nie
przeczytaliśmy niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli -
poczuliśmy ból i zaniepokojenie, bo to nie ten autor powinien
pisać tę historię.
Jarosław Gugała specjalnie dla Wirtualnej Polski
Poniedziałek,
2009-05-25
Ostatnie
pożegnanie prof. Zbigniewa Hołdy
Rodzina, przyjaciele, naukowcy, prawnicy, przedstawiciele władz
państwowych i samorządowych pożegnali w Lublinie zmarłego w
wieku 59 lat wybitnego prawnika, znawcę problematyki praw
człowieka, prof. Zbigniewa Hołdę.
W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyli m.in. minister
sprawiedliwości Andrzej Czuma, prezydent Lublina Adam Wasilewski,
przedstawiciele NSZZ "Solidarność", służby więziennej, senatu
Uniwersytetu Jagiellońskiego, Helsińskiej Fundacji Praw
Człowieka, posłowie z Lubelszczyzny, wybitni prawnicy i licznie
przybyli mieszkańcy Lublina.
Sędzia Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński podkreślił,
że prof. Hołda był wspaniałym przyjacielem, dobrym człowiekiem,
znakomitym nauczycielem akademickim, "wielkim adwokatem praw
człowieka i rządów prawa".
- Był uczonym prawnikiem, który prawu przywracał walor tego, że
ludzie mogli bardziej czuć prawo, mówić: to jest moje prawo.
Hołda jakby personalizował różne formuły prawnicze - powiedział
Rzepliński.
Wiceminister sprawiedliwości Jacek Czaja powiedział, że prof.
Hołda pracował na rzecz obrony praw człowieka z wielkim
zaangażowaniem. - Dawał gwarancję, że ze szczególną starannością,
z najwyższą sumiennością zajmie się każdą sprawą, bo
szlachetność to była ta cecha, którą w pierwszej kolejności
każdy z nas mógłby mu przypisać - dodał Czaja.
Prof. Hołda był absolwentem Wydziału Prawa UMCS w Lublinie,
kierownikiem Zakładu Prawa i Polityki Penitencjarnej
Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezesem Helsińskiej Fundacji
Praw Człowieka, członkiem Komisji Prawniczej Polskiej Akademii
Umiejętności.
Działał na rzecz dostosowania polskiego systemu prawnego i
penitencjarnego do standardów europejskich. W latach 1989-1997
pracował w Komisji ds. Reformy Prawa Karnego, a w latach
1999-2000 w Zespole ds. Nowelizacji Kodyfikacji Karnej przy
Ministrze Sprawiedliwości.
Hołda był laureatem nagrody ProBono. Tytuł ten nadaje od pięciu
lat Fundacja Uniwersyteckich Poradni Prawnych osobom, które
bezinteresownie świadczą pomoc potrzebującym. Jako adwokat
prowadził tzw. sprawy precedensowe, w których wyrok może
spowodować nową, bardziej przyjazną interpretację prawa.
W 1980 i 1981 r. doradzał Solidarności; w stanie wojennym był
internowany. Zmarł w środę w Lublinie po długiej i ciężkiej
chorobie.
PAP (fot. PAP / Tomasz Gzell)
Japońskie grafiki w Bibliotece Narodowej
25 grafik wykonanych japońską techniką mokulito, łączącą
europejską litografię z japońskim drzeworytem, będzie można
obejrzeć na otwartej wystawie "Japońska litografia na drewnie" w
Bibliotece Narodowej.
- W języku japońskim mokulito oznacza dosłownie "litografia na
drewnie". Wyjątkowość, a zarazem wartość tej techniki graficznej
polega na tym, że łączy ona tradycje litografii europejskiej z
drzeworytem japońskim - powiedziała kurator wystawy Agata
Pietrzak.
Technika mokulito polega na nałożeniu na drewnianej płycie
obrazu farby olejnej i poddaniu jej obróbce stosowanej w
litografii korzystającej z kamienia lub płyty aluminiowej. Płytę
wykańcza się żłobiąc jej powierzchnię za pomocą dłutek, podobnie
jak w przypadku tradycyjnego drzeworytu. Na końcu obraz odbija
się na papierze.
- Ta technika pozwala, tak jak w litografii, osiągnąć efekty
typowo malarskie naśladujące dukt pędzla czy ślad kredki z
efektami charakterystycznymi dla drzeworytu, czyli techniki
rytowanej, ciętej w drewnie - tłumaczyła Pietrzak.
Na wystawie znajdują się prace 11 japońskich artystów, m.in.
twórcy techniki mokulito prof. Seishi Ozaku z Tama Art
University w Tokio, który odkrył ją ok. 30 lat temu.
Według kurator wystawy, zgromadzone prace charakteryzuje ogromna
różnorodność. - To jest dzieło jedenastu indywidualności w
związku tym każda z tych prac jest odmienna. Są prace bliskie
realizmowi, które czytelnie nawiązują do tradycji sztuki
japońskiej, z motywami zwierzęcymi i roślinnymi, w przepięknych
barwach, ale są i takie, które są czystą abstrakcją i grą form
na papierze - mówiła Pietrzak.
Jak powiedział jeden z artystów Tadashi Kobayashi, mokulito jest
techniką bardzo prostą, którą mogą stosować nawet dzieci. - Aby
skutecznie posługiwać się mokulito, wystarczy odpowiednia płyta
i japońskie washi, czyli papier czerpany. Ale najważniejsze
tutaj jest serce - tłumaczył Kobayashi.
Według artystów mokulito, specyficzny wyraz dzieła osiąga się
m.in. poprzez użycie odpowiedniego gatunku drewna, zwraca się
uwagę nawet na porę roku i pogodę podczas jego tworzenia. Jednak
zdaniem Kobayashi, tego rodzaju subtelności wykorzystują jedynie
najwybitniejsi artyści mokulito.
W trakcie otwarcia wystawy wszystkie grafiki japońskich artystów,
za pośrednictwem ambasady Japonii w Polsce, zostały przekazane
do zbiorów Zakładu Zbiorów Ikonograficznych Biblioteki Narodowej.
Wystawa będzie otwarta do 10 czerwca.
PAP
Mazury trzecim "nowym cudem natury"
Mazury awansowały z 11. na 3. miejsce w rankingu "Nowych 7 Cudów
Natury". To efekt Ogólnopolskiego Dnia Głosowania na Wielkie
Jeziora Mazurskie w konkursie szwajcarskiej Fundacji
"New7Wonders".
Przed Krainą Wielkich Jezior na liście są teraz: region Oesling
w Luksemburgu i Oaza Al-Hasa w Arabii Saudyjskiej. Puszcza
Białowieska, która jako druga reprezentuje Polskę w plebiscycie,
zajmuje 6. pozycję w rankingu.
W plebiscycie można głosować do 7 lipca. Po zakończeniu
głosowania na nowej liście znajdzie się 77 cudów natury, z
których eksperci pod przewodnictwem byłego dyrektora generalnego
UNESCO, Federico Mayora wybiorą 21 kandydatów. Od 21 lipca
internauci będą głosowali na nich przez kolejne 2 lata.
W 2011 roku władze fundacji "New7Wonders" ogłoszą ostateczną
listę 7 Cudów Natury. Link do głosowania znajduje się na stronie
www.mazurycudnatury.pl.
Kinga Kantor IAR
Niedziela, 2009-05-24
Są szczegóły
obchodów rocznicy wyborów 4 czerwca
Lista zagranicznych gości obchodów rocznicy wyborów 4 czerwca
1989 roku jest ustalona od dawna i niezależnie od perturbacji z
miejscem obchodów, wszyscy zaproszeni goście potwierdzili swój
udział - powiedział na konferencji prasowej w Kielcach premier
Donald Tusk.
Szef rządu gościł w Kielcach na regionalnej konwencji wyborczej
Platformy Obywatelskiej.
Wśród szefów rządów państw mających wziąć udział w
uroczystościach, Tusk wymienił kanclerz Niemiec oraz premierów
Belgii, Czech i Litwy. Gościem specjalnym będzie premier Ukrainy.
Tusk dodał, że jedynie w dwóch przypadkach - Estonii i Słowacji
- ze względu na głosowanie w tych krajach nad budżetem - gośćmi
krakowskich uroczystości będą estoński szef parlamentu i
słowacki wicepremier. - Premier Słowacji będzie 3 czerwca także
na szczycie wyszehradzkim - mówił Tusk.
Z gości krajowych na krakowskie uroczystości zaproszeni zostali
byli premierzy, byli i obecny prezydent oraz liderzy związków
zawodowych. - Liczę, że będą wszyscy - podkreślił Tusk.
Premier mówił o planie krakowskich uroczystości rocznicowych. W
pierwszej części, której gospodarzem będzie kard. Stanisław
Dziwisz, w katedrze wawelskiej uczestnicy spotkania wysłuchają
"Te Deum". W drugiej części, na zamkowym dziedzińcu goście
przedstawią krótkie rocznicowe wystąpienia. Będzie także
młodzież. - Do niej wystosujemy przesłanie w 20. rocznicę
wyzwolenia tej części kontynentu spod władzy komunistów - dodał
premier.
Potem goście krajowi wraz z gościem specjalnym, byłym
prezydentem Czech Wacławem Havlem, udadzą się do Gdańska na
sesję rocznicową, zorganizowaną przez Europejskie Centrum
Solidarności.
Premier dodał, że ustalił już z Lechem Wałęsą, iż 4 czerwca były
prezydent będzie uczestniczył zarówno w krakowskich jak i w
gdańskich uroczystościach. - Ze względu na narodowy i świąteczny
charakter 4 czerwca, Lech Wałęsa będzie do dyspozycji Polaków -
dodał Tusk.
Donald Tusk powiedział też, że nie ma żadnego problemu jeśli
chodzi o porozumienie z prezydentem w sprawie przelotów do
Gdańska i Krakowa 4 czerwca.
PAP
Nieznane zdjęcia sławnego malarza
Żołnierze Wehrmachtu na czołgach, fragmenty sowieckich bunkrów
na tzw. linii Mołotowa to m.in. tematy nieznanych dotąd
fotografii malarza i rzeźbiarza Zdzisława Beksińskiego. Powstały
w latach 1942-1944 w Sanoku. Ich autor miał wtedy 12-14 lat.
- Dokumentując spuściznę po artyście, której Muzeum Historyczne
w Sanoku jest spadkobiercą, natrafiliśmy na puszkę z negatywami
fotograficznymi. Były na nich zdjęcia ilustrujące niemiecką i
sowiecką okupację Sanoka - powiedział dyrektor sanockiego muzeum
Wiesław Banach.
Przyznał, że wszyscy byli zaskoczeni odkryciem. - Beksiński
wspominał w rozmowach o swoich młodzieńczych zdjęciach, które
robił aparatem otrzymanym od ojca, ale nie potrafił ich znaleźć
wśród swoich prac - dodał.
Zdjęć jest kilkadziesiąt. Widać na nich Niemców i Sowietów w
rodzinnym mieście Beksińskiego. Pierwsi pozują nastoletniemu
fotografowi m.in. na niemieckich czołgach typu "Tygrys". Z kolei
fragmenty bunkrów tzw. linii Mołotowa, czyli umocnień sowieckich
ciągnących się wzdłuż granicy z III Rzeszą, przypominają o
obecności Armii Czerwonej w prawobrzeżnej części miasta w latach
1939-1941.
Po odnalezieniu fotografii historycy wojskowości zastanawiali
się skąd w Sanoku pojawiały się niemieckie "Tygrysy". Przebieg
walk o miasto nie wskazywał na ich obecność.
- Ustalono, że niemieckie pojazdy były sprzętem remontowanym w
sanockiej fabryce wagonów, poprzedniczce dzisiejszego Autosanu.
Do Sanoka przybywały z frontu wschodniego i tam po remoncie
wracały. Stąd też ich obecność na ulicach miasta - zaznaczył
historyk Andrzej Romaniak.
Na jednej z fotografii pojawia się nastoletni wówczas Beksiński.
W sowieckim bunkrze siedzi wśród pocisków artyleryjskich. Jak
mówił Romaniak, zdjęcia budzą zainteresowanie historyków, są
udostępniane do badań.
Beksiński urodził się w Sanoku 24 lutego 1929 roku. Ukończył
architekturę. Po studiach wrócił do Sanoka. Tam od 1959 roku do
początku lat 70. pracował jako stylista, określany wówczas jako
plastyk, w Dziale Głównego Konstruktora Sanockiej Fabryki
Autobusów "Autosan", założonej przez Mateusza Beksińskiego,
pradziada artysty. Opracował tam stylistykę takich prototypowych
autobusów i mikrobusów jak: SFW-1 Sanok, SFA-2, SFA-3, SFA-4
Alfa (1964) i SFA-21. W 1977 r. Beksiński zdecydował się opuścić
Sanok po decyzji władz miasta o rozbiórce rodzinnego domu
Beksińskich. Artysta został zamordowany 21 lutego 2005 roku w
swoim mieszkaniu na warszawskim Mokotowie.
Z Sanokiem rodzina Beksińskich związana była od kilku pokoleń.
Przodek Zdzisława Beksińskiego - Mateusz zamieszkał w tym
mieście po upadku powstania listopadowego. Był jednym z
założycieli fabryki kotłów, potem wagonów, poprzedniczki
dzisiejszego Autosanu.
W latach 70. i 80. Zdzisław Beksiński stał się popularny zarówno
w kraju, jak i za granicą. Jego obrazy pokazywane były w
prestiżowych galeriach na całym świecie. Jako jedyny Europejczyk
ma stałą ekspozycję w muzeum sztuki w japońskiej Osace.
Swój dorobek i majątek Beksiński przekazał w testamencie Muzeum
Historycznemu w Sanoku. Muzeum posiada obecnie największą
kolekcję dzieł artysty, obejmującą kilka tysięcy obrazów,
reliefów, rzeźb, rysunków, grafik i fotografii.
PAP
Sobota, 2009-05-23
Tusk: nie widzę
powodów do ponaglania USA ws. tarczy
Premier Donald Tusk powiedział, że Amerykanie nie podjęli
jeszcze decyzji co do przyszłości tarczy w Polsce. - To jest
projekt amerykański i nie widzę powodów do ponaglania -
podkreślił.
Według amerykańskich źródeł rządowych, między administracją USA
a rządem polskim istnieją rozbieżności co do interpretacji
zeszłorocznej umowy w sprawie przekazania Polsce baterii
obronnych rakiet Patriot.
W czwartek rząd amerykański potwierdził, że rakiety zostaną
przekazane, chociaż nie podał, kiedy - ma to być przedmiotem
rozmów bilateralnych w najbliższych miesiącach, w czasie których
mają być także uzgodnione inne szczegóły dotyczące przekazania
rakiet.
Pentagon podkreśla, że bateria (licząca 100 rakiet) - która
miałaby się znaleźć w Polsce tymczasowo - będzie tam
zainstalowana "dla celów szkolenia i ćwiczeń".
- Gdyby się miało okazać, że projekt z tarczą z jakiś powodów
jest wstrzymany czy opóźniony, a mimo to polska strona otrzyma
Patrioty, to czysta korzyść. Gdyby się miało okazać, że w
związku ze wstrzymaniem projektu tarczy będziemy na razie
korzystali z rakiet dla celów szkoleniowych, a później będziemy
uzupełniali te baterie o instalacje bojowe to jest to na pewno
do przemyślenia - podkreślił szef rządu.
Premier podkreślił, że prezydent USA Barack Obama, jak i
wiceprezydent Joe Biden mówili w rozmowach otwarcie, że
potrzebują czasu, by zrewidować strategię dotyczącą
rozmieszczenia tarczy antyrakietowej.
Informacji o przekazaniu i zainstalowaniu rakiet dla celów
szkoleniowych nie potwierdza Ministerstwo Obrony Narodowej. Jak
powiedział rzecznik MON Robert Rochowicz, są to tylko spekulacje
mediów. - Obowiązują zapisy zawartej wcześniej umowy, a
szczegóły są wciąż uzgadniane pomiędzy stronami polską i
amerykańską. Nie potwierdzamy informacji, że rakiety miałyby być
zainstalowane jedynie do celów szkoleniowych - podkreślił.
PAP
Fundacja "Polsko-Niemieckie Pojednanie" proponuje pomoc
Fundacja "Polsko-Niemieckie Pojednanie" wznowiła i rozszerzyła
działalność Centrum Informacji i Doradztwa dla ofiar
prześladowań nazistowskich w Polsce. W placówkach Fundacji osoby
represjonowane w czasie II wojny światowej oraz ich najbliżsi
mogą otrzymać informacje o możliwościach uzyskania pomocy.
Po wcześniejszym umówieniu się ze specjalistą osoby mające
problemy będą mogły skorzystać z porad prawnych i medycznych.
Specjaliści z dziedziny medycyny geriatrycznej zapewnią też
osobom zainteresowanym bezpłatną i fachową pomoc.
Radca prawny Waldemar Krawczyk, który udziela porad prawnych w
siedzibie Fundacji wyjaśnia, że osoby, z którymi się spotyka,
oczekują porad związanych z odszkodowaniami oraz sprawami
socjalnymi. Pytania najczęściej dotyczą świadczeń, które powinny
się im należeć z tytułu przymusowej pracy podczas okupacji,
spraw spadkowych a czasem nawet karnych.
Pojawiają się również osoby, które chcą wyjaśnić trudną historię
swoich przodków, którzy na przykład niesłusznie zostali uznani
za folksdojczów.
Osoby, które chcą skorzystać z pomocy, mogą zgłaszać się do
siedziby Fundacji w Warszawie przy ulicy Kruczej 36 od
poniedziałku do piątku od godziny 8.15 do 16.15. Mogą również
odwiedzać placówki Fundacji w innych miastach Polski.
IAR
Jarosław Kaczyński ostrzega Polaków przed PO
Podczas konwencji wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w Rzeszowie
Jarosław Kaczyński powiedział, że kiedy Platforma Obywatelska
uzyska dobry wynik w wyborach, to może wprowadzić ogromne cięcia
socjalne. Jego zdaniem, widać tendencje, "żeby kosztami kryzysu
obciążyć mniej zamożnych".
- Ostrzegam wszystkich Polaków przed tym, by nie zdziwili się
bardzo, kiedy po wyborach PO uzyska dobry wynik, to ta PO, tenże
premier Donald Tusk wprowadzi w Polsce ogromne cięcia socjalne.
Potężne uderzenie w średnio zarabiającą i biedniejszą część
społeczeństwa - podkreślił Jarosław Kaczyński.
W jego ocenie, może to "nastąpić przy zapowiadanej zmianie
budżetu". - To może być naprawdę potężne, szokowe wręcz
uderzenie. Kto będzie uczestniczył w tych wyborach niech weźmie
to pod uwagę - zaznaczył.
Lider PiS zarzucił rządowi brak walki z kryzysem i nie
wywiązywanie się z obietnic wyborczych. Przypomniał, że PO "obiecywała
złote góry", a "mamy do czynienia z sytuacją niemal odwrotną niż
w zapowiedziach".
"Europa musi być równa"
W Rzeszowie Jarosław Kaczyński przekonywał też, że "jeżeli
Europa, UE ma być trwała, mieć przyszłość, ma być wielka, jeśli
ma być światowym supermocarstwem, to musi być solidarna, czyli
musi być równa".
Przypomniał, że UE, a wcześniej Europejska Wspólnota Gospodarcza
oraz Europejska Wspólnota Węgla i Stali były budowane przez "ojców
założycieli" na prostych zasadach.
Jedną z tych zasad jest odrzucenie wojny między europejskimi
narodami jako metody rozwiązywania konfliktów i zastąpienie tej
zasady inną: zasadą solidarności. - Otóż nie ma solidarności bez
równości - podkreślił.
- Jeżeli Europa ma być trwała, jeśli UE ma być trwała, jeśli ma
mieć przyszłość, ma być wielka, jeśli, jak my chcemy, ma być
światowym supermocarstwem, to musi być solidarna, czyli musi być
równa. To dla Polski przecież w istocie oznacza: równość dla
Polski - mówił.
Jako przykłady nierównego traktowania Polski i Polaków w UE
wymienił m.in. niższe niż w zachodnich krajach Unii dopłaty dla
polskich rolników, odmowa udzielenia pomocy publicznej stoczniom,
brak tzw. dyrektywy usługowej, nierówne traktowanie Polaków
pracujących za granicą, łamanie praw mniejszości narodowych, a
także kwestię bezpieczeństwa energetycznego - budowę Rurociągu
Północnego.
- Musimy wiedzieć, że dobra reprezentacja Polski w PE musi o to
wszystko zabiegać. Zdecydowanie, twardo, konsekwentnie, ale
jednocześnie racjonalnie, realistycznie, poprzez odwoływanie się
do tych argumentów, które w UE mają jakiekolwiek znaczenie, a
więc tych, które odnoszą się czy do legitymacji historycznej,
czy to do samych podstaw aksjologicznych, czyli związanych z
wartościami, na których ufundowana jest UE - podkreślił.
Jego zdaniem, obecność posłów PiS w grupie Unia na rzecz Narodów
Europy (UEN) w Parlamencie Europejskim pozwoli "zabiegać o
interes narodowy" naszego kraju. - Ten klub nie tylko będzie
dawał nam swobodę. On będzie w niemałym stopniu zmieniał
geografię polityczną PE. Będzie pozwalał na to, by sytuacja
radykalnej dominacji w istocie jednego państwa, jednego narodu w
obydwu wielkich grupach Unii Europejskiej, czyli chadeckiej i
partii socjalistycznej, skończyła się - zaznaczył lider PiS.
Wyraził nadzieję, że do UEN w przyszłości przystąpią
parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej. - Wiem, że dzisiaj to
nierealne, ale może z czasem będzie realne - dodał.
Przypomniał, że w UEN oprócz PiS znajdują się m.in. brytyjscy
konserwatyści i deputowani czeskiego ODS.
"Dzisiaj PO poparł Urban - gratulujemy panie Donaldzie"
Prowadzący konwencję Michał Kamiński odniósł się do wypowiedzi
redaktora naczelnego "Nie" Jerzego Urbana, który w rozmowie z "Dziennikiem"
deklarował, że gdyby "nie czuł się zobowiązany historycznymi
zaszłościami", nie poszedłby głosować na lewicę, a poparłby
Platformę Obywatelską.
- Dzisiaj Platformę poparł ktoś, kto doskonale spina trójkąt, w
którym występują Janusz Palikot, Donald Tusk, a od dzisiaj Jerzy
Urban. Jerzy Urban obok Janusza Palikota jest doskonałym
politycznym i kulturowym symbolem PO. Gratulujemy panie
Donaldzie - mówił Kamiński.
W Rzeszowie prezes PiS zachęcał do głosowania w wyborach do PE.
Zaprezentował też listę tej partii w wyborach na Podkarpaciu.
Liderem listy PiS w okręgu podkarpackim jest 36-letni Tomasz
Poręba. W obecnej kadencji PE Poręba był głównym doradcą grupy
Unii na rzecz Europy Narodów (w której są europosłowie PiS) w
komisji spraw zagranicznych PE
PAP
Piątek,
2009-05-22
"Powiedzcie
ludziom, jak jest w Polsce naprawdę"
Prezydent Lech Kaczyński wygłasza pierwsze orędzie w sejmie od
czasów uchwalenia Konstytucji. - Cały świat przeżywa kryzys
finansowy i gospodarczy w rozmiarach niespotykanych od
dziesięcioleci. Oczywiste jest, że czeka nas poważne
spowolnienie. W imieniu narodu czuję się zobowiązany zadać
pytanie: jaka jest naprawdę sytuacja gospodarcza w Polsce? Pytam,
co rząd zamierza uczynić w obliczu kryzysu - powiedział Lech
Kaczyński.
- Nie sposób dalej ignorować coraz liczniejsze sygnały, że
Polsce zagraża poważna stagnacja i recesja. PKB ma spaść o 0,7%
- obiektywne dane o polskiej gospodarce budzą niepokój.
Produkcja i tempo inwestycji znacznie spadły. Rośnie natomiast
bezrobocie, bo kondycja polskich firm i spółek jest w coraz
gorszym stanie - mówił w sejmie prezydent.
Lech Kaczyński dodał, że "kłopoty przedsiębiorców oznaczają
kłopoty dla pracowników". Prezydent zaznaczył, że bezrobocie
wzrosło do 1 mln 750 tys. osób. - Pytam, co do tej pory zrobiono
aby zapobiegać bezrobociu? Osoby i instytucje odpowiedzialne za
rozwój gospodarczy w Polsce zdają się nie doceniać powagi
sytuacji - dodał.
- Rząd powinien szukać nowych rozwiązań. Potrzebne jest szybkie,
sprawne działanie i dialog ze społeczeństwem - powiedział w
sejmie L.Kaczyński.
Na zakończenie prezydent dodał, że chciałby "obudzić i ostrzec".
- Potrzebna nam solidarność w trudnych czasach kryzysu -
skwitował Lech Kaczyński.
Zaraz po orędziu do dziennikarzy wyszedł szef kancelarii
prezydenta Piotr Kownacki. - Rząd nie ma monopolu na troskę o
państwo. Tak samo nie ma monopolu na wiedzę o kryzysie w Polsce
- powiedział. Kownacki dodał, że "apel był bardzo skuteczny" i
nie był częścią kampanii wyborczej.
Przed orędziem prezydenta minister gospodarki Jacek Rostowski
powiedział, że "dziwi go to orędzie, bo ostatnio w gospodarce
nic specjalnego się nie wydarzyło". - Szczególnie, że to jest
pierwsze orędzie od czasu, kiedy Konstytucja obowiązuje. Więc
nie bardzo wiem, ale będę słuchał z wielkim zainteresowaniem -
dodał Rostowski.
W czwartek marszałek Bronisław Komorowski poinformował, że pismo
od szefa prezydenckiej kancelarii wpłynęło po południu. -
Kancelaria sejmu odpowiedziała pismem zapraszającym prezydenta.
Takie są jego uprawnienia konstytucyjne i prezydent ma prawo
wystąpić w trakcie posiedzenia - podkreślił marszałek.
Dodał jednak: - Zdarzały się wystąpienia prezydentów w
sytuacjach ważnych, ale to jest pierwszy wypadek, aby prezydent
chciał wygłosić orędzie a nie tylko wystąpić w sejmie - dodał
Komorowski.
W piśmie prezydent nie sprecyzował tematu swojego orędzia.
Powołał się jedynie - jak powiedział rzecznik marszałka Jerzy
Smoliński - na art. 140 konstytucji. Artykuł ten brzmi: "prezydent
może zwracać się z orędziem do sejmu, do senatu lub do
Zgromadzenia Narodowego; orędzia nie czyni się przedmiotem
debaty".
wp.pl
Gen. Polko: zaginięcie szyfranta zagraża Polsce
Znamy coraz więcej szczegółów dotyczących Stefana Zielonki,
szyfranta wywiadu, poszukiwanego od miesiąca. Jak poinformował "Dziennik",
chorąży nie tylko znał kody i szyfry stosowane przez służby, ale
także szkolił oficerów służb, którzy wyjeżdżali za granicę. Gen.
Roman Polko, który sam zajmował się szyfrowaniem meldunków,
przyznaje, że zaginięcie Zielonki jest ogromnym zagrożeniem dla
bezpieczeństwa kraju.
Dlaczego zaginął?
Prokuratura wojskowa bada sprawę tajemniczego zniknięcia
52-letniego Stefana Zielonki, który w Poniedziałek Wielkanocny
wyszedł z domu i nie wrócił. Jeszcze w piątek mają być
przesłuchani w tej sprawie pierwsi świadkowie z jego
najbliższego otoczenia.
Pod uwagę brane są różne hipotezy związane z zaginięciem
chorążego. Najbardziej prawdopodobne to te, że szyfrant mógł
popełnić samobójstwo. Możliwe też, że został zamordowany,
ponieważ, jak podał "Dziennik", od pewnego czasu współpracował z
obcym wywiadem i być może został wywieziony za granicę. Kilka
dni temu Jacek Cichocki, który w kancelarii premiera odpowiada
za służby specjalne, mówił, że powodem zaginięcia Zielonki mogły
być problemy osobiste.
Wywiad wojskowy tuszował sprawę?
W sprawie zaginięcia Zielonki pojawia się wiele nieścisłości. Z
ustaleń „Dziennika” wynika, że wywiad wojskowy tuszował sprawę
zaginięcia szyfranta, bo prokuratura wojskowa przez dłuższy czas
nie miała pojęcia o zniknięciu chorążego.
Generał Roman Polko, były szef GROM-u przyznaje, że cała sprawa
bardzo go niepokoi. – Zaginiecie szyfranta źle świadczy o stanie
naszych służb – mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Agnieszka Niesłuchowska: Czy zaginięcie szyfranta może wpłynąć
na bezpieczeństwo Polski?
Gen. Roman Polko: Jeśli ginie ktoś, kto miał dostęp do ściśle
tajnych dokumentów i nie jesteśmy w stanie ustalić gdzie jest,
to źle świadczy o naszych służbach. Ta sytuacja stwarza ogromne
zagrożenie dla bezpieczeństwa naszego kraju.
Co nam grozi?
– Na ogół szyfranci czytają dokumenty jak maszyny – bez
zrozumienia. Nie dociekają co jest zapisane w treści i nie
starają się ich pamiętać. Można sobie jednak wyobrazić, że
człowiek zatrudniony na stanowisku szyfranta chce poznawać
dokumenty, kopiować je, bo być może w przyszłości przekaże je
dalej. Nie możemy zatem wykluczyć, że i w tym przypadku mogło
tak być. Gdyby tak się stało, mielibyśmy do czynienia z bardzo
poważnym zagrożeniem. Niepokoi mnie, że ludzie, którzy powinni
mieć pełen ogląd sytuacji dowiadują się z mediów o całej sprawie.
Tak nie powinno być.
Która z hipotez zaginięcia szyfranta jest według pana
najbardziej prawdopodobna?
– Trzeba pod uwagę brać dwa aspekty – prywatny i zawodowy. Być
może coś mu się stało lub przeżywa jakiś kryzys w życiu
osobistym. Możliwe też, że zdradził tajemnicę państwową i
zdezerterował.
Na czym polega praca szyfranta i ile osób wykonuje ten zawód w
Polsce?
– To bardzo mała grupa, bo niewiele jest również dokumentów
kwalifikujących się do przysyłania za pomocą szyfrów. Są to
przeważnie żołnierze niskiego stopnia, głównie chorążowie,
którzy mają dostęp do dokumentów, których nie znają nawet
generałowie. Sam, jako żołnierz jednostek specjalnych, miałem do
czynienia z kodami i przesyłałem zaszyfrowane meldunki. Człowiek,
który wykonuje ten zawód musi być osobą spokojną, cierpliwą i
dyskretną. Na ogół są to osoby zamknięte w sobie, które często
nawet o swoim życiu prywatnym nikomu nie opowiadają.
Jakie niebezpieczeństwa wiążą się z wykonywaniem tej pracy?
– Główne niebezpieczeństwo na jakie te osoby są od początku
przygotowywani, to werbowanie przez obcy wywiad. Agenci obcych
służb nie tylko starają się przekupić szyfrantów, ale szukają
innych sposobów na zmuszenie ich do współpracy, np. zbierają
haki na te osoby, a potem je szantażują. Choć szyfranci, zarówno
przed przyjęciem jak i w trakcie służby, są w szczególny sposób
sprawdzani, to trzeba pamiętać, że pracują w stresujących
warunkach. Przez wiele godzin muszą przebywać w
klaustrofobicznych, pozbawionych okien pomieszczeniach, które
nie stwarzają komfortu pracy. Przełożeni jednak powinni
obserwować takie osoby i pomagać im w radzeniu sobie ze stresem.
Tu pojawia się więc pytanie, jak działa zespół i dlaczego nikt z
przełożonych nie pomógł Zielonce.
Czy w ostatnich latach dochodziło do podobnych zaginięć w
środowisku szyfrantów? Przypomina pan sobie podobne historie?
– Główną cechą służb powinno być działanie w sposób skryty. To,
że informacje o zaginięciu osoby z tak hermetycznego środowiska
docierają do mediów, są bardzo niepokojące. Nie przypominam
sobie jednak podobnych przypadków.
Jaka kara grozi za złamanie tajemnicy wojskowej?
– To są kwestie prokuratorskie, więc nie chcę ferować wyroków.
Mogę tylko powiedzieć, że nawet jeśli z powodów osobistych
gdzieś się zaszył, to lepiej by było, aby się ujawnił. Zawsze na
korzyść przemawia przyznanie się do winy i poddanie się karze. Z
pewnością nie będzie jednak tak, że ujdzie mu to płazem.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska
Masz temat dla reportera Wirtualnej Polski? Napisz do nas:
reporter@serwis.wp.pl (wp.pl)
.
Czwartek, 2009-05-21
Wawel nie może
doprosić się listy premierów
Uroczystość 20. rocznicy upadku komunizmu na Wawelu, która ma
się odbyć już za dwa tygodnie, wciąż w rozsypce - zauważa "Dziennik".
Nadal nie wiadomo, ilu europejskich przywódców pojawi się 4
czerwca w Krakowie. - Warszawa do tej pory nie przysłała nam
listy gości - rozkłada bezradnie ręce jedna z osób
odpowiedzialnych za przygotowanie obchodów.
Zdaniem osób zaangażowanych w przygotowanie spotkania,
najbardziej optymistyczna wersja to jedenastu szefów rządów z
centralnej Europy. Do Krakowa na pewno przyjadą premierzy krajów
Grupy Wyszehradzkiej.
Nieoficjalnie rozmówcy "Dziennika" z grona organizatorów
przyznają, że na razie obecność potwierdziło sześcioro polityków:
kanclerz Niemiec Angela Merkel, premierzy Czech, Węgier, Rumunii
i Litwy. Kilka dni temu Donald Tusk powiedział, że zaproszenie
przyjęła też ukraińska premier Julia Tymoszenko. Co z
pozostałymi?
- Mamy sygnały, że z niektórych krajów mogą przyjechać politycy
niżsi rangą, np. wicepremierzy - mówi rozmówca gazety. Według
niego, tak będzie w przypadku Bułgarii, skąd przyjedzie
wicepremier Meglena Plugiewa. Wiadomo też, że na obchodach nie
pojawi się premier Łotwy, bo tego dnia będzie głosowane wotum
nieufności wobec jego rządu.
Z informacji "Dziennika" wynika, że dzwonił już w tej sprawie do
Tuska. Zamiast niego ma przyjechać szef parlamentu Łotwy. Nie
jest jeszcze przesądzone, kto przyjedzie z Estonii.
Jak dowiedział się "Dziennik", lista gości ma być zamknięta w
piątek. Więcej szczegółów - w dzisiejszej publikacji gazety.
PAP
Jest śledztwo w sprawie dezercji szyfranta wywiadu
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła w czwartek
śledztwo w sprawie podejrzenia dezercji szyfranta Służby Wywiadu
Wojskowego Stefana Zielonki - powiedział wiceszef prokuratury
płk Ireneusz Szeląg. Dodał, że ze względu na wagę sprawy nie
może powiedzieć o żadnych szczegółach. Nie chciał też ujawnić,
dlaczego podstawą śledztwa jest artykuł kodeksu karnego o
dezercji.
Według kodeksu, żołnierz, który w celu trwałego uchylenia się od
służby wojskowej opuszcza swoją jednostkę lub wyznaczone miejsce
przebywania lub w takim celu poza nimi pozostaje, podlega karze
pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu. Szeląg
nie chciał też potwierdzić twierdzeń RMF FM, że w piątek w
prokuraturze ma zeznawać bezpośredni przełożony szyfranta.
52-letni wojskowy szyfrant wyszedł z domu na warszawskim
Gocławiu drugiego dnia Świąt Wielkanocnych. Jego zaginięcie
zgłosiła żona. W środę szef MON Bogdan Klich powiedział, że "coraz
bardziej prawdopodobna jest hipoteza problemów osobistych
szyfranta". Minister zapewnił w środę, że wbrew medialnym
spekulacjom, żonie i córce szyfranta nic nie grozi. Zaprzeczył
także doniesieniom, by kobieta, podobnie jak jej mąż, pracowała
dla tajnych służb.
Wcześniej Jacek Cichocki, który w kancelarii premiera odpowiada
za służby specjalne, uznał wówczas, że najbardziej prawdopodobną
hipotezą zaginięcia szyfranta jest "czynnik osobisty".
Według RMF FM, Zielonka leczył się na depresję. Po likwidacji
WSI dwa lata czekał na weryfikację. Złożył rezygnację, bo miał
już prawa emerytalne, ale namówiono go na pozostanie w służbie.
- Poszukiwania trwają. Hipotezy są weryfikowane. Powtórzę to, o
czym była już mowa - zaginięcie chor. Zielonki nie wpływa ani na
bezpieczeństwo Służby Wywiadu Wojskowego, ani tym bardziej
bezpieczeństwo państwa - powiedział Klich.
Według mediów, najbardziej prawdopodobne są dwie wersje
zaginięcia chorążego. Pierwsza zakłada, że popełnił samobójstwo
lub zginął przypadkowo. Według drugiej, od dawna współpracował z
obcym wywiadem i został wywieziony z kraju.
PAP
Sejm uchwalił ustawę medialną - koniec abonamentu RTV
Likwidacja abonamentu RTV od 2010 r., a w zamian finansowanie
mediów publicznych z budżetu państwa oraz przekształcenie
regionalnych oddziałów TVP w samodzielne spółki - to niektóre z
rozwiązań uchwalonej przez Sejm ustawy medialnej.
Za całością ustawy głosowało 257 posłów, 162 było przeciw, 6
posłów wstrzymało się od głosu.
Uchwalenie ustawy poprzedziła burzliwa dyskusja. PiS protestował
przeciwko głosowaniu projektu zanim stanowiska w sprawie pomocy
publicznej dla mediów nie zajmie Komisja Europejska.
Nowy system finansowania - kwalifikowany jako pomoc publiczna -
będzie bowiem musiał uzyskać zgodę Komisji Europejskiej. Także
ze względu na swój charakter - pomocy publicznej - finansowanie
budżetowe będzie podlegało zwrotowi w przypadku, gdyby TVP lub
Polskie Radio wykorzystały je niezgodnie z przeznaczeniem.
Według PiS, notyfikacja w KE powinna się odbyć jeszcze na etapie
projektu. Autorom ustawy zarzucano też, że media publiczne, a na
pewno wszystkie oddziały regionalne TVP, nie przetrwają
proponowanych zmian. Wnioskodawców krytykowano też za likwidację
abonamentu.
Platforma odpierała zarzuty stwierdzając, że notyfikację można
rozpocząć dopiero po wydaniu wszystkich aktów rozporządzeń do
ustawy, a te pojawią się dopiero gdy ustawa wejdzie w życie.
PO zapewniała też, że jednym z najważniejszych celów ustawy jest
regionalizacja TVP poprzez przekształcenie obecnych oddziałów w
niezależne spółki. Abonament RTV należy zaś zlikwidować - bo
według PO - obywatele nie chcą go płacić - obecnie płaci go ok.
40% Polaków.
Lewica odpowiadała wierszem. - Może choć troszeczkę trzeba,
zejść na ziemię z tego nieba, co je w mediach stworzył PiS. Taki
z niego chytry lis, że z Lepperem i Giertychem pootwierał drzwi
wytrychem, by powpuszczać do tv, w czarnym czasie, w czarne dni,
menedżerów wielkiej klasy, którzy mając dosyć kasy, rządzą w
Wszechpolaka stylu - mówił Stanisław Wziątek. - My mówimy
dzisiaj pas - wy z Farfałem idźcie w las - zakończył poseł
Lewicy przyjęte gromkimi brawami wystąpienie.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji do wymiany
Z dniem wejścia w życie ustawy wygasną obecne kadencje Krajowej
Rady Radiofonii i Telewizji oraz zarządów i rad nadzorczych TVP
i Polskiego Radia. Ich członkowie mają pełnić swoje funkcje do
czasu powołania następców. Nowe zarządy w ogólnopolskich: TVP i
Polskim Radiu mają być trzyosobowe, w spółkach regionalnych
jednoosobowe.
Ustawa autorstwa PO, PSL i SLD zmienia filozofię finansowania
TVP i Polskiego Radia - odchodzi od finansowania instytucji na
rzecz finansowania zadań - wprowadza licencje programowe, które
określić mają na co konkretnie idą publiczne pieniądze w radiu i
telewizji.
10% publicznych wydatków na media będzie rozdzielane w otwartych
konkursach, o środki z tej puli będą mogli starać się nadawcy
prywatni. Licencji programowej udzielać będzie KRRiT, a organem
opiniodawczym dla niej będą rady programowe - tzw. duża
składająca się z 15 członków oraz kilkanaście Regionalnych Rad
Programowych, liczących po 7 członków.
W przypadku takich kanałów jak np. Program II Polskiego Radia
czy TVP Kultura licencji można będzie udzielić na cały program,
w pozostałych przypadkach na audycje. Ustawa zakłada też
powiększenie składu KRRiT (z pięciu do siedmiu osób) - trzech
członków miałby wskazywać sejm; po dwóch senat i prezydent.
Przewiduje się też rotacyjność kadencji członków KRRiT - co dwa
lata zmieniałby się przedstawiciel Sejmu, co trzy lata - Senatu
i prezydenta. By zostać członkiem KRRiT, trzeba będzie mieć co
najmniej dwie rekomendacje wyższych uczelni lub stowarzyszeń
twórczych.
Ustawa zrywa z zasadą nieodwoływalności członków rad nadzorczych
mediów publicznych, co - według wnioskodawców - prowadziło do
tej pory do licznych patologii. Członek rady nadzorczej będzie
mógł być odwołany w trakcie kadencji z tzw. ważnych powodów:
rażącego naruszenia prawa, pozostawania w konflikcie interesów
lub działania na szkodę spółki.
Koniec z wywieraniem presji na dziennikarzy
Ustawa ma gwarantować, "poszanowanie niezależności i swobody
wypowiedzi dziennikarzy" w mediach publicznych. Zgodnie z ustawą,
zakazane ma być wywierania presji na dziennikarza w celu
zmuszenia go do wyrażania poglądów niezgodnych z jego własnym
sumieniem.
Ustawa wprowadza też nowe pojęcia, np. nadawcę pożytku
publicznego, którym będzie mogła zostać szkoła, uczelnia wyższa
lub organizacja pozarządowa; otrzyma ona koncesję na program
radiowy lub telewizyjny skierowany do odbiorców na terenie
jednej gminy.
W czwartkowym głosowaniu przepadła jedna z kluczowych poprawek,
która wiązała budżetowe nakłady na radio i telewizję z
wysokością Produktu Krajowego Brutto. Proponowany w poprawce
jeden promil na podstawie danych za 2008 r. dawałby kwotę ok. 1
mld 200 mln zł.
Rozwiązanie to mocno popierała Krajowa Rada Radiofonii i
Telewizji podkreślając, że w przełożeniu na PKB Polska jest na
ostatnim miejscu w Europie pod względem wydatków na media
publiczne. Według danych KRRiT (na podstawie abonamentu
zebranego w 2007 r.) na radio i telewizję wydajemy 0,77 promila
PKB podczas gdy średnia europejska to 1,69 promila.
W ustawie zapisano też, że do obowiązku wyodrębnionych zgodnie z
ustawą niezależnych spółek regionalnych TVP należało tworzenie
ogólnokrajowego programu o charakterze informacyjno-
publicystycznym, co miałoby gwarantować utrzymanie TVP Info.
Plan finansowania mediów do Komisji Europejskiej
Według Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji sejm nie powinien
przechodzić do trzeciego czytania projektu - zanim bowiem to
nastąpi Polska powinna zgłosić Komisji Europejskiej plan
finansowania mediów z budżetu.
- Bez odpowiedzi na pytanie, co z procedurą notyfikacji, uważam,
że niemożliwe jest dalsze procedowanie nad projektem - mówił w
środę szef KRRiT Witold Kołodziejski. Według niego brak
notyfikacji w KE naraża media publiczne na sytuację analogiczną
do tej, jaka ma miejsce w Stoczni Gdańskiej, czyli na ewentualny
zwrot udzielonej na jej podstawie pomocy publicznej.
- Nie widzę powodu do wstrzymywania się z trzecim czytaniem -
mówiła z kolei przewodnicząca sejmowej komisji kultury Iwona
Śledzińska-Katarasińska (PO). - Posłowie nie są od wdrażania
procedury notyfikacji. Ustawa jest procedowana w obecności
przedstawicieli Ministerstwa Kultury, każda jej wersja jest też
przesyłana do KIE, żaden z tych urzędów nie sygnalizował dotąd,
że należy się wstrzymać z uchwalaniem ustawy - dodała.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który formalnie będzie
kierował ustawę medialną do rozpatrzenia przez Komisję
Europejską stoi na stanowisku, że "im szybciej projekt zostanie
skierowany do notyfikacji, tym lepiej".
- Zanim przedsiębiorcy zostanie udzielona pomoc publiczna w
jakiejkolwiek formie co do zasady musi być decyzja Komisji
Europejskiej o tym, czy dana forma pomocy jest zgodna, czy nie z
przepisami wspólnotowymi - powiedziała Aneta Styrnik z biura
prasowego UOKiK.
Na pytanie kiedy ustawa powinna być notyfikowana w KE UOKiK
odpowiada: zanim z mocy prawa zaczną biec jakieś terminy. Czyli
np. kiedy ustawa trafia do podpisu prezydenta jest on
zobowiązany do jakiegoś terminu (podpisania, zawetowania lub
skierowania do Trybunału Konstytucyjnego), a potem jest też
jakiś termin kiedy ustawa wchodzi w życie - dodała.
- Notyfikacja musi więc być przed tymi terminami, tak żeby nie
kolidowało to ze sobą, bo nie możemy założyć ile potrwa proces
notyfikacji - wyjaśnia Styrnik. - Nie może być tak, że ustawa
wejdzie w życie i nie będzie decyzji KE - podkreśliła.
Jak dodała Styrnik KE ma dwa miesiące na wydanie decyzji w
sprawie pomocy publicznej. Jeśli jednak Komisja ma wątpliwości,
zadaje pytania i wówczas to dwumiesięczny termin liczy się na
nowo od momentu otrzymania odpowiedzi od państwa polskiego. -
Więc czasami to może trwać długo - powiedziała.
PAP
|
|
INDEX
|