zapisz
Się Na Naszą listę |
Proszę
kliknąć na ten link aby dotrzeć
do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości
otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.
Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez
żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego
linku.
| |
Przyłącz się |
Jeśli masz jakieś informacje
dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z
naszymi czytelnikami, to prześlij je do
nas.
Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować
nas o
wszystkich wydarzeniach polonijnych. | |
Promuj
polonię |
Każdy z nas może się przyczynić do
promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób. Mój apel jest aby
dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować
Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.
Tutaj są instrukcje jak dodać stopkę używając
Outlook Express.
Kliknij Tools-->Options
-->
Signatures
Zaznacz poprzez kliknięcie Checkbox
gdzie pisze
Add signature to all outgoing messages
W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.
albo
Po tym kliknij Apply
I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w
Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy
mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania
będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express | |
|
Polonijny
Biuletyn Informacyjny w Winnipegu |
INDEX
Powrót...
WIADOMOŚCI PROSTO Z
POLSKI |
Środa, 2010-03-24
Obcokrajowców do Polski
przyciąga... nasza służba zdrowia
Rocznie w Polsce leczy się niemal ćwierć miliona pacjentów z zagranicy -
donosi "Dziennik Polski" powołując się na dane Izby Gospodarczej
Turystyki Medycznej.
Magnesem są przede wszystkim niskie ceny w polskich placówkach
medycznych.
Zabiegi stomatologiczne, dermatologiczne i plastyczne cieszą się
szczególnie dużym powodzeniem wśród Niemców, Brytyjczyków, Irlandczyków,
Szwedów czy Norwegów.
Oprócz atrakcyjnych cen - np. lifting twarzy trzy razy tańszy niż w
Wielkiej Brytanii - na obcokrajowców czekają zorganizowane wycieczki,
zwiedzanie najpiękniejszych miast, transport, nocleg i wyżywienie.
Polskie placówki medyczne łączą siły z biurami podróży i hotelami.
Izba Gospodarcza Turystki Medycznej prowadzi właśnie za granicą kampanię
"Leczenie w Polsce", uruchomiono także portal internetowy, który stanowi
bazę danych dotyczących branży medyczno-turystycznej.
(PAP)
Polski wynalazek wykrywa melaminę
Nowatorskie czujnik, który w przyszłości pozwoli szybko i pewnie
wykrywać produkty skażone melaminą, opracowali naukowcy z Instytutu
Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) w Warszawie.
Na razie urządzenie przetestowano w warunkach laboratoryjnych i
zgłoszono do opatentowania.
- Zaprezentowana przez nas metoda wykrywania i oznaczania stężenia
melaminy pozwala przeprowadzać pomiary z dokładnością, którą dotychczas
mogliśmy uzyskać wyłącznie w laboratorium - podkreślił prof. Włodzimierz
Kutner z IChF PAN.
Melamina to związek chemiczny stosowany w przemyśle do wytwarzania
materiałów polimerowych, służących do produkcji klejów, blatów i naczyń
kuchennych, nawozów sztucznych i barwników. Bywa też nielegalnie używana
dla zawyżania zawartości białek w produktach spożywczych.
Po przedostaniu się do organizmu człowieka melamina, w połączeniu z
kwasem cyjanurowym - detergentem używanym do sterylizowania opakowań
żywności - tworzy żółte złogi w kanalikach nerkowych, co prowadzi do
poważnych problemów zdrowotnych. W skrajnych przypadkach mogą się one
zakończyć nawet śmiercią.
Złą sławę melamina zdobyła po skandalu z chińskim mlekiem. W drugiej
połowie 2008 roku trafiła do produktów mlecznych produkowanych w Chinach,
w tym do odżywek dla niemowląt. Jak przypomina IChF PAN, skażone
produkty wykryto później w sklepach na całym świecie, w tym w Niemczech
i na Słowacji. Problemy ze zdrowiem miało 300 tys. osób, hospitalizowano
50 tys. niemowląt, a kilka z nich zmarło.
Dotychczas precyzyjne testy na obecność melaminy można było
przeprowadzać wyłącznie w laboratoriach.
- W przemyśle spożywczym stosowano metody pośrednie, polegające na
określaniu zawartości azotu w próbce badanego produktu spożywczego -
wyjaśnia prof. Kutner. Zaznacza, że wybór azotu nie jest przypadkowy.
Pierwiastek ten występuje głównie w cennych dla naszego organizmu
białkach, a melamina zawiera go bardzo duże ilości. Azot stanowi aż 2/3
masy melaminy.
Z tego powodu w Chinach powszechnie dodawano melaminę do rozcieńczonego
wodą mleka. Czujniki wskazywały obecność dużych ilości azotu w
produktach, co sugerowało wysoką wartość odżywczą próbek. Opracowany
przez polskich naukowców detektor reaguje nie na azot, a bezpośrednio na
melaminę.
- Gdy badany roztwór przepływa przez warstwę detekcyjną naszego
chemoczujnika, tylko cząsteczki melaminy pasują do znajdujących się w
niej luk molekularnych i tylko one mogą w nich ugrzęznąć - opisuje prof.
Kutner.
Kluczowym elementem chemoczujnika jest warstwa detekcyjna grubości
kilkuset nanometrów. Warstwę tę wytwarza się metodą wdrukowywania
molekularnego - rezultatem jest porowate, przestrzenne sito, w którego
lukach mogą się zakotwiczyć tylko cząsteczki melaminy.
Warstwa detekcyjna jest osadzona na elektrodzie rezonatora kwarcowego.
Gdy cząsteczki melaminy wypełniają luki, wzrasta masa warstwy, co
prowadzi do łatwych do zmierzenia zmian częstotliwości drgań rezonatora.
Po pomiarze cząsteczki melaminy można wypłukać, dzięki czemu czujnik
nadaje się do ponownego użycia.
We współpracy z Instytutem Fizyki PAN naukowcy podjęli również badania,
które mają doprowadzić do wyeliminowania wrażliwego na warunki pracy
rezonatora kwarcowego. Jego rolę pełniłyby półprzewodnikowe struktury
tranzystorowe.
Prace nad chemoczujnikiem melaminy są realizowane w ramach grantu
obejmującego budowę nanostruktur kwantowych - "Kwantowe nanostruktury
półprzewodnikowe do zastosowań w biologii i medycynie - Rozwój i
komercjalizacja nowej generacji urządzeń diagnostyki molekularnej
opartych o nowe polskie przyrządy półprzewodnikowe".
Grant o wartości ponad 73 mln złotych, jest finansowany w 85% z
Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, działającego w ramach
Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2007-2013, pozostałą część
finansuje budżet państwa.
W badaniach uczestniczą: koordynator projektu - Instytut Fizyki PAN,
Instytut Chemii Fizycznej PAN, Instytut Wysokich Ciśnień PAN oraz
Instytut Biologii Doświadczalnej PAN, Wydział Elektroniki Mikrosystemów
i Fotoniki Politechniki Wrocławskiej, Instytut Technologii Elektronowej
i Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego
Uniwersytetu Warszawskiego.
(PAP)
Prezydencki wyścig: prawybory Sikorskiemu nie służą
Marszałek sejmu Bronisław Komorowski ciągle lepiej sobie radzi jako
kandydat PO w wyborach prezydenckich niż szef MSZ Radosław Sikorski -
wynika z sondażu GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej".
W pierwszej turze wyborów prezydent Lech Kaczyński, przegrywając z obu
potencjalnymi kandydatami Platformy, może liczyć na 19% poparcie. W
takim starciu na Komorowskiego stawia 27% respondentów, na Sikorskiego -
22%.
Kandydat SLD Jerzy Szmajdziński w obu wariantach (z Komorowskim i
Sikorskim) uzyskuje po 5%, tym samym strącając Andrzeja Olechowskiego (po
4%) poza podium.
W porównaniu z badaniem sprzed dwóch tygodni, marszałek sejmu traci
jeden punkt procentowy, a szef dyplomacji - trzy. Politolodzy są zgodni:
Sikorskiemu nie służy kampania prawyborcza w PO.
Druga tura to jeszcze bardziej niekorzystny scenariusz dla obecnego
prezydenta - w konfrontacji z Komorowskim przegrywa 52 do 28%, w starciu
z Sikorskim - 48 do 30%.
GfK Polonia przeprowadziła sondaż ankietowy w dniach 18-22 marca na
próbie 1000 osób.
(PAP)
Wtorek, 2010-03-23
Szare Szeregi na ekranie
Wspomnienia harcerzy z Szarych Szeregów uzupełnione fotografiami i
fabularnymi epizodami z okresu II wojny znalazły się w filmie Mariusza
Malca "Oni szli szarymi szeregami", którego premiera prasowa odbyła się
w Warszawie.
Główną część filmu stanowią opowieści członków Szarych Szeregów
dotyczące historii przedwojennego harcerstwa, lat okupacji, Powstania
Warszawskiego oraz krótkiego spojrzenia na tamte wydarzenia z
perspektywy dnia dzisiejszego.
Pokazano udział młodzieży w tajnych kompletach czy akcjach stemplowania
znakiem Polski Walczącej (tzw. Kotwicy) niemieckich plakatów. Film
przedstawia także akcje w ramach Małego Sabotażu takie jak odbicie Jana
Bytnara "Rudego" z rąk gestapo czy zamach na Franza Kutscherę oraz akcje
dywersyjne Grup Szturmowych i walki batalionów "Zośka" i "Parasol", m.in.
odbicie w Celestynowie transportu więźniów przewożonych do Oświęcimia.
Obraz ukazuje również dzień powszedni tych młodych przecież i pełnych
wiary w lepszą przyszłość ludzi.
- Realizacja tego filmu to naprawdę była walka z czasem, ze świadomością,
że bohaterowie mogą w każdej chwili odejść. Szczęśliwie zdążyliśmy
porozmawiać ze świadkami tamtych wydarzeń, kolegami Alka, Rudego i Zośki.
W sumie nagraliśmy 50 godzin tych wspomnień, z których powstał ponad
80-minutowy obraz. Znalazły się w nim także elementy fabularyzowane, np.
nigdy nienakręcona wcześniej scena zdzierania przez Rudego z gmachu
Zachęty flag hitlerowskich - opowiadał reżyser filmu.
Jak zaznaczył, do stworzenia obrazu skłonił go m.in. fakt, że sam był
harcerzem. - Czuję się częścią tego miasta i próbuję się wpisać w jego
pejzaż, oddychać jego rytmem. A to przecież wielki cmentarz i wielki
pomnik Powstania Warszawskiego, a Powstania by nie było bez Szarych
Szeregów, dlatego chciałem opowiedzieć ich historię. Oglądaliśmy już ten
film z uczniami liceów i gimnazjów na Bródnie i cieszy mnie, że ta
historia do nich trafia i przemawia. Przez cały czas projekcji w sali
panowała cisza i skupienie, co wskazuje, że chyba nam się udało - mówił
Malec.
Odtwórca roli Tadeusza Zawadzkiego "Zośki" Lesław Żurek podkreślił, że
dla niego szczególnie niezwykłe jest to, iż bohaterowie, bardzo młodzi
chłopcy, potrafili zachowywać się tak dojrzale i podejmować trudne,
odważne i mądre działania. - Zośka był dość specyficzną postacią.
Prowadził Grupy Szturmowe. Mimo że był typem inteligenta, miał w sobie
także wyjątkową pasję walki. Myślę, że niezwykłe było to zetknięcie tych
niepozornych chłopaków z całą machiną wojenną, z którą podjęli walkę.
Zależało nam także, by przy całej ich dojrzałości ukazać ich
młodzieńczość i pewną naiwność. Myślę, że chyba nam się to udało - dodał
Żurek.
Tadeusz Filipkowski, prezes Zarządu Fundacji Filmowej Armii Krajowej,
producenta filmu zaznaczył, że chcieli przede wszystkim trafić z filmem
do młodzieży. - Chcieliśmy im pokazać, że my wówczas byliśmy tacy sami,
jak oni teraz, tylko przyszło nam żyć w trudniejszych warunkach. Ale
jestem przekonany, że w podobnej sytuacji dzisiejsze młode pokolenie
zachowałoby się identycznie - powiedział Filipkowski.
Poinformował równocześnie, że film prawdopodobnie będzie dostępny tylko
na płytach DVD. - Były rozmowy na temat koprodukcji z telewizją, jednak
Agencja Filmowa w lecie oświadczyła nam, że nie ma pieniędzy, a ta
tematyka nie budzi zainteresowania. Prowadzimy rozmowy z dystrybutorami
kinowymi, ale na razie nie ma żadnych ustaleń. Film będzie dołączony do
majowego wydania Biuletynu IPN, obecnie jest także do nabycia w
księgarniach w siedzibie naszej Fundacji, w Muzeum Powstania
Warszawskiego, w Domu Spotkań z Historią i w Muzeum Historycznym m.st.
Warszawy - mówił Filipkowski.
Szare Szeregi zostały założone 27 września 1939 roku przez członków
Naczelnej Rady Harcerskiej. Były konspiracyjną organizacją młodzieżową
podzieloną na chorągwie, hufce, drużyny i zastępy, na której czele stał
Naczelnik z Kwaterą Główną zwaną Pasieką. Działały na terenie niemal
całej okupowanej II Rzeczpospolitej.
Skupiały młodzież w wieku powyżej 12 lat - 12-15 -latkowie ("Zawiszacy")
pełnili służbę pomocniczą, 16-18 latkowie ("Bojowe Szkoły")
uczestniczyli w tzw. "małym sabotażu" i zajmowali się akcją propagandową,
zaś młodzież powyżej 18 lat ("Grupy Szturmowe") pełniła już służbę w tzw.
"wielkim sabotażu", biorąc udział w akcjach bojowych. Program
organizacji określany w skrócie "Dziś-jutro-pojutrze" oznaczał
zaangażowanie w konspirację - "dziś", walkę powstańczą - "jutro" oraz
pracę w wolnej Polsce - "pojutrze". Szare Szeregi zostały rozwiązane 17
stycznia 1945 roku.
(PAP)
W Kielcach stanie 70-metrowa wieża widokowa Aerophare
Blisko 70 m wysokości będzie mieć wieża widokowa Aerophare, która ma
stanąć za rok na terenie campusu Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach.
Wewnątrz ażurowej konstrukcji wieży balon będzie unosić gondolę z 12
pasażerami. Taką atrakcję oferuje już Paryż.
Prywatny inwestor z Kielc nabył prawa do francuskiego patentu i
postanowił zbudować podobną, lecz trochę wyższą, wieżę w Kielcach. Chce
ją zlokalizować w sąsiedztwie galerii handlowej, obok pawilonu Centrum
Laserowych Technologii Metali Politechniki Świętokrzyskiej. Senat
uczelni wyraził zgodę na wydzierżawienie terenu pod inwestycję -
poinformował na konferencji prasowej rektor PŚ prof. Stanisław Adamczak.
Przedsięwzięcie będzie mieć charakter komercyjny. Inwestor liczy, że
balonowa winda stanie się - jako namiastka lotu balonem - rozrywką dla
ludności. Z kolei władze uczelni mają nadzieję na dochód z dzierżawy
działki oraz na promocję. Na 220-metrowej powierzchni balonu ma być
eksponowane wśród reklam logo Politechniki Świętokrzyskiej, a sama wieża
ma być widoczna w promieniu pięciu kilometrów.
Jak powiedział rektor Politechniki Świętokrzyskiej, wieża ma stać się
punktem widokowym miasta, dostępnym niezależnie od warunków
atmosferycznych. Obiekt osiągnie wysokość 20-piętrowego wieżowca o
średnicy około 10 metrów. Zostanie wykonany z zastosowaniem nowoczesnej
technologii, która umożliwi gięcie grubych, ale lekkich rur. Poruszający
się wewnątrz wieży balon ma wykonywać w ciągu 40 sekund pełny obrót
gondoli wokół jej osi.
Inwestor rozpoczął kompletowanie dokumentacji, niezbędnej do realizacji
inwestycji. Samo postawienie wieży ma zająć budowniczym zaledwie kilka
tygodni.
Prof. Adamczak zaznaczył, że sylwetka wieży zostanie harmonijnie
wkomponowana w pejzaż uczelnianego campusu. Zysk z dzierżawy terenu ma
być przeznaczany - jak wszelkie inne dochody z pozabudżetowej
działalności PŚ - na cele inwestycyjne.
(PAP)
Nie żyje Ignacy Rutkiewicz - dziennikarz,
publicysta, dwukrotny prezes Polskiej Agencji Prasowej. Zmarł w
poniedziałek we Wrocławiu, po krótkiej chorobie - poinformował jego syn,
Marcin Rutkiewicz.
Redaktor naczelny "Odry", współzałożyciel "Więzi" i Stowarzyszenia
Dziennikarzy Polskich, autor podręcznika "Jak być przyzwoitym w mediach.
Rady dla dziennikarzy (i nie tylko)". Przyjaciele i rodzina wspominają
go też jako miłośnika Gorców i nowych technologii.
Prezesem PAP po raz pierwszy został we wrześniu 1990 r., Na to
stanowisko mianował go ówczesny premier Tadeusz Mazowiecki. Na czasy
jego prezesury przypadł okres wielkich, pookrągłostołowych zmian w PAP-ie
- Rutkiewicz rozpoczął m.in. przekształcanie PAP-u w spółkę akcyjną (PAP
stała się nią w 1997 roku). Jednak wcześniej - w lutym 1992 r. - premier
Waldemar Pawlak odwołał go z funkcji prezesa PAP (zastąpił go Krzysztof
Czabański). Rutkiewicz wrócił na stanowisko prezesa PAP w październiku
1992 za rządów Hanny Suchockiej i zarządzał Agencją do 1994 r. W 1998 r.
został członkiem Rady Programowej PAP.
Ówczesny zastępca Rutkiewicza Jerzy Korejwo wspomina, że Rutkiewicz
objął szefostwo Agencji w okresie niezwykle trudnym. - Dokonał rzeczy
niezwykle trudnej do wykonania, czyli przy pomocy dobranych
współpracowników przestawił Agencję i jej działanie na nowe tory,
wprowadził zupełnie nowe standardy pracy dziennikarskiej, nowe standardy
techniczne, nowe reguły, które były wiele lat wcześniej oczywiste dla
naszych kolegów z Zachodu, natomiast w realiach PRL praktycznie nie były
stosowane - wspomina Korejwo.
Z uznaniem o reformach wprowadzonych w PAP przez Rutkiewicza mówi Maciej
Pędzich, ówczesny zastępca redaktora naczelnego, a później naczelny
Agencji. - Rutkiewicz do PAP-u przyszedł z miesięcznika "Odra", gdzie
był naczelnym. Zachowywał się niezwykle przyzwoicie. Nie przyszedł
wyrzucać ludzi, ale zrobić prawdziwą agencję - wspomina Pędzich. -
Pomagał mu w tym dziennikarz AFP Michał Viatteau-Kwiatkowski. I do
spółki z nim próbował z tego zespołu zrobić niezależną agencję. Moim
zdaniem Rutkiewiczowi się to po prostu udało. Wspominam go z wdzięczną
pamięcią - dodaje.
Ignacy Rutkiewicz urodził się w 1929 r. w Wilnie. Był absolwentem
Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Poznańskiego. W latach 1953-1955
pracował w redakcji "Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego", od 1957 do
1966 r. w Zachodniej Agencji Prasowej, w latach 1967-1970 w P.A.
Interpress, 1970-1976 w dolnośląskim "Przeglądzie Gospodarczym".
Jednocześnie od 1961 r. Rutkiewicz należał do zespołu redakcyjnego
miesięcznika "Odra", w latach 1982-1990 był jego redaktorem naczelnym.
Rutkiewicz był też współzałożycielem i członkiem kolegium miesięcznika "Więź".
Od 1996 r. Rutkiewicz współpracował z TVP, gdzie był m.in. redaktorem
serwisu internetowego i sekretarzem telewizyjnej Komisji Etyki.
Rutkiewicz był także współzałożycielem, a w latach 1994-1995 prezesem
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Od 1991 r. - wiceprezydentem
Stowarzyszenia Europejskich Agencji Prasowych (Alliance Europeenne des
Agences de Presse). W 1999 r. został członkiem Orbicom - afiliowanej
przy UNESCO sieci komunikacji medialnej. Był też współzałożycielem i
wiceprezesem Towarzystwa Polsko-Niemieckiego.
Rutkiewicz to także autor lub współautor kilkunastu książek
publicystycznych oraz artykułów o początkach i rozwoju elektroniki i
informatyki w Polsce, m.in. "Elektronika nad Odrą", "Archipelag nauki"
oraz "Jak być przyzwoitym w mediach. Rady dla dziennikarzy (i nie tylko)".
Był laureatem nagrody miasta Wrocławia, nagrody im. B. Prusa (przyznawanej
przez SDP), nagrody Phil Epistemoni - Przyjacielowi Nauki, Kolegium
Rektorów Szkół Wyższych Krakowa dla dziennikarzy poruszających
problematykę nauki, szkolnictwa wyższego i kultury.
Był żonaty, miał dwóch synów.
- Zawsze pogodny, zadowolony człowiek, który miał samych przyjaciół -
tak Rutkiewicza wspomina jego syn Marcin. - Tata starał się zawsze iść z
duchem czasu, zawsze miał oko i ucho otwarte na to, co się dzieje w
nowoczesnym świecie - dodał Marcin Rutkiewicz, nawiązując do
zainteresowań ojca nowymi technologiami. - Odskocznią od stresującej
pracy dziennikarskiej były dla niego wędrówki po Gorcach, gdzie jeździł
od ponad 20 lat - wspomina..
(TVN 24/PAP)
Poniedziałek,
2010-03-22
I ty możesz dostać
kawałek sopockiego molo
90 osób chce otrzymać kawałek sopockiego molo. Tyle podań wpłynęło do
Urzędu Miejskiego.Część molo rozbierana jest w związku z remontem
pomostu i budową mariny. Urzędnicy postanowili rozdać część drewnianych
elementów, które nie będą wykorzystane przy odtwarzaniu molo.
Jak dodaje Renata Czajkowska z sopockiego magistratu część osób chce
kawałki molo wykorzystać jako drewno na opał. Bardzo dużo podań wpłynęło
jednak od osób, które chcą mieć taką nietypową pamiątkę. Zgłoszenia -
jak informuje urząd - napływały z całej Polski.
Podania można było składać przez dwa tygodnie.Teraz urzędnicy będą je
rozpatrywać i w miarę możliwości, każdy chętny otrzyma kawałek
sopockiego mola.
(IAR)
Drzewiecki wrócił do "dzikiego kraju"
Mirosław Drzewiecki, odwołany z funkcji ministra sportu w związku z tzw.
aferą hazardową, zakończył trwający od lutego urlop i wraca do swoich
obowiązków - poinformowała dyrektorka biura poselskiego Drzewieckiego w
Łodzi Izabella Fluderska-Mucha.
- Bezpłatny urlop Mirosława Drzewieckiego zakończył się 19 marca. Szef
wrócił już do Polski ze Stanów Zjednoczonych. Nie wiem jednak, czy w
najbliższym czasie ma w planach spotkania z politykami Platformy
Obywatelskiej. Nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat - podkreśliła
Fluderska-Mucha.
Jak dodała, b. minister sportu w tym tygodniu będzie w swoim biurze
poselskim przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Nie podała jednak, kiedy się
tam pojawi.
- Biuro jest czynne codziennie i było otwarte także podczas urlopu pana
Drzewieckiego. Osobiste spotkania z posłem są jednak umawiane doraźnie w
konkretnych sprawach - wyjaśniła dyrektor biura.
Według Fluderskiej-Muchy Drzewiecki powinien pojawić się na posiedzeniu
sejmu zaplanowanym na 7-9 kwietnia.
O powrocie Drzewieckiego ze Stanów Zjednoczonych wiedzą już szefowie
łódzkiej PO, jednak nikt w tej chwili nie potrafi powiedzieć, jaka
będzie partyjna przyszłość b. ministra.
O to, czy Drzewiecki powinien zrzec się mandatu poselskiego pytany był
marszałek sejmu Bronisław Komorowski. - Mandat dają wyborcy i mandat
zabierają też wyborcy, to znaczy wyborcy będą oceniali pana Mirosława
Drzewieckiego, jeżeli zdecyduje się poddać weryfikacji wyborczej - uważa
marszałek. Komorowski podkreślił, że "nie ma możliwości, w świetle
polskiego prawa, pozbawienia kogokolwiek mandatu".
Drzewiecki w październiku 2009 r. Został odwołany z funkcji ministra
sportu w związku z tzw. aferą hazardową. Według materiałów CBA on oraz
były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski mieli lobbować na rzecz
biznesmenów z branży hazardowej, przede wszystkim Ryszarda Sobiesiaka.
Obaj temu zaprzeczali.
W dniu odwołania z funkcji ministra Drzewieckiemu zmarła matka.
Poseł od dłuższego czasu przebywał na urlopie w swoim domu na Florydzie.
To właśnie tam przeprowadzony został z nim wywiad, który pod koniec
lutego wyemitowała TVN24. W rozmowie Drzewiecki powiedział m.in., że
jest "dowodem na to, że Polska jest w dalszym ciągu dzikim krajem".
Mówił też, że gardzi polityką i zapewnił, że zawsze działał zgodnie z
prawem.
- Ja jestem dowodem na to, że Polska jest w dalszym ciągu dzikim krajem.
Zabito mi matkę, taka jest prawda. W związku z tym nie mam odrobiny
dobrych emocji do ludzi, którzy to zrobili. Na całe szczęście wiem - bo
wierzę w Boga - że jest piekło, że ci ludzie trafią do piekła - mówił
Drzewiecki.
Po wyemitowaniu programu Drzewiecki przesłał mediom oświadczenie, w
którym napisał, że wywiad z nim ukazał się "w okrojonej formie,
wypaczającej sens jego wypowiedzi". W odpowiedzi TVN24 wyemitowała
wywiad w całości.
(PAP)
Niedziela,
2010-03-21
W Warszawie ruszyło "wielkie
święto muzyki"
Koncertem najstarszej i najbardziej uznanej orkiestry z Azji - Shanghai
Symphony Orchestra pod batutą Longa Yu, zainaugurowano w warszawskim
Teatrze Wielkim 14. Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena.
Festiwal otworzyła prezydent m.st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. -
To wielkie święto muzyki - podkreśliła.
- Podczas festiwalu, na którym od lat rozbrzmiewa muzyka największych
europejskich twórców, w 200-letnią rocznicę urodzin Fryderyka Chopina,
nie może zabraknąć jego twórczości. W Warszawie zabrzmi ona szczególnie,
ponieważ jest to jego miasto, w nim spędził 20 lat swego życia, tu się
wychował, kształcił, komponował. Nie ulega wątpliwości, że był
najwybitniejszym obywatelem naszego miasta - oceniła Gronkiewicz-Waltz.
Podczas uroczystości odczytano także list od ministra kultury Bogdana
Zdrojewskiego skierowany do dyrektor festiwalu, Elżbiety Pendereckiej. "Wielkanocny
Festiwal Ludwiga van Beethovena należy, bez wątpienia, do
najważniejszych wydarzeń kulturalnych w Polsce" - napisał Zdrojewski.
Podczas niedzielnego koncertu chińscy soliści: Jian Wang (wiolonczela),
Xu Xiao Ying (sopran) i Xiaoyong Yang (baryton) przedstawili m.in.
Koncert wiolonczelowy a-moll op. 129 Roberta Schumanna. W programie
znalazł się też utwór "Odblask księżyca w Drugim Źródle", znany również
pod tytułem "Księżyc odbija się w Źródle Erquan" - najbardziej znane
dzieło Hua Yanjuna, niewidomego chińskiego artysty ludowego. Utwór
został opracowany przez znanego chińskiego kompozytora Wu Zuqianga w
1977 roku.
Hasło przewodnie tegorocznego festiwalu to "Beethoven, muzyka i fenomen
fortepianu. Rok Chopina i Schumanna".
W ramach festiwalu zaplanowano ponad 20 koncertów. Jako wielka atrakcja
zapowiadany jest występ pieśniarki fado - Misi, która w Sali Kongresowej
zaprezentuje projekt pt. "Our Chopin Affair".
Artystkę porównuje się często do legendarnej śpiewaczki Fado - Amalii
Rodrigues. W jej żyłach płynie portugalska i katalońska krew, mieszka w
Paryżu, śpiewa w różnych językach. Swój sceniczny pseudonim wzięła od
Misi Godebskiej, polsko-francuskiej protektorki artystów, córki malarza
Cypriana Godebskiego. Susana Maria Alfonso de Aguiar, bo tak brzmi
prawdziwe nazwisko Misi, podczas swojego koncertu, który odbędzie się 28
marca, wykona pieśni Fryderyka Chopina, niektóre także po polsku.
27 marca zadebiutuje Kwartet Festiwalowy, złożony z artystów
reprezentowanych przez impresariat Stowarzyszenia im. Ludwiga van
Beethovena, które organizuje festiwal. Agata Szymczewska, Maria
Machowska, Rafał Kwiatkowski z towarzyszeniem Janusza Olejniczaka
wykonają II Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina oraz Kwintet
fortepianowy Es-dur Roberta Schumanna.
Kolejną atrakcją tegorocznego festiwalu będzie przyjazd wielu wybitnych
pianistów. W Warszawie zagrają m.in.: Nelson Goerner, Louis Lortie,
Pavel Gililov oraz Eric Le Sage - wirtuoz i znawca kompozycji Schumanna,
który wystąpi z dwoma recitalami. Francuski pianista zagra recital z
cyklu "Romantyczne wizje Schumanna", gdzie usłyszeć będzie można m.in.
Schumannowskie "Motyle" i "Karnawał". Na festiwalu nie zabraknie także
młodych wirtuozów. W jednym z wieczornych koncertów zagra 10-letni Marc
Yu z Chin, który wykona m.in. "Grande Polonaise Brillante" Chopina.
Festiwal zakończy się 3 kwietnia.
(PAP)
Znaleziono dokumenty dot. eksperymentatora z Auschwitz
Po ponad 65 latach na strychu jednego z domów w Oświęcimiu odnaleziono
dokumenty dotyczące m.in. załogi SS KL Auschwitz - poinformował dr Adam
Cyra z Państwowego Muzeum Auchwitz-Birkenau.
Część dokumentów związana jest z dr Victorem Capesiusem, który od lutego
1944 r. uczestniczył w eksperymentach farmakologicznych na więźniach,
pełniąc do końca istnienia obozu funkcję kierownika apteki SS.
Jak poinformował dr Adam Cyra dokumenty pochodzące z KL Auschwitz
odnalazł niedawno jeden z mieszkańców Oświęcimia w trakcie remontu
swojego domu, którego właścicielem stał się już po wojnie. Wiadomość o
znalezisku dr Cyra uzyskał od Marka Księżarczyka, wiceprezesa Oddziału
Miejskiego Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem, który nawiązał kontakt z
właścicielem tego wyjątkowego odkrycia. Znalazca dokumentów, chcący
zachować anonimowość, pozwolił mu kilka z nich zeskanować.
Według Marka Księżarczyka, który przeglądał dokumenty, zachowało się ich
ponad 200. Jego szczególną uwagę zwrócił dokument, na którym znajduje
się nazwisko dr. Victora Capesiusa, znanego mu z książki Dietera
Schlesaka zatytułowanej "Capesius - aptekarz oświęcimski".
Schlesak, prezentując swoją publikację, pisał: "Za jej pośrednictwem
zetkną się Państwo ze znanym mi osobiście z dzieciństwa masowym mordercą,
Victorem Capesiusem - kimś, kto dysponował cyklonem B i wydawał rozkazy
zabijania nim w komorach gazowych, a mimo to do końca życia uważał się
za niewinnego".
Victor Capesius urodził się w 1907 r. w Reussmarkt na terenie
Siedmiogrodu. W 1934 r. uzyskał tytuł doktora farmacji i wkrótce
rozpoczął pracę w rumuńskim oddziale niemieckiej firmy IG Farben. W
czasie drugiej II wojny światowej wstąpił do SS. Był zagorzałym nazistą.
We wrześniu 1943 r. skierowano go do obozu koncentracyjnego w Dachau, a
następnie w lutym 1944 r. do KL Auschwitz. Uczestniczył tutaj w
eksperymentach farmakologicznych na więźniach, pełniąc służbę jako
kierownik apteki SS do ewakuacji obozu w styczniu 1945 r. Apteka ta
mieściła się na parterze piętrowego budynku, który był położony tuż obok
ogrodzenia obozu macierzystego w Oświęcimiu, w bezpośrednim sąsiedztwie
krematorium nr 1. Na piętrze tego budynku znajdowała się izba chorych
SS, z łóżkami dla pacjentów-esesmanów.
Dr Victor Capesius po wojnie był początkowo przetrzymywany w obozach dla
jeńców wojennych, skąd wypuszczono go na wolność w 1946 r. Cztery lata
później na terenie Niemiec otworzył aptekę w G"ppingen. W 1965 r. był
sądzony w jednym z procesów nazistowskich zbrodniarzy we Frankfurcie nad
Menem. Skazano go na dziewięć lat więzienia, lecz wolność odzyskał już w
1968 r. Zmarł w G"ppingen w 1985 r.
Wśród dokumentów zeskanowanych przez Marka Księżarczyka znalazł się
również urzędowo poświadczony zgon poprzednika Victora Capesiusa na
stanowisku kierownika apteki SS w KL Auschwitz - SS-Hauptsturmfhrera
Adolfa Kroemera, który wspomnianą funkcję pełnił od czerwca do września
1943 r. Potem chorował i zmarł na atak serca w szpitalu SS. W
odnalezionym dokumencie odnotowana jest powyższa przyczyna jego śmierci,
jak również data jego zgonu, 18 lutego 1944 r., potwierdzona przez
naczelnego lekarza garnizonowego SS, dr. Eduarda Wirtsha.
Dr Adam Cyra zwraca uwagę na fakt, że Victor Capesius w swoich
powojennych zeznaniach twierdził, że aptekarz Adolf Kroemer nie zmarł w
szpitalu, lecz został rozstrzelany za defetyzm szerzony wśród członków
załogi SS w KL Auschwitz. Nie można jednak potwierdzić w oparciu o inne
źródła, że jest to wersja prawdziwa. Fotoreprodukcje kilku z
odnalezionych w Oświęcimiu dokumentów, które udostępnił PAP dr Cyra,
prezentowane są na portalu historia.pap.pl.
(PAP)
Sobota, 22010-03-20
Wszyscy na nią czekali -
o 18.32 wkroczyła do Polski
O 18.32 rozpoczęła się astronomiczna wiosna.
Początek astronomicznej wiosny to przejście Słońca ze znaku Ryb do znaku
Barana. Ten moment nazywany jest punktem Barana lub punktem równonocy
wiosennej.
Mimo że wiosna rozpoczęła się teraz, jeszcze przez siedem dni będzie
obowiązywał czas zimowy. W nocy z soboty na niedzielę, z 27 na 28 marca,
przesuniemy wskazówki zegarów o godzinę do przodu, przechodząc na czas
letni.
Wiosna astronomiczna nie zawsze pokrywa się z wiosną termiczną, czyli
typowymi temperaturami dla tej pory roku. O wiośnie termicznej mówimy
wtedy, gdy średnia dobowa temperatura przekracza 5 stopni Celsjusza.
Najwcześniej dzieje się tak w pasie Słubice - Wrocław, tam ciepło jest
już przed 25 marca. Na Mazowszu wiosna termiczna pojawia się około 30
marca, w samej Warszawie następuje między 25 a 30 marca.
Jeden z najzimniejszych początków wiosny odnotowano w 1942 roku w
Suwałkach. Termometry wskazywały wówczas -24 stopnie. Rekordowo ciepły
był początek wiosny w 1974 roku - we Wrocławiu było 25,2 stopnia na
plusa.
W wielu kalendarzach pierwszy dzień wiosny jest jednocześnie pierwszym
dniem roku. Odzwierciedlają to języki: wietnamski, japoński i chiński. W
starożytnym Rzymie, Nowy Rok rozpoczynał się wiosną, a pierwszym
miesiącem roku był marzec, stąd "idy marcowe".
Polskie słowo "wiosna" ma korzenie w języku praindoeuropejskim, bowiem "ves"
oznaczało jasność, światło i radość. Pierwszy kwiat wiosenny to prymula,
czyli pierwiosnek.
Z nadejściem wiosny jest związany ludowy zwyczaj topienia Marzanny, o
którym już w XV wieku pisał Jan Długosz w "Kronikach". Obrzęd topienia
słomianej kukły wyobrażał symboliczne zniszczenie zimy, śmierci oraz
wszelkiego zła.
(IAR), (fot. Przebiśniegi i pszczoły w ogrodzie botanicznym w
Konstancinie koło Warszawy PAP / Leszek Szymański)
Znany polski bohater zakończył swoją podróż
Znany podróżnik Marek Kamiński zakończył na plaży Gdańsku-Sobieszewie
zimowy spływ kajakiem po Wiśle. Celem trwającej od 6 marca wyprawy była
promocja rzeki. Na mecie powitało go kilkadziesiąt osób. W ciągu 15 dni
Kamiński przepłynął 959 kilometrów.
- To cud, że przepłynąłem Wisłę w zimie podczas tak trudnych warunków -
powiedział Marek Kamiński. Przyznał, że gdy startował w okolicy
Oświęcimia, dawał sobie szanse bliskie zeru na przepłynięcie. Powiedział,
że było wiele sytuacji i zdarzeń, które mogły spowodować przerwanie
spływu. Najtrudniej było w okolicy Zalewu Włocławskiego oraz przed
Bydgoszczą, gdzie na rzece były duże fale. - Wisła to naprawdę duża
rzeka i mogą na niej powstać wysokie fale, jak podczas sztormu - dodał.
Podkreślił, że fenomenem wyprawy była życzliwość ludzi, jakich spotykał
na trasie. - Czekali na mnie na brzegu czasami godzinami, całe klasy
nawet, dawali mi prezenty: ciasto, medale. Dodał, że wyprawa obudziła w
ludziach wielką życzliwość i to jest ważniejsze niż samo przepłyniecie.
Kamiński zapewnił, że po przefiltrowaniu, pił wodę z Wisły. Przyznał
jednak, że przed Warszawą zrobił sobie zapas wody, aby w stolicy nie
czerpać wody z rzeki. Powiedział, że podstawą jego pożywienia były ryby
z Wisły.
Według Kamińskiego, Wisła to niesamowite dzieło natury. - Byłem w wielu
miejscach, na krańcach świata, widziałem różne cuda. Wisła też jest
cudem i warto zwrócić na nią oczy, korzystać z tego - zachęcał podróżnik.
- Widziałem Amazonkę, pływałem po rzekach Alaski i Syberii i mogę
powiedzieć jedno: Wisła w niczym im nie ustępuje, jest równie dzika i
nieprzewidywalna. W dorzeczu Wisły znajduje się ponad połowa powierzchni
Polski. Chcę pokazać, jak wielki skarb mamy w samym sercu Europy i jak
bardzo nie wykorzystujemy drzemiącego w nim potencjału - mówił Kamiński
przed spływem.
Ekspedycja Marka Kamińskiego rozpoczęła się 6 marca w okolicach
Oświęcimia na tzw. kilometrze zerowym Wisły. Kamiński przepływał ok. 90
km dziennie. Podróżnik nocował w namiocie na brzegach Wisły. Jego kajak,
wraz ze sprzętem i żywnością, ważył ok. 150 kilogramów.
W celu przygotowania żywności na wyprawę Kamiński spotkał się na
początku lutego z rybakami ze Świbna, którzy dali mu świeżo złowione
ryby wiślane. Wspólnie z kucharzem jednej z gdańskich restauracji
przyrządził z nich potrawy, m.in. zupę i gulasz rybny, kotlety mielone z
ryb, które po poddaniu procesowi liofilizacji(suszenie do postaci
granulatu), stanowiły podstawę diety Kamińskiego podczas ekspedycji.
Kamiński miał spot finder - urządzenie wskazujące na mapie dokładne
położenie i wyposażone w funkcję wzywania pomocy. Dzięki temu na
specjalnej stronie internetowej można było śledzić podróż Kamińskiego.
Nie był to pierwszy spływ Wisłą Kamińskiego. We wrześniu 2009 r.
podróżnik kierował trwającą miesiąc harcerską wyprawą po najdłuższej
polskiej rzece. Wziął w niej udział m.in. niepełnosprawny miłośnik
podróży z Gdyni.
Do mety w Gdańsku-Sobieszewie Kamiński dopłynął w asyście wielu
motorówek, kajaków i łodzi pontonowych. Przywitało go kilkadziesiąt osób,
głównie mieszkańców. Od władz Gdańska otrzymał flagę.
46-letni Marek Kamiński po raz pierwszy na świecie zdobył w jednym roku
(1995) dwa bieguny Ziemi. Zasłynął także podróżą na bieguny z
niepełnosprawnym chłopcem Jasiem Melą. Jest założycielem fundacji
swojego imienia, która wspiera osoby dotknięte przez los.
(PAP)
Piątek,
2010-03-19
Młodzi architekci mają
wizję stolicy
Chcą zagospodarować nudne kwartały dzielnic stolicy i tchnąć w nie życie,
projektują budynki według najbardziej zaawansowanych technologii,
proponują miastu nowoczesne, ekologiczne rozwiązania. O najlepszych w
kraju młodych architektach z Politechniki Warszawskiej pisze Grzegorz
Bruszewski.
Niektóre dzieła spotykają się z powszechną afirmacją - całe obszary
zmuszają do pytań: kto to zrobił? dla kogo to jest przeznaczone? kto to
zatwierdził? Przyczółek Grochowski, Żelazna Brama, Chomiczówka...
Ratunku! - tak pisał w latach 80. o stołecznych architektach Olgierd
Budrewicz w "Warszawskich małych ojczyznach".
Dziś wielu mieszkańców stolicy pewnie zadaje sobie te same pytania,
kiedy widzi nowe dzieła deweloperów. W przyszłości może być jednak
lepiej, bo miasto rozpoczęło współpracę z najbardziej utalentowanymi
młodymi architektami z kuźni talentów Politechniki Warszawskiej. Już
dziś część z nich pomaga m.in. przy dokumentacji najnowszych projektów.
W sali na parterze Wydziału Architektury przy ul. Koszykowej gwar.
Oprócz takich sław jak prof. Stefan Kuryłowicz, autor projektów stacji
Dworca Gdańskiego czy osiedla Marina Mokotów, dr Krzysztof Domaradzki,
autor modernizacji Krakowskiego Przedmieścia, osoby ze świata polityki,
jak wiceprezydent Warszawy Andrzej Jakubiak. Wszyscy zgromadzeni w
jednym celu - by podziwiać prace dyplomowe absolwentów wydziału, które w
większości dotyczyły nowych rozwiązań w stolicy.
- To ważny głos w dyskusji o tym, co nas otacza - mówił na wtorkowym
wernisażu prodziekan architektury dr Krzysztof Koszewski. Po uroczystych
przemowach i gratulacjach rozmowy w kuluarach i pierwsze wywiady. Część
młodego narybku architektów już dziś pracuje w największych biurach
projektowych. Doktor Krzysztof Domaradzki przyznaje, że ich prace
poziomem nie różnią się od tych, które wygrywają konkursy na największe
realizacje.
Farmy energetyczne ratunkiem dla miasta
Warszawę ogarnął kryzys energetyczny. Miasto musi korzystać z innych,
alternatywnych źródeł zasilania, bo konwencjonalne metody zawiodły - to
nie opis nowej, odnalezionej książki science fiction Stanisława Lema,
tylko praca dyplomowa Bartosza Świniarskiego pisana pod opieką Marcina
Goncikowskiego. "Urban Farm" to miejskie gospodarstwo rolne, które
pozwoliłoby Warszawie uzyskać niezależność energetyczną. Eksperymentalny
projekt zakłada m.in. przewóz towarów razem z transportem ludzi na
dachach autobusów, by zużyć mniej energii czy lekkich miejskich fabryk i
farm.
- Aby powstał projekt, potrzebna jest długa praca badawcza - opowiada
Świniarski. W czasie kiedy zabierał się do pisania dyplomu, świat
obiegła informacja o kryzysie gospodarczym. - To był bodziec, aby podjąć
to wyzwanie - dodaje. Zaczął więc zgłębiać definicję kryzysu
energetycznego - jak i czemu powstaje, co ma na niego wpływ i jakie
mechanizmy nim rządzą - i publikację na temat zużycia paliw. - Taka
tematyka najbardziej dotyczy nas, obywateli - mówi.
Jak przyznaje młody architekt, jego eksperymentalny projekt na razie nie
może zostać zrealizowany i trafi do lamusa.
Oddać mieszkańcom ich własne dzielnice
Bliski realizacji jest natomiast projekt Rafała Langie, czyli Młyn
Michla przy ul. Objazdowej na Szmulkach. Powstał on w ramach pracy o
rewitalizacji Szmulowizny i Michałowa pisanej pod okiem prof. Sławomira
Gzella. To właśnie w tym budynku swoją siedzibę będzie miała
prawdopodobnie szkoła aktorstwa Haliny Machulskiej.
Langie również wykonał sporą pracę, zanim zabrał się do projektowania. -
Spotkałem się z mieszkańcami, bo przecież dla nich to robiłem - opowiada.
- Przeanalizowałem zainteresowanie ludzi uprawianiem sportu, sportowe
mody, także te przyszłe. Dlatego w pracy Langiego znalazł się nie tylko
plac do jazdy na rowerach bmx, ale także tor do ekstremalnych biegów z
przeszkodami parkour.
Rewitalizacja podupadłych dziś Szmulek i Michałowa ma szansę dojść do
skutku. Szczególnie że takie realizacje wspiera Unia Europejska. Mniej
entuzjazmu dla projektu młodego architekta okazują niektórzy
przedstawiciele miasta. Budowie boiska i parku zagraża bowiem przyszła
Trasa Święto- krzyska. - Wystarczy przesunąć drogę o 150 metrów, aby
wszystkie obiekty mogły zostać w takim kształcie, jak planujemy - mówi
Langie. Taka zmiana jest o tyle ważna, że w pobliżu stoją budynki
wpisane do rejestru zabytków. Czyżby lepiej wiedzieli o tym początkujący
architekci niż ich starsi koledzy? - Biuro architektury zapowiedziało,
że przy realizacji weźmie pod uwagę moje poprawki - dodaje dumnie Langie.
Centrum dla artystów obok Traktu
Na pewno dobrze wie, co przydałoby się tuż obok Krakowskiego
Przedmieścia, Maciej Mazur. Pisząc pracę u dr. Jacka Parczewskiego,
zaprojektował Centrum Form Audiowizualnych w obrębie ulic: Oboźnej,
Topiel, Zajęczej i Dynasy. Architekt sprawdzał, którędy przemieszczają
się studenci z pobliskich uczelni, turyści i artyści, których w tych
okolicach jest dużo. Poza tym budynek miałby się znaleźć w okolicy z
tradycjami kulturalnymi, żeby wspomnieć Teatr Polski i Piwnicę pod
Harendą. Niestety, one nie kuszą już młodych. - Brakuje tu miejsca, w
którym wszyscy ci ludzie mogliby się spotkać i spędzić czas - wyjaśnia.
Dlatego projekt mógłby połączyć muzyków i grafików, którzy razem
stworzyliby nową jakość.
- Projekt był nie lada wyzwaniem, bo trzeba go było wpasować w
istniejący system ulic i uwzględnić fragment muru i drzewo, które jest
już pomnikiem przyrody - mówi Maciej Mazur. - Poza tym centrum miało być
umieszczone na skarpie wiślanej - dodaje.
Sam obiekt jest niezwykle funkcjonalny. Autor pomyślał o tym, żeby można
było się do niego dostać z każdej strony. Maciej Mazur chciałby, żeby
projekt został kiedyś zrealizowany, ale w związku z ograniczeniem
wydatków miasta na nowe inwestycje Centrum Form Audiowizualnych musi
wylądować w szufladzie i poczekać na lepsze czasy.
Miejski rower na usługach miasta
Aż dwa projekty dyplomów dotyczą rozwiązania systemu roweru publicznego
w Warszawie. Oba już mocno przez urzędników dyskutowane, bo to
rozwiązanie ma być w stolicy wprowadzone do 2012 r. Praca Olafa
Morelewskiego została obroniona na piątkę u prof. Stefana Wystrycha. -
Olaf proponuje przenośne pawilony z wypożyczalniami rowerów, które
wewnątrz mogłyby mieć również kawiarnię, żeby przyciągać potencjalnych
zainteresowanych - opowiada Radosław Gajda, pełnomocnik dziekana ds.
promocji Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej.
Rowery są łatwe do przypięcia, choć trudne do odczepienia przez
potencjalnych złodziei. Jeżeli w wyznaczonym miejscu jednoślady nie będą
cieszyły się popularnością - przenośne pawilony można zainstalować gdzie
indziej.
Marcin Iwaszkiewicz z zespołem proponuje z kolei wybudowanie Centralnego
Parkingu Rowerowego. Obiekt miałby się znaleźć na obecnym parkingu przy
Dworcu Centralnym od strony ul. Emilii Plater. Praca, którą opiekował
się prof. Stefan Kuryłowicz, została zainspirowana ogólnoświatowymi
tendencjami propagującymi niskoemisyjne środki komunikacji miejskiej i
ograniczenie indywidualnego ruchu samochodów.
Na parkingu znalazłoby się miejsce na przechowanie ponad dwóch tysięcy
rowerów, informacja turystyczna, kawiarnia, sklepy, serwis,
wypożyczalnia rowerów, a na dachu nawet skatepark.
Oba rowerowe projekty już podchwycił ratusz, który z autorami
studenckich koncepcji debatuje nad systemem roweru publicznego. Po co? -
Aby była świeżość spojrzenia - odpowiada ratusz. I bardzo słusznie!
Student urzędnik w służbie miastu
Miasto może tylko zyskać, wykorzystując świeżość spojrzenia młodych i
zdolnych. W ubiegłym roku podpisany został list intencyjny między
stołecznym ratuszem a Wydziałem Architektury, na mocy którego studenci
mogą zdobywać doświadczenie w pracy nad projektami.
- To jest szeroka współpraca. Korzystamy z ich czasu, w którym wykonują
dla nas dokumentacje, wypełniają wnioski o warunek pod zabudowę terenu -
mówi Agnieszka Kłąb z biura prasowego ratusza. - Poza tym mogą się uczyć
na rzeczywistych, a nie wymyślonych działkach - dodaje. Urzędników
cieszy też fakt, że większość obronionych w ostatnich latach prac na
Wydziale Architektury - ponad 60 proc. - stanowią projekty dotyczące
spraw Warszawy i uwzględniające obecny stan zagospodarowania
przestrzennego i właścicieli terenu.
Architekt po dyplomie może osiągnąć sukces
Część młodych architektów zaraz po dyplomie grzęźnie w biurach
projektowych i staje się wyrobnikami. Tkwią tam po kilka lat i jeśli nie
stracą rezonu, dopiero zaczynają karierę. Bartosz Świniarski pracuje
obecnie dla prof. Stefana Kuryłowicza, zajmując się głównie obiektami
użyteczności publicznej. Poza tym indywidualnie bierze udział w
konkursach. - Chciałbym zajmować się miastem i jego problemami - wyznaje.
- Jednak najbardziej interesuje mnie ono przy okazji projektów
eksperymentalnych, czyli takich jak mój dyplom.
Maciej Mazur z kolei razem z przyjacielem założył własne biuro
projektowe. - Zajmujemy się wnętrzami i domkami prywatnymi, bo trudno
młodemu człowiekowi od razu dostawać duże zlecenia - mówi. Jednak nie
jest tak źle. Właśnie przygotowuje dużą realizację w Krakowie, która dla
28-latka jest prawdziwym sukcesem. Chwali się tym jednak umiarkowanie.
Nie chce jednak zdradzać szczegółów, bo obiecał to inwestorowi.
Rafał Langie już zajmuje się tym, co go interesuje i co chciałby robić.
- Pracuję nad rozwojem przestrzeni na Pradze - mówi tajemniczo. - Chcę
się zająć na dobre urbanistyką i architekturą, wykorzystując społeczny
aspekt projektowania dla innych.
Miasto pięknieje od świeżych pomysłów
Warszawa ma duże tradycje architektoniczne. Inżynierowie, szczególnie po
wojnie, musieli zadbać o estetyczną odbudowę miasta. Część z nich, z
legendarnym Stanisławem Jankowskim na czele, współtwórcą Trasy W-Z czy
MDM, już podczas Powstania Warszawskiego w ukryciu projektowała nowe
osiedla: Muranów, zabudowy Al. Ujazdowskich czy przygotowywała "Wytyczne
programu odbudowy Warszawy". Młodzi teraz mają inne zadanie - dać
stolicy europejski charakter, zaprojektować nowoczesne obiekty, które
podziwiać będą nie tylko turyści. Może być trudno. Mieszkańcy stolicy
jak mantrę powtarzają, że budynki w mieście do siebie nie pasują - mimo
że większość z nich nie ma przecież wykształcenia technicznego.
- Zawód architekta to zawód zaufania publicznego - mówi prodziekan dr
Krzysztof Koszewski. - To jednak od władz zależy, w jakim kierunku się
miasto rozwija. Władze nad każdym projektem się pochylają. Zaprosiły już
młodych architektów do wzięcia udziału w konkursie na zaprojektowanie
sanitariatów na stołecznych plażach. Za trzy unikatowe toalety zwycięzca
dostanie 20 tys. zł.
(Polska Metropolia Warszawska)
Osoby skazane nie będą mogły kandydować do sejmu
Sejm znowelizował ordynację wyborczą do parlamentu, wprowadzając zakaz
kandydowania osób skazanych prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne
ścigane z oskarżenia publicznego.
Za nowelizacją głosowało 423 posłów, nikt nie był przeciwny, nikt nie
wstrzymał się od głosu.
Nowelizacja jest związana z ubiegłoroczną zmianą konstytucji, do której
wprowadzono zapis mówiący o tym, że osoby skazane prawomocnym wyrokiem
za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego nie mogą
kandydować do Sejmu i Senatu. Projekt ma na celu umożliwienie
praktycznego zastosowania tego konstytucyjnego zapisu.
Według noweli, osoba która chciałaby kandydować do Sejmu lub Senatu już
na etapie rejestracji musiałaby złożyć oświadczenie, że nie była skazana
za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego, czyli tzw.
oświadczenie o posiadaniu "prawa do wybieralności".
Następnie Okręgowa Komisja Wyborcza występowałaby o informacje z
Krajowego Rejestru Karnego o tym, czy takie oświadczenie jest prawdziwe.
Jeśli okazałoby się, że oświadczenie jest nieprawdziwe, komisja
odmawiałaby rejestracji kandydata.
Nowelizacja wprowadza też zmiany w ustawie o wyborze prezydenta mówiące
o tym, że także kandydat na prezydenta składałby oświadczenie o
posiadaniu "prawa do wybieralności", które w Krajowym Rejestrze Karnym
weryfikowałaby Państwowa Komisja Wyborcza.
Posłowie przyjęli w piątkowym głosowaniu poprawki według których OKW,
bądź PKW występowałaby o informacje z Krajowego Rejestru Karnego za
pośrednictwem ministra sprawiedliwości.
Według innych przyjętych także w piątek poprawek, PKW po ogłoszeniu w
Dzienniku Ustaw wyników wyborów do Sejmu lub Senatu ma niezwłocznie
przekazywać ministrowi sprawiedliwości dane posłów i senatorów; od tego
momentu minister sprawiedliwości miałby 14 dni na przekazanie
marszałkowi Sejmu bądź Senatu informacji o parlamentarzystach skazanych
prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia
publicznego oraz o parlamentarzystach pozbawionych praw publicznych
prawomocnym orzeczeniem sądu.
Taki poseł lub senator traciłby mandat. Mandat wygasałby także wtedy,
jeśli okazałoby się, że poseł lub senator nie posiadał "prawa
wybieralności" w dniu wyborów.
W przypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego, informacje ministra
sprawiedliwości z KRK o eurodeputowanych trafiałby do marszałka Sejmu.
Przyjęta w piątek nowelizacja wprowadza zmiany do ordynacji wyborczej do
Sejmu i do Senatu, do ustawy o wyborze prezydenta, ustawy o Krajowym
Rejestrze Karnym i w ordynacji do wyborów do Parlamentu Europejskiego.
W czasie środowej debaty na projektem posłowie Lewicy i PSL: Witold
Gintowt-Dziewałtowski i Eugeniusz Kłopotek wskazywali, że pominięto w
nim kwestię udziału w wyborach do Parlamentu Europejskiego obywateli UE
nie będących obywatelami polskimi, ponieważ nie przewidziano trybu
uzyskiwania informacji, czy osoby te były, bądź nie były, karane poza
granicami Polski.
Posłowie pytali również, w jaki sposób organy wyborcze będą sprawdzać,
czy wyborcy będący obywatelami polskimi nie zostali skazani prawomocnie
poza granicami Polski.
Poseł sprawozdawca Marek Wójcik (PO), odpowiadając wtedy na zastrzeżenia
posłów Lewicy i PSL, wyraził nadzieję, że w czasie następnych wyborów do
Parlamentu Europejskiego będzie obowiązywał już Kodeks wyborczy, nad
którym pracuje komisja nadzwyczajna, który będzie regulował kwestię
weryfikowania tego, czy kandydujący do PE obcokrajowiec był, bądź nie
był karany poza Polską.
(PAP)
Czwartek, 2010-03-18
Sejm znowelizował ustawę
o IPN
Sejm uchwalił nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Zmienia
ona zasady wyboru władz Instytutu i poszerza dostęp do akt w nim
zgromadzonych. Za nowelizacją głosowało 273 posłów, przeciw było 149, od
głosu wstrzymała się jedna osoba. Teraz nowelizacja trafi do senatu.
Wcześniej sejm odrzucił poprawki PiS do projektu zgłoszone w drugim
czytaniu. Posłowie przyjęli jedynie trzy poprawki PO. Najważniejsza
stanowi, że dzisiejsze Kolegium IPN, które według projektu zastąpiłaby
nowa Rada IPN, nie będzie mogło ogłosić w br. konkursu na nowego prezesa
IPN (kadencja Janusza Kurtyki wygasa w końcu br.).
Pozostałe dwie przyjęte poprawki przewidują możliwość odwołania od
decyzji IPN o wydaniu kopii dokumentów osobie, która była tajnym
współpracownikiem służb PRL oraz wprowadzają zasadę, że kopiowanie akt
IPN w celach naukowych i dziennikarskich jest płatne.
PO złożyła swój projekt w grudniu 2009 r. Politycy tej partii mówili, że
"trzeba naprawić tę źle kierowaną przez prezesa Janusza Kurtykę
instytucję", bo IPN "zaczął mówić podobnym językiem jak PiS" i mieć "podobną
wizję historii". Zarazem zapewniali, że nie chcą odwoływać Kurtyki przed
upływem jego kadencji pod koniec 2010 r. (zmiany miałyby wejść w życie
do czerwca 2010 r., aby wybór nowego prezesa odbywał się już na nowych
zasadach). PiS ocenia, że chodzi o "upolitycznienie" IPN.
Nowelizacja zachowuje generalną zasadę, że każdy obywatel ma dostęp
tylko do swojej teczki (co jest prawem od 1999 r.). Od 2007 r. jawne i
dostępne dla każdego są teczki osób pełniących najważniejsze funkcje w
państwie.
Zgodnie z uchwaloną nowelą, w miejsce dzisiejszego 11-osobowego Kolegium
IPN powołana będzie dziewięcioosobowa Rada IPN - wywodzącą się m.in. ze
środowisk naukowych. Będzie miała większe kompetencje niż będące ciałem
doradczym Kolegium - m.in. ma ustalać priorytetowe tematy badawcze i
rekomendować kierunki działań IPN; opiniowałaby też powoływanie i
odwoływanie szefów pionów IPN; członkiem Rady mogłaby być tylko osoba,
która ma tytuł naukowy z nauk humanistycznych lub prawnych; dziś nie
jest to warunkiem zasiadania w kolegium IPN;
Ponadto prezesa IPN powoływać i odwoływać ma sejm zwykłą większością
głosów; dziś jest to większość 3/5. Odwołanie prezesa, na wniosek Rady
IPN, byłoby możliwe m.in. w przypadku odrzucenia jego rocznego
sprawozdania przez Radę bezwzględną większością głosów. Dziś ewentualne
odrzucenie sprawozdania przez sejm lub senat nie rodzi żadnych skutków
prawnych.
Kandydatów do Rady IPN wskazywałoby Zgromadzenie Elektorów, wyłaniane
przez renomowane uczelnie oraz Instytuty Historii i Studiów Politycznych
PAN. Spośród tych kandydatów członków Rady wybierałyby sejm (pięciu z 10
kandydatów) i senat (dwóch z czterech). Prezydent RP wybierałby dwóch
członków spośród zgłoszonych mu przez krajowe rady sądownictwa i
prokuratury. Dziś siedmiu członków Kolegium wybiera sejm; dwóch - senat;
dwóch - prezydent.
Ponadto m.in. wykreślono artykuł o odmowie udostępniania akt służb PRL
osobom, których służby te traktowały jako "tajnych informatorów lub
pomocników przy operacyjnym zdobywaniu informacji". Taki obowiązujący
zapis spowodował odmowę udostępnienia przez IPN wielu osobom akt służb
PRL na ich temat, m.in. Lechowi Wałęsie. Osoba, która dostała wgląd w
swe akta z IPN (a nie była oficerem lub agentem służb PRL), może
zastrzec, że nie będą udostępniane informacje ujawniające jej
pochodzenie etniczne lub rasowe, przekonania religijne, przynależność
wyznaniową oraz dane o stanie zdrowia, życiu seksualnym i stanie
majątkowym.
Wykreślono zapis o anonimizowaniu danych osobowych osób trzecich w
udostępnianych aktach, bo przemawia za tym "zasada jawności życia
publicznego". IPN ma - bez zmian - cztery miesiące na udostępnianie akt
obywatelowi w IPN. Dodano zapis, że IPN udostępnia w siedem dni
dokumenty, których sygnatury są znane, a ich odnalezienie nie wymagałoby
dodatkowych kwerend. Do końca 2012 r. IPN miałby opublikować inwentarz
archiwalny.
PiS w poprawkach m.in. wnosił, by zachować sejmową większość 3/5 głosów
dla odwołania prezesa IPN. Był także m.in. za skreśleniem z projektu
artykułu, że Rada IPN ustalałaby priorytetowe tematy badawcze i
rekomendowała kierunki działań IPN.
Ponadto PiS chciało też skreślenia zapisów projektu, że IPN miałby w
ciągu siedmiu dni wydawać obywatelowi akta, których sygnatury są znane
oraz że do końca 2012 r. IPN miałby opublikować inwentarz archiwalny.
Arkadiusz Mularczyk (PiS) przed głosowaniem nad tą ostatnią kwestią
pytał o opinię Instytutu w sprawie. Jak wskazywał poseł PiS,
inwentaryzacji ma zostać poddanych 24 mln jednostek archiwalnych.
Sprawozdawca sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka Wojciech
Wilk (PO) odpowiadając przypomniał, że podczas prac w komisji termin
wydłużono i zaproponowano inwentaryzację właśnie do końca 2012 roku.
Dodał, że prezes Kurtyka miał negatywną opinię w tej sprawie, twierdząc
- jak mówił Wilk - że w tak krótkim czasie nie da się tego zrobić. -
Instytucja z budżetem 210 mln zł zatrudniająca 2 tys. pracowników i
ponad tysiąc archiwistów, jeżeli ustali sobie pewne priorytety, to na
pewno to zadanie może być wykonane - wskazywał jednak Wilk. Dodał, że "chodzi
o przełamanie pewnego marazmu urzędniczego, bo zazwyczaj każda
instytucja broni się przed zadaniami, które należy wykonać w terminie".
Instytut krytycznie oceniał nowelizację i wskazywał, że po jej przyjęciu
będzie skrajne upolityczniony. W jego ocenie, propozycje projektu są
niebezpieczne i nierealne.
(PAP)
|
|
INDEX
Powrót..
|