Wita Was Wasz znajomy z Calgary.
Niedawno, dzień wcześniej, w Wielką Środę zresztą, zadzwonił w
Calgary Tadek, mój kolega wędkarz: "Wiktor, wybieramy się na ryby w
czwartek, pojedziesz?".
Miąłem zaplanowane do załatwienia rożne sprawy przed wyjazdem w
sobotę do Winnipeg, a w Wielki Piątek, poza spokojnym czekaniem na
normalny, pożywny nie postny posiłek i spakowaniem się nic więcej
nie dałoby się zrobić, pomyślałem, że może jednak nie pojadę. Żal mi
się zrobiło okazji, bo w końcu trzeba mięć czas i na rozrywki, a
życie krótkie.
Powiedziałem, że oddzwonię co też zrobiłem, lecz gdy usłyszałem, że
jedziemy o 11- tej a nie o 6- tej rano, że podroż potrwa koło
godziny, ryby biorą jak głupie i jedzie nas czterech humorystów,
odpowiedziałem natychmiast, że "jestem za a nawet przeciw". W domu
nic konkretnego nie było do jedzenia, aby zabrać, bo przed
Winnipegiem musiałem lodówkę opróżnić, więc spakowałem jedynie
banany, bo sprzęt dostarczał kolega, i byłem gotów na pierwszego
drinka po długim czasie bezalkoholowej diety. Czego się nie robi dla
ryb, pięknej pogody przedwiosennej, powietrza górskiego i
sympatycznego towarzystwa, gdy ciało przestaje tu i tam pobolewać.
Mięliśmy łapać pstrągi. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, że się
powinno wiedzieć co się będzie łapać, bo od tego zależy przynęta jaką
trzeba zabrać. Dla mnie zawsze było wszystko jedno co i na co, aby się w
ogóle dało coś złapać. A tu, w lecie na taka przynętę, w zimie na taką i
jeszcze tu są takie ryby a nie inne i biorą tu a nie tam, a i pogoda ma
wpływ na ich humory. Zupełnie jak z kobietami.
Ruszyliśmy punktualnie, dokupiliśmy po drodze co trzeba i w południe
byliśmy na lodzie Chain Lake, 100 km na południe od Calagry. Mój kolega
Tadzio spytany na co te pstrągi będziemy łapać odpowiedział że na
shrimp'y. Cholera, pomyślałem, dobrze, że nie na kawior. Pomyślałem
zaraz o swojej żonie, że jednak muszę się nauczyć jak należy obchodzić
się z wybrednymi kobietami.
Marek, nasz rybny expert, nie oglądając się na nas, pierwszy wypadł na
lód od razu przebił poprzednio wywierconą dziurę, zainstalował
elektroniczny przyrząd do podglądania co jest poniżej lodu (tzw. Fish
Finder) i zaczął łapać. Zanim myśmy zeszli na ten lód miał już 3 tęczowe
pstrągi 25-30 cm każdy, łapiąc na białe gumowe robaki. Pomyślałem, że
widać tym rybom jest jednak wszystko jedno co zeżrą, tylko zależy jaki
expert je łapie, co widzi na tym podglądaczu i jak będzie reagował na
ten obraz. Oczywiście łapanie na shrimp'y daje przewagę łapiącemu, ze
względu na wykwintną przynętę, lecz wiedza i reflex jak zareagować na
obraz z ekranu "fish finder'a" jest tu najważniejsza. Trzeba wiedzieć
gdzie na ekranie jest przynęta i gdzie widać ryby, a jak ich nie widać,
jak je zachęcić poruszaniem i przesuwaniem przynęty do ruchu w jej
stronę. No i kiedy, obserwując ruch żyłki, jak zaciąć i wyciągnąć z
dziury.
Ponieważ każdy miał swoją dziurę wiec mogliśmy zabrać 20 pstrągów (po
piec na głowę) wpuszczać resztę spowrotem do dziur. Koledzy byli dla
mnie za szybcy i za nim ja złapałem dwa z Marka pomocą oni mieli już
limity wyczerpane. No cóż, bardzo trudno się przestawić z obserwacji
czułego spławika na obserwację ekranu i drgania żyłki oraz podtykanie
rybom przynęty pod nos w tym samym czasie, a ja nie jestem expert tylko
nowicjusz. Dzięki naukom Marka w końcu doszedłem na czym ta cała zabawa
polega i już samodzielnie wyciągnąłem brakujące do limitu sztuki.
Zabrało to nam wszystkim niecałą godzinę, aby mięć 20 pstrągów a drugie
dwadzieścia łapaliśmy już dla treningu i rozrywki przy czym w końcu mnie
się trafił największy pstrąg, którego wymieniliśmy na jeszcze żywego
wcześniej złapanego malucha.
Byliśmy w domu przed 5:00 po południu. Tadeusz zatrzymał się na drinka,
wpadł Adaś, jeszcze jeden wielbiciel ryb i uczciliśmy wspólnie
przynależność do wędkarskiego świata.
Z pozdrowieniami WIKTOREK. 25 marzec 2008
Powrót..