zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć
do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości
otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas.
Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o
wszystkich wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj
polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do
promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby
dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować
Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając
Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options
-->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
INDEX
WIADOMOŚCI PROSTO Z
POLSKI |
Środa, 2009-10-28
Prapremiera spektaklu
baletowego "Aleksanderplatz"
Prapremierę spektaklu baletowego Polskiego Teatru Tańca "Aleksanderplatz"
- traktującego o odzyskaniu niepodległości w Polsce i Niemczech
Wschodnich w 1989 roku będzie można obejrzeć 11 listopada w poznańskiej
operze.
Przedstawienie wyreżyserowała Paulina Wycichowska - zatańczą tancerze
Polskiego Teatru Tańca, muzykę do widowiska skomponował Jan A.P.
Kaczmarek - światowej sławy kompozytor, laureat Oskara za muzykę do
filmu "Marzyciel".
Przedstawienie oprócz Poznania będzie pokazywane w Warszawie - jako
premiera polska (24.11) i Berlinie - jako premiera niemiecka(18.12.).
W zamyśle twórców, "Alexanderplatz" jest projektem choreograficznym
poświeconym obchodom 20. rocznicy Okrągłego Stołu i upadku Muru
Berlińskiego.
- Historia tego spektaklu jest bliska naszemu sercu, bo mówi o
odzyskaniu niepodległości 20 lat temu i dobrze w obchody 11 listopada
się wpisuje. Myślę, że będzie to nowa interesująca formuła uczczenia
święta niepodległości w Poznaniu - powiedział podczas konferencji
prasowej marszałek województwa Wielkopolskiego Marek Woźniak, mecenas
projektu.
Według reżyser Pauliny Wycichowskiej, przedstawienie będzie poetycką
refleksją nad wątkami, które kojarzą się z tamtymi czasami. - To
opowieść o tym czy po 89 wolność stała się swobodą czy swawolą.
Chciałabym ukazać też siłę, która niosła ludzi do walki o zmianę -
powiedziała Paulina Wycichowska. Scenografia widowiska - przygotowana
przez niemieckiego artystę Franza Dittricha - będzie nawiązywać
symbolicznie do berlińskiego muru, polskiego okrągłego stołu i wieży
telewizyjnej, która mieści się na Aleksanderplatz w Berlinie.
- Tytułowy Aleksanderplatz - to centralne miejsce wschodniego Berlina,
na którym miała miejsce największa antykomunistyczna demonstracja, która
w konsekwencji doprowadziła do upadku Muru Berlińskiego - wyjaśniła
Paulina Wycichowska.
Muzykę do widowiska skomponował Jan A.P. Kaczmarek, który przerobił na
potrzeby widowiska dwa swoje wcześniejsze utwory.
- Dokonałem dekompozycji dwóch moich utworów poświęconych rewolucjom: "Oratorium
56" i "Kantaty o Wolności" i wraz z reżyserką, dokonaliśmy ich adaptacji
na potrzeby baletu, wycinając z pierwowzorów fragmenty wokalne, dając
miejsce na wyrażenie tych treści tańcem - powiedział Jan A.P. Kaczmarek.
Według Wycichowskiej, właśnie te dwa utwory "Oratorium 56" - poświęcone
Powstaniu Poznańskiego Czerwca 1956 roku i "Kantata o Wolności"
skomponowana dla uczczenia powstania Solidarności, były dla niej
inspiracją w tworzeniu tego widowiska.
Prapremiera utworu będzie miała miejsce 11 listopada w Teatrze Wielkim w
Poznaniu i ma stanowić artystyczne zwieńczenie Święta Niepodległości.
PAP
Amerykanie tłumaczą: TVN24 winna "gafy" ambasadora
Domniemana "gafa" ambasadora USA w Warszawie Lee Feinsteina była
rezultatem błędnego przetłumaczenia jego wypowiedzi w telewizji TVN 24 -
powiedział rzecznik Departamentu Stanu Ian Kelly. Stacja odpowiada, że
tłumaczenie "precyzyjnie oddawało ducha" wypowiedzi ambasadora.
Ambasador Feinstein wystąpił w sobotę w programie "Horyzont", gdzie -
jak przetłumaczono jego wypowiedź - miał powiedzieć, że rząd RP
postanowił zwiększyć liczebność polskiego kontyngentu w Afganistanie,
uczestniczącego w operacji NATO w tym kraju.
Tymczasem minister obrony narodowej Bogdan Klich oświadczył, że w
rządzie polskim nie ma żadnych uzgodnień na temat nowych wojsk w
Afganistanie, i nazwał wypowiedź ambasadora "gafą". Wytłumaczył ją tym,
że Feinstein pełni swą misję dopiero od kilku dni.
We wtorek wieczorem czasu lokalnego rzecznik Kelly powiedział
"Washington Times", że ambasador nie wspomniał, jakoby rząd RP obiecał
zwiększyć liczbę swoich wojsk w Afganistanie, lecz jedynie oświadczył,
że przedstawiciele rządu planują "enhance their presence" - czyli
dosłownie "wzmocninienie obecności" Polski w Afganistanie. Waszyngtoński
dziennik informuje też, że "stacja telewizyjna skorygowała już błąd w
tłumaczeniu".
Na stronie tvn24.pl wypowiedź ambasadora USA w kontekście polskiego
zaangażowania w Afganistanie w tłumaczeniu brzmi: "jesteśmy wdzięczni
polskiemu premierowi i prezydentowi za zobowiązanie, by być w
Afganistanie, w istocie, żeby wzmocnić obecność w Afganistanie".
W nadanym w sobotę programie "Horyzont" tłumaczenie tej wypowiedzi
brzmiało: "prezydent i premier Polski deklarują utrzymanie wojsk
polskich w Afganistanie, a nawet zwiększenie liczby żołnierzy, za co
jesteśmy wam niezmiernie wdzięczni".
W odpowiedzi na te słowa szef MON Bogdan Klich zaprzeczał, by nasze
władze deklarowały zwiększenie kontyngentu.
Rzecznik TVN Karol Smoląg odnosząc się do sprawy, powiedział: - Stoimy
na stanowisku, że tłumaczenie precyzyjnie oddawało ducha wypowiedzi pana
ambasadora na naszej antenie, choć tłumacz niepotrzebnie dołożył słowo:
"żołnierze", które nie padło w bezpośredniej wypowiedzi ambasadora.
Biorąc jednak pod uwagę, że ambasador użył sformułowania: "enhance their
presence" w odpowiedzi na pytanie o obecność naszych żołnierzy w
Afganistanie obarczanie nas odpowiedzialnością za całe zamieszanie jest
nieporozumieniem - dodał rzecznik.
Dzień przed wywiadem Feinsteina w TVN24 o tym, że rząd chce wiosną
wysłać do Afganistanu o 600 żołnierzy więcej niż dotychczas, napisała "Gazeta
Wyborcza".
Inny rzecznik Departamentu Stanu Paul Oglesby, zapytany, czy
administracja USA poprosiła rząd RP o zwiększenie liczebności swych
wojsk w Afganistanie, odpowiedział, że sprawy tego rodzaju są
przedmiotem wyłącznie poufnych rozmów dyplomatycznych.
PAP
Strzały na pokładzie amerykańskiego niszczyciela
Na pokładzie amerykańskiego niszczyciela USS "Ramage" cumującego w
gdyńskim porcie, padły trzy strzały. Nie ma rannych, był to
prawdopodobnie wypadek - podaje serwis Moje Miasto. TVN24 twierdzi, że
strzały padły z odpływającego okrętu w kierunku nabrzeża.
Na pokładzie USS "Ramage", ktoś trzykrotnie wystrzelił z karabinu, który
znajduje się na wyposażeniu jednostki - jak twierdzi TVN24 - w kierunku
Nabrzeża. Kto i dlaczego? Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że nie były
to ćwiczenia, bo te nie mogą się odbywać na okręcie cumującym w porcie.
Prawdopodobnie więc był to wypadek. Nikomu nic się nie stało.
Do zdarzenia doszło tuż przed momentem odcumowania USS "Ramage", ok.
godziny 10:40. Informację tę potwierdza ppłk Marcin Wiącek, rzecznik
Żandarmerii Wojskowej. - Przeprowadziliśmy czynności pod nadzorem
gdyńskiej prokuratury wojskowej, która zajęła się sprawą - dodał w
rozmowie z Polską Agencją Prasową.
Komandor porucznik Tom Williamson, attache wojskowy ambasady Stanów
Zjednoczonych w Polsce potwierdza w rozmowie z "Polską - Dziennikiem
Bałtyckim", że do incydentu doszło. - Śledztwo przejęła polska
Żandarmeria Wojskowa, a my z nią ściśle współpracujemy - mówił. W
rozmowie z TVN24 dodał, że polska Żandarmeria Wojskowa zabezpieczyła już
broń, z której strzelano.
Trzy godziny po wypadku niszczyciel odbił od Nabrzeża Francuskiego.
Gdyby wciąż przy nim cumował, znajdowałby się na terenie Polski.
USS "Ramage" zawinął do gdyńskiego portu w niedzielę. Niszczyciel o
długości ponad 150 metrów do Gdyni przypłynął przy okazji brytyjskich
ćwiczeń międzynarodowych "Joint Warrior". Amerykanie przypłynęli aby
wymienić z polskimi załogami swoje doświadczenia oraz rozegrać mecz
piłki nożnej. Na pokładzie znajduje się ok. 250 marynarzy.
USS Ramage jest wielofunkcyjną jednostką przeznaczoną do zwalczania
statków nawodnych i podwodnych, przystosowany jest też do obrony
przeciwlotniczej. Jednostka liczy 154 m długości i osiąga prędkość do 30
węzłów (ok. 56 km/h).
wp.pl, PAP, mmtrojmiasto.pl, RMF FM, "Polska-Dziennik Bałtycki", TVN24
Wtorek, 2009-10-27
Saakaszwili dziękuje
Polsce
Prezydent Lech Kaczyński zapewnił we wtorek, na wspólnym briefingu z
gruzińskim prezydentem Micheilem Saakaszwilim, że Polska popiera "żelazną
zasadę" integralności terytorialnej Gruzji. Saakaszwili dziękował z
kolei Polsce za wsparcie polityczne.
- Gruzja jest nadal państwem integralnym - podkreślił Kaczyński. Jak
zaznaczył, konflikt rosyjsko-gruziński z sierpnia 2008 roku to działania,
które naruszyły tę integralność. - Popieramy żelazną zasadę, jedyną,
która może utrzymać pokój i stabilizację - zasadę integralności
terytorialnej wolnych państw, takich jak Gruzja - powiedział polski
prezydent.
Prezydent Gruzji podziękował z kolei Polsce za wsparcie polityczne. -
Polska dawała silne wsparcie i zrozumienie dla sytuacji w Gruzji -
zaznaczył Saakaszwili. Jak mówił, "Gruzja przeżyła, daje przykład", a
Rosja jej nie pokonała.
Saakaszwili przebywa w Warszawie z krótką wizytą roboczą. Spotkał się
także z premierem Donaldem Tuskiem i szefem polskiej dyplomacji
Radosławem Sikorskim.
PAP
Opozycja: premier zrobił dziś wielki błąd
Politykom partii opozycyjnych nie podoba się decyzja premiera, że
wiceszef ABW Jacek Mąka nie zostanie odwołany. - Wielki błąd - mówi
poseł PiS Jarosław Zieliński. Zdaniem Sebastiana Karpiniuka z PO Donald
Tusk słusznie uznał, że Mąka działał zgodnie z prawem.
Według "Rzeczpospolitej", ABW, badając sprawę domniemanego handlu
aneksem do raportu o WSI, nagrała rozmowę Cezarego Gmyza, reportera
śledczego tej gazety i Bogdana Rymanowskiego, dziennikarza TVN. "Rzeczpospolita"
napisała, że służby nie zniszczyły stenogramów z podsłuchu, chociaż w
przypadku rozmów niezwiązanych ze sprawą powinny to zrobić. Gazeta
zakwestionowała też dopuszczalność udostępnienia materiałów ze śledztwa
pełnomocnikowi Mąki w związku z procesem cywilnym, jaki zastępca szefa
ABW wytoczył "Rzeczpospolitej".
Tusk poinformował na konferencji prasowej, że w związku z tą sprawą "decyzji
personalnych nie będzie". Premier podkreślił, że zarówno ABW, jak i
resort sprawiedliwości uznały, że nie doszło do złamania prawa w sprawie
podsłuchów dziennikarzy.
- To wielki błąd i niedobry sygnał ze strony premiera, że można dowolnie
stosować podsłuchy - podkreślił członek sejmowej komisji ds. służb
specjalnych Jarosław Zieliński. - To oznacza, że premier nie zamierza
reagować na zagrożenie ze strony służb specjalnych. Wygląda jakby
premier był zakładnikiem ABW - dodał.
Zieliński zapowiedział, że posłowie PiS ze speckomisji zwrócą się o
udostępnienie materiałów, na podstawie których premier podjął decyzję -
m.in. materiałów przygotowanych przez ministra sprawiedliwości dla
premiera zawierających informacje na temat wiedzy prokuratury dotyczącej
tej sprawy.
Poseł PiS Zbigniew Wassermann jest zaskoczony, iż premier nie podjął
decyzji personalnych ws. ABW. Według niego sejmowa Komisja ds. Służb
Specjalnych nie uznała tej sprawy za wyjaśnioną.
Poseł PiS dodał, że speckomisja musi zakończyć swoje prace i po
otrzymaniu materiałów jej członkowie będą mogli odpowiedzieć na pytanie,
czy doszło do naruszenia prawa czy nie. Według niego, jeśli tak, możliwe
jest zawiadomienie prokuratury "o uzasadnionym podejrzeniu możliwości
popełnienia przestępstwa nadużycia władzy i niedopełnienia obowiązków
przez wiceszefa ABW i prokuratora, który pochopnie podjął decyzję o
przekazaniu mu materiałów".
Wassermann przywołał przepisy, które mówią, że jeżeli uzyska się z
podsłuchu materiał, który nie dotyczy przedmiotu śledztwa - w tym
przypadku korupcji - należy go zniszczyć za zgodą sądu lub gdy materiał
ten ma być użyty w innym postępowaniu, trzeba uzyskać następczą zgodę
sądu. - Żadna z tych sytuacji nie zaistniała, a premier mówi: "nic się
nie stało", "nie rekomendują mi żadnych decyzji" o odwołaniu. Ale kto
miał to zrobić? - pytał Wassermann.
- Szef ABW, pan Bondaryk, który powinien odpowiadać za nadzór nad
prawidłowym działaniem swojego podwładnego, czy pan minister
sprawiedliwości, który ma problem, bo jest sędzią we własnej sprawie, bo
tu ABW nie naruszyłaby prawa, gdyby prokuratura nie zachowałaby się jak
spółdzielnia usługowa, która podaje na tacy produkt potrzebny do
rozliczeń w prywatnym interesie - powiedział poseł PiS.
Na uwagę, że według ABW nie doszło do złamania przepisów, a nagrań
dokonali operatorzy telekomunikacyjni, Wassermann powiedział, że nagrań
zawsze dokonują operatorzy, w tym przypadku na polecenie prokuratury,
ale technicznie materiał ten "obrabiali" funkcjonariusze ABW, którzy
zawartość twardych dysków przepisywali na papier.
Zdaniem Wassermanna, problemem "nie jest to, kiedy odwołany zostanie
Mąka, kiedy zostanie zawieszony Bondaryk", ale kiedy pod rządami PO
będzie kontrola i koordynacja służb. Jego zdaniem konieczne byłoby
powołanie nowej struktury np. Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, którym
kierowałaby osoba w randze ministra mająca ustawowo wyższe kompetencje
niż obecnie ma sekretarz Kolegium ds Służb Specjalnych Jacek Cichocki.
Natomiast zdaniem Sebastiana Karpiniuka, działania Mąki i inni
funkcjonariuszy ABW mieściły się w zakresie obowiązujących przepisów
prawa.
Karpiniuk odwołał się też do wtorkowej zapowiedzi premiera, że nastąpią
zmiany w prawie tak, by można było ujawniać liczbę podsłuchów oraz by
ograniczyć wykorzystanie podsłuchów w procesach cywilnych. - Warto
uporządkować sprawę podsłuchów. Dobrze, że cała sprawa została ujawniona
przez media. To umożliwi działania w tym kierunku - powiedział. Polityk
PO podkreślił też, że raz do roku powinna być przedstawiana w sejmie
informacja o zakładanych podsłuchach.
Bartosz Arłukowicz z Lewicy zwrócił uwagę, że premier, zanim podjął
decyzję w sprawie Mąki, konsultował się z ABW i Ministerstwem
Sprawiedliwości, a więc - mówił Arłukowicz - wynika z tego, że Agencja
sama podjęła decyzję, że nie zostało złamane prawo. - Przyjmujemy do
wiadomości, że w Polsce może być tak, że materiały operacyjne, podsłuchy,
mogą być wykorzystane przez pracowników służb w ich prywatnych procesach
sądowych - ironizował poseł Lewicy.
Poseł sejmowej speckomisji Stanisław Rakoczy z PSL nie chciał komentować
decyzji premiera, bo - jak podkreśla - szef rządu ma dużo więcej
informacji niż on. Zaznaczył jednak, że po wysłuchaniu Mąki na
posiedzeniu sejmowej komisji ds. służb w ubiegłym tygodniu, bardziej
przychyla się do wersji wiceszefa ABW niż jego adwersarzy.
PAP
Poniedziałek,
2009-10-26
Wręczono Feliksy
Warszawskie
Feliksy Warszawskie zostały wręczone. Najbardziej prestiżowe nagrody
teatralne stolicy otrzymali artyści w pięciu kategoriach.
Za najlepszą reżyserię nagrodę otrzymał Maciej Englert, który
wyreżyserował spektakl Teatru Współczesnego "To idzie młodość".
Statuetkę Feliksa za pierwszoplanową rolę kobiecą otrzymała Sandra
Korzeniak za rolę Marylin Monroe w spektaklu "Persona. Tryptyk/Marylin"
wystawianym w Teatrze Dramatycznym. W kategorii pierwszoplanowa rola
męska jury nagrodziło Andrzeja Zielińskiego który wcielił się w rolę
Niejakiego Stroncyłowa w "Ludziach i Aniołach".
Nagrodami za role drugoplanowe uhonorowano Małgorzatę
Hajewską-Krzysztofik za rolę w "(A)pollonii" Nowego Teatru oraz
Kazimierza Kaczora, który zagrał Pana Mariana w "Kieszonkowym atlasie
kobiet" Teatru Powszechnego.
Laureaci nagród w kategorii reżyseria i pierwszoplanowe role otrzymali
po 25 tys. zł, pozostali po 12,5 tys. zł.
W sezonie 2008-2009 jury obejrzało ponad 80 przedstawień z 20
stołecznych teatrów zarówno publicznych, jak i prywatnych.
IAR
Bartoszewski: nie wiem, czy zakończą się spory z Niemcami
Nie ma gotowej odpowiedzi na pytanie, czy utworzenie nowego rządu
niemieckiego pozwoli zakończyć wszelkie animozje między Niemcami i
Polską - powiedział prof. Władysław Bartoszewski, który we wtorek ma
jechać do Niemiec na zaprzysiężenie nowego gabinetu.
- Trzeba być na miejscu, kręcić się, rozmawiać, badać, obserwować
wrażenia, opinie, poglądy - powiedział Bartoszewski, który w kancelarii
premiera jest sekretarzem stanu i pełnomocnikiem ds. dialogu
międzynarodowego. Jego zdaniem stosunki polsko-niemieckie będą się
systematycznie poprawiać.
- Naród niemiecki należy do jednych z najbardziej niechętnych wszelkim
wojnom narodów. U nich konstytucja nie pozwala brania udziału w
działaniach zbrojnych. Młoda generacja uważa, że niesława spadła na
naród niemiecki przez "tych oszalałych ludzi z pokolenia ich dziadków".
To prawda. Nikt nie odpowiada za dziadka, ale nie jest przyjemnie być
wnukiem czy wnuczką esesmana - powiedział Bartoszewski, który przebywał
w Piotrkowie Tryb. z okazji 70. rocznicy utworzenia tam getta. Było to
pierwsze getto w krajach okupowanych przez hitlerowców.
Bartoszewski podkreślił, że dążąc do znormalizowania wzajemnych
stosunków nie można szukać zemsty na ludziach, którzy nie mieli i nie
mają nic wspólnego z dawnymi krzywdami. Wspomniał, że będąc przez 12 lat
wykładowcą na niemieckich uczelniach mówił studentom o swojej
przeszłości, lecz podkreślał, że nie ma do nich pretensji.
- Jestem byłym więźniem Oświęcimia. Wasz kraj był krajem, który
popełniał zbrodnie, ale nie mam do was o to pretensji. Ja miałbym
pretensje, gdybyście nie myśleli. Ale że myślicie, przychodzicie do mnie
na seminarium to przecież wiecie, że Polak nie będzie wam tego upiększał
i mówił, że złe było dobre - relacjonował Bartoszewski.
- I to była ta płaszczyzna wzajemnego szacunku. Ja nie miałem do nikogo
pretensji o jego rodziców czy dziadków. Oni widzieli we mnie
wiarygodnego człowieka, który doznał wiele zła od Niemców, ale który nie
szuka zemsty na ludziach, którzy nie mieli z tym nic wspólnego -
wyjaśnił Bartoszewski. Dodał, że ta nauka doszła też do Polski, a jednym
z jej orędowników był Jan Paweł II.
- Polak, który po kilkuset latach został pierwszym papieżem nie-Włochem
i na najbliższego współpracownika ściągnął niemal przymusowo
niemieckiego kardynała i właściwie wypromował go na następcę, to
przecież jest bardzo ciekawa obserwacja dla wielu ludzi w Europie. I w
Niemczech można powiedzieć dziś tak: nigdy nie byłby papieżem Niemiec,
gdyby przed nim nie był Polak. I oni to wiedzą - podkreślił Bartoszewski.
PAP
Niedziela,
2009-10-25
Rozdano nagrody festiwalu
reportażu Camera Obscura
Dokument "Złota rybka" Tomasza Wolskiego zdobył Grand Prix zakończonego
w Bydgoszczy międzynarodowego festiwalu reportażu "Camera Obscura". W
tym roku o nagrody festiwalowe w dwóch konkursach walczyło 26 obrazów.
Twórca filmu o młodych, upośledzonych umysłowo ludziach, startował w
konkursie międzynarodowym reportaży powyżej 20 minut i otrzymał także
nagrodę pieniężną - 3 tys. euro. Wyróżnienie jury przyznało za "prostotę
konstrukcji filmu, umiejętność wnikliwej obserwacji zachowań oraz
humanizm w podejściu do bohatera".
Nagrodę główną i 1,5 tys euro w konkursie ogólnopolskim na reportaże
poniżej 20 minut zdobył film "Obywatelka Dorotka" Brygidy
Frosztęga-Kmiecik i Izabeli Szukalskiej z TVP Katowice. Jury nagrodziło
w tym dokumencie "potencjał twórczy oraz dostrzeżenie małych-wielkich
życiowych zmagań człowieka w nowej, postsocjalistycznej rzeczywistości".
Wyróżnienie za najlepszy reportaż śledczy przyznano obrazowi "Kto
prowadzi grę wokół Aleksandra Gudzowatego?" Przemysława Wojciechowskiego
z TVN, a za najlepszy reportaż społeczno-polityczny: "Tiananmen: 20 lat
po masakrze" autorstwa Shi Ming i Thomasa Weidenbacha, wyprodukowane
przez telewizje WDR/NDR/ARTE (Niemcy).
W jury tegorocznych konkursów znaleźli się m.in. polska dokumentalistka
Lidia Duda, pochodząca z Litwy norweska dziennikarka i dokumentalistka
Ilze Burkovska-Jacobsen, francuski producent, autor reportaży i filmów
dokumentalnych Antoine Leonard-Maestrati oraz autor ponad pięćdziesięciu
fotoreportaży z całego świata, Grzegorz Klatka.
PAP
Amerykański superniszczyciel w porcie w Gdyni
Amerykański superniszczyciel USS Ramage wpłynął do portu w Gdyni. Okręt
przebywa z wizytą roboczą. W środę ma opuścić port.
Rzecznik prasowy III Flotylli Okrętów Marynarki Wojennej RP, kpt.
Grzegorz Łyko powiedział, że okręt prowadził ćwiczenia na Bałtyku, a do
portu w Gdyni wpłynął, żeby załoga mogła odpocząć.
- Ten czas wykorzystamy na wymianę doświadczeń, spotkania specjalistów
oraz na mecz piłki nożnej pomiędzy drużynami reprezentującymi polską i
amerykańską marynarkę wojenną - poinformował.
Dodał, że takie wizyty okrętów marynarek wojennych z USA, Francji czy
Danii zdarzają się często. Zaznaczył, że w dotychczasowych meczach z
drużynami obcych bander najczęściej wygrywała drużyna Marynarki Wojennej
RP.
Na pokładzie amerykańskiego okrętu znajduje się około 300 marynarzy.
Jednostka liczy 154 m długości i osiąga prędkość do 30 węzłów (ok. 56
km/h).
Łyko poinformował, że USS Ramage jest wielofunkcyjną jednostką
przeznaczoną do zwalczania statków nawodnych i podwodnych oraz ma bardzo
dobrą obronę przeciwlotniczą. Niszczyciel jest eksploatowany od 1995
roku.
Okręt cumuje w cywilnym porcie w Gdyni przy Nabrzeżu Francuskim. Kpt.
Łyko poinformował, że jednostki nie można jednak zobaczyć z bliska.
PAP.
Sobota, 2009-10-24
Polak zdobywcą
prestiżowej nagrody filmowej
Film "Chemia" Pawła Łozińskiego wygrał Prix Europa 2009 w kategorii film
dokumentalny. Polak rywalizował z 32 twórcami - dokumentalistami z
różnych krajów.
Prix Europa to największy taki festiwal na naszym kontynencie. W 13
kategoriach radiowych, telewizyjnych i tak zwanych "nowych mediów" o
laury walczyło w sumie 231 prac z 35 krajów.
"Chemia" to intymny portret ludzi chorych na raka. - Filmowanie twarzy
chorych, a niemal zupełne pominiecie szpitalnego otoczenia pozwoliło
dotrzeć do tego, co jest naprawdę interesujące - uczucia i myśli
przekazywane w rozmowach ludzi, którzy potrafili się nawet zdobyć na
poczucie humoru - powiedział Paweł Łoziński. Reżyser dodaje, że osoby
występujące w filmie zgodziły się na taki sposób filmowania, być może
dlatego, że chciały pomóc innym chorym, którzy film obejrzą
Uzasadniając decyzję jury, legendarny brytyjski dokumentalista Paul
Watson, sam będący laureatem Prix Europa, zwrócił uwagę na sposób pracy
polskiego reżysera. - Ten film dostarcza tyle pozytywnych uczuć wobec
życia. Twórca filmował ludzi pokazując ich twarze w samych bliskich
planach - powiedział Paul Watson. Dodał, że część jury uważała, że nie
powinien stosować tak wielu bliskich ujęć, jednak po kilku minutach
pokazu zgodzili się, że to był najlepszy sposób. - Reżyser wprowadził
ponadto wspaniały rytm słów i ujęć. Świetna filmowa robota - dodał
Watson.
W kategorii dokumentu radiowego zwyciężył niemiecki film "Lost In Music:
the Cornel Chiriac Story". To znakomita dźwiękowo opowieść o DJ'u, który
w czasach Ceausescu puszczał w rumuńskim radiu zachodnią muzykę rockową,
a zwalczany przez reżim, uciekł do Monachium, i zostal tam zabity
prawdopodobnie przez Securitate.
W kategorii słuchowisk radiowych (radio drama) radiowych zwycięży; utwór
z Belgii pod tytułem "I will tell you", a kategorii fabuły telewizyjnej
- francuski film "skit day" . W kategorii tak zwanych nowych mediów
zwyciężyła holenderska strona internetowa http://www.ineuropa.nl -
Netherlands.
Dyrektorka Prix Europa Suzanne Hoffmann powiedziała, że w pracach
tegorocznego festiwalu często występowała tematyka polityczna i
historyczna, mówiąca o naszych europejskich społeczeństwach z
perspektywy dzisiejszej i bardziej odległej.
IAR
Belgowie wygrali - urządzą muzeum wojny w Gdańsku
Belgijska firma Tempora SA zwyciężyła w konkursie na wstępny projekt
głównej wystawy powstającego w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej.
Autorzy otrzymają 50 tys. euro nagrody. Dyrekcja placówki rozpocznie z
nimi niebawem negocjacje związane z przygotowaniem ostatecznego projektu.
Otwarcie muzeum planowane jest na 2014 rok.
W konkursie, którego wyniki ogłoszono w Gdańsku, na drugim miejscu
znalazła się brytyjska firma Haley Sharpe Design Limited, a wyróżnienie
otrzymała praca, która powstała w polskiej pracowni Danuty Słomczyńskiej.
Jury, które poza 50 tys. euro dla zwycięzcy dysponowało też identyczną
kwotą dla pozostałych nagrodzonych, zdecydowało o przyznaniu 15 tys.
euro zdobywcom drugiej nagrody oraz 3 tys. euro autorom wyróżnionej
pracy.
Jury, w którego skład wchodzili m.in. pisarz Stefan Chwin, artysta
grafik Andrzej Pągowski oraz reżyser Andrzej Wajda, obradowało w
czwartek i piątek. W tym czasie oceniono dziewięć nadesłanych na konkurs
anonimowych prac (oznaczono je godłami, a do wszystkich dołączone były
kartki z nazwami firm zamknięte w kopertach, które otwarto po
rozstrzygnięciu konkursu). Jury brało pod uwagę głównie zgodność
projektu z koncepcją muzeum przedstawioną przez placówkę oraz walory
artystyczne pracy.
Jak poinformował wicedyrektor Muzeum II Wojny Światowej, Piotr Maciej
Majewski, w trakcie oceny jedną z prac trzeba było wykluczyć. - Na
dołączonej do niej prezentacji filmowej wystąpili autorzy projektu,
którzy - dzięki innym szczegółom zawartym w filmie, okazali się łatwi do
zidentyfikowania, co było wbrew regulaminowi - powiedział Majewski.
Na konferencji prasowej z okazji ogłoszenia wyników zaprezentowano
niektóre fragmenty najlepszej, zdaniem jurorów, wybranej ostatecznie
spośród ośmiu projektów pracy. Autorzy koncepcji zdecydowali się m.in.
odtworzyć w muzealnym wnętrzu miejskie uliczki z domami zniszczonymi w
czasie działań wojennych czy też ulice udekorowane czerwonymi flagami z
symbolami sierpa i młota (wystawa ma pokazywać także drogę do wojny oraz
jej konsekwencje). Innym elementem zwycięskiego projektu był mur pełen
wyrw powstałych na skutek ostrzału, poprzez które zwiedzający mieliby
oglądać wielkogabarytowe zdjęcia prezentujące zniszczoną przestrzeń
miasta.
W jednej z sal ekspozycyjnych zaprojektowanych przez belgijską firmę,
pod sufitem podwieszono olbrzymią swastykę rzucającą złowrogi cień na
zwiedzających. W innej sali projektanci umieścili z kolei potężną,
zamkniętą w szklanym globusie mapę świata z czasu wojny.
Jak zaznaczyli członkowie jury obecni na sobotniej konferencji,
koncepcja Belgów oprócz tego, że zawiera ciekawe, oryginalne pomysły,
jest bardzo elastyczna. - Ta podatność projektu na modyfikacje jest dla
nas bardzo istotna ze względu na fakt, że muzeum nie ma jeszcze gotowego
zestawu eksponatów, jakie chciałoby zaprezentować na wystawie -
powiedział Majewski.
Zdaniem Andrzeja Wajdy w zwycięskiej pracy użyto środki, które sprawią,
że wystawa będzie przemawiać do młodzieży. - Dziś wyobrażenie widzów
jest ukształtowane przez masę obrazów, za pomocą których media pokazują
świat - mówił reżyser, dodając, że właśnie takich "poruszających,
odwołujących się do emocji" środków użyto w belgijskim projekcie.
Z kolei Andrzej Pągowski dodał, że zwycięska praca wyróżniała się
bogactwem różnorodnych form scenograficznych, stwarzających możliwości
emocjonalnej identyfikacji widza z losami ludzi, którzy żyli w czasie II
wojny światowej. - Chcieliśmy wybrać projekt, który stworzy muzeum
emocjonalne - dodał Pągowski.
Jak wyjaśnił wicedyrektor placówki, rozstrzygnięcie konkursu nie
przesądza o tym, że belgijska firma zrealizuje ostateczny projekt
ekspozycji. - Niebawem rozpoczniemy z tą firmą negocjacje, w czasie
których ustalimy nie tylko warunki finansowe, ale też zasady i
możliwości wprowadzania zmian w ekspozycji w czasie pracy nad
ostatecznym projektem - powiedział Majewski.
Dodał, że właśnie elastyczność projektanta i gotowość do ciągłych
modyfikacji projektu w momencie pojawienia się np. nowych eksponatów
będzie jednym z głównych kryteriów podpisania umowy z zespołem, który
zaprojektuje ostateczną ekspozycję.
Wystawa za 14 mln euro
Zgodnie z założeniami, koszt przygotowania wystawy głównej Muzeum II
Wojny Światowej może wynieść maksymalnie 14 mln euro. Osiem procent tej
sumy przeznaczone jest na wynagrodzenie dla projektanta, z którym
placówka podpisze umowę. Jak wyjaśnił Majewski, praca nad projektem
potrwa około dwóch-trzech lat.
Powierzchnia głównej ekspozycji Muzeum ma wynieść około czterech tysięcy
metrów kwadratowych. Całość ma być pokazana zarówno z perspektywy
ówczesnej "wielkiej polityki", jak i przeżyć zwykłych ludzi. Ekspozycja
ma pokazywać nie tylko losy Polaków, ale też doświadczenia innych
narodów.
Poza wystawą stałą w Muzeum znajdzie się także około tysiąca metrów
powierzchni na wystawy czasowe. Oprócz funkcji wystawienniczych Muzeum
ma też pełnić rolę ośrodka edukacji, kultury oraz nauki. Placówka będzie
także prowadzić badania naukowe i działalność wydawniczą oraz pełnić
funkcję centrum spotkań krajowych i międzynarodowych.
Muzeum będzie miało swoją siedzibę niedaleko historycznej Poczty
Polskiej, w rejonie ul. Wałowej (na terenie obecnej zajezdni autobusowej).
Latem br. radni Gdańska wyrazili zgodę na przekazanie 1,7 hektara ziemi
w tym rejonie pod budowę placówki.
Na początku przyszłego roku rozpisany zostanie międzynarodowy konkurs
architektoniczny dotyczący projektu budynku Muzeum. Sama budowa placówki
mogłaby ruszyć na przełomie 2011/2012 roku, a jej uroczyste otwarcie
planuje się na 1 września 2014 roku.
PAP
Poezja zawładnęła Krakowem - Szymborska czyta wiersze
Wiersze Czesława Miłosza i własne utwory czytali nobliści Wisława
Szymborska i Seamus Heaney oraz litewski poeta Tomas Venclova podczas
wieczoru poetyckiego, który zainaugurował w Krakowie Festiwal Literacki
im. Czesława Miłosza.
- Stał się cud. Tym cudem jest obecność w Krakowie, wśród nas,
najwybitniejszych poetów z wielu krajów. Tym cudem jest także
zainteresowanie towarzyszące poezji - powiedział prowadzący spotkanie
dyrektor programowy festiwalu, Jerzy Illg. - Sprawcą tego cudu jest
Czesław Miłosz - dodał, podkreślając, że Kraków spłaca u poety dług,
zaciągnięty przed laty.
- Zaciągnęliśmy u Miłosza rzeczywiście wielki dług - wybrał on to miasto,
jako port swojego przeznaczenia. Był tutaj szczęśliwy, był dumny mogąc
gościć tutaj swoich przyjaciół poetów z wielu krajów - powiedział Illg.
Poeci czytali swoje ulubione wiersze patrona festiwalu. Seamus Heaney
otworzył wieczór wierszem Miłosza "Wyznanie", zaczynającym się słowami:
"Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy/ I ciemną słodycz kobiecego ciała./
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie/". W zakończeniu tego wiersza
Miłosz pisał o sobie: "Pragnący wielkości,/ Umiejący ją rozpoznać
gdziekolwiek jest,/ A jednak niezupełnie jasnego widzenia,/ Wiedziałem,
co zostaje dla mniejszych, jak ja:/ Festyn krótkich nadziei,
zgromadzenie pysznych,/ Turniej garbusów, literatura.".
Wisława Szymborska wybrała utwór Miłosza "Te schody", a Tomas Venclova -
przeczytał trzecią część wiersza "W Szetejniach".
Później poeci czytali własne utwory. Wisława Szymborska wybrała te
spośród swoich utworów, które korespondują z zaczerpniętym z twórczości
Miłosza hasłem tegorocznego festiwalu: "Zniewolony umysł".
- Każdy poeta chciałby, żeby jego wiersze były jak najdłużej czytane,
rozumiane, potrzebne, ale jednocześnie - przypuszczam - każdy poeta ma
wiersze, którym życzy żeby przestały być aktualne. Są to wiersze o
nienawiści, o przemocy, która pustoszy kraje i ludzkie serca. Dlatego
pod tym kątem wybrałam wiersze niektóre bardzo dawno już napisane ale
niestety nie tracące aktualności - zastrzegła poetka.
Przeczytała wiersze: "Dzieci epoki", "Jacyś ludzie", "Zamachowcy i "Nienawiść".
Tomas Venclova, wyrecytował po litewsku swój wiersz "Gobelin". A potem
bezbłędnie przeczytał go po polsku; Venclova jest profesorem języków i
literatur słowiańskich w Yale University. Litewski poeta odczytał także
m.in. wiersze: "Pojezierze" i "Dyktator".
Seamus Heaney, goszczący w Krakowie już po raz siódmy, czytał wiersze o
walkach o wolność swych irlandzkich rodaków w XVIII w. Przypomniał też "Ostrygi",
"Lato 1969", "Grę na pile". Noblista poproszony o przeczytanie wiersza "Granice
pisania" zakłopotany spostrzegł, że kartka z tym utworem zawieruszyła
się. Wtedy wszyscy poeci i prowadzący spotkanie rozpoczęli poszukiwania
wiersza na stoliku, na kanapach i pod nimi - bez rezultatu. Po kilku
minutach wiersz przyniesiono zza kulis.
Wieczór poetycki w Operze Krakowskiej przez pierwsze 45 minut był
transmitowany przez TVP Kultura. Wraz z zakończeniem transmisji zamilkło
nagłośnienie sceny, co wymusiło krótką przerwę, podsumowaną przez
Jerzego Illga słowami: "To, czego nie ma w telewizji, nie istnieje".
W drugiej części wieczoru wraz z Seamusem Heaneyem wystąpili tłumacze
jego poezji - Magda Heydel i Paweł Marcinkiewicz, którzy czytali swoje
przekłady irlandzkiego poety.
Organizatorem Festiwalu Literackiego im. Czesława Miłosza, który potrwa
do poniedziałku, jest Instytut Książki.
PAP
Piątek,
2009-10-23
Naukowcy z Poznania
odkryli, jak leczyć raka mózgu
Wyleczenie chorego ze złośliwego glejaka mózgu graniczy dzisiaj z cudem.
Poznańscy naukowcy przełamali jednak opór nowotworu na stosowane dotąd
terapie. Ich oryginalna metoda, skuteczna i całkowicie bezpieczna
znacznie wydłuża życie i poprawia jego jakość.
Ten niekwestionowany sukces jest efektem współpracy Instytutu Chemii
Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk oraz Katedry i Kliniki
Neurochirurgii i Neurotraumatologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
- Jako biochemicy lepiej rozumiemy funkcjonowanie komórki na poziomie
molekularnym. Podglądanie w jaki sposób się broni i jakie zachodzą w
niej przemiany wykorzystaliśmy w walce z nowotworem - tłumaczy prof. Jan
Barciszewski z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu,
współredaktor niedawno wydanej, pierwszej pozycji w światowej
literaturze w całości poświęconej terapii guzów mózgu przy użyciu
technologii kwasów nukleinowych.
Inicjatorem rozpoczęcia badań nad najtrudniejszymi nowotworami do
leczenia, jakimi są glejaki mózgu, był prof. Stanisław Nowak kierujący
Kliniką Neurochirurgii UM w Poznaniu. Nie chciał pogodzić się z tym, że
operując guzy, nie może dać pacjentom nawet cienia nadziei. Standardowa
chemioterapia wyniszcza organizm chorego, ale nie zbliża do wyleczenia.
Poznański neurochirurg z początku szukał sposobu, który dawałby mu
możliwość stawiania wczesnej diagnozy.
- Doszliśmy do takiej metody (nazwaliśmy ją epigenetyczną), analizując
tkankę nowotworową. Obserwowaliśmy, ile w jej genach znajduje się
drobnocząsteczkowego epigenetycznego znacznika, metylowanej cytozyny.
Oceniając jego całkowitą zawartość, byliśmy w stanie pokazać jego
zawiązek ze złośliwością guza - objaśnia poznański naukowiec, który
ocenia, że ten etap był stosunkowo łatwym zadaniem.
Prof. Stanisław Nowak był usatysfakcjonowany takim rezultatem. Miał
nareszcie proste narzędzie diagnostyczne. Rozpoznanie jednak nie
przyczyniło się do najmniejszego postępu w terapii, która nadal
ograniczała się do chirurgicznego usunięcia guza i następczego
napromieniowania. Przypomnijmy, że mózg jest dobrze chroniony przez
organizm i dlatego trudno jest pokonać mur obronny.
Problemem jest, jak tłumaczą specjaliści, aby lek w niezmienionej
postaci dotarł we właściwe miejsce w określonym czasie. Najlepiej bardzo
szybko. W tym przypadku trzeba pokonać barierę krew-mózg, przez którą
mogą się prześlizgnąć tylko małe cząsteczki leku. Ale nawet, jeśli
pokona się na starcie tę pierwszą przeszkodę, to trzeba pamiętać, że
postać takiego preparatu musi być trwała, łatwa do przechowywania i mieć
dostępną cenę.
Te wszystkie wymogi spełnia ,,interferencyjny" RNA" - terapeutyk, który
powstał w laboratorium poznańskich biochemików. I znów pomogło ich
specyficzne podejście do postawionego zadania zadania. - Komórka
nowotworowa wytwarza dodatkową masę białka, z którą, czyli z powstałym
już guzem, walczą stosowane dotąd leki.- Zastanowiliśmy się nad tym, jak
zahamować proces nowotworzenia - mówi prof. Jan Barciszewski. - Chodziło
o skuteczne zatrzymanie odczytywania informacji genetycznej, która jest
niezbędna do powstawania patologicznego białka.
Profesor opowiada, że wprowadzenie interferencyjnego RNA, w tym
przypadku ATN-RNA, przynosi taki właśnie skutek, bo sprowadza komórkę na
"właściwą drogę". Co więcej, chociaż ATN-RNA powstało w laboratorium, ma
identyczną budowę jak naturalny informacyjny RNA dla TN-C znajdujący się
w guzie.
Kilkudziesięciu pacjentów poznańskiej Kliniki Neurochirurgii, którzy za
zgodą Komisji Etycznej Uniwersytetu Medycznego poddali się temu leczeniu,
stanowią dzisiaj mocny dowód, że metoda jest skuteczna i bezpieczna.
Preparat, po wycięciu glejaka, podaje się w miejsce, gdzie mogą się
jeszcze znajdować komórki nowotworowe. Skuteczność tego sposobu leczenia
zależy od lokalizacji guza, stopnia jego złośliwości i zakresu
przeprowadzonej resekcji (neurochirurg musi się liczyć z
niebezpieczeństwem naruszenia obszaru odpowiedzialnego za ważne funkcje
organizmu).
W poznańskiej Klinice, tylko tutaj i nigdzie indziej w Europie oraz poza
naszym kontynentem, operuje się obecnie wszystkich, którym można podać "interferencyjny
RNAi". Warto podkreślić, że to pacjentów nic nie kosztuje.
Na tym, chociaż mówi się o sukcesie i przełomie w leczeniu glejaków, nie
kończą się prace naukowców z Poznania. - Za powstawanie guzów nie
odpowiada tylko to jedno białko, na które znaleźliśmy sposób. Wybraliśmy
jednak białko bardzo ważne, prawdziwego bossa mafii. Ustrzelone zostało
kluczowe białko dla rozwoju nowotworu - podkreśla prof. J. Barciszewski.
Zachęceni tak spektakularnym sukcesem biochemicy prowadzą badania nad
dwoma kolejnymi preparatami, które uzupełnią działanie opatentowanego
interferencyjnego RNA oraz ATN-RNA.
Glejaki są najgroźniejsze
Glejaki złośliwe stanowią 70 proc. wszystkich raków wewnątrzczaszkowych.
Nie tworzą przerzutów, lecz naciekają, co utrudnia radykalną resekcję.
Rozprzestrzeniają się szybko, nie dając nadziei na ratunek. Nie ma
skutecznej metody leczniczej, a w wielu krajach w ogóle nie operuje się
glejaka. Dwukrotnie częściej chorują na nie mężczyźni, zwykle w 5-6
dekadzie życia.
Polska Głos Wielkopolski
Poezja zawładnęła Krakowem
Wiersze Czesława Miłosza i własne utwory czytali nobliści Wisława
Szymborska i Seamus Heaney oraz litewski poeta Tomas Venclova podczas
wieczoru poetyckiego, który zainaugurował w Krakowie Festiwal Literacki
im. Czesława Miłosza.
- Stał się cud. Tym cudem jest obecność w Krakowie, wśród nas,
najwybitniejszych poetów z wielu krajów. Tym cudem jest także
zainteresowanie towarzyszące poezji - powiedział prowadzący spotkanie
dyrektor programowy festiwalu, Jerzy Illg. - Sprawcą tego cudu jest
Czesław Miłosz - dodał, podkreślając, że Kraków spłaca u poety dług,
zaciągnięty przed laty.
- Zaciągnęliśmy u Miłosza rzeczywiście wielki dług - wybrał on to miasto,
jako port swojego przeznaczenia. Był tutaj szczęśliwy, był dumny mogąc
gościć tutaj swoich przyjaciół poetów z wielu krajów - powiedział Illg.
Poeci czytali swoje ulubione wiersze patrona festiwalu. Seamus Heaney
otworzył wieczór wierszem Miłosza "Wyznanie", zaczynającym się słowami:
"Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy/ I ciemną słodycz kobiecego ciała./
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie/". W zakończeniu tego wiersza
Miłosz pisał o sobie: "Pragnący wielkości,/ Umiejący ją rozpoznać
gdziekolwiek jest,/ A jednak niezupełnie jasnego widzenia,/ Wiedziałem,
co zostaje dla mniejszych, jak ja:/ Festyn krótkich nadziei,
zgromadzenie pysznych,/ Turniej garbusów, literatura.".
Wisława Szymborska wybrała utwór Miłosza "Te schody", a Tomas Venclova -
przeczytał trzecią część wiersza "W Szetejniach".
Później poeci czytali własne utwory. Wisława Szymborska wybrała te
spośród swoich utworów, które korespondują z zaczerpniętym z twórczości
Miłosza hasłem tegorocznego festiwalu: "Zniewolony umysł".
- Każdy poeta chciałby, żeby jego wiersze były jak najdłużej czytane,
rozumiane, potrzebne, ale jednocześnie - przypuszczam - każdy poeta ma
wiersze, którym życzy żeby przestały być aktualne. Są to wiersze o
nienawiści, o przemocy, która pustoszy kraje i ludzkie serca. Dlatego
pod tym kątem wybrałam wiersze niektóre bardzo dawno już napisane ale
niestety nie tracące aktualności - zastrzegła poetka.
Przeczytała wiersze: "Dzieci epoki", "Jacyś ludzie", "Zamachowcy i "Nienawiść".
Tomas Venclova, wyrecytował po litewsku swój wiersz "Gobelin". A potem
bezbłędnie przeczytał go po polsku; Venclova jest profesorem języków i
literatur słowiańskich w Yale University. Litewski poeta odczytał także
m.in. wiersze: "Pojezierze" i "Dyktator".
Seamus Heaney, goszczący w Krakowie już po raz siódmy, czytał wiersze o
walkach o wolność swych irlandzkich rodaków w XVIII w. Przypomniał też "Ostrygi",
"Lato 1969", "Grę na pile". Noblista poproszony o przeczytanie wiersza "Granice
pisania" zakłopotany spostrzegł, że kartka z tym utworem zawieruszyła
się. Wtedy wszyscy poeci i prowadzący spotkanie rozpoczęli poszukiwania
wiersza na stoliku, na kanapach i pod nimi - bez rezultatu. Po kilku
minutach wiersz przyniesiono zza kulis.
Wieczór poetycki w Operze Krakowskiej przez pierwsze 45 minut był
transmitowany przez TVP Kultura. Wraz z zakończeniem transmisji zamilkło
nagłośnienie sceny, co wymusiło krótką przerwę, podsumowaną przez
Jerzego Illga słowami: "To, czego nie ma w telewizji, nie istnieje".
W drugiej części wieczoru wraz z Seamusem Heaneyem wystąpili tłumacze
jego poezji - Magda Heydel i Paweł Marcinkiewicz, którzy czytali swoje
przekłady irlandzkiego poety.
Organizatorem Festiwalu Literackiego im. Czesława Miłosza, który potrwa
do poniedziałku, jest Instytut Książki.
PAP
Znaleźli średniowieczne szelągi i oddali do muzeum
Zbiór piętnastowiecznych srebrnych monet, wybitych tuż po bitwie pod
Grunwaldem, przekazała grupa znalazców do Muzeum Warmii i Mazur w
Olsztynie. Historycy-amatorzy odnaleźli skarb przeczesując ściernisko
detektorami do wykrywania metalu.
Skarb składa się ze 111 srebrnych monet nazywanych szelągami krzyżackimi.
Szelągi te wybito w latach 1414-1449, za panowania kolejnych wielkich
mistrzów: Michała Kuchmeistera von Sternberga (1414-1422), Pawła von
Russdorfa (1422-1441) oraz Konrada von Erlichshausena (1441-1449). Na
awersie każdej z monet znajduje się napis "Magister" oraz personalia
danego wielkiego mistrza, a na rewersie widnieje napis "Moneta Dominurum
Prussiae" tj. Moneta Panów Prus.
Jak powiedziała kustosz olsztyńskiego muzeum i zarazem ekspert
numizmatyki Zofia Januszkiewicz, trudno dokładnie oszacować wartość
skarbu. - Dla nas pieniądze aktualne są w tym wypadku znacznie mniej
ważne niż te pieniądze, którymi się posługiwano w XV w. To jest historia
naszego regionu. To świadectwo tego, co się działo na naszym terenie -
podkreśliła Januszkiewicz.
Monety przekazane do olsztyńskiego muzeum nie są w najlepszym stanie -
wiele jest pogiętych, powyszczerbianych, na wielu zatarły się napisy,
tak że trudno odczytać, za panowania którego wielkiego mistrza zostały
wybite.
- Ich stan może wynikać z tego, że monety po bitwie pod Grunwaldem były
znacznie gorsze niż przed samą bitwą (...) zawartość srebra w monecie
była bardzo niewielka. (...) Ich zły stan może wynikać także z tego, że
monety te były bardzo długo w obiegu, a poza tym leżenie wiele lat w
ziemi spowodowało zmiany - oceniła Januszkiewicz.
Skarb odnaleźli we wrześniu członkowie Towarzystwa Miłośników Ziemi
Suskiej. W piątek na olsztyńskim zamku prezes Towarzystwa Krzysztof
Kępiński przyznał, że skarb odnaleziono "nieco przypadkowo", bo
kierowane przez niego Towarzystwo to grupa pasjonatów, miłośników
historii, które chce w swoim mieście założyć regionalną izbę pamięci.
Aby zgromadzić do niej eksponaty, w gronie Towarzystwa założono Klub
Odkrywcy.
- Członkowie Klubu Odkrywcy zajmują się poszukiwaniem pamiątek, chodząc
po strychach, starych domach, szukając w ziemi detektorami - powiedział
Kępiński. W trakcie szukania informacji o potencjalnych eksponatach do
izby członkowie Towarzystwa natrafili na informację, że w 1880 roku
rolnik ze wsi Nipkowo koło Susza wykopał 4,5 tys. krzyżackich monet -
brakteatów.
- Liczyliśmy, że coś z tego skarbu mogło pozostać. Pojechaliśmy w teren,
szukaliśmy i okazało się, że mamy do przeszukania setki hektarów. Więc
sukcesywnie dzień po dniu, soboty i niedziele, szukaliśmy - opowiadał
Kępiński. Podkreślił, że na poszukiwanie przy pomocy detektora
członkowie Klubu Odkrywcy mieli wymaganą prawem zgodę konserwatora
zabytków oraz zgodę rolnika, do którego należało pole.
Po kilku dniach poszukiwań na monety natrafił Marek Bodnar. - Najpierw
znalazłem jedną, potem kolejne i kolejne - mówił. Opisując wygląd monet
w chwili ich odnalezienia członkowie Klubu Odkrywcy przyznawali, że
ubrudzone ziemią wyglądały "jak kapsle po mleku, takie jak w PRL-u".
Kępiński powiedział, że poszukiwacze od razu zorientowali się, co
odkryli. - Natychmiast podjęliśmy decyzję, by ten skarb przekazać do
muzeum, by cieszył on oczy wielu ludzi. W naszej izbie pamięci niewielu
by go zobaczyło - tłumaczył.
Monety zostaną poddane w najbliższym czasie konserwacji i opracowaniu
naukowemu. Dyrektor Muzeum Warmii i Mazur Janusz Cygański zapowiedział,
że w 2010 roku znalezisku zostanie poświęcony wykład na olsztyńskim
zamku, skarb będzie prezentowany też na wystawie numizmatycznej
poświęconej monetom średniowiecznym, która będzie organizowana w
Olsztynie i na Litwie.
Za przekazanie skarbu do muzeum członkowie Klubu Odkrywcy otrzymali
pisemne podziękowania od dyrektora muzeum, książkę oraz katalog innych
skarbów złożonych z monet, które są w zasobach olsztyńskiego muzeum.
Cygański zapowiedział, że skarb znaleziony pod Suszem znajdzie się też w
następnym muzealnym katalogu.
Kustosz olsztyńskiego muzeum Jarosław Sobieraj powiedział, że w ostatnim
czasie wiele osób zgłasza do muzeum swoje znaleziska, np. monety czy
biżuterię. Zgodnie z prawem, gdy nie można ustalić właściciela
znalezionych w ziemi skarbów, wówczas przyjmuje się, że należą one do
Skarbu Państwa, co w praktyce oznacza przekazanie znaleziska muzeum.
PAP
Czwartek, 2009-10-22
"Dama z gronostajem"
bezpiecznie dotarła do Budapesztu
Obraz Leonarda da Vinci "Dama z gronostajem" dotarł do Budapesztu.
Wypożyczone z Krakowa dzieło będzie od środy pokazywane na wystawie "Od
Botticelliego do Tycjana" w budapesztańskim Muzeum Sztuk Pięknych -
podało Muzeum Narodowe w Krakowie.
Przedstawiciele MNK poinformowali, że w zamian za wypożyczenie "Damy z
gronostajem" Węgrzy zrewanżują się obrazem Francisco Goi "Epizod z
hiszpańskiej wojny o niepodległość", który od listopada będzie
pokazywany w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie.
Na czas zagranicznego wyjazdu obraz Leonarda da Vinci został
ubezpieczony i wyceniony na kwotę 300 mln euro. Muzealnicy podkreślają
jednak zgodnie, że dzieło jest bezcenne. Data i sposób przewiezienia
obrazu z Krakowa do Budapesztu ze względów bezpieczeństwa były okryte
tajemnicą.
Wypożyczenie słynnego obrazu za granicę wywołało w Krakowie spore
kontrowersje już w sierpniu, gdy pierwsza informacja o planowanej
kilkumiesięcznej podróży "Damy z gronostajem" na Węgry przedostała się
do publicznej wiadomości. Obraz wróci do Krakowa prawdopodobnie w lutym.
Przeciwni jego wypożyczeniu byli muzealnicy oraz konserwatorzy m.in. z
Muzeum Narodowego w Krakowie oraz z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Według ekspertów, tak cenny obraz, zwłaszcza malowany na desce, nie
powinien zbyt często podróżować, bo grozi to jego uszkodzeniem.
Podnoszono też argument, że podczas pobytu obrazu za granicą Kraków
traci jeden z najważniejszych walorów, przyciągających tysiące
zagranicznych turystów.
Wypożyczenie "Damy z gronostajem" na Węgry doszło do skutku, bo tak
zdecydowała Fundacja Książąt Czartoryskich, która jest właścicielem
dzieła. Zgodę na wyjazd wyraził wojewódzki konserwator zabytków, bo -
jak podkreślił - wszystkie wymogi bezpieczeństwa zostały spełnione.
Zastrzegł jednak, że obraz po powrocie z Budapesztu przez najbliższe 10
lat nie powinien podróżować po świecie.
Od 1972 r. dzieło Leonarda da Vinci było wypożyczane do: ZSRR, USA,
Szwecji, Włoch, Japonii i ponownie do USA. Obraz wypożyczany jest
odpłatnie.
Na co dzień "Dama z gronostajem" prezentowana jest w Muzeum Książąt
Czartoryskich, które jest Oddziałem Muzeum Narodowego w Krakowie.
Obraz "Dama z gronostajem", powszechnie nazywany "Damą z łasiczką",
został namalowany przez Leonarda da Vinci w latach 1483-90 w Mediolanie.
Portret powstał w technice olejnej, z użyciem tempery, na desce
orzechowej o wymiarach 54,7 na 40,3 cm. Przedstawia Cecylię Gallerani,
kochankę księcia Ludovico Sforzy. Jest jednym z najcenniejszych obrazów
w polskich zbiorach i jedynym obrazem Leonarda da Vinci w Polsce.
"Damę z gronostajem" zakupił w 1800 r. książę Adam Jerzy Czartoryski i
podarował matce - Izabeli Czartoryskiej. Na początku obraz wystawiany
był w Domu Gotyckim w Puławach. Podczas powstania listopadowego
wywieziono go do Paryża, a pod koniec XIX wieku przewieziono do Krakowa,
do tworzonego tam Muzeum Książąt Czartoryskich. Podczas II wojny
światowej dzieło Leonarda da Vinci zostało zrabowane przez nazistów i
wywiezione do Niemiec. W 1946 r. "Dama z gronostajem" wróciła do Krakowa.
PAP
Światowej sławy architekt będzie projektował dla Łodzi
Światowej sławy architekt Daniel Libeskind zaprojektuje część tzw.
nowego centrum Łodzi. Przy okazji wizyty na międzynarodowym festiwalu
designu, podpisał on z władzami miasta list intencyjny w tej sprawie.
Daniel Libeskind ma zaprojektować budynek, który stanie w miejscu
dzisiejszego Dworca Fabrycznego i jego najbliższych okolic. Cały ten
teren ma być przebudowany. Ma na nim powstać na przykład centrum
festiwalowo-kongresowe, gdzie odbywać się będzie festiwal Plus
Camerimage. Tutaj ma też działać Fundacja Sztuki Świata utworzona m.in.
przez słynnego reżysera Davida Lyncha.
Zgodnie z podpisanym listem intencyjnym obie strony zobowiązały się "do
działań na rzecz Łodzi i podnoszenia jakości przestrzeni miejskiej".
Zaprojektowany przez Libeskinda budynek ma mieć "unikatowe walory
przestrzenne".
Libeskind urodził się w 1946 roku w Łodzi w rodzinie żydowskiej. W 1957
roku wyemigrował do Izraela, a stamtąd wyjechał do Nowego Jorku. Jego
najbardziej znane projekty to m.in. Muzeum Żydowskie w Berlinie oraz
projekt zagospodarowania strefy Ground Zero po wieżach World Trade
Center w Nowym Jorku. Libeskind jest też autorem projektu apartamentowca
Złota 44 w Warszawie, którego budowa została wstrzymana ze względu na
kłopoty finansowe inwestora.
W trakcie spotkania z łodzianami Libeskind przyznał, że choć z Łodzi
wyjechał w wieku 11 lat, to kiedy wraca do tego miasta, czuje się, jakby
nigdy z niego nie wyjeżdżał. - Życie tu w czasach komunizmu ma wpływ na
moje projekty, jest w nich polski upór, polska tożsamość, polska wolność.
Nie czuję się amerykańskim architektem ani żydowskim, ale właśnie
polskim - mówił.
W projektowanie nowego centrum Łodzi - oprócz Libeskinda - zaangażowany
jest już luksemburski architekt i urbanista Rob Krier. Niewykluczone, że
do prac przyłączy się też innej światowej sławy architekt Frank Gehry.
PAP
Gorąco w sejmie; "Tuskowi rozwiązał się worek z aferami"
W sejmie trwa pierwsze czytanie projektów uchwał o powołaniu komisji
śledczej do zbadania nieprawidłowości przy tworzeniu ustawy hazardowej.
Swoje projekty złożyły kluby PO, PiS i Lewicy. Atmosfera debaty była
gorąca. Beata Kempa z PiS oceniła, że w Polsce mamy do czynienia z
głębokim kryzysem władzy i państwa. Posłanka Prawa i Sprawiedliwości
wyraziła przekonanie, że premierowi Tuskowi "rozwiązał się worek z
aferami", a afera hazardowa jest bardziej niepokojąca niż afera Rywina.
PO chce, by komisja śledcza badająca aferę hazardową, zbadała losy
ustawy o grach losowych w czasach rządów PiS i SLD.
Według Sebastiana Karpiniuka z PO, zakres prac komisji nie może dotyczyć
tylko działań obecnego rządu i spraw ujawnionych przez Centralne Biuro
Antykorupcyjne. Jak się wyraził, zakres prac komisji nie może być
dyktowany przez byłego szefa CBA. Karpiniuk dodał, że za rządów PiS
także doszło do wycofania się z przepisów zwiększających obciążenia
branży hazardowej. Poseł wezwał również Lewicę do "racjonalnej debaty" i
odpowiedzi na pytanie, czy opozycja nie ma nic sobie do zarzucenia w
sprawie ustawy hazardowej.
Według projektu PO komisja ma zbadać głównie legalność prac nad ustawą o
grach i zakładach wzajemnych w okresie od nowelizacji tego prawa w 2002
roku do października bieżącego roku. Wtedy ujawniono kompromitujące
polityków PO stenogramy z ich rozmów z przedsiębiorcami z branży
hazardowej. W wersji proponowanej przez partię rządzącą, komisja ma
liczyć 7 członków - 3 z PO, 2 z PiS i po 1 z PSL i Lewicy. Na jej czele
ma stanąć przedstawiciel koalicji.
Według Prawa i Sprawiedliwości, to przedstawiciel opozycji powinien
szefować - zgodnie z projektem partii Jarosława Kaczyńskiego -
9-osobowej komisji, a jej prace powinny się skupić głównie na aferze
dotyczącej obecnego rządu. Dodatkowo PiS chciałby wyjaśnić sprawę
przecieku informacji o śledztwie CBA do przedsiębiorców z branży
hazardowej.
Lewica chce między innymi "zbadania zakresu i charakteru nieformalnych
relacji między politykami i reprezentantami administracji państwowej a
przedstawicielami branży gier hazardowych". Opowiada się za
siedmioosobową komisją.
- W ostatnich latach za największą aferę uważano sprawę Rywina, ale dziś
mamy do czynienia z aferą Rywina do dziesiątej potęgi - podkreśliła
polityk PiS.
"Rząd targany aferami"
- Mamy do czynienia z głębokim kryzysem państwa i władzy. Rząd jest
targany aferami, jest zdemolowany przez afery. - mówiła Beata Kempa z
PiS. Jak zauważyła, w aferze hazardowej biznesmen przyszedł do szefa
komisji finansów publicznych, szefa rządzącego klubu (Zbigniewa
Chlebowskiego). Tymczasem - dodała - w aferze Rywina biznesmen przyszedł
do redaktora. Jak ironizowała posłanka PiS okazało się, że w Polsce
proces legislacyjny zamiast w sejmie "odbywał się na cmentarzach, na
stacjach paliw, być może w innych dziwnych miejscach". - Okazało się, że
gwarantami tak przeprowadzonego procesu legislacyjnego mieli być
konstytucyjni ministrowie - dodała.
W ocenie Kempy, premier Donald Tusk "stoi samotnie na wielkim polu
minowym, ale te miny pozakładali mu najbliżsi współpracownicy". - A jego
przyjaciel - zesłany w nagrodę do pełnienia funkcji szefa klubu PO nie
wysyła mu na to pole minowe inteligentnych saperów, tylko CKM-y - dodała.
Zdaniem posłanki, komisja powinna zbadać prace legislacyjne, które miały
miejsce między 16 listopada 2007 roku, a 13 października 2009 roku.
Komisja śledcza miałaby wyjaśnić rolę, jaką w aferze hazardowej odegrali:
były wicepremier, obecnie szef klubu PO Grzegorz Schetyna, były
wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld, wiceminister finansów Jacek
Kapica, były minister sportu Mirosława Drzewiecki oraz były
przewodniczący klubu PO i były szef sejmowej komisji finansów
publicznych Zbigniew Chlebowski.
- Chcemy też, by premier Donald Tusk wyjaśnił dlaczego nie podjął
działań zaradczych, albo czy te, które podjął były wystarczające, by
zabezpieczyć proces legislacyjny - zaznaczyła Kempa. Według niej, trzeba
też zbadać w kalendarium, w którym momencie nastąpił przeciek w aferze
hazardowej, kiedy ostrzeżono biznesmenów z branży hazardowej. Oceniając
wniosek o powołanie komisji śledczej złożony przez PO Kempa stwierdziła,
że jest to "propozycja na rozmycie całej sprawy". Wątki, które PO chce
badać, są wątkami pobocznymi - uważa posłanka. Na taki zakres prac nie
ma zgody PiS - dodała.
"Skończyć z hipokryzją w polityce"
Bartosz Arłukowicz (Lewica) przedstawiając projekt uchwały swojego klubu
w sprawie powołania komisji śledczej ocenił, że afera ta musi zostać
wyjaśniona, aby skończyć z hipokryzją w polityce. Według Arłukowicza
premier Tusk musi przeprosić Polaków, ale żeby wiedział, za co ma
przepraszać trzeba wyjaśnić, co tak na prawdę się stało w ostatnich
tygodniach i miesiącach w związku z aferą hazardową.
Jak dodał Arłukowicz, szef rządu musi też przeprosić za to, że dopuścił
do tego, że Polską rządzą ludzie, których trzeba "usuwać" nagle,
natychmiastowo i to w ilości hurtowej. - Że nadchodzi taki dzień w
Polsce, kiedy premier musi - i ja rozumiem premiera - rozwalić połowę
swojego rządu, żeby utrzymać wizerunek polityczny siebie i swoich
kolegów - wyliczał poseł Lewicy. Arłukowicz zaznaczył, że przyglądając
się informacjom związanym z pracami nad tzw. ustawą hazardową można było
mieć wątpliwości, kto stanowi prawo, czy są to politycy o europejskich
standardach, czy też "spoceni i zsapani" politycy po "cmentarnym
joggingu", którzy się na to prawo umówili.
Poseł sprzeciwił się, by komisja - jak chce tego PO - zajmowała się
również pracami nad ustawą hazardową w czasie poprzednich rządów. - Nie
chcemy tworzyć filmu dokumentalnego o historii hazardu w Polsce, bo nie
chcemy opowiadać o hazardzie w Polsce, tylko chcemy dość do sedna sprawy.
Przecież Miro nie był ministrem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego,
Kazimierza Marcinkiewicza, Leszka Millera. Miro był ministrem w rządzie
Donalda Tuska - mówił Arłukowicz.
Jak podkreślił siedmiu członków komisji, tylu ilu proponuje Lewica, to
najodpowiedniejsza jej liczebność, bo - jak tłumaczył - im mniej będzie
śledczych, tym komisja będzie działała skuteczniej. Zdaniem Arłukowicza
projekt uchwały autorstwa jego klubu, jako jedyny proponuje rozwiązania
zgodnie z racją stanu.
Afera stoczniowa; Grad oskarża Kamińskiego
Wcześniej minister skarbu Aleksander Grad - odpowiadając na uwagi i
pytania posłów - zapewnił w sejmie, że nie było żadnej afery stoczniowej.
Dodał, że w trakcie przetargów na składniki stoczniowego majątku nie
było miejsca na nieprawidłowości i nie istniała możliwość faworyzowania
jednego inwestora.
Grad poinformował, że pieniądze z wadium wpłaconego przez niedoszłego
inwestora polskich stoczni - Stichting Particulier Fonds Greenrights,
nie zostały mu zwrócone. Chodzi o ponad 36 milionów złotych. Minister
zaprzeczył, że stoczniowy inwestor uzależnił swój udział w procesie
prywatyzacji od uregulowania należności, jakie państwowy koncern Bumar
miał wobec libańskiego handlarza bronią. Przyznał jednak, że El-Assir
brał udział w transakcji.
Minister Grad zarzucił też kłamstwo szefowi CBA, który twierdził, że
rząd w żaden formalny sposób nie zwracał się o ochronę antykorupcyjną
procesu sprzedaży stoczni. Dodał, że przez rok nie otrzymał żadnych uwag
dotyczących prywatyzacji majątku stoczniowego.
Szef resortu skarbu zastrzegł, że nie było możliwości wymuszenia na
kupcach majątku stoczniowego, kontynuacji produkcji statków, bo taki
warunek postawiła Komisja Europejska. Dodał, że zapowiedzi utrzymania
produkcji wynikały z deklaracji inwestora zainteresowanego kluczowymi
elementami majątku stoczni.
Minister skarbu poinformował też o przygotowaniu listu do prezydenta z
wyjaśnieniami w sprawie prywatyzacji polskich stoczni. To odpowiedź
Aleksandra Grada na przedwczorajszy telewizyjny wywiad z Lechem
Kaczyńskim. Prezydent wyrażał zdziwienie brakiem zapowiadanej dymisji
ministra skarbu, po fiasku sprzedaży majątku stoczniowego. Grad dodał,
że były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego "wkręca głowę państwa" i
"przekazuje mu swoje urojenia" w sprawie prywatyzacji zakładów w Gdyni i
Szczecinie.
Minister skarbu zapewnił posłów, że wycofanie się inwestora z zakupu
polskich stoczni wynikało z czysto biznesowych powodów. Aleksander Grad
wyjaśnił, że bank finansujący fundusz Stichting Particulier Fonds
Greenrights uznał, że plan finansowy dla polskich stoczni nie będzie
mógł zostać zrealizowany. Odpowiadając na pytania posłów, Grad dodał, że
nie było związku między kontraktem na gaz, podpisanym z Katarem, a
inwestycjami w przemysł stoczniowy.
Grad powiedział, że obecne zamieszanie wobec procesu prywatyzacji
stoczni, szkodzi w poszukiwaniu nowych kupców na pozostały majątek
zakładów w Gdyni i Szczecinie. Zaznaczył, że jego resort rozmawia w tej
sprawie z inwestorami i samorządami. Grad bronił też programu
zatrudnienia zwalnianych stoczniowców. Poinformował, że w Szczecinie
złożono ponad 2300 ofert pracy, a tylko 700 z nich zostało odrzuconych.
W Gdyni na ponad 1100 ofert stoczniowcy odrzucili 242.
PAP
|
|
INDEX
|