zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć
do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości
otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas.
Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o
wszystkich wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj
polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do
promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby
dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować
Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając
Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options
-->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
INDEX
Powrót..
WIADOMOŚCI PROSTO Z
POLSKI |
Środa, 2010-02-03
Ogromny sukces polskich
naukowców
Ponad rok zajęło naukowcom z Akademii Górniczo-Hutniczej wyprodukowanie
księżycowego pyłu. Jak informuje radio RMF Mirosław Rzyczniak i dr
Stanisław Bednarz są drudzy na świecie, po amerykańskich badaczach,
którym udało się stworzyć materiał - swoim składem identyczny z
substancją pobraną na Księżycu i przywiezioną na Ziemię. To wielki
sukces krakowskich naukowców.
Produkcja księżycowego materiału jest efektem unijnego projektu
krakowskiej AGH i Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie.
Prace zostały podzielone na dwie części. - Krakowscy naukowcy - dr
Rzyczniak i dr Bednarz byli odpowiedzialni za poszukiwanie składników
niezbędnych do skonstruowania analogu księżycowego - zdradza szczegóły
Bartosz Dembiński, rzecznik Akademii Górniczo-Hutniczej.
Zespół z Centrum Badań Kosmicznych z kolei wybudował penetrometr, który
będzie się wwiercał w pył i go testował. Wcale niewykluczone, że w
bliskiej przyszłości polski penetrometr poleci na Księżyc. Jego zadaniem
będzie pobranie kolejnych próbek księżycowej ziemi.
Rewolucyjnego odkrycia dokonano na Wydziale Wiertnictwa, Nafty i Gazu
AGH. Bartosz Dembiński, rzecznik AGH, zdradza, że to dosyć młody wydział,
ale bardzo aktywny i prężny. - Działa i ma na swoim koncie sporo
sukcesów na rynku biznesowo-przemysłowym, ale również naukowym -
zaznacza rzecznik.
Na razie krakowscy badacze wyprodukowali 400 kg pyłu. Jest starannie
zmagazynowany w laboratorium. To jednak za mało, by przetestować
księżycową "ziemię". Aby specjalne urządzenie - penetrometr mógł się
wwiercić w substancję, potrzeba aż 5 tys. kg pyłu i kilkumetrowej
warstwy.
Poszukiwania składników, tworzących księżycowy pył, trwały ponad rok.
Naukowcy skrupulatnie sprawdzali i dobierali odpowiednie substancje i
ich proporcje, by utworzyć identyczny materiał. Na różne sposoby
sprawdzano jego właściwości mechaniczne. W końcu się dało! Przeczytaj
więcej w "Polsce Gazecie Krakowskiej"
(Polska Gazeta Krakowska)
"Klucz do zwrotu w śledztwie katyńskim jest w Moskwie"
- Śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej wciąż trwa, odbywają się m.in.
przesłuchania rodzin ofiar, jednak najważniejszą sprawą jest oczekiwanie
na dostęp do materiałów rosyjskiego śledztwa. Klucz do zwrotu w naszym
śledztwie jest więc w Moskwie - powiedział prezes IPN Janusz Kurtyka.
Jak obecnie wygląda stan śledztwa katyńskiego?
Janusz Kurtyka: Śledztwo katyńskie jest wciąż kontynuowane. Myślę, że w
interesie państwa polskiego jest prowadzenie go w nadziei, że uda się
otrzymać dostęp do materiałów wytworzonych w ramach śledztwa rosyjskiego.
Pragnę przypomnieć, że śledztwo rosyjskie jest utajnione i nie mamy
dostępu ani do jego materiałów, ani do decyzji o jego umorzeniu.
Nie ma powodu, jak sądzę, aby to śledztwo było tajne, sprawa bowiem
dotyczy wydarzenia z 1940 roku i w żaden sposób nie wpływa na
bezpieczeństwo ani państwa rosyjskiego, ani państwa polskiego. Tym
bardziej, że część materiałów tego śledztwa była jawna i dostępna dla
strony polskiej już na początku lat 90.
Jak wyglądają szczegóły prowadzonego dochodzenia?
- Obecnie gromadzone jest jak najwięcej materiałów dotyczących zbrodni
katyńskiej. Kontynuowane są przesłuchania rodzin ofiar oraz gromadzone
są dokumenty będące wynikiem kwerend pracowników Instytutu w Londynie,
dokumentujących stopień wiedzy rządu Rzeczpospolitej na uchodźstwie na
temat zbrodni katyńskiej zarówno w czasie, jak i po zakończeniu wojny.
Uzyskujemy również pewne dokumenty dzięki współpracy ze stroną ukraińską
i tutaj rzeczywiście możemy mówić o pewnym postępie wiedzy. Planujemy
również zwrócenie się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z zapytaniem,
czy zachowała się jakaś dokumentacja w ich archiwach dotycząca Katynia.
Przypomnijmy, że Międzynarodowy Czerwony Krzyż był zaangażowany w
wydarzenia, które wiązały się z ujawnianiem i badaniem zbrodni i m.in.
zwrócenie się przez władze Rzeczpospolitej do Czerwonego Krzyża było dla
Związku Sowieckiego pretekstem do zerwania stosunków dyplomatycznych.
Jak przedstawia się kwestia dokumentacji związanej ze zbrodnią?
- Dzięki dobrej współpracy ze stroną rosyjską w połowie lat 90. udało
się zebrać sporą dokumentację na ten temat. Tak naprawdę wielką
tajemnicą było to, czy zachowały się teczki oficerów polskich
przetrzymywanych w trzech obozach jenieckich, które zostały zlikwidowane,
oraz czy prawdą jest stwierdzenie strony rosyjskiej, że dokumentacja
została zniszczona. Postulatem strony polskiej było udostępnienie przez
stronę rosyjską dokumentów potwierdzających zniszczenie tych archiwaliów.
Dopiero ostatnio, dzięki współpracy z partnerami na Ukrainie, udało się
zdobyć dokumenty archiwalne pośrednio świadczące o tym, że rzeczywiście
niszczenie teczek polskich oficerów miało miejsce. Jest to dokumentacja
wytworzona w Kijowie, fragment korespondencji z Moskwą, która wskazuje,
że ten proces niszczenia miał miejsce. Tak naprawdę jednak klucz do
jakiegoś zwrotu i przyspieszenia nie tylko śledztwa katyńskiego, ale w
ogóle dialogu polsko-rosyjskiego wokół problemu Katynia, jest w Moskwie.
Rozmawiała: Anna Kondek (PAP)
Śnieg znów spadł, ludzie znów bez prądu
Ponad 2200 odbiorców na Dolnym Śląsku nie ma prądu. Z powodu opadów
śniegu doszło do kolejnych awarii sieci elektrycznych.
MSWiA informuje, że awarie nie są tak poważne jak te sprzed kilku
tygodni. Doszło bowiem jedynie do zerwania linii energetycznych bez
uszkodzeń słupów.
Awarie będą więc usunięte w dużo krótszym czasie niż te styczniowe.
(IAR)
Wojciech Jaruzelski musi opuścić swoje biuro
Resort obrony narodowej nie przedłużył umowy najmu lokalu z gen.
Wojciechem Jaruzelskim. Chodzi o pomieszczenia w wojskowym budynku,
gdzie prowadzi on swoje biuro jako były prezydent.
- Generał Jaruzelski ma tam swoje biuro jako były prezydent, a nie jako
były żołnierz. W związku z tym nie ma powodu, żeby wojsko czy
ministerstwo obrony narodowej wynajmowało mu swoje pomieszczenia na
prowadzenie biura - powiedział szef MON Bogdan Klich.
- Ja w każdym razie nie widzę takiego powodu. Zdecydowałem, że nie
będziemy przedłużać na kolejny okres umowy najmu z panem gen. Wojciechem
Jaruzelskim - dodał minister.
Umowę podpisano w 2004 roku. Od tamtej pory była kilkukrotnie aneksowana
i przedłużana. Ostatnia wygasła z końcem grudnia 2009 r.
(PAP)
Wtorek, 2010-02-02
Liczące 7 tys. lat
odkrycie polskich archeologów
Osadę sprzed 7 tys. lat odkryli polscy archeolodzy prowadzący prace
wykopaliskowe w Kuwejcie. To największe osiedle z tego okresu,
przebadane dotychczas w tym kraju. Naukowcy z Centrum Archeologii
Śródziemnomorskiej UW po raz trzeci prowadzili wykopaliska w Kuwejcie.
Choć badany przez nich region As-Sabbiya to pustynia, kryje się tam
wiele ciekawych stanowisk archeologicznych. Kuwejckim władzom zależy na
szybkim przebadaniu tamtejszych zabytków, gdyż miejsce to ma się wkrótce
stać wielkim placem budowy nowej kuwejckiej metropolii. Jej mieszkańcy
będą mogli podziwiać swoje dziedzictwo w parkach archeologicznych.
Jednym z nich może stać się badana przez polską ekipę osada - oznaczona
jako SBH 38 - pochodząca sprzed 7 tys. lat.
Stanowisko mierzy ok. 120 na 35 metrów i pochodzi z czasów tzw. kultury
Ubaid (poł. VII - poł. V tysiąclecia p.n.e.), która obejmowała swoim
zasięgiem terytorium od Zatoki Perskiej aż po północną Syrię i brzegi
Morza Śródziemnego. Nie znaczy to jednak, że już w tak odległych czasach
istniało w tym rejonie rozległe mocarstwo.
- Pod nazwą "kultura" kryje się kultura materialna, przede wszystkim
ceramika, oraz podobne podstawy gospodarcze, a zapewne także struktury
społeczno-rodzinne - wyjaśnił dyrektor Centrum Archeologii
Śródziemnomorskiej UW prof. Piotr Bieliński, który kierował badaniami w
Kuwejcie. - W tym czasie rozkwitają kontakty handlowe pomiędzy centrum
ówczesnej cywilizacji - Mezopotamią - a peryferiami, które były bogate w
potrzebne Mezopotamczykom surowce, np. miedź. Jednym z jej źródeł był
Oman, a Kuwejt leży na wiodącym do niego szlaku morskim - tłumaczył
archeolog.
Badana przez jego ekipę osada jest świadectwem owych kontaktów.
Znaleziono w niej charakterystyczną, pięknie malowaną ceramikę ubaidzką,
która musiała zostać przywieziona - najprawdopodobniej drogą morską - z
terenu Międzyrzecza. To właśnie ona dostarczyła podstaw do datowania
osady na okres Ubaid 3, czyli ok. 4800-4500 r. p.n.e. Także plan domu
odkopanego przez Polaków wyraźnie nawiązuje do planów domów znanych z
Mezopotamii. Jego ściany wzniesione - przynajmniej w dolnych partiach -
z nieregularnych kamieni, zachowane są do wysokości ok. 0,6 m. Dom
mierzył ok. 11,5 na 8 m i składał się z 13 prostokątnych pomieszczeń
rozmieszczonych w trzech rzędach. Niektóre z nich miały kamienne podłogi,
znaleziono tam też okrągłe palenisko i naczynia ceramiczne ustawione w
rogach izb oraz wielkie ilości muszli jadanych tam mięczaków morskich.
- Wydaje się mało prawdopodobne, by taki dom został wybudowany przez
lokalnych mieszkańców i to na ich własne potrzeby - komentuje prof.
Bieliński. - Sądzę, że powstał dla ludzi, którzy przywędrowali lub
przypłynęli tu z Mezopotamii.
Co robili tam przybysze z serca ówczesnej cywilizacji? Archeolodzy mają
nadzieję ustalić to w trakcie dalszych badań.
Badacze kontynuowali też rozpoczęte w 2008 roku wykopaliska świetnie
zachowanej pustynnej studni, pochodzącej prawdopodobnie z okresu
islamskiego. Jej kamienny szyb miał ok. 3,3 m głębokości, a jego
średnica zwężała się od 3,2 m na górze, do ok. 1,2 m przy dnie. Studnię
okalał niski mur, który chronił ją przed zasypaniem piaskiem. Przy nim
znajdowała się ława ziemno-gliniana, na której mogli wypoczywać
koczownicy i podróżni czekający, by zaczerpnąć wody.
Część ekipy kontynuowała też wykopaliska kamiennych grobów tumulusowych.
Pierwsze badania na cmentarzysku położonym na grzbiecie skalnym
rozpoczęto już w 2007 r. Najbardziej interesujący w tym sezonie okazał
się największy z dotychczas badanych grób oznaczony jako SMQ 49 (ok. 8 m
średnicy i ok. 0,8 m wysokości). W jego komorze znaleziono kości
czterech osób i dużego zwierzęcia - być może wielbłąda. Tumulus ten padł
ofiarą dawnych rabusiów, podobnie jak większość innych grobów w As-Sabbiya.
Złodzieje przeoczyli jednak co najmniej sześć paciorków z muszli i
kamienia oraz cztery narzędzia kamienne. Ponieważ archeologom nie udało
się jeszcze dotrzeć do dna komory grobowej, może się okazać, że kryje
ona więcej znalezisk.
Inny z eksplorowanych grobów, SM 18, przyniósł nieoczekiwane świadectwa
nowożytnej historii Kuwejtu. Na jego mocno zniszczonej powierzchni
zauważono wyraźne ślady gąsienic ciężkiego pojazdu, które - zdaniem
pasjonatów militariów - pasują do gąsienic amerykańskiego czołgu M1
Abrams.
Datowanie tumulusów z As-Sabbiya pozostaje niepewne z powodu braku
charakterystycznych znalezisk, na których można by je oprzeć. Groby mogą
należeć do ludzi z okresu kultury Ubaid, ale mogą być też o wiele
młodsze, czyli pochodzić z III tysiąclecia p.n.e. - Pustynia w As-Sabbiya
wciąż kryje wiele interesujących niespodzianek dla archeologów - mówi
prof. Bieliński zapowiadając, że ich dalsze odkrywanie rozpocznie się
już tej wiosny.
(PAP)
"Sprawa Bandery może zaszkodzić Euro 2012"
Środowiska kresowe oczekują od prezydenta Lecha Kaczyńskiego
jednoznacznego potępienia gloryfikacji na Ukrainie Stepana Bandery oraz
członków UPA - powiedział ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, po spotkaniu
z szefem kancelarii prezydenta Władysławem Stasiakiem. Powiedział też,
że ta sprawa może się położyć cieniem na organizacji mistrzostw Euro
2012.
- Oczekujemy, aby pan Lech Kaczyński, jako prezydent Polski, potępił
gloryfikację UPA i Bandery, bo ci, którzy zostali pomordowani na Kresach
to byli obywatele II Rzeczypospolitej. Czas, aby III Rzeczypospolita
upomniała się o pamięć tych ludzi - powiedział Isakowicz-Zaleski.
Minister Stasiak potwierdził, że spotkał się z ks. Isakowiczem-Zaleskim;
nie chciał jednak mówić o szczegółach tego spotkania.
Krakowski duchowny, relacjonując swoje spotkanie ze Stasiakiem,
powiedział z kolei, że przekonywał szefa kancelarii prezydenta do tego,
aby "Lech Kaczyński zabrał wreszcie głos w tej ważnej dla Polski sprawie".
- W imieniu protestujących środowisk kresowych przedstawiłem wszystkie
argumenty, domagając się, aby prezydent oficjalnie potępił gloryfikację
zbrodniarzy - zaznaczył.
Ks. Isakowicz-Zaleski poinformował, że rozmowa z szefem kancelarii
prezydenta odbyła się w "bardzo sympatycznej atmosferze" na prośbę
Stasiaka. - Wczoraj minister Stasiak zatelefonował do mnie, a ja dzisiaj
przyjechałem do Warszawy i podczas rozmowy odpowiadałem na wszystkie
pytania, przedstawiając stanowisko środowisk kresowych. Pan minister
Stasiak zadeklarował, że przedstawi moją argumentację prezydentowi.
Teraz od samego Lecha Kaczyńskiego zależy, jakie stanowisko przyjmie w
tej sprawie - podkreślił Isakowicz-Zaleski.
Duchowny oświadczył, że niezależnie od stanowiska prezydenta w sześciu
miastach Polski odbędzie się protest przeciwko gloryfikacji Stepana
Bandery i członków UPA. - W piątek o godz. 15:00 równocześnie przed
Ambasadą Ukrainy w Warszawie oraz w pięciu innych miastach w Polsce,
gdzie znajdują się konsulaty Ukrainy, to jest w Krakowie, Wrocławiu,
Poznaniu, Lublinie i Gdańsku, odbędą się protesty zorganizowane przez
rodziny pomordowanych na Kresach Wschodnich przez członków UPA.
Protestować będziemy pod hasłem: Przyjaźń i współpraca. Juszczenko,
Bandera, UPA i SS-Galizien hańba i potępienie - powiedział
Isakowicz-Zaleski. Poinformował także, że środowiska kresowe
przygotowały list do władz FIFA i UEFA, który zostanie im wręczony 7
lutego, w dzień losowania grup mistrzostw w piłce nożnej Euro 2012.
- Jesteśmy za Euro 2012 oraz za tym, żeby Ukraina była współgospodarzem
mistrzostw, ale sytuacja w tej chwili, zwłaszcza we Lwowie, jest
skrajnie nacjonalistyczna, antypolska i antysemicka. Chcemy zwrócić
uwagę władzom UEFA, że to jest obecnie główna przeszkoda w
zorganizowaniu mistrzostw i apelujemy, aby władze UEFA na 2 lata przed
rozpoczęciem mistrzostw reagowały na to, co się dzieje w tej chwili na
Ukrainie - zaznaczył duchowny.
W poniedziałek jedna z największych polskich organizacji kresowych,
Światowy Kongres Kresowian, wystosował apel do sejmu o podjęcie uchwały
potępiającej decyzję ustępującego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki
o nadaniu Stepanowi Banderze tytułu Bohatera Ukrainy oraz uznaniu
członków UPA za uczestników walk o niepodległość państwa.
Wicemarszałek sejmu Krzysztof Putra (PiS) powiedział, że jeśli apel
Światowego Kongresu Kresowian trafi do prezydium sejmu, to należy
podejść do niego poważnie. - Sprawa jest bardzo istotna z punktu
widzenia Polski oraz rodzin, które doznały wielkiej tragedii -
podkreślił. Natomiast wicemarszałek sejmu Stefan Niesiołowski (PO) nie
widzi powodu, by przyjmować uchwałę potępiającą decyzję prezydenta
Ukrainy, bo w ubiegłym roku sejm przegłosował podobną uchwałę. - Jestem
temu przeciwny. W zeszłym roku przyjęliśmy uchwałę potępiającą zbrodnię
UPA i nie widzę powodu, by przyjmować ją drugi raz, bo to w gruncie
rzeczy byłoby to samo. Inaczej można rozłożyć akcenty, ale byłoby to
samo - dodał Niesiołowski.
W lipcu ubiegłego roku sejm przyjął przez aklamację uchwałę w sprawie "tragicznego
losu Polaków na Kresach Wschodnich". W uchwale podkreślono, że tragedia
Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej "winna być przywrócona
pamięci historycznej współczesnych pokoleń". W uchwale przypomniano, że
w lipcu mija 66. rocznica "rozpoczęcia przez Organizację Ukraińskich
Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię na kresach II
Rzeczypospolitej tzw. antypolskich akcji - masowych mordów o charakterze
czystki etnicznej i znamionach ludobójczych".
Protest środowisk kresowych to reakcja na dwie niedawne decyzje
prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki. 22 stycznia Juszczenko specjalnym
dekretem nadał pośmiertnie tytuł Bohatera Ukrainy przywódcy Organizacji
Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) Stepanowi Banderze.
Bandera był przywódcą jednej z frakcji OUN, której zbrojne ramię,
Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), obarczana jest odpowiedzialnością za
prowadzone od wiosny 1943 r. czystki etniczne ludności polskiej na
Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Decyzja Juszczenki wywołała protesty
wśród ukraińskiej Polonii, w Polsce i Rosji. Bandera - jak napisano w
prezydenckim dekrecie - uzyskał tytuł bohatera "za niezłomny duch w
służbie idei narodowej, bohaterstwo i poświęcenie w walce o niezależne
państwo ukraińskie". Decyzję o nadaniu tytułu wraz z medalem państwowym
Juszczenko wręczył wnukowi Bandery, obywatelowi Kanady, również
Stepanowi.
Tydzień później, w trakcie obchodów rocznicy bitwy pod Krutami, gdzie 29
stycznia 1918 r. wojska proklamowanej rok wcześniej Ukraińskiej
Republiki Ludowej poniosły klęskę w nierównym starciu z wojskami
sowieckimi, Juszczenko ogłosił dekret, w którym uznał członków OUN i UPA
za uczestników walk o niepodległość państwa. Zgodnie z dekretem, rządowi
i Radzie Najwyższej Ukrainy polecono opracowanie projektu ustawy
potwierdzającej, że członkowie m.in. formacji zbrojnych Ukraińskiej
Centralnej Rady, Ukraińskiej Republiki Ludowej, Zachodnioukraińskiej
Republiki Ludowej, Hetmanatu i Ukraińskiej Wojskowej Organizacji
prowadzili walkę o niepodległość państwa.
Prezydent Juszczenko opuści niebawem swe stanowisko. W wyborach
prezydenckich 17 stycznia, w których ubiegał się o reelekcję, zdobył
5,45% poparcia. W walce o prezydenturę zmierzą się w drugiej turze, 7
lutego, premier Julia Tymoszenko i lider opozycyjnej Partii Regionów
Ukrainy Wiktor Janukowycz.
(PAP)
Polski film nominowany do Oscara
Film "Królik po berlińsku" w reżyserii Bartka Konopki otrzymał nominację
do Oscara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny.
Nominacje do tegorocznych nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej
ogłoszono w Los Angeles.
Czarno-biały dokument "Królik po berlińsku", trwający 51 minut, jest
projektem międzynarodowym. Ze strony polskiej jego produkcję finansowała
Telewizja Polska, a producenci zagraniczni to m.in. niemieckie telewizje
MDR, RBB i ARTE.
Bartek Konopka stworzył metaforyczną, poruszającą, a zarazem pełną
humoru opowieść o tysiącach dzikich królików, które przez 28 lat
zamieszkiwały obszar zieleni stworzony między dwoma pasami muru
berlińskiego. Poprzez historię o królikach, postanowił opowiedzieć o
losach ludzi - o "gatunku homo sovieticus, czyli ludziach
ukształtowanych w komunistycznym systemie".
- To opowieść o królikach, które są tchórzliwe i nie wychodzą poza stado.
Nagle króliki te znajdują się między dwoma murami. Są uwięzione, ale
bezpieczne. To wystarcza im do życia, one nawet z tego się cieszą. Żyją
jak w raju. Gdy nagle ktoś burzy mur, króliki nie wiedzą, co ze sobą
zrobić - opowiadał Konopka.
Anna Wydra, producentka "Królika..." - która w razie zdobycia Oscara
odbierze podczas gali statuetkę razem z Konopką - zwróciła uwagę, że do
tej pory tylko trzy filmy z Polski były nominowane do Oscara w kategorii
krótkometrażowy film dokumentalny: w 1942 r. "Biały Orzeł" Eugeniusza
Cękalskiego, w 1994 r. "89 mm od Europy" Marcela Łozińskiego, w 2004 r.
"Dzieci z Leningradzkiego" Hanny Polak i Andrzeja Celińskiego.
Bartek Konopka (ur. 1972 w Myślenicach) jest absolwentem filmoznawstwa
Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz reżyserii na Wydziale Radia i
Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ukończył też kurs
dokumentalny i fabularny w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej
Andrzeja Wajdy.
Konkurentami polskiego kandydata w wyścigu o złotą statuetkę są filmy:
"China's Unnatural Disaster: The Tears of Sichuan Province", "The Last
Campaign of Governor Booth Gardner", "The Last Truck: Closing of a GM
Plant", "Music by Prudence".
Najwięcej nominacji (po dziewięć) otrzymały filmy "Avatar" i "Hurt
Locker". Na trzecim miejscu z ośmioma nominacjami uplasowały się "Bękarty
wojny" Quentina Tarantino.
(PAP)
Poniedziałek,
2010-02-01
Naukowcy pokazali ząb
polskiego neandertalczyka
Naukowcy pokazali ząb trzonowy należący do człowieka neandertalskiego,
znaleziony w jaskini Stajnia w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. To
pierwsze neandertalskie szczątki pochodzące z obszaru Polski i
jednocześnie pierwszy bezpośredni dowód na występowanie neandertalczyka
na północy od Karpat.
Szczątki odkryli naukowcy z Zakładu Archeologii Instytutu Historii i
Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Szczecińskiego, pod kierunkiem
dr. Mikołaja Urbanowskiego. Jaskinia, w której natrafiono na cenne
szczątki jest położona w paśmie ostańców wapiennych. Interdyscyplinarne
badania archeologiczne są tu prowadzone od roku 2006. Poza archeologami
z Uniwersytetu Szczecińskiego w pracach uczestniczą naukowcy z
Uniwersytetu Wrocławskiego, Państwowego Instytutu Geologicznego i
Polskiej Akademii Nauk.
Oprócz zaprezentowanego zęba na stanowiskach archeologicznych w jaskini
Stajnia znaleziono jeszcze dwa inne zęby trzonowe. Jak wyjaśniła dr
Wioletta Nowaczewska z Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego,
obecnie trwają analizy tych szczątków. - Wiemy, że należały do innych
osobników, ale na sprawdzone wyniki badań, co do ich pochodzenia musimy
jeszcze poczekać - powiedziała Nowaczewska.
Jak wyjaśnił dr Krzysztof Stefaniak z Zakładu Paleozoologii Wydziału
Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego, według obserwacji
paleontologicznych i wstępnych badań dr. Urbanowskiego wiek znaleziska
można określić na początek ostatniego zlodowacenia, czyli około 100-80
tys. lat. Stefaniak wyjaśnił, że stanowiska archeologiczne w jaskini
Stajnia obfitują w szczątki fauny pochodzące z okresu ostatniego
zlodowacenia. W jaskini odkryto również narzędzia będące pozostałością
po działalności człowieka.
Naukowcy z Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego przy
współpracy z m.in. prof. Tadeuszem Doboszem z Zakładu Technik
Molekularnych wrocławskiej Akademii Medycznej badają znalezione szczątki
od dwóch lat. Udało im się ustalić, że ząb należał do ok. 20-letniego
mężczyzny. - Udało się również ustalić miejsce położenia zęba, jako
drugi ząb trzonowy w prawym łuku zębowym szczęki - wyjaśnił dr Paweł
Dąbrowski z Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zdaniem naukowców, na zębie widnieją urazy związane z wykorzystaniem
wykałaczki. - Jest to dowód na zachowania higieniczne, a rozmiary tego
urazu świadczą, że mógł powstać w wyniku użycia twardych narzędzi. np.
odprysku kości długiej - wyjaśnił Dąbrowski.
Prof. Dobosz wyjaśnił, że przy badaniu zęba odkryto na nim zmiany
próchnicze. - Nie wiemy czy jest to ząb pozostały po rozkładzie
szczątków szkieletu, czy został usunięty wskutek zmiany paradontycznych
czy próchniczych - mówił profesor. - W pierwszym przypadku odkrylibyśmy
pierwszy na terenie Polski gabinet stomatologiczny - żartował naukowiec.
Wstępne wyniki badań polskich naukowców są na tyle obiecujące, że ich
publikacji podjęło się prestiżowe europejskie czasopismo naukowe "Naturwissenschaften".
(PAP)
Ogłoszono nominacje do Orłów
"Rewers", "Dom zły" i "Wojna polsko-ruska" otrzymały nominacje do
Polskiej Nagrody Filmowej Orzeł 2010 w kategorii najlepszy polski film.
Listę nominacji do Orłów 2010 w poszczególnych kategoriach ogłoszono w
Warszawie.
Przy tworzeniu tej listy, wzięto pod uwagę filmy - oraz ich twórców i
obsadę - które w minionym, 2009 roku, były prezentowane co najmniej
przez tydzień na otwartych płatnych pokazach.
Polskie Nagrody Filmowe Orły są przyznawane przez członków Polskiej
Akademii Filmowej.
W kategorii najlepszy reżyser do Orła 2010 nominowani zostali: Borys
Lankosz - za "Rewers", Wojciech Smarzowski - za "Dom zły" i Xawery
Żuławski - za "Wojnę polsko-ruską".
W kategorii najlepsza główna rola kobieca nominacje do Orła 2010
otrzymały: Kinga Preis - za rolę w "Domu złym", Agata Buzek - za rolę w
"Rewersie" oraz Krystyna Janda - za rolę w "Tataraku" Andrzeja Wajdy.
W kategorii najlepsza główna rola męska nominacje przyznano: Marianowi
Dziędzielowi - za rolę w "Domu złym", Marcinowi Dorocińskiemu - za rolę
w "Rewersie" i Borysowi Szycowi - za rolę w "Wojnie polsko-ruskiej".
Laureaci Orłów 2010, wyłonieni spośród nominowanych, zostaną ogłoszeni 1
marca podczas gali w Warszawie.
(PAP)
Nowoczesna broń z Izraela w polskiej armii
Polska armia będzie miała jesienią dwa zestawy samolotów bezzałogowych.
Ministerstwo Obrony Narodowej rozstrzygnęło przetarg na dostawę tego
sprzętu. Wygrała go izraelska firma Aeronautics Defense Systems. Do
końca tygodnia MON zamierza podpisać umowę z dostawcą pięciu śmigłowców
Mi-17 dla kontyngentu afgańskiego.
W skład każdego zestawu wchodzą po cztery aparaty latające, wyposażenie
do sterowania nimi i odbioru danych. Jeden zestaw ma zostać dostarczony
do Afganistanu, drugi będzie służył do szkolenia w kraju. Rozpatrując
trzy oferty firm izraelskich, MON wybrało produkt oferowany przez firmę
Aeronautics. Pokonane zostały Elbit i IAI.
Bezzałogowe samoloty, zwane z angielskiego dronami wykorzystywane są
powszechnie przez siły koalicji międzynarodowej w Afganistanie. Przy ich
pomocy przeprowadza się rozpoznanie terenu, a także precyzyjnie atakuje
wybrane cele.
Czytaj o tym, jak bezzałogowe samoloty zabijają terrorystów!
Klich podkreślał oszczędności, dokonane zwłaszcza w ostatniej fazie
przetargu. Początkowo MON planowało na bezzałogowce średniego zasięgu
wydać 186 mln zł, a cena zwycięskiej oferty wynosiła początkowo 144 mln
zł. Aukcja Elbitu zatrzymała się na poziomie 122 mln zł, oferta IAI
została odrzucona ze względów formalnych i merytorycznych.
Prawdziwa finansowa rozgrywka
Dyrektor departamentu zaopatrywania sił zbrojnych płk Jerzy Pikuła
zwrócił uwagę, że w aukcjach z reguły w ostatnim momencie "dochodzi do
prawdziwej gry finansowej".
- Mam nadzieję, że dostawca wywiąże się ze zobowiązań i w ciągu siedmiu
miesięcy od podpisania umowy dostarczy nam dwa zestawy - powiedział
Klich.
Przypomniał, że wybrane zestawy nie będą jedynymi urządzeniami tej klasy
dla wojska w Afganistanie. Pierwsze dwa bezpilotowce typu Predator,
wypożyczone od Amerykanów, kontyngent będzie wykorzystywać od kwietnia.
Dotychczas polskie wojsko dysponowało jedynie statkami bezpilotowcami
krótkiego zasięgu - zestawami Orbiter, produkowanymi także przez
Aeronautics.
Wiceminister Marcin Idzik zapewnił, że fakt używania Orbiterów nie miał
znaczenia dla wyboru bezzałogowych statków latających średniego zasięgu,
ponieważ to "zupełnie inny produkt, przeznaczony do innych celów".
Podkreślił, że przy wyborze kierowano się nie tylko ceną zestawu, ale i
kosztami eksploatacji w ciągu 20 lat.
Wiceminister poinformował, że testy pełnego zestawu będą przeprowadzone
w Afganistanie, a w razie niespełnienia wymagań technicznych MON ma
prawo do odszkodowania i odstąpienia od umowy.
Polska armia idzie za światowymi standardami
Zdaniem Klicha zakup był niezbędny, ponieważ "cały świat idzie w
kierunku rozpoznania także na większe odległości, Polska musi się
również rozwijać w tym kierunku". "Traktujemy ten zakup jako kolejny
krok w wyposażaniu naszych sił zbrojnych w bsr (bezzałogowy samolot
rozpoznawczy - PAP) średniego zasięgu, a zatem wzmacnianie zdolności
rozpoznawczych także na terenie kraju" - powiedział. Przypomniał, że
bezzałogowe samoloty rozpoznawcze tej klasy to jeden z pięciu głównych
programów modernizacyjnych nakreślonych do roku 2018.
Nowe "śmigła" do Afganistanu
Klich poinformował także, że do końca bieżącego tygodnia MON planuje
zakończyć rozmowy z potencjalnym dostawcą pięciu śmigłowców Mi-17, które
mają być dostarczone do końca tego roku.
Do końcowych rozmów MON wybrało firmę Metalexport-S. Jak powiedział
Idzik, w postępowaniu uczestniczyły także Bumar i MAW Telecom, jednak
Bumar odstąpił od złożenia ostatecznej oferty, a firma MAW Telecom
proponowała śmigłowce fabrycznie nowe, co odsuwało termin dostawy do
marca przyszłego roku - co nie odpowiadało oczekiwaniom resortu.
Klich powiedział, że zakup kolejnych śmigłowców transportowych Mi-17 "to
nie tylko jedyna w tym roku, ale ostatnia partia śmigłowców produkcji
nazwijmy to poradzieckiej", a zakup podyktowała pilna potrzeba. "Wszystkie
nowe śmigłowce będą śmigłowcami nowej generacji i innej produkcji. To
ostatni zakup poradzieckiej techniki wojskowej, na który się
zdecydowałem" - powiedział.
Skąpe MON
Dodał, że także przy zakupie śmigłowców oczekuje "radykalnego obniżenia
ceny, którą Metalexport zaproponował". - Bez takiego radykalnego
obniżenia ceny nie będzie mojej akceptacji dla tej oferty - zapowiedział.
- Będziemy żyłować znacznie bardziej niż to było robione przez moich
poprzedników. I to będziemy żyłować znacznie. Nie zgodzę się, by skarb
państwa był naciągany dlatego, że mamy pilną potrzebę operacyjną. Ja
jestem z Krakowa, pan minister jest z Chrzanowa, Małopolska słynie ze
skąpstwa i tak będzie dalej - zapewnił Klich
(IAR)
Niedziela,
2010-01-31
Trzy tysiące saperów
gotowych do walki z zimą
Około trzech tys. saperów pozostaje w gotowości, gdyby potrzebna była
ich pomoc w sytuacjach spowodowanych opadami śniegu, zatorami lodowymi i
powodziami - podał Sztab Generalny Wojska Polskiego.
Wśród saperów są specjaliści od niszczenia - minerzy od usuwania zatorów
- i od odbudowy tego, co zniszczą powodzie. Nie ubywa im też pracy przy
unieszkodliwianiu niewybuchów i niewypałów.
Do działań w sytuacjach kryzysowych wywołanych powodziami i zjawiskami
lodowymi, dużymi opadami śniegu jest gotowych ok. 3 tys. żołnierzy, 140
jednostek sprzętu inżynieryjnego oraz 600 różnych pojazdów samochodowych.
Saperzy są podzieleni na wyspecjalizowane grupy zadaniowe - 12 grup
minerskich na śmigłowcach do niszczenia zatorów lodowych; 29 grup do
odbudowy zniszczonej przez powodzie infrastruktury drogowo-mostowej oraz
15 grup do współdziałania ze służbami cywilnymi w celu zapewnienia
przejezdności szlaków komunikacyjnych.
Od początku stycznia pododdziały inżynieryjne pomagają służbom cywilnym
w zmaganiach ze skutkami zimy na terenie kilku województw. Cywile mogą
nawet odnieść korzyść z codziennych ćwiczeń saperów - szkoląc się w
budowie mostów i dróg pododdziały inżynieryjne Wojska Polskiego
zbudowały w ubiegłym roku 11 mostów i wyremontowały 11 km dróg lokalnych.
W czasie ubiegłorocznych powodzi na południu Polski saperzy
uczestniczyli w ewakuacji ludności i usuwaniu niebezpiecznych zatorów na
rzekach. Odbudowali siedem zniszczonych przez powódź mostów.
Nie maleje zagrożenie ze strony niewypałów i niewybuchów. W ostatnich
latach nawet znacznie wzrosło ono z powodu intensywnych prac budowlanych
i drogowych. Sprawdzając tereny przeznaczone pod inwestycje, żołnierze
tej specjalności sprawdzili i oczyścili w zeszłym roku ponad 1200
hektarów, znajdując ok. 20 tysięcy niebezpiecznych przedmiotów. W
ubiegłym roku wzywano ich do tych zadań prawie 7 tysięcy razy. Żołnierze
wydobyli i zniszczyli ponad 300 tysięcy sztuk najróżniejszej amunicji -
pocisków artyleryjskich, granatów moździerzowych, min, bomb lotniczych i
innych pocisków.
Patrole rozminowania przejechały ponad 1,5 mln kilometrów i zużyły ponad
8 ton materiałów wybuchowych. Tylko saperzy z 5. Ośrodka Przechowywania
Sprzętu w Nowym Dworze Mazowieckim w ubiegłym roku wyjeżdżali na
interwencje prawie 900 razy, likwidując trzy tysiące różnego rodzaju
bomb i pocisków.
Stale gotowych do działania pozostaje 39 wojskowych patroli rozminowania
oraz dwie grupy płetwonurków minerów. Każdy taki patrol to ok. 10
żołnierzy ze specjalistycznymi urządzeniami i pojazdami. Na terenie
Polski znajduje się ok. 60 specjalnie wyznaczonych miejsc do niszczenia
niewybuchów i niewypałów - ale tylko na terenie dziewięciu z nich można
niszczyć bardzo duże ładunki. Czasami saperzy muszą z niebezpiecznym
ładunkiem przejechać nawet 200 kilometrów.
Saperzy usuwają niebezpieczne ładunki nie tylko na lądzie, ale i na
Bałtyku. Grupy płetwonurków-minerów oraz załogi okrętów przeciwminowych
przeprowadziły w 2009 roku 11 operacji na morzu, nie tylko na wodach
terytorialnych. W trakcie wielonarodowej operacji "Open Spirit"
działający z pokładów niszczycieli min ORP "Mewa" i ORP "Flaming"
płetwonurkowie-minerzy zniszczyli na wodach Zatoki Fińskiej 10 min
morskich o łącznej masie ponad trzech ton.
Żołnierze tej formacji wchodzą w skład niemal każdego kontyngentu
wojskowego, który Polska wysyła za granicę. Służbę w misji ISAF w
Afganistanie okupiło życiem siedmiu saperów.
(PAP)
4,5 tys. dzieci ma za co dziękować Caritasowi
Ponad cztery i pół tysiąca dzieci wyjechało na zimowiska organizowane
przez Caritas Polska. Na wypoczynek - głównie w góry - pojechali
podopieczni Caritas z ośrodków i świetlic terapeutycznych.
Paulina Rozynek z Caritas Polska powiedziała, że dzieci między innymi
będą jeździć na sankach i nartach. W programie przewidziano także różne
wycieczki, bitwy śnieżne i inne zimowe atrakcje. W trakcie wyjazdów
dzieci będą nie tylko się bawić, ale też uczestniczyć w programach
profilaktyki uzależnień.
W programach profilaktycznych wezmą udział także policjanci, którzy
poprowadzą zajęcia dotyczące bezpieczeństwa. Dzieci mają poznać zasady
unikania zagrożeń w ruchu drogowym, w czasie zabaw, ale też podczas
korzystania z internetu.
Zorganizowanie wyjazdów dla podopiecznych Caritas było możliwe dzięki
Wigilijnemu Dziełu Pomocy Dzieciom. Z tych samych środków są finansowane
specjalne zajęcia w świetlicach dla dzieci, które nie wyjechały na ferie.
(IAR)
Ludowe wycinanki nie będą już symbolem Polski za granicą?
- Wcześniej pokazywaliśmy to, co konserwatywne, ludowe. Teraz przyszedł
czas na nowoczesność i młodych artystów - zapowiedział minister kultury
i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski. W najbliższym czasie zostaną
zaprezentowane szczegóły nowej strategii promocji kultury polskiej za
granicą. Jednym z jej celów - wyjaśnił - będzie poprawa wizerunku Polski.
W rzymskim audytorium Parco della Musica minister kultury wziął udział w
uroczystej inauguracji obchodów Roku Chopinowskiego we Włoszech oraz w
koncercie Rafała Blechacza.
- Bardzo mi zależało, aby promocja polskiej kultury była skoncentrowana,
była przemyślana i nie budowana przez przypadek lub rozproszone
przedsięwzięcia - powiedział Bogdan Zdrojewski. Podkreślił następnie: z
tego też powodu 2008 to był rok polskiej kultury w Izraelu, rok 2009 to
był rok polskiej kultury na Wyspach Brytyjskich, rok 2010 jest rokiem
Fryderyka Chopina, 2011 w znacznym stopniu będzie rokiem Czesława
Miłosza.
- Ale myślimy o takich projektach, które będą powracały, do takich
wydarzeń, które będą skumulowane i będą poprawiały wizerunek państwa
polskiego, kontakty w Europie i na świecie - wyjaśnił minister
Zdrojewski.
- Myślimy w tej chwili o tym, że koniecznie musimy się bardzo mocno
pojawić w Rosji i to nie tylko Moskwie czy w Sankt Petersburgu -
kontynuował. Za niezbędne w przypadku obecności kultury polskiej w Rosji
uznał "poprawę wizerunku" Polski oraz to, "aby Polska była pomostem
między Wschodem a Zachodem". - W tej materii czeka nas bardzo dużo pracy
- przyznał.
- W ciągu dwóch tygodni będzie zaakceptowana nowa perspektywa promocji
polskiej kultury poza granicami kraju. My ją kończymy, kończymy dyskusję,
więc w tym momencie jest odrobinę za wcześnie, aby pokazać całą
perspektywę, ale na pewno będzie to perspektywa pięcioletnia. Nie mamy
zamiaru już w tej chwili poruszać się w obszarach krótkowzrocznych, bo
nie przynosi to efektu - oświadczył minister kultury i dziedzictwa
narodowego.
Zwrócił następnie uwagę na zmiany w charakterze promocji kultury
polskiej. - Wcześniej mieliśmy promocję dość charakterystyczną,
pokazującą to, co jest tradycyjne, konserwatywne, bardzo często ludowe i
na tym kończyliśmy - zauważył.
W tej chwili - podkreślił minister - promuje się także artystów bardzo
młodych, nowoczesnych, reprezentujących sztukę, która do niedawna nie
była przedmiotem propagowania poza granicami kraju.
- Ważne jest, aby była kompletność, aby był i Chopin, i także Krzysztof
Penderecki, i Mikołaj Górecki, i nasi filmowcy, czyli Wajda, Zanussi,
ale i ci najmłodsi także - powiedział Bogdan Zdrojewski.
(PAP)
Sobota, 22010-01-30
Polak nagrodzony owacjami
w Wiecznym Mieście
Entuzjastyczną owacją zakończył się koncert Rafała Blechacza w rzymskim
audytorium Parco della Musica, który zainaugurował obchody Roku
Chopinowskiego we Włoszech. Na uroczystość przybył minister kultury i
dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski.
W prestiżowym audytorium w Wiecznym Mieście znany już włoskiej
publiczności zwycięzca Konkursu Chopinowskiego z 2005 roku wykonał wraz
orkiestrą Akademii Narodowej Świętej Cecylii pod dyrekcją Andrieja
Borejki koncert fortepianowy f-moll Chopina. Cierpliwość długo bijących
brawa słuchaczy, oczarowanych wirtuozerią Rafała Blechacza, została
wynagrodzona dwoma bisami.
W foyer majestatycznego rzymskiego audytorium otwarto wystawę "W takt
mazurka. Z Polski w świat", przygotowaną przez Muzeum Fryderyka Chopina
w Warszawie. Zaprezentowano na niej rękopis Mazurka E-Dur op. 6 nr 3
Chopina.
Na uroczystość przybyli między innymi prezes najstarszej na świecie
instytucji muzycznej - rzymskiej Akademii Narodowej Świętej Cecylii
profesor Bruno Cagli, wiceminister kultury Włoch Francesco Giro,
dyrektor Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina Andrzej Sułek oraz
kurator Muzeum Fryderyka Chopina Alicja Knast.
Minister kultury Bogdan Zdrojewski ogłosił podczas ceremonii: "Chopin
przybywa, tym razem przybywa do Rzymu". - Przybywa Chopin i przybywają
jego mazurki oraz wszystko to, co stanowi wartość jego muzyki - dodał
polski minister, przypominając, że na całym świecie odbywa się 2200
imprez w ramach obchodów Roku Chopinowskiego.
Włoski wiceminister kultury Francesco Giro mówił zaś: Celebrując Chopina,
poetę fortepianu, celebrujemy też jego nadzwyczajny naród. - To hołd dla
jego kraju - oświadczył.
W Sali Świętej Cecylii odbył się następnie koncert zwycięzcy XV Konkursu
Chopinowskiego Rafała Blechacza, który z Orkiestrą włoskiej Akademii pod
dyrekcją Andrieja Borejki wykonał II Koncert Fortepianowy Chopina. Znany
już włoskim melomanom i bardzo przez nich podziwiany Blechacz wystąpi
jeszcze w tym samym miejscu 1 i 2 lutego.
Koncert zwycięzcy konkursu z 2005 roku zainauguruje cykl recitali
chopinowskich jego najwybitniejszych laureatów w Wiecznym Mieście. 10
lutego w audytorium Parco della Musica wystąpi Krystian Zimerman, a 24
lutego - Maurizio Pollini. W organizację koncertów wybitnych wirtuozów
zaangażowane były: ambasada RP w Rzymie oraz Instytut Polski.
Krystian Zimerman wystąpi także 1 lutego w mediolańskiej La Scali, a 8
lutego w Teatro della Pergola we Florencji.
(PAP)
Najwyższy termometr świata na polskim "biegunie zimna"
Najwyższy termometr świata o wysokości 42 metrów ma powstać na
Suwalszczyźnie k. Wiżajn w woj. podlaskim, na polskim "biegunie zimna" -
poinformowała dyrektor Suwalskiej Izby Rolniczo-Turystycznej Elżbieta
Niedziejko.
Termometr ma być jednym z elementów Światowego Centrum Pogody, które ma
powstać w miejscowości Bolcie na Suwalszczyźnie na trójstyku granic
Polski, Litwy i obwodu kaliningradzkiego. Jak poinformowała Niedziejko,
starostwo powiatowe w Suwałkach wydzieliło już działkę o pow. 10 ha na
ten cel.
Centrum pogody ma być zlokalizowane na polskim biegunie zimna, czyli na
Suwalszczyźnie. Tam zimą termometry wskazują zwykle najniższe
temperatury, pada najwięcej śniegu, a koło Wiżajn najmocniej wieje wiatr
powodujący zawieje i zamiecie śnieżne. - To jeden z argumentów, które
spowodowały, że tam umieścimy Światowe Centrum Pogody. Innym argumentem
jest piękny krajobraz, który można będzie oglądać latem, zwiedzając to
miejsce - powiedziała Niedziejko.
Projekt zakłada, że w ramach Światowego Centrum Pogody znajdzie się
również Muzeum Termometru oraz Centrum Interpretacji Pogody. Dodatkowym
elementem przyciągającym turystów ma być Dolina Mamutów.
Według Niedziejko, w projekcie chodzi o to, aby o polskim biegunie zimna
nie tylko się dużo mówiło przy okazji ataku zimy, ale aby można było
zwiedzić to miejsce i zobaczyć jego atrakcje.
Inwestycja ma być finansowana z funduszy unijnych.
(PAP)
Piątek,
2010-01-29
Prezydent podpisał ustawę
budżetową na
Prezydent Lech Kaczyński podpisał ustawę budżetową na 2010 rok -
poinformowało PAP w piątek biuro prasowe prezydenta.
(PAP), (fot. PAP)
Eurodeputowani dorabiają w polskim sejmie
Spośród 50 polskich deputowanych do Parlamentu Europejskiego, 29 dorabia
w polskim sejmie. Za wpisanie się na listę obecności jednej z sejmowych
komisji inkasują prawie 1200 złotych. Rekordzista dorobił 14 tysięcy -
ustalił portal tvp.info.
Za obecność na posiedzeniu Sejmowej Komisji do Spraw Unii Europejskiej
płaci Parlament Europejski. By zarobić 298 euro, czyli niemal 1200
złotych, wystarczy wpisać się na listę obecności. Nie trzeba zabierać
głosu podczas posiedzenia. Można nawet z niego wyjść.
Z ustaleń portalu tvp.info wynika, że z możliwości zarobienia
dodatkowych pieniędzy korzysta większość polskich europosłów. Od
początku tej kadencji Parlamentu Europejskiego w polskim sejmie odbyło
się trzydzieści posiedzeń Komisji do Spraw Unii Europejskiej. Na listy
obecności wpisało się 29 eurodeputowanych.
Rekordzistą jest Zbigniew Ziobro z PiS, który był na 12 posiedzeniach.
Zarobił więc 3576 euro (równowartość ponad 14 tysięcy złotych). Na
dziewięciu posiedzeniach był Tadeusz Cymański (PiS) i Janusz
Wojciechowski (PSL), a na ośmiu Paweł Zalewski (PO) i Ryszard Czarnecki
(PiS). Ogółem udział polskich europosłów w pracach sejmowej komisji
kosztował Parlament Europejski równowartość niemal 140 tysięcy złotych.
Czy to dobrze zainwestowane pieniądze? Wątpliwości ma poseł Tadeusz
Iwiński z SLD, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji do Spraw Unii
Europejskiej. - Szczerze mówiąc, pożytku wielkiego z europosłów nie ma.
Rzadko zbierają głos, a jeśli już, to w kwestiach banalnych. Komisja nie
pracowałaby gorzej bez ich obecności - ocenia.
Tezę o niskiej aktywności europosłów podczas posiedzeń potwierdzają
statystyki. Z wyliczeń portalu tvp.info wynika, ze regularnie głos
zabiera tylko Tadeusz Cymański. Rekordzista Zbigniew Ziobro głos zabrał
na trzech posiedzeniach. Większość europosłów odzywa się rzadko, albo
wcale, tak jak Adam Bielan z PiS albo Jarosław Kalinowski z PSL. Spośród
29 eurodeputowanych tylko dwunastu pozostawiło po sobie jakikolwiek ślad
w stenogramach z posiedzeń.
- Aktywność niektórych europosłów ogranicza się do wpisania się na listę.
Inni wykorzystują ten czas na rozmowy przez telefon komórkowy -
relacjonuje jeden z posłów pracujących w komisji.
Z tą opinią nie zgadza się jednak Zbigniew Ziobro. Przypomina, że
sejmowa komisja zajmuje się m.in. opiniowaniem aktów prawnych, nad
którymi pracuje też europarlament. - Uczestnicząc w posiedzeniach mogę
poznać stanowisko rządu do interesujących mnie projektów. Dużo zyskuję
też dzięki rozmowom kuluarowym, przykładowo na temat pakietu
klimatycznego z byłym ministrem środowiska prof. Janem Szyszko -
wyjaśnia.
298 euro za udział w posiedzeniu komisji sejmowej równa się dniówce
europosła za pracę w Parlamencie Europejskim. Dochodzi do tego 7600 euro
miesięcznej pensji. Bez udziału w posiedzeniach sejmowej komisji
europoseł może zarobić miesięcznie równowartość około 45 tysięcy złotych.
Dochodzi do tego zwrot kosztów podróży, pieniądze na asystentów i na
prowadzenie biur.
(tvp.info)
Wiemy, kto zastąpi Kropiwnickiego w Łodzi
Tomasz Sadzyński, łódzki radny PO i sekretarz Urzędu Marszałkowskiego
będzie rządził Łodzią do końca obecnej kadencji samorządu. Oficjalna
nominacja na po. prezydenta będzie w poniedziałek.
Z Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego wysłano wszystkie niezbędne dokumenty
podpisane przez Sadzyńskiego. Teraz, aby formalności stało się zadość,
podpisze je Donald Tusk, premier RP, i niezwłocznie odeśle do Łodzi.
Tomasz Sadzyński w piątek rano, kilka minut przed godz. 8 pojawił się w
gabinecie Jolanty Chełmińskiej, wojewody łódzkiego. Właśnie po to by
wypełnić niezbędne dokumenty. Nie chciał rozmawiać o przyszłości miasta,
o pierwszych decyzjach jakie podejmie, ani o nominacjach dla swoich
zastępców.
Zastrzegał, że przyszedł tylko "złożyć i podpisać dokumenty", nie czuje
się jeszcze po. prezydenta Łodzi, bo "nominacji nie ma". Ustaliliśmy, że
decyzja że to właśnie Sadzyński będzie tzw. komisarzem zapadła
ostatecznie w czwartek wieczorem.
- Tomka czeka trudny weekend, musi wszystko sobie przemyśleć i poukładać,
pierwsze decyzje będą najważniejsze - mówiła Jolanta Chełmińska.
Tomasz Sadzyński jest radnym PO, choć formalnie do partii nie należy.
Wystąpił z niej kiedy objął stanowisko sekretarza Urzędu
Marszałkowskiego, tego wymagały przepisy. Nadal jest radnym klubu
Platformy Obywatelskiej w łódzkiej Radzie Miejskiej, ale przed objęciem
nowej funkcji będzie musiał zrzec się mandatu radnego, bo tego wymagają
przepisy. Zrobi to prawdopodobnie na najbliższej sesji Rady Miejskiej,
zaplanowanej na 10 lutego.
T. Sadzyński skończył wydział administracji UŁ, ma 34 lata i dwóch synów.
Oficjalne wydanie internetowe
www.polskatimes.pl/DziennikLodzki
(Naszemiasto.pl)
Czwartek, 2010-01-28
Saperzy uratowali przed
zalaniem polski kurort
Saperzy z 7. Brygady Obrony Wybrzeża zakończyli kruszenie lodowego
zatoru w porcie w Ustce w woj. pomorskim - poinformowała rzeczniczka
jednostki kapitan Agnieszka Sirant. Zator trzeba było zlikwidować, bo
przy niskim stanie Bałtyku, nanoszącej nowe kawałki kry rzece Słupi oraz
spodziewanym sztormie - w porcie mogło dojść do spiętrzenia wód i tzw.
cofki, która groziła zalaniem przyportowej części miasta.
- Lód skruszono wcześniej, niż zakładano. Przewidywania były takie, że
zator będziemy likwidować jeszcze w piątek - dodała kpt. Sirant.
Kruszenie zatoru o długości ok. 150 m i grubości lodu ok. 60 cm trwało
dwa dni. Zator powstał w głębi portu przy ujściu rzeki Słupia do
Bałtyku. Wojsko o pomoc poprosił burmistrz Ustki Jan Olech. Skorzystanie
z pomocy saperów było uzależnione od zgody ministra obrony narodowej.
Taką zgodę MON wydał we wtorek późnym wieczorem.
Przy kruszeniu lodu pracowało 15 saperów. Żołnierze ubrani w tzw. suche
skafandry wchodzili na lód, drążyli w nim otwory, po czym wkładali w nie
kostki trotylu o wadze od 200 g do 5 kg, a następnie je detonowali.
Zużyto wówczas 12 kg materiału wybuchowego.
Później saperzy zmienili technikę kruszenia zatoru. Trotyl o wadze od
400 do 800 g rzucano z nabrzeża na lód. Ta metoda okazała się szybsza.
Saperom przy likwidacji zatoru pomagał statek "Marzenka" z Urzędu
Morskiego w Słupsku. Jednostka dodatkowo rozdrabniała skruszony
denotacjami lód.
Kapitan portu w Ustce Andrzej Rączka powiedział, że zablokowany
dotychczas odcinek jest już wolny od lodu i obecnie nie ma zagrożenia
podtopieniem terenów przyportowych. Jednak z powodu północnego wiatru
lód spływa do morza bardzo powoli.
Natomiast rzecznik usteckiego ratusza Jacek Cegła poinformował, że w
czasie kruszenia lodu w porcie nie doszło do żadnych przypadkowych
zniszczeń.
Cegła dodał, że koszty saperskiej akcji będą dla miasta symboliczne. -
Zapłacimy jedynie za zużyty przez wojsko trotyl - powiedział rzecznik
ratusza.
(PAP)
Tusk podjął decyzję ws. wyborów prezydenckich
- Nie będę kandydował do fotela prezydenckiego - powiedział premier
Donald Tusk podczas wystąpienia na Giełdzie Papierów Wartościowych. -
Wybory są ważne, ale stawką jest tylko prestiż i zaszczyt, a nie
instrumenty do właściwego rządzenia. Za bardzo cenię skuteczność. Rząd
musi być jak skała, stabilny jak fundament. Chcę mieć ten instrument w
ręku - powiedział premier.
- Chcę być poważnym partnerem dla Polaków. Dla mnie największym
marzeniem jest sukces Polski. Wierzę w swoje siły. Dobry scenariusz dla
Polski wymaga mojej obecności. Moja obecność w rządzie jest konieczna,
bo "ja jeden, a ich jest dwóch". Więcej trudnych zadań zrealizuję w
rządzie - powiedział premier. Podkreślił, że nadal będzie
przewodniczącym PO.
Ciężka praca rządu, a nie "mieszkanie w pałacu"
Donald Tusk podkreślił, że musi trwać na tym stanowisku (premiera). -
Chcę, aby rząd pod moim kierownictwem ciężko i skutecznie pracował w
czasie obu kampanii (wyborczych). Więcej dobrych rzeczy, trudnych zadań
zrealizuję mając w ręku instrumenty rządzenia, a nie mieszkając w pałacu
- oświadczył Tusk na Giełdzie Papierów Wartościowych. - Nie chcę
uczestniczyć w wyścigu, którego celem jest pałac i zaszczyt. Chcę brać
udział w wielkiej batalii o wygraną Polski w wyścigu cywilizacyjnym w
Europie i na świecie - dodał premier.
Obecna decyzja Donalda Tuska oznacza, że nie zmierzy się on w pierwszej
turze z: Lechem Kaczyńskim, Jerzym Szmajdzińskim i Andrzejem Olechowskim.
Szef klubu PO Grzegorz Schetyna powiedział, że Platforma przedstawi w
ciągu kilku tygodni kilku kandydatów do prezydentury. - Decyzja
ostateczna zapadnie 16 maja podczas konwencji PO. Radosław Sikorski i
Bronisław Komorowski to moim osobistym zdaniem dwaj mocni kandydaci.
Zrobimy wszystko, by nie doprowadzić do reelekcji prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, złego prezydenta - podkreślił Schetyna.
"Decyzję podjąłem rok temu"
Premier zapowiedział, że rząd skupi się teraz na wzroście gospodarczym,
ograniczaniu deficytu i długu publicznego.
Jak poinformował Tusk, już rok temu podjął decyzję, aby nie kandydować w
wyborach prezydenckich, a późną wiosną 2009 roku poinformował swoich
najbliższych współpracowników, że zamierza utrzymać "władzę, skuteczność
i instrumenty" będące w ręku szefa rządu. Tusk mówił o swoim planie
politycznym, że jest związany bezpośrednio z "szansami Polski na
utrzymanie wzrostu gospodarczego" i na "poprawę bytu ludzi".
- Niektórzy sądzą, że żegnam się z istotnym marzeniem. Dla mnie naprawdę
największym marzeniem jest to, żebyśmy osiągnęli sukces na wiele, wiele
lat. Ja też będę miał wtedy osobistą satysfakcję - powiedział szef
rządu.
Przekonywał, że - aby Polska odniosła sukces w "pościgu cywilizacyjnym"
za najbardziej rozwiniętymi krajami świata, musi po pierwsze utrzymać -
a w perspektywie zwiększyć - wzrost gospodarczy, a także ograniczać
deficyt budżetowy i dług publiczny. W czwartek GUS podał szacunkowe dane
dotyczące PKB w 2009 r. Wzrost PKB ocenił na 1,7%. Tusk podkreślił, że
jesteśmy jedyną gospodarką w UE, która jest na plusie za cały rok 2009.
- Chcemy jutro przedstawić propozycje dla wszystkich partnerów
politycznych i społecznych, jak ograniczyć rosnące zadłużenie i jak
zmniejszyć deficyt, aby Polska stała się najbardziej atrakcyjnym
miejscem w Europie do inwestowania. Abyśmy powiedzieli Polakom: to jest
prosta droga, prosta nie znaczy łatwa, aby w Polsce było coraz więcej
dobrze płatnych miejsc pracy. Chcę być poważnym, odpowiedzialnym
partnerem także dla Polaków. Jeżeli ogłaszam jutro taki plan, to muszę
trwać na tym stanowisku - zaznaczył szef rządu.
Inni konkurenci do fotela prezydenckiego
Jak do tej pory wyraźną deklarację startu w wyborach ogłosił Jerzy
Szmajdziński jako kandydat SLD i Unii Pracy. - Jesteśmy w stanie iść do
wyborów i je wygrać - mówił Szmajdziński. Szefem jego sztabu wyborczego
będzie Aleksander Kwaśniewski.
Drugim kandydatem, który zgłosił swój udział w wyborach jest Andrzej
Olechowski. Ogłosił to 21 grudnia i wtedy stwierdził, że po raz drugi
będzie kandydował w wyborach prezydenckich. - Stanę do tych wyborów jako
kandydat obywatelski - zapowiedział. Zyskał poparcie Stronnictwa
Demokratycznego. - Jest potrzebny projekt prezydentury niezależnej.
Widziałem taką potrzebę wśród Polaków stworzenia alternatywy dla tandemu
Tusk - Kaczyński. Tej alternatywy nie stworzą kolejni kandydaci partyjni
- powiedział Olechowski na specjalnie zorganizowanej konferencji
prasowej.
Andrzej Olechowski ma jednak kłopot z wyłonieniem szefa swojego sztabu
wyborczego, po tym, jak Paweł Piskorski zrezygnował z tej roli po
zarzutach prokuratury. Poszukiwania nowego szefa trwają, rozpatrywanych
jest kilka kandydatur, w tym także ze Stronnictwa Demokratycznego.
Kandydatem prezydenta Partii Demokratycznej oraz Socjaldemokracji
Polskiej jest prof. Tomasz Nałęcz. Uważa on, że decyzja premiera Donalda
Tuska o niebraniu udziału w tegorocznych wyborach prezydenckich, w
obliczu wielu ważnych wyzwań stojących przed rządem, "wydaje się krokiem
dobrym i odpowiedzialnym".
Nałęcz podkreślił, że "w obecnej sytuacji Polski, znaczących
kompetencjach i możliwościach, jakie daje urząd Prezesa Rady Ministrów,
oraz przy jednoczesnym, ogromnym osobistym poparciu obywateli, którym
cieszy się Donald Tusk, rezygnacja z realnych kompetencji premiera na
rzecz uprawnień w dużej mierze reprezentacyjnych, wydawała się
marnotrawstwem i ucieczką od odpowiedzialności".
(wp.pl)
"Nie załatwiałem pracy córce Sobiesiaka u siebie"
Mirosław Drzewiecki, pomimo zwolnienia lekarskiego do 31 stycznia,
stawił się na przesłuchanie hazardowej komisji śledczej. - Córkę
Ryszarda Sobiesiaka poznałem w czasie wyjazdu do Stanów Zjednoczonych -
przyznał się w czasie przesłuchania. Drzewieckiego podejrzewano o
załatwienie jej pracy. Były minister sportu na pytanie posłanki Beaty
Kempy, czy czyta dokumenty, które podpisuje, odpowiedział, że niektóre.
Drzewiecki oskarżył Kamińskiego o przeprowadzenie prowokacji. - On jest
autorem przecieku - dodał.
Mirosław Drzewiecki potwierdził, że Ryszard Sobiesiak zwrócił się do
niego, aby załatwił pracę jego córce. Drzewiecki powiedział też, że
sprawą zajmował się jego asystent Marcin Rosół, a on sam szczegółowo się
nią nie interesował.
"Asystentowi podobało się CV Magdy Sobiesiak"
- Jak Rosół przeczytał to CV, to powiedział, że takiego człowieka nam
trzeba. Moja odpowiedź była natychmiastowa: ponieważ to jest córka
mojego znajomego, to tylko z tego tytułu nie wchodzi w grę, żebyśmy
mogli zaproponować jej pracę u siebie" - dodał. Drzewiecki. Zauważył, że
takich ludzi jak Magdalena Sobiesiak "w ogóle potrzeba", bo - jak mówił
- ukończyła ona prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, studiowała prawo w
USA i zrobiła studia MBA.
Były minister sportu zeznał, że gdy pan Rosół przekazał mu, że Magdalena
Sobiesiak złożyła aplikację w konkursie do Totalizatora, to
odpowiedział, że to głupi pomysł.
- W Totalizatorze, mimo że to jest kompletnie niezależna od nas spółka
skarbu państwa, mamy przedstawiciela w postaci jednego członka rady
nadzorczej. W związku z tym uważałem, że nie powinna startować w takim
konkursie, bo to by nas stawiało w złym świetle - dodał.
- Czy zna pan Ricardo? Czy zna pan język włoski? Czy spotykał się pan z
premierem Berlusconim? - zapytała Beata Kempa z PiS. Te pytania
zdenerwowały przewodniczącego komisji, który uważał, że nie mają one
związku z aferą hazardową. Innego zdania była Beata Kempa. "Kamiński
dostał rozkaz"
Były minister sportu Mirosław Drzewiecki oskarżył, zeznając przed
hazardową komisją śledczą, byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, że
wykorzystał Biuro do "przeprowadzenia przemyślanej i zrealizowanej z
bezwzględną konsekwencją prowokacji politycznej". Dowodem tego - zdaniem
Drzewieckiego - jest to, że on sam był podsłuchiwany.
Drzewiecki przywołał artykuł w "Rzeczpospolitej" z 20 listopada 2009, w
którym - jak mówił - pojawiła się informacja o treści jego rozmowy
telefonicznej z żoną. Wyjaśnił, że chodzi o rozmowę, jaką odbył z żoną
tuż po spotkaniu 22 września w hotelu Radisson (spotkanie z udziałem
Ryszarda Sobiesiaka). - Oznacza to, że albo mi albo mojej żonie założono
podsłuch, w tym czasie byłem nie tylko posłem, ale też konstytucyjnym
ministrem. Fakt, że byłem podsłuchiwany nie pozostawia najmniejszych
wątpliwości co do tego, że Mariusz Kamiński wykorzystał CBA do
przeprowadzenia przemyślanej i zrealizowanej z bezwzględną konsekwencją
prowokacji politycznej - powiedział Drzewiecki.
Dodał, że miał nadzieję, iż komisja wyjaśni tę sprawę.
O Kamińskim mówił, że "jest fanatycznie oddany partii i obsesyjnie
nienawidzący przeciwników politycznych, chorobliwie ambitny i
niebezpieczny".
Ocenił też, że Kamiński "dostał rozkaz" przeprowadzenia przecieku o
działaniach CBA w sprawie nieprawidłowości przy pracach nad zmianami w
ustawie hazardowej. Mówił, że Kamiński "wiedział, że musi zaaranżować
przeciek sam", bo "panowie z CBA nie mieli żadnych atutów". - Ponieważ
pan premier zachował tajemnicę, CBA samo przekazało informację o
trwającym postępowaniu, proponując możliwość rzucenia oskarżeń pod
adresem premiera i nie tylko. Wiedzieli, że będzie można bezkarnie
formułować oskarżenia, które choć nie zamienią się w zarzuty karne,
oznaczają faktyczną śmierć polityczną - mówił.
Dodał, że ma nadzieję, iż komisja wyjaśni, czy Kamiński mógł być źródłem
przecieku, choć jednocześnie - zastrzegł - że jego wersja przecieku
"jest absurdalna, tak samo jak wersja przedstawiona przez Kamińskiego,
nie opiera się o żadne dowody, a jedynie o przekonania".
Przesłuchanie byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego może mieć
kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia kulis afery hazardowej. Drzewiecki
stawił się na przesłuchanie, chociaż ma zwolnienie lekarskie do 31
stycznia. - Nie wpływałem na kształt ustawy hazardowej, nie jestem "załatwiaczem"
- powiedział w pierwszych słowach Drzewiecki. Dodał, że według jego
wersji wydarzeń, przeciek wyszedł od szefa CBA Mariusza Kamińskiego.
Drzewiecki powiedział przed komisją śledczą, że nigdy nie rozmawiał z
byłym szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim na temat prac nad zmianami
w ustawie hazardowej. Jak zaznaczył, w przeciwieństwie do Chlebowskiego,
hazard nie interesował go w ogóle od momentu, gdy został posłem. Według
materiałów CBA Drzewiecki oraz były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski
lobbowali na rzecz biznesmenów z branży hazardowej, przede wszystkim
Ryszarda Sobiesiaka. Obaj temu zaprzeczają. Były minister sportu miał
też - jak zeznał przed komisją śledczą były szef CBA Mariusz Kamiński -
pomagać w załatwieniu córce Sobiesiaka, Magdalenie, posady w zarządzie
Totalizatora Sportowego. Według byłego szefa Biura, Drzewiecki mógł być
również jednym z ogniw w łańcuchu przecieku o akcji CBA dotyczącej
kontaktów biznesmenów z branży hazardowej z politykami PO.
"Przeciek wyszedł od Kamińskiego"
- Wbrew temu, co mówił były szef CBA Mariusz Kamiński, nie jestem "załatwiaczem",
nie lobbowałem na rzecz hazardu, nie ingerowałem w kształt ustawy
hazardowej - powiedział w pierwszych słowach swoich zeznań przed komisją
hazardową Drzewiecki. - W myśl propagandowej zasady, że kłamstwo
powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, podjęto próbę uznania mnie za
jednego z głównych bohaterów tego widowiska - powiedział Drzewiecki.
Dodał, że posłem jest od 1991 roku i od tego czasu nigdy nie składał
żadnych wniosków, interpelacji czy propozycji dotyczących tzw. ustaw
hazardowych. - W głosowaniach zawsze zajmowałem stanowisko zgodne ze
stanowiskiem mojego klubu. Nie wpływałem na kształt tych ustaw ani w
rozmowach, ani w korespondencji, ani podczas spotkań, ani w jakikolwiek
inny sposób - powiedział.
- Wszelkie moje działania były zdeterminowane koniecznością nadrobienia
zaległości w organizacji Euro 2012 - powiedział podczas swobodnej
wypowiedzi były minister sportu. Jak mówił, gdy objął stanowisko szefa
resortu, jego najważniejszym zadaniem było zabezpieczenie finansowania
przygotowań mistrzostw Europy w piłce nożnej. Dodał, że aby skutecznie
zrealizować to zadanie, skupił się "na rzeczy kluczowej, czyli na
zagwarantowaniu pewnego, bezpiecznego i stabilnego finansowania
inwestycji, bez których nie byłoby Euro2012 w Polsce", czyli stadionów
dostosowanych do wymogów UEFA. W jego ocenie takim pewnym źródłem mógł
być tylko budżet państwa.
Tymczasem - mówił Drzewiecki - na początku 2008 roku "poza wirtualnym
miliardem złotych obiecanym przez wicepremier, minister finansów Zytę
Gilowską na Stadion Narodowy" nie było żadnych środków na inwestycje w
ramach Euro2012. Ów miliard złotych był - zdaniem Drzewieckiego -
wirtualny, bo "opierał się na projekcie ustawy (noweli ustawy
hazardowej), która nie wiadomo kiedy i w jakim kształcie weszłaby w
życie". - Każdy kto twierdzi, że środki pochodzące z nieistniejącej
jeszcze i nieprzewidywalnej w skutkach ustawy miałyby zagwarantować
realizację inwestycji na Euro, wykazuje brak elementarnej wiedzy o
procesach inwestycyjnych - oświadczył Drzewiecki.
Drzewiecki podkreślał, że nie mógłby liczyć na pieniądze z dopłat, bo po
pierwsze nie był znany termin ewentualnego wejścia w życie noweli ustawy
hazardowej, a po drugie - jego zdaniem - nikt nie był w stanie wskazać
wiarygodnych wyliczeń, jakiej wysokości byłyby wpływy z dopłat.
Jak powiedział, w notatkach CBA jest mowa o kwocie 469 mln złotych
(zdaniem CBA tyle miał stracić budżet państwa, gdyby dopłat nie było w
noweli ustawy hazardowej), ale - dodał Drzewiecki - CBA opierało się w
tej sprawie na materiałach prasowych. - Jak na raport specjalistycznej
służby, materiał prasowy to mało miarodajne źródło - ocenił polityk PO.
Były minister dodał, że były szef CBA próbował go oczernić
przedstawiając przed komisją śledczą fałszywe dowody rzekomej winy
Drzewieckiego. Według niego CBA mogło świadomie przygotowywać grunt pod
próbę ataku na rząd i premiera.
Według Drzewieckiego, cała afera hazardowa i przeciek (w sprawie
zainteresowania CBA hazardem) jest wymysłem, kłamstwem i mistyfikacją
byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, które były potrzebne, aby uderzyć
w rząd. Zdaniem Drzewieckiego, Kamiński barwnie i sugestywnie
przedstawił komisji śledczej scenariusz wymyślonych wydarzeń. - Problem
w tym, że działy się one jedynie w jego głowie. Uczynił to, nie mając
cienia dowodów, bo też nie ma żadnych dowodów - ocenił były minister
sportu, odnosząc się do wersji dotyczącej przecieku w tzw. aferze
hazardowej, przedstawionej przez Kamińskiego podczas przesłuchania przed
komisją. - Ja nie byłem źródłem żadnego przecieku. Ale tak jak Mariusz
Kamiński przedstawił swoją wersję domniemanego przecieku na podstawie
domysłów, tak i ja na takich samych podstawach mogę przedstawić moją
wersję przecieku. I to równie absurdalną, jak wersja CBA - powiedział
Drzewiecki. Wyjaśnił, że według jego wersji, autorem przecieku był sam
szef CBA Mariusz Kamiński. Zrobił to na zlecenie partii, której "jest
wiernym sługą".
Dowody winy Drzewieckiego
Z materiałów CBA wynika, że w związku z pracami nad projektem
nowelizacji ustawy hazardowej biznesmenom z branży hazardowej zależało,
aby nie został rozszerzony katalog gier objętych dopłatami (chodziło o
gry spoza monopolu państwowego, czyli np. na automatach). Pieniądze z
dopłat miały być przeznaczone na inwestycje sportowe, m.in.
przygotowania do Euro2012.
W sprawie dopłat Drzewiecki - jako minister sportu - wysłał cztery pisma
do resortu finansów (który przygotowywał projekt zmian w ustawie
hazardowej). Dwa w 2008 r. - w jednym z nich (z kwietnia) stwierdził
niecelowość wprowadzenia rozszerzenia katalogu gier objętych dopłatami,
w drugim (z maja) opowiedział się jednak za ich wprowadzeniem. Również w
2009 r. Drzewiecki napisał dwa razy do Ministerstwa Finansów w sprawie
dopłat: 30 czerwca w sprawie wykreślenia dopłat z projektu i 2 września,
kiedy to zmienił stanowisko, wycofał się z wcześniejszych uwag i sprawę
dopłat pozostawił do decyzji ministra finansów.
Sam Drzewiecki na konferencji prasowej w październiku 2009 r. - dwa dni
po wybuchu afery hazardowej - powiedział, że nie było jego intencją, by
z projektu ustawy o grach i zakładach wzajemnych usunięty został przepis
o dopłatach do gier. Przyznał, że zna Ryszarda Sobiesiaka, ale nie
rozmawiał z nim o tej sprawie.
Odnosząc się do swego pisma z 30 czerwca, w którym rezygnuje z dopłat,
Drzewiecki mówił wtedy, że nie czyta w całości wszystkich dokumentów,
które trafiają na jego biurko. Dodał, że musiał poinformować resort
finansów, że nie będzie mógł skorzystać ze środków z dopłat, bo - według
niego - miały one iść wyłącznie na budowę obiektów Narodowego Centrum
Sportu, a nie inne cele resortu, tymczasem zapadła decyzja, że nie
będzie budowany kompleks NCS. Zmianę stanowiska, która nastąpiła 2
września, Drzewiecki tłumaczył wówczas tym, że po 13 sierpnia 2009 r.,
gdy okazało się, że konieczne będą kolejne cięcia w budżecie, resort
zdecydował, że środki z dopłat do gier mogłyby - jeśli zgodzi się na to
resort finansów - być wykorzystane na inny cel niż realizacja NCS.
Na październikowej konferencji Drzewiecki przyznał też, że chciał pomóc
w załatwieniu pracy dla córki Sobiesiaka. Jak mówił, biznesmen zwrócił
się do niego z taką prośbą, a on sprawę polecił swojemu asystentowi
Marcinowi Rosołowi. - I dalej się nią w ogóle nie interesowałem -
zaznaczył. Dodał, że gdy Rosół powiedział mu o przychodzących do
ministerstwa donosach, że w Totalizatorze Sportowym panuje nepotyzm,
uznał, iż "byłoby niecelowe", by Magdalena Sobiesiak dalej kandydowała
na stanowisko członka zarządu Totalizatora.
Drzewiecki zeznał przed hazardową komisją śledczą, że 18 sierpnia 2009
r., po posiedzeniu Rady Ministrów, premier Donald Tusk polecił mu
przygotowanie informacji na temat toku prac w resorcie sportu nad
projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych.
12 sierpnia 2009 roku CBA przekazało premierowi materiał dotyczący
nieprawidłowości przy pracach nad projektem zmian w ustawie hazardowej.
- Skontaktowałem się z dyrektor generalną resortu Moniką Rolnik i
poprosiłem, by następnego dnia na godz. 9.00 zwołała zebranie dyrektorów
departamentów merytorycznych odpowiedzialnych za prowadzenie nowelizacji
ustawy - powiedział
Jak zeznał, 19 sierpnia odbyło się spotkanie, w którym poza nim
uczestniczyli dyrektor generalna Monika Rolnik, dyrektor departamentu
ekonomiczno-finansowego Bożena Pleczeluk, dyrektor departamentu
prawno-kontrolnego Rafał Wosik oraz szef gabinetu politycznego ministra
sportu Marcin Rosół. Relacjonował, że podczas spotkania urzędnicy
przedstawili mu szczegółowe kalendarium prac nad projektem, a także tryb
przygotowania pisma z 30 czerwca (dotyczącego rezygnacji z dopłat).
Wokół tego pisma - jak przekonywał Drzewiecki - narosło nieporozumienie.
Drzewiecki dodał, że 19 sierpnia kalendarium oraz wszelkie ustalenia i
dane otrzymane od urzędników przekazał premierowi. Jak mówił, premier
przyjął jego sprawozdanie do wiadomości, a on tę sprawę uznał za
zakończoną. Gospodarzem projektu zmian w ustawie hazardowej i
inicjatorem wprowadzenia dopłat do gier od początku było ministerstwo
finansów, a nie ministerstwo sportu - mówił w czwartek przed hazardową
komisją śledczą były minister sportu Mirosław Drzewiecki.
Inwestycje na Euro 2012
Drzewiecki zeznał, że 8 maja 2008 r. w trakcie debaty nad założeniami
budżetu państwa na 2009 rok na prośbę ministra finansów Jacka
Rostowskiego odbyło się spotkanie w ministerstwie finansów. Wzięli w nim
udział, oprócz niego i Rostowskiego, m.in. ówczesny szef gabinetu
politycznego ministra sportu Adam Giersz (obecnie minister sportu) oraz
wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska.
- Rozmawialiśmy głównie o finansowaniu inwestycji związanych z Euro
2012. Minister finansów przekonywał mój resort do zmiany stanowiska, to
znaczy do poparcia koncepcji finansowania tych inwestycji z dopłat do
gier. My stanowczo podtrzymywaliśmy nasze stanowisko, że w grę wchodzi
jedynie finansowanie budżetowe, jeżeli projekt Euro 2012 ma być
zrealizowany na czas - powiedział Drzewiecki.
- W toku dyskusji minister Rostowski zaakceptował konieczność
finansowania inwestycji stadionowych Euro 2012 z budżetu państwa.
Wspólnie ustaliliśmy, że środki z dopłat do gier gromadzone w Funduszu
Rozwoju Kultury Fizycznej będą przeznaczone na inwestycje sportowe wokół
stadionu narodowego (m.in. hali sportowej i pływalni) - relacjonował.
Drzewiecki dodał, że wysłał do ministerstwa finansów pismo z
potwierdzeniem tych ustaleń. - Drugi etap inwestycyjny będzie
realizowany jako zadanie inwestycyjne ministerstwa sportu i turystyki i
finansowany ze środków kultury fizycznej. Niezbędna jest jednak w tym
zakresie zmiana ustawy o grach i zakładach wzajemnych, która pozwoli na
zasilenie funduszu dodatkowymi środkami finansowymi. (...) Proszę o
rozważenie możliwości dokonania stosownej nowelizacji ustawy (...) -
cytował pismo Drzewiecki.
- Prawda jest taka. Zawsze uważałem, że inwestycje najważniejsze na Euro
2012 muszą być finansowane z budżetu. Takie stanowisko prezentowałem od
początku, od stycznia 2008 roku. Takie stanowisko uzyskało poparcie
premiera i rządu - zaznaczył.
Z Sobiesiakiem na golfa
Mirosław Drzewiecki zeznał, że mimo iż na podstawie stenogramów rozmów
podsłuchanych przez CBA jego znajomość z biznesmenem Ryszardem
Sobiesiakiem może sprawiać wrażenie "dużej zażyłości", naprawdę
sprowadzała się do spotkań na turniejach golfa i innych imprezach
sportowych.
Drzewiecki powiedział w swojej swobodnej wypowiedzi, że nie bywał u
Sobiesiaka w domu, ani w jego pensjonacie. - Nie rozmawialiśmy na temat
jego interesów, także tych związanych z hazardem. Nie pomagałem mu w
sprawach związanych z jego działalnością gospodarczą - powiedział.
Były minister sportu odniósł się też do artykułu z 19 listopada 2009 r.
w "Rzeczpospolitej", w którym - jak mówił - nazwano go "kłamcą, ponieważ
podczas konferencji 3 października 2009 r. podał inną niż faktyczna datę
ostatniego spotkania z Sobiesiakiem.
Drzewiecki mówił w czwartek, że "prawdą jest, że ostatni raz widział
Sobiesiaka 22 września 2009 roku w hotelu Radisson", ale też - jak
przekonywał - prawdą jest, że w czasie konferencji jako punkt
odniesienia przyjął daty pism wysyłanych do wiceministra finansów Jacka
Kapicy, "o które przede wszystkim pytali dziennikarze i na którym przede
wszystkim koncentrowała się ich uwaga" i w odniesieniu do tego okresu
"próbował błyskawicznie przypomnieć sobie daty spotkań" z Sobiesiakiem.
Chodzi o pisma z 30 czerwca 2009 roku i 2 września 2009 roku w sprawie
dopłat do gier hazardowych. Jak wyjaśnił, spotkanie z 22 września było
zaplanowane tydzień wcześniej i Sobiesiak nie miał w nim uczestniczyć. -
Uczestników było czterech i pan Sobiesiak dołączył dosłownie na kilka
minut, zaproszony w trakcie tego spotkania (...) nie przeze mnie, jak
skłamał po raz kolejny pan Kamiński - zeznał Drzewiecki.
Dodał, że ma czterech świadków na to, że do spotkania z Sobiesiakiem
doszło przypadkowo. Jak wyjaśnił, znajomy, który zaprosił Sobiesiaka na
to spotkanie, był sponsorem turnieju golfowego mającego się odbyć
następnego dnia i miał nadzieję, że wspólnie z Sobiesiakiem namówią go
do udziału w tym turnieju, bo mieli nadzieję, że "obecność ministra
sportu podniesie rangę zawodów".
Dodał również,że nie spotkał się z Sobiesiakiem ani 24, ani 25 sierpnia
2009 r.
- Potwierdzam fakt, że pan Sobiesiak prosił mnie o pomoc w znalezieniu
pracy dla jego córki. Dał mi jej życiorys, z którego wynikało, że jest
osobą bardzo kompetentną i świetnie wykształconą. Przekazałem go
dyrektorowi mojego gabinetu politycznego, panu Marcinowi Rosołowi. Ani
przez moment nie zakładałem, aby pani Sobiesiak mogła pracować w
jakiejkolwiek instytucji podległej mi bądź powiązanej z kierowanym
przeze mnie resortem - powiedział. Dodał, że nie wpływał na sposób ani
miejsce zatrudnienia Magdaleny Sobiesiak. - Po przekazaniu jej życiorysu
panu Rosołowi nie zajmowałem się ta sprawą - powiedział.
- Od lat mój telefon komórkowy jest znany w Łodzi, ale nie tylko w Łodzi
i wielu wyborców dzwoni do mnie z różnymi prośbami. Staram się pomóc tak
często, jak to jest możliwe - podkreślił.
Jak napisał czwartkowy dziennik "Polska", przesłuchanie Drzewieckiego
może być kluczowe dla rozwiązania afery hazardowej. Nie może on bowiem
przyjąć linii obrony Zbigniewa Chlebowskiego, który swoje rozmowy z
Ryszardem Sobiesiakiem i zapewnienia o blokowaniu dopłat tłumaczył
brakiem asertywności oraz rozsądku. I choć stenogramy z podsłuchów jego
rozmów z Sobiesiakiem stawiają go w złym świetle, to jednak trudno
znaleźć przeciwko niemu takie dowody, jakie obciążają Drzewieckiego.
W tej sytuacji Drzewiecki może więc próbować się uwolnić się od całej
odpowiedzialności i zechcieć ujawnić część kulis afery hazardowej.
Drzewiecki miał zeznawać już w zeszłym tygodniu, przysłał jednak do
komisji prośbę o przełożenie przesłuchania ze względu na problemy z
gardłem. Wówczas nowy termin komisja wyznaczyła na 28 stycznia.
(wp.pl)
|
|
INDEX
Powrót..
|