Środa, 2009-08-19
"Premier nie zajmuje stanowiska ws. gen. Skrzypczaka"
Premier Donald Tusk nie zajmuje stanowiska w sprawie przyszłości
Dowódcy Wojsk Lądowych gen. Waldemara Skrzypczaka, jest to
kompetencja ministra obrony narodowej i prezydenta - powiedział
rzecznik rządu Paweł Graś.
- Wiadomo, że dzisiaj pan minister Klich z panem gen.
Skrzypczakiem i może z panem prezydentem się w tej sprawie
spotka. Trzeba czekać - dodał rzecznik rządu.
Zaznaczył, że posiedzenie rządu dotyczyło wyposażenia naszych
żołnierzy w Afganistanie. - Sprawa pana gen. Skrzypczaka nie
była przedmiotem dyskusji - odparł Graś pytany, czy premier
rozmawiał z ministrem obrony Bogdanem Klichem na temat
przyszłości gen. Skrzypczaka.
W poniedziałek gen. Skrzypczak oddał się do dyspozycji
prezydenta, motywując to utratą zaufania ze strony ministra
obrony. Stało się to po tym, gdy w niedzielę na uroczystości
powitania ciała poległego w Afganistanie żołnierza i w
poniedziałkowym "Dzienniku" generał winą za niedostatek sprzętu
potrzebnego na wojnie w Afganistanie obarczył ministerialną
biurokrację.
Minister Klich ocenił to jako podważenie cywilnej kontroli nad
armią. Swe pismo z dymisją Skrzypczak przekazał drogą służbową
przez szefa sztabu generalnego i ministra obrony. Prezydent ma
podjąć decyzję, po otrzymaniu dokumentu wraz z opiniami tych
przełożonych generała.
We wtorek szef MON poprosił prezydenta Lecha Kaczyńskiego o
spotkanie, by omówić przyszłość Skrzypczaka. Sam generał
powiedział, że to, czy pozostanie w wojsku, zależy od
przełożonych, którzy zdecydują, czy przyjąć jego dymisję.
Graś powiedział, że lista zakupów dla polskiego kontyngentu w
Afganistanie przedstawiona przez szefa MON wymaga dostosowania
do rzeczywistych potrzeb żołnierzy. Zaznaczył jednocześnie, że w
ciągu kilku miesięcy zostaną zakupione nowe śmigłowce dla
polskich żołnierzy w Afganistanie.
Rzecznik powiedział, że w sprawie zakupu sprzętu dla wojska
podjęto na posiedzeniu rządu "decyzje kierunkowe", tzn. - jak
wyjaśnił - m.in. decyzje co do uproszczenia procedur i
rezygnacji przy okazji pilnych zakupów ze zobowiązań
offsetowych.
- Te kierunkowe decyzje zapadły. Została przedstawiona przez
ministra obrony narodowej Bogdana Klicha lista zakupów. Niektóre
pozycje wzbudziły wątpliwości, czy rzeczywiście zgodnie z prawem
można je na tej liście umieścić. W związku z tym zostanie ona
dostosowana do rzeczywistych potrzeb naszych żołnierzy i znajdą
się na niej takie rzeczy, które są rzeczywiście niezbędne i
które trzeba tam dostarczyć jak najszybciej - powiedział
rzecznik rządu.
Jak zaznaczył decyzja w tej sprawie zostanie podjęta dosyć
szybko. - W przypadku sprzętu najważniejszego, najbardziej
potrzebnego, ale najtrudniej zdobywalnego - czyli śmigłowców -
pewnie kilka miesięcy trzeba poczekać na to, żeby pierwsze
dodatkowe śmigłowce tam zaczęły się pojawiać - zaznaczył Graś.
Podkreślił, że jeśli chodzi o wyposażenia polskich żołnierzy
"problemem są śmigłowce, transportery opancerzone, które
niestety są atakowane niemal codziennie". - W związku z tym, to
jest w tej chwili dla nas priorytet, żeby zapewnić polskim
żołnierzom w Afganistanie osłonę śmigłowcową z powietrza i żeby
zapewniać im w miarę bezpieczny transport, czyli zwiększyć
dostawy transporterów opancerzonych Rosomak, które sprawdzają
się tam świetnie - mówił rzecznik rządu.
- Sytuacja zmieniła się radykalnie w porównaniu do naszego
pierwszego zaangażowania i pierwszych kontyngentów wysyłanych do
Iraku - mówił rzecznik rządu. Zaznaczył przy tym, że "w każdej
armii, dokładnie każdej armii - dotyczy to i Brytyjczyków i
najlepiej wyposażonych i przygotowanych Amerykanów - żołnierze i
tak zawsze dodatkowo za własne pieniądze kupują sobie sprzęt
najczęściej na miejscu".
Jak powiedział, średnio amerykański żołnierz na dodatkowy sprzęt
wydaje około 3 tys. dolarów. - Polscy żołnierze oprócz tego
wyposażenia, które otrzymują standardowo i z którym jadą na
wojnę, otrzymują dodatkowe środki - 2,5 tys. zł - na to, żeby
właśnie jakieś dodatkowe, lepsze wyposażenia kupić sobie na
miejscu - dodał Graś.
PAP
Po raz pierwszy obchodzimy Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej
W środę 19 sierpnia po raz pierwszy obchodzimy Światowy Dzień
Pomocy Humanitarnej, ustanowiony przez ONZ. Przypada on w szóstą
rocznicę zamachu na siedzibę ONZ w Bagdadzie. Zginęły wówczas 22
osoby - pracownicy organizacji pomocowych, a wśród nich
przedstawiciel sekretarza generalnego ONZ, Sergio Vieira de
Mello.
Mariola Ratschka z warszawskiego Biura Informacji ONZ mówi, że
Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej ma przypominać o sytuacji
tych, którzy pomocy potrzebują, ale też o ludziach, którzy
udzielają pomocy mimo zagrożeń.
Rafał Hechmann z Polskiej Akcji Humanitarnej podkreśla
natomiast, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat czterokrotnie
wzrosła liczba ludzi , którzy stracili życie w czasie misji
humanitarnych. W ubiegłym roku tak zginęły 122 osoby. W ocenie
Rafała Hechmanna, pracownicy organizacji humanitarnych coraz
częściej są traktowani jak strona konfliktu, zwłaszcza, gdy
działają w krajach takich jak Afganistan Irak, czy Pakistan.
Rafał Hechmann zaznacza, że pracownicy Polskiej Akcji
Humanitarnej pomagający cywilnym ofiarom konfliktów zbrojnych
mają ściśle określone, i - jak dotąd - skuteczne procedury
zachowania bezpieczeństwa. Podkreśla, że pomoc humanitarna, choć
ma w sobie element ryzyka, daje satysfakcję.
Polska Akcja Humanitarna (PAH) buduje i remontuje szkoły dla
dzieci w Afganistanie, prowadzi też kursy rolnicze dla dorosłych
Afgańczyków, którzy chcą uzupełnić edukację. PAH buduje również
studnie dla mieszkańców Sudanu i zbiera fundusze na ten cel.
Według danych ONZ, z powodu kryzysu gospodarczego zmniejszają
się możliwości udzielania pomocy, natomiast rosną potrzeby -
zwłaszcza w krajach zubożałych z powodu konfliktów zbrojnych.
Wśród nich są przede wszystkim Afganistan, Pakistan i Irak.
Bardzo zła sytuacja jest także w Sudanie, którego mieszkańcy
cierpią z powodu ubóstwa, niedostatku wody i na skutek konfliktu
trwającego w zachodniej części kraju - Darfurze.
IAR
Wtorek, 2009-08-18
Finał "afery gruntowej"; Piotr Ryba i Andrzeja K. winni
Piotr Ryba i Andrzeja K. zostali uznani winnymi przez Sąd
Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia w procesie o płatną protekcję
w sprawie "afery gruntowej". Piotr Ryba dostał dwa i pół roku
więzienia, Andrzej K. został skazany na karę grzywny w wysokości
54 tys. zł. Wyrok nie jest prawomocny. Obaj skazani zapowiadają
apelację.
Za okoliczności łagodzące wobec obu skazanych - groziło im do
ośmiu lat - sąd uznał ich niekaralność. Za obciążające -
długotrwały proceder (ponad siedem miesięcy) powoływania się na
wpływy, wysokość żądanej łapówki (najpierw 6 mln zł, ostatecznie
2,7 mln zł) oraz to, że powoływali się na wpływy "u wysokich
czynników władzy". Wobec Andrzeja K. sąd uznał, że jego
wyjaśnienia przyczyniły się do ujawnienia wielu szczegółów
sprawy.
Sąd ogłaszając wyrok podkreślił, że wystarczy, aby sprawca
powoływał się na wpływy w instytucji państwowej i podjął się
załatwienia sprawy za łapówkę. - Nie trzeba naprawdę mieć
wpływów ani nawet rozpocząć załatwiania sprawy - podkreśliła
sędzia Dorota Radlińska, uzasadniając wyrok. - W ocenie sądu
oskarżeni Ryba i K. działali wspólnie i w porozumieniu, i
dopuścili się płatnej protekcji - dodała.
"Będziemy się odwoływać"
Obrońcy Piotra Ryby zapowiedzieli apelację. - Sąd nie udźwignął
tej sprawy - oświadczył mec. Mariusz Paplaczyk. Apelacji nie
wyklucza także prokurator Andrzej Piaseczny, który żądał dla
Ryby kary czterech lat więzienia. O odwołaniu myśli też skazany
na grzywnę Andrzej K., bo nie chce płacić ponad 7 tys. zł
kosztów sądowych.
- Rozstrzygnięto o legalności akcji CBA bez zaglądania do
kuchni, a w kuchni był bałagan - mówił broniący Ryby mec.
Wojciech Wiza. On i adwokat Paplaczyk będą występować o pisemne
uzasadnienie wyroku, co jest zapowiedzią złożenia apelacji.
Taki sam wniosek zapowiedział broniący Andrzeja K. mec. Ryszard
Marciniak. Grzywna, jaką sąd wymierzył Andrzejowi K. zostanie w
większości przeliczona na półroczny okres spędzony przez niego w
areszcie. Do zapłacenia pozostanie 300 zł grzywny i 7 tys. zł
kosztów sądowych, na co K. nie chce się zgodzić.
Akcja CBA
Piotr Ryba i Andrzej K. byli oskarżeni o powoływanie się na
wpływy w resorcie rolnictwa, które miały doprowadzić do
odrolnienia gruntu na Mazurach. W rzeczywistości była to akcja
CBA w lipcu 2007 r., w wyniku, której obaj zostali zatrzymani, a
ówczesny wicepremier i minister rolnictwa Andrzej Lepper stracił
stanowisko. Wszystko skończyło się rozpadem rządzącej koalicji
PiS-Samoobrona-LPR i przedterminowymi wyborami.
Po ich zatrzymaniu szef CBA Mariusz Kamiński mówił, że Biuro
dostało wiarygodną informację, iż są osoby, które mogą odrolnić
dowolny grunt za łapówkę. Agenci CBA podali się za biznesmenów
zainteresowanych transakcją i negocjowali stawkę łapówki z Rybą
i K. W końcowej fazie akcji doszło do przecieku.
6 lipca 2007 r. Lepper miał się spotkać z Rybą, ale spotkanie
odwołał. Andrzej K., który w tym czasie w hotelu przeliczał
pieniądze dostarczone przez agentów CBA, zadzwonił do Ryby.
Prawdopodobnie został ostrzeżony, bo opuścił hotel; wtedy obu
ich zatrzymano. Przeciek z akcji badała stołeczna prokuratura.
Nie ustaliła dotąd źródła przecieku. Pod uwagę brana jest także
hipoteza, że przecieku w ogóle nie było.
Prokurator Andrzej Piaseczny żądał kary czterech lat więzienia
dla Ryby, oskarżonego o to, że pozostając w kontakcie z
urzędnikami ministerstwa (w tym z Andrzejem Lepperem i
wiceministrem Maciejem Jabłońskim), dopytywał o losy sprawy i
przekazywał Andrzejowi K. uwagi ministerstwa. Dla Andrzeja K.,
który negocjował z podstawionym jako kontrahent agentem CBA - za
to, że od początku się przyznawał i złożył obszerne wyjaśnienia
- oskarżenie chciało kary grzywny, która pozwoli mu pozostać na
wolności. Obrońcy Ryby walczyli o uniewinnienie. Kwestionowali
legalność operacji CBA, a fikcyjne dokumenty wytworzone przez
Biuro określali jako "owoce z zatrutego drzewa", których sąd nie
powinien uwzględnić.
Sąd uznał jednak, że obrona nie ma racji, twierdząc, iż dowody z
podsłuchów CBA są nielegalne. Wg sędziny podsłuchy były legalne
i zgromadzone zgodnie z przepisami. - Kontrolę operacyjną
przeprowadzono za zgodą sądu - podkreśliła sędzia Dorota
Radlińska.
- Te dowody miały zresztą charakter pośredni. Pierwszoplanową
rolę w tej sprawie odgrywały dowody ze źródeł osobowych, czyli
świadków - podkreślił sąd. Przede wszystkim chodzi o wyjaśnienia
skazanego na karę grzywny Andrzeja K., a także zeznania agenta
CBA będącego świadkiem incognito, jak również zeznania
przesłuchiwanego jako świadka Andrzeja Leppera. TVN24
Niemcy zobaczą film o ataku Rzeszy na Polskę
Pierwszy program niemieckiej telewizji publicznej ARD wyemituje
późnym wieczorem film dokumentalny pod tytułem "Napad" ("Der
Ueberfall") o ataku III Rzeszy na Polskę 1 września 1939 roku.
Dokument w reżyserii Knuta Weinricha zawiera m.in. relacje
naocznych świadków wydarzeń w Polsce sprzed 70 lat, oceny
historyków, a także przedstawia komentarze ówczesnej prasy, w
tym gdańskich gazet polsko- i niemieckojęzycznych.
75-minutowy film przedstawia wydarzenia do kapitulacji Warszawy
28 września 1939 roku i ogranicza się do kilku miejsc, w tym
Wielunia i Gdańska.
Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" zauważa, że film
"bardzo szybko uzmysławia, jakie znaczenie ma 1 września 1939
roku dla zbiorowej pamięci Polaków".
"Ta data oznacza początek końca samostanowienia, po raz kolejny
zniweczonego przez wielkiego sąsiada, które mogło zostać
odzyskane dopiero ponad czterdzieści lat później powolnym
marszem Solidarności do zwycięstwa. Opisy świadków wydarzeń
także pokazują wyraźnie, dlaczego w Polsce zwraca się szczególną
uwagę na kulturę pamięci Niemców" - napisał "FAZ".
PAP
Poniedziałek, 2009-08-17
"Polacy będą przy ekshumacji w Łucku"
Polscy specjaliści z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
najprawdopodobniej będą obecni przy ekshumacji ciał więźniów
zabitych w 1941 r. w Łucku - poinformował sekretarz Rady Ochrony
Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik.
- To są na razie nieformalne informacje, ale najprawdopodobniej
polscy eksperci będą obecni przy planowanej przez Ukraińców
ekshumacji ciał więźniów zabitych w 1941 roku w Łucku -
powiedział Przewoźnik, który w ubiegłym tygodniu wysłał do
strony ukraińskiej wniosek w tej sprawie.
- Powiedziano mi, że nie ma przeciwwskazań, aby specjaliści z
Polski mogli uczestniczyć w ekshumacji, ale to jednak było
powiedziano z taką sporą rezerwą - podkreślił. - Czekamy teraz
na formalne potwierdzenie, że rzeczywiście polscy specjaliści
będą przy ekshumacji - dodał.
Według niego, odpowiedź Ukraińców w sprawie ewentualnej
obecności Polaków przy ekshumacji powinna nadejść w ubiegły
piątek. - Z tego, co wiem pan Światosław Szeremieta (sekretarz
ukraińskiej Państwowej Komisji Międzyresortowej do spraw Wojen i
Represji Politycznych) jeszcze nie zakończył konsultacji z
władzami miejskimi w Łucku - tłumaczył.
Jak zaznaczył, w ekshumacji polską stronę będą reprezentować
specjaliści z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. - To są
eksperci, którzy już zajmowali się tego rodzaju pracami m.in. w
Katyniu, Charkowie czy na cmentarzu Orląt we Lwowie. To są
ludzie, którzy gwarantują najwyższy poziom profesjonalizmu,
jeśli chodzi o ekshumacje - powiedział Przewoźnik.
O tym, że rozpoczną się prace ekshumacyjne na terenie więzienia
w Łucku na Ukrainie, gdzie w latach wojny NKWD dokonało masowych
mordów więźniów politycznych, w tym Polaków, poinformowały media
w ubiegłym tygodniu. Oprócz Ukraińców w Łucku mordowano także
Polaków, jednak polska strona nie została zawiadomiona przez
Ukrainę o planowanej ekshumacji.
W ubiegłą środę szef wydziału kultury i ochrony dziedzictwa
historycznego w łuckiej radzie miejskiej Serhij Godlewski
poinformował, że ekshumacja ciał więźniów rozpocznie się w
poniedziałek 17 sierpnia. Według Godlewskiego, to czy polscy
eksperci będą obecni przy ekshumacji zależy od władz w Kijowie.
Fakt ekshumacji zaskoczył Instytut Pamięci Narodowej, który -
nie wiedząc o planowanej ekshumacji - kilka tygodni temu umorzył
śledztwo w sprawie masakry w Łucku. Umorzenie IPN uzasadnił
m.in. śmiercią odpowiedzialnych za ten mord, m.in. szefa NKWD
Ławrentija Berii i niewykrycie pozostałych sprawców zbrodni.
Jak powiedział rzecznik IPN Andrzej Arseniuk, śledztwo w tej
sprawie może być kontynuowane? - Nic nie stoi na przeszkodzie,
żeby wznowić to śledztwo, jeżeli będą znane wyniki tej
ekshumacji - dodał.
Szacuje się, że w 1941 roku, uciekając przed natarciem Niemców,
NKWD rozstrzelało na terenie więzienia w Łucku 2-4 tys. osób.
Większość pomordowanych to Ukraińcy. Zdaniem strony polskiej -
500-1000 osób - to Polacy.
PAP
Polski emeryt wcale nie ma się źle
Polscy emeryci na tle swoich europejskich kolegów wypadają
nieźle, twierdzi "Dziennik" w oparciu o raport Komisji
Europejskiej.
Podczas gdy w Unii Europejskiej średnio co piątemu emerytowi
grozi życie w biedzie, to w Polsce tylko 8%. Odsetek osób
starszych żyjących w ubóstwie jest w naszym kraju jednym z
najniższych w Europie, a na dodatek od kilku lat spada.
- Polskie emerytury są niższe niż na Zachodzie, ale inna jest
też relacja do średniej płacy. To jest relatywne ubóstwo, a nie
bezwzględne, gdy ktoś nie ma co do garnka włożyć - mówi autor
ostatniej Diagnozy Społecznej prof. Janusz Czapiński. Jego
zdaniem małżeństwo emerytów jest w dużo lepszej sytuacji
finansowej niż para z dwójką dzieci na utrzymaniu. - A poza tym
emeryt nigdy nie straci pracy i nie zostanie bezrobotnym -
dodaje.
PAP
Niedziela, 2009-08-16
Ciało kapitana Ambrozińskiego jest już w Polsce
Na terenie jednostki w Leźnicy Wielkiej (woj. łódzkie) żołnierze
z 25. Brygady Kawalerii Powietrznej (BKPow.) uroczyście
pożegnali kpt. Daniela Ambrozińskiego, który zginął w
poniedziałek w zasadzce afgańskich talibów. Uroczystości
pogrzebowe odbędą się we wtorek w Jarocinie (woj.
wielkopolskie).
Samolot CASA z ciałem poległego w Afganistanie kpt.
Ambrozińskiego przyleciał z niemieckiego Ramstein. W ceremonii
uczestniczyła rodzina poległego, a także Dowódca Wojsk Lądowych
gen. broni Waldemar Skrzypczak, dowódca 25. Brygady Kawalerii
Powietrznej gen. bryg. Dariusz Wroński oraz żołnierze z 1.
batalionu 25. BKPow. w Leźnicy Wielkiej, w której na co dzień
służył kpt. Ambroziński.
W asyście kompanii honorowej trumna przykryta polską flagą
spoczęła na katafalku na płycie lotniska. Modlitwę za poległego
poprowadził ks. kapelan Wiesław Okoń, a pamięć żołnierza
uczczono minutą ciszy. Trumna z ciałem została przewieziona do
Jarocina, gdzie we wtorek odbędą się uroczystości pogrzebowe.
Gen. broni Waldemar Skrzypczak podkreślił, że śmierć naszego
żołnierza jest niewyobrażalnym dramatem, przede wszystkim dla
rodziny, ale także dla wszystkich żołnierzy wojsk lądowych.
Pytał retorycznie dlaczego dopiero śmierć kpt. Ambrozińskiego
wywołała to, że żołnierze będą lepiej wyposażeni i uzbrojeni. -
Moi podwładni zrobili wszystko, aby nasze wojsko było dobrze
wyposażone. Nie zawsze nasz głos znalazł zrozumienie u tych,
którzy powinni to zrozumieć jako rzecz oczywistą - mówił szef
Wojsk Lądowych.
- Jako dowódca mam prawo mówić: my wiemy czym walczyć. Nie
urzędnicy wojskowi, biurokracja ma nam mówić czym walczyć. To my
wiemy czym mamy walczyć i chcemy, żeby nas słuchano. Zabrano nam
kompetencje, zostawiając odpowiedzialność. Czy nadejdzie czas,
że ktoś, kto zaniedbał te kwestie, poniesie odpowiedzialność? -
pytał gen. Skrzypczak.
Generał pytał kiedy nadejdzie czas, że żołnierze przestaną żyć w
atmosferze "podejrzeń, w atmosferze histerii, posądzania nas o
nieudolność, o słabe wyszkolenie, brak dyscypliny". - To wojna,
walka i bój piszą nowe regulaminy, a nie przepisy, które nie
przystają do realiów wojny, na której są żołnierze - mówił gen.
Skrzypczak. Jak zaznaczył, Polacy wierzą żołnierzom i on im
wierzy.
W sobotę premier Donald Tusk podczas wizyty u polskich żołnierzy
stacjonujących w bazie Ghazni w Afganistanie przyznał, że
polskiemu kontyngentowi potrzeba więcej sprzętu. Zapowiedział
zmianę procedur, które - w razie potrzeby - umożliwią Radzie
Ministrów zdecydowanie o natychmiastowym zakupie takiego
sprzętu, m.in. śmigłowców. We wtorek ma tym problemem zająć się
Rada Ministrów.
Kpt. Daniel Ambroziński poniósł śmierć w wyniku ran
postrzałowych podczas poniedziałkowego ataku talibów na
kilkudziesięcioosobowy polsko-afgański patrol pieszy w
dystrykcie Ajristan w północno-zachodniej części prowincji
Ghazni. Jego ciało znaleziono po całonocnej akcji poszukiwawczej
prowadzonej przez polskich, afgańskich i amerykańskich
żołnierzy. Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie
kpt. Ambrozińskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Krzyża
Wojskowego. Kpt. Ambroziński w Afganistanie pełnił obowiązki
specjalisty w Zespole Doradczo-Łącznikowym. Na co dzień służył w
1. batalionie Kawalerii Powietrznej w Leźnicy Wielkiej, miał 32
lata. Pozostawił żonę i córkę. Była to jego druga misja
zagraniczna, poprzednio służył w Iraku. Jest on dziesiątym
polskim żołnierzem, który zginął w Afganistanie.
Prokuratura wojskowa prowadzi śledztwo w sprawie śmierci
żołnierza. Czynności w tej sprawie będzie prowadziła w
Afganistanie Żandarmeria Wojskowa.
PAP
Polskie bociany opuszczają naszą ojczyznę
Bociany, które przyleciały do Polski wiosną, właśnie szykują się
do odlotu. Większość z nich wyleci między 15 a 23 sierpnia. -
Startują instynktownie, gdy ziemia jest nagrzana i występują
tzw. prądy wstępujące. Pokonują nawet 250 kilometrów dziennie -
wyjaśniał Ireneusz Kaługa, prezes Towarzystwa Przyrodniczego
"Bocian".
Wylot ptaków poprzedzają tzw. bocianie sejmiki. Jak wytłumaczył
Kaługa, bociany muszą się zgromadzić przed odlotem, bo
przemieszczają się też w gromadach. Pojedyncze ptaki nie mają
szans by samotnie przelecieć tak długi dystans.
- Bociany z całej okolicy spotykają się w jednym - często tym
samym od kilku lat - miejscu. Poznają je instynktownie. Jest to
zazwyczaj jakaś polana leśna, rozległe łąki. Przebywają tam od
jednego do kilku dni. Często nocują na słupach wysokiego
napięcia, drzewach - mówi rozmówca.
Kaługa wyjaśnia, że przed wspólnym startem pojedyncze ptaki
startują i próbują szybować. Później podrywają całe stado, które
leci w tzw. kominach powietrza.
- Podczas podróży zatrzymują się w optymalnych dla nich
miejscach. Podobnie jak miejsca sejmikowania, są to regiony, w
których mogą znaleźć pokarm i odpocząć - tłumaczy Kaługa.
Czasami jednak w takich miejscach narażają się na
niebezpieczeństwo. Jakiś czas temu zdarzyło się, że grupa
polskich bocianów zatrzymała się w zbiorniku retencyjnym w
okolicach Izraela. Tam zatruła się usuniętymi przez ludzi
związkami żelaza.
Niektóre bociany mogą przelecieć nawet 10 tysięcy kilometrów.
Jednak sporo ptaków po drodze ginie. - Bociany to duże ptaki,
więc straty są mniejsze niż w przypadku innych gatunków. Podczas
lotu może jednak zginąć około 30 proc. młodych osobników. Straty
wśród ptaków jednorocznych innych gatunków mogą wynosić nawet
70% - zaznacza Kaługa.
Bociany spotykają się w różnych częściach Afryki. Jak wyjaśnia
rozmówca, młode, które wykluły się w Polsce wracają do nas
dopiero około trzeciego roku życia. Przez dwa lata tam żerują i
dojrzewają. W Afryce jest również niewielka populacja - kilkaset
par - która nie wraca wcale.
Pierwsze bociany pojawiają się w polskich gniazdach ponownie
około 25 marca, główna fala osiedla się do 10 kwietnia. -
Bociany po ponownym przylocie do Polski same szykują sobie
optymalne miejsca na siedlisko, więc pomoc ludzka nie zawsze
jest im potrzebna - przekonuje Kaługa.
Czasami zdarzają się bocianie bójki o gniazda. - Jeśli bocianom
uda się zająć czyjeś siedlisko na początku sezonu to wyrzucają
wszystkie złożone tam wcześniej obce jaja. Zdarza się nawet, że
wyrzucane są pisklęta - wyjaśnia Kaługa.
Jak tłumaczy, bociany-rodzice wyrzucają z gniazd jedynie jaja
niezalężone i przez to lżejsze. Wyrzucane są również młode
bociany, które są wyjątkowo małe, mają pasożyty, albo zachowują
się nienaturalnie, czyli np. nie proszą o pokarm. Czasami takie
młode bywają zjadane.
Bociany nie są szczególnie wymagające w kwestii pożywienia.
Prezes PT "Bocian" pytany, czy rzeczywiście żaby są tak ważnym
elementem ich pożywienia, jak się powszechnie uważa wyjaśnia, że
płazy są dopiero na 9.-10. miejscu w hierarchii bocianich
pokarmów, chociaż w latach wilgotnych plasują się wyżej, bo jest
ich dużo. - Generalnie bociany są niskopokarmowe, czyli jedzą
to, co znajdą - mówi Kaługa. W latach suchych za pokarm służą im
też pasikoniki, koniki polne. Dodaje, że bociany nie tracą
energii na to by latać daleko od gniazda, tylko szukają
dogodnych żerowisk w pobliżu gniazd.
Ptaki te polują też na pisklęta, węże, jaszczurki, a nawet młode
zające. Bardzo chętnie jedzą myszy i norniki. Jest to
szczególnie widoczne podczas koszenia traw, kiedy chodzą np. za
kombajnem, wypłaszającym gryzonie i inne zwierzęta. - To jest
dla nich bardzo dobrze odsłonięta stołówka - mówi Kaługa. - Na
takiej samej zasadzie polują chodząc między krowami, czy innymi
zwierzętami kopytnymi, które wypłaszają drobne żyjątka - dodaje.
Z danych spisu z 2004 roku wynika, że w Polsce wylęgło się 52
tysiące bocianów, co oznaczało, że co czwarty bocian na świecie
miał polski rodowód. Zdaniem prezesa PT "Bocian", popularność
Polski wśród bocianów wynika z tego, że jest ona wciąż krajem
czystym ekologicznie. Mamy optymalne dla bocianów żerowiska i
duże doliny rzeczne. Szczególnie wiele tych ptaków występuje w
bardzo zasobnych w pokarm dolinach Bugu, Wisły i Narwii.
PAP
Sobota, 2009-08-15
Młodzież wysłuchała oratorium ku czci Jana Pawła II
Tysiące młodych ludzi uczestniczyły we mszy świętej celebrowanej
przez biskupa Jana Szkodonia, która była kulminacyjnym punktem
Dnia Młodzieży podczas uroczystości odpustu Wniebowzięcia Matki
Bożej w sanktuarium pasyjno-maryjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Po mszy świętej wierni wysłuchali premierowej prezentacji
"Oratorium kalwaryjskiego", które jest hołdem dla sanktuarium.
Stworzyli je scenarzysta i dramaturg Zbigniew Książek oraz
kompozytor Bartłomiej Gliniak. U stóp Wzgórza Ukrzyżowania
wystąpiło około 160 wykonawców. Solistom, chórom i orkiestrze
symfonicznej towarzyszyła sekcja rytmiczna z Krzysztofem
Ścierańskim na gitarze basowej.
Kustosz sanktuarium, bernardyn ojciec Damian Muskus
poinformował, że oratorium jest artystycznym dziękczynieniem za
święte życie Jana Pawła II.
"Oratorium kalwaryjskie" w formie poetyckiej opowiada o trzech
Wielkich Postaciach, które Bóg zsyłał na świat w tysiącletnich
odstępach: Jezusie z Nazaretu, św. Franciszku z Asyżu i Janie
Pawle II.
Przed południem młodzież uczestniczyła w Drodze Krzyżowej,
odprawionej w intencjach Benedykta XVI i kanonizacji Jana Pawła
II.
W niedzielę w kalwaryjskim sanktuarium odbędzie się zwieńczenie
uroczystości odpustowych. Dróżkami Kalwaryjskimi przejdzie
radosna procesja Matki Bożej Wniebowziętej. Przed bazyliką
odprawiona zostanie suma pontyfikalna, której przewodniczył
będzie kardynał Stanisław Dziwisz.
Sanktuarium pasyjno-maryjne w Kalwarii Zebrzydowskiej jest
jednym z głównych ośrodków kultu maryjnego w Polsce. Jego
fundatorami była w XVII wieku rodzina Zebrzydowskich. Równolegle
z sanktuarium wybudowano Dróżki Męki Pańskiej. Uroczystości
odpustowe w Kalwarii Zebrzydowskiej organizowane są od początku
istnienia klasztoru. Szczególną oprawę otrzymały po II wojnie
światowej.
PAP
Madonna: to wy zmieniliście moje życie, dziękuję wam
Ok. 23.20 zakończył się koncert Madonny na warszawskim Bemowie.
Nie było bisów, wokalistka wykonała tylko zaplanowane utwory.
Tłumy widzów spokojnie rozeszły się do domów. Koncert obejrzało
80 tys. ludzi.
Podczas koncertu fani przygotowali dla artystki niespodziankę -
odśpiewali z okazji jej urodzin "Happy birthday", za co
piosenkarka podziękowała. - To najpiękniejszy prezent. Każdy
koncert, każdy wasz uśmiech, to, że wykonuję pracę, którą
kocham... Dziękuję wam za to. To wy zmieniliście moje życie.
Następnie Madonna zaśpiewała piosenkę "You must love me", a fani
w tym czasie wyciągnęli serduszka z życzeniami dla gwiazdy i z
deklaracjami miłości.
Dokładnie o godz. 21.25 Madonna weszła na scenę -
entuzjastycznie witana przez fanów, zgromadzonych na lotnisku na
warszawskim Bemowie. Zanim gwiazda pop pojawiła się na scenie,
publiczność wielokrotnie i głośno skandowała jej imię, a na
telebimach wyświetlano filmik z jej piosenkami w tle.
Dla wszystkich fanów piosenkarki bramki zostały otwarte już o
17.30. Wcześniej 200 szczęśliwców zostało wpuszczonych na płytę
lotniska. To ci, którzy wygrali specjalne bilety w konkursie
allegro.pl i mogli wziąć udział w próbie dźwiękowej gwiazdy.
Wśród fanów, którzy obejrzeli koncert, byli ludzie z Australii,
Wielkiej Brytanii i Litwy. Wielu z nich koczowało przy lotnisku
od wczesnych godzin porannych, a wraz z upływającymi godzinami
plac przy płycie lotniska zapełniał się kolejnymi osobami.
Poza wielbicielami Madonny, przed płytą lotniska koczowały także
koniki. - Udało mi się sprzedać sześć biletów, po 200 zł. Ludzie
się targują - powiedział jeden z koników.
- Pierwsze były osoby, które czekały tutaj od 5 rano -
poinformował pracownik ochrony. Mimo że fani nie mogli jeszcze
znaleźć się bezpośrednio pod sceną, ponieważ czekały ich kolejne
bramki, nie zważając na apele ochrony o zachowanie spokoju
pobiegli w głąb lotniska.
- Do Warszawy przyjechaliśmy w nocy, żeby jak najszybciej
znaleźć się koło lotniska. Rozbiliśmy tu coś na kształt
obozowiska. Ale było warto - wejdziemy jako jedni z pierwszych -
chwaliła się grupa fanów z Gdańska.
Wśród przybyłych na koncert było 400 osób z 21 miast, które w
ramach akcji "Pospolite Ruszenie", zorganizowanej przez portal
TopBilety, próbowały pobić rekord fanów Metalliki - zgromadzenie
i przewiezienie na koncert największej liczby fanów - 1400.
- Niestety nie udało się, ponieważ wiele osób w ostatniej chwili
nie opłaciło swoich rezerwacji i przejazdy z niektórych miast
zostały odwołane - powiedział organizator akcji.
Fani nie mogli wnosić ze sobą kamer ani aparatów z wymiennymi
obiektywami. Taki sprzęt trzeba było zostawić po przejściu przez
pierwszą bramkę. Aby zmniejszyć zagrożenie, ochrona wpuszczała
oczekujących na koncert partiami.
- Przed przedostatnią bramką fanów czeka rewizja. Po przejściu
przez ostatnią bramkę wielbiciele Madonny kierowani są do
poszczególnych sektorów - poinformował jeden z obecnych
ochroniarzy.
- Można jednak już ponarzekać na organizację koncertu -
poinformowali Wirtualną Polskę fani zgromadzeni przed koncertem.
- Do plecaków ochrona zajrzała nam dopiero przy czwartej bramce,
ale właściwie ich nie przeszukali. Swobodnie można było wnieść
wszystko - dodali.
Euforia fanów niekoniecznie udzieliła się mieszkańcom dzielnicy
Bemowo, którzy liczyli na spokojny wypoczynek podczas
świątecznego weekendu. Z trudem przeciskali się przez tłumy
fanów okupujących skrzyżowanie ulic Powstańców Śląskich i
Piastów Śląskich.
Przeciwnicy koncertu Madonny, organizowanego w dniu katolickiego
święta, którzy wcześniej zapowiadali protesty, pojawili się na
Bemowie, ale w bardzo małej grupie. Próbowali stworzyć coś na
miarę manifestacji, ale wyglądało to raczej jak mizerny
happening. Mimo zainteresowania mediów protestujący nie zwrócili
uwagi fanów Madonny.
wp.pl
Piątek,
2009-08-14
Apel Pamięci rozpoczął obchody rocznicy cudu nad Wisłą
Apelem Pamięci
rozpoczęły się obchody święta Wojska Polskiego i 89. rocznicy
Bitwy Warszawskiej (cudu nad Wisłą). Na Cmentarzu Wojskowym na
Powązkach, przy kwaterze żołnierzy poległych w 1920 roku,
zapalono znicze i złożono wieńce.
W trakcie
uroczystości wiceminister obrony narodowej Czesław Piątas
powiedział, że bitwa z bolszewikami była jedną z najważniejszych
w historii oręża wojska.
Wiceszef MON
podkreślił, że żołnierze, którzy brali udział w Bitwie
Warszawskiej, zapewnili nam życie w bezpiecznej i wolnej Polsce.
Przypomniał o tych, którzy bohatersko bronili przedpola stolicy
w Ossowie, Radzyminie, Modlinie, czy Płocku.
Wiceminister
Piątas zaznaczył, że dzień 15 sierpnia jest szczególnie ważny
dla wszystkich Polaków. Święto wojska skłania do refleksji nad
bogactwem dziejów armii naszego kraju. Jest też idealną okazją
do zastanowienia się nad przyszłością Wojska Polskiego.
Bitwa
Warszawska - zwana też cudem nad Wisłą - została umieszczona na
18 miejscu listy przełomowych bitew w historii świata.
Zwycięstwo wojsk polskich zatrzymało ofensywę Armii Czerwonej na
zachód tym samym zapobiegając dalszemu rozprzestrzenianiu się
rewolucji.
Święto Wojska
Polskiego ustanowiono 4 sierpnia 1923 roku na pamiątkę wygranej
wojny polsko - bolszewickiej. Decyzję o obchodzeniu dnia 15
sierpnia jako Święta Żołnierza podjął ówczesny minister spraw
wojskowych - generał broni Stanisław Szeptycki. Święto było
obchodzone do 1947 roku, potem zostało zlikwidowane przez
władze. Obchody przywrócono w 1992 roku ustawą Sejmu RP.
IAR
Jest raport BBN w sprawie starcia w Afganistanie
Biuro
Bezpieczeństwa Narodowego przygotowało raport dotyczący
poniedziałkowego starcia z talibami w Afganistanie, w wyniku
którego zginął kpt. Daniel Ambroziński. - Raport w najbliższych
dniach trafi do prezydenta - powiedział rzecznik BBN Jarosław
Rybak.
Rybak
podkreślił, że dokument ma charakter "niejawny".
Kpt.
Ambroziński zmarł w wyniku ran postrzałowych, odniesionych
podczas wymiany ognia w ataku talibów na patrol w afgańskim
dystrykcie Ajristan. Jego ciało znaleziono we wtorek nad ranem.
W tym samym ataku rannych zostało czterech innych polskich
żołnierzy.
Swój raport na
temat akcji w Afganistanie przygotowało także ministerstwo
obrony narodowej. Zapoznał się z nim premier Donald Tusk. Szef
Mon Bogdan Klich mówił w środę, że poniedziałkowa akcja nasuwa
cztery wątpliwości.
Zdaniem
ministra chodzi o to, czy właściwie wykorzystano dane z analiz
wywiadowczych i sprzętu rozpoznawczego; czy odpowiednio
funkcjonowało naprowadzanie lotnictwa wspierającego; czy system
wsparcia polskich sił szybkiego reagowania był zorganizowany
właściwie, "bo pojawił się z odsieczą późno", oraz czemu
amerykańskie siły szybkiego reagowania także "przybyły późno".
Premier
powiedział z kolei w czwartek, że według jego dotychczasowych
informacji polskiemu kontyngentowi w Afganistanie potrzeba
więcej sprzętu, a nie żołnierzy. Szef rząd zastrzegł, że ciągle
jeszcze zbiera dane o ostatnich wydarzeniach, a pełniejszą
informację na ten temat przedstawi w najbliższy wtorek, po
posiedzeniu rządu. PAP
Anna Walentynowicz nagrodzona "za odwagę"
Anna
Walentynowicz, działaczka "Solidarności", została uhonorowana
przez Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego
nagrodą im. Pawła Włodkowica, przyznawaną "za odwagę w
występowaniu w obronie podstawowych wartości i prawd nawet wbrew
zdaniu i poglądom większości" - poinformował wydział komunikacji
społecznej biura RPO.
W przesłanym
komunikacie podkreślono, że Walentynowicz "od początku swej
drogi związkowej walczyła o niezależność i demokrację
wewnątrzzwiązkową". Jak przypomniano, w 1984 roku na znak
protestu po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki zwróciła wszystkie
otrzymane krzyże zasługi. W 2006 roku została odznaczona przez
prezydenta Lecha Kaczyńskiego Orderem Orła Białego.
Nagroda im.
Włodkowica zostanie wręczona tradycyjnie 10 grudnia - w dniu
uchwalenia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka - na Zamku
Królewskim w Warszawie.
Paweł
Włodkowic (1370-1435) był uczonym, pisarzem religijnym i
politycznym, obrońcą interesów Polski w sporach z Krzyżakami.
Był rektorem Akademii Krakowskiej w latach 1414-1415. Brał
udział w soborze w Konstancji (1414-1418).
W 1950 roku
Walentynowicz rozpoczęła pracę w Stoczni Gdańskiej jako spawacz
i operator urządzeń dźwigowych. 9 sierpnia 1980 roku została
bezprawnie zwolniona z pracy, pięć miesięcy przed przejściem na
emeryturę. Jej zwolnienie przyczyniło się do rozpoczęcia strajku
w stoczni 14 sierpnia 1980 r., który doprowadził do powstania
Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność".
Walentynowicz została członkinią Międzyzakładowego Komitetu
Strajkowego w Stoczni Gdańskiej.
Odeszła ze
związku jeszcze w latach 80., krytykując ówczesne kierownictwo
związku skupione wokół Lecha Wałęsy. Istotą sporu stały się
podejrzenia wobec Wałęsy o współpracę z SB.
W lipcu 2006
roku gdański Instytut Pamięci Narodowej ujawnił, że Annę
Walentynowicz w 1981 r. inwigilowało ponad 100 funkcjonariuszy i
tajnych współpracowników SB, planowano m.in. jej otrucie.
Historia
Walentynowicz stała się inspiracją dla niemieckiego reżysera
Volkera Schloendorffa, który zrealizował dramat "Strajk", oparty
na biografii działaczki. Zdjęcia do filmu kręcone były jesienią
2005 roku, głównie na terenie Stoczni Gdańskiej. Obraz wszedł na
ekrany w 2007 roku. Sama Walentynowicz po obejrzeniu filmu
Schloendorffa na specjalnym pokazie miała do niego wiele
zastrzeżeń. Powiedziała m.in., że dzieło niemieckiego twórcy nie
podoba się jej, ponieważ "przeinacza historyczne fakty".
W związku z
przypadającymi w sierpniu tego roku 80 urodzinami Anny
Walentynowicz społeczny komitet blogerów reprezentowany przez
Elżbietę Schmidt i Małgorzatę Puternicką zamierzał zorganizować
jej benefis z tej okazji. Przeprowadzono nawet zbiórkę pieniędzy
na ten cel, do imprezy jednak nie doszło na skutek stanowczego
sprzeciwu jubilatki.
PAP
Czwartek, 2009-08-13
Zapłacili ponad 2,5 miliona euro za polskie araby
Dwa miliony
585 tysięcy euro - tyle zapłacili hodowcy z całego świata za
polskie araby. Dziś oficjalnie podsumowano 40. jubileuszową
aukcję koni w Janowie Podlaskim.
Do licytacji
Pride of Poland wystawiono 36 koni, 31 koni sprzedano. W trakcie
trwającej przez trzy dni tzw. cichej sprzedaży, nowych nabywców
znalazło 17 koni. Najwięcej, pół miliona euro za klacz Pintę z
Janowa Podlaskiego zapłacili Shirley i Charlie Wattsowie.
Polskie konie
pojadą między innymi do: Wielkiej Brytanii, Stanów
Zjednoczonych, Afryki Południowej, Belgii, Francji, Norwegii,
Danii, Kataru, Kuwejtu, Australii i Arabii Saudyjskiej.
Klacz Fallada,
która na aukcji została wylicytowana za kwotę 480 tysięcy euro,
ostatecznie została sprzedana za 465 tys. euro. Kupił ją hodowca
z Belgii.
IAR
Warszawski Mariensztat w rejestrze zabytków
Mariensztat -
część warszawskiej dzielnicy Śródmieście - został wpisany do
rejestru zabytków przez Barbarę Jezierską, konserwator zabytków
województwa mazowieckiego.
Jak
rzeczniczka wojewódzkiej konserwator zabytków, Monika Dziekan,
granice układu urbanistycznego objętego ochroną konserwatorską
przebiegają od północy wzdłuż ulicy Nowy Zjazd, od wschodu
wzdłuż ulicy Dobrej, od południa wzdłuż podwórek ulicy
Bednarskiej i od zachodu wzdłuż linii dawnych murów miejskich.
Mariensztat
był pierwszym wzniesionym po wojnie osiedlem mieszkaniowym;
wybudowany został w latach 1948-1955. Architekci Biura Odbudowy
Stolicy pod kierunkiem Zygmunta Stępińskiego i Józefa Sigalina
przygotowali projekt osiedla dla przodowników pracy -
budowniczych Trasy W-Z. Projektanci osiedla próbowali luźno
nawiązać do XVIII-wiecznej zabudowy małomiasteczkowej. Niektóre
kamieniczki budowano bijąc rekordy szybkości, zaledwie w kilka
dni, co odbiło się na kiepskiej jakości murów. Osiedle oddano do
użytku 22 lipca 1949 roku, wraz z trasą W-Z.
O
Mariensztacie śpiewano piosenki m.in. "Małe mieszkanko na
Mariensztacie" czy "Wieczorem na Mariensztacie", osiedle
sportretowano też w socrealistycznej komedii muzycznej "Przygoda
na Mariensztacie" w reż. Leonarda Buczkowskiego (1954).
Obszar
dzisiejszego Mariensztatu już od czasów lokacji Warszawy pełnił
ważną funkcję komunikacyjną dla miasta. Od XVII w. aż do wybuchu
II wojny światowej był intensywnie zabudowywany. Mieściły się
tam hotele, zajazdy oraz obiekty obsługujące ruch na rzece. Na
Mariensztacie przed 1939 rokiem stanęły budynki będące dziełami
ówczesnych architektów, m.in. Antoniego Corazziego, Szymona
Bogumiła Zuga, Alfonsa Kropiwnickiego czy Fryderyka Alberta
Lessela. W czasie II wojny światowej zniszczeniu uległa
większość zabudowy na terenie dzielnicy.
Mariensztat leży u stóp Zamku Królewskiego; topograficznie
przylega - od południa - do Starego Miasta, od którego jest
oddzielony nasypem prowadzącym na most Śląsko-Dąbrowski. Od
wschodu odseparowany jest od Wisły jedną z głównych arterii
Warszawy - Wisłostradą, od południa osiedle wyraźnie oddziela od
reszty Powiśla pas zieleni, a na zachodzie granicę stanowi
skarpa z ulicą Bednarską, której dolna połowa stoku należy do
Mariensztatu.
PAP