Środa, 2009-08-19
				
				
				"Premier nie zajmuje stanowiska ws. gen. Skrzypczaka"
				
				
				
				Premier Donald Tusk nie zajmuje stanowiska w sprawie przyszłości 
				Dowódcy Wojsk Lądowych gen. Waldemara Skrzypczaka, jest to 
				kompetencja ministra obrony narodowej i prezydenta - powiedział 
				rzecznik rządu Paweł Graś. 
				
				
				- Wiadomo, że dzisiaj pan minister Klich z panem gen. 
				Skrzypczakiem i może z panem prezydentem się w tej sprawie 
				spotka. Trzeba czekać - dodał rzecznik rządu. 
				
				
				Zaznaczył, że posiedzenie rządu dotyczyło wyposażenia naszych 
				żołnierzy w Afganistanie. - Sprawa pana gen. Skrzypczaka nie 
				była przedmiotem dyskusji - odparł Graś pytany, czy premier 
				rozmawiał z ministrem obrony Bogdanem Klichem na temat 
				przyszłości gen. Skrzypczaka. 
				
				
				W poniedziałek gen. Skrzypczak oddał się do dyspozycji 
				prezydenta, motywując to utratą zaufania ze strony ministra 
				obrony. Stało się to po tym, gdy w niedzielę na uroczystości 
				powitania ciała poległego w Afganistanie żołnierza i w 
				poniedziałkowym "Dzienniku" generał winą za niedostatek sprzętu 
				potrzebnego na wojnie w Afganistanie obarczył ministerialną 
				biurokrację. 
				
				
				Minister Klich ocenił to jako podważenie cywilnej kontroli nad 
				armią. Swe pismo z dymisją Skrzypczak przekazał drogą służbową 
				przez szefa sztabu generalnego i ministra obrony. Prezydent ma 
				podjąć decyzję, po otrzymaniu dokumentu wraz z opiniami tych 
				przełożonych generała. 
				
				
				We wtorek szef MON poprosił prezydenta Lecha Kaczyńskiego o 
				spotkanie, by omówić przyszłość Skrzypczaka. Sam generał 
				powiedział, że to, czy pozostanie w wojsku, zależy od 
				przełożonych, którzy zdecydują, czy przyjąć jego dymisję. 
				
				
				
				Graś powiedział, że lista zakupów dla polskiego kontyngentu w 
				Afganistanie przedstawiona przez szefa MON wymaga dostosowania 
				do rzeczywistych potrzeb żołnierzy. Zaznaczył jednocześnie, że w 
				ciągu kilku miesięcy zostaną zakupione nowe śmigłowce dla 
				polskich żołnierzy w Afganistanie. 
				
				
				Rzecznik powiedział, że w sprawie zakupu sprzętu dla wojska 
				podjęto na posiedzeniu rządu "decyzje kierunkowe", tzn. - jak 
				wyjaśnił - m.in. decyzje co do uproszczenia procedur i 
				rezygnacji przy okazji pilnych zakupów ze zobowiązań 
				offsetowych. 
				
				
				- Te kierunkowe decyzje zapadły. Została przedstawiona przez 
				ministra obrony narodowej Bogdana Klicha lista zakupów. Niektóre 
				pozycje wzbudziły wątpliwości, czy rzeczywiście zgodnie z prawem 
				można je na tej liście umieścić. W związku z tym zostanie ona 
				dostosowana do rzeczywistych potrzeb naszych żołnierzy i znajdą 
				się na niej takie rzeczy, które są rzeczywiście niezbędne i 
				które trzeba tam dostarczyć jak najszybciej - powiedział 
				rzecznik rządu. 
				
				
				Jak zaznaczył decyzja w tej sprawie zostanie podjęta dosyć 
				szybko. - W przypadku sprzętu najważniejszego, najbardziej 
				potrzebnego, ale najtrudniej zdobywalnego - czyli śmigłowców - 
				pewnie kilka miesięcy trzeba poczekać na to, żeby pierwsze 
				dodatkowe śmigłowce tam zaczęły się pojawiać - zaznaczył Graś.
				
				
				
				Podkreślił, że jeśli chodzi o wyposażenia polskich żołnierzy 
				"problemem są śmigłowce, transportery opancerzone, które 
				niestety są atakowane niemal codziennie". - W związku z tym, to 
				jest w tej chwili dla nas priorytet, żeby zapewnić polskim 
				żołnierzom w Afganistanie osłonę śmigłowcową z powietrza i żeby 
				zapewniać im w miarę bezpieczny transport, czyli zwiększyć 
				dostawy transporterów opancerzonych Rosomak, które sprawdzają 
				się tam świetnie - mówił rzecznik rządu. 
				
				
				 
				
				
				 
				
				
				 
				
				
				- Sytuacja zmieniła się radykalnie w porównaniu do naszego 
				pierwszego zaangażowania i pierwszych kontyngentów wysyłanych do 
				Iraku - mówił rzecznik rządu. Zaznaczył przy tym, że "w każdej 
				armii, dokładnie każdej armii - dotyczy to i Brytyjczyków i 
				najlepiej wyposażonych i przygotowanych Amerykanów - żołnierze i 
				tak zawsze dodatkowo za własne pieniądze kupują sobie sprzęt 
				najczęściej na miejscu". 
				
				
				Jak powiedział, średnio amerykański żołnierz na dodatkowy sprzęt 
				wydaje około 3 tys. dolarów. - Polscy żołnierze oprócz tego 
				wyposażenia, które otrzymują standardowo i z którym jadą na 
				wojnę, otrzymują dodatkowe środki - 2,5 tys. zł - na to, żeby 
				właśnie jakieś dodatkowe, lepsze wyposażenia kupić sobie na 
				miejscu - dodał Graś.  
				PAP
				
				
				Po raz pierwszy obchodzimy Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej
				
				
				
				W środę 19 sierpnia po raz pierwszy obchodzimy Światowy Dzień 
				Pomocy Humanitarnej, ustanowiony przez ONZ. Przypada on w szóstą 
				rocznicę zamachu na siedzibę ONZ w Bagdadzie. Zginęły wówczas 22 
				osoby - pracownicy organizacji pomocowych, a wśród nich 
				przedstawiciel sekretarza generalnego ONZ, Sergio Vieira de 
				Mello. 
				
				
				Mariola Ratschka z warszawskiego Biura Informacji ONZ mówi, że 
				Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej ma przypominać o sytuacji 
				tych, którzy pomocy potrzebują, ale też o ludziach, którzy 
				udzielają pomocy mimo zagrożeń. 
				
				
				Rafał Hechmann z Polskiej Akcji Humanitarnej podkreśla 
				natomiast, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat czterokrotnie 
				wzrosła liczba ludzi , którzy stracili życie w czasie misji 
				humanitarnych. W ubiegłym roku tak zginęły 122 osoby. W ocenie 
				Rafała Hechmanna, pracownicy organizacji humanitarnych coraz 
				częściej są traktowani jak strona konfliktu, zwłaszcza, gdy 
				działają w krajach takich jak Afganistan Irak, czy Pakistan.
				
				
				
				Rafał Hechmann zaznacza, że pracownicy Polskiej Akcji 
				Humanitarnej pomagający cywilnym ofiarom konfliktów zbrojnych 
				mają ściśle określone, i - jak dotąd - skuteczne procedury 
				zachowania bezpieczeństwa. Podkreśla, że pomoc humanitarna, choć 
				ma w sobie element ryzyka, daje satysfakcję. 
				
				
				Polska Akcja Humanitarna (PAH) buduje i remontuje szkoły dla 
				dzieci w Afganistanie, prowadzi też kursy rolnicze dla dorosłych 
				Afgańczyków, którzy chcą uzupełnić edukację. PAH buduje również 
				studnie dla mieszkańców Sudanu i zbiera fundusze na ten cel.
				
				
				
				Według danych ONZ, z powodu kryzysu gospodarczego zmniejszają 
				się możliwości udzielania pomocy, natomiast rosną potrzeby - 
				zwłaszcza w krajach zubożałych z powodu konfliktów zbrojnych. 
				Wśród nich są przede wszystkim Afganistan, Pakistan i Irak. 
				Bardzo zła sytuacja jest także w Sudanie, którego mieszkańcy 
				cierpią z powodu ubóstwa, niedostatku wody i na skutek konfliktu 
				trwającego w zachodniej części kraju - Darfurze.  
				IAR
				
				
				Wtorek, 2009-08-18
				
				
				Finał "afery gruntowej"; Piotr Ryba i Andrzeja K. winni 
				
				
				
				Piotr Ryba i Andrzeja K. zostali uznani winnymi przez Sąd 
				Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia w procesie o płatną protekcję 
				w sprawie "afery gruntowej". Piotr Ryba dostał dwa i pół roku 
				więzienia, Andrzej K. został skazany na karę grzywny w wysokości 
				54 tys. zł. Wyrok nie jest prawomocny. Obaj skazani zapowiadają 
				apelację. 
				
				
				Za okoliczności łagodzące wobec obu skazanych - groziło im do 
				ośmiu lat - sąd uznał ich niekaralność. Za obciążające - 
				długotrwały proceder (ponad siedem miesięcy) powoływania się na 
				wpływy, wysokość żądanej łapówki (najpierw 6 mln zł, ostatecznie 
				2,7 mln zł) oraz to, że powoływali się na wpływy "u wysokich 
				czynników władzy". Wobec Andrzeja K. sąd uznał, że jego 
				wyjaśnienia przyczyniły się do ujawnienia wielu szczegółów 
				sprawy. 
				
				
				Sąd ogłaszając wyrok podkreślił, że wystarczy, aby sprawca 
				powoływał się na wpływy w instytucji państwowej i podjął się 
				załatwienia sprawy za łapówkę. - Nie trzeba naprawdę mieć 
				wpływów ani nawet rozpocząć załatwiania sprawy - podkreśliła 
				sędzia Dorota Radlińska, uzasadniając wyrok. - W ocenie sądu 
				oskarżeni Ryba i K. działali wspólnie i w porozumieniu, i 
				dopuścili się płatnej protekcji - dodała. 
				
				
				"Będziemy się odwoływać" 
				
				
				Obrońcy Piotra Ryby zapowiedzieli apelację. - Sąd nie udźwignął 
				tej sprawy - oświadczył mec. Mariusz Paplaczyk. Apelacji nie 
				wyklucza także prokurator Andrzej Piaseczny, który żądał dla 
				Ryby kary czterech lat więzienia. O odwołaniu myśli też skazany 
				na grzywnę Andrzej K., bo nie chce płacić ponad 7 tys. zł 
				kosztów sądowych. 
				
				
				- Rozstrzygnięto o legalności akcji CBA bez zaglądania do 
				kuchni, a w kuchni był bałagan - mówił broniący Ryby mec. 
				Wojciech Wiza. On i adwokat Paplaczyk będą występować o pisemne 
				uzasadnienie wyroku, co jest zapowiedzią złożenia apelacji.
				
				
				
				Taki sam wniosek zapowiedział broniący Andrzeja K. mec. Ryszard 
				Marciniak. Grzywna, jaką sąd wymierzył Andrzejowi K. zostanie w 
				większości przeliczona na półroczny okres spędzony przez niego w 
				areszcie. Do zapłacenia pozostanie 300 zł grzywny i 7 tys. zł 
				kosztów sądowych, na co K. nie chce się zgodzić. 
				
				
				Akcja CBA 
				
				
				Piotr Ryba i Andrzej K. byli oskarżeni o powoływanie się na 
				wpływy w resorcie rolnictwa, które miały doprowadzić do 
				odrolnienia gruntu na Mazurach. W rzeczywistości była to akcja 
				CBA w lipcu 2007 r., w wyniku, której obaj zostali zatrzymani, a 
				ówczesny wicepremier i minister rolnictwa Andrzej Lepper stracił 
				stanowisko. Wszystko skończyło się rozpadem rządzącej koalicji 
				PiS-Samoobrona-LPR i przedterminowymi wyborami. 
				
				
				Po ich zatrzymaniu szef CBA Mariusz Kamiński mówił, że Biuro 
				dostało wiarygodną informację, iż są osoby, które mogą odrolnić 
				dowolny grunt za łapówkę. Agenci CBA podali się za biznesmenów 
				zainteresowanych transakcją i negocjowali stawkę łapówki z Rybą 
				i K. W końcowej fazie akcji doszło do przecieku. 
				
				
				6 lipca 2007 r. Lepper miał się spotkać z Rybą, ale spotkanie 
				odwołał. Andrzej K., który w tym czasie w hotelu przeliczał 
				pieniądze dostarczone przez agentów CBA, zadzwonił do Ryby. 
				Prawdopodobnie został ostrzeżony, bo opuścił hotel; wtedy obu 
				ich zatrzymano. Przeciek z akcji badała stołeczna prokuratura. 
				Nie ustaliła dotąd źródła przecieku. Pod uwagę brana jest także 
				hipoteza, że przecieku w ogóle nie było. 
				
				
				Prokurator Andrzej Piaseczny żądał kary czterech lat więzienia 
				dla Ryby, oskarżonego o to, że pozostając w kontakcie z 
				urzędnikami ministerstwa (w tym z Andrzejem Lepperem i 
				wiceministrem Maciejem Jabłońskim), dopytywał o losy sprawy i 
				przekazywał Andrzejowi K. uwagi ministerstwa. Dla Andrzeja K., 
				który negocjował z podstawionym jako kontrahent agentem CBA - za 
				to, że od początku się przyznawał i złożył obszerne wyjaśnienia 
				- oskarżenie chciało kary grzywny, która pozwoli mu pozostać na 
				wolności. Obrońcy Ryby walczyli o uniewinnienie. Kwestionowali 
				legalność operacji CBA, a fikcyjne dokumenty wytworzone przez 
				Biuro określali jako "owoce z zatrutego drzewa", których sąd nie 
				powinien uwzględnić. 
				
				
				Sąd uznał jednak, że obrona nie ma racji, twierdząc, iż dowody z 
				podsłuchów CBA są nielegalne. Wg sędziny podsłuchy były legalne 
				i zgromadzone zgodnie z przepisami. - Kontrolę operacyjną 
				przeprowadzono za zgodą sądu - podkreśliła sędzia Dorota 
				Radlińska. 
				 
				
				
				- Te dowody miały zresztą charakter pośredni. Pierwszoplanową 
				rolę w tej sprawie odgrywały dowody ze źródeł osobowych, czyli 
				świadków - podkreślił sąd. Przede wszystkim chodzi o wyjaśnienia 
				skazanego na karę grzywny Andrzeja K., a także zeznania agenta 
				CBA będącego świadkiem incognito, jak również zeznania 
				przesłuchiwanego jako świadka Andrzeja Leppera.  TVN24 
				
				
				
				Niemcy zobaczą film o ataku Rzeszy na Polskę 
				
				
				Pierwszy program niemieckiej telewizji publicznej ARD wyemituje 
				późnym wieczorem film dokumentalny pod tytułem "Napad" ("Der 
				Ueberfall") o ataku III Rzeszy na Polskę 1 września 1939 roku.
				
				
				
				Dokument w reżyserii Knuta Weinricha zawiera m.in. relacje 
				naocznych świadków wydarzeń w Polsce sprzed 70 lat, oceny 
				historyków, a także przedstawia komentarze ówczesnej prasy, w 
				tym gdańskich gazet polsko- i niemieckojęzycznych. 
				
				
				75-minutowy film przedstawia wydarzenia do kapitulacji Warszawy 
				28 września 1939 roku i ogranicza się do kilku miejsc, w tym 
				Wielunia i Gdańska. 
				
				
				Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" zauważa, że film 
				"bardzo szybko uzmysławia, jakie znaczenie ma 1 września 1939 
				roku dla zbiorowej pamięci Polaków". 
				
				
				"Ta data oznacza początek końca samostanowienia, po raz kolejny 
				zniweczonego przez wielkiego sąsiada, które mogło zostać 
				odzyskane dopiero ponad czterdzieści lat później powolnym 
				marszem Solidarności do zwycięstwa. Opisy świadków wydarzeń 
				także pokazują wyraźnie, dlaczego w Polsce zwraca się szczególną 
				uwagę na kulturę pamięci Niemców" - napisał "FAZ".  
				PAP
				
				
				Poniedziałek, 2009-08-17
				
				
				"Polacy będą przy ekshumacji w Łucku" 
				
				
				Polscy specjaliści z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa 
				najprawdopodobniej będą obecni przy ekshumacji ciał więźniów 
				zabitych w 1941 r. w Łucku - poinformował sekretarz Rady Ochrony 
				Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik. 
				
				
				- To są na razie nieformalne informacje, ale najprawdopodobniej 
				polscy eksperci będą obecni przy planowanej przez Ukraińców 
				ekshumacji ciał więźniów zabitych w 1941 roku w Łucku - 
				powiedział Przewoźnik, który w ubiegłym tygodniu wysłał do 
				strony ukraińskiej wniosek w tej sprawie. 
				
				
				- Powiedziano mi, że nie ma przeciwwskazań, aby specjaliści z 
				Polski mogli uczestniczyć w ekshumacji, ale to jednak było 
				powiedziano z taką sporą rezerwą - podkreślił. - Czekamy teraz 
				na formalne potwierdzenie, że rzeczywiście polscy specjaliści 
				będą przy ekshumacji - dodał. 
				
				
				Według niego, odpowiedź Ukraińców w sprawie ewentualnej 
				obecności Polaków przy ekshumacji powinna nadejść w ubiegły 
				piątek. - Z tego, co wiem pan Światosław Szeremieta (sekretarz 
				ukraińskiej Państwowej Komisji Międzyresortowej do spraw Wojen i 
				Represji Politycznych) jeszcze nie zakończył konsultacji z 
				władzami miejskimi w Łucku - tłumaczył. 
				
				
				Jak zaznaczył, w ekshumacji polską stronę będą reprezentować 
				specjaliści z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. - To są 
				eksperci, którzy już zajmowali się tego rodzaju pracami m.in. w 
				Katyniu, Charkowie czy na cmentarzu Orląt we Lwowie. To są 
				ludzie, którzy gwarantują najwyższy poziom profesjonalizmu, 
				jeśli chodzi o ekshumacje - powiedział Przewoźnik. 
				
				
				O tym, że rozpoczną się prace ekshumacyjne na terenie więzienia 
				w Łucku na Ukrainie, gdzie w latach wojny NKWD dokonało masowych 
				mordów więźniów politycznych, w tym Polaków, poinformowały media 
				w ubiegłym tygodniu. Oprócz Ukraińców w Łucku mordowano także 
				Polaków, jednak polska strona nie została zawiadomiona przez 
				Ukrainę o planowanej ekshumacji. 
				
				
				W ubiegłą środę szef wydziału kultury i ochrony dziedzictwa 
				historycznego w łuckiej radzie miejskiej Serhij Godlewski 
				poinformował, że ekshumacja ciał więźniów rozpocznie się w 
				poniedziałek 17 sierpnia. Według Godlewskiego, to czy polscy 
				eksperci będą obecni przy ekshumacji zależy od władz w Kijowie.
				
				
				
				Fakt ekshumacji zaskoczył Instytut Pamięci Narodowej, który - 
				nie wiedząc o planowanej ekshumacji - kilka tygodni temu umorzył 
				śledztwo w sprawie masakry w Łucku. Umorzenie IPN uzasadnił 
				m.in. śmiercią odpowiedzialnych za ten mord, m.in. szefa NKWD 
				Ławrentija Berii i niewykrycie pozostałych sprawców zbrodni.
				
				
				
				Jak powiedział rzecznik IPN Andrzej Arseniuk, śledztwo w tej 
				sprawie może być kontynuowane? - Nic nie stoi na przeszkodzie, 
				żeby wznowić to śledztwo, jeżeli będą znane wyniki tej 
				ekshumacji - dodał. 
				
				
				Szacuje się, że w 1941 roku, uciekając przed natarciem Niemców, 
				NKWD rozstrzelało na terenie więzienia w Łucku 2-4 tys. osób. 
				Większość pomordowanych to Ukraińcy. Zdaniem strony polskiej - 
				500-1000 osób - to Polacy.  
				PAP
				
				
				Polski emeryt wcale nie ma się źle 
				
				
				Polscy emeryci na tle swoich europejskich kolegów wypadają 
				nieźle, twierdzi "Dziennik" w oparciu o raport Komisji 
				Europejskiej. 
				
				
				Podczas gdy w Unii Europejskiej średnio co piątemu emerytowi 
				grozi życie w biedzie, to w Polsce tylko 8%. Odsetek osób 
				starszych żyjących w ubóstwie jest w naszym kraju jednym z 
				najniższych w Europie, a na dodatek od kilku lat spada. 
				
				
				
				- Polskie emerytury są niższe niż na Zachodzie, ale inna jest 
				też relacja do średniej płacy. To jest relatywne ubóstwo, a nie 
				bezwzględne, gdy ktoś nie ma co do garnka włożyć - mówi autor 
				ostatniej Diagnozy Społecznej prof. Janusz Czapiński. Jego 
				zdaniem małżeństwo emerytów jest w dużo lepszej sytuacji 
				finansowej niż para z dwójką dzieci na utrzymaniu. - A poza tym 
				emeryt nigdy nie straci pracy i nie zostanie bezrobotnym - 
				dodaje.  
				PAP
				
				
				Niedziela, 2009-08-16
				
				
				Ciało kapitana Ambrozińskiego jest już w Polsce
				
				
				
				Na terenie jednostki w Leźnicy Wielkiej (woj. łódzkie) żołnierze 
				z 25. Brygady Kawalerii Powietrznej (BKPow.) uroczyście 
				pożegnali kpt. Daniela Ambrozińskiego, który zginął w 
				poniedziałek w zasadzce afgańskich talibów. Uroczystości 
				pogrzebowe odbędą się we wtorek w Jarocinie (woj. 
				wielkopolskie). 
				
				
				Samolot CASA z ciałem poległego w Afganistanie kpt. 
				Ambrozińskiego przyleciał z niemieckiego Ramstein. W ceremonii 
				uczestniczyła rodzina poległego, a także Dowódca Wojsk Lądowych 
				gen. broni Waldemar Skrzypczak, dowódca 25. Brygady Kawalerii 
				Powietrznej gen. bryg. Dariusz Wroński oraz żołnierze z 1. 
				batalionu 25. BKPow. w Leźnicy Wielkiej, w której na co dzień 
				służył kpt. Ambroziński. 
				
				
				W asyście kompanii honorowej trumna przykryta polską flagą 
				spoczęła na katafalku na płycie lotniska. Modlitwę za poległego 
				poprowadził ks. kapelan Wiesław Okoń, a pamięć żołnierza 
				uczczono minutą ciszy. Trumna z ciałem została przewieziona do 
				Jarocina, gdzie we wtorek odbędą się uroczystości pogrzebowe.
				
				
				
				Gen. broni Waldemar Skrzypczak podkreślił, że śmierć naszego 
				żołnierza jest niewyobrażalnym dramatem, przede wszystkim dla 
				rodziny, ale także dla wszystkich żołnierzy wojsk lądowych. 
				Pytał retorycznie dlaczego dopiero śmierć kpt. Ambrozińskiego 
				wywołała to, że żołnierze będą lepiej wyposażeni i uzbrojeni. - 
				Moi podwładni zrobili wszystko, aby nasze wojsko było dobrze 
				wyposażone. Nie zawsze nasz głos znalazł zrozumienie u tych, 
				którzy powinni to zrozumieć jako rzecz oczywistą - mówił szef 
				Wojsk Lądowych. 
				
				
				- Jako dowódca mam prawo mówić: my wiemy czym walczyć. Nie 
				urzędnicy wojskowi, biurokracja ma nam mówić czym walczyć. To my 
				wiemy czym mamy walczyć i chcemy, żeby nas słuchano. Zabrano nam 
				kompetencje, zostawiając odpowiedzialność. Czy nadejdzie czas, 
				że ktoś, kto zaniedbał te kwestie, poniesie odpowiedzialność? - 
				pytał gen. Skrzypczak. 
				
				
				Generał pytał kiedy nadejdzie czas, że żołnierze przestaną żyć w 
				atmosferze "podejrzeń, w atmosferze histerii, posądzania nas o 
				nieudolność, o słabe wyszkolenie, brak dyscypliny". - To wojna, 
				walka i bój piszą nowe regulaminy, a nie przepisy, które nie 
				przystają do realiów wojny, na której są żołnierze - mówił gen. 
				Skrzypczak. Jak zaznaczył, Polacy wierzą żołnierzom i on im 
				wierzy. 
				
				
				W sobotę premier Donald Tusk podczas wizyty u polskich żołnierzy 
				stacjonujących w bazie Ghazni w Afganistanie przyznał, że 
				polskiemu kontyngentowi potrzeba więcej sprzętu. Zapowiedział 
				zmianę procedur, które - w razie potrzeby - umożliwią Radzie 
				Ministrów zdecydowanie o natychmiastowym zakupie takiego 
				sprzętu, m.in. śmigłowców. We wtorek ma tym problemem zająć się 
				Rada Ministrów. 
				
				
				Kpt. Daniel Ambroziński poniósł śmierć w wyniku ran 
				postrzałowych podczas poniedziałkowego ataku talibów na 
				kilkudziesięcioosobowy polsko-afgański patrol pieszy w 
				dystrykcie Ajristan w północno-zachodniej części prowincji 
				Ghazni. Jego ciało znaleziono po całonocnej akcji poszukiwawczej 
				prowadzonej przez polskich, afgańskich i amerykańskich 
				żołnierzy. Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie 
				kpt. Ambrozińskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Krzyża 
				Wojskowego. Kpt. Ambroziński w Afganistanie pełnił obowiązki 
				specjalisty w Zespole Doradczo-Łącznikowym. Na co dzień służył w 
				1. batalionie Kawalerii Powietrznej w Leźnicy Wielkiej, miał 32 
				lata. Pozostawił żonę i córkę. Była to jego druga misja 
				zagraniczna, poprzednio służył w Iraku. Jest on dziesiątym 
				polskim żołnierzem, który zginął w Afganistanie. 
				
				
				Prokuratura wojskowa prowadzi śledztwo w sprawie śmierci 
				żołnierza. Czynności w tej sprawie będzie prowadziła w 
				Afganistanie Żandarmeria Wojskowa.  
				PAP
				
				
				Polskie bociany opuszczają naszą ojczyznę 
				
				
				Bociany, które przyleciały do Polski wiosną, właśnie szykują się 
				do odlotu. Większość z nich wyleci między 15 a 23 sierpnia. - 
				Startują instynktownie, gdy ziemia jest nagrzana i występują 
				tzw. prądy wstępujące. Pokonują nawet 250 kilometrów dziennie - 
				wyjaśniał Ireneusz Kaługa, prezes Towarzystwa Przyrodniczego 
				"Bocian". 
				
				
				 
				
				
				Wylot ptaków poprzedzają tzw. bocianie sejmiki. Jak wytłumaczył 
				Kaługa, bociany muszą się zgromadzić przed odlotem, bo 
				przemieszczają się też w gromadach. Pojedyncze ptaki nie mają 
				szans by samotnie przelecieć tak długi dystans. 
				
				
				- Bociany z całej okolicy spotykają się w jednym - często tym 
				samym od kilku lat - miejscu. Poznają je instynktownie. Jest to 
				zazwyczaj jakaś polana leśna, rozległe łąki. Przebywają tam od 
				jednego do kilku dni. Często nocują na słupach wysokiego 
				napięcia, drzewach - mówi rozmówca. 
				
				
				Kaługa wyjaśnia, że przed wspólnym startem pojedyncze ptaki 
				startują i próbują szybować. Później podrywają całe stado, które 
				leci w tzw. kominach powietrza. 
				
				
				- Podczas podróży zatrzymują się w optymalnych dla nich 
				miejscach. Podobnie jak miejsca sejmikowania, są to regiony, w 
				których mogą znaleźć pokarm i odpocząć - tłumaczy Kaługa. 
				
				
				
				Czasami jednak w takich miejscach narażają się na 
				niebezpieczeństwo. Jakiś czas temu zdarzyło się, że grupa 
				polskich bocianów zatrzymała się w zbiorniku retencyjnym w 
				okolicach Izraela. Tam zatruła się usuniętymi przez ludzi 
				związkami żelaza. 
				
				
				Niektóre bociany mogą przelecieć nawet 10 tysięcy kilometrów. 
				Jednak sporo ptaków po drodze ginie. - Bociany to duże ptaki, 
				więc straty są mniejsze niż w przypadku innych gatunków. Podczas 
				lotu może jednak zginąć około 30 proc. młodych osobników. Straty 
				wśród ptaków jednorocznych innych gatunków mogą wynosić nawet 
				70% - zaznacza Kaługa. 
				
				
				Bociany spotykają się w różnych częściach Afryki. Jak wyjaśnia 
				rozmówca, młode, które wykluły się w Polsce wracają do nas 
				dopiero około trzeciego roku życia. Przez dwa lata tam żerują i 
				dojrzewają. W Afryce jest również niewielka populacja - kilkaset 
				par - która nie wraca wcale. 
				
				
				Pierwsze bociany pojawiają się w polskich gniazdach ponownie 
				około 25 marca, główna fala osiedla się do 10 kwietnia. - 
				Bociany po ponownym przylocie do Polski same szykują sobie 
				optymalne miejsca na siedlisko, więc pomoc ludzka nie zawsze 
				jest im potrzebna - przekonuje Kaługa. 
				
				
				Czasami zdarzają się bocianie bójki o gniazda. - Jeśli bocianom 
				uda się zająć czyjeś siedlisko na początku sezonu to wyrzucają 
				wszystkie złożone tam wcześniej obce jaja. Zdarza się nawet, że 
				wyrzucane są pisklęta - wyjaśnia Kaługa. 
				
				
				Jak tłumaczy, bociany-rodzice wyrzucają z gniazd jedynie jaja 
				niezalężone i przez to lżejsze. Wyrzucane są również młode 
				bociany, które są wyjątkowo małe, mają pasożyty, albo zachowują 
				się nienaturalnie, czyli np. nie proszą o pokarm. Czasami takie 
				młode bywają zjadane. 
				
				
				Bociany nie są szczególnie wymagające w kwestii pożywienia. 
				Prezes PT "Bocian" pytany, czy rzeczywiście żaby są tak ważnym 
				elementem ich pożywienia, jak się powszechnie uważa wyjaśnia, że 
				płazy są dopiero na 9.-10. miejscu w hierarchii bocianich 
				pokarmów, chociaż w latach wilgotnych plasują się wyżej, bo jest 
				ich dużo. - Generalnie bociany są niskopokarmowe, czyli jedzą 
				to, co znajdą - mówi Kaługa. W latach suchych za pokarm służą im 
				też pasikoniki, koniki polne. Dodaje, że bociany nie tracą 
				energii na to by latać daleko od gniazda, tylko szukają 
				dogodnych żerowisk w pobliżu gniazd. 
				
				
				Ptaki te polują też na pisklęta, węże, jaszczurki, a nawet młode 
				zające. Bardzo chętnie jedzą myszy i norniki. Jest to 
				szczególnie widoczne podczas koszenia traw, kiedy chodzą np. za 
				kombajnem, wypłaszającym gryzonie i inne zwierzęta. - To jest 
				dla nich bardzo dobrze odsłonięta stołówka - mówi Kaługa. - Na 
				takiej samej zasadzie polują chodząc między krowami, czy innymi 
				zwierzętami kopytnymi, które wypłaszają drobne żyjątka - dodaje.
				
				
				
				Z danych spisu z 2004 roku wynika, że w Polsce wylęgło się 52 
				tysiące bocianów, co oznaczało, że co czwarty bocian na świecie 
				miał polski rodowód. Zdaniem prezesa PT "Bocian", popularność 
				Polski wśród bocianów wynika z tego, że jest ona wciąż krajem 
				czystym ekologicznie. Mamy optymalne dla bocianów żerowiska i 
				duże doliny rzeczne. Szczególnie wiele tych ptaków występuje w 
				bardzo zasobnych w pokarm dolinach Bugu, Wisły i Narwii.  
				PAP
				
				
				Sobota, 2009-08-15
				
				
				Młodzież wysłuchała oratorium ku czci Jana Pawła II 
				
				
				
				Tysiące młodych ludzi uczestniczyły we mszy świętej celebrowanej 
				przez biskupa Jana Szkodonia, która była kulminacyjnym punktem 
				Dnia Młodzieży podczas uroczystości odpustu Wniebowzięcia Matki 
				Bożej w sanktuarium pasyjno-maryjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej.
				
				
				
				Po mszy świętej wierni wysłuchali premierowej prezentacji 
				"Oratorium kalwaryjskiego", które jest hołdem dla sanktuarium. 
				Stworzyli je scenarzysta i dramaturg Zbigniew Książek oraz 
				kompozytor Bartłomiej Gliniak. U stóp Wzgórza Ukrzyżowania 
				wystąpiło około 160 wykonawców. Solistom, chórom i orkiestrze 
				symfonicznej towarzyszyła sekcja rytmiczna z Krzysztofem 
				Ścierańskim na gitarze basowej. 
				
				
				Kustosz sanktuarium, bernardyn ojciec Damian Muskus 
				poinformował, że oratorium jest artystycznym dziękczynieniem za 
				święte życie Jana Pawła II. 
				
				
				"Oratorium kalwaryjskie" w formie poetyckiej opowiada o trzech 
				Wielkich Postaciach, które Bóg zsyłał na świat w tysiącletnich 
				odstępach: Jezusie z Nazaretu, św. Franciszku z Asyżu i Janie 
				Pawle II. 
				
				
				Przed południem młodzież uczestniczyła w Drodze Krzyżowej, 
				odprawionej w intencjach Benedykta XVI i kanonizacji Jana Pawła 
				II. 
				
				
				W niedzielę w kalwaryjskim sanktuarium odbędzie się zwieńczenie 
				uroczystości odpustowych. Dróżkami Kalwaryjskimi przejdzie 
				radosna procesja Matki Bożej Wniebowziętej. Przed bazyliką 
				odprawiona zostanie suma pontyfikalna, której przewodniczył 
				będzie kardynał Stanisław Dziwisz. 
				
				
				Sanktuarium pasyjno-maryjne w Kalwarii Zebrzydowskiej jest 
				jednym z głównych ośrodków kultu maryjnego w Polsce. Jego 
				fundatorami była w XVII wieku rodzina Zebrzydowskich. Równolegle 
				z sanktuarium wybudowano Dróżki Męki Pańskiej. Uroczystości 
				odpustowe w Kalwarii Zebrzydowskiej organizowane są od początku 
				istnienia klasztoru. Szczególną oprawę otrzymały po II wojnie 
				światowej. 
				PAP
				
				
				Madonna: to wy zmieniliście moje życie, dziękuję wam
				
				
				Ok. 23.20 zakończył się koncert Madonny na warszawskim Bemowie. 
				Nie było bisów, wokalistka wykonała tylko zaplanowane utwory. 
				Tłumy widzów spokojnie rozeszły się do domów. Koncert obejrzało 
				80 tys. ludzi. 
				
				
				Podczas koncertu fani przygotowali dla artystki niespodziankę - 
				odśpiewali z okazji jej urodzin "Happy birthday", za co 
				piosenkarka podziękowała. - To najpiękniejszy prezent. Każdy 
				koncert, każdy wasz uśmiech, to, że wykonuję pracę, którą 
				kocham... Dziękuję wam za to. To wy zmieniliście moje życie. 
				Następnie Madonna zaśpiewała piosenkę "You must love me", a fani 
				w tym czasie wyciągnęli serduszka z życzeniami dla gwiazdy i z 
				deklaracjami miłości. 
				
				
				Dokładnie o godz. 21.25 Madonna weszła na scenę - 
				entuzjastycznie witana przez fanów, zgromadzonych na lotnisku na 
				warszawskim Bemowie. Zanim gwiazda pop pojawiła się na scenie, 
				publiczność wielokrotnie i głośno skandowała jej imię, a na 
				telebimach wyświetlano filmik z jej piosenkami w tle. 
				
				
				
				Dla wszystkich fanów piosenkarki bramki zostały otwarte już o 
				17.30. Wcześniej 200 szczęśliwców zostało wpuszczonych na płytę 
				lotniska. To ci, którzy wygrali specjalne bilety w konkursie 
				allegro.pl i mogli wziąć udział w próbie dźwiękowej gwiazdy.
				
				
				
				Wśród fanów, którzy obejrzeli koncert, byli ludzie z Australii, 
				Wielkiej Brytanii i Litwy. Wielu z nich koczowało przy lotnisku 
				od wczesnych godzin porannych, a wraz z upływającymi godzinami 
				plac przy płycie lotniska zapełniał się kolejnymi osobami.
				
				
				
				Poza wielbicielami Madonny, przed płytą lotniska koczowały także 
				koniki. - Udało mi się sprzedać sześć biletów, po 200 zł. Ludzie 
				się targują - powiedział jeden z koników. 
				
				
				- Pierwsze były osoby, które czekały tutaj od 5 rano - 
				poinformował pracownik ochrony. Mimo że fani nie mogli jeszcze 
				znaleźć się bezpośrednio pod sceną, ponieważ czekały ich kolejne 
				bramki, nie zważając na apele ochrony o zachowanie spokoju 
				pobiegli w głąb lotniska. 
				
				
				- Do Warszawy przyjechaliśmy w nocy, żeby jak najszybciej 
				znaleźć się koło lotniska. Rozbiliśmy tu coś na kształt 
				obozowiska. Ale było warto - wejdziemy jako jedni z pierwszych - 
				chwaliła się grupa fanów z Gdańska. 
				
				
				Wśród przybyłych na koncert było 400 osób z 21 miast, które w 
				ramach akcji "Pospolite Ruszenie", zorganizowanej przez portal 
				TopBilety, próbowały pobić rekord fanów Metalliki - zgromadzenie 
				i przewiezienie na koncert największej liczby fanów - 1400.
				
				
				
				- Niestety nie udało się, ponieważ wiele osób w ostatniej chwili 
				nie opłaciło swoich rezerwacji i przejazdy z niektórych miast 
				zostały odwołane - powiedział organizator akcji. 
				
				
				Fani nie mogli wnosić ze sobą kamer ani aparatów z wymiennymi 
				obiektywami. Taki sprzęt trzeba było zostawić po przejściu przez 
				pierwszą bramkę. Aby zmniejszyć zagrożenie, ochrona wpuszczała 
				oczekujących na koncert partiami. 
				
				
				- Przed przedostatnią bramką fanów czeka rewizja. Po przejściu 
				przez ostatnią bramkę wielbiciele Madonny kierowani są do 
				poszczególnych sektorów - poinformował jeden z obecnych 
				ochroniarzy. 
				
				
				- Można jednak już ponarzekać na organizację koncertu - 
				poinformowali Wirtualną Polskę fani zgromadzeni przed koncertem. 
				- Do plecaków ochrona zajrzała nam dopiero przy czwartej bramce, 
				ale właściwie ich nie przeszukali. Swobodnie można było wnieść 
				wszystko - dodali. 
				
				
				Euforia fanów niekoniecznie udzieliła się mieszkańcom dzielnicy 
				Bemowo, którzy liczyli na spokojny wypoczynek podczas 
				świątecznego weekendu. Z trudem przeciskali się przez tłumy 
				fanów okupujących skrzyżowanie ulic Powstańców Śląskich i 
				Piastów Śląskich. 
				
				
				Przeciwnicy koncertu Madonny, organizowanego w dniu katolickiego 
				święta, którzy wcześniej zapowiadali protesty, pojawili się na 
				Bemowie, ale w bardzo małej grupie. Próbowali stworzyć coś na 
				miarę manifestacji, ale wyglądało to raczej jak mizerny 
				happening. Mimo zainteresowania mediów protestujący nie zwrócili 
				uwagi fanów Madonny. 
				wp.pl
				
				
				Piątek, 
				2009-08-14
				
				
				Apel Pamięci rozpoczął obchody rocznicy cudu nad Wisłą 
				
				
				Apelem Pamięci 
				rozpoczęły się obchody święta Wojska Polskiego i 89. rocznicy 
				Bitwy Warszawskiej (cudu nad Wisłą). Na Cmentarzu Wojskowym na 
				Powązkach, przy kwaterze żołnierzy poległych w 1920 roku, 
				zapalono znicze i złożono wieńce. 
				
				W trakcie 
				uroczystości wiceminister obrony narodowej Czesław Piątas 
				powiedział, że bitwa z bolszewikami była jedną z najważniejszych 
				w historii oręża wojska. 
				
				Wiceszef MON 
				podkreślił, że żołnierze, którzy brali udział w Bitwie 
				Warszawskiej, zapewnili nam życie w bezpiecznej i wolnej Polsce. 
				Przypomniał o tych, którzy bohatersko bronili przedpola stolicy 
				w Ossowie, Radzyminie, Modlinie, czy Płocku. 
				
				Wiceminister 
				Piątas zaznaczył, że dzień 15 sierpnia jest szczególnie ważny 
				dla wszystkich Polaków. Święto wojska skłania do refleksji nad 
				bogactwem dziejów armii naszego kraju. Jest też idealną okazją 
				do zastanowienia się nad przyszłością Wojska Polskiego. 
				
				
				 
				
				Bitwa 
				Warszawska - zwana też cudem nad Wisłą - została umieszczona na 
				18 miejscu listy przełomowych bitew w historii świata. 
				Zwycięstwo wojsk polskich zatrzymało ofensywę Armii Czerwonej na 
				zachód tym samym zapobiegając dalszemu rozprzestrzenianiu się 
				rewolucji. 
				
				Święto Wojska 
				Polskiego ustanowiono 4 sierpnia 1923 roku na pamiątkę wygranej 
				wojny polsko - bolszewickiej. Decyzję o obchodzeniu dnia 15 
				sierpnia jako Święta Żołnierza podjął ówczesny minister spraw 
				wojskowych - generał broni Stanisław Szeptycki. Święto było 
				obchodzone do 1947 roku, potem zostało zlikwidowane przez 
				władze. Obchody przywrócono w 1992 roku ustawą Sejmu RP.  
				IAR
				
				
				Jest raport BBN w sprawie starcia w Afganistanie 
				
				Biuro 
				Bezpieczeństwa Narodowego przygotowało raport dotyczący 
				poniedziałkowego starcia z talibami w Afganistanie, w wyniku 
				którego zginął kpt. Daniel Ambroziński. - Raport w najbliższych 
				dniach trafi do prezydenta - powiedział rzecznik BBN Jarosław 
				Rybak. 
				
				Rybak 
				podkreślił, że dokument ma charakter "niejawny". 
				
				Kpt. 
				Ambroziński zmarł w wyniku ran postrzałowych, odniesionych 
				podczas wymiany ognia w ataku talibów na patrol w afgańskim 
				dystrykcie Ajristan. Jego ciało znaleziono we wtorek nad ranem. 
				W tym samym ataku rannych zostało czterech innych polskich 
				żołnierzy. 
				
				Swój raport na 
				temat akcji w Afganistanie przygotowało także ministerstwo 
				obrony narodowej. Zapoznał się z nim premier Donald Tusk. Szef 
				Mon Bogdan Klich mówił w środę, że poniedziałkowa akcja nasuwa 
				cztery wątpliwości. 
				
				Zdaniem 
				ministra chodzi o to, czy właściwie wykorzystano dane z analiz 
				wywiadowczych i sprzętu rozpoznawczego; czy odpowiednio 
				funkcjonowało naprowadzanie lotnictwa wspierającego; czy system 
				wsparcia polskich sił szybkiego reagowania był zorganizowany 
				właściwie, "bo pojawił się z odsieczą późno", oraz czemu 
				amerykańskie siły szybkiego reagowania także "przybyły późno".
				
				
				Premier 
				powiedział z kolei w czwartek, że według jego dotychczasowych 
				informacji polskiemu kontyngentowi w Afganistanie potrzeba 
				więcej sprzętu, a nie żołnierzy. Szef rząd zastrzegł, że ciągle 
				jeszcze zbiera dane o ostatnich wydarzeniach, a pełniejszą 
				informację na ten temat przedstawi w najbliższy wtorek, po 
				posiedzeniu rządu.  PAP
				
				
				Anna Walentynowicz nagrodzona "za odwagę" 
				
				Anna 
				Walentynowicz, działaczka "Solidarności", została uhonorowana 
				przez Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego 
				nagrodą im. Pawła Włodkowica, przyznawaną "za odwagę w 
				występowaniu w obronie podstawowych wartości i prawd nawet wbrew 
				zdaniu i poglądom większości" - poinformował wydział komunikacji 
				społecznej biura RPO. 
				
				W przesłanym 
				komunikacie podkreślono, że Walentynowicz "od początku swej 
				drogi związkowej walczyła o niezależność i demokrację 
				wewnątrzzwiązkową". Jak przypomniano, w 1984 roku na znak 
				protestu po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki zwróciła wszystkie 
				otrzymane krzyże zasługi. W 2006 roku została odznaczona przez 
				prezydenta Lecha Kaczyńskiego Orderem Orła Białego. 
				
				Nagroda im. 
				Włodkowica zostanie wręczona tradycyjnie 10 grudnia - w dniu 
				uchwalenia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka - na Zamku 
				Królewskim w Warszawie. 
				
				Paweł 
				Włodkowic (1370-1435) był uczonym, pisarzem religijnym i 
				politycznym, obrońcą interesów Polski w sporach z Krzyżakami. 
				Był rektorem Akademii Krakowskiej w latach 1414-1415. Brał 
				udział w soborze w Konstancji (1414-1418). 
				
				W 1950 roku 
				Walentynowicz rozpoczęła pracę w Stoczni Gdańskiej jako spawacz 
				i operator urządzeń dźwigowych. 9 sierpnia 1980 roku została 
				bezprawnie zwolniona z pracy, pięć miesięcy przed przejściem na 
				emeryturę. Jej zwolnienie przyczyniło się do rozpoczęcia strajku 
				w stoczni 14 sierpnia 1980 r., który doprowadził do powstania 
				Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność". 
				Walentynowicz została członkinią Międzyzakładowego Komitetu 
				Strajkowego w Stoczni Gdańskiej. 
				
				Odeszła ze 
				związku jeszcze w latach 80., krytykując ówczesne kierownictwo 
				związku skupione wokół Lecha Wałęsy. Istotą sporu stały się 
				podejrzenia wobec Wałęsy o współpracę z SB. 
				
				W lipcu 2006 
				roku gdański Instytut Pamięci Narodowej ujawnił, że Annę 
				Walentynowicz w 1981 r. inwigilowało ponad 100 funkcjonariuszy i 
				tajnych współpracowników SB, planowano m.in. jej otrucie. 
				
				
				Historia 
				Walentynowicz stała się inspiracją dla niemieckiego reżysera 
				Volkera Schloendorffa, który zrealizował dramat "Strajk", oparty 
				na biografii działaczki. Zdjęcia do filmu kręcone były jesienią 
				2005 roku, głównie na terenie Stoczni Gdańskiej. Obraz wszedł na 
				ekrany w 2007 roku. Sama Walentynowicz po obejrzeniu filmu 
				Schloendorffa na specjalnym pokazie miała do niego wiele 
				zastrzeżeń. Powiedziała m.in., że dzieło niemieckiego twórcy nie 
				podoba się jej, ponieważ "przeinacza historyczne fakty". 
				
				
				W związku z 
				przypadającymi w sierpniu tego roku 80 urodzinami Anny 
				Walentynowicz społeczny komitet blogerów reprezentowany przez 
				Elżbietę Schmidt i Małgorzatę Puternicką zamierzał zorganizować 
				jej benefis z tej okazji. Przeprowadzono nawet zbiórkę pieniędzy 
				na ten cel, do imprezy jednak nie doszło na skutek stanowczego 
				sprzeciwu jubilatki. 
				PAP
				
				
				Czwartek, 2009-08-13
				
				Zapłacili ponad 2,5 miliona euro za polskie araby 
				
				Dwa miliony 
				585 tysięcy euro - tyle zapłacili hodowcy z całego świata za 
				polskie araby. Dziś oficjalnie podsumowano 40. jubileuszową 
				aukcję koni w Janowie Podlaskim. 
				
				Do licytacji 
				Pride of Poland wystawiono 36 koni, 31 koni sprzedano. W trakcie 
				trwającej przez trzy dni tzw. cichej sprzedaży, nowych nabywców 
				znalazło 17 koni. Najwięcej, pół miliona euro za klacz Pintę z 
				Janowa Podlaskiego zapłacili Shirley i Charlie Wattsowie. 
				
				
				Polskie konie 
				pojadą między innymi do: Wielkiej Brytanii, Stanów 
				Zjednoczonych, Afryki Południowej, Belgii, Francji, Norwegii, 
				Danii, Kataru, Kuwejtu, Australii i Arabii Saudyjskiej. 
				
				
				Klacz Fallada, 
				która na aukcji została wylicytowana za kwotę 480 tysięcy euro, 
				ostatecznie została sprzedana za 465 tys. euro. Kupił ją hodowca 
				z Belgii.  
				IAR
				
				
				Warszawski Mariensztat w rejestrze zabytków 
				
				Mariensztat - 
				część warszawskiej dzielnicy Śródmieście - został wpisany do 
				rejestru zabytków przez Barbarę Jezierską, konserwator zabytków 
				województwa mazowieckiego. 
				
				Jak 
				rzeczniczka wojewódzkiej konserwator zabytków, Monika Dziekan, 
				granice układu urbanistycznego objętego ochroną konserwatorską 
				przebiegają od północy wzdłuż ulicy Nowy Zjazd, od wschodu 
				wzdłuż ulicy Dobrej, od południa wzdłuż podwórek ulicy 
				Bednarskiej i od zachodu wzdłuż linii dawnych murów miejskich.
				
				
				Mariensztat 
				był pierwszym wzniesionym po wojnie osiedlem mieszkaniowym; 
				wybudowany został w latach 1948-1955. Architekci Biura Odbudowy 
				Stolicy pod kierunkiem Zygmunta Stępińskiego i Józefa Sigalina 
				przygotowali projekt osiedla dla przodowników pracy - 
				budowniczych Trasy W-Z. Projektanci osiedla próbowali luźno 
				nawiązać do XVIII-wiecznej zabudowy małomiasteczkowej. Niektóre 
				kamieniczki budowano bijąc rekordy szybkości, zaledwie w kilka 
				dni, co odbiło się na kiepskiej jakości murów. Osiedle oddano do 
				użytku 22 lipca 1949 roku, wraz z trasą W-Z. 
				
				O 
				Mariensztacie śpiewano piosenki m.in. "Małe mieszkanko na 
				Mariensztacie" czy "Wieczorem na Mariensztacie", osiedle 
				sportretowano też w socrealistycznej komedii muzycznej "Przygoda 
				na Mariensztacie" w reż. Leonarda Buczkowskiego (1954). 
				
				
				Obszar 
				dzisiejszego Mariensztatu już od czasów lokacji Warszawy pełnił 
				ważną funkcję komunikacyjną dla miasta. Od XVII w. aż do wybuchu 
				II wojny światowej był intensywnie zabudowywany. Mieściły się 
				tam hotele, zajazdy oraz obiekty obsługujące ruch na rzece. Na 
				Mariensztacie przed 1939 rokiem stanęły budynki będące dziełami 
				ówczesnych architektów, m.in. Antoniego Corazziego, Szymona 
				Bogumiła Zuga, Alfonsa Kropiwnickiego czy Fryderyka Alberta 
				Lessela. W czasie II wojny światowej zniszczeniu uległa 
				większość zabudowy na terenie dzielnicy. 
				
				
				Mariensztat leży u stóp Zamku Królewskiego; topograficznie 
				przylega - od południa - do Starego Miasta, od którego jest 
				oddzielony nasypem prowadzącym na most Śląsko-Dąbrowski. Od 
				wschodu odseparowany jest od Wisły jedną z głównych arterii 
				Warszawy - Wisłostradą, od południa osiedle wyraźnie oddziela od 
				reszty Powiśla pas zieleni, a na zachodzie granicę stanowi 
				skarpa z ulicą Bednarską, której dolna połowa stoku należy do 
				Mariensztatu. 
				PAP